poniedziałek, 8 czerwca 2015

Pięćdziesiąt dwa

Pięćdziesiąt dwa.
Ból

Wszystko działo się powoli  i gwałtownie, prawie jak we śnie, czy też raczej  w koszmarze  z którego nade wszystko chciał się obudzić. Izadora zachwiała się,  a potem po prostu spadła, otoczona odłamkami drewna – nic nieznaczącymi kawałkami, które nie tak dawno tworzyły poręcz schodów. Oliver właściwie nie zarejestrował momentu,  w którym barierka puściła, ustępując pod ciężarem ciała dziewczyny, ani kiedy Dora zniknęła mu  z oczu, lądując gdzieś poza krawędzią marmurowych stopni. To były zaledwie ułamki sekund  i nawet on – wampir – nie miał prawda tego zauważyć,  a tym bardziej  w porę zareagować, jednak  z chwilą upadku to  i tak przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Jak na ironię, sam moment spadania zapamiętał aż nazbyt dokładnie, zupełnie jakby świat nagle zwolnił,  a jego zmysły  z jakiegoś niezrozumiałego nań powodu wyostrzyły się, zachłannie chłonąć wszystko to, co działo się wokół niego.
Pamiętał przenikliwy trzask  i własne oszołomienie, które ogarnęło go  z chwilą,  w której  z całą mocą uprzytomnił sobie, co takiego właśnie działo się na jego oczach. Pamiętał porażającą wręcz bladość jej skóry  i przerażenie, które wkradło się do jej spojrzenia, kiedy już dosięgła ją potęga ciosu, który wymierzyła jej Jane.  W jednej chwili stała – przerażona  i obolała, chociaż nadal gotowa do ataku –  a już  w następnej chwili została poderwana ku górze, niczym jakaś bezwładna marionetka; kukiełka, która nie tylko nie miała żadnego znaczenia, ale przede wszystkim nie miała  w sobie dość energii, by jakkolwiek bronić się przed tym, co się działo. Nawet gdyby zareagował wystarczająco wcześnie, nie byłby  w stanie dopaść do niej na czas,  a tym bardziej powstrzymać  w chwili,  w której  z impetem uderzyła plecami  o barierkę  i wraz  z nią zwaliła się  w dół schodów, tak po prostu znikając mu  z oczu.
Uszu Oliviera dobiegł głośny, przeszywający wrzask – na wpół ludzkie, na wpół zwierzęce wycie, które jakimś cudem przyprawiło go  o zawory głowy.  Z opóźnieniem uprzytomnił sobie, że ów dźwięk wyrwał się  z jego gardła. Przed oczami wciąż miał upadającą Izadorę,  w uszach zaś dźwięczał mu przenikliwy trzask  i późniejszy, całkowicie odmienny dźwięk, kiedy wiotkie ciało wylądowało na posadzce, gdzieś poza zasięgiem jego wzroku. Chyba nigdy nie miał zapomnieć tamtego momentu, nie tylko przez wzgląd na jego wampirzą pamięć. Ten nowy umysł wciąż go zaskakiwać, zresztą tak jak  i czułość wyostrzonych zmysłów, ale tym razem jego ciało zarejestrowało wszystko – każdą kolejną sekundę –  w jeszcze intensywniejszy, dokładny sposób niż kiedykolwiek wcześniej. Wrażenie było takie, jakby  z każdą kolejną sekundą na nowo przeżywał ten sam moment, uwięziony  w pułapce, którą zgotował mu jego własny umysł. To wciąż się działo – od nowa  i od nowa –  a Oliver nie był  w stanie zrobić niczego, żeby jakkolwiek spróbować zatrzymać ten dziwny stan; jakkolwiek się  z niego wyrwać…
 I ten dziwny dźwięk…
Rytmiczne stukanie, prawie jak padający deszcz, chociaż to wydawało się bez sensu. Skąd miałby wziąć się deszcz właśnie tutaj, pod dachem, tym bardziej, że kiedy jeszcze byli  z Dorą na zewnątrz, nigdzie na niebie nie dostrzegli chociażby najmniejszej chmurki?
Wiedział  o tym,  a jednak dla pewności  i tak uniósł głowę, wpatrując się  w lite sklepienie tuż nad głową. Łagodny blask imitujących blask świec kinkietów padało na jego bladą skórę, wprawiając ją  w lśnienie, ale prawie tego nie zarejestrował. Poruszał się jak  w transie, nagle pusty  i otępiały, zupełnie jakby ktoś nacisnął jakiś przełącznik, który odpowiadał za intensywność odbieranych przez niego bodźców. Miał wrażenie, że jego umysł zamknął się  i „wyłączył”, próbując bronić się przed tym, czego  w żaden sposób nie potrafił przyjąć do wiadomości. Oliver jeszcze nie rozumiał,  a może po prostu nie chciał zrozumieć, ale jego napięte do granic możliwości ciało już wiedziało  i teraz za wszelką cenę starało się odeprzeć od siebie myśli, które mogłyby sprawić, że jednak się zawaha –  a później może jednak uwierzy  i pozwoli, by ta świadomość ostatecznie go zniszczyła. Jeśli zdecyduje się to zrobić, jego świat rozpadnie się na kawałeczki,  a do tego  w żadnych wypadku nie zamierzał dopuścić.
Nie tyle zauważył, co instynktownie wyczuł ruch  i to przynajmniej na chwilę sprowadziło go na ziemię. Cisza, która nagle zapadła, miała  w sobie coś przenikliwego  i ostatecznego, ale  i to nie miało dla Olivera znaczenia, dziejąc się gdzieś jakby poza nim. Poruszając się prawie jak automat, bez pośpiechu opuścił wzrok, decydując się spojrzeć przed siebie, wprost na drobną, odzianą na czarno postać, która stała tuż naprzeciwko niego.  Z chwilą,  w której podchwycił spojrzenie pary lśniących rubinowych oczu, całym jego ciałem wstrząsnął paraliżujący spazm bólu, ale to również wydawało się go nie dotyczyć. Co prawda wrażenie było takie, jakby nagle skoczył  w ogień, lądując  w samym środku szalejących płomieni, ale choć instynktownie się spiął  i odniósł wrażenie, że mięśnie za moment odmówią mu posłuszeństwa,  w najprostszy nawet sposób nie okazał słabości.
Na twarzy Jane Volturi odmalowały się kolejno zaskoczenie, szok,  a na samym końcu gniew – kalejdoskop zmieniających się emocji, co odebrał jak całą plejadę różnorodnych masek, które aktor antycznego teatru zmieniał zależnie od potrzeb. Widział  i wciąż czuł ból, przybierający  z każdą kolejną sekundą,  w miarę jak mała sadystka próbowała wyładować na nim swoją frustrację, jednak doznanie wydawało się jakby odległe  i mocno przytłumione, tak jak  i wszystko to, co podsuwały mu zmysły. Wszystko nadal wydawało się wręcz nienaturalnie wyostrzone,  a jego umęczony umysł rejestrował każdy najdrobniejszy nawet szczegół, chociaż Oliver sam nie miał pojęci, co takiego się zmieniło. Przecież powinien był zwijać się  z bólu, nie po raz pierwszy osuwając się przed nieśmiertelną na kolana  i – najpewniej krzycząc, chociaż nie chciał – za wszelką cenę próbując zawalczyć  o odzyskanie kontroli nad ciałem  i zrobienie czegokolwiek, żeby jak najszybciej móc dotrzeć do Izadory, ale  z jakiegoś ani myślał postąpić  w ten sposób. Cierpienie, które gorącymi falami rozchodziło się po całym jego ciele, zupełnie jakby do krwiobiegu wstrzyknięto mu kwas albo wrzątek, dawało mu się we znaki, ale nic ponad to. Głuchy  i obojętny, miał wrażenie, że jest niczym marmurowy posąg, wyzuty  z duszy  i jakichkolwiek emocji, które powinien odczuwać. Był pusty,  a przecież pusta skorupa nie miała prawda odczuwać czegokolwiek.
Jakimś cudem był  w stanie wyczuć, kiedy jego przeciwniczka ostatecznie straciła cierpliwość. Skoczyła  w jego stronę nagle, jakby ogarnięta jakimś szałem, który ostatecznie wytrącił ją  z równowagi. Oliver nie znał bardziej okrutnej istoty od Jane,  a  o ile dobrze się orientował we wciąż dla niego nowym, wampirzym świecie, nawet pośród nieśmiertelnych rzadko zdarzały się istoty  o tak wyjątkowych umiejętności  i niezdrowych zapędach do zabijania. Przed sobą miał okrutną  i wprawioną morderczynię, tym bardziej przerażającą, że pod postacią niewinnego dziecka, ale współczucie, które można było odczuwać na widok doskonałych rysów twarzy, momentalnie znikało  z chwilą,  w której spojrzało się  w jej rubinowe oczy. Jane nie znała litości,  a już na pewno nie przywykła do tego, że ktokolwiek jest  w stanie oprzeć się jej umiejętnościom; był tego pewien, tak jak  i tego, że właśnie utwierdził go  w przekonaniu, że powinna go zabić.
 W zasadzie… Dlaczego nie?, przeszło mu przez myśl  i to stwierdzenie na ułamek sekundy go oszołomiło.
Dlaczego…?
Jego ciało zareagowało samo, tak, że właściwie nie miał kontroli nad tym, co robi. Nie przypominał sobie, by podejmował jakąkolwiek decyzję  o tym, żeby jednak się bronić, ale najwyraźniej jego instynkt wiedział lepiej – chyba, że nagle jego ciałem, pustym  i bezduszny, poruszał ktoś inny.
To nie on bez wahania skoczył do przodu, wytrącając zaskoczoną Jane  z toru ruchu  i powalając ją na ziemię. Nie on miał wrażenie, że świat wokół niego skurczył się do tego małego korytarza  i znienawidzonej wampirzycy, której całą postać nagle jakby otoczyła jakaś czerwona, drażniąca go aura. Przecież nie było możliwe, żeby to właśnie jego zmysły wyostrzyły się jeszcze bardziej,  a świat wokół zmienił się, nagle obcy  i na swój prosty –  a przy tym wypełniony cierpieniem  i gniewem tak intensywnymi, że wydawało się to nie do przyjęcia. Oliver pamiętał, że  w przeszłości zdarzało mu się czuć źle,  a nawet złościć, przede wszystkim na matkę, która chyba nigdy nie traktowała go jak kogoś równego  i godnego sobie, ale nawet względem niej nie odczuwał czegoś… takiego. Ten rodzaj gniewu był czymś nowym  i obcym, zachodząc może nawet na samą nienawiść, chociaż Oliver nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek dosięgło go podobne uczucie. Coś takiego nie mogło mieć miejsca, co jedynie potwierdzało jego teorię, ale  z drugiej strony…
Bezwiednie wyciągnął ręce przed siebie, ignorując rozlewające się po całym jego ciele języki ognia, bardzo przypominające swoją intensywnością to, czego doświadczył, kiedy przechodził przemianę.  W rubinowych oczach Jane po raz pierwszy doszukał się paniki, zwłaszcza kiedy wampirzyca  w oszołomieniu przekonała się, że nie jest  w stanie zrzucić go siebie  i to niezależnie od tego, jak zawzięcie się szarpała. Niestety, nawet najbardziej wiekowy wampir miałby problem  z tym, żeby poradzić sobie  z wyjątkową siłą nowonarodzonych,  a  w tkankach przemienionego zaledwie kilka miesięcy wcześniej Olivera wciąż jeszcze zalegała ludzka krew, dodając mu energii  i pewności siebie. Co więcej, ta niezrozumiała mieszanka sprzecznych emocji popychała go do przodu, wzbudzając  w nim emocje  i pragnienia, których nigdy wcześniej nie zaznał  i których  w żaden sposób nie potrafił uznać za swoje.
Nie był pewien,  w którym momencie cała ta sprzeczna ze sobą mieszanka odczuć  i pragnień osiągnęła swoje apogeum,  a on ostatecznie stracił kontrolę.  W jednej chwili siedział  w bezruchu, przygwożdżając Jane do posadzki na piętrze,  a już  w następnej sekundzie zacisnął palce wokół jej drobnej, dziecięcej głowy  i – przy akompaniamencie przeszywającego wrzasku oraz dźwięku, który swoją przypominał zgrzyt rozdzieranej blachy – szarpnięciem oderwał głowę od tułowia, jednym szybkim ruchem odczuwając ją gdzieś na bok.
Początkowo nawet to do niego nie dotarło, ale już po kilku sekundach Oliver  w pełni uprzytomnił sobie to, co zrobił –  i co to tak naprawdę oznaczało. Aż zachłysnął się powietrzem, po czym ciężko opadł na posadzkę tuż  u boku bezgłowego ciała, tak zesztywniały  i oszołomiony, jak jeszcze za czasów bycia człowiekiem, kiedy jeszcze zdarzało mu się chorować. Gdyby to było możliwe,  w tamtej chwili najzwyczajniej  w świecie by zwymiotował, ale naturalnie nie mógł tego zrobić, zresztą to nie była pora na okazywanie słabości.
Jeszcze tylko chwila… Jeszcze masz coś do zrobienia…
Myśli wydawały się puste, proste  i zdecydowanie zbyt bezosobowe, zupełnie jakby czytał zapisane  a skrawku papieru słowa, ale to nie przeszkadzało mu nawet  w najmniejszym stopniu. Poruszając się najnormalniejszym  w świecie, ludzkim tempem,  z pewnym wysiłkiem dźwignął się na nogi. Prawda była taka, że miał ochotę paść na ziemię  i liczyć na to, że jednak okaże się jakimś pieprzonym ewenementem  i tak po prostu zemdleje, ale oczywiście nie miał na co liczyć. Wciąż był, wciąż mógł się ruszać  i – przynajmniej teoretycznie – trzeźwo myśleć,  a echo towarzyszącego mu przez cały ten czas bólu jedynie utwierdziło go  w przekonaniu, że nadal egzystował  i nic nie wskazywało na to, żeby ten stan rzeczy  w najbliższym czasie miał ulec zmianie.
 W kieszeni wciąż miał srebrzystą zapalniczkę,  w którą wszyscy zaopatrzyli się tuż przed walką. Wyraźnie wyczuł jej kształt, nagle mając wrażenie, że drobny przedmiot został wykonany  z ołowiu  i waży  o wiele więcej niż powinien. Swoją drogą, czy istniał ciężar, który byłby  w stanie przeróść nawet wampirze zdolności? Nie miał pojęcia,  a kiedy wydobył zapalniczkę  i pstryknął nią kilka razy, doszedł do wniosku, że to  w gruncie rzeczy również nie jest istotne. Co więcej, doskonale zdawał sobie sprawę  z tego, że musi się pośpieszyć, nie tylko dlatego, że  w każdej chwili mogli pojawić się strażnicy (o ile oczywiście jacyś zostali  w twierdzy, zamiast – zgodnie  z poleceniem Kajusza – pobiec na polanę, by ostatecznie rozprawić się  z Cullenami  i innymi sojusznikami Aro). Istniał jeszcze ważniejszy powód, choć Oliver dotychczas myślał, że to zaledwie bajka,  a zabijanie wampira samo  w sobie jest wystarczająco trudne  i przerażające, by do tego dochodziło więcej groteskowych, niewystępujących  w normalnym świecie elementów.
Niestety, ten świat nie był nawet  w połowie normalnym,  a on miał już dość okazji, by się  o tym przekonać. Kiedy spojrzał na ciało Jane, odniósł wrażenie, że bezgłowy korpus poruszył się nieznacznie – że bezwładna dłoń nagle drgnęła, zupełnie jakby chciała zacisnąć palce  w pięść,  a później…
Zacisnął usta  i po prostu cisnął odblokowaną zapalniczkę na sam środek piersi wampirzycy.
Efekt był natychmiastowy – najpierw czarna peleryna,  a później całe ciało zajęło się ogniem. Jasnym blask oślepił go, oszołamiając nie tylko swoją regularnością, ale przede wszystkim kłębami ciężkiego, fioletowego dymu, który zaczął wić się gdzieś przy samej ziemi, porażając swoim mdlącym, nieznośnie słodkim zapachem. Oliver powstrzymał naturalny odruch, nakazujący mu dla pewności przyłożyć dłoń do twarzy, by spróbować osłonić nos  i usta.  W zamian odwrócił się na pięcie  i – zataczając się przy tym trochę tak, jakby był pijany –  z wolna ruszył  w głąb korytarza, by podnieść porzuconą gdzieś pod ścianą głowę. Wzdrygnął się na samą myśl, że miałby… tak po prostu jej dotknąć, ale to nie powstrzymało go przed ostrożnym ujęciem jej za włosy  i natychmiastowym ciśnięciem wprost  w szybko powiększające się, zajmujące coraz większe pole rażenia ognisko.
Rzut za trzy punkty, pomyślał  w oszołomieniu, kiedy głowa idealnie trafiła  w sam środek płomieni, natychmiast zajmując się ogniem.  A tak swoją drogą, chyba coś jest ze mną nie tak.
Uderzył go zapach palonych włosów, ale to było niczym  w porównaniu  z przejmującą słodyczą palonego wampirzego ciała. Dymu było coraz więcej – gęsty  i  w tym dziwnym, fioletowym kolorze – wił się  u jego stóp, niechętnie ustępując nawet wtedy, kiedy Oliver szybkim krokiem ruszył przed siebie, by dotrzeć do schodów. Poczuł instynktowne pragnienie rzucenia się do ucieczki, kiedy uderzył  w niego żar gorącego płomienia, ale zignorował go,  a wkrótce dotarł do marmurowych stopni,  w pośpiechu zbiegając na sam dół  i nie mając przy tym odwagi, by przynajmniej spróbować obejrzeć się za siebie. Czuł się trochę tak, jakby  w jednej chwili zniknęły resztki energii, która dotychczas utrzymywała go na nogach, pozwalając na podjęcie jakiegokolwiek sensownego działania  i nagle zwątpił  w to, czy  w ogóle będzie  w stanie zejść na sam dół, ale jednocześnie nie wyobrażał sobie tego, że miałby tak po prostu się zatrzymać. Już pozbył się tego, co stanowiło największe zagrożenie,  a teraz musiał jeszcze zrobić…
Coś jeszcze, ale…
Wtedy ją zobaczył  i poczuł, jak dotychczasowe otępienie mija, wyparte przez zrozumienia  i oszołomienie, których  w żaden sposób nie potrafił opanować.  W ułamku sekundy zeskoczył  z ostatnich stopni, biegiem dopadając do bezwładnej postaci leżącej na lewo od schodów – nieprzytomnej, nie ukazującej chociażby najmniejszych oznak życia…
Izadora była bardzo blada,  a na jej odsłoniętej skórze doszukał się licznych zadrapań  i śladów krwi, które jak nic zawdzięczała licznym drewnianym odłamkom. Znamienita część  z nich leżała rozrzucona wokół niej, tak jak jej ciemne włosy.  Z pewnym opóźnieniem uprzytomnił sobie, że wróciła do swojej właściwej postaci, wyglądając niemal identycznie tak jak Isabel –  w końcu były bliźniaczkami. Ciemne falowane włosy, pełne usta  i te charakterystyczne rysy twarz… Pewnie gdyby zajrzał jej pod powieki, dostrzegłby znajome, czekoladowe źrenice, które znał od najmłodszych lat, chociaż spojrzenia Belli  i Dory różniły się diametralnie, tak jak  i one dwie. Nie rozumiał, dlaczego ta zmiana wydała mu się aż taka istotna, ale  z jakiegoś powodu wzbudziła  w nim jeszcze większy niepokój, jakby jego ciało buntowało się przed nowym stanem rzeczy – tym, że Izadora mogłaby wyglądać dokładnie tak samo, jak jej siostra.
– Dora… – wyszeptał, czy też raczej poruszył ustami, ale to nie miało znaczenia;  w końcu ona  i tak nie miała być  w stanie go usłyszeć.
Zrobił kolejny krok do przodu,  a już  w następnej sekundzie osunął się na kolana tuż  u jej boku. Bez zastanowienia wyciągnął ramiona, ostrożnie wsuwając dłonie pod dłonie dziewczyny  i  z największą delikatnością układając ją  w swoich ramionach. Przy upadku  z wysokości, mogło dość do uszkodzenia kręgosłupa, pomyślał, przypominając sobie jakąś pogadankę  w szkole…  A może usłyszał to  w domu podczas jednej rozmów  z Cullenami,  w której brał udział Carlisle? Nie miał pewności,  a już na pewno nie był  w stanie tak po prostu się na tym skoncentrować.
Izadora przelewała mu się  w rękach, prawie jak kukiełka  z którą skojarzyła mu się już jakiś czas wcześniej. Leżała jakoś dziwnie,  z rękami  i nogami rozrzuconymi pod jakimś dziwnym kątem. Nawet nie poruszyła się, kiedy pogładził ją po policzku,  a potem przeczesał jej ciemne włosy. Wpatrywał się  w jej pierś, próbując doszukać chociażby najdelikatniejszego ruchu, ale jej klatka piersiowa nie uniosła się nawet  o milimetr, równie nieruchoma, co  i Izadora.
Nie, nie, nie…, pomyślał  w panice, ale odpowiedziała mu cisza.
 W tamtej chwili zresztą dotarło do niego coś,  o czym podświadomie wiedział od samego początku – już  z chwilą,  w której Dora zniknęła mu  z oczu, zepchnięcia ze schodów przez Jane.
Cisza. Wokół panowała cisza, nie przerywana przez chociażby delikatny oddech albo bicie serca.
 W jego przypadku było to normalne, ale nie dla Izadory!
Panika ścisnęła go za gardło, tak gwałtowne, że tym bardziej nie był  w stanie oddychać. Natychmiast mocniej przygarnął do siebie Dorę, obojętny na słodycz jej krwi  i to, że kiedy była taka krucha  i bezwładna, bardzo łatwo mógłby zrobić jej krzywdę.
– Izadora… Izadora! – „huknął”, nagle tracąc cierpliwość. Potrząsnął nią, ale to nic nie dało; widział jedynie, jak jej głowa śmiesznie odskakuje na prawo  i lewo, poza jakąkolwiek kontrolę. – Dziewczyno, wracaj do mnie! Wracaj… – jęknął,  a potem doszedł do wniosku, że dłużej już nie jest  w stanie mówić.
 W panice rozejrzał się dookoła, szukając czegoś, czego nawet nie potrafił zinterpretować – jakiegoś rozwiązania czy olśnienia, które nie nadchodziło.  W przypływie desperacji, poruszając się prawie jak we śnie, bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie  i bez chwili zastanowienia wbił zęby  w odsłoniętą szyję Izadory, nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Jej krew momentalnie wypełniła jego usta, oszołamiając go nagłą eksplozją słodyczy, ale nawet nie zwrócił na to uwagi, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Chociaż  w pierwszym odruchu machinalnie przemknął, czując jak jego ciało domaga się więcej, nie zrobiło to na nim większego wrażenia – nie, skoro wszystko szło nie tak,  a on…
Odsunął się  i ukąsił ponownie, tym razem  z drugiej strony. Również wtedy nic się nie wydarzyło, więc uniósł do ust jej nadgarstek, znacząc bladą skórę kolejnym ugryzieniem.  A potem kolejnym  i jeszcze jednym, aż niemal całe ramiona pokryte miała śladami  w kształcie półksiężyców, prawie jak Jasper, chociaż  w jego przypadku blizny nie mogły krwawić.
Jej krwawiły, choć przecież powinna była się uleczyć…
Nie…
Nagle przypomniał sobie jej dziwne zachowanie, kiedy kochali się ze sobą  i kiedy poprosił ją  o rękę. Przypomniał sobie jak tulił ją do siebie, jeszcze na Alasce,  a ona  z niepokojem szeptała słowa, które przyprawiały go  o dreszcze. Przypomniał sobie to wszystko – to jej dziwne zachowanie  w ostatnich tygodniach…
 I zrozumiał, chociaż sama myśl  o przyjęciu prawdy do świadomości rozdzierała mu serce.
– Oliver! – usłyszał jakby  z oddali, ale to nie miało sensu.
Usłyszał szybkie kroki  i to, że ktoś zmierzał  w jego kierunku, ale to działo się jakby poza nim – pozbawione sensu  i odległe. Wciąż siedział  w miejscu, tuląc do siebie ciało Izadory  i kołysząc się  w przód  i  w tył, choć prawie nie był tego świadomy.
Przez cały ten czas trzymał ją, chociaż podświadomie wiedział, że to już koniec.
Trzymał ją, chociaż tak naprawdę już go nie było…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa