Pięćdziesiąt pięć.
Niemożliwe
Zastygłam w bezruchu,
niezdolna do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Poczułam, że Edward również
zatrzymał się gwałtownie, mimowolnie zaciskając palce wokół mojego nadgarstka,
chcąc powstrzymać mnie przed zrobieniem czegoś głupiego, o ile w ogóle
byłabym do tego zdolna. Sama nie byłam pewna, jak daleko byłabym w stanie
się posunąć, tym bardziej, że w pamięci wciąż miałam martwą Izadorę –
odłamki drewna, płomienie i jej bezwładne ciało, które w tak
desperacki sposób Oliver obsypywał wampirzymi pocałunkami. Wciąż nie
dopuszczałam do siebie tych najbardziej przerażających bodźców i myśli,
chociaż dawałam sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będę zmuszona
zmierzyć się z tym, co do tego stopnia mnie niepokoiło. Wiedziałam jedynie,
że nie będę w stanie wytrwać jeszcze więcej, ponad to, co spotkało mnie do
tej pory, a jednak wszystko wskazywało na to, że śmierć Izadory była
zaledwie początkiem, a my mogliśmy stracić o wiele więcej.
Na polanie
panowało zamieszanie, chociaż nie miało to związku z przemieszczającymi
się błyskawicznie osobami. W milczeniu wpatrywałam się w płonące
stosy, obecne również w tym miejscu; ogień wciąż płonął jasnym blaskiem, a ja
wyraźnie widziałam strzelające ku górze chmury fioletowego dymu. Już wcześniej
zorientowałam się, że członkowie straży bez trudu roznieśli stworzone przez Aro
wampiry, tak jak robili to przed wiekami, likwidując kolejne armie
nowonarodzonych, które siały spustoszenie na południu Ameryki. Sam Aro od
samego początku musiał zdawać sobie sprawę z tego, że tak się to skończy;
byli zaledwie pionkami – barankami hodowanymi na śmierć, które tak czy inaczej
nie miały odegrać większej roli. To było okrutne, ale chyba w pewnym
stopniu pogodziłam się z myślą o tym, że rudowłosa dziewczyna i wszyscy
inni najpewniej zakończą swoją egzystencję, tylko po to, żebyśmy mogli żyć.
Inaczej
było z moją siostrą…
A także mogło być z rodzicami, czy
też raczej ojcem, chociaż dopiero później w pełni dotarło do mnie to,
czego tak naprawdę byłam świadkiem.
Nie było
trudno zauważyć Aro i Kajusza, być może dlatego, że od bardzo dawna nie
widziałam dwójki tak zdeterminowanych istot – dwóch dominujących charakterów,
walczących o to, co od tysiącleci musiało być marzeniem nie tylko
nieśmiertelnych, ale również zwyczajnych ludzi: władzę, która w równym
stopniu zachwycała, co i psuła, niejednego doprowadzając do granic
moralności. Obaj przemieszczali się błyskawicznie, poruszając tak szybko, że
nawet mój doskonały wszakże wzrok był w stanie zarejestrować wyłącznie wielobarwne
smugi, których nie byłam w stanie wyraźnie dostrzec. Być może to nadmiar
emocji i dym, a może coś jeszcze innego, ale początkowo nawet nie
zwróciłam uwagi na to, że obecnych osób było więcej i że mogły mieć
jakikolwiek wpływ na to, co działo się pomiędzy dwójką najstarszych wampirów. W zasadzie
miałam wrażenie, że oni sami nie zdawali sobie sprawy z tego, że nie są
sami, skoncentrowani wyłącznie na sobie, własnym gniewie i śmiertelnym
tańcu. Zwłaszcza co do tej ostatniej kwestii nie miałam najmniejszych
wątpliwości – jeden z nich miał zginąć z rąk własnego brata, choć w tamtej
chwili trudno było mi przewidzieć, który z nieśmiertelnych miał większe
szanse. Dawno nie widziałam czegoś tak doskonałego – pełnego gracji i niebezpiecznego
jednocześnie – to jednak nie miało w tamtej chwili znaczenia, co jednak
uświadomiłam sobie dopiero po dłuższej chwili.
Sama nie
jestem pewna, w którym momencie tak naprawdę zauważyłam Santiego. Wydawał
się zaniepokojony, poza tym musiał krążyć wokół nieśmiertelnych już od
dłuższego czasu, trzymając się zdecydowanie zbyt blisko walczącej dwójki, co
wyraźnie niepokoiło moją matkę. Jakkolwiek by nie było, ja zauważyłam go nagle,
w pamięci wciąż mając krzyk Mary i to, jak bardzo wydawała się
zaniepokojona, jeśli nie wręcz przerażona. Czułam, że to mogło oznaczać
wszystko, zwłaszcza po tym, co spotkało Izadorę, chociaż i przed tą myślą
broniłam się na wszystkie możliwe sposoby. Nie teraz, nie w tej chwili…,
powtarzałam sobie w duchu i tak naprawdę sama nie byłam pewna tego,
co miałam w tamtej chwili na myśli. Wciąż zaprzeczałam prawdziwe? Być
może, chociaż to wydawało się bez sensu. Z drugiej strony, być może po
prostu nie potrafiłam sobie wyobrazić tego, że mogłoby być gorzej i że po
śmierci Dory jeszcze bardziej się skomplikuje. W tamtej chwili byłam u granic
wytrzymałości, a kolejnej straty najzwyczajniej w świecie bym nie
zniosła, niezależnie od tego czy…
Kajusz
skoczył do przodu, wydając z siebie przeciągłe, przyprawiające o dreszcze
warknięcie. Zawsze był najbardziej niebezpieczny z trójki Volturi, jednak w tamtej
chwili przypominał prawdziwego drapieżnika, zaś dźwięk, który wyrwał się z jego
gardła, nie mógł należeć do żadnej choć po części ludzkiej istoty. Jego oczy
pociemniały i w tamtej chwili wydawały się niemal czarne, prawie jak
dwa jarzące się węgliki – lśniące, pełne gniewu i zwiastujące wyłącznie
jedno: śmierć.
Widziałam
to w jego ruchach, spojrzeniu, a już zwłaszcza sposobie, w jaki
błyskawicznie skoczył w stronę Aro, tak błyskawicznie, że w pierwszym
odruchu nawet tego nie zarejestrowałam. Nieśmiertelny uskoczył na bezpieczną
odległość, by już w następnej sekundzie odwrócić się na pięcie i kontratakować.
Coś w ich ruchach zmieniło się, a ja odniosłam wrażenie, że jakimś
cudem przyśpieszyli, zaś kolejne decyzje podejmowali w coraz mniej
przemyślany, niemal chaotyczny sposób. Było w tym coś hipnotyzującego, co
sprawiało, że nie byłam w stanie nie patrzeć, nawet coraz silniejszego
uścisku Edwarda, jednoznacznie dającego mi do zrozumienia, że powinnam odsunąć
się o przynajmniej kilka kroków. Nie byłam w stanie, zastygła i trochę
jakby sparaliżowana, zdolna wyłącznie do tego, żeby patrzeć i czekać na
coś, o czym wiedziałam, że musi się stać, chociaż w najmniejszym
stopniu nie potrafiłam tego zinterpretować. To mogło być wszystko, jednak
wiedziałam, że kiedy w końcu nadejdzie, będę tego świadoma.
Spodziewałam
się wielu rozwiązań, tak jak i przed walką, biorąc pod uwagę to, że
przynajmniej część z nas może jej nie przeżyć… A jednak śmierć
Izadory była dla mnie olbrzymim szokiem, choć pewnie dopiero miałam przekonać
się, czym jest prawdziwa rozpacz.
Tak było i tym
razem – bo niezależnie od wszystkiego, zdecydowanie nie byłabym w stanie
wziąć pod uwagę czegoś takiego.
Miałam
wrażenie, że czas wlecze się w nieskończoność, a może nawet cofa,
chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że to niemożliwe – że w rzeczywistości
wszystko zamknęło się w zaledwie kilku dynamicznych minutach, a może
nawet sekundach, nawet jeśli ja nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić.
Tak naprawdę z chwilą, w której nieprzeniknioną dotychczas ciszę,
przerwał głośny trzask, przywodzący na myśl uderzenie pioruna albo kruszącą się
skałę, a już ułamek sekundy moje skronie niemalże przeszył zgrzyt dartego
metalu, świat nagle przyśpieszył i wszystko błyskawicznie wróciło na
właściwy tor.
Kajusz
bardzo powoli wyprostował się, zwrócony do mnie plecami i w znacznej
odległości, jednak nawet w tamtej chwili byłam świadoma drżenia jego
ramion. Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że się śmiał – bezgłośnie, ale
jednak, w sposób całkowicie pozbawiony wesołości. To był śmiech triumfu i to
w jakiś pokrętny sposób uświadomiło mi, że właśnie nastąpił koniec,
którego podświadomie wszyscy wyczekiwaliśmy od chwili, w której
dostrzegliśmy stopniowo wschodzące słońce.
Już wtedy
czułam, że wydarzy się coś niedobrego, zaś wszystko wskazywało na to, że śmierć
Izadory była zaledwie początkiem, choć trudno było mi sobie to wyobrazić. Moja
rodzina była dla mnie o wiele ważniejsza od wewnętrznej polityki wampirów
– tego, kto przez koleje dziesięciolecia będzie respektował prawa
nieśmiertelnych, nawet jeśli te miały dotyczyć również mnie. Nigdy nie
zamierzałam znaleźć się w samym środku jakiegokolwiek konfliktu,
niezależnie od słów przepowiedni i tego, w co wierzyli Volturi.
Pragnęłam wyłącznie spokoju i tego, by cieszyć się macierzyństwem i życiem
u boku najbliższych, jednak najwyraźniej los chciał, by nie było nam to
dane.
Usłyszałam
wrzask – przeszywający, pełen bólu i przez moment na powrót znalazłam się w przedsionku
siedziby Volturi, będąc świadkiem dzikiej furii i rozpaczy Olivera. Tym
razem głos należał do kobiety, a kiedy poderwałam głowę i odwróciłam
się w odpowiednim kierunku, w oszołomieniu zauważyłam zastygłą na
skraju polany Sulpicię. Wciąż nie byłam w stanie przywyknąć do widoku tej
niezwykłej kobiety, dotychczas żyjącej jak prawdziwa królowa, w zwykłych
jeansach i czarnym sweterku, co miało pomóc jej łatwiej wtopić się w otoczenie.
Jasne włosy miała w nieładzie, a dotychczas
rubinowe tęczówki pociemniały, w zaledwie ułamku sekundy zaczynając
przypominać dwa jarzące się w ciemnościach węgliki. Coś w jej
spojrzeniu sprawiło, że nawet mnie momentalnie zrobiło się zimno i niewiele
brakowało, żebym instynktownie odwróciła się na pięcie, błyskawicznie rzucając
się do ucieczki. Nawet z odległości zauważyłam, że Sulpicia drży, chyba
jedynie cudem trzymając się na nogach, zamiast paść na kolana i pogrążyć
się w rozpaczy.
Zamknęłam oczy, by już w następnej
sekundzie jednak znaleźć w sobie dość odwagi na to, żeby raz jeszcze
spojrzeć w stronę zadowolonego z siebie Kajusza. Z pewnym
opóźnieniem dotarło do mnie, że w dłoniach trzymał jakiś bliżej
nieokreślony, nieregularny kształt, który dopiero po chwili rozpoznałam jako…
głowę, chociaż mój umysł stanowczo odmówił interpretacji faktów i dopuszczenia
do mojej świadomości jakichś konkretnych szczegółów. Powinnam była oswoić się
ze śmiercią, poza tym już wcześniej miałam przeczucie, że walka tej dwójki
mogła skończyć się w tylko jeden ze sposobów, a wszystkie scenariusze
tak czy inaczej prowadziły do śmierci, a jednak poczułam się tak, jakby
ktoś z całej siły uderzył mnie w brzuch, pozbawiając tchu.
Kajusz poruszył się, by już w ułamek
sekundy później zdecydowanym ruchem cisnąc pozbawioną korpusu częścią ciała
swojego brata w jeden z dogasających stosów. Płomienie strzeliły ku
górze, by po chwili znów przygasnąć; w niebo jak na zawołanie wzbiły się
gęste kłęby fioletowego dymu, wypełniając powietrze wciąż jeszcze intensywnym,
przyprawiającym o mdłości zapachem. Tych kilka sekund zmieniło wszystko,
przypieczętowując śmierć Aro i jednoznacznie czyniąc Kajusza zwycięzcą,
choć jakaś cześć mnie mimo wszystko pragnęła tego, żeby sprawy potoczyły się
inaczej.
Sulpicia znów jęknęła, ale tym razem
zabrzmiało to o wiele bardziej żałośnie, dziwnie zduszone i jakby
odległe. Lekko zginęła się wpół i jedynie fakt, że już od dawna nie była
człowiekiem, pozwalał jej powstrzymać się przed osunięciem na kolana i tym,
żeby zaczęła zanosić się nieprzerwanym szlochem.
– Nie… Nie, nie, nie… – wyszeptała
rozgorączkowanym tonem, a przynajmniej tyle zdołałam wyczytać z ledwie
zauważalnego ruchu jej warg, choć to równie dobrze mogło być jedynie moim
wrażeniem.
Coś ścisnęło mnie w gardle, wstrząsając
mną bardziej niż cokolwiek innego. Nie sądziłam, że ktokolwiek mógłby żałować
kogoś takiego jak Aro, a jednak patrząc na Sulpicię, całą sobą jej
współczułam. Niemal czułam jej ból – przenikliwy i niemal paraliżujący,
pozbawiający tchu i zdolności logicznego myślenia. Kimkolwiek nie był i jakkolwiek
jej nie traktował, nie miałam wątpliwości, że go kochała, nawet jeśli mnie
wydawało się to nieprawdopodobne. Co więcej, w tamtej chwili poczułam, że
to była relacja równie silna jak i to, co łączyło mnie z Edwardem,
dodatkowo utwierdzona przez upływający czas i konflikty, których mnie i mojemu
mężowi nie było dane doświadczyć. Być może dopiero to można było określić
mianem prawdziwej miłości – uczucie słodko-gorzkie, a przy tym
wystarczająco silne, by znieść wszystko, a już zwłaszcza to złe – jednak…
– Przecież dałem wam szansę, o którą
sama mnie prosiłaś – powiedział cicho Kajusz, ale w jego tonie nie było
nawet śladu współczucia. Nawet kiedy roztrzęsiona wampirzyca osunęła się na
kolana, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa, nieśmiertelny po
prostu się jej przyglądał, by po chwili zastanowienia zrobić krok w jej
stronę. – Nie wykorzystaliście jej… A jak wiesz, drugiej szansy nie
będzie.
– Ty również nie wywiązałeś się z żadnej
z umów, którą zawarliśmy, zdrajco – odpowiedziała Sulpicia, mimo swojego
stanu będąc w stanie zdobyć się na to jedno, aż nazbyt wyraźne i pełne
emocji zdanie.
Oczy Kajusza pociemniały, kiedy spojrzał na
nią z wyraźną pogardą, jakby to jej winą było, że los cisnął nią właśnie
tutaj, wcześniej czyniąc wampirem i zmuszając do całych lat uległości
względem męża o jego braci. Podejrzewałam, że nawet mając przed sobą
niewinne, bezbronne dziecko, wampir nie zawahałby się nawet przez ułamek
sekundy.
– Ja? Różnica pomiędzy tobą a mną, moja
droga, polega na tym, że jestem dość silny, by sobie na to pozwolić – oznajmił lodowatym
tonem, przez cały ten czas spokojnie patrząc jej w oczy.
Zamilkł i zrozumiałam, że dyskusja
ostatecznie dobiegła końca. Kiedy przestąpił na przód, już nie miałam
najmniejszych wątpliwości, co zamierzał i że nic nie było w stanie
odwieść go od podjęcia decyzji. Już nie było odwrotu – zapędził się za daleko,
wyciągając w tę grę nas wszystkich, choć nigdy tak naprawdę tego nie
chcieliśmy.
Sulpicia nawet nie poruszyła się, kiedy
wampir ludzkim krokiem ruszył w jej stronę. Nawet na niego nie spojrzała,
puste spojrzenie z uporem koncentrując w bliżej nieokreślonym punkcie
w przestrzeni, być może w dogasającym stosie, który stał się mogiłą
jej męża. Nie widziałam w jej oczach strachu, a jedynie pustkę, jakby
bez znaczenia było to, że miała przed sobą swoją śmierć, bo Kajusz bez
wątpienia nie miał pozwolić na to, by żona jego brata uszła z życiem. Nie
znałam dawnych praw i tego, jakimi zasadami rządziła się monarchia, ale
nawet jeśli król był najważniejszy, jego partnerka w naturalny sposób
musiała być z nim powiązana – a to znaczyło, że w oczach Kajusza
stanowiła zagrożenie.
– Pani!
Kobiecy głos mnie zaskoczył, tym bardziej, że
zdecydowanie nie należał do Sulpicii. Marissa pojawiła się nagle, rzucając się
przed siebie niczym rozjuszona kotka i bez wątpienia nawet nie
zastanawiając się nad konsekwencjami tego, co robiła. Jasne włosy
nieśmiertelnej zafalowały, kiedy z dzikim warknięciem rzuciła się na
Kajusza, warcząc gniewnie i pozwalając sobie na to, żeby to instynkt
drapieżcy przejął nad nią kontrolę. Coś w jej twarzy zmieniło się, a ona
już nie sprawiała wrażenia słodkiej i niepozornej, a wręcz przeciwnie
– to, co było w niej ludzkie, raz na zawsze zniknęło, na rzecz dzikiej
furii, która wykrzywiła jej dotychczas idealne rysy na rzecz bestii, która
wbrew wszystkiemu kryła się w każdym z nas.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie, tak
szybko, że sama nie miałam pewności, czy działo się naprawdę. Palce Kajusza w zaledwie
ułamku sekundy zacisnęły się na gardle Marissy, skutecznie unieruchamiając ją,
zanim w ogóle zdążyłaby go dosięgnąć. Już ułamek sekundy później rozległ
się przeszywający trzask, przywodzący na myśl dźwięk pękającego kamienia.
Marissa nie zdążyła nawet jęknąć, kiedy na jej szyi pojawiło się szybko
powiększające się pęknięcie, szpecące dotychczas gładką, mlecznobiałą skórę.
A potem Kajusz jednym wprawnym ruchem
pozbawił ją głowy, a kolejny bezwładny korpus osunął się na ziemię u jego
stóp.
– Szkoda. Ją akurat lubiłem – stwierdził
cicho, przez krótką chwilę przypatrując się głowie w swoich dłoniach. –
Dobrze wywiązywała się ze swoich obowiązków, mimo wszystko… Ale część z was
zawsze wolała mojego brata, prawda?
– Kajuszu, przestań! – zaoponował w odpowiedzi
Carlisle, najwyraźniej nie będąc w stanie dłużej się powstrzymywać. Dawno
nie widziałam go tak wstrząśniętego, co zresztą wcale mnie nie dziwiło, bo i do
mnie wciąż nie docierało to, co działo się na naszych oczach. – Po prostu to
skończmy, zanim…
Cokolwiek miał do dodania, Kajusz
najwyraźniej nie zamierzał tego słuchać. Natychmiast przeniósł wzrok na
wampira, by uciszać go samym tylko spojrzeniem.
– Dość! – uciął stanowczym tonem. Jakby od
niechcenia odrzucił głowę Marissy na bok, po czym ze wstrętem odsunął się od
ciała kobiety. – My policzymy się później.
Nie żartował i byłam tego pewna. Miałam
wrażenie, że wpadł w jakiś amok, gotowy postawić wszystko na jedną kartę,
byleby być w stanie utrzymać władzę, której tak bardzo pragnął przez te
wszystkie wieki. Jego zachowanie oszałamiało, zaś sam Kajusz zamierzał usunąć
ze swojej drogi wszystkich tych, których uważał za potencjalne zagrożenie – a więc
również nas, chociaż nigdy nie miałam być w stanie zrozumieć, dlaczego
Volturi zdecydowali się na to, by wciągnąć nas w swoje wewnętrzne
konflikty.
Niespokojnie rozejrzałam się dookoła,
spoglądając na moich najbliższych. Rodzina Edwarda trzymała się razem, tworząc
dość zwartą grupę, która – miałam nadzieję – w razie potrzeby miała być
gotowa odsprzedać ewentualny atak. Jedynie ja i Edward trzymaliśmy się na
uboczu, wciąż tkwiąc na skraju lasu i z niepokojem obserwując to, co
działo się na naszych oczach. Nigdzie nie widziałam odzianych w czarne
peleryny postaci, ale byłam pewna, że czaiły się gdzieś poza zasięgiem naszego
wzroku, czekając na znak od swojego pana. Początkowo nie rozumiałam, dlaczego
od razu nie kazał im zaatakować, nakazując, by wybili nas co do jednego, jednak
po chwili pojęłam, że to wszystko kwestia dumy. Kajusz był władcą i zamierzał
udowodnić, kto jest najsilniejszy – a także zadecydować, kiedy i w jaki
sposób mieliśmy zginąć. To wydawało się nieprawdopodobne, tak jak i i jego
ignorancja, ale jakaś cześć mnie zdawała sobie sprawę z tego, że to
naprawdę może mu się udać.
Ledwo tylko o tym pomyślałam, wszystko
na powrót potoczyło się błyskawicznie.
Kajusz ruszył w stronę Sulpicii, nawet
nie próbując wykorzystywać wampirzego tempa do tego, by szybciej się do niej
dostać. Miałam wrażenie, że dziką przyjemność sprawiło mu przeciąganie
cierpienia bratowej, jakby mało okrutnym było to, że zabił jej męża – i to
najpewniej na oczach samej zainteresowanej. Sulpicia nawet się nie poruszyła,
wciąż klęcząc w tym samym miejscu i beznamiętnym wzrokiem spoglądając
w przestrzeń przed sobą. W tamtej chwili zapragnęłam krzyknąć –
jakkolwiek ją ostrzec albo kazać uciekać – jednak nie byłam w stanie
wykrztusić z siebie chociażby słowa.
Właśnie tamten moment wybrał sobie Santiego,
żeby zaatakować. Dotychczas biernie krążył i obserwował, czując się przy
Kajuszu, jednak dopiero w tamtej chwili wampir ostatecznie podjął decyzję.
Być może to ignorancja Kajusza, a może po prostu dar mojego ojca sprawiły,
że Volturi wcześniej nie zwrócił ma Santiego uwagi, ale to w tamtej chwili
nie miało znaczenia. Zaskoczony czy nie, Kajusz jakimś cudem zdołał w porę
zareagować, błyskawicznie okręcając się i zdecydowanym ruchem odrzucając
od siebie swojego przeciwnika. Jego twarz wykrzywił znajomy mi już wyraz
wściekłości. Natychmiast rzucił się do ataku, a jego ruchy i spojrzenie
jednoznacznie wskazywały na to, że zamierzał po raz kolejny pozbawić swoją
ofiarę życia.
Santiego był dobrym wojownikiem i miałam
okazję się o tym przekonać, ale Kajusz okazał się dostatecznie godnym
przeciwnikiem. Poruszał się błyskawicznie, zupełnie jakby był w stanie
czytać mojemu ojcu w myślach, wręcz przewidując jego ruchy i wyraźnie
nad nim przeważając. Nigdy nie sądziłam, że którykolwiek z władców okaże
się aż do tego stopnia wprawiony w walce wręcz, co uświadomiło mi, że
wszystko tak naprawdę było winą Aro – i tego, jak wielką wagę przywiązywał
zdolnościom swoich podwładnych. Kajusz może i nie walczył na co dzień, ale
jakoś udało mu się przetrwać całe wieki, a może nawet tysiąclecia; jeśli
było się wampirem, na dodatek tak znanym w świecie nieśmiertelnych,
zdolność samoobrony wydawała się być wręcz obowiązkowa.
Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, ale to
wystarczyło. Zanim którekolwiek z nas się zorientowało, Volturi nagle
zmaterializował się za zaskoczonym Santiego, próbując otoczyć go ramionami. Nie
musiałam pytać, by wiedzieć, że to oznaczało koniec – i że już w następnej
sekundzie…
Mary wydała z siebie rozdzierający
wrzask, bardziej przeszywający niż ten, który wyrwał się z ust Sulpicii,
kiedy umarł Aro. Skoczyła na Kajusza nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
rzucając mu się do gardła, co skutecznie wytrąciło go z równowagi – i to
na tyle, że musiał puścić Santiego, by przynajmniej spróbować się bronić.
Nie zdążył.
Nigdy nie widziałam Mary do tego stopnia
zagniewanej. To nie było po prostu gniew, ale czysta furia, zupełnie jakby
wszystkie najgorsze emocje, które nią targały, nagle się skumulowały i osiągnęły
swoje apogeum. Rubinowe tęczówki wydawały się wręcz jarzyć w ciemności, a ruchy
miała tak zdecydowane i niebezpieczne, że nawet ja poczułam się zagrożona.
Przez myśl przeszło mi nawet, że wiedziała o śmierci Izadory i nie
mogła znieść myśli o tym, że mogłaby utracić kogokolwiek więcej, a już
zwłaszcza miłość życia, choć jednocześnie czułam, że to niemożliwe…
Równie niemożliwe powinno być to, by w zaledwie
ułamku sekundy zakończyła egzystencje Kajusza, a jednak właśnie to stało
się z chwilą, w której jej dłonie dosięgły gardła nieśmiertelnego.
Najpierw usłyszeliśmy przeszywający trzask,
przypominający uderzenie pioruna.
Zaraz po tym zapanowała cisza.
Roztrzęsiona Mary odsunęła się o krok.
Widziałam, że drżała niespokojnie, choć równie dobrze to ja mogłam mieć problem
z tym, żeby powstrzymać dreszcze. Obserwowałam wampirzycę, która zachwiała
się niebezpiecznie, nie upadając wyłącznie dzięki Santiego, który bez chwili
wahania doskoczył do kobiety, biorąc ją w ramiona.
Dopiero w tamtej chwili pozwoliłam sobie
na to, by z jękiem osunąć się na ziemię, a potem kumulujące się we
mnie emocje również znalazły swoje ujście, a ja zaczęłam płakać.
Hejo!
OdpowiedzUsuńChciałam coś wyjaśnić...
Prolog napisała (lub jak wolisz skopiowała) moja koleżanka która czasami mi pisze prologi i epilogi.
Wydawał mi się znajomy, ale ja mam skleroze i ty mi uświadomiłaś skąd.
Komentarze usówałam, gdyż było mi najzwyczajniej w świecie wstyd...
Ci by nie było? :(
Wyjasniłam z nią wszystko i ten prolog który tam teraz jest, jest mojej wersji (jeśli ci on jakiś przypomina, nie zawachaj się, zmienimy jeszcze raz...)
Wyjaśnienia (żeby nie było) napisze w notce pod rozdziałem.
Pozdrawiam i przepraszam :(
Ps.
UsuńSorki za błędy
Ps. 2
Cudny rozdział