środa, 20 maja 2015

Pięćdziesiąt

Pięćdziesiąt.
Złe przeczucia

Mary niespokojnie rozejrzała się dookoła. Od dłuższego czasu starała się pozostawać w ciągłym ruchu, utrzymując stałe tempo  i raz po raz nerwowo wodząc wzrokiem na prawo  i lewo, by nabrać pewności, że nic jej nie zagraża. Ciemne włosy nie po raz pierwszy opadły jej na twarz, wzburzone przez pęd, przez co zaczęła żałować, że jednak nie zdecydowała się na to, by je związać. Chociaż nie po raz pierwszy zmuszona była walczyć o życie, najwyraźniej wciąż nie nauczyła się podstawowych zasad, popełniając naprawdę idiotyczne błędy, które z powodzeniem mogły kiedyś ją zgubić –  a przynajmniej tak zawsze powtarzał Santiego. Teraz pewnie też wywracał oczami, ubolewając nad jej uporem  i tym, jak bardzo nieuważna potrafiła być w wielu istotnych kwestiach, ale starała się o tym nie myśleć, w zamian koncentrując się na zamieszaniu, którego co prawda spodziewali się przez kilka ostatnich dni,  a które ostatecznie wydawało się przerastać ich wszystkich.
No cóż, w gruncie rzeczy do przewidzenia było to, że Kajusz zorganizuje im małe piekło – najdelikatniej rzecz ujmując. Już z chwilą, w której Izadora  i Oliver zniknęli, by odegrać swoją rolę w planie, który na pierwszy rzut oka wydawał się czystym szaleństwem, ale mimo wszystko pozostawał jedynym sensownym pomysłem, jaki mieli, oczywistym stało się, że efekt będzie równie imponujący, co  i nieprzewidywalny. Mary sama nie wierzyła w to, że wszyscy zgodzili się brać udział w tym szaleństwie, ale przecież w gruncie rzeczy żadne z nich nie miało tak naprawdę wyboru. Jakby nie patrzeć, ten właśnie argument wykorzystał Aro, kiedy zaproponował im współpracę, najpewniej już wtedy zdając sobie sprawę z tego, że przystanął na wszystko, co będzie konieczne, jeśli tylko w ten sposób uda im się odzyskać Renesmee. To obrzydliwe, ale Mary nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej wnuczka w tym jednym przypadku okazała się kartą przetargową, którą spragnione władzy wampiry posługiwały się z przerażającą wręcz wprawą. Sama myśl o tym sprawiała, że aż gotowała się ze złości, całą sobą pragnąć tego, by dać Aro  i jego zbuntowanemu bratu do wiwatu, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to najgorsze, co mogłaby zrobić. Czy tego chciała, czy też nie, zarówno ona, jak  i reszta jej rodziny, musieli schować dumę do kieszeni  i dostosować się do sytuacji, przynajmniej do chwili, w której nie nabiorą pewności, że Nessie jest bezpieczna.
Ludzkie uczucia bywały beznadziejne, ale nie potrafiła żałować tego, kim była –  a tym bardziej daru, którym obdarzyła ją natura  i dzięki któremu mogła cieszyć się dwoma ukochanymi córkami. Nie tak wyobrażała sobie życie swoje, Santiego  i dziewcząt, kiedy zorientowała się, że jej przecież wampirze ciało jakimś cudem było w stanie przystosować się do ciąży –  i to mnogiej! – ale to teraz nie miało już żadnego znaczenia. Zarówno ona, jak  i Santiego, popełnili mnóstwo błędów, nieświadomie narażając zarówno siebie, jak  i swoje dzieci oraz dobrych przyjaciół, niemniej nie dało się ukryć, że było warto. Teraz wszyscy byli tutaj, ale Mary chciała wierzyć w to, że to po prostu kolejna z licznych przeszkód na ich drodze do szczęścia, którą tak czy inaczej będzie w stanie pokonać. Tak być musiało,  a przynajmniej chciała w to wierzyć, niezależnie od sytuacji  i własnych złych przeczuć,  a zwłaszcza przejmującego uczucia niepokoju, który towarzyszył jej przez cały ten czas,  a wraz z nadejściem Volturi, ostatecznie osiągnął swoje apogeum, sprawiając, że teraz dosłownie odchodziła od zmysłów, niezdolna do tego, by przynajmniej próbować skoncentrować się na walce.
Kobieta zatrzymała się, po czym błyskawicznie odwróciła, wyczuwając ruch gdzieś za swoimi plecami. Instynktownie napięła mięśnie, tak mocno, że gdyby była człowiekiem, pewnie poczułaby ból, ale podobne słabości nie były znane jej nieśmiertelnemu ciału. Już w następnej sekundzie skoczyła do przodu, warcząc gniewnie  i bez chwili wahania rzucając się do gardła postaci w czarnej, sięgającej ziemi pelerynie. Usłyszała jęk protestu,  a chwilę później jej przeciwnik spróbował otoczyć ją ramionami w pasie albo przynajmniej uderzyć, byleby zmusić do wycofania się, ale nie pozwoliła się zwieść. Nie wahając się nawet przez moment, uniknęła ciosu  i błyskawicznie otoczywszy swojego przeciwnika, otoczyła go ramionami za szyję, zupełnie jakby chciała go udusić, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku istoty nieśmiertelnej taka taktyka byłaby zaledwie stratą czasu.
Chłopak syknął  i szarpnął się, próbując oswobodzić się z jej uścisku, ale Mary ani myślała go puścić.  W zamian wzmogła uścisk, bardziej stanowczo cofając się do tyłu, aż zmusiła swojego przeciwnika do tego, by lekko wygiął się w jej stronę. Czarny kaptur zsunął się z jego głowy,  a Mary obojętnym, pozbawionym jakiejkolwiek litości wzrokiem spojrzała wprost w bladą twarz obcego, najwyżej osiemnastoletniego chłopaka o dość pospolitej urodzie, karmelowych włosach  i lśniących rubinowych oczach. Nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że nie widziała go nigdy wcześniej, ale to nie miało znaczenia. Mogła przewidzieć, że po przejęciu władzy przez Kajusza, wampir zjedna sobie kolejnych sprzymierzeńców; trzeba było przyznać, że był o wiele bardziej charyzmatyczny od swojego brata,  a rządy żelaznej ręki bez wątpienia sprzyjały wymuszeniu posłuszeństwa  i tym samym zwiększenia liczebności straży przybocznej – czy też raczej stada baranków, które bez żalu  i wahania zgodziłyby się pójść za swoim władcą na rzeź, niezależnie od tego, jak wielkiego poświęcenia by to nie wymagało.
Mary westchnęła przeciągle, po czym jednym, szybkim ruchem, spróbowała pozbawić wampira głowy. Dostrzegła szok  i wątpliwości w oczach chłopaka, ale nawet to nie zrobiło dla niej wrażenia. Sama przez te wszystkie lata trwała u boku braci Volturi, posłusznie dostosowując się do wydawanych przez nich poleceń. Lata służby bynajmniej nie sprzyjały pielęgnowania w sobie ludzkich odruchów, choć naturalnie zachowała je, przede wszystkim przez wzgląd na dzieci, które kochała całą sobą oraz Santiego –  a więc jedynego mężczyznę, którego obdarzyła tym szczególnym rodzajem uczucia, które sprawiało, że czuła się dość silna, by zabić każdego, kto spróbuje zagrozić tym, których kochała. Wampiry rzadko się zmieniały,  a tym bardziej mało kiedy przejawiały jakiekolwiek człowiecze cechy – to dotyczyło również jej, zmuszonej do trwania przy tych, którzy odebrali jej wszystko, również jej jestestwo, zmuszając do ukrywania się pod fałszywym imieniem – ale w jej przypadku...
Och, chyba jednak się zmieniła, niemniej służba na zamku nauczyła ją jednego: nigdy nie należało żałować swoich wrogów.
Ta myśl pozwoliła jej podjąć decyzję. Szarpnęła raz jeszcze, coraz bardziej zdeterminowana, żeby zabić, nie po raz pierwszy zresztą. Niestety, chłopak najwyraźniej nie zamierzał tak po prostu się poddać, cofając się tak nagle  i tak gwałtownie, że niewiele brakowało, żeby wytrącił ją z równowagi. Mary wyrwał się cichy okrzyk zaskoczenia, kiedy zatoczyła się, wciąż uczepiona szyi wampira. Spróbowała odzyskać równowagę, ale nieśmiertelny nie dał jej po temu okazji, bez ostrzeżenia okręcając się w jej ramionach  i jakimś cudem będąc w stanie pochwycić ją tak, by z oszałamiającą wręcz lekkością być w stanie przerzucić ją sobie przez ramię. Zanim zdążyła się zastanowić, jej ramiona owinęły się wokół pustki,  a ona sama ciężko wylądowała na plecach, spazmatycznie chwytając zbędne jej do normalnego funkcjonowania powietrze.
Natychmiast spróbowała się podnieść, jednak zdołała zaledwie unieść się na łokciach, kiedy ciemnowłosy chłopak nagle zmaterializował się tuż przed nią, uciskając kolanami jej pieść  i stanowczo przyciskając ją do ziemi. Chłodne palce zacisnęły się wokół jej nadgarstków, kiedy z zaskakującą wręcz wprawą wykręcił jej ręce, unieruchamiając je tuż nad głową. Szarpnęła się, natychmiast próbując go z siebie zrzucić, ale w odpowiedzi na jej starania jedynie parsknął pozbawionym wesołości śmiechem, po czym nachylił się nad nią, tak blisko, że aż poczuła jego słodki, lodowaty oddech na swoim odsłoniętym gardle.
Szarpnęła się raz jeszcze, w mniej kontrolowany sposób, ale jej starania spełzły na niczym. Ciemnowłosy wampir wiedział to, bo jedynie zacmokał z dezaprobatą. Włosy miał w nieładzie, ubranie w strzępach, ale najwyraźniej nie interesował go ani wygląd, ani tym bardziej to, że chwilę wcześniej to ona wygrywała, bliska tego, żeby skrócić go o głowę. Wręcz przeciwnie – po intensywnym spojrzeniu jego lśniących oczu Mary poznała, że nie zamierzał tak po prostu odpuścić jej tego, co zrobiła, planując odpowiednio odegrać się na niej za swoją niedoszłą śmierć.
Strach chwycił ją za gardło, chociaż starała się zrobić wszystko, byleby swoich uczuć nie okazywać. Jedną z podstawowych zasad walki, której się nauczyła  i którą planowała wpoić nie tyle swoim dzieciom (Bella  i Izadora już nauczyły się dość, by jej rady były im jakkolwiek potrzebne), co raczej wnuczce, gdyby tylko miała po temu okazję, było to, żeby nigdy nie okazywać słabości. Podczas walki albo polowania, wampiry kierowały się instynktem, praktycznie w niczym nie różniąc się od dzikich, drapieżnych zwierząt... No, może pomijając to, że bywały o wiele groźniejsze  i bardziej niebezpieczne. Tak czy inaczej, nigdy nie należało zachowywać się przy nich jak zwierzyna łowna, jeśli nie chciało się nią zostać, ale bywały sytuacje, kiedy to, co zazwyczaj wydawało się oczywiste, wcale nie było takie proste, jak można by tego oczekiwać.
–  I co teraz? – usłyszała  i skrzywiła się, widząc jak nachylony nad nią wampir z lubością oblizuje wargi.
Uśmiechnął się drapieżnie, nie tyle rozbawiony, co niezwykle dumny z obrotu sprawy. Patrzył na nią  i widziała, że jest wręcz zachwycony przewagą, którą nagle zyskał. Nie miała pojęcia, jak długo był nieśmiertelny, zresztą nie od czasu trwania wampirzego życia zależał charakter  i zamiłowanie do władzy. Jakakolwiek była przyczyna, Mary wiedziała, że jej przeciwnik nie należał do osób, które tak po prostu pozbywały się swoich ofiar, zwłaszcza tych, które wcześniej miały to nieszczęście, by nadepnąć im na odcisk.
Wraz z kolejnym olśniewającym uśmiechem, wampir nachylił się bliżej, głęboko wciągając przesycone jej zapachem powietrze do płuc. Gdyby była człowiekiem, pewnie jej serce waliłoby jak oszalałe, ale wcale nie czuła się lepiej ze świadomością tego, że potrzeba było odrobiny wysiłku, żeby definitywnie ją zabić – tym razem definitywnie. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że istniały rzeczy o wiele gorsze od śmierci, zwłaszcza dla kobiety,  a po jego spojrzeniu...
– Podobasz mi się – przyznał  i zaśmiał się melodyjnie. Jeszcze kiedy mówił, nachylił się bliżej, po czym – o Boże! – wysunął język  i jak gdyby nigdy nic przesunął nim po jej policzku. Aż syknęła, gwałtownie obracając głowę  i próbując się od niego odsunąć; całym jej ciałem jak na zawołanie wstrząsnął dreszcz obrzydzenia, co jedynie jeszcze bardziej rozbawiło chłopaka. – Oj, coś nie tak? Bardzo panią przepraszam – rzucił, nie szczędząc sobie złośliwości. – Postaram się poprawić, kiedy... – zaczął, z wolna przesuwając dłoń wzdłuż jej biodra, ale nie miał okazji do tego, żeby dokończyć.
Nagle urwał, gwałtownie nabierając powietrza do płuc, zupełnie jakby się zakrztusił, choć to w przypadku wampira nie powinno być możliwe. Już w następnej sekundzie przygniatający Mary ciężar zniknął, kiedy nieśmiertelny został bezceremonialnie z niej ściągnięty  i odrzucony na kilka dobrych metrów. Oszołomiona, zdążyła zaledwie usiąść, wciąż jeszcze roztrzęsiona  i zniesmaczona niechcianym dotykiem. Dopiero po chwili zauważyła Emmett'a,  a ten – podchwyciwszy jej zdezorientowane spojrzenie – uśmiechnął się promiennie, mrugając do niej porozumiewawczo. Zaraz po tym jego sylwetka zamazała się, kiedy błyskawicznie rzucił się do przodu, w ułamku sekundy doskakując do jej niedoszłego oprawcy, zanim ten zdążyłby chociażby stwierdzić, że zagraża mu niebezpieczeństwo.
Mary skrzywiła się mimowolnie, słysząc przenikliwy dźwięk, przywodzący na myśl darcie blachy albo metalu. Nie musiała spoglądać na poczynania Emmett'a, by wiedzieć, że wampir najpewniej świetnie się bawi,  a chłopak, który próbował ją zaatakować, najpewniej nie będzie w stanie tknąć już nikogo innego. Ta myśl miała w sobie coś kojącego, choć jednocześnie Mary czuła narastające rozdrażnienie, mimo wszystko mając do siebie pretensje o to, że nie dała sobie rady w pojedynkę. Westchnęła  i na ułamek sekundy ukryła twarz w dłoniach, wciąż jeszcze pod wpływem silnych emocji, gotowa trwać w bezruchu nawet kilka następnych godzin.
– Mary? – Wzdrygnęła się, kiedy czyjaś dłoń wylądowała na jej ramieniu. Mimowolnie spięła się, podrywając głowę  i spoglądając na postać, która nagle zmaterializowała się u jej boku, przez rozstawione palce. Carlisle rzucił jej uspokajające spojrzenie, po czym przykucnął tuż naprzeciwko niej, by ich spojrzenia znalazły się na jednym poziomie. –  W porządku? – upewnił się.
– Tak sądzę... Dzięki – zapewniła, chociaż to wcale nie było takie proste. Ze świstem wypuściła powietrze, dopiero zaczynając się uspokajać, po czym z uwagą przyjrzała się Carlisle'owi. Usta zacisnęła w wąską linijkę, krzywiąc się na samo wspomnienie tego, czego omal nie doświadczyła. – Nie wierzę, że dałam powalić się dzieciakowi – wyszeptała z niedowierzaniem.
Carlisle westchnął.
– Nic się nie stało – zapewnił ją, chociaż wcale nie oczekiwała pocieszenia. – Emmett już się nim zajął. Zauważyliśmy, że masz kłopoty – dodał  i poznała po jego tonie, że bynajmniej nie był takim stanem rzeczy zadowolony. Nigdy nie tolerował przemocy, nawet jeśli czasem on  i jego rodzina musieli uciec się do zabijania, by mieć szanse na przeżycie. – To istne szaleństwo... – westchnął, zwracając się chyba bardziej do siebie niż do niej,  a przynajmniej tak odebrała zatroskany wyraz jego twarzy.
 Z wolna skinęła głową, powstrzymując się od komentarza. Doszła do wniosku, że milczenie jest bezpieczniejsze, tym bardziej, że Carlisle nie najlepiej mógłby przyjąć jej słowa, gdyby stwierdziła, że jej największym problemem jest to, że nie miała okazji, by w pojedynkę zająć się swoim wrogiem. Jego wrodzona awersja do zabijania niejednokrotnie sprawiała, że na jej ustach jak na zawołanie pojawiał się uśmiech, ale tym razem zdecydowanie nie było jej do śmiechu.
– Nieważne – stwierdziła, w zamian decydując się zmienić temat. – Nie chcę nic mówić, ale chyba powinniśmy się stąd wynosić – dodała tonem łagodnej perswazji.
Carlisle najwyraźniej myślał podobnie, bo natychmiast podniósł się, zachęcająco wyciągając rękę, żeby pomóc jej wstać. Skorzystała z jego pomocy, próbując ukryć drżenie rąk  i udawać, że atak wampira wcale nie zrobił na niej wrażenia,  a zwłaszcza to, co ten próbował jej zrobić. Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie doktora  i już nie miała wątpliwości, że ten najpewniej podejrzewał, że wcale nie czuła się jakoś szczególnie dobrze – w końcu dobrze ją znał  i doskonale wiedział, jaka bywała uparta – ale oczywiście zachował się na tyle taktownie, by nawet słowem nie skomentować jej zachowania.
Powietrze wypełnił nieprzyjemny, przyprawiający o mdłości zapach palonego, wampirzego ciała, co jednoznacznie uprzytomniło Mary, że Emmett skończył. Westchnęła, po czym spojrzała w jaśniejące szybko niebo, teraz częściowo przysłonięte przez kłęby ciężkiego, wijącego się fioletowego dymu. Niemal wyczuwała obecność śmierci, co niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze, chociaż nie pierwszy raz w swoim długim życiu miała do czynienia z zabijaniem. Ba! Sama nie raz musiała nieść śmierć, nie zawsze słusznie, ale tak właśnie wyglądała wampirza egzystencja. Zabijanie było częścią jej jestestwa, stanowiąc jeden z przykrych, ale koniecznych do wypełnienia warunków, którym chcąc nie chcąc zmuszona była się podporządkować. Chciała tego czy też nie, to już akurat nie miało znaczenia.
– Tato!
Oboje obejrzeli się jak na zawołanie, kiedy doszło ich wołanie Edwarda. Wampir w pośpiechu zmierzał w ich stronę, wyraźnie zaniepokojony, choć po części ulżyło mu, kiedy upewnił się, że przynajmniej oni są cali  i zdrowi. Problem z walką w lesie polegał na tym, że chcąc nie chcąc wszyscy musieli się rozdzielić,  a to nigdy nie kończyło się dobrze. Mogli tylko zgadywać, co działo się z pozostałymi członkami rodziny  i mieć nadzieję, że ci radzili sobie stosunkowo dobrze.
Mary zacisnęła usta, niespokojnie spoglądając na męża córki. Kiedy tylko znalazł się bliżej, nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, choć przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pomijając Edwarda, Carlisle'a oraz Emmett'a, w okolicy nie było nikogo innego.
– Gdzie jest Bella? – zapytała natychmiast, nie dając dojść do słowa ani Carlisle'owi, ani dopiero co przybyłemu Edwardowi.
– Nic jej nie jest. – Edward odpowiedział o wiele zbyt szybko, poza tym Mary chodziła po tym świecie zdecydowanie zbyt długo, by z taką łatwowiernością przyjmować wszystko to, co jej mówiono. Wampir musiał zauważyć, że miała wątpliwości, bo westchnął  i lekko potrząsnął głową. – Isabel sobie poradzi. Rozdzieliliśmy się – przyznał niechętnie.
– Słodki Boże, więc nie masz pojęcia! – zarzuciła mu, przykładając dłoń do czoła  i próbując jakkolwiek się uspokoić, chociaż to wydawało się bez sensu.
Odeszła na kilka kroków, nagle zaczynając nerwowo krążyć. Czuła na sobie zaniepokojone spojrzenia Carlisle'a  i jego przybranego syna, ale praktycznie nie zwracała na żadnego z nich uwagi, zbyt przejęta biegiem własnych myśli, by koncentrować się na czymkolwiek innym. Próbowała pojąć, dlaczego czuła się tak bardzo niespokojna, tym bardziej, że obie jej córki przez cały ten czas radziły sobie doskonale, ale ten niepokój... Te złe przeczucia wydawały się o wiele silniejsze od niej,  a ona nie potrafiła zrozumieć, co tak naprawdę się za nimi kryło.
– Co jest? – rzucił Emmett, w końcu decydując się do nich dołączyć.
Mary zmarszczyła brwi, pustym wzrokiem spoglądając na swojego wybawcę. Ze swoją posturą, ten nieśmiertelny niezmiennie przywodził jej na myśl niedźwiedzia, choć niewinny uśmiech skutecznie psuł ten wizerunek. Co więcej, pachniał dymem  i śmiercią,  a Mary nie mogła pozbyć się niejasnego wrażenia, że przynajmniej on jeden bawił się w obecnej sytuacji świetnie, chociaż to nadal było dla niej nie do pojęcia.
Jedynie machnęła ręką, sama nie mając pewności, co takiego powinna mu odpowiedzieć. Wampir spojrzał na nią z powątpiewaniem, po czym zerknął pytająco na przybranego ojca  i brata, ale Mary właściwie nie zwracała na nich uwagi. Przecież nic się nie dzieje, nic się nie dzieje..., powtarzała sobie niczym mantrę, próbując dojść do siebie  i w końcu zacząć zachowywać się rozsądnie, ale miała wrażenie, że przez cały ten czas oszukiwała samą siebie –  i że umyka jej coś bardzo ważnego, co powinna przecież rozumieć, podczas gdy...
Santiego.
Nagle pożałowała, że nie trzymali się razem  i że nie miała go teraz przy sobie. Może w ramionach męża zdołałaby się chociaż częściowo rozluźnić,  a ostatecznie uwierzyła w to, że zdenerwowanie jest czymś normalnym. Najwyraźniej była w szoku, co też wydawało się uzasadnione, chociaż nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej doświadczała czegoś podobnego,  a przecież mogła poszczyć się doskonałą, wampirzą pamięcią.
 W porządku, była matką, która martwiła się o swoje dzieci – o rodzinę. To również wydawało się oczywiste,  a przy tym jak najbardziej uzasadnione, ale…
Wtedy to poczuła. Aż zachłystnęła się powietrzem, nagle chwytając za serce  i zginając wpół, tak oszołomiona, jakby ktoś uderzył ją czymś ciężkim po głowie,  a później – ot tak, dla lepszego efektu – dodatkowo kopnął prosto w żołądek. Na ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami, chociaż niemożliwym wydawało się to, żeby jako wampirzyca mogła doświadczyć czegoś podobnego. Miała wrażenie, że za moment rozpadnie się na kawałeczki,  a przejmujący ból, który nagle poczuła, całkowicie wytrącił ją z równowagi, po stokroć gorszy od cierpienia, którego doświadczyła kiedykolwiek wcześniej –  i to łącznie z dniami, które spędziła na zwijaniu się z bólu, podczas przemiany w wampirzycę.
Poczuła, że upada, ale prawie nie zarejestrowała momentu, w którym ciężko osunęła się na kolana. Ból minął równie nagle, co się pojawił, ale  i to działo się jakby poza nią, zaś samo cierpienie pozostawiając za sobą nieopisaną wręcz pustkę, która…
– Mary? Mary, co się dzieje? – usłyszała czyjś podenerwowany głos, ale nie była nawet pewna, kto do niej mówił, to zresztą nie miało znaczenia.
Coś złego…
Wydarzyło się coś bardzo złego,  a ona nie miała pojęcia co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa