poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Pięćdziesiąt cztery

Pięćdziesiąt cztery.
Koniec

Biegłam, poruszając się z szybkością i wprawą godną nieśmiertelnej, to jednak wydawało się równie nierealne i nieprawdopodobne, co wszystko to, co działo się na moich oczach od chwili znalezienia Olivera. Wkrótce siedziba Volturi została gdzieś za naszymi plecami, odległa jak i jakby nierzeczywista, choć nie mogłam pozbyć się wrażenia, iż zostawiłam tam cząstkę siebie – tę lepszą, którą zdążyłam pokochać, chociaż na mojej drodze pojawiła się nie tak znów dawno temu. Czasami kilka miesięcy wystarczyło, żeby zmienić wszystko i wiedziałam to chociażby spoglądając na podejrzanie ufnie wtuloną w Aleca Renesmee.
Wciąż czułam się dziwnie, kiedy spoglądałam na tego wampira, tym bardziej, że dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, kim jest… Och, kim była jego siostra. Jane należała do kategorii osób, które w równym stopniu mnie przerażały i doprowadzały do szaleństwa jednocześnie, dlatego zaufanie jej bliźniakowi było dla mnie nie lada wyzwaniem, którego zresztą podjęłam się tylko i wyłącznie przez wzgląd na Nessie. Mogłam tylko zgadywać, co takiego działo się przez tych kilka dni, kiedy moja córka była zdana wyłącznie na łaskę i niełaskę stojących po stronie Kajusza wampirów, jednak nie miałam siły i chęci nad tym, by o tym myśleć. Liczyło się tylko i wyłącznie to, że Renesmee była bezpieczna, jeśli zaś chodziło o Aleca… No cóż, jak na razie nie miałam mu niczego do zarzucenia, a jakby tego było mało, w tamtej chwili czułam, że Renesmee jest przy nim bezpieczniejsza niż przy mnie, obojętnie jak niedorzeczne mogłoby się to wydawać.
– Dlaczego płaczesz, mamusiu? – zapytała cicho Nessie, odzywając się, ledwo tylko opuściliśmy miasto i otoczyły nas znajome mi już drzewa.
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, jakby wyrwana z letargu. Nie pamiętałam, jakim cudem i kiedy pokonaliśmy kręte uliczki Voltrry, tym samym jeszcze bardziej oddalając się od płonącej siedziby, a więc również od Olivera i… Izadory. Działałam jak automat, skupiona przede wszystkim na biegu i na tym, by jak najszybciej znaleźć się gdzieś daleko, zupełnie jakbym w ten sposób mogła uciec od przeszłości i tego, co mnie dręczyło. Wampirza pamięć była doskonała i to zaczynało mnie przerażać, tym bardziej, że istniało coraz więcej rzeczy, które chciałam zapomnieć – odciąć się od nich raz na zawsze, by nareszcie odnaleźć jakże upragnione ukojenie.
Chciałam uciec. Odszukać rodzinę, a już zwłaszcza Edwarda, chwycić go za rękę i wraz z nimi oraz Renesmee uciec gdzieś daleko, gdzie już nikt nie byłby w stanie nas znaleźć i skrzywdzić. Pragnęłam wieść spokojne, normalne życie, już nie musząc obawiać się tego, że ktokolwiek spróbuje to zakłócić, tym bardziej, że nigdy sami z siebie nie pragnęliśmy kłopotów; to one odnajdywały nas, raz po raz wystawiając na kolejne próby, a to… To zaczynało być ponad moje siły.
– Nie płaczę, kochanie – zapewniłam Nessie, chociaż i tak odpowiedziałam na jej pytanie z dość znaczącym opóźnieniem. Zamrugałam kilkukrotnie, żeby doprowadzić się do porządku i nie ryzykować, że jednak rozszlocham się przy niej na całego. Chciałam być silna, nawet gdyby to oznaczało odcięcie się od wszelakich emocji; ta perspektywa wydawała się przerażająca, ale… O, tak. W pewnym stopniu naprawdę tego chciałam. – Po prostu… jestem zmartwiona. To wszystko – zapewniłam ją dość lakonicznie, ale na nic innego nie było mnie stać.
– Dlaczego wujek Oliver nie poszedł z nami? – zapytała natychmiast mała, a ja omal nie potknęłam się o własne nogi, całkowicie wytrącona z równowagi tym pytaniem.
Na Boga, co ja miałam jej odpowiedzieć? Jak miałam jej wytłumaczyć to, czego tak naprawdę była światkiem w tamtym korytarzu, chociaż dzięki Alec’owi i tak nie zobaczyła dostatecznie wiele, by w pełni zrozumieć? Oczywiście, Renesmee była w połowie nieśmiertelna i rozwijała się dużo szybciej, aniżeli normalne dziecko w jej wieku, ale to jeszcze nie znaczyło, że mogłam zrzucić na nią coś takiego. Nie mogłam co prawda ochronić w połowie nieśmiertelnego dziecka przed bólem, śmiercią i tym, co niosło ze sobą życie, które wiodła już od urodzenia, ale to nie znaczyło, że musiałam zmusić ją do mierzenia się z tym już teraz… Jako matka w zasadzie wątpiłam w to, czy kiedykolwiek uznam, że jest wystarczająco dorosła.
To nie było sprawiedliwe i chociaż nigdy nie żałowałam tego, że Nessie pojawiła się na świecie, nagle zwątpiłam w to, czy skazywanie jakiegokolwiek dziecka na takie życie, było chociaż odrobinę sprawiedliwe.
Moje myśli wirowały, mieszając się ze sobą i przyprawiając mnie o zawroty głowy, których w żaden sposób nie byłam w stanie powstrzymać. Na samo wspomnienie tego, co się wydarzyło, robiło mi się niedobrze, chociaż jakaś część mnie nadal wydawała się bronić mnie przed prawdą, pozwalając mi odciąć się od pełni bólu i zrozumienia, które już dopadły Olivera, a które do mnie dopiero miały dotrzeć. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego, ale czymkolwiek była chroniąca mój umysł otoczka, byłam za nią wdzięczna. Chciałam skupić się na działaniu, a pogrążanie się w żałobie zdecydowanie temu nie sprzyjało, nie tylko ograniczając, ale przede wszystkim sprawiając, że nie byłam w stanie skoncentrować się na tym, co najważniejsze – a więc na przerwaniu tego szaleństwa.
– Wiesz co, Nessie? – Głos Aleca mnie zaskoczył, tak jak i ton, jakim zwracał się do mojej córki, kusząc się nawet o to, żeby wypowiedzieć jej imię. To było tak bardzo… ludzkie, że aż sama temu niedowierzałam. – To nie jest najlepszy moment na pytania, maleńka. Teraz musimy być cicho… Rozumiesz?
Nie odpowiedziała mu, ale podejrzewałam, że skinęła główką. Wciąż byłam w szoku, poniekąd spowodowanym tym, że to właśnie ten wampir okazał się naszym sprzymierzeńcem, ale nie to było najważniejsze. Jakby tego było mało, teraz naprawdę czułam względem Aleca wdzięczność, nie tylko dlatego, że opiekował się moim dzieckiem, ale również za to, że zdecydował się wybawić mnie z konieczności odpowiadania na pytanie, które przerastało również mnie.
On wie¸ uprzytomniłam sobie i nagle zapragnęłam zdzielić się czymś ciężkim po głowie, porażona własną samolubnością. Jak mogłam nie pomyśleć o tym, że on również stracił dopiero co siostrę? Co prawda dla mnie Jane Volturi była potworem – bezduszną bestią, której w najmniejszym stopniu nie było mi żal, zwłaszcza po tym, co się wydarzyło, ale… Dla Aleca to mimo wszystko był siostra – bliźniaczka, którą znał od urodzenia i która stanowiła dla niego jedyną rodzinę, jaką kiedykolwiek miał. Nie miałam pojęcia, jak prezentowały się ich relacje i jaka ta dziewczyna była przy nim, ale byłam wręcz skłonna założyć się, że na swój sposób kochał Jane; musiał to potrafić, skoro był w stanie okazać choć cień emocji Renesmee, a może nawet mi, choć zdecydowanie nie miał powodów, by się nami przejmować.
Chciałam coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zdecydowałam się na o wiele bezpieczniejsze milczenie. Alec również milczał, nawet na mnie nie patrząc i obojętne pozwalając na to, żeby Nessie tuliła się do niego, szukając poczucia bezpieczeństwa. Ostatecznie ułożyła główkę na ramieniu wampira, przekrzywiając ją w taki sposób, by móc obserwować mnie czekoladowymi, wystraszonymi oczami. Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że prawie udało mi się uśmiechnąć, ale po wyrazie twarzy moje kruszynki zrozumiałam, że ten gest nie wyszedł mi jakoś szczególnie dobrze.
– Alec’u….? – wyszeptałam z wahaniem, zanim zdążyłam rozmyślić się i ostatecznie ugryźć się w język.
Zatrzymałam się gwałtownie, niejako zmuszając go do tego samego. Byłam lekko zdyszana, w przeciwieństwie do wampira, który miał ten komfort, że w przeciwieństwie do mnie nie odczuwał najmniejszego nawet zmęczenia. Nawet z odległości czułam chłód jego skóry i to samo w sobie przyprawiło mnie o dreszcze, chociaż wtulonej w Volturi Nessie najwyraźniej taki stan rzeczy nie przeszkadzał – w końcu już od urodzenia musiała przyzwyczajać się do lodowatych objęć nieśmiertelnych; wcale nie byłabym zdziwiona, gdyby ten chłód zaczął teraz nagle oznaczać dla niej prawdziwe bezpieczeństwo.
Krwiste tęczówki jak na zawołanie spoczęły na mnie, sprawiając, że momentalnie poczułam się jeszcze bardziej nieswojo. Nerwo potarłam ramiona, po czym wzięłam się w garść i zmusiłam się do tego, żeby dokończyć:
– Musze poszukać pozostałych – powiedziałam wprost. Z wolna zrobiłam krok do przodu, by po chwili wahania wyciągnął przed siebie rękę; palce wplotłam w miedziane loczki Renesmee, uspokajająco głaskając ją po główce, by w następnej sekundzie przenieść dłoń na jej policzek. – To nie jest bezpieczne, zwłaszcza dla Renesmee, dlatego…
– Chcesz, żebym z nią został, tak? – Alec bez wahania zdecydował się na to, żeby zacząć nazywać rzeczy po imieniu.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, ostatecznie ograniczając się do krótkiego skinięcia głową. Oczy Renesmee natychmiast spoczęły na mnie, mała zaś wyciągnęła rączki, nagle zaczynając się wyrywać w moją stronę. Coś ścisnęło mnie w gardle na ten widok, tym bardziej, że zostawianie jej było ostatnim, czego tak naprawdę pragnęłam, ale z drugiej strony… Jaki tak naprawdę miała wybór?
– Mamo? – pisnęła niespokojnie Renesmee; wydawała mi się coraz bardziej niespokojna.
– Wrócę do ciebie z tatą za kilka minut – obiecałam jej pośpiesznie. – Nessie, kochanie… Poczekasz tu na mnie, proszę?
Zauważyłam, że jej ciemne tęczówki rozszerzają się nieznacznie, ona sama zaś sprawiała wrażenie chętnej, żeby zaprotestować. Niemal spodziewałam się, że to zrobi, ale w ostatniej chwili jakby się rozmyśliła, w zamian zadzierając główkę, by spojrzeć na trzymającego ją wampira.
– Z Alec’iem? – zapytała po chwili wahania; trudno było mi jednoznacznie określić ton, którym się posługiwała.
– A myślisz, że dlaczego to ja cię trzymam? – odpowiedział zamiast mnie sam zainteresowany. – Chyba się mnie nie boisz, hm…?
Zauważyłam, że na ustach wampira na moment pojawił się blady uśmiech, choć nawet nie przypuszczałam, że będzie go stać na coś podobnego. Co prawda Renesmee już od chwili narodzin miała naturalny talent do zjednywania sobie wszystkich wokół, ale czym innego było oczarowanie rodziny, a czymś zupełnie inny niebezpiecznego na pierwszy rzut oka wampira, które całe życie egzystował, jako przyboczny dzierżącej władzę w świecie nieśmiertelnych rodziny wampirów.
Nessie popatrzyła na niego z zaciekawieniem, po czym z wolna skinęła głową. Odetchnęłam, zaraz też – całkowicie obojętna na to, że Alec przez cały ten czas obserwował nas obie – doskoczyłam do córki, by ucałować ją w czoło.
– Wrócę tak szybko, jak tylko się da – obiecałam, po czym przeniosłam wzrok na wampira. – Dziękuję… – szepnęłam bezgłośnie.
Nie odpowiedział, ale chyba właśnie tego się spodziewałam. Już w następnej sekundzie zresztą to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo bez słowa odwróciłam się na pięcie i popędziłam przed siebie, starając się powstrzymać przed oglądaniem się przez ramię. Po prostu zaufaj, że tym razem wszystko będzie w porządku. W końcu nie pomógłby ci, gdyby chciał zrobić coś niewłaściwego, prawda?, odezwał się cichy głosik w mojej głowie, jednak trudno było mi tak po prostu mu zaufać. Sytuacja była skomplikowana, a ja… No cóż, trudno żebym tryskała entuzjazmem, zostawiając dziecko z kimś, kogo nawet dobrze nie znałam i kogo do tej pory uważałam wyłącznie za wroga.
Z drugiej strony, całą sobą wierzyłam, że wiedziałabym, gdyby Renesmee groziło jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Wciąż nie potrafiłam w pełni zrozumieć swoich przeczuć, ale tego jednego byłam pewna: Nessie była względnie bezpieczna, nawet jeśli kwestia zaufania jej tymczasowemu opiekunowi była dla mnie co najmniej problematyczna.
Poruszanie się po lesie przychodziło mi z łatwością, choć nie znałam okolicy aż tak dobrze, jak mogłabym tego oczekiwać. Zdawałam się przede wszystkim na instynkt, raz po raz wymijając kolejne przeszkody i chyba jedynie cudem w nerwach nie wpadając na którekolwiek z mijanych po drodze drzew. Całą sobą koncentrowałam się na bodźcach, które podsuwały mi wyostrzone zmysły, a już zwłaszcza na słuchu, choć jak na razie nie dochodziło do mnie nic, co mogłabym uznać za wskazówkę albo ostrzeżenie. Gdyby ktoś za mną podążał, najpewniej zorientowałabym się, że coś jest nie tak, a przynajmniej miałam nadzieję, że mimo oszołomienia, instynkt przetrwania okaże się na tyle silny i wpływowy, by pozwolić mu uniknąć kłopotów.
Nogi same powiodły mnie w odpowiednim kierunku, mnie zaś nie pozostało nic innego, jak poddać się własnemu ciału i temu, jak reagowało na moje pragnienia. Trudno byłoby mi nie wyczuć całej grupy nieśmiertelny, tym bardziej, że gdzieś blisko mnie rozgrywała się walka. Początkowo nie byłam tego świadoma, ale wraz z kolejnym wdechem przesyconego wonią lasu powietrza, wyraźnie dotarł do mnie jeszcze jeden zapach – zarówno mdląco słodki, jak i na swój sposób… przyprawiający o zawroty głowy.
Zapach palonego, wampirzego ciała.
Serce zabiło mi szybciej w odpowiedzi na myśli, które jak na zawołanie podsunął mi mój umęczony umysł. Natychmiast przyśpieszyłam, chcąc jak najszybciej odszukać pozostałych i upewnić się, że ci, których nade wszystko kochałam, są cali i zdrowi – oczywiście na tyle, na ile w przypadku wampira było to możliwe. Kolejnej straty zdecydowanie bym nie zniosła, tym bardziej, że z ledwością oswoiłam się z tym, co dopiero…
Nie. Nie zamierzałam o tym myśleć.
Nie byłam pewna, jakim cudem udało mi się dotrzeć do celu. Nie zapamiętałam dobrze chwili, w której wybiegłam spomiędzy drzew, zatrzymując się na niewielkiej polanie… A przynajmniej początkowo pomyślałam, że to polana, póki nie zauważyłam całego stosu powalonych i połamanych na kawałeczki drzew. Część z nich została wyrwana z korzeniami, inne popękały niczym cieniutkie zapałki. Kawałki kory i gałęzi zasnuwały ziemię, a kiedy rozejrzałam się dookoła, przekonałam się, że drzewa posłużyły za idealną podpałkę do zbudowania olbrzymich, wciąż jeszcze płonących jasnym blaskiem stosów. Fioletowy dym snuł się nisko przy ziemi, leniwie unosząc coraz wyżej i wyżej, żeby zasnuć już i tak przysłonięte przez ciężkie chmury niebo.
Pomijając płonący ogień, na całej polanie nie dostrzegłam nawet najsubtelniejszego ruchu, świadczącego o obecności kogokolwiek żywego… I to przynajmniej teoretycznie.
Nie, nie, nie…, pomyślałam gorączkowo, niepewnie robiąc krok na przód i niczym w transie wodząc wzrokiem na prawdo i lewo.  Bałam się podejść bliżej, ale jednocześnie trudno było mi patrzeć na te stosy, będące niczym bezimienne groby i…
– Isabel!
Aż wzdrygnęłam się, kiedy chłodne ramiona bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otoczyły mnie w pasie, lekko odciągając do tyłu. W pierwszym odruchu krzyknęłam i błyskawicznie okręciłam się na pięcie, gotowa rzucić się na potencjalnego wroga z pięściami, ale nie miałam po temu okazji – tym bardziej, że moje ciało po części doskonale zdawało sobie sprawę  tego, kto tak naprawdę mnie trzymał.
Coś ścisnęło mnie w gardle, kiedy napotkałam spojrzenie znajomych, pociemniałych za sprawą emocji i braku krwi tęczówek Edwarda. Już w następnej sekundzie bez zastanowienia rzuciłam mu się w ramiona, mocno do niego przywierając i pozwalając na to, by przygarnął mnie do siebie, raz po raz przeczesując moje włosy palcami. Uświadomiłam sobie, że drżę, ale to działo się gdzieś jakby poza mną, tak bardzo odległe i na swój sposób… nierzeczywiste.
– Jesteś cały – wyszeptałam, wciąż jeszcze oszołomiona tym odkryciem; co prawda panująca wokół cisza wcale nie musiała o niczym świadczyć, ale mimo wszystko umysł podsuwał mi najgorsze z możliwych scenariuszy.
– Cii… – szepnął mi do ucha, siląc się na kojący ton. Ujął moją twarz w dłonie i złożył na moich ustach krótki, ale niezwykle czuły pocałunek. – Już wszystko w porządku. Wszystko jest…
– Gdzie pozostali? – niemalże na niego warknęłam, nagle prostując się niczym struna i odskakując na bezpieczną odległość.
Dłonie wsparłam na biodrach, by wyglądać bardziej stanowczo. Edward miał to do siebie, że zwykle próbował chronić mnie przed wszystkim, nawet jeśli bezpośrednio dotyczyło mnie. Jeśli komuś coś się stało… Nie chciałam o tym myśleć, ale jednocześnie nie wyobrażałam sobie tego, że mógłby ukryć przede mną tak istotną kwestię, jak śmierć któregokolwiek z naszych bliskich. To była NASZA rodzina, więc jak najbardziej miałam prawa wiedzieć o wszystkim, co jej dotyczyło.
Mój mąż westchnął, po czym zachęcająco wyciągnął dłoń w moją stronę. Zmarszczyłam brwi, początkowo gotowa się spierać, ale ostatecznie uległam i ostrożnie ją ujęłam.
– Wszyscy są cali – powiedział z naciskiem, spoglądając mi w oczy. Nie byłam pewna, czy mówił prawdę, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mógłby okłamać mnie w tak istotnej kwestii. Nie, skoro zapytałam go wprost. – Mówię poważnie. W pierwszej kolejności wysłaliśmy nowonarodzonych i… No cóż, nawet Aro musiał przyznać, że rozsądniej było się wycofać. – W milczeniu powiódł wzrokiem dookoła i nieznacznie się skrzywił. Zrozumiałam i zadrżałam niekontrolowanie; przed oczami jak na zawołanie stanęło mi wspomnienie tamtej wymęczonej, rudowłosej dziewczyny, która w szaleństwie była gotowa rzucić mi się do gardła. – Zginęli wszyscy, ale przynajmniej ułatwili nam zadanie. Kajusz się wycofał, ale… Och, co z Renesmee? – zapytał mnie nagle.
– Jest bezpieczna – odparłam nieco zdławionym tonem, w ostatniej chwili powstrzymując się przed wspomnieniem o Alec’u. Nie zrozumiałby, zresztą ja sama dopiero zaczynałam się oswajać z myślą o tym wampirze, jako mojej jedynej desce ratunku. – Zaufaj mi – dodałam z naciskiem, bo spojrzał na mnie sceptycznie i otworzył usta, gotowy o coś zapytać.
– Zawsze ci ufam – zapewnił mnie pośpiesznie, bez chwili wahania reagując na moje słowa.
Skinęłam głową, choć nawet to przyszło mi z wysiłkiem. Czułam się oderwana od rzeczywistości i bardzo, ale to bardzo zmęczona, ale to nie była chwila na odpoczynek. Oboje mieliśmy jeszcze coś do zrobienia i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
– Więc gdzie jest reszta? Nessie jest już bezpieczna, dlaczego możemy się stąd zbierać. To już koniec, Edwardzie – powiedziałam z naciskiem i omal nie parsknęłam histerycznym śmiechem, porażona dwuznacznością tego stwierdzenia; dla Olivera to na pewno od dawna był… koniec, ale w zupełnie innym sensie, aniżeli ten, który miałam na myśli w tamtej chwili. – Po prostu stąd chodźmy – poprosiłam niemal błagalnie, spoglądając na Edwarda w tak zdesperowany sposób, że wcale nie zdziwił mnie niespokojny blask, który pojawił się w jego topazowych tęczówkach.
Jedynie raz jeszcze mnie pocałował, po czym bez słowa chwycił mnie za rękę i stanowczo pociągnął za sobą. Nie zaprotestowałam, natychmiast zrównując się z nim i pozwalając, żeby poprowadził mnie w głąb lasu. Wkrótce polana, stanowiąca w rzeczywistości rodzaj masowej mogiły, została gdzieś daleko za naszymi plecami, niczym jakieś upiorne spojrzenie, które nareszcie mogłyśmy wyrzucić z pamięci.
Nie byłam pewna, jak długo tym razem biegliśmy. Nie zwracałam uwagę już na nic innego, pomijając mojego zatroskanego męża, który raz po raz rzucał mi krótkie, bliżej nieokreślone spojrzenia. Nie miałam pojęcia, jak wyglądam, ale podejrzewałam, że prezentuję się dość marnie, tak blada i niespokojna, myślami wciąż przy wydarzeniach i osobach, do których zdecydowanie nie chciałam wracać… A przynajmniej nie w tamtej chwili, zbyt oszołomiona wnioskami, które w takim wypadku mogłabym, wyciągnąć, a później chcąc nie chcąc przyjąć do wiadomości.
Gdyby uwierzyła, wtedy pogodziłabym się, że to prawda, ale do tego czasu…
Głosy doszły do mnie nagle, zupełne jakby ktoś nagle podkręcił ściszone do tej pory radio. Spojrzałam na Edwarda, ale on jedynie potrząsnął głową i nagle przyspieszył, wyraźnie zaniepokojony. Coś ścisnęło mnie w żołądku, a ja byłam gotowa przyznać, że właśnie dzieje się coś niedobrego, chociaż nie byłam pewna co takiego.
– Santiego… Santiego! – doszło mnie i dosłownie zesztywniałam, bez trudu rozpoznając przepełniony przerażeniem i wściekłością głos… mojej matki.
Nie… Och, proszę, nie!, pomyślałam po raz kolejny, choć wiedziałam, że to i tak niczego nie zmieni. W tamtej chwili zresztą drzewa znów się przede mną rozstąpiły, ukazując scenę na którą zdecydowanie nie byłam gotowa.
I wtedy to zobaczyłam.

4 komentarze:

  1. Hej, pamiętam, jak czytałam pierwsze posty, jeszcze na Onecie. Uwierz mi, że wspaniale znów trafić na Twoje dzieło. Byłam przy powstawaniu Księgi Pierwszej, więc teraz nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do czytania ^^ Cieszę się, że udało Ci się tak wiele napisać. Sama czasem pisuję i wiem, ile pracy to wymaga. Mam nadzieję, że to nie ostatni tekst Twojego autorstwa, jaki przeczytam :D Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj =)
      Jestem zaskoczona, że ktokolwiek pamięta to opowiadanie jeszcze po latach. Tak, początki na Onecie... Teraz ta historia powoli zmierza ku zakończeniu, a mnie został wyłącznie rozdział 55 i epilog do napisania.
      Ja również jestem zadowolona z efektów i tego, jak wyrobiłam się przez lata pisania, chociaż do ULS nigdy nie pałałam szczególną miłością. Powiedziałabym wręcz, że traktuję to opowiadanie trochę po macoszemu, ale i tak jestem dumna z tego, że wytrwałam do końca i że wciąż niektóre osoby intryguję. Mam nadzieję, że znajdziesz dość cierpliwości, by w istocie przeczytać to opowiadanie od końca =)
      Nie, to zdecydowanie nie jest ostatni tekst mojego autorstwa. Piszę od lat i pisuję codziennie, chociaż to widać na moich pozostałych blogach, a zwłaszcza lost-in-the-time, gdzie posty pojawiają się każdego dnia. Ponadto prowadzę jeszcze dwa opowiadania, więc... No cóż, to moja miłość, więc nie byłabym w stanie tego rzucić.
      Piszesz? Dla samej siebie, czy mogłabym liczyć na jakiś konkretny adres do Twoich publikacji z sieci? =)
      Dziękuję pięknie za komentarz,
      Nessa.

      Usuń
  2. Hej.
    W końcu dotarłam. Nie będę się tłumaczyła, dlaczego tyle mi to zajęło, bo po prostu mi głupio, bo zawsze obiecuję poprawę, a wychodzi jedno wielkie nic. Więc nie będę nic już obiecywała, chociaż chciałabym chociaż ostatni rozdział i epilog skomentować na czas. Może mi się uda.
    Ale przejdę do rzeczy. Chciałabym omówić wszystko, ale a drugiej strony boję się, że mogłam cię swoim komentarzem po prostu zanudzić. Spróbuje tego nie zrobić :)
    Czytając ostatnie rozdziały akcja rozwijała się w zawrotnym tempie i tak czytając jeden po drugim byłam o krok od zawrotów głowy. Aczkolwiek czytało się wszystkie rozdziały bardzo przyjemnie i nim się obejrzałam, doszłam do końca. Szkoda, że chcesz zakończyć, ale rozumiem. Skoro masz takie odczucia wobec tren historii, jej zakończenie z pewnością przyniesie ci ulgę, o której mówiłaś. Bo przecież trwanie przy czymś, co nie sprawia radości jest niezwykle trudne...
    Jak już wcześniej wspomniałam, akcja rozwinęła się bardzo szybko. Wszystko potoczyło się w szybkim tempie, a te dosyć częste zmiany perspektywy z pewnością, jakby to powiedzieć... upłynniły tok wydarzeń. Podobało mi się to. Udało ci się napisać rozdziały w bardzo przystępny sposób. Zazdroszczę :). Od zawsze podobała mi się ogromna liczba opisów, która pojawia się tutaj czy na LITT. Wszystko tutaj wydaje się tak autentyczne, że aż trudno uwierzyć, że to nie dzieje się naprawdę.
    Bella nareszcie odnalazła Nessie. Z pewnością jej ulżyło, kiedy mogła na wydana m własne oczy przekonać się, że jej ukochana córeczka jest cała i zdrowa. Wydawałoby się, że na odnalezieniu Renesmee jej zmartwienia się skończą, ale jakie byłoby życia, gdyby wszystko dobrze się kończyło? Widok martwej siostry z pewnością był dla niej wstrząsający. W końcu zawsze, kiedy coś się dzieje złego, liczymy na to, że wszyscy wyjdą bez szwanku. Ale Dora pewnie zdawała sobie sprawę z tego, że jej koniec jest bliski. Bella i Olivier, widząc jej zachowanie pewnie też mogli przypuszczać, że coś jest na rzeczy. Jednak, jak zauważyła ta pierwsza, nie dopuszczali do sobie tego, że jej zachowanie może być ściśle związane z nadchodzącą przyszłością...
    Jednak stało się. Biedny Ollie. Boję się, że po wszystkim zdecyduje się na cóż głupiego i nikt nie zdąży w porę zareagować i odwieść go od zdobienia tego. O ile się na coś zdecyduje... Wszyscy po utracie kogoś bliskiego jesteśmy pod wpływem różnych emocji i nie raz robimy coś głupiego... Mam nadzieję, że jednak nie popełni żadnego błędu.
    Mary pewnie też już wie, że stało się coś tragicznego. Serce matki czuje takie rzeczy, a jej zachowanie na polanie... Myślę, że nie trzeba nic więcej dodawać. To tylko kwestia czasu, aż ona i Santiego poznają prawdę.
    Bella musiała przeżyć ogromny szok, kiedy odkryła, jaki stosunek do jej córki miał Alec. W końcu mało kto doświadcza czegoś takiego, że jeden z twoich wrogów ma taki stosunek do twojego dziecka. Które wprawdzie nic nie zdobiło, ale jednak. W ogóle mało kto posądziłby akurat jego o zdolność do obdarzenia kogokolwiek oprócz Jane pozytywnymi uczuciami. A już tym bardziej, że pomoże im w bezpiecznym wydostaniu się z Volterry. Jednak mimo wszystko- pozory często mylą i nie warto oceniać po okładce.
    Jestem ciekawa, jak zareaguje Edward na wieść, pod czynną opieką Bella zostawiła ich córkę ^^ Coś czuję, że nie będzie zachwycony, ale jakoś to przetrawi, widząc, że Nessie jest cała i bezpieczna.
    I cały czas zastanawia mnie to, co Bella i Edward zastali, kiedy dołączyli do reszty. Niby nic gorszego niż śmierć Dory być nie może, jednak okrzyki Mary są zastanawiające...
    Ach, i śliczny szablon zrobiłaś *.* Bardzo podoba mi się ten odcień zieleni, który zastosowałaś :) I od razu takie małe pytanko: czy w napisie na nagłówku nie powinno być love zamiast lovy ?
    To tyle ode mnie. Czekam na rozdział 55 i epilog :)
    Pozdrawiam i weny życzę,
    lilka24
    PS. Za jakiegokolwiek błędy przepraszam, ale piszę z telefonu, a ten nie raz lubi wstawiać coś wedle swojego uznania, a i ja mogłam co nie co przeoczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, kochana <33 Może i długo się nie odzywałaś, ale zawsze potrafisz poprawić mi humor takim długaśnym komentarzem. Ostatni rozdział wkrótce się pojawi, właśnie się za niego biorę (w końcu! xD). No i dzięki za uwagę co do szablonu; już poprawiłam. Nie wiem, jakim cudem przeoczyłam literówkę o.O
      Pozdrawiam,
      Nessa.

      Usuń



After We Fall
stories by Nessa