Czterdzieści trzy.
Przeczucie
Wątpliwości nie opuszczały go,
kiedy szli pogrążonym w ciemnościach, pozornie opustoszałym lasem.
Zabawne, jak bardzo wampirzej zmysły były w stanie zmienić rzeczywistość,
czyniąc to, co wcześniej uważał za oczywiste, błędnym. Gdyby wciąż był
człowiekiem, byłby oszołomiony wszechogarniającą ciszą i pustką tego
miejsca, jednak teraz nie miał wątpliwości co do tego, że natura nie zna
pojęcia „uśpiony”.
Ze
wszystkich stron odbierał najróżniejsze bodźce, począwszy od mniej lub bardziej
subtelnych zapachów, na różnorodnych dźwiękach kończąc. Czasami wciąż
oszałamiała go czułości tych nowych, wyostrzonych zmysłów, ale powoli
przyzwyczajał się do bycia wampirem, stopniowo ucząc się nie tylko panować nad
swoim odmienionym ciałem, ale również ignorować to, co w danej chwili było
mi zbędne. Kiedy myślał o tym z perspektywy czasu, sam nie miał
pewności, jak to w ogóle możliwe, że do tej pory udało mu się nie
zwariować, skoro na początku wystarczył nawet głupi szelest albo podmuch
wiatru, żeby skutecznie rozproszyć jego uwagę. To podobno było normalne na
krótko po przemianie, ale i tak go drażniło, dlatego z ulgą przyjął
świadomość tego, że również i ten etap miał swój koniec.
Z drugiej
strony, ten jeden raz nie miałby nic przeciwko temu, żeby być w stanie
odciąć się od niechcianych bodźców. Oliver od bardzo dawna nie czuł się tak
świadom wątpliwości i siebie samego, a spokój i możliwość
swobodnego analizowania wielu kwestii jednocześnie, jedynie wszystko
utrudniały. Patrzył na Izadorę i czuł, że coś jest nie tak, dokładnie jak
przez te wszystkie ostatnie dni, a zwłaszcza tamtego wieczora na Alasce,
kiedy trzymał ją w ramionach, a ona mówiła rzeczy, które nawet jego
przyprawiały o dreszcze. Teraz byli tutaj, stopniowo zbliżając się do
czegoś, o czym po prostu wiedział, że zmieni wszystko, a niepokój
nasilał się, chociaż za wszelką cenę starał się przekonać samego siebie, że
wszystko będzie w porządku.
Cholera,
musiało być. Izadora wiedziała, co robi, zresztą nie potrafił wyobrazić sobie
tego, żeby coś poszło nie tak. Widział determinację Isabel, poza tym znał ją na
tyle dobrze, by mieć pewność, że ta dziewczyna poruszy niebo i ziemię,
byleby chronić tych, których kochała. On sam był gotów na wiele, tak jak i Cullenowie,
a jednak…
Nie, nie
zamierzał o tym myśleć.
Raz jeszcze
spojrzał na Izadorę, która pewnym krokiem podążała tuż przed nim, nieznośnie
milcząca i jakby odległa. Nie podobało mu się to, jak zareagowała w odpowiedzi
na słowa Aro, ale nie próbował jej powstrzymywać, dobrze wiedząc, że to i tak
nic nie da. Kłócąc się z nią, mógł co najwyżej wszystko pogorszyć, a jeśli
chciał ją chronić, mógł co najwyżej trwać przy niej i robić wszystko,
byleby zapewnić jej przynajmniej względne bezpieczeństwo. Już nie raz w przeszłości
miał okazje przekonać się, że plany Izadory – choćby niewiadomo jak
niebezpieczne i na pierwszy rzut oka szalone – ostatecznie okazywały się
bardziej skuteczne niż początkowo którekolwiek z nich mogło przypuszczać.
Tym razem również miało tak być, nawet jeśli nie przypominał sobie, żeby
kiedykolwiek wcześniej wpadli w aż tak poważne kłopoty.
Milczenie
doprowadzało go do szaleństwa, ale nie miał odwagi przerwać panującej ciszy.
Raz po raz spoglądał w stronę wydającej się podążać bez celu, obojętnej na
jego obecność dziewczyny. Wszystko w nim aż rwało się do tego, żeby wziąć
ją w ramiona i mocno uściskać, ale bał się tego, że mogłaby go
odtrącić, a tego by nie zniósł.
– Przestań
– usłyszał jej szept i niewiele brakowało, żeby na siebie wpadli, kiedy
Dora nagle przystanęła wpół kroku. Zanim się obejrzał, okręciła się na pięcie i stanęła
z nim twarzą w twarz, spoglądając mu w oczy. Jej własne – po
prostu czekoladowe – wydawały się nienaturalnie rozszerzone, poza tym takie…
puste. – Wiem, że się zadręczasz. Niepotrzebnie.
– Nie
podoba mi się to, co robimy – przyznał cicho, machinalnie otaczając ją
ramionami i stanowczo przygarniając do siebie.
Odetchnął,
kiedy zrobiła krok w jego stronę, pozwalając żeby zamknął ją w swoich
objęciach. Rozluźnił się, czując słodki zapach jej ciała – po części kwiatowy,
przywodzący mu na myśl delikatne, drogie perfumy, których czasem używała matka
– ale choć pozwalała mu się obejmować, nie po raz pierwszy wyczuwał w niej
jakiś wewnętrzny opór; znów miał wrażenie, że dziewczyna jest gdzieś daleko,
nawet jeśli ciałem była z nim.
– To też
wiem – stwierdziła cicho, po czym lekko uniosła głowę, żeby ucałować go w policzek.
– Wszystko będzie okej, Ollie…
Bezwiednie
skinął głową, w zamyśleniu wodząc dłońmi po jej ramionach i plecach.
Izadora westchnęła cicho, po czym przywarła do niego mocniej, zarzucając mu
ramiona na szyję. Przygarnął ją do siebie bardziej stanowczo, podświadomie
czując, że Izadora szuka w jego ramionach ukojenia – i że mimo
najszczerszych chęci, nie jest do tego zdolna. Ta świadomość go wyniszczała,
tak jak i narastający z każdą kolejną sekundą niepokój, towarzyszący
mu już od chwili, w której Dora pierwszy raz spojrzała na niego w sposób,
którego chyba nigdy nie miał zapomnieć.
Smutek w jej
dużych, lśniących oczach, był tak niewłaściwy, jak śnieg w samym środku
lata.
– Co my
właściwie robimy? – wyszeptał jej do ucha, nawet nie próbując udawać, że się
nie boi. Ona to wiedziała, tak jak i on wyczuwał w niej ten
nieopisany smutek i lęk, który już od jakiegoś czasu wydawał się ich
dzielić. – Nie chcę tego dla ciebie, Izadoro. Nie wiem, co chcesz zrobić, ale…
– Cii… –
Jedynie pokręciła głową. Jakimś cudem udało jej się uśmiechnąć, ale zarówno w jej
głosie, jak o tym prostym geście, który zwykle przychodził jej w tak
naturalny sposób, brakowało szczerości. – Nie myśl o tym. Teraz jesteśmy
tu… Ty i ja – dodała i coś w sposobie, w jako zaakcentowała
te słowa, sprawił, że postanowił jej zaufać.
Nie
zaprotestowała się, kiedy instynktownie nachylił się, żeby złożyć na jej ustach
delikatny, ale czuły pocałunek. Za każdym razem spinał się, kiedy zbytnio
zbliżali się do siebie, świadom tego, że jest w stanie ją skrzywdzić, ale
nic nie było w stanie powstrzymać go przed przebywaniem z Izadorą.
Natychmiast zapiekło go w gardle, ledwo ich usta spotkały się ze sobą, ale
głód zszedł gdzieś na dalszy plan, jakby jego wampirze ciało wiedziało, co
takiego wydarzy się, jeśli ją straci. Musiałby być masochistą, żeby narazić się
na taki ból, dlatego pozostawało mu wierzyć w to, że łączące ich uczucie
wystarczy – i to zwłaszcza teraz, kiedy nade wszystko potrzebowali
wzajemnego wsparcia i bliskości, żeby normalnie funkcjonować.
Całował ją
delikatnie, ostrożnie i ze słodyczą, która zwykle ją zachwycała, ale tym
razem Izadora chciała czegoś dużo więcej. Aż zabrakło mu tchu, kiedy zarzuciła
mu ramiona na szyję, przywierając do niego całym ciałem. Przesunął ręce wzdłuż
jej bioder, a później niżej, wzywając jej dłonie pod pośladki i bez
większego wysiłku unosząc ją ku górze, zupełnie jakby nic nie ważyła.
Pocałunek
stał się bardziej namiętny, pełen tak sprzecznych emocji, że aż zakręciło mu
się od tego w głowie. Nie sądził, że to w przypadku wampira w ogóle
prawdopodobne, ale zdążył przekonać się, że w przypadku tej niezwykłej
istoty możliwe jest wszytko, łącznie z rzeczami, które nigdy nie
przyszłyby mu do głowy. W przypływie emocji i zapomnienia, poddał się
instynktom; w jednej chwili to ona i ta jedna chwila stały się dla
niego wszystkim, przysłaniając głód, lęk i te emocje oraz myśli, które
dręczyły go od dłuższego czasu.
Izadora nie
zaprotestowała, kiedy wsunął jej dłonie pod bluzkę. Przez ostatnie miesiące
mocno się do siebie zbliżyli, ale nigdy nie przekroczyli niepisanych, ale
istniejących granic, które sami sobie wytyczyli. Oliver nawet nie wyobrażał
sobie, że kiedykolwiek pozwoliłaby mu na więcej, a nawet jeśli, taka
dziewczyna jak Izadora zasłużyła na coś wyjątkowego. Do tej pory zwykle
kończyło się na pocałunkach i wzajemnym podpieszczaniu się, co
satysfakcjonowało ich oboje, ale tym razem…
Ciało
Izadory wydawało się nienaturalnie nagrzane, ale nie odebrał tego jako
niepokojący objaw. Słyszał, że ma trudności ze złapaniem oddechu i sam
również spazmatycznie chwytał powietrze, chociaż już od miesięcy nie
potrzebował tlenu, żeby móc normalnie funkcjonować. Jej krew, coraz szybciej i raźniej
krążącą w żyłach, wydawała się do niego śpiewać, ale widząc z jaką
ufnością tuliła się do niego, nie chciał nawet wyobrażać sobie tego, że mógłby
stracić nad sobą kontrolę.
Musnął
palcami jej odsłoniętą skórę, zarysowując opuszkiem krzywiznę jej kręgosłupa.
Jęknęła w odpowiedzi i to okazało się najcudowniejszym, kuszącym
dźwiękiem, jaki kiedykolwiek zdarzyło mu się usłyszeć.
– Doro… –
wyrzucił na wydechu, ale ona nie pozwoliła mu dokończyć, jeszcze bardziej
stanowczo wpijając się wargami w jego usta.
W pierwszym
odruchu chciał zaprotestować – powiedzieć jej, że to niewłaściwe miejsce i moment
– ale wszelakie myśli uleciały z jego głowy, kiedy drżącymi dłońmi
pociągnęła za brzeg jego koszuli. Instynktownie uniósł obie ręce ku górze,
pozwalając jej działać i długo nie pozostając ukochanej dłużnym. Ledwo
tylko odrzuciła na bok jego koszulę, zaczynając błądzić dłońmi po odsłoniętej
klatce piersiowej, ujął ją za oba nadgarstki i mocniej przyciągnąwszy ją
do siebie, nachylił się nad jej smukłą szyją. Wyczuł, że zesztywniała, a puls
jej przyśpieszył, ale nie próbowała się odsunąć, po raz kolejny okazując mu o wiele
więcej zaufania niż sobie zasłużył.
Lekko
ucałował delikatną skórę, starając się ignorować pulsowanie krwi oraz
trzepocące się w nierównym tempie serce dziewczyny. Przymknęła oczy, kiedy
jego lodowaty oddech musnął jej policzki; wyglądała na gotową na wszystko,
piękną, ale wciąż tak bardzo odległą…
– Tego
chcesz, Izadoro? – zapytał ją cicho, starannie dobierając słowa. Nie rozpoznał
własnego głosu, dziwnie zachrypniętego i zniekształconego przez targające
nim emocje. – Tutaj… Ze mną?
– Zaufaj mi
– odpowiedziała po prostu i to wystarczyło, by przestał się wahać.
Pożądanie
wciąż przysłaniało wszystko inne, ale nie pozwolił sobie na choć chwilę
zapomnienia. Ostrożnymi, metodycznymi ruchami rozpiął jej bluzkę, po czym z czułością
pomógł zsunąć ubranie z ramion, odsłaniając mlecznobiałe, doskonałe ciało,
lekko tylko zarumienione przez pragnienia i krążącą krew. Stała przed nim,
drżąc na całym ciele, w samych tylko jeansach i cieniutkim,
koronkowym staniku – tak idealna, ufna i… tylko jego.
Widział ją
już taką, kiedy czasami pozwalali sobie na więcej, ale tym razem to było coś
zupełnie innego. Izadora wydawała się odcinać na tle ciemnego lasu, nie tylko
bladością skóry, ale czymś, o czym wiedział, że w niej jest, chociaż
nie potrafił tego nazwać. Kiedy ją puścił, ostrożnie stawiając na ziemi,
stanęła do niego plecami, a ciemne włosy opadały jej na ramiona i plecy,
częściowo przysłaniając twarz, kiedy obejrzała się przez ramię. Ciemne oczy
błyszczały, nie zdradzając żadnych emocji, kiedy rzuciła mu tajemnicze,
nieodgadnione spojrzenie, którego znaczenia mógł się tylko domyślać.
Patrzyła na
niego jeszcze przez moment, drżąc w chłodnym powietrzu nocy. Na jej ustach
z wolna pojawił się smutny, ale wyjątkowo szczery uśmiech, choć ten prawie
natychmiast przygasł, a Izadora posmutniała i odwróciła głowę.
Widział jej smukłą sylwetkę, praktycznie bezwiednie wodząc wzrokiem po jej
odsłoniętym ciele i nie po raz pierwszy próbując stwierdzić, co ta
niezwykła dziewczyna robiła przy nim.
Powoli
uniosła ręce i wykręciwszy je na plecy, sięgnęła do zapięcia stanika.
Natychmiast zrobił krok w jej stronę, gotów jej pomóc, ale nieznacznie
pokręciła głową, nawet się na niego nie oglądając.
Haftki ustąpiły
bez większego problemu, uwalniając jej krągłe piersi. Wciąż stała do niego
plecami, nagle zawstydzona i niedoświadczona, niczym niewinne dziecko,
które czasami w niej widział. Ostrożnie zsunęła ramiączka aż do zgięcia
rąk, ale wciąż nie pozwoliła biustonoszowi opaść, dodatkowo zaplatając ramiona
na piersi.
Oliver
przymknął oczy, coraz bardziej podenerwowany. Widział ją bez bluzki, ale teraz…
Niekoniecznie.
– Boisz się
mnie? – zapytał z wahaniem, wyczuwając jej opór i wątpliwości.
Nie
odpowiedziała, ale to nie było konieczne. Kiedy bardzo powoli odwróciła się w jego
stronę, opuszczając ramiona i pierwszy raz ukazując mu się w pełnej
okazałości, poczuł się tak, jakby czas nagle się zatrzymał. Zanim zdążył
zastanowić się nad tym, co robi, zmaterializował się u jej boku, biorąc ją
w ramiona i po raz kolejny wpijając usta w jej delikatne wargi.
Odwzajemniła pocałunek z cichym jękiem, po czym zarzuciła mu ramiona na
szyję; ich ciała po raz kolejny splotły się ze sobą – rozgrzane ludzkie ciało
przy jego lodowatym, martwym…
Nie
zorientował się, kiedy wylądowali na ziemi. Izadora wylądowała na nim, chętna i tak
bardzo mu bliska… Delikatnie ułożył ją u swojego boku jednocześnie
próbując wyjaśnić sobie samemu, co takiego strzeliło mu do głowy i jak w ogóle
mógł pomyśleć o tym, że ona odda mu się w takich warunkach i tym
miejscu, ale… ale…
Kiedy
Izadora pocałowała go po raz kolejny, a pożądanie wysunęło się na pierwszy
plan, wszelakie jego wątpliwości zniknęły, a on już nie był w stanie
sensownie myśleć.
Leżała w jego ramionach,
drżąca i wciąż oszołomiona. Czuła chłód marmurowego ciała Olivera oraz
wpływ niskiej temperatury, ale prawie nie zwracała na to uwagi. Pozwalała, by
ją obejmował, nadal pod wpływem silnych emocji, zwłaszcza kiedy wracała
pamięcią do tego, co wydarzyło się pomiędzy nimi – a do czego zwłaszcza
tej nocy nie powinna była pozwolić.
Nie mogła
zmusić się do tego, żeby żałować. Nigdy nie wyobrażała sobie, że odda się
mężczyźnie w samym środku lasu, tak bardzo przerażona i zaniepokojona,
ale kiedy już było po wszystkim… Poza tym to nie była chwila słabości, a tym
bardzie błąd. Już od dawna tego pragnęła, chociaż nie sądziła, że Oliver tak po
prostu jej ulegnie, zwłaszcza po tym, co zaszło podczas porodu Belli.
Wiedziała, że bał się ją skrzywdzić, zaniepokojony swoją nową naturą i pragnieniem,
które przez większość czasu przysłaniało wszystko inne, ale drugiej strony… Przecież oboje doskonale
zdawali sobie sprawę z tego, że nie byłby w stanie jej skrzywdzić.
Teraz mógł się o tym przekonać.
Zadrżała,
czując jak raz po raz przesuwa dłonią po jej ramieniu. Mocniej zacisnęła powieki,
choć Oliver musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że nie spała.
Wampiry wyczuwały takie rzeczy, a od niej biły tak skrajne emocje, że nie
trzeba było niezwykłych zdolności Jaspera, żeby być w stanie to zauważyć.
Co więcej, Ollie od samego początku znał ją o wiele lepiej niż mogłaby
sobie tego życzyć. Z czasem zaczęła do tego przywykać, ale w gruncie rzeczy
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie będzie takie łatwe. Gdyby
przynajmniej miała czas…
Nie chciał
o tym myśleć – nie tutaj, nie przy nim. Czuła, że coś przewraca jej się w żołądku,
w miarę jak podenerwowanie wzrastało, a ona znów zaczynała reagować
na niechciane uczucia i myśli, które dręczyły ją już od dłuższego czasu.
Pragnęła się od tego odciąć, zapomnieć chociaż na moment, ale to było o wiele
silniejsze od niej i sama już nie
była pewna, czy to wyłącznie jej przewrażliwienie, czy przeczucia, które tak
bardzo ją przerażały i od których nawet nie chciała myśleć. Na Boga,
dlaczego wszystko musiało się komplikować akurat teraz, kiedy naprawdę mogła
być szczęśliwa i miała wszystko to, o czym wcześniej nawet nie śmiała
marzyć?!
– Izadoro? –
usłyszała aksamitny szept tuż przy uchu. Zadrżała, kiedy otoczył ją lodowaty,
słodki oddech, a po chwili Oliver musnął wargami jej skroń. – Czy zrobiłem
coś nie tak? – zapytał ją wprost.
Nie
odpowiedziała, tylko mocniej do niego przywarła, chcąc dotykiem przekazać mu
wszystko to, co najlepsze – swoją miłość, zaufanie, pragnienia… Jak mógł w ogóle
sądzić, że to miało jakiś związek z nim?
W porządku,
nie mogła powiedzieć, żeby jej nie bolało. Pierwszy raz zawsze był
nieprzyjemny, a teraz była o wiele bardziej świadoma pewnych części
ciała, o których wcześniej nawet nie pomyślałaby, że istnieją. Co więcej,
Oliver nie zawsze nad sobą panował i również jej ciało miejscami pulsowało
bólem – mogła założyć się, że gdyby przyjrzała się sobie w lepszym
świetle, zauważyłaby jak bardzo jest posiniaczona – ale to nie było dla niej
istotne. Ta noc była piękna, a ona nie potrafiła opisać tego, co poczuła,
kiedy ból i oszołomienie zeszły na dalszy plan, a do niej z całą
mocą dotarło to, że właśnie połączyli się w jedno. Chyba nigdy nie miała
do czynienia z kimś, kto traktowałby ją z taką delikatnością i czułością,
traktując jak prawdziwą boginią i spoglądając na jej nagie ciało z takim
zachwytem, jakby była idealna.
W jego
oczach była boginią…
– Kochasz
mnie, prawda? – wyszeptała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że wypowiedziała
te słowa na głos. – Ollie…
– Co za
głupie pytanie! – żachnął się. Nie zaprotestowała, kiedy odsunął ją od siebie,
żeby lepiej móc przyjrzeć się jej twarzy. Jasnowłosy i blady, w nikłym
blasku przebijającego się przez baldachim liści nad ich głowami księżyca,
wyglądał niczym złotowłosy anioł zemst. Nie sądziła, że to w ogóle
możliwe, ale dostrzegła w nim wampira, a nie tego kruchego,
nieporadnego człowieka, którego poznała. – Powiedz mi, co się dzieje. Wiem, że
coś jest nie tak...
Gdyby tylko
mogła…
Ale wtedy
zrobiłby wszystko, żeby ją stąd zabrać – a na to zdecydowanie nie mogła
pozwolić.
Tak musiało
być.
– Po prostu
się martwię – odpowiedziała cicho. – Kiedy nadejdzie świt, rozpęta się piekło…
Wiem, że wszystko się ułoży, ale i tak źle się z tym czuję.
– Rozumiem…
– Ułożył dłoń na jej policzku. Trudno jej było stwierdzić, co tak naprawdę
sobie myślał.
Przygarnął
ją do siebie, kiedy znów wtuliła się w jego tors. Jego lodowate dłonie
gładziły ją po plecach, wprawiając ją w drżenie i sprawiając, że
serce omal nie wyrwało się jej z piersi.
Chłodne
usta Olivera po raz kolejny musnęły jej policzki; wciąż drżała, kiedy przesunął
nosem wzdłuż je twarzy, a po chwili przesunął się na jej odsłoniętą,
dobrze wyeksponowaną szyję.
– Sama mi
powiedziałaś, że wszystko się ułoży. Nigdy się nie mylisz, więc wkrótce
wszystko się ułoży – powiedział z przekonaniem, a jej omal nie pękło
z serce. Głupia… Była taka głupia… – A kiedy to się skończy, wtedy… –
Nagle urwał, po czym uciekł wzrokiem gdzieś w bok; wyglądał na
zmieszanego, jakby powiedział za dużo.
Zacisnęła
dłonie w pięści. Dlaczego raz po raz musiał jej to robić?
– Wtedy co?
– zapytała cicho; jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie i obco.
– Nie wiem,
ale… – Oliver westchnął, po czym zmusił się do tego, żeby spojrzeć jej w oczy.
– Tak sobie pomyślałem… Kurcze, nie chciałem zrobić tego teraz i w ten
sposób, ale teraz pewnie nie dasz mi spokoju, więc…
– Oliver –
ponagliła go niemal gniewnie.
Zaśmiał się
nerwowo. Ten dźwięk wydał jej się dziwnie odległy, a przy tym taki piękny…
– Wyjdź za
mnie, Izadoro – wypalił, a ona zamarła, czując się trochę tak, jakby z całej
siły uderzył ją w brzuch. Jego topazowe tęczówki były wydały jej się
ciemniejsze niż zwykle i wyjątkowo poważne. – Wahałem się, ale… Ale przecież
wiem, że to od samego początku miałaś być ty. Po prostu zrób to dla mnie i zostań
moją żoną.
Patrzyła
się na niego w milczeniu, oszołomiona i niezdolna do tego, żeby
wykrztusić z siebie chociaż słowo. Serce waliło jej jak oszalałe i czuła,
że zaczyna brakować jej tchu. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, tym
bardziej, że nie przywykła do niespodzianek, a tym bardziej tego, że
ktokolwiek ją zaskakuje – a już zwłaszcza w ten sposób. Nie
przewidziała tego, ale widząc to, co się dzieje…
Oliver wciąż
jej się przypatrywał, coraz bardziej zaniepokojony jej milczeniem. Jego dłonie
zamarły na jej biodrach, w oczach zaś pojawił się lęk i zrozumiała,
że swoim milczeniem tylko go raniła.
Raz po raz go
raniła – a to był dopiero początek.
– Izadoro?
Wciąż nie
była wstanie odpowiedzieć, ale słowa nie były jej potrzebne. Niemal rzuciła się
na niego, wpijając się wargami w jego marmurowe usta i całując go z taką
pasją, że aż zakręciło jej się w głowie. Nie pozostał jej dłużny, znów
biorąc ją w ramiona i odwzajemniając pieszczotę z równym
zaangażowaniem; nie miała pojęcia, jak odebrał jej reakcję, ale czując, że jego
tors trzęsie się lekko, zrozumiała, że Oliver się śmieje – i że jest
szczęśliwy.
Zacisnęła
powieki, czując zbierające się pod powiekami łzy. Pozwoliła mu trwać w ułudzie,
tulić ją i całować, udając, że wszystko jest w porządku, chociaż nie
było.
Całowała
go, a w myślach tłukła jej się tylko jedna, jedyna myśl – przesłanie, które
zmieniłoby wszystko.
Wybacz mi, wybacz mi, wybacz…
Jejku, jakie ja mam zaległości u ciebie o_O W końcu wzięłam się za siebie i postanowiłam nadrobić wszystko, co mam zaległe. Może mi się uda... Właśnie, MOŻE... No dobrze, ale od początku...
OdpowiedzUsuńCóż, nie spodziewałam się, że Aro zdecyduje się na stworzenie armii nowonarodzonych. Czyn odważny, mający swoje zalety, ale też i wady, z czego wszyscy zdają sobie sprawę. Kurcze, mimo moich wszystkich obaw mam nadzieję, że plan wypali i Renesmee wróci do rodziny.
Ta sytuacja z nowonarodzonymi musi być bardzo trudna dla Jaspera. Ten stara się nie żyć tym, co było wtedy, kiedy służył w oddziałach Marii, chce to ukryć gdzieś w zakamarkach swojej świadomości i najchętniej nigdy do tego nie wracać, a tutaj nagle wszystko powraca i jeszcze Aro dokłada swoje trzy grosze. Nie no, współczuję mu, naprawdę.
Niepokoi mnie w sumie zachowanie Belli. Jest teraz zrobić wszystko, byleby tylko uratować córkę, to rozumiem. Tylko martwię się, że gdyby, nie daj Boże, coś nie wypaliło, to Bella zrobi coś nieprzemyślanego i będzie musiała ponieść tego konsekwencje. Ale może nie dojdzie do tego, to takie moje wewnętrzne obawy, więc nie musisz się tym sugerować..
I tak cały czas zastanawiam się, co wymyśliła Izadora... To jej tajemnicze zachowanie przy bliskich, jak i jej myśli po oświadczynach Olivera. Żeby on jej wybaczył... No bo raczej odmówić nie odmówi, bo przecież dała mu do zrozumienia swoim zachowaniem, że się zgadza. Tutaj chyba chodzi o to, co ich niedługo czeka. I to coś z pewnością jest związane z niedaleką konforntacją z Kajuszem. Niepokoi mnie to i mam nadzieję, że niedługo się wyjaśni, co ona tam planuje...
I tak wracając do oświadczyn... Czasami zastanawiałam się, czy Oliver zdecyduje się jej oświadczyć, a jak już miałoby do nich dojść, to myślałam, że dojdzie do nich w bardziej... Sprzyjających warunkach? No, że poczeka, aż wszystko się rozwiąże i będzie spokój...
Już czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam,
lilka24
zarąbisty blog! <3
OdpowiedzUsuńplanuję przeczytać wszystko od początku, ale po tym rozdziale wiem, że warto ;) życzę weny
ps. wspaniały szablon.