Pięćdziesiąt cztery.
Koniec
Biegłam, poruszając się z szybkością
i wprawą godną nieśmiertelnej, to jednak wydawało się równie nierealne i nieprawdopodobne,
co wszystko to, co działo się na moich oczach od chwili znalezienia Olivera.
Wkrótce siedziba Volturi została gdzieś za naszymi plecami, odległa jak i jakby
nierzeczywista, choć nie mogłam pozbyć się wrażenia, iż zostawiłam tam cząstkę
siebie – tę lepszą, którą zdążyłam pokochać, chociaż na mojej drodze pojawiła
się nie tak znów dawno temu. Czasami kilka miesięcy wystarczyło, żeby zmienić
wszystko i wiedziałam to chociażby spoglądając na podejrzanie ufnie wtuloną
w Aleca Renesmee.
Wciąż
czułam się dziwnie, kiedy spoglądałam na tego wampira, tym bardziej, że dobrze
zdawałam sobie sprawę z tego, kim jest… Och, kim była jego siostra. Jane należała do kategorii osób, które w równym
stopniu mnie przerażały i doprowadzały do szaleństwa jednocześnie, dlatego
zaufanie jej bliźniakowi było dla mnie nie lada wyzwaniem, którego zresztą
podjęłam się tylko i wyłącznie przez wzgląd na Nessie. Mogłam tylko
zgadywać, co takiego działo się przez tych kilka dni, kiedy moja córka była
zdana wyłącznie na łaskę i niełaskę stojących po stronie Kajusza wampirów,
jednak nie miałam siły i chęci nad tym, by o tym myśleć. Liczyło się
tylko i wyłącznie to, że Renesmee była bezpieczna, jeśli zaś chodziło o Aleca…
No cóż, jak na razie nie miałam mu niczego do zarzucenia, a jakby tego
było mało, w tamtej chwili czułam, że Renesmee jest przy nim
bezpieczniejsza niż przy mnie, obojętnie jak niedorzeczne mogłoby się to
wydawać.
– Dlaczego
płaczesz, mamusiu? – zapytała cicho Nessie, odzywając się, ledwo tylko
opuściliśmy miasto i otoczyły nas znajome mi już drzewa.
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, jakby wyrwana z letargu. Nie pamiętałam, jakim cudem
i kiedy pokonaliśmy kręte uliczki Voltrry, tym samym jeszcze bardziej oddalając
się od płonącej siedziby, a więc również od Olivera i… Izadory. Działałam
jak automat, skupiona przede wszystkim na biegu i na tym, by jak
najszybciej znaleźć się gdzieś daleko, zupełnie jakbym w ten sposób mogła
uciec od przeszłości i tego, co mnie dręczyło. Wampirza pamięć była
doskonała i to zaczynało mnie przerażać, tym bardziej, że istniało coraz
więcej rzeczy, które chciałam zapomnieć – odciąć się od nich raz na zawsze, by
nareszcie odnaleźć jakże upragnione ukojenie.
Chciałam
uciec. Odszukać rodzinę, a już zwłaszcza Edwarda, chwycić go za rękę i wraz
z nimi oraz Renesmee uciec gdzieś daleko, gdzie już nikt nie byłby w stanie
nas znaleźć i skrzywdzić. Pragnęłam wieść spokojne, normalne życie, już
nie musząc obawiać się tego, że ktokolwiek spróbuje to zakłócić, tym bardziej,
że nigdy sami z siebie nie pragnęliśmy kłopotów; to one odnajdywały nas,
raz po raz wystawiając na kolejne próby, a to… To zaczynało być ponad moje
siły.
– Nie
płaczę, kochanie – zapewniłam Nessie, chociaż i tak odpowiedziałam na jej
pytanie z dość znaczącym opóźnieniem. Zamrugałam kilkukrotnie, żeby
doprowadzić się do porządku i nie ryzykować, że jednak rozszlocham się
przy niej na całego. Chciałam być silna, nawet gdyby to oznaczało odcięcie się
od wszelakich emocji; ta perspektywa wydawała się przerażająca, ale… O, tak. W pewnym
stopniu naprawdę tego chciałam. – Po prostu… jestem zmartwiona. To wszystko –
zapewniłam ją dość lakonicznie, ale na nic innego nie było mnie stać.
– Dlaczego
wujek Oliver nie poszedł z nami? – zapytała natychmiast mała, a ja
omal nie potknęłam się o własne nogi, całkowicie wytrącona z równowagi
tym pytaniem.
Na Boga, co
ja miałam jej odpowiedzieć? Jak miałam jej wytłumaczyć to, czego tak naprawdę
była światkiem w tamtym korytarzu, chociaż dzięki Alec’owi i tak nie
zobaczyła dostatecznie wiele, by w pełni zrozumieć? Oczywiście, Renesmee
była w połowie nieśmiertelna i rozwijała się dużo szybciej, aniżeli normalne
dziecko w jej wieku, ale to jeszcze nie znaczyło, że mogłam zrzucić na nią
coś takiego. Nie mogłam co prawda ochronić w połowie nieśmiertelnego
dziecka przed bólem, śmiercią i tym, co niosło ze sobą życie, które wiodła
już od urodzenia, ale to nie znaczyło, że musiałam zmusić ją do mierzenia się z tym
już teraz… Jako matka w zasadzie wątpiłam w to, czy kiedykolwiek
uznam, że jest wystarczająco dorosła.
To nie było
sprawiedliwe i chociaż nigdy nie żałowałam tego, że Nessie pojawiła się na
świecie, nagle zwątpiłam w to, czy skazywanie jakiegokolwiek dziecka na
takie życie, było chociaż odrobinę sprawiedliwe.
Moje myśli
wirowały, mieszając się ze sobą i przyprawiając mnie o zawroty głowy,
których w żaden sposób nie byłam w stanie powstrzymać. Na samo
wspomnienie tego, co się wydarzyło, robiło mi się niedobrze, chociaż jakaś
część mnie nadal wydawała się bronić mnie przed prawdą, pozwalając mi odciąć
się od pełni bólu i zrozumienia, które już dopadły Olivera, a które
do mnie dopiero miały dotrzeć. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś
takiego, ale czymkolwiek była chroniąca mój umysł otoczka, byłam za nią
wdzięczna. Chciałam skupić się na działaniu, a pogrążanie się w żałobie
zdecydowanie temu nie sprzyjało, nie tylko ograniczając, ale przede wszystkim sprawiając,
że nie byłam w stanie skoncentrować się na tym, co najważniejsze – a więc
na przerwaniu tego szaleństwa.
– Wiesz co,
Nessie? – Głos Aleca mnie zaskoczył, tak jak i ton, jakim zwracał się do
mojej córki, kusząc się nawet o to, żeby wypowiedzieć jej imię. To było
tak bardzo… ludzkie, że aż sama temu niedowierzałam. – To nie jest najlepszy
moment na pytania, maleńka. Teraz musimy być cicho… Rozumiesz?
Nie
odpowiedziała mu, ale podejrzewałam, że skinęła główką. Wciąż byłam w szoku,
poniekąd spowodowanym tym, że to właśnie ten wampir okazał się naszym
sprzymierzeńcem, ale nie to było najważniejsze. Jakby tego było mało, teraz
naprawdę czułam względem Aleca wdzięczność, nie tylko dlatego, że opiekował się
moim dzieckiem, ale również za to, że zdecydował się wybawić mnie z konieczności
odpowiadania na pytanie, które przerastało również mnie.
On wie¸ uprzytomniłam sobie i nagle zapragnęłam
zdzielić się czymś ciężkim po głowie, porażona własną samolubnością. Jak mogłam
nie pomyśleć o tym, że on również stracił dopiero co siostrę? Co prawda
dla mnie Jane Volturi była potworem – bezduszną bestią, której w najmniejszym
stopniu nie było mi żal, zwłaszcza po tym, co się wydarzyło, ale… Dla Aleca to
mimo wszystko był siostra – bliźniaczka, którą znał od urodzenia i która
stanowiła dla niego jedyną rodzinę, jaką kiedykolwiek miał. Nie miałam pojęcia,
jak prezentowały się ich relacje i jaka ta dziewczyna była przy nim, ale
byłam wręcz skłonna założyć się, że na swój sposób kochał Jane; musiał to
potrafić, skoro był w stanie okazać choć cień emocji Renesmee, a może
nawet mi, choć zdecydowanie nie miał powodów, by się nami przejmować.
Chciałam
coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zdecydowałam się na o wiele
bezpieczniejsze milczenie. Alec również milczał, nawet na mnie nie patrząc i obojętne
pozwalając na to, żeby Nessie tuliła się do niego, szukając poczucia
bezpieczeństwa. Ostatecznie ułożyła główkę na ramieniu wampira, przekrzywiając ją
w taki sposób, by móc obserwować mnie czekoladowymi, wystraszonymi oczami.
Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że prawie udało mi się uśmiechnąć, ale po
wyrazie twarzy moje kruszynki zrozumiałam, że ten gest nie wyszedł mi jakoś
szczególnie dobrze.
– Alec’u….?
– wyszeptałam z wahaniem, zanim zdążyłam rozmyślić się i ostatecznie
ugryźć się w język.
Zatrzymałam
się gwałtownie, niejako zmuszając go do tego samego. Byłam lekko zdyszana, w przeciwieństwie
do wampira, który miał ten komfort, że w przeciwieństwie do mnie nie
odczuwał najmniejszego nawet zmęczenia. Nawet z odległości czułam chłód
jego skóry i to samo w sobie przyprawiło mnie o dreszcze,
chociaż wtulonej w Volturi Nessie najwyraźniej taki stan rzeczy nie
przeszkadzał – w końcu już od urodzenia musiała przyzwyczajać się do
lodowatych objęć nieśmiertelnych; wcale nie byłabym zdziwiona, gdyby ten chłód
zaczął teraz nagle oznaczać dla niej prawdziwe bezpieczeństwo.
Krwiste
tęczówki jak na zawołanie spoczęły na mnie, sprawiając, że momentalnie poczułam
się jeszcze bardziej nieswojo. Nerwo potarłam ramiona, po czym wzięłam się w garść
i zmusiłam się do tego, żeby dokończyć:
– Musze
poszukać pozostałych – powiedziałam wprost. Z wolna zrobiłam krok do
przodu, by po chwili wahania wyciągnął przed siebie rękę; palce wplotłam w miedziane
loczki Renesmee, uspokajająco głaskając ją po główce, by w następnej
sekundzie przenieść dłoń na jej policzek. – To nie jest bezpieczne, zwłaszcza
dla Renesmee, dlatego…
– Chcesz,
żebym z nią został, tak? – Alec bez wahania zdecydował się na to, żeby
zacząć nazywać rzeczy po imieniu.
Otworzyłam
i zaraz zamknęłam usta, ostatecznie ograniczając się do krótkiego
skinięcia głową. Oczy Renesmee natychmiast spoczęły na mnie, mała zaś wyciągnęła
rączki, nagle zaczynając się wyrywać w moją stronę. Coś ścisnęło mnie w gardle
na ten widok, tym bardziej, że zostawianie jej było ostatnim, czego tak
naprawdę pragnęłam, ale z drugiej strony… Jaki tak naprawdę miała wybór?
– Mamo? –
pisnęła niespokojnie Renesmee; wydawała mi się coraz bardziej niespokojna.
– Wrócę do
ciebie z tatą za kilka minut – obiecałam jej pośpiesznie. – Nessie,
kochanie… Poczekasz tu na mnie, proszę?
Zauważyłam,
że jej ciemne tęczówki rozszerzają się nieznacznie, ona sama zaś sprawiała
wrażenie chętnej, żeby zaprotestować. Niemal spodziewałam się, że to zrobi, ale
w ostatniej chwili jakby się rozmyśliła, w zamian zadzierając główkę,
by spojrzeć na trzymającego ją wampira.
– Z Alec’iem?
– zapytała po chwili wahania; trudno było mi jednoznacznie określić ton, którym
się posługiwała.
– A myślisz,
że dlaczego to ja cię trzymam? – odpowiedział zamiast mnie sam zainteresowany. –
Chyba się mnie nie boisz, hm…?
Zauważyłam,
że na ustach wampira na moment pojawił się blady uśmiech, choć nawet nie
przypuszczałam, że będzie go stać na coś podobnego. Co prawda Renesmee już od chwili
narodzin miała naturalny talent do zjednywania sobie wszystkich wokół, ale czym
innego było oczarowanie rodziny, a czymś zupełnie inny niebezpiecznego na
pierwszy rzut oka wampira, które całe życie egzystował, jako przyboczny
dzierżącej władzę w świecie nieśmiertelnych rodziny wampirów.
Nessie popatrzyła na niego z zaciekawieniem,
po czym z wolna skinęła głową. Odetchnęłam, zaraz też – całkowicie
obojętna na to, że Alec przez cały ten czas obserwował nas obie – doskoczyłam
do córki, by ucałować ją w czoło.
– Wrócę tak
szybko, jak tylko się da – obiecałam, po czym przeniosłam wzrok na wampira. – Dziękuję… – szepnęłam bezgłośnie.
Nie
odpowiedział, ale chyba właśnie tego się spodziewałam. Już w następnej
sekundzie zresztą to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo bez słowa
odwróciłam się na pięcie i popędziłam przed siebie, starając się
powstrzymać przed oglądaniem się przez ramię. Po prostu zaufaj, że tym razem wszystko będzie w porządku. W końcu
nie pomógłby ci, gdyby chciał zrobić coś niewłaściwego, prawda?, odezwał
się cichy głosik w mojej głowie, jednak trudno było mi tak po prostu mu
zaufać. Sytuacja była skomplikowana, a ja… No cóż, trudno żebym tryskała
entuzjazmem, zostawiając dziecko z kimś, kogo nawet dobrze nie znałam i kogo
do tej pory uważałam wyłącznie za wroga.
Z drugiej
strony, całą sobą wierzyłam, że wiedziałabym,
gdyby Renesmee groziło jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Wciąż nie potrafiłam w pełni
zrozumieć swoich przeczuć, ale tego jednego byłam pewna: Nessie była względnie bezpieczna,
nawet jeśli kwestia zaufania jej tymczasowemu opiekunowi była dla mnie co
najmniej problematyczna.
Poruszanie
się po lesie przychodziło mi z łatwością, choć nie znałam okolicy aż tak
dobrze, jak mogłabym tego oczekiwać. Zdawałam się przede wszystkim na instynkt,
raz po raz wymijając kolejne przeszkody i chyba jedynie cudem w nerwach
nie wpadając na którekolwiek z mijanych po drodze drzew. Całą sobą
koncentrowałam się na bodźcach, które podsuwały mi wyostrzone zmysły, a już
zwłaszcza na słuchu, choć jak na razie nie dochodziło do mnie nic, co mogłabym
uznać za wskazówkę albo ostrzeżenie. Gdyby ktoś za mną podążał, najpewniej zorientowałabym
się, że coś jest nie tak, a przynajmniej miałam nadzieję, że mimo
oszołomienia, instynkt przetrwania okaże się na tyle silny i wpływowy, by
pozwolić mu uniknąć kłopotów.
Nogi same
powiodły mnie w odpowiednim kierunku, mnie zaś nie pozostało nic innego,
jak poddać się własnemu ciału i temu, jak reagowało na moje pragnienia.
Trudno byłoby mi nie wyczuć całej grupy nieśmiertelny, tym bardziej, że gdzieś
blisko mnie rozgrywała się walka. Początkowo nie byłam tego świadoma, ale wraz
z kolejnym wdechem przesyconego wonią lasu powietrza, wyraźnie dotarł do
mnie jeszcze jeden zapach – zarówno mdląco słodki, jak i na swój sposób… przyprawiający
o zawroty głowy.
Zapach
palonego, wampirzego ciała.
Serce
zabiło mi szybciej w odpowiedzi na myśli, które jak na zawołanie podsunął
mi mój umęczony umysł. Natychmiast przyśpieszyłam, chcąc jak najszybciej
odszukać pozostałych i upewnić się, że ci, których nade wszystko kochałam,
są cali i zdrowi – oczywiście na tyle, na ile w przypadku wampira było
to możliwe. Kolejnej straty zdecydowanie bym nie zniosła, tym bardziej, że z ledwością
oswoiłam się z tym, co dopiero…
Nie. Nie
zamierzałam o tym myśleć.
Nie byłam
pewna, jakim cudem udało mi się dotrzeć do celu. Nie zapamiętałam dobrze chwili,
w której wybiegłam spomiędzy drzew, zatrzymując się na niewielkiej polanie…
A przynajmniej początkowo pomyślałam, że to polana, póki nie zauważyłam
całego stosu powalonych i połamanych na kawałeczki drzew. Część z nich
została wyrwana z korzeniami, inne popękały niczym cieniutkie zapałki.
Kawałki kory i gałęzi zasnuwały ziemię, a kiedy rozejrzałam się
dookoła, przekonałam się, że drzewa posłużyły za idealną podpałkę do zbudowania
olbrzymich, wciąż jeszcze płonących jasnym blaskiem stosów. Fioletowy dym snuł
się nisko przy ziemi, leniwie unosząc coraz wyżej i wyżej, żeby zasnuć już
i tak przysłonięte przez ciężkie chmury niebo.
Pomijając
płonący ogień, na całej polanie nie dostrzegłam nawet najsubtelniejszego ruchu,
świadczącego o obecności kogokolwiek żywego… I to przynajmniej
teoretycznie.
Nie, nie, nie…, pomyślałam gorączkowo,
niepewnie robiąc krok na przód i niczym w transie wodząc wzrokiem na
prawdo i lewo. Bałam się podejść
bliżej, ale jednocześnie trudno było mi patrzeć na te stosy, będące niczym
bezimienne groby i…
– Isabel!
Aż wzdrygnęłam
się, kiedy chłodne ramiona bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otoczyły mnie w pasie,
lekko odciągając do tyłu. W pierwszym odruchu krzyknęłam i błyskawicznie
okręciłam się na pięcie, gotowa rzucić się na potencjalnego wroga z pięściami,
ale nie miałam po temu okazji – tym bardziej, że moje ciało po części doskonale
zdawało sobie sprawę tego, kto tak
naprawdę mnie trzymał.
Coś
ścisnęło mnie w gardle, kiedy napotkałam spojrzenie znajomych,
pociemniałych za sprawą emocji i braku krwi tęczówek Edwarda. Już w następnej
sekundzie bez zastanowienia rzuciłam mu się w ramiona, mocno do niego przywierając
i pozwalając na to, by przygarnął mnie do siebie, raz po raz przeczesując
moje włosy palcami. Uświadomiłam sobie, że drżę, ale to działo się gdzieś jakby
poza mną, tak bardzo odległe i na swój sposób… nierzeczywiste.
– Jesteś
cały – wyszeptałam, wciąż jeszcze oszołomiona tym odkryciem; co prawda panująca
wokół cisza wcale nie musiała o niczym świadczyć, ale mimo wszystko umysł
podsuwał mi najgorsze z możliwych scenariuszy.
– Cii… –
szepnął mi do ucha, siląc się na kojący ton. Ujął moją twarz w dłonie i złożył
na moich ustach krótki, ale niezwykle czuły pocałunek. – Już wszystko w porządku.
Wszystko jest…
– Gdzie
pozostali? – niemalże na niego warknęłam, nagle prostując się niczym struna i odskakując
na bezpieczną odległość.
Dłonie
wsparłam na biodrach, by wyglądać bardziej stanowczo. Edward miał to do siebie,
że zwykle próbował chronić mnie przed wszystkim, nawet jeśli bezpośrednio
dotyczyło mnie. Jeśli komuś coś się stało… Nie chciałam o tym myśleć, ale
jednocześnie nie wyobrażałam sobie tego, że mógłby ukryć przede mną tak istotną
kwestię, jak śmierć któregokolwiek z naszych bliskich. To była NASZA rodzina,
więc jak najbardziej miałam prawa wiedzieć o wszystkim, co jej dotyczyło.
Mój mąż
westchnął, po czym zachęcająco wyciągnął dłoń w moją stronę. Zmarszczyłam
brwi, początkowo gotowa się spierać, ale ostatecznie uległam i ostrożnie
ją ujęłam.
– Wszyscy
są cali – powiedział z naciskiem, spoglądając mi w oczy. Nie byłam
pewna, czy mówił prawdę, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mógłby okłamać
mnie w tak istotnej kwestii. Nie, skoro zapytałam go wprost. – Mówię
poważnie. W pierwszej kolejności wysłaliśmy nowonarodzonych i… No cóż,
nawet Aro musiał przyznać, że rozsądniej było się wycofać. – W milczeniu
powiódł wzrokiem dookoła i nieznacznie się skrzywił. Zrozumiałam i zadrżałam
niekontrolowanie; przed oczami jak na zawołanie stanęło mi wspomnienie tamtej
wymęczonej, rudowłosej dziewczyny, która w szaleństwie była gotowa rzucić
mi się do gardła. – Zginęli wszyscy, ale przynajmniej ułatwili nam zadanie. Kajusz
się wycofał, ale… Och, co z Renesmee? – zapytał mnie nagle.
– Jest
bezpieczna – odparłam nieco zdławionym tonem, w ostatniej chwili
powstrzymując się przed wspomnieniem o Alec’u. Nie zrozumiałby, zresztą ja
sama dopiero zaczynałam się oswajać z myślą o tym wampirze, jako
mojej jedynej desce ratunku. – Zaufaj mi – dodałam z naciskiem, bo
spojrzał na mnie sceptycznie i otworzył usta, gotowy o coś zapytać.
– Zawsze ci
ufam – zapewnił mnie pośpiesznie, bez chwili wahania reagując na moje słowa.
Skinęłam
głową, choć nawet to przyszło mi z wysiłkiem. Czułam się oderwana od
rzeczywistości i bardzo, ale to bardzo zmęczona, ale to nie była chwila na
odpoczynek. Oboje mieliśmy jeszcze coś do zrobienia i doskonale zdawałam
sobie z tego sprawę.
– Więc
gdzie jest reszta? Nessie jest już bezpieczna, dlaczego możemy się stąd
zbierać. To już koniec, Edwardzie –
powiedziałam z naciskiem i omal nie parsknęłam histerycznym śmiechem,
porażona dwuznacznością tego stwierdzenia; dla Olivera to na pewno od dawna był…
koniec, ale w zupełnie innym sensie, aniżeli ten, który miałam na myśli w tamtej
chwili. – Po prostu stąd chodźmy – poprosiłam niemal błagalnie, spoglądając na
Edwarda w tak zdesperowany sposób, że wcale nie zdziwił mnie niespokojny
blask, który pojawił się w jego topazowych tęczówkach.
Jedynie raz
jeszcze mnie pocałował, po czym bez słowa chwycił mnie za rękę i stanowczo
pociągnął za sobą. Nie zaprotestowałam, natychmiast zrównując się z nim i pozwalając,
żeby poprowadził mnie w głąb lasu. Wkrótce polana, stanowiąca w rzeczywistości
rodzaj masowej mogiły, została gdzieś daleko za naszymi plecami, niczym jakieś
upiorne spojrzenie, które nareszcie mogłyśmy wyrzucić z pamięci.
Nie byłam
pewna, jak długo tym razem biegliśmy. Nie zwracałam uwagę już na nic innego, pomijając
mojego zatroskanego męża, który raz po raz rzucał mi krótkie, bliżej
nieokreślone spojrzenia. Nie miałam pojęcia, jak wyglądam, ale podejrzewałam,
że prezentuję się dość marnie, tak blada i niespokojna, myślami wciąż przy
wydarzeniach i osobach, do których zdecydowanie nie chciałam wracać… A przynajmniej
nie w tamtej chwili, zbyt oszołomiona wnioskami, które w takim
wypadku mogłabym, wyciągnąć, a później chcąc nie chcąc przyjąć do
wiadomości.
Gdyby uwierzyła,
wtedy pogodziłabym się, że to prawda, ale do tego czasu…
Głosy
doszły do mnie nagle, zupełne jakby ktoś nagle podkręcił ściszone do tej pory
radio. Spojrzałam na Edwarda, ale on jedynie potrząsnął głową i nagle
przyspieszył, wyraźnie zaniepokojony. Coś ścisnęło mnie w żołądku, a ja
byłam gotowa przyznać, że właśnie dzieje się coś niedobrego, chociaż nie byłam
pewna co takiego.
– Santiego…
Santiego! – doszło mnie i dosłownie zesztywniałam, bez trudu rozpoznając
przepełniony przerażeniem i wściekłością głos… mojej matki.
Nie… Och, proszę, nie!, pomyślałam po
raz kolejny, choć wiedziałam, że to i tak niczego nie zmieni. W tamtej
chwili zresztą drzewa znów się przede mną rozstąpiły, ukazując scenę na którą
zdecydowanie nie byłam gotowa.
I wtedy
to zobaczyłam.
Hej, pamiętam, jak czytałam pierwsze posty, jeszcze na Onecie. Uwierz mi, że wspaniale znów trafić na Twoje dzieło. Byłam przy powstawaniu Księgi Pierwszej, więc teraz nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do czytania ^^ Cieszę się, że udało Ci się tak wiele napisać. Sama czasem pisuję i wiem, ile pracy to wymaga. Mam nadzieję, że to nie ostatni tekst Twojego autorstwa, jaki przeczytam :D Powodzenia
OdpowiedzUsuńWitaj =)
UsuńJestem zaskoczona, że ktokolwiek pamięta to opowiadanie jeszcze po latach. Tak, początki na Onecie... Teraz ta historia powoli zmierza ku zakończeniu, a mnie został wyłącznie rozdział 55 i epilog do napisania.
Ja również jestem zadowolona z efektów i tego, jak wyrobiłam się przez lata pisania, chociaż do ULS nigdy nie pałałam szczególną miłością. Powiedziałabym wręcz, że traktuję to opowiadanie trochę po macoszemu, ale i tak jestem dumna z tego, że wytrwałam do końca i że wciąż niektóre osoby intryguję. Mam nadzieję, że znajdziesz dość cierpliwości, by w istocie przeczytać to opowiadanie od końca =)
Nie, to zdecydowanie nie jest ostatni tekst mojego autorstwa. Piszę od lat i pisuję codziennie, chociaż to widać na moich pozostałych blogach, a zwłaszcza lost-in-the-time, gdzie posty pojawiają się każdego dnia. Ponadto prowadzę jeszcze dwa opowiadania, więc... No cóż, to moja miłość, więc nie byłabym w stanie tego rzucić.
Piszesz? Dla samej siebie, czy mogłabym liczyć na jakiś konkretny adres do Twoich publikacji z sieci? =)
Dziękuję pięknie za komentarz,
Nessa.
Hej.
OdpowiedzUsuńW końcu dotarłam. Nie będę się tłumaczyła, dlaczego tyle mi to zajęło, bo po prostu mi głupio, bo zawsze obiecuję poprawę, a wychodzi jedno wielkie nic. Więc nie będę nic już obiecywała, chociaż chciałabym chociaż ostatni rozdział i epilog skomentować na czas. Może mi się uda.
Ale przejdę do rzeczy. Chciałabym omówić wszystko, ale a drugiej strony boję się, że mogłam cię swoim komentarzem po prostu zanudzić. Spróbuje tego nie zrobić :)
Czytając ostatnie rozdziały akcja rozwijała się w zawrotnym tempie i tak czytając jeden po drugim byłam o krok od zawrotów głowy. Aczkolwiek czytało się wszystkie rozdziały bardzo przyjemnie i nim się obejrzałam, doszłam do końca. Szkoda, że chcesz zakończyć, ale rozumiem. Skoro masz takie odczucia wobec tren historii, jej zakończenie z pewnością przyniesie ci ulgę, o której mówiłaś. Bo przecież trwanie przy czymś, co nie sprawia radości jest niezwykle trudne...
Jak już wcześniej wspomniałam, akcja rozwinęła się bardzo szybko. Wszystko potoczyło się w szybkim tempie, a te dosyć częste zmiany perspektywy z pewnością, jakby to powiedzieć... upłynniły tok wydarzeń. Podobało mi się to. Udało ci się napisać rozdziały w bardzo przystępny sposób. Zazdroszczę :). Od zawsze podobała mi się ogromna liczba opisów, która pojawia się tutaj czy na LITT. Wszystko tutaj wydaje się tak autentyczne, że aż trudno uwierzyć, że to nie dzieje się naprawdę.
Bella nareszcie odnalazła Nessie. Z pewnością jej ulżyło, kiedy mogła na wydana m własne oczy przekonać się, że jej ukochana córeczka jest cała i zdrowa. Wydawałoby się, że na odnalezieniu Renesmee jej zmartwienia się skończą, ale jakie byłoby życia, gdyby wszystko dobrze się kończyło? Widok martwej siostry z pewnością był dla niej wstrząsający. W końcu zawsze, kiedy coś się dzieje złego, liczymy na to, że wszyscy wyjdą bez szwanku. Ale Dora pewnie zdawała sobie sprawę z tego, że jej koniec jest bliski. Bella i Olivier, widząc jej zachowanie pewnie też mogli przypuszczać, że coś jest na rzeczy. Jednak, jak zauważyła ta pierwsza, nie dopuszczali do sobie tego, że jej zachowanie może być ściśle związane z nadchodzącą przyszłością...
Jednak stało się. Biedny Ollie. Boję się, że po wszystkim zdecyduje się na cóż głupiego i nikt nie zdąży w porę zareagować i odwieść go od zdobienia tego. O ile się na coś zdecyduje... Wszyscy po utracie kogoś bliskiego jesteśmy pod wpływem różnych emocji i nie raz robimy coś głupiego... Mam nadzieję, że jednak nie popełni żadnego błędu.
Mary pewnie też już wie, że stało się coś tragicznego. Serce matki czuje takie rzeczy, a jej zachowanie na polanie... Myślę, że nie trzeba nic więcej dodawać. To tylko kwestia czasu, aż ona i Santiego poznają prawdę.
Bella musiała przeżyć ogromny szok, kiedy odkryła, jaki stosunek do jej córki miał Alec. W końcu mało kto doświadcza czegoś takiego, że jeden z twoich wrogów ma taki stosunek do twojego dziecka. Które wprawdzie nic nie zdobiło, ale jednak. W ogóle mało kto posądziłby akurat jego o zdolność do obdarzenia kogokolwiek oprócz Jane pozytywnymi uczuciami. A już tym bardziej, że pomoże im w bezpiecznym wydostaniu się z Volterry. Jednak mimo wszystko- pozory często mylą i nie warto oceniać po okładce.
Jestem ciekawa, jak zareaguje Edward na wieść, pod czynną opieką Bella zostawiła ich córkę ^^ Coś czuję, że nie będzie zachwycony, ale jakoś to przetrawi, widząc, że Nessie jest cała i bezpieczna.
I cały czas zastanawia mnie to, co Bella i Edward zastali, kiedy dołączyli do reszty. Niby nic gorszego niż śmierć Dory być nie może, jednak okrzyki Mary są zastanawiające...
Ach, i śliczny szablon zrobiłaś *.* Bardzo podoba mi się ten odcień zieleni, który zastosowałaś :) I od razu takie małe pytanko: czy w napisie na nagłówku nie powinno być love zamiast lovy ?
To tyle ode mnie. Czekam na rozdział 55 i epilog :)
Pozdrawiam i weny życzę,
lilka24
PS. Za jakiegokolwiek błędy przepraszam, ale piszę z telefonu, a ten nie raz lubi wstawiać coś wedle swojego uznania, a i ja mogłam co nie co przeoczyć.
Dzięki, kochana <33 Może i długo się nie odzywałaś, ale zawsze potrafisz poprawić mi humor takim długaśnym komentarzem. Ostatni rozdział wkrótce się pojawi, właśnie się za niego biorę (w końcu! xD). No i dzięki za uwagę co do szablonu; już poprawiłam. Nie wiem, jakim cudem przeoczyłam literówkę o.O
UsuńPozdrawiam,
Nessa.