Pięćdziesiąt.
Złe
przeczucia
Mary niespokojnie rozejrzała
się dookoła. Od dłuższego czasu starała się pozostawać w ciągłym ruchu,
utrzymując stałe tempo i raz po raz
nerwowo wodząc wzrokiem na prawo i lewo,
by nabrać pewności, że nic jej nie zagraża. Ciemne włosy nie po raz pierwszy
opadły jej na twarz, wzburzone przez pęd, przez co zaczęła żałować, że jednak
nie zdecydowała się na to, by je związać. Chociaż nie po raz pierwszy zmuszona
była walczyć o życie, najwyraźniej wciąż nie nauczyła się podstawowych
zasad, popełniając naprawdę idiotyczne błędy, które z powodzeniem mogły
kiedyś ją zgubić – a przynajmniej
tak zawsze powtarzał Santiego. Teraz pewnie też wywracał oczami, ubolewając nad
jej uporem i tym, jak bardzo
nieuważna potrafiła być w wielu istotnych kwestiach, ale starała się o tym
nie myśleć, w zamian koncentrując się na zamieszaniu, którego co prawda
spodziewali się przez kilka ostatnich dni,
a które ostatecznie wydawało się przerastać ich wszystkich.
No
cóż, w gruncie rzeczy do przewidzenia było to, że Kajusz zorganizuje im
małe piekło – najdelikatniej rzecz ujmując. Już z chwilą, w której
Izadora i Oliver zniknęli, by
odegrać swoją rolę w planie, który na pierwszy rzut oka wydawał się
czystym szaleństwem, ale mimo wszystko pozostawał jedynym sensownym pomysłem,
jaki mieli, oczywistym stało się, że efekt będzie równie imponujący, co i nieprzewidywalny. Mary sama nie
wierzyła w to, że wszyscy zgodzili się brać udział w tym szaleństwie,
ale przecież w gruncie rzeczy żadne z nich nie miało tak naprawdę
wyboru. Jakby nie patrzeć, ten właśnie argument wykorzystał Aro, kiedy
zaproponował im współpracę, najpewniej już wtedy zdając sobie sprawę z tego,
że przystanął na wszystko, co będzie konieczne, jeśli tylko w ten sposób
uda im się odzyskać Renesmee. To obrzydliwe, ale Mary nie mogła pozbyć się
wrażenia, że jej wnuczka w tym jednym przypadku okazała się kartą
przetargową, którą spragnione władzy wampiry posługiwały się z przerażającą
wręcz wprawą. Sama myśl o tym sprawiała, że aż gotowała się ze złości,
całą sobą pragnąć tego, by dać Aro i jego
zbuntowanemu bratu do wiwatu, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
że to najgorsze, co mogłaby zrobić. Czy tego chciała, czy też nie, zarówno ona,
jak i reszta jej rodziny, musieli
schować dumę do kieszeni i dostosować
się do sytuacji, przynajmniej do chwili, w której nie nabiorą pewności, że
Nessie jest bezpieczna.
Ludzkie
uczucia bywały beznadziejne, ale nie potrafiła żałować tego, kim była – a tym bardziej daru, którym obdarzyła ją
natura i dzięki któremu mogła
cieszyć się dwoma ukochanymi córkami. Nie tak wyobrażała sobie życie swoje,
Santiego i dziewcząt, kiedy
zorientowała się, że jej przecież wampirze ciało jakimś cudem było w stanie
przystosować się do ciąży – i to
mnogiej! – ale to teraz nie miało już żadnego znaczenia. Zarówno ona, jak i Santiego, popełnili mnóstwo błędów,
nieświadomie narażając zarówno siebie, jak
i swoje dzieci oraz dobrych przyjaciół, niemniej nie dało się
ukryć, że było warto. Teraz wszyscy byli tutaj, ale Mary chciała wierzyć w to,
że to po prostu kolejna z licznych przeszkód na ich drodze do szczęścia,
którą tak czy inaczej będzie w stanie pokonać. Tak być musiało, a przynajmniej chciała w to
wierzyć, niezależnie od sytuacji i własnych
złych przeczuć, a zwłaszcza
przejmującego uczucia niepokoju, który towarzyszył jej przez cały ten czas, a wraz z nadejściem Volturi,
ostatecznie osiągnął swoje apogeum, sprawiając, że teraz dosłownie odchodziła
od zmysłów, niezdolna do tego, by przynajmniej próbować skoncentrować się na
walce.
Kobieta
zatrzymała się, po czym błyskawicznie odwróciła, wyczuwając ruch gdzieś za
swoimi plecami. Instynktownie napięła mięśnie, tak mocno, że gdyby była
człowiekiem, pewnie poczułaby ból, ale podobne słabości nie były znane jej
nieśmiertelnemu ciału. Już w następnej sekundzie skoczyła do przodu,
warcząc gniewnie i bez chwili
wahania rzucając się do gardła postaci w czarnej, sięgającej ziemi
pelerynie. Usłyszała jęk protestu, a chwilę
później jej przeciwnik spróbował otoczyć ją ramionami w pasie albo
przynajmniej uderzyć, byleby zmusić do wycofania się, ale nie pozwoliła się zwieść.
Nie wahając się nawet przez moment, uniknęła ciosu i błyskawicznie otoczywszy swojego
przeciwnika, otoczyła go ramionami za szyję, zupełnie jakby chciała go udusić,
chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku istoty
nieśmiertelnej taka taktyka byłaby zaledwie stratą czasu.
Chłopak
syknął i szarpnął się, próbując
oswobodzić się z jej uścisku, ale Mary ani myślała go puścić. W zamian wzmogła uścisk, bardziej
stanowczo cofając się do tyłu, aż zmusiła swojego przeciwnika do tego, by lekko
wygiął się w jej stronę. Czarny kaptur zsunął się z jego głowy, a Mary obojętnym, pozbawionym
jakiejkolwiek litości wzrokiem spojrzała wprost w bladą twarz obcego,
najwyżej osiemnastoletniego chłopaka o dość pospolitej urodzie,
karmelowych włosach i lśniących
rubinowych oczach. Nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że nie
widziała go nigdy wcześniej, ale to nie miało znaczenia. Mogła przewidzieć, że
po przejęciu władzy przez Kajusza, wampir zjedna sobie kolejnych
sprzymierzeńców; trzeba było przyznać, że był o wiele bardziej
charyzmatyczny od swojego brata, a rządy
żelaznej ręki bez wątpienia sprzyjały wymuszeniu posłuszeństwa i tym samym zwiększenia liczebności
straży przybocznej – czy też raczej stada baranków, które bez żalu i wahania zgodziłyby się pójść za swoim
władcą na rzeź, niezależnie od tego, jak wielkiego poświęcenia by to nie
wymagało.
Mary
westchnęła przeciągle, po czym jednym, szybkim ruchem, spróbowała pozbawić
wampira głowy. Dostrzegła szok i wątpliwości
w oczach chłopaka, ale nawet to nie zrobiło dla niej wrażenia. Sama przez
te wszystkie lata trwała u boku braci Volturi, posłusznie dostosowując się
do wydawanych przez nich poleceń. Lata służby bynajmniej nie sprzyjały
pielęgnowania w sobie ludzkich odruchów, choć naturalnie zachowała je,
przede wszystkim przez wzgląd na dzieci, które kochała całą sobą oraz
Santiego – a więc jedynego
mężczyznę, którego obdarzyła tym szczególnym rodzajem uczucia, które sprawiało,
że czuła się dość silna, by zabić każdego, kto spróbuje zagrozić tym, których
kochała. Wampiry rzadko się zmieniały, a tym
bardziej mało kiedy przejawiały jakiekolwiek człowiecze cechy – to
dotyczyło również jej, zmuszonej do trwania przy tych, którzy odebrali jej
wszystko, również jej jestestwo, zmuszając do ukrywania się pod fałszywym
imieniem – ale w jej przypadku...
Och,
chyba jednak się zmieniła, niemniej służba na zamku nauczyła ją jednego: nigdy
nie należało żałować swoich wrogów.
Ta
myśl pozwoliła jej podjąć decyzję. Szarpnęła raz jeszcze, coraz bardziej
zdeterminowana, żeby zabić, nie po raz pierwszy zresztą. Niestety, chłopak
najwyraźniej nie zamierzał tak po prostu się poddać, cofając się tak nagle i tak gwałtownie, że niewiele brakowało,
żeby wytrącił ją z równowagi. Mary wyrwał się cichy okrzyk zaskoczenia,
kiedy zatoczyła się, wciąż uczepiona szyi wampira. Spróbowała odzyskać
równowagę, ale nieśmiertelny nie dał jej po temu okazji, bez ostrzeżenia
okręcając się w jej ramionach i jakimś
cudem będąc w stanie pochwycić ją tak, by z oszałamiającą wręcz
lekkością być w stanie przerzucić ją sobie przez ramię. Zanim zdążyła się
zastanowić, jej ramiona owinęły się wokół pustki, a ona sama ciężko wylądowała na plecach,
spazmatycznie chwytając zbędne jej do normalnego funkcjonowania powietrze.
Natychmiast
spróbowała się podnieść, jednak zdołała zaledwie unieść się na łokciach, kiedy
ciemnowłosy chłopak nagle zmaterializował się tuż przed nią, uciskając kolanami
jej pieść i stanowczo przyciskając
ją do ziemi. Chłodne palce zacisnęły się wokół jej nadgarstków, kiedy z zaskakującą
wręcz wprawą wykręcił jej ręce, unieruchamiając je tuż nad głową. Szarpnęła
się, natychmiast próbując go z siebie zrzucić, ale w odpowiedzi na
jej starania jedynie parsknął pozbawionym wesołości śmiechem, po czym nachylił
się nad nią, tak blisko, że aż poczuła jego słodki, lodowaty oddech na swoim
odsłoniętym gardle.
Szarpnęła
się raz jeszcze, w mniej kontrolowany sposób, ale jej starania spełzły na
niczym. Ciemnowłosy wampir wiedział to, bo jedynie zacmokał z dezaprobatą.
Włosy miał w nieładzie, ubranie w strzępach, ale najwyraźniej nie
interesował go ani wygląd, ani tym bardziej to, że chwilę wcześniej to ona
wygrywała, bliska tego, żeby skrócić go o głowę. Wręcz przeciwnie –
po intensywnym spojrzeniu jego lśniących oczu Mary poznała, że nie zamierzał
tak po prostu odpuścić jej tego, co zrobiła, planując odpowiednio odegrać się
na niej za swoją niedoszłą śmierć.
Strach
chwycił ją za gardło, chociaż starała się zrobić wszystko, byleby swoich uczuć
nie okazywać. Jedną z podstawowych zasad walki, której się nauczyła i którą planowała wpoić nie tyle swoim
dzieciom (Bella i Izadora już
nauczyły się dość, by jej rady były im jakkolwiek potrzebne), co raczej
wnuczce, gdyby tylko miała po temu okazję, było to, żeby nigdy nie okazywać
słabości. Podczas walki albo polowania, wampiry kierowały się instynktem,
praktycznie w niczym nie różniąc się od dzikich, drapieżnych zwierząt...
No, może pomijając to, że bywały o wiele groźniejsze i bardziej niebezpieczne. Tak czy
inaczej, nigdy nie należało zachowywać się przy nich jak zwierzyna łowna, jeśli
nie chciało się nią zostać, ale bywały sytuacje, kiedy to, co zazwyczaj
wydawało się oczywiste, wcale nie było takie proste, jak można by tego
oczekiwać.
–
I co teraz? – usłyszała i skrzywiła się, widząc jak nachylony
nad nią wampir z lubością oblizuje wargi.
Uśmiechnął
się drapieżnie, nie tyle rozbawiony, co niezwykle dumny z obrotu sprawy.
Patrzył na nią i widziała, że jest
wręcz zachwycony przewagą, którą nagle zyskał. Nie miała pojęcia, jak długo był
nieśmiertelny, zresztą nie od czasu trwania wampirzego życia zależał charakter i zamiłowanie do władzy. Jakakolwiek
była przyczyna, Mary wiedziała, że jej przeciwnik nie należał do osób, które
tak po prostu pozbywały się swoich ofiar, zwłaszcza tych, które wcześniej miały
to nieszczęście, by nadepnąć im na odcisk.
Wraz
z kolejnym olśniewającym uśmiechem, wampir nachylił się bliżej, głęboko
wciągając przesycone jej zapachem powietrze do płuc. Gdyby była człowiekiem,
pewnie jej serce waliłoby jak oszalałe, ale wcale nie czuła się lepiej ze
świadomością tego, że potrzeba było odrobiny wysiłku, żeby definitywnie ją
zabić – tym razem definitywnie. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
że istniały rzeczy o wiele gorsze od śmierci, zwłaszcza dla kobiety, a po jego spojrzeniu...
–
Podobasz mi się – przyznał i zaśmiał
się melodyjnie. Jeszcze kiedy mówił, nachylił się bliżej, po czym – o Boże! –
wysunął język i jak gdyby nigdy nic
przesunął nim po jej policzku. Aż syknęła, gwałtownie obracając głowę i próbując się od niego odsunąć; całym
jej ciałem jak na zawołanie wstrząsnął dreszcz obrzydzenia, co jedynie jeszcze
bardziej rozbawiło chłopaka. – Oj, coś nie tak? Bardzo panią
przepraszam – rzucił, nie szczędząc sobie złośliwości. – Postaram się
poprawić, kiedy... – zaczął, z wolna przesuwając dłoń wzdłuż jej
biodra, ale nie miał okazji do tego, żeby dokończyć.
Nagle
urwał, gwałtownie nabierając powietrza do płuc, zupełnie jakby się zakrztusił,
choć to w przypadku wampira nie powinno być możliwe. Już w następnej
sekundzie przygniatający Mary ciężar zniknął, kiedy nieśmiertelny został
bezceremonialnie z niej ściągnięty
i odrzucony na kilka dobrych metrów. Oszołomiona, zdążyła zaledwie
usiąść, wciąż jeszcze roztrzęsiona i zniesmaczona
niechcianym dotykiem. Dopiero po chwili zauważyła Emmett'a, a ten – podchwyciwszy jej
zdezorientowane spojrzenie – uśmiechnął się promiennie, mrugając do niej
porozumiewawczo. Zaraz po tym jego sylwetka zamazała się, kiedy błyskawicznie
rzucił się do przodu, w ułamku sekundy doskakując do jej niedoszłego
oprawcy, zanim ten zdążyłby chociażby stwierdzić, że zagraża mu
niebezpieczeństwo.
Mary
skrzywiła się mimowolnie, słysząc przenikliwy dźwięk, przywodzący na myśl
darcie blachy albo metalu. Nie musiała spoglądać na poczynania Emmett'a, by
wiedzieć, że wampir najpewniej świetnie się bawi, a chłopak, który próbował ją zaatakować,
najpewniej nie będzie w stanie tknąć już nikogo innego. Ta myśl miała w sobie
coś kojącego, choć jednocześnie Mary czuła narastające rozdrażnienie, mimo
wszystko mając do siebie pretensje o to, że nie dała sobie rady w pojedynkę.
Westchnęła i na ułamek sekundy
ukryła twarz w dłoniach, wciąż jeszcze pod wpływem silnych emocji, gotowa
trwać w bezruchu nawet kilka następnych godzin.
–
Mary? – Wzdrygnęła się, kiedy czyjaś dłoń wylądowała na jej ramieniu.
Mimowolnie spięła się, podrywając głowę
i spoglądając na postać, która nagle zmaterializowała się u jej
boku, przez rozstawione palce. Carlisle rzucił jej uspokajające spojrzenie, po
czym przykucnął tuż naprzeciwko niej, by ich spojrzenia znalazły się na jednym
poziomie. – W porządku? –
upewnił się.
–
Tak sądzę... Dzięki – zapewniła, chociaż to wcale nie było takie proste.
Ze świstem wypuściła powietrze, dopiero zaczynając się uspokajać, po czym z uwagą
przyjrzała się Carlisle'owi. Usta zacisnęła w wąską linijkę, krzywiąc się
na samo wspomnienie tego, czego omal nie doświadczyła. – Nie wierzę, że
dałam powalić się dzieciakowi – wyszeptała z niedowierzaniem.
Carlisle
westchnął.
–
Nic się nie stało – zapewnił ją, chociaż wcale nie oczekiwała
pocieszenia. – Emmett już się nim zajął. Zauważyliśmy, że masz
kłopoty – dodał i poznała po
jego tonie, że bynajmniej nie był takim stanem rzeczy zadowolony. Nigdy nie
tolerował przemocy, nawet jeśli czasem on
i jego rodzina musieli uciec się do zabijania, by mieć szanse na
przeżycie. – To istne szaleństwo... – westchnął, zwracając się chyba
bardziej do siebie niż do niej, a przynajmniej
tak odebrała zatroskany wyraz jego twarzy.
Z wolna skinęła głową, powstrzymując się
od komentarza. Doszła do wniosku, że milczenie jest bezpieczniejsze, tym
bardziej, że Carlisle nie najlepiej mógłby przyjąć jej słowa, gdyby
stwierdziła, że jej największym problemem jest to, że nie miała okazji, by w pojedynkę
zająć się swoim wrogiem. Jego wrodzona awersja do zabijania niejednokrotnie
sprawiała, że na jej ustach jak na zawołanie pojawiał się uśmiech, ale tym
razem zdecydowanie nie było jej do śmiechu.
–
Nieważne – stwierdziła, w zamian decydując się zmienić temat. –
Nie chcę nic mówić, ale chyba powinniśmy się stąd wynosić – dodała tonem
łagodnej perswazji.
Carlisle
najwyraźniej myślał podobnie, bo natychmiast podniósł się, zachęcająco
wyciągając rękę, żeby pomóc jej wstać. Skorzystała z jego pomocy, próbując
ukryć drżenie rąk i udawać, że atak
wampira wcale nie zrobił na niej wrażenia,
a zwłaszcza to, co ten próbował jej zrobić. Poczuła na sobie
przenikliwe spojrzenie doktora i już
nie miała wątpliwości, że ten najpewniej podejrzewał, że wcale nie czuła się
jakoś szczególnie dobrze – w końcu dobrze ją znał i doskonale wiedział, jaka bywała
uparta – ale oczywiście zachował się na tyle taktownie, by nawet słowem
nie skomentować jej zachowania.
Powietrze
wypełnił nieprzyjemny, przyprawiający o mdłości zapach palonego,
wampirzego ciała, co jednoznacznie uprzytomniło Mary, że Emmett skończył.
Westchnęła, po czym spojrzała w jaśniejące szybko niebo, teraz częściowo
przysłonięte przez kłęby ciężkiego, wijącego się fioletowego dymu. Niemal
wyczuwała obecność śmierci, co niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze,
chociaż nie pierwszy raz w swoim długim życiu miała do czynienia z zabijaniem.
Ba! Sama nie raz musiała nieść śmierć, nie zawsze słusznie, ale tak właśnie
wyglądała wampirza egzystencja. Zabijanie było częścią jej jestestwa, stanowiąc
jeden z przykrych, ale koniecznych do wypełnienia warunków, którym chcąc
nie chcąc zmuszona była się podporządkować. Chciała tego czy też nie, to już
akurat nie miało znaczenia.
–
Tato!
Oboje
obejrzeli się jak na zawołanie, kiedy doszło ich wołanie Edwarda. Wampir w pośpiechu
zmierzał w ich stronę, wyraźnie zaniepokojony, choć po części ulżyło mu,
kiedy upewnił się, że przynajmniej oni są cali
i zdrowi. Problem z walką w lesie polegał na tym, że
chcąc nie chcąc wszyscy musieli się rozdzielić,
a to nigdy nie kończyło się dobrze. Mogli tylko zgadywać, co działo
się z pozostałymi członkami rodziny
i mieć nadzieję, że ci radzili sobie stosunkowo dobrze.
Mary
zacisnęła usta, niespokojnie spoglądając na męża córki. Kiedy tylko znalazł się
bliżej, nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, choć przecież doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, że pomijając Edwarda, Carlisle'a oraz Emmett'a, w okolicy
nie było nikogo innego.
–
Gdzie jest Bella? – zapytała natychmiast, nie dając dojść do słowa ani
Carlisle'owi, ani dopiero co przybyłemu Edwardowi.
–
Nic jej nie jest. – Edward odpowiedział o wiele zbyt szybko, poza tym
Mary chodziła po tym świecie zdecydowanie zbyt długo, by z taką
łatwowiernością przyjmować wszystko to, co jej mówiono. Wampir musiał zauważyć,
że miała wątpliwości, bo westchnął i lekko
potrząsnął głową. – Isabel sobie poradzi. Rozdzieliliśmy się –
przyznał niechętnie.
–
Słodki Boże, więc nie masz pojęcia! – zarzuciła mu, przykładając dłoń do
czoła i próbując jakkolwiek się
uspokoić, chociaż to wydawało się bez sensu.
Odeszła
na kilka kroków, nagle zaczynając nerwowo krążyć. Czuła na sobie zaniepokojone
spojrzenia Carlisle'a i jego
przybranego syna, ale praktycznie nie zwracała na żadnego z nich uwagi,
zbyt przejęta biegiem własnych myśli, by koncentrować się na czymkolwiek innym.
Próbowała pojąć, dlaczego czuła się tak bardzo niespokojna, tym bardziej, że
obie jej córki przez cały ten czas radziły sobie doskonale, ale ten niepokój...
Te złe przeczucia wydawały się o wiele silniejsze od niej, a ona nie potrafiła zrozumieć, co tak
naprawdę się za nimi kryło.
–
Co jest? – rzucił Emmett, w końcu decydując się do nich dołączyć.
Mary
zmarszczyła brwi, pustym wzrokiem spoglądając na swojego wybawcę. Ze swoją
posturą, ten nieśmiertelny niezmiennie przywodził jej na myśl niedźwiedzia,
choć niewinny uśmiech skutecznie psuł ten wizerunek. Co więcej, pachniał dymem i śmiercią, a Mary nie mogła pozbyć się niejasnego
wrażenia, że przynajmniej on jeden bawił się w obecnej sytuacji świetnie,
chociaż to nadal było dla niej nie do pojęcia.
Jedynie
machnęła ręką, sama nie mając pewności, co takiego powinna mu odpowiedzieć.
Wampir spojrzał na nią z powątpiewaniem, po czym zerknął pytająco na
przybranego ojca i brata, ale Mary
właściwie nie zwracała na nich uwagi. Przecież
nic się nie dzieje, nic się nie dzieje..., powtarzała sobie niczym mantrę,
próbując dojść do siebie i w końcu
zacząć zachowywać się rozsądnie, ale miała wrażenie, że przez cały ten czas
oszukiwała samą siebie – i że
umyka jej coś bardzo ważnego, co powinna przecież rozumieć, podczas gdy...
Santiego.
Nagle
pożałowała, że nie trzymali się razem i że
nie miała go teraz przy sobie. Może w ramionach męża zdołałaby się chociaż
częściowo rozluźnić, a ostatecznie
uwierzyła w to, że zdenerwowanie jest czymś normalnym. Najwyraźniej była w szoku,
co też wydawało się uzasadnione, chociaż nie przypominała sobie, żeby
kiedykolwiek wcześniej doświadczała czegoś podobnego, a przecież mogła poszczyć się doskonałą,
wampirzą pamięcią.
W porządku, była matką, która martwiła
się o swoje dzieci – o rodzinę. To również wydawało się oczywiste, a przy tym jak najbardziej uzasadnione,
ale…
Wtedy
to poczuła. Aż zachłystnęła się powietrzem, nagle chwytając za serce i zginając wpół, tak oszołomiona, jakby
ktoś uderzył ją czymś ciężkim po głowie,
a później – ot tak, dla lepszego efektu – dodatkowo kopnął prosto w żołądek.
Na ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami, chociaż niemożliwym wydawało
się to, żeby jako wampirzyca mogła doświadczyć czegoś podobnego. Miała
wrażenie, że za moment rozpadnie się na kawałeczki, a przejmujący ból, który nagle poczuła,
całkowicie wytrącił ją z równowagi, po stokroć gorszy od cierpienia,
którego doświadczyła kiedykolwiek wcześniej –
i to łącznie z dniami, które spędziła na zwijaniu się z bólu,
podczas przemiany w wampirzycę.
Poczuła,
że upada, ale prawie nie zarejestrowała momentu, w którym ciężko osunęła
się na kolana. Ból minął równie nagle, co się pojawił, ale i to działo się jakby poza nią, zaś samo
cierpienie pozostawiając za sobą nieopisaną wręcz pustkę, która…
–
Mary? Mary, co się dzieje? – usłyszała czyjś podenerwowany głos, ale nie była
nawet pewna, kto do niej mówił, to zresztą nie miało znaczenia.
Coś
złego…
Wydarzyło
się coś bardzo złego, a ona nie
miała pojęcia co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz