piątek, 31 lipca 2015

Pięćdziesiąt trzy

Pięćdziesiąt trzy.
Pustka

Czułam się jak we śnie, choć może najodpowiedniejszym określeniem byłby koszmar. Biegłam, ale równie dobrze mogłabym stać w miejscu; pewnie nawet nie zauważyłabym różnicy, tak bardzo oszołomiona, że każdy kolejny krok zaczynał jawić mi się niczym równie nierealny, co i scena, która rozgrywała się na moich oczach. Chciałam krzyknąć, jednak z jakiegoś powodu milczałam, tak oszołomiona, jak nigdy dotąd, choć nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
Wszystko działo się bardzo szybko, ale mnie wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Zwierzęcy wrzask, który wydał z siebie Oliver, wydawał się tłumaczyć wszystko, jednak ja nadal naiwnie wierzyłam w to, że coś pomyliłam i to tak naprawdę nic nie znaczy. W głowie mi wirowało, jednak z jakiegoś powodu nadal nie byłam w stanie stracić przytomności, nawet pomimo tego, że chyba właśnie takiej reakcji organizmu oczekiwałam. Nawet nie jestem pewna w którym momencie bez zastanowienia przekazałam Nessie Alec’owi, tym samym obdarzając go zdecydowanie większym kredytem zaufania, aniżeli kiedykolwiek przyszłoby mi do głowy. Poruszyłam się jak w transie, przez co samej sobie nie potrafiłam zaufać w stopniu wystarczającym, by zajmować się córką, jednoczesne jednak towarzyszył mi wewnętrzny opór, który podpowiadał mi, że ufając któremukolwiek z Volturi – tych, którzy z sobie tylko znanych powodów uznali mnie i moją rodzinę za wrogów – aż proszę się o to, by zacząć swoich decyzji żałować.
Wytrącona z równowagi, najzwyczajniej w świecie kazałam własnemu instynktowi się zamknąć.
Moje spojrzenie powędrowały wprost na znajomą postać, klęczącą tuż u stóp schodów. Oliver był zwrócony do mnie plecami, tak, że widziałam wyłącznie jego zmierzwione, jasne włosy i dziwnie drżące ramiona. Początkowo spróbowałam nawet samą siebie przekonać, że to ja się trzęsę, jednak prawie natychmiast odrzuciłam od siebie tę myśl, dochodząc do wniosku, że oszukiwanie samej siebie nie ma sensu. Czułam, że coś we mnie narasta, dosłownie rozrywając mnie na kawałeczki, ale uparcie zmuszałam się do zachowania przynajmniej złudnego spokoju, w duchu powtarzając sobie, że to nie pora i miejsce, żeby pozwalać sobie na rozpacz. W ostatnim czasie tak często miałam wrażenie, że właśnie rozpadam się na kawałeczki, że chyba już do perfekcji opanowałam  ignorowanie tego stanu, a przynajmniej odsuwanie go gdzieś na bok. Ta nowa umiejętność odcinania się od jakichkolwiek emocji zdecydowanie nie była czymś z czego byłam dumna, wręcz wzbudzając we mnie przerażenie, jednak ten jeden raz musiałam ją wykorzystać, żeby nie popaść w obłęd.
Zostawiłam Aleca i Renesmee gdzieś za sobą, bez zastanowienia wyprzedzając ich i w pośpiechu dopadając do mojego najlepszego przyjaciela. Nie zareagował, kiedy wypowiedziałam jego imię, aż sama zaczęłam wątpić w to, czy przypadkiem głos nie odmówił mi posłuszeństwa. Wiedziałam, że moje wargi się poruszają, jednak już nie miałam pewności, czy cokolwiek mówię… i czy to ma jakikolwiek sens.
Nie spojrzał na mnie, a tym bardziej nie dał po sobie znać, że mnie widzi. Wciąż klęczał na zimnej posadzce, otoczony drewnianymi kawałkami i tym, co zostało z barierki schodów, która została zniszczona podczas walki. Gdzieś na piętrze dogasało ognisko, a kłęby szarego i fioletowego dymu stopniowo wypełniały zarówno korytarz, jak i przedsionek, jak nic zamierzając rozprzestrzenić się jeszcze dalej. Czułam, że musimy uciekać, a wampirza część mojej natury tym bardziej stanowczo nalegała na natychmiastową ewakuację, tym bardziej, że płomienie zagrażały również Renesmee. Ryzyko pożaru było realne i bardzo, ale to bardzo prawdopodobne, nie sądziłam jednak, żeby na Oliverze zrobiło to jakieś szczególne wrażenie. Jakaś część mnie pragnęła nim potrząsnąć, ostatecznie jednak nie zdobyłam się na to, zbyt otępiała i oszołomiona, żeby zdecydować się na aż taki wysiłek.
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści, zaraz jednak rozluźniłam uścisk. Nie potrafiłam jednoznacznie opisać tego, jak się czułam, ale to w tamtej chwili i tak nie miało znaczenia. Pustka, która mnie wypełniała, była wszystkim, co tak naprawdę miałam, być może dlatego, że jakaś część mnie nadal broniła się przed prawdą. Kto wie, to równie dobrze mogło być jakąś odmianą szoku, choć i to nie miało dla mnie większego znaczenia, tak odległe, jak i ja sama – a także ból, który powinien był nadejść, ale z jakiegoś powodu nadal nie znalazł do mnie drogi. Gdyby było inaczej, najpewniej mięśnie już dawno odmówiłyby mi posłuszeństwa, a ja opadłabym na kolana tuż obok Olivera, porażona nieopisanym wręcz cierpieniem. Gdyby wszystko było na swoim miejscu, mogłabym płakać i stopniowo pogrążać się w rozpaczy, a jednak mimo upływu kolejnych sekund tego nie robiłam.
Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdecydowałam się nie tylko podejść bliżej, ale przede wszystkim spojrzeć na drobną, wiotką postać, którą Oliver trzymał w ramionach. Izadora wyglądała jakby spała, a może raczej odniosłabym takie wrażenie, gdyby nie to, jak bardzo bezbronna i krucha wydawała mi się w tamtym momencie. Dosłownie zastygłam w bezruchu, czując się trochę tak, jakbym patrzyła w lustro, bo iluzja, którą roztaczała wokół siebie moja siostra, zmieniając swój wygląd według uznania, zniknęła. Gdybym nadal miała jakiekolwiek wątpliwości, czy była ze mną szczera, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, rozmawiając o jej pochodzeniu i zdolnościach, wszelakie zniknęłyby w tamtej właśnie chwili – bo patrząc na nią wiedziałam, że ta z jej twarzy jest prawdziwa, tym bardziej, że Dora już nie była w stanie utrzymać swoich zdolności, nagle przypominając mi szmacianą laleczkę albo marionetkę, której ktoś poprzecinał utrzymujące ją dotychczas w pionie sznurki.
Widziałam i czułam krew, jednak ta nie robiła na mnie żadnego znaczenia. Również Oliver po prostu klęczał, tuląc Izadorę do siebie i miarowo kołysząc się w przód i w tył, w przód i w tył… Coś w metodyczności jego ruchów sprawiło, że poczułam się tak, jakby niewidzialne palce ścisnęły mnie za gardło, odbierając oddech i zdolność odezwania się chociażby słowem. Tak zresztą było lepiej, bo i tak nie istniały słowa, które mogłabym powiedzieć – tym bardziej, że jakaś część mnie nadal nie rozumiała… nie chciała zrozumieć i…
– Ollie… – Mój głos zabrzmiał dziwnie matowo, poza tym był niewiele głośniejszy od szelestu opadających liści.
Wampir wzdrygnął się, co najmniej tak, jakbym go uderzyła, jednak mimo moich obaw ani mnie nie zignorował, ani nie rzucił się do gardła. W zamian bardzo powoli uniósł głowę, chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu odrywając wzrok od bladej twarzy Izadory i przenosząc spojrzenie na mnie…
A ja dosłownie zamarłam, bo nigdy dotąd nie widziałam go… takim.
W tamtej chwili z powodzeniem mogłabym patrzeć na dwie bezkresne, czarne dziury. Jego tęczówki pociemniały tak bardzo, że wydawało się wręcz nieprawdopodobnym, że pod wpływem nieopisanego wręcz bólu  i głodu był w stanie spokojnie siedzieć w miejscu, zamiast bez zastanowienia rzucić się do ataku. W tamtej chwili z łatwością mogłam wyobrazić sobie, jak wychodzi na ulice miasteczka i rozpoczyna rzeź,  pozwalając, żeby brukowane uliczki spłynęły krwią. To była strasz, ale nade wszystko realna wizja – tak prawdziwa, jak i nieopisane wręcz szaleństwo i pustka, bijąca od jego spojrzenia.
Kiedy się odezwał, jego głos brzmiał tak beznamiętnie i mechanicznie, że momentalnie zapragnęłam zniknąć mu z oczu.
– Wiedziałaś?
To było tylko jedno pytanie, ale wystarczyło, żeby skutecznie wytrącić mnie z równowagi. Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, gorączkowo szukając odpowiedni, ale nie będąc w stanie znaleźć niczego, co choć po części byłoby właściwe. Nigdy wcześniej nie czułam się w taki sposób, równocześnie pustka i bliska rozpadnięcia się na miliony kawałeczków jednocześnie. Nie sądziłam nawet, że coś takiego jest możliwe, a jednak…
W tamtej chwili chciałam umrzeć. Przez kilka przejmujących sekund naprawdę chciałam zamienić się Izadorą miejscami, byleby tylko zakończyć to szaleństwo. Jak zresztą inaczej mogłabym określić tę sytuację – jakże niedorzeczną, nieprawdopodobną i zdecydowanie nie mającą racji bytu…?
To nie powinno się wydarzyć. Nie powinno, a już na pewno ja nie powinnam przyjąć tego w tak nienaturalnie spokojny sposób, a jednak…
– Nie wiem – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy i jakimś cudem przeszło przez usta. Poczułam pieczenie pod powiekami i w oszołomieniu uprzytomniłam sobie, że jednak jestem w stanie płakać. Przynajmniej to jedno wydało mi się dobre, choć jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to o wiele za mało, żebym mogła poczuć się dobrze. – Może… Izadora czasami mówiła takie rzeczy, że chyba wolałam ich nie rozumieć – wyszeptałam, bezwiednie sięgając pamięcią wstecz.
Nie byłam pewna, dlaczego wróciło do mnie właśnie to konkretne wspomnienie, fakt faktem jednak, że jak na zawołanie przypomniałam sobie naszą rozmowę o przeznaczeniu – na krótko przez porwaniem Renesmee i całym tym chaosem, który po raz kolejny wywrócił nasze dotychczasowe życie do góry nogami. Już wtedy coś w słowach siostry wydało mi się niepokojące, jednak teraz… Teraz patrzyłam na to zupełnie inaczej, tak jak i na wiele innych jej zachowań, gestów i słów w ostatnim czasie. Nie potrafiłam tego opisać, jednak miałam wrażenie, że przez cały ten czas niemal na każdym kroku miałam zwiastuny nadchodzącego nieszczęścia – i że mogłam temu zapobiec, gdybym tylko zrozumiała.
Z tym, że zrozumienie przyszło za późno.
Za późno…
Obraz na ułamek sekundy zamazał mi się przed oczami, więc zamrugałam pośpiesznie, próbując za wszelką cenę zwalczyć słabość. Z pewnym opóźnieniem uprzytomniłam sobie, że Oliver już nie patrzy na mnie, na powrót skoncentrowany na Izadorze. Jego usta raz po raz muskały bladą skórę dziewczyny, co wyglądało tak, jakby obdarowywał ją tysiącami pocałunków, z tą tylko różnicą, że normalne pocałunki nie zostawały przywodzących na myśl półksiężyce, wciąż jeszcze krwawiących śladów ugryzień. Coś w tym widoku mną wstrząsnęło, jednak zamiast natychmiast odepchnąć Olivera od siostry, po prostu na niego patrzyłam, dopiero po chwili znajdując w sobie dość energii, by dotknąć jego ramienia.
– Przestań, Ollie… – szepnęłam i zaraz odchrząknęłam, bo mój głos zabrzmiał co najmniej żałośnie. – Przestań!
Nawet na mnie nie spojrzał. Zaniepokojona, błyskawicznie doskoczyłam do niego i chwyciwszy go za ramiona, szarpnięciem zmusiłam do tego, żeby na mnie spojrzał. Wiotkie ciało Izadory wyślizgnęło mu się z objęć, niemal z gracją opadając z powrotem na posadzkę, jednak nawet to działo się jakby poza mną, odległe i pozbawione znaczenia.
Oliver warknął i dosłownie skoczył w moją stronę. Gdzieś jakby z oddali doszedł mnie krzyk wystraszonej Nessie, jednak prawie nie byłam tego świadoma. Skrzywiłam się mimowolnie, kiedy plecami wylądowałam na zimnej posadzce, dość boleśnie uderzając nań tyłem głowy, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed spojrzeniem wprost w zagniewane, pałające czymś bliżej nieokreślonym tęczówki Olivera.
– Przestań – powtórzyłam po raz kolejny, tym razem mając na myśli coś więcej, aniżeli jego zachowanie względem Izadory.
– Nie mogę – odpowiedział równie cicho, ale jego głos zabrzmiał o wiele bardziej ludzku, choć bez wątpienia kosztowało go to mnóstwo wysiłku. Spoglądał na mnie rozszerzonymi do granic możliwości oczami i wiedziałam, że jest zrozpaczony. Emocje stopniowo przejmowały kontrolę, przysłaniając wszystko inne i sprawiając, że już nawet Oliver nie potrafił bronić się przed bólem, który raz po raz atakowało nas oboje. – Jak mógłbym, kiedy…?
– Izadora by tego nie chciała.
Nie byłam pewna, co tak naprawdę miałam na myśli, kiedy zdecydowałam się wypowiedzieć te słowa, jednak to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Oliver zamarł, a potem – po chwili tak nieznośnie długiej, że chyba zdążyłam już nawet zwątpić w to, że chłopak tak po prostu mnie puści – zsunął się ze mnie i z cichym jękiem osunął się  na posadzkę.
Spojrzałam na niego z wahaniem, nie od razu decydując się na to, by choć spróbować się podnieść. Chciałam zrobić cokolwiek, żeby go pocieszyć – objąć go, przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku – jednak nie potrafiłam się na to zdobyć. Te słowa i tak brzmiałyby pusto, tak odległe i pozbawione sensu, że nie byłyby w stanie przejść mi przez usta. To były wyłącznie wierutne kłamstwa, nie mające żadnego związku z rzeczywistością i mogące co najwyżej ranić, a już zwłaszcza jego, choć do tej pory tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z uczucia, którym mój najlepszy przyjaciel obdarował moją siostrę.
Nie rozumiałam, gdzie to wszystko miało sens i chyba nie chciałam tego zrozumieć. Po śmierci Melindy i Jamesa chyba powinnam była przyzwyczaić się do bólu straty, jednak moje ciało najwyraźniej jeszcze nie zdawało sobie z tego sprawy, dopiero zamierzając otworzyć się na ból, który powinnam czuć – i który wkrótce miał przysłonić wszystko inne. Jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie wzięłabym pod uwagę tego, że kiedykolwiek nadejdzie taki dzień – i taki ból, tym bardziej, że Izadora była mi obca…
Zabawne, bo bolało bardziej niż wtedy, kiedy – jednego po drugim – traciłam tych, których miałam okazję kochać niemal całe ludzkie życie.
– Izadory już nie ma – padło w odpowiedzi i te słowa niejako przypieczętowały wszystko. Sam Oliver wydał z siebie cichy okrzyk, zupełnie jakby wypowiedzenie tego stwierdzenia na głos w pełni uzmysłowiło mu sens cierpienia, które odczuwał i jego własnego zachowania. – Ona nie… Ona wiedziała – powiedział po chwili, jednak miałam wrażenie, że te słowa nie są przeznaczone dla mnie. – Sądzę , że wiedziała przez cały ten czas…
Nie odpowiedziałam, on zresztą tego nie oczekiwał. Kiedy powoli usiadłam i skoncentrowałam na nim wzrok, przekonałam się, że wciąż praktycznie na wpół leżał na posadzce, kuląc się i raz po raz przeczesując jasne włosy palcami, tak gwałtownymi ruchami, jakby zamierzał zacząć wyrywać je garściami. Uparcie unikał mojego spojrzenia, znów zachowując się tak, jakby nikogo przy nim nie było, co samo w sobie wydało mi się przerażające, choć jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że to dopiero początek. Nie byłam pewna, skąd to wrażenie, ale czułam, że jeszcze nie poznałam, czym tak naprawdę jest pełnia strachu – i że prędzej czy później będę miała okazję, żeby to nadrobić.
Miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu albo ciągnął się w nieskończoność, choć w rzeczywistości musiało minąć kilka zaledwie minut… Albo kwadrans. Poczucie czasu było mi obce, zwłaszcza odkąd stałam się  nieśmiertelne i w pełni uprzytomniłam sobie, co to znaczy mieć przed sobą perspektywę wieczności, jednak kiedy pomyślałam o tym w tamtej chwili, na ułamek sekundy dosłownie zabrakło mi tchu. Skoro ten ból był tak silny i realny teraz, zaledwie chwilę po tym, jak…
Nie potrafiłam dokończyć tej myśli. Ale skoro już teraz było tak źle, jak mogłabym liczyć na to, że z czasem będzie lepiej?
Patrząc na Olivera nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby mogło być choć trochę lepiej.
– Ollie, kochanie… – Nie byłam pewna, co takiego sobie myślałam, kiedy po raz kolejny zdecydowałam się zwrócić na siebie jego uwagę, jak zresztą przewidziałam, tym razem nawet na mnie nie spojrzał. – Ja wiem, jak to zabrzmi, ale… musimy stąd iść. Tutaj robi się niebezpiecznie – powiedziałam cicho, siląc się na łagodność o którą nigdy nawet bym się nie podejrzewała. – Ogień…
– Co mi po ogniu? – przerwał mi chyba całkowicie bezwiednie; dalej na mnie nie patrzył, ale przynajmniej zdecydował się odpowiedzieć. – Ogień jej nie uratował, tak jak zresztą i ja.
– Nie zrobiłeś niczego o co powinieneś się teraz obwiniać – zaoponowałam natychmiast, wyczuwając do czego zmierzał. – Oliver…
Potrząsnął głową.
– Mam ją tutaj zostawić, Isabel?
Bardzo rzadko używał mojego pełnego imienia, nigdy zresztą nie słyszałam, by zwracał się do kogokolwiek tak oficjalnym, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. Patrzyłam na niego i nie mogłam pozbyć się przerażającego wręcz wrażenia, że właśnie byłam świadkiem śmierci nie jednej, ale dwóch osób, które kochałam…
Bo Oliver wyglądał tak, jakby był martwy.
Definitywnie martwy.
– Nie powiedziałam tego – zapewniłam go pośpiesznie, choć właściwie sama nie byłam pewna, czego tak naprawdę chciałam. Nie wyobrażałam sobie zostawienia siostry w tym miejscu, ale z drugiej strony… Miałam pozwolić na to, żeby Oliver katował się jeszcze bardziej, decydując się gdziekolwiek przenieś ją… przenieść jej… jej ciało…? – Oliver…
– Zabierz stąd Nessie, Bello – przerwał mi spokojnie. Ten nagły spokój zaskoczył mnie jeszcze bardziej niż czysta rozpacz i wcześniejszy gniew. Wciąż nie nadążałam za zmiennymi nastrojami wampirów, jednak w przypadku Olivera to było coś więcej i byłam tego świadoma. Nagle już po prostu siedział, całkowicie rozluźniony i tak spokojny, że coś w jego postawie momentalnie przyprawiło mnie o dreszcze. – Nie powinna tutaj być. Nie powinna tego oglądać… – Urwał i nareszcie spojrzał na mnie. – O to chodziło, prawda? O to, żeby ją stąd zabrać. Skoro jest z tobą, możesz to zakończyć.
Oczywiście miał rację, choć do tej pory nawet przez myśl mi nie przeszło, co oznacza uwolnienie Nessie. Teraz wystarczyło tylko, żebym poinformowała wszystkich, że już jest po sprawie – że zabrałam córkę i możemy się stąd wynosić. Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że przynajmniej tymczasowo traciłam czas, tym samym aż prosząc się o kolejną tragedię. Mogłam tylko zgadywać, co takiego działo się w lesie, gdzie stworzone przez Aro wampiry oraz moja rodzina próbowali trzymać na dystans Kajusza i jego świtę. Być może za kilka następnych minut ani ja, ani Nessie nie miałyśmy mieć gdzie wracać…
Wcześniej tak naprawdę nie brałam takiej możliwości pod uwagę, jednak patrząc na bezwładną Izadorę w końcu dotarło do mnie, jakie to było proste. Każde życie – nawet egzystencja nieśmiertelnego – było o wiele bardziej kruche niż mogłoby się wydawać. Było niczym dar, który otrzymywaliśmy i który z równym powodzeniem mogliśmy stracić, i to na dodatek za sprawą jednej jedynej decyzji, jednego błędu.
W ułamku sekundy. Z jednym uderzeniem serca.
Na chwilę zabrakło mi tchu i byłam już w stanie wyłącznie siedzieć, tępo wpatrując się w Olivera. Czułam łzy, które spływały mi po policzkach, skapując z brody i mocząc ubranie, ale prawie nie byłam tego świadoma. Ten ból był we mnie, zadając katusze i z każdą kolejną sekundą przybierając na sile, a jednak ja nadal czułam się pusta.
Po prostu pusta.
– Pójdę – obiecałam pod wpływem impulsu. Oliver krótko skinął głową, chociaż nie miałam pewności, czy w ogóle rozumiał, co takiego do niego mówiłam. – Pójdę, ale… Ollie?
– Tak, Bello? – Coś w moim głosie musiało przekonać go do tego, żeby jednak na mnie spojrzał. Przez ułamek sekundy jego spojrzenie wydawało się naprawdę świadome, niemal bystre.
Dziwnie przygnębiona, zmusiłam się do tego, żeby dokończyć:
– Nie zrobisz nic głupiego, prawda Ollie? – zaniepokoiłam się. – Mam na myśli… Zobaczymy się za kilka godzin? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
– Oczywiście – odpowiedział ze spokojem i rozmysłem, które powinny były w równym stopniu mnie zaskoczyć, co i wydać się szczere, ja jednak czułam, że to nie jest takie proste.
Kłamiesz, Ollie, pomyślałam, jednak nie wypowiedziałam tych słów na głos, być może bojąc się tego, że dopiero wtedy okażą się prawdziwe. Nie chciałam tego, tak jak i nie potrafiłam sobie wyobrazić, co takiego wydarzy się w tym miejscu, kiedy Renesmee, Alec i ja już stąd wyjdziemy.
Poruszając się prawie jak w transie, ostrożnie dźwignęłam się na nogi. Trzęsłam się cała, a jednak jakimś cudem nie upadłam, bez trudu utrzymując się w pionie.
– Pamiętaj, że cię kocham – po prosiłam, ostrożnie dobierając słowa. – Zawsze cię kochałam. Jak brata.
– Ja ciebie też, Izzy – zapewnił mnie. – Ja ciebie też…
Jego słowa wciąż mi towarzyszyły, kiedy ostrożnie wycofałam się, zmuszając go do tego, by jednak zostawić jego i Izadorę, nawet mimo okropnego przeczucia, które towarzyszyło mi przez cały ten czas.
Kiedy bez słowa skinęłam na trzymającego Nessie na rękach Aleca, po czym skierowałam się w stronę wyjścia, wydało mi się, że słyszę jeszcze jedno zdanie, choć to równie dobrze mogło być tylko wrażenie
– Bądź ostrożna.
Obiecałam sobie, że będę.

2 komentarze:

  1. Rozdział jak zawsze świetny, ale tak się zastanawiałam jakim sposobem w kartach/stronach dodałaś tą szeroką listę z podpisem "rozdziały"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej =)
      Pięknie dziękuję. Właśnie jestem w połowie nowego...
      Jeśli chodzi o szeroką listę w kartach, a więc spis rozdziałów, to czysty HTML. Kod i objaśnienia można znaleźć chociażby tutaj [KLIK].
      Pozdrawiam,
      Nessa.

      Usuń



After We Fall
stories by Nessa