piątek, 16 października 2015

Pięćdziesiąt pięć

Pięćdziesiąt pięć.
Niemożliwe

Zastygłam w bezruchu, niezdolna do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Poczułam, że Edward również zatrzymał się gwałtownie, mimowolnie zaciskając palce wokół mojego nadgarstka, chcąc powstrzymać mnie przed zrobieniem czegoś głupiego, o ile w ogóle byłabym do tego zdolna. Sama nie byłam pewna, jak daleko byłabym w stanie się posunąć, tym bardziej, że w pamięci wciąż miałam martwą Izadorę – odłamki drewna, płomienie i jej bezwładne ciało, które w tak desperacki sposób Oliver obsypywał wampirzymi pocałunkami. Wciąż nie dopuszczałam do siebie tych najbardziej przerażających bodźców i myśli, chociaż dawałam sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będę zmuszona zmierzyć się z tym, co do tego stopnia mnie niepokoiło. Wiedziałam jedynie, że nie będę w stanie wytrwać jeszcze więcej, ponad to, co spotkało mnie do tej pory, a jednak wszystko wskazywało na to, że śmierć Izadory była zaledwie początkiem, a my mogliśmy stracić o wiele więcej.
Na polanie panowało zamieszanie, chociaż nie miało to związku z przemieszczającymi się błyskawicznie osobami. W milczeniu wpatrywałam się w płonące stosy, obecne również w tym miejscu; ogień wciąż płonął jasnym blaskiem, a ja wyraźnie widziałam strzelające ku górze chmury fioletowego dymu. Już wcześniej zorientowałam się, że członkowie straży bez trudu roznieśli stworzone przez Aro wampiry, tak jak robili to przed wiekami, likwidując kolejne armie nowonarodzonych, które siały spustoszenie na południu Ameryki. Sam Aro od samego początku musiał zdawać sobie sprawę z tego, że tak się to skończy; byli zaledwie pionkami – barankami hodowanymi na śmierć, które tak czy inaczej nie miały odegrać większej roli. To było okrutne, ale chyba w pewnym stopniu pogodziłam się z myślą o tym, że rudowłosa dziewczyna i wszyscy inni najpewniej zakończą swoją egzystencję, tylko po to, żebyśmy mogli żyć.
Inaczej było z moją siostrą…
 A także mogło być z rodzicami, czy też raczej ojcem, chociaż dopiero później w pełni dotarło do mnie to, czego tak naprawdę byłam świadkiem.
Nie było trudno zauważyć Aro i Kajusza, być może dlatego, że od bardzo dawna nie widziałam dwójki tak zdeterminowanych istot – dwóch dominujących charakterów, walczących o to, co od tysiącleci musiało być marzeniem nie tylko nieśmiertelnych, ale również zwyczajnych ludzi: władzę, która w równym stopniu zachwycała, co i psuła, niejednego doprowadzając do granic moralności. Obaj przemieszczali się błyskawicznie, poruszając tak szybko, że nawet mój doskonały wszakże wzrok był w stanie zarejestrować wyłącznie wielobarwne smugi, których nie byłam w stanie wyraźnie dostrzec. Być może to nadmiar emocji i dym, a może coś jeszcze innego, ale początkowo nawet nie zwróciłam uwagi na to, że obecnych osób było więcej i że mogły mieć jakikolwiek wpływ na to, co działo się pomiędzy dwójką najstarszych wampirów. W zasadzie miałam wrażenie, że oni sami nie zdawali sobie sprawy z tego, że nie są sami, skoncentrowani wyłącznie na sobie, własnym gniewie i śmiertelnym tańcu. Zwłaszcza co do tej ostatniej kwestii nie miałam najmniejszych wątpliwości – jeden z  nich miał zginąć z rąk własnego brata, choć w tamtej chwili trudno było mi przewidzieć, który z nieśmiertelnych miał większe szanse. Dawno nie widziałam czegoś tak doskonałego – pełnego gracji i niebezpiecznego jednocześnie – to jednak nie miało w tamtej chwili znaczenia, co jednak uświadomiłam sobie dopiero po dłuższej chwili.
Sama nie jestem pewna, w którym momencie tak naprawdę zauważyłam Santiego. Wydawał się zaniepokojony, poza tym musiał krążyć wokół nieśmiertelnych już od dłuższego czasu, trzymając się zdecydowanie zbyt blisko walczącej dwójki, co wyraźnie niepokoiło moją matkę. Jakkolwiek by nie było, ja zauważyłam go nagle, w pamięci wciąż mając krzyk Mary i to, jak bardzo wydawała się zaniepokojona, jeśli nie wręcz przerażona. Czułam, że to mogło oznaczać wszystko, zwłaszcza po tym, co spotkało Izadorę, chociaż i przed tą myślą broniłam się na wszystkie możliwe sposoby. Nie teraz, nie w tej chwili…, powtarzałam sobie w duchu i tak naprawdę sama nie byłam pewna tego, co miałam w tamtej chwili na myśli. Wciąż zaprzeczałam prawdziwe? Być może, chociaż to wydawało się bez sensu. Z drugiej strony, być może po prostu nie potrafiłam sobie wyobrazić tego, że mogłoby być gorzej i że po śmierci Dory jeszcze bardziej się skomplikuje. W tamtej chwili byłam u granic wytrzymałości, a kolejnej straty najzwyczajniej w świecie bym nie zniosła, niezależnie od tego czy…
Kajusz skoczył do przodu, wydając z siebie przeciągłe, przyprawiające o dreszcze warknięcie. Zawsze był najbardziej niebezpieczny z trójki Volturi, jednak w tamtej chwili przypominał prawdziwego drapieżnika, zaś dźwięk, który wyrwał się z jego gardła, nie mógł należeć do żadnej choć po części ludzkiej istoty. Jego oczy pociemniały i w tamtej chwili wydawały się niemal czarne, prawie jak dwa jarzące się węgliki – lśniące, pełne gniewu i zwiastujące wyłącznie jedno: śmierć.
Widziałam to w jego ruchach, spojrzeniu, a już zwłaszcza sposobie, w jaki błyskawicznie skoczył w stronę Aro, tak błyskawicznie, że w pierwszym odruchu nawet tego nie zarejestrowałam. Nieśmiertelny uskoczył na bezpieczną odległość, by już w następnej sekundzie odwrócić się na pięcie i kontratakować. Coś w ich ruchach zmieniło się, a ja odniosłam wrażenie, że jakimś cudem przyśpieszyli, zaś kolejne decyzje podejmowali w coraz mniej przemyślany, niemal chaotyczny sposób. Było w tym coś hipnotyzującego, co sprawiało, że nie byłam w stanie nie patrzeć, nawet coraz silniejszego uścisku Edwarda, jednoznacznie dającego mi do zrozumienia, że powinnam odsunąć się o przynajmniej kilka kroków. Nie byłam w stanie, zastygła i trochę jakby sparaliżowana, zdolna wyłącznie do tego, żeby patrzeć i czekać na coś, o czym wiedziałam, że musi się stać, chociaż w najmniejszym stopniu nie potrafiłam tego zinterpretować. To mogło być wszystko, jednak wiedziałam, że kiedy w końcu nadejdzie, będę tego świadoma.
Spodziewałam się wielu rozwiązań, tak jak i przed walką, biorąc pod uwagę to, że przynajmniej część z nas może jej nie przeżyć… A jednak śmierć Izadory była dla mnie olbrzymim szokiem, choć pewnie dopiero miałam przekonać się, czym jest prawdziwa rozpacz.
Tak było i tym razem – bo niezależnie od wszystkiego, zdecydowanie nie byłabym w stanie wziąć pod uwagę czegoś takiego.
Miałam wrażenie, że czas wlecze się w nieskończoność, a może nawet cofa, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że to niemożliwe – że w rzeczywistości wszystko zamknęło się w zaledwie kilku dynamicznych minutach, a może nawet sekundach, nawet jeśli ja nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić. Tak naprawdę z chwilą, w której nieprzeniknioną dotychczas ciszę, przerwał głośny trzask, przywodzący na myśl uderzenie pioruna albo kruszącą się skałę, a już ułamek sekundy moje skronie niemalże przeszył zgrzyt dartego metalu, świat nagle przyśpieszył i wszystko błyskawicznie wróciło na właściwy tor.
Kajusz bardzo powoli wyprostował się, zwrócony do mnie plecami i w znacznej odległości, jednak nawet w tamtej chwili byłam świadoma drżenia jego ramion. Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że się śmiał – bezgłośnie, ale jednak, w sposób całkowicie pozbawiony wesołości. To był śmiech triumfu i to w jakiś pokrętny sposób uświadomiło mi, że właśnie nastąpił koniec, którego podświadomie wszyscy wyczekiwaliśmy od chwili, w której dostrzegliśmy stopniowo wschodzące słońce.
Już wtedy czułam, że wydarzy się coś niedobrego, zaś wszystko wskazywało na to, że śmierć Izadory była zaledwie początkiem, choć trudno było mi sobie to wyobrazić. Moja rodzina była dla mnie o wiele ważniejsza od wewnętrznej polityki wampirów – tego, kto przez koleje dziesięciolecia będzie respektował prawa nieśmiertelnych, nawet jeśli te miały dotyczyć również mnie. Nigdy nie zamierzałam znaleźć się w samym środku jakiegokolwiek konfliktu, niezależnie od słów przepowiedni i tego, w co wierzyli Volturi. Pragnęłam wyłącznie spokoju i tego, by cieszyć się macierzyństwem i życiem u boku najbliższych, jednak najwyraźniej los chciał, by nie było nam to dane.
Usłyszałam wrzask – przeszywający, pełen bólu i przez moment na powrót znalazłam się w przedsionku siedziby Volturi, będąc świadkiem dzikiej furii i rozpaczy Olivera. Tym razem głos należał do kobiety, a kiedy poderwałam głowę i odwróciłam się w odpowiednim kierunku, w oszołomieniu zauważyłam zastygłą na skraju polany Sulpicię. Wciąż nie byłam w stanie przywyknąć do widoku tej niezwykłej kobiety, dotychczas żyjącej jak prawdziwa królowa, w zwykłych jeansach i czarnym sweterku, co miało pomóc jej łatwiej wtopić się w otoczenie. Jasne włosy miała w nieładzie, a dotychczas rubinowe tęczówki pociemniały, w zaledwie ułamku sekundy zaczynając przypominać dwa jarzące się w ciemnościach węgliki. Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że nawet mnie momentalnie zrobiło się zimno i niewiele brakowało, żebym instynktownie odwróciła się na pięcie, błyskawicznie rzucając się do ucieczki. Nawet z odległości zauważyłam, że Sulpicia drży, chyba jedynie cudem trzymając się na nogach, zamiast paść na kolana i pogrążyć się w rozpaczy.
Zamknęłam oczy, by już w następnej sekundzie jednak znaleźć w sobie dość odwagi na to, żeby raz jeszcze spojrzeć w stronę zadowolonego z siebie Kajusza. Z pewnym opóźnieniem dotarło do mnie, że w dłoniach trzymał jakiś bliżej nieokreślony, nieregularny kształt, który dopiero po chwili rozpoznałam jako… głowę, chociaż mój umysł stanowczo odmówił interpretacji faktów i dopuszczenia do mojej świadomości jakichś konkretnych szczegółów. Powinnam była oswoić się ze śmiercią, poza tym już wcześniej miałam przeczucie, że walka tej dwójki mogła skończyć się w tylko jeden ze sposobów, a wszystkie scenariusze tak czy inaczej prowadziły do śmierci, a jednak poczułam się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w brzuch, pozbawiając tchu.
Kajusz poruszył się, by już w ułamek sekundy później zdecydowanym ruchem cisnąc pozbawioną korpusu częścią ciała swojego brata w jeden z dogasających stosów. Płomienie strzeliły ku górze, by po chwili znów przygasnąć; w niebo jak na zawołanie wzbiły się gęste kłęby fioletowego dymu, wypełniając powietrze wciąż jeszcze intensywnym, przyprawiającym o mdłości zapachem. Tych kilka sekund zmieniło wszystko, przypieczętowując śmierć Aro i jednoznacznie czyniąc Kajusza zwycięzcą, choć jakaś cześć mnie mimo wszystko pragnęła tego, żeby sprawy potoczyły się inaczej.
Sulpicia znów jęknęła, ale tym razem zabrzmiało to o wiele bardziej żałośnie, dziwnie zduszone i jakby odległe. Lekko zginęła się wpół i jedynie fakt, że już od dawna nie była człowiekiem, pozwalał jej powstrzymać się przed osunięciem na kolana i tym, żeby zaczęła zanosić się nieprzerwanym szlochem.
– Nie… Nie, nie, nie… – wyszeptała rozgorączkowanym tonem, a przynajmniej tyle zdołałam wyczytać z ledwie zauważalnego ruchu jej warg, choć to równie dobrze mogło być jedynie moim wrażeniem.
Coś ścisnęło mnie w gardle, wstrząsając mną bardziej niż cokolwiek innego. Nie sądziłam, że ktokolwiek mógłby żałować kogoś takiego jak Aro, a jednak patrząc na Sulpicię, całą sobą jej współczułam. Niemal czułam jej ból – przenikliwy i niemal paraliżujący, pozbawiający tchu i zdolności logicznego myślenia. Kimkolwiek nie był i jakkolwiek jej nie traktował, nie miałam wątpliwości, że go kochała, nawet jeśli mnie wydawało się to nieprawdopodobne. Co więcej, w tamtej chwili poczułam, że to była relacja równie silna jak i to, co łączyło mnie z Edwardem, dodatkowo utwierdzona przez upływający czas i konflikty, których mnie i mojemu mężowi nie było dane doświadczyć. Być może dopiero to można było określić mianem prawdziwej miłości – uczucie słodko-gorzkie, a przy tym wystarczająco silne, by znieść wszystko, a już zwłaszcza to złe – jednak…
– Przecież dałem wam szansę, o którą sama mnie prosiłaś – powiedział cicho Kajusz, ale w jego tonie nie było nawet śladu współczucia. Nawet kiedy roztrzęsiona wampirzyca osunęła się na kolana, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa, nieśmiertelny po prostu się jej przyglądał, by po chwili zastanowienia zrobić krok w jej stronę. – Nie wykorzystaliście jej… A jak wiesz, drugiej szansy nie będzie.
– Ty również nie wywiązałeś się z żadnej z umów, którą zawarliśmy, zdrajco – odpowiedziała Sulpicia, mimo swojego stanu będąc w stanie zdobyć się na to jedno, aż nazbyt wyraźne i pełne emocji zdanie.
Oczy Kajusza pociemniały, kiedy spojrzał na nią z wyraźną pogardą, jakby to jej winą było, że los cisnął nią właśnie tutaj, wcześniej czyniąc wampirem i zmuszając do całych lat uległości względem męża o jego braci. Podejrzewałam, że nawet mając przed sobą niewinne, bezbronne dziecko, wampir nie zawahałby się nawet przez ułamek sekundy.
– Ja? Różnica pomiędzy tobą a mną, moja droga, polega na tym, że jestem dość silny, by sobie na to pozwolić – oznajmił lodowatym tonem, przez cały ten czas spokojnie patrząc jej w oczy.
Zamilkł i zrozumiałam, że dyskusja ostatecznie dobiegła końca. Kiedy przestąpił na przód, już nie miałam najmniejszych wątpliwości, co zamierzał i że nic nie było w stanie odwieść go od podjęcia decyzji. Już nie było odwrotu – zapędził się za daleko, wyciągając w tę grę nas wszystkich, choć nigdy tak naprawdę tego nie chcieliśmy.
Sulpicia nawet nie poruszyła się, kiedy wampir ludzkim krokiem ruszył w jej stronę. Nawet na niego nie spojrzała, puste spojrzenie z uporem koncentrując w bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni, być może w dogasającym stosie, który stał się mogiłą jej męża. Nie widziałam w jej oczach strachu, a jedynie pustkę, jakby bez znaczenia było to, że miała przed sobą swoją śmierć, bo Kajusz bez wątpienia nie miał pozwolić na to, by żona jego brata uszła z życiem. Nie znałam dawnych praw i tego, jakimi zasadami rządziła się monarchia, ale nawet jeśli król był najważniejszy, jego partnerka w naturalny sposób musiała być z nim powiązana – a to znaczyło, że w oczach Kajusza stanowiła zagrożenie.
– Pani!
Kobiecy głos mnie zaskoczył, tym bardziej, że zdecydowanie nie należał do Sulpicii. Marissa pojawiła się nagle, rzucając się przed siebie niczym rozjuszona kotka i bez wątpienia nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami tego, co robiła. Jasne włosy nieśmiertelnej zafalowały, kiedy z dzikim warknięciem rzuciła się na Kajusza, warcząc gniewnie i pozwalając sobie na to, żeby to instynkt drapieżcy przejął nad nią kontrolę. Coś w jej twarzy zmieniło się, a ona już nie sprawiała wrażenia słodkiej i niepozornej, a wręcz przeciwnie – to, co było w niej ludzkie, raz na zawsze zniknęło, na rzecz dzikiej furii, która wykrzywiła jej dotychczas idealne rysy na rzecz bestii, która wbrew wszystkiemu kryła się w każdym z nas.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie, tak szybko, że sama nie miałam pewności, czy działo się naprawdę. Palce Kajusza w zaledwie ułamku sekundy zacisnęły się na gardle Marissy, skutecznie unieruchamiając ją, zanim w ogóle zdążyłaby go dosięgnąć. Już ułamek sekundy później rozległ się przeszywający trzask, przywodzący na myśl dźwięk pękającego kamienia. Marissa nie zdążyła nawet jęknąć, kiedy na jej szyi pojawiło się szybko powiększające się pęknięcie, szpecące dotychczas gładką, mlecznobiałą skórę.
A potem Kajusz jednym wprawnym ruchem pozbawił ją głowy, a kolejny bezwładny korpus osunął się na ziemię u jego stóp.
– Szkoda. Ją akurat lubiłem – stwierdził cicho, przez krótką chwilę przypatrując się głowie w swoich dłoniach. – Dobrze wywiązywała się ze swoich obowiązków, mimo wszystko… Ale część z was zawsze wolała mojego brata, prawda?
– Kajuszu, przestań! – zaoponował w odpowiedzi Carlisle, najwyraźniej nie będąc w stanie dłużej się powstrzymywać. Dawno nie widziałam go tak wstrząśniętego, co zresztą wcale mnie nie dziwiło, bo i do mnie wciąż nie docierało to, co działo się na naszych oczach. – Po prostu to skończmy, zanim…
Cokolwiek miał do dodania, Kajusz najwyraźniej nie zamierzał tego słuchać. Natychmiast przeniósł wzrok na wampira, by uciszać go samym tylko spojrzeniem.
– Dość! – uciął stanowczym tonem. Jakby od niechcenia odrzucił głowę Marissy na bok, po czym ze wstrętem odsunął się od ciała kobiety. – My policzymy się później.
Nie żartował i byłam tego pewna. Miałam wrażenie, że wpadł w jakiś amok, gotowy postawić wszystko na jedną kartę, byleby być w stanie utrzymać władzę, której tak bardzo pragnął przez te wszystkie wieki. Jego zachowanie oszałamiało, zaś sam Kajusz zamierzał usunąć ze swojej drogi wszystkich tych, których uważał za potencjalne zagrożenie – a więc również nas, chociaż nigdy nie miałam być w stanie zrozumieć, dlaczego Volturi zdecydowali się na to, by wciągnąć nas w swoje wewnętrzne konflikty.
Niespokojnie rozejrzałam się dookoła, spoglądając na moich najbliższych. Rodzina Edwarda trzymała się razem, tworząc dość zwartą grupę, która – miałam nadzieję – w razie potrzeby miała być gotowa odsprzedać ewentualny atak. Jedynie ja i Edward trzymaliśmy się na uboczu, wciąż tkwiąc na skraju lasu i z niepokojem obserwując to, co działo się na naszych oczach. Nigdzie nie widziałam odzianych w czarne peleryny postaci, ale byłam pewna, że czaiły się gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku, czekając na znak od swojego pana. Początkowo nie rozumiałam, dlaczego od razu nie kazał im zaatakować, nakazując, by wybili nas co do jednego, jednak po chwili pojęłam, że to wszystko kwestia dumy. Kajusz był władcą i zamierzał udowodnić, kto jest najsilniejszy – a także zadecydować, kiedy i w jaki sposób mieliśmy zginąć. To wydawało się nieprawdopodobne, tak jak i i jego ignorancja, ale jakaś cześć mnie zdawała sobie sprawę z tego, że to naprawdę może mu się udać.
Ledwo tylko o tym pomyślałam, wszystko na powrót potoczyło się błyskawicznie.
Kajusz ruszył w stronę Sulpicii, nawet nie próbując wykorzystywać wampirzego tempa do tego, by szybciej się do niej dostać. Miałam wrażenie, że dziką przyjemność sprawiło mu przeciąganie cierpienia bratowej, jakby mało okrutnym było to, że zabił jej męża – i to najpewniej na oczach samej zainteresowanej. Sulpicia nawet się nie poruszyła, wciąż klęcząc w tym samym miejscu i beznamiętnym wzrokiem spoglądając w przestrzeń przed sobą. W tamtej chwili zapragnęłam krzyknąć – jakkolwiek ją ostrzec albo kazać uciekać – jednak nie byłam w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa.
Właśnie tamten moment wybrał sobie Santiego, żeby zaatakować. Dotychczas biernie krążył i obserwował, czując się przy Kajuszu, jednak dopiero w tamtej chwili wampir ostatecznie podjął decyzję. Być może to ignorancja Kajusza, a może po prostu dar mojego ojca sprawiły, że Volturi wcześniej nie zwrócił ma Santiego uwagi, ale to w tamtej chwili nie miało znaczenia. Zaskoczony czy nie, Kajusz jakimś cudem zdołał w porę zareagować, błyskawicznie okręcając się i zdecydowanym ruchem odrzucając od siebie swojego przeciwnika. Jego twarz wykrzywił znajomy mi już wyraz wściekłości. Natychmiast rzucił się do ataku, a jego ruchy i spojrzenie jednoznacznie wskazywały na to, że zamierzał po raz kolejny pozbawić swoją ofiarę życia.
Santiego był dobrym wojownikiem i miałam okazję się o tym przekonać, ale Kajusz okazał się dostatecznie godnym przeciwnikiem. Poruszał się błyskawicznie, zupełnie jakby był w stanie czytać mojemu ojcu w myślach, wręcz przewidując jego ruchy i wyraźnie nad nim przeważając. Nigdy nie sądziłam, że którykolwiek z władców okaże się aż do tego stopnia wprawiony w walce wręcz, co uświadomiło mi, że wszystko tak naprawdę było winą Aro – i tego, jak wielką wagę przywiązywał zdolnościom swoich podwładnych. Kajusz może i nie walczył na co dzień, ale jakoś udało mu się przetrwać całe wieki, a może nawet tysiąclecia; jeśli było się wampirem, na dodatek tak znanym w świecie nieśmiertelnych, zdolność samoobrony wydawała się być wręcz obowiązkowa.
Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, ale to wystarczyło. Zanim którekolwiek z nas się zorientowało, Volturi nagle zmaterializował się za zaskoczonym Santiego, próbując otoczyć go ramionami. Nie musiałam pytać, by wiedzieć, że to oznaczało koniec – i że już w następnej sekundzie…
Mary wydała z siebie rozdzierający wrzask, bardziej przeszywający niż ten, który wyrwał się z ust Sulpicii, kiedy umarł Aro. Skoczyła na Kajusza nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rzucając mu się do gardła, co skutecznie wytrąciło go z równowagi – i to na tyle, że musiał puścić Santiego, by przynajmniej spróbować się bronić.
Nie zdążył.
Nigdy nie widziałam Mary do tego stopnia zagniewanej. To nie było po prostu gniew, ale czysta furia, zupełnie jakby wszystkie najgorsze emocje, które nią targały, nagle się skumulowały i osiągnęły swoje apogeum. Rubinowe tęczówki wydawały się wręcz jarzyć w ciemności, a ruchy miała tak zdecydowane i niebezpieczne, że nawet ja poczułam się zagrożona. Przez myśl przeszło mi nawet, że wiedziała o śmierci Izadory i nie mogła znieść myśli o tym, że mogłaby utracić kogokolwiek więcej, a już zwłaszcza miłość życia, choć jednocześnie czułam, że to niemożliwe…
Równie niemożliwe powinno być to, by w zaledwie ułamku sekundy zakończyła egzystencje Kajusza, a jednak właśnie to stało się z chwilą, w której jej dłonie dosięgły gardła nieśmiertelnego.
Najpierw usłyszeliśmy przeszywający trzask, przypominający uderzenie pioruna.
Zaraz po tym zapanowała cisza.
Roztrzęsiona Mary odsunęła się o krok. Widziałam, że drżała niespokojnie, choć równie dobrze to ja mogłam mieć problem z tym, żeby powstrzymać dreszcze. Obserwowałam wampirzycę, która zachwiała się niebezpiecznie, nie upadając wyłącznie dzięki Santiego, który bez chwili wahania doskoczył do kobiety, biorąc ją w ramiona.
Dopiero w tamtej chwili pozwoliłam sobie na to, by z jękiem osunąć się na ziemię, a potem kumulujące się we mnie emocje również znalazły swoje ujście, a ja zaczęłam płakać.

2 komentarze:

  1. Hejo!
    Chciałam coś wyjaśnić...
    Prolog napisała (lub jak wolisz skopiowała) moja koleżanka która czasami mi pisze prologi i epilogi.
    Wydawał mi się znajomy, ale ja mam skleroze i ty mi uświadomiłaś skąd.
    Komentarze usówałam, gdyż było mi najzwyczajniej w świecie wstyd...
    Ci by nie było? :(
    Wyjasniłam z nią wszystko i ten prolog który tam teraz jest, jest mojej wersji (jeśli ci on jakiś przypomina, nie zawachaj się, zmienimy jeszcze raz...)
    Wyjaśnienia (żeby nie było) napisze w notce pod rozdziałem.


    Pozdrawiam i przepraszam :(

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa