sobota, 7 listopada 2015

Epilog

Epilog.

Kochany pamiętniku!
Nie jestem pewna, co i dlaczego robię, ale nie mam siły, żeby się nad tym zastanawiać. Siedzę na łóżku z Ich pokoju, raz po raz spoglądam w okno i myślę o tym, jak wiele zmieniło się w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, że długowieczność wcale nie oznacza tego, że nic nigdy się nie zmieni, a my będziemy żyć zawsze, ale chyba w którymś momencie zapędziłam się we własnych pragnieniach na tyle, by naprawdę tego pragnąć – tego, by naprawdę mieć wszystko i nie musieć drżeć o życie tych, którzy mają dla mnie znaczenie.
Życie nie jest takie proste.
Miałam wiele okazji, by się o tym przekonać, zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku tygodni. W tym czasie na przemian podnosiłam się i upadałam, wierzyłam i wątpiłam. Teraz, z perspektywy czasu, jestem przekonana, że gdybym miała wybór i mogła przejść przez to raz jeszcze, podjęłabym dokładnie te same decyzje, nadal bym walczyła – i to nawet pomimo świadomości ceny, którą ostatecznie przyszło nam zapłacić za to, co wszyscy nazywają „szczęściem”. Nie jestem pewna, czy właśnie w ten sposób wyobrażałam sobie swoje dalsze życie, a już na pewno rozwiązanie walki, którą nam wszystkim przyszło podjąć, ale… Tak naprawdę jakie znaczenie ma to, czego ja mogłabym chcieć? Niektóre rzeczy już się wydarzyły, a nam wszystkim nie pozostaje nic innego, jak przyjąć to, co dał nam los. To trudne, a nawet pisząc te słowa mam ochotę cisnąć Tobą, Pamiętniczku, o ścianę, nawet pomimo tego, że nie jesteś mi nic winny. Teraz zresztą szukanie winnego nie ma sensu, tym bardziej, że ci, którzy mogliby odpowiedzieć za wydarzenia minionych tygodni, już dawno są martwi.
Zabawne – piszę, chociaż nigdy nie należałam do dziewcząt, które widzą sens w zapisywaniu swoich myśli. Nie sądziłam również, że Izadora mogłaby mieć do tego słabość, choć chyba powinnam była już dawno przywyknąć do tego, że ta dziewczyna zawsze lubiła nas zaskakiwać. To zresztą też nie jest taki typowy pamiętnik, ale szkicownik – pełen jej rysunków, ale również przemyśleń, czasem niespójnych i poplątanych, dokładnie tak, jak sama Izadora. Długo wahałam się nad tym, czy mam prawo tu pisać, ale z drugiej strony… Dlaczego nie? Jakby nie patrzeć, coś pchnęło mnie do jej pokoju i sprawiło, że ostatecznie znalazłam ten notes – wciśnięty między materac a ramę od łóżka. Nic nie jest tu idealne, poukładane i jakkolwiek ze sobą powiązane, ale nie ma w tym niczego złego, a przynajmniej ja tak nie myślę. Wiem za to, że tworzenie tej małej książeczki musiało sprawiać mojej siostrze wiele frajdy, tak jak i wszystko to, co zdarzało się jej robić, bo niezależnie od wszystkiego, zawsz poświęcała się swoim pasjom całym sercem.
Właśnie taką chciałabym ją zapamiętać.
Czasami wciąż nie dociera do mnie to, jak wiele potrafi zmienić się w ciągu zaledwie ułamka sekundy, ale właśnie to wydarzyło się w Volterze. Każda decyzja, którą podejmujemy ma swoje konsekwencje – mniej lub bardziej poważne. Wtedy było tak samo, choć momentami wciąż kręci mi się w głowie, kiedy myślę o tym, jak było w tym przypadku. Mam wrażenie, że wszystko dzieje się zdecydowanie zbyt szybko i nie marzę o niczym innym, aniżeli o tym, by wszystko okazało się wyłącznie szalonym snem – takim, który nie ma najmniejszego związku z rzeczywistością. Chcę się obudzić i przekonać, że jest tak, jak było zaledwie miesiąc wcześniej: idealnie, przynajmniej teoretycznie. Co prawda wciąż towarzyszył nam niepokój i świadomość tego, że jesteśmy na cenzurowanym ze strony Volturi, ale mimo wszystko…
Ale nie ma sensu, żebym okłamywała samą siebie.
Śmierć Izadory wystarczyła, żeby zmienić wszystko, pozostawiając na naszej rodzinie trwały ślad, chociaż to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej zbliżyć nas do siebie. Do tej pory zdarza mi się czasami przypominać sobie dławiący zapach dymu i desperackie spojrzenie Olivera, który bezskutecznie próbuje przywrócić moją siostrę do życia. Pamiętam słony posmak łez i to, jak drżałam, stojąc pośród nagrobków pobliskiego cmentarza. Jej pogrzeb był piękny, a ja usiłowałam uśmiechać się i nie smucić, bo wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ona nie chciałaby, żebyśmy po niej rozpaczali. Och, naturalnie – łatwo powiedzieć – tym bardziej, że prawdziwą tragedię przeżywają nie ci, którzy odeszli, nawet przedwcześnie, ale my, żyjący.
Trudno nie myśleć o śmierci, chociaż życie toczy się dalej. Zapomnienie wydaje mi się luksusem nie do osiągnięcia, ale chyba właśnie na tym polega życie nieśmiertelnego – na stopniowym oswajaniu się ze śmiercią. W efekcie całą sobą usiłuję poświęcić się Renesmee i Edwardowi, złakniona ich bliskości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Mała pyta o Dorę i chociaż wiem, że w pewnym sensie rozumie to, co się wydarzyło, momentami nawet mnie zdarza się myśleć o Izadorze tak, jakby ta nie odeszła – jakby po prostu wyjechała, znikając z mojego życia równie nagle, co się pojawiła. Niezależnie od wszystkiego, zostawiła po sobie to, co najlepsze, łącznie ze wspomnieniami, które każde z nas miało w sobie zachować. Sama za wszelką cenę próbuję je pielęgnować, tym samym pamiętając Dorę taką, jaką była – nieco szaloną, piękną i odważną, a przy tym roześmianą.
Życie toczy się dalej, choć nie nam wszystkim łatwo jest pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Do tej pory pamiętałam reakcję Mary i Esme, choć moja matka miała w oczach coś takiego… Nie jestem pewna, ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że czuła już wcześniej – z tym, że uparcie broniła się przed prawdą. Tak czy inaczej, sądzę, że właśnie w tamtej chwili ostatecznie wybaczyłam jej i Santiego lata kłamstw oraz to, że rozdzielili nas zaraz po urodzeniu. Wbrew wszystkiemu rozumiałam, a teraz miałam idealny dowód na to, że życie nieśmiertelnego jest równie kruche, co i zwykłego śmiertelnika. Rodzina była ważna, a ja zamierzałam zrobić to, co Izadorze przyszło z taką łatwością – po prostu zaakceptować osoby, które przy mnie były i które naprawdę mnie kochały.
Niestety, Oliverowi brakło tej siły, choć mimo wszystko sądziłam, że uda mu się pozbierać. Nie byłam pewna, czego tak naprawdę się spodziewałam, ale już kiedy szliśmy po… ciało Izadory, podświadomie czułam, że to koniec – i że mojego przyjaciela już tam nie będzie. Tak było w istocie, a Olliego nie widziałam na oczy od chwili, w której zostawiłam go u boku mojej bliźniaczki. Po prostu zniknął, a mnie pozostawało mieć nadzieję, że nie zamierzał zrobić niczego głupiego. W pamięci wciąż miałam obłęd, który dostrzegłam w jego oczach w momencie, w którym zaatakował Jane, a także później, kiedy widziałam, jak raz po raz kąsa Dorę, licząc na cud, który ostatecznie nie nadszedł. Coś w nim umarło, zresztą tak jak i we mnie, a teraz pozostawała mi wyłącznie nadzieja na to, że uda mu się żyć – tym bardziej, że krótko po pogrzebie na grobie Izadory pojawił się bukiet białych róż, tak delikatnych i niewinnych, jak ona.
Miałam nadzieję, że wiem, kto je przyniósł.
Kolejne tygodnie mijały, a my staraliśmy się żyć, mimo pamięci o tym, co się wydarzyło. Śmierć Aro i Kajusza wstrząsnęła światem nieśmiertelnych, będąc niczym kolejny przewrót, bo Volturi dzierżyli władze od niepamiętnych już czasów. Coś zmieniło się z chwilą, w której Mary zabiła Kajusza, a ja do tej pory pamiętałam nasze oszołomienie, kiedy dotychczas wspierający go strażnicy na moment zamarli…
A potem najzwyczajniej w świecie osunęli się na kolana przed moją oszołomioną matką.
Trudno mi opisać to, jak wielkim szokiem było dla nas ich zachowanie. „O Boże! Chyba nie jestem królową, prawda?” – zapytała wtedy w oszołomieniu Mary, po czym bez chwili wahania zwróciła się do wciąż oszołomionej Sulpicii. Żadne z nas nie chciało mieć żadnego związku z Volterrą, nawet pomimo tego, że miasto samo w sobie nie jest nam nic winne. Również Sulpicia poniosła stratę, którą tylko mogę sobie wyobrażać, ale to silna kobieta – i to na tyle, by znaleźć w sobie dość motywacji, by mimo żałoby przejąć rolę, którą dotychczas pełnił jej mąż, a której za żadne skarby nie przyjęłaby moja matka. Początki zawsze są trudne, ale widząc jak Sulpicia z wyraźnym wahaniem wydawała pierwsze polecenia, podświadomie czułam, że będzie dobrze.
Musi być, jeśli tylko sprawiedliwość istnieje na tym świecie.
Pozycja Volturi wciąż jest krucha, a z tego, co mi wiadomo, nie wszyscy strażnicy byli w stanie zaakceptować kobietę w roli władcy, ale Sulpicii bynajmniej to nie zraziło. Część odeszła, ale na ich miejsce wciąż pojawiają się nowi, więc bycie dobrej myśli wydaje się w pełni uzasadnione. Wszystko się zmienia i wszystko wskazuje na to, że choć ten jeden raz świat zmierza ku lepszemu – i to pomimo istnień, które musiały odejść, żeby doprowadzić do tego stanu rzeczy.
Rozglądam się po sypialni, która należała do Izadory i Olivera, i zastanawiam się nad tym, dlaczego pewne rzeczy musiały się wydarzyć – a także nad tym, jak wpływowe potrafią być pewne wspomnienia, nawet po całych dniach, miesiącach albo latach będące w stanie przenikać miejsce. Tu czuje dobre wspomnienia, a jednak przez cały czas towarzyszy mi nieopisany wręcz smutek – ciężar, który ma mi towarzyszyć już zawsze, choć z czasem bez wątpienia się do niego przyzwyczaję. To chyba część ludzkiej natury – to, że prędzej czy później zawsze jesteśmy w stanie się dostosować – bo niezależnie od wszystkiego, żadne tak naprawdę nie różni się od śmiertelników, których krew daje nam życie.
Piszę te słowa i wiem jedno – że nie zapomnę. Nie chcę tego, zresztą wiem, że Izadora by tego nie chciała; tego, żebyśmy tak po prostu zapomnieli… To trudne, zwłaszcza teraz, a na dłuższą metę żadne z nas nie potrafi znieść tej pustki, ale wydaje mi się, że taka właśnie jest ludzka natura – pełna sprzeczności i słabości, które musimy nauczyć się znosić. Chcę, by tak było w moim przypadku, nawet pomimo tego, że jeszcze tego wieczora będę daleko, a moja rodzina…
Och, tak, zapomniałabym. Chcemy się usamodzielnić – ja, Edward i Renesmee. Sama nie jestem pewna, które z nas tak naprawdę jako pierwsze podjęło decyzję, ale wyprowadzka wydawała się oczywista. Nie, to nie jest ucieczka, a przynajmniej ja nie chcę o tym myśleć w tych kategoriach, zresztą oboje z mężem czuliśmy, że to najrozsądniejsze, co możemy zrobić.
Chcemy zacząć od nowa – gdzieś daleko, gdzie będziemy w stanie zbudować bezpieczny dom dla siebie i naszej córki. Nasi bliscy nie byli zachwyceni tą wiadomością, zwłaszcza Esme, ale wiem, że rozumieją.
Czas pokaże, czy ta decyzja będzie słuszna.
Tak czy inaczej, chcę wierzyć w to, że będzie już tylko lepiej – i że niezależnie od wszystkiego, żadne z nas nie zapomni, a oprócz złych rzeczy, zachowa w pamięci przede wszystkim to, co najlepsze.
Ja będę pamiętać.

Isabella Mary Cullen
Alaska, 18 grudnia 2012r.

5 komentarzy:

  1. Przeczytałam całe opowiadanie :) Bardzo mi się podoba Twoja wersja Zmierzchu :) Szczególnie Bella Twoja o wiele lepsza niż w książce :) Czytałam z zapartym tchem każdy rozdział :) Mega podoba mi się Twój styl pisania, mam zamiar przeczytać wszystkie Twoje opowiadania :D Zaczęłam od tego bo jest zakończone :) a ja jestem bardzo niecierpliwa szczególnie jak ktoś tak cudownie pisze! :) Cieszę się że znalazłam Twoje opowiadania pośród wielu opowiadań o wampirach :D Bo uwielbiam tego typu opowiadania :) Dziękuję za cudownie spędzony czas :*

    Buziaki i pozdrawiam,

    Shadow :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, bardzo dziękuję Ci za tyle ciepłych słów :) Naprawdę, to niesamowite uczucie, kiedy po tak długim czasie od zakończenia okazuje się, że ktoś tutaj trafił, spodobało się, że wciąż pamięta. No cóż, ja pamiętam – tak jak napisałam :D
      Mam nadzieję, że w takim wypadku nie zawiedziesz się na innych moich historiach, tym bardziej, że ULS zawsze traktowałam trochę po macoszemu; moim zdaniem jest po prostu najsłabsze, ale oczywiście mogę się mylić :) Jeśli spodobała Ci się ta historia, po cichu liczę, że w tej tematyce podpasują Ci również The Shadows of the Past i – zwłaszcza, bo to moja perełka – Lost in the Time. To drugie jest niezakończone, ale sądzę, że przy liczbie rozdziałów i fakcie, że piszę tam codziennie, to nie powinno sprawiać problemów ;)
      Raz jeszcze Ci dziękuję, również za to, że masz w planach ze mną zostać. Pozostaje mi mieć nadzieję, że się nie zawiedziesz :D
      Mam nadzieję, że przeczytasz ten komentarz, bo u mnie żaden odzew nie idzie w pustkę. Również pozdrawiam! ^^

      Nessa.

      Usuń
  2. Rewelacja. Wydaj ksiazke a bedzie to best seller. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :)
      Ślicznie dziękuję! Poprawiłaś (zakładam, że jesteś kobietą, więc jeśli nie, proszę o wybaczenie ^^) mi humor na dobry początek dnia. Dobrze wiedzieć, że ktoś ciągle tu zagląda, choć minęło tyle czasu od zakończenia.
      Dziękuję za pozytywne słowa. Szczerze mówiąc, tę historię zwykle traktowałam po macoszemu, bo uważam ją za słabszą od tych, które piszę teraz. Ale cóż, początki, zresztą ten blog również wiele mnie nauczył. Plany wydawnicze jakieś mam, bo to moje marzenie, ale czas pokaże jak to będzie. Na razie piszę dla Was na blogach i to mi wystarczy :)
      Również pozdrawiam!

      Nessa.

      Usuń
  3. Dobra, dobra, przeczytałam już parę dni temu, ale w końcu za kawał dobrej roboty komentarz się należy, prawda?
    Pewnie się powtarzam, ale twoja wersja Zmierzchu wypada o wiele lepiej, niż oryginał. Bella nabrała charakteru, nawet Edward stał się jakiś taki mniej denerwujący... Nie mam pojęcia, dlaczego tak negatywnie oceniasz tę opowieść - może i nie jest najlepsza z tych, jakie napisałaś, ale spodobała się mi, a to znaczy, że już coś jest na rzeczy, bo mnie zadowolić jest naprawdę ciężko. Od zawsze podobał mi się twój styl pisania, w sumie myślę, że nawet gdybyś skrobała o niczym, i tak bym się nad tym rozpływała.
    Co jeszcze mogę dodać? No cóż, z pewnością zaraz polecę czytać kolejne dzieła :) Myślę, że powinnaś spróbować swoich sił w pisaniu książki "do wydania" - skoro mi się udało, to tobie tym bardziej powinno!

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa