poniedziałek, 12 stycznia 2015

Czterdzieści dwa

Czterdzieści dwa.
‘Jeden cel’

To było istne szaleństwo. Słuchałam, ale poszczególne słowa do mnie nie docierały. Do diabła, byłam gotowa naprawdę na wiele, byleby tylko ratować tych, których kochałam – a zwłaszcza moją córkę, ale plan, który przedstawiał nam Aro, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
Co on wyrabiał? To jedno pytanie nie dawało mi spokoju, ale nie zadałam go, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i tak nie mam co liczyć na jakąkolwiek szczerą odpowiedź. Mogłabym pomyśleć, że oszalał, jednak i to nie wchodziło w grę, bo w pewnym sensie przeczuwałam, co takiego się dzieje. Co więcej, jakaś cześć mnie zdawała sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości żadne z nas nie ma wyboru – i to nie tylko dlatego, że Aro spokojnie mógł nam wszystkim zaszkodzić, gdyby jednak stwierdził, że mu zagrażamy. Już i tak jechaliśmy na jednym wózku, a ten nieustannie przyśpieszał, powoli zbliżając się do tego, co nieuniknione – a więc do katastrofy.
– Santiego, byłbyś tak dobry i zabrał ich w jakieś… bezpieczniejsze miejsce? – zapytał cicho Aro, choć w zasadzie brzmiało to niczym rozkaz, a nie prośba. – Nie chcemy, żeby coś złego spotkało Isabel, prawda?
Nie widziałam wyrazu twarzy wampira, ale łatwo było mi wyobrazić sobie jej wyraz. Wzdrygnęłam się, kiedy tuż obok mnie zmaterializował się Edward, ale nie zaprotestowałam, kiedy wziął mnie w ramiona. Bez słowa wtuliłam się w niego, po części kryjąc twarz w jego koszuli i kątem oka obserwując sytuację. Było coś kojącego w słodkim, odurzającym zapachu mojego męża, ale to i tak nie wystarczyło, bym rozluźniła się w pełni.
Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że jedynie dary mojego ojca oraz Jaspera trzymały nowonarodzonych w ryzach. Moje spojrzenie raz po raz uciekało w stronę rudowłosej dziewczyny, która omal mnie nie zaatakowała, a która teraz siedziała na ziemi, kołysząc się nerwowo w przód i w tył. Widziałam ziemię za jej paznokciami i na palcach, kiedy raz po raz wbijała palce w glebę, szukając czegoś, czego w takich warunkach na pewno nie miała odnaleźć – równowagi. Nie znałam jej imienia i z jakiegoś powodu doprowadzało mnie to do szału, chociaż sama nie potrafiłam sobie wyjaśnić, dlaczego to takie ważne i co by się zmieniło, gdybym jednak wiedziała o pogrążonej w rozpaczy dziewczynie coś więcej.
Nie znałam żadnego z nich. Wodziłam wzrokiem po bladych twarzach, zwracałam uwagę na te zdezorientowane, błędne z powodu iluzji spojrzenia… I czułam się okropnie, choć to nie ja doprowadziłam do tego, co ich spotkało. Nie byłam w stanie pomóc żadnemu z nich i ta myśl była dla mnie nie do zniesienia, choć irracjonalnym wydawało się, że mogłabym obwiniać się o to, co się z nimi stało. To nie ja odebrałam im człowieczeństwo, nie ja wyrwałam ich z dotychczasowego życia i nie ja skazałam na szaleństwo, którego doświadczały wszystkie młode wampiry. Nie ja.
A jednak tych kilkanaście istnień nie dawało mi spokoju. Widziałam obce twarze i podświadomie czułam, że nigdy nie będę miała okazji nawet poznać ich imion, ponieważ…
– Przecież to samobójstwo – powiedział cicho Santiego, dosłownie wyjmując mi to z ust. – Ale to twój wybór… A od moich córek lepiej trzymaj się z daleka – dodał lodowatym tonem.
Odczekał chwilę, być może chcąc udowodnić Aro, że żaden z jego rozkazów nie robi już na nim wrażenia i dopiero wtedy oddalił się szybkim krokiem, nawet nie rozglądając się, ani nie zaszczyciwszy byłego władcy choć krótkim spojrzeniem. Widziałam, że Mary nerwowo krąży i raz po raz spogląda z niepokojem na męża, tym bardziej spięta, kiedy zniknął nam z oczu. Cokolwiek pokazywał nowonarodzonym, najwyraźniej wystarczyło, żeby nie tylko nad nimi zapanować, ale również przymusić do tego, żeby posłusznie ruszyli za moim ojcem. Została jedynie ta ruda dziewczyna, wciąż skulona na ziemi i jakby oderwana od rzeczywistości.
Edward machinalnie objął mnie mocniej, po czym lekko pociągnął do tyłu na wypadek, gdyby wpływ Santiego osłabł z powodu odległości. Pozostali Cullenowie także przesunęli się bliżej mnie, próbując mnie chronić i choć częściowo zamaskować zapach mojej krwi.
– Więcej niż tylko samobójstwo – sprostował cicho Jasper. Wyczułam, że on – a więc ktoś, kto doskonale panował nad emocjami innych – nie był w stanie poradzić sobie z tym, co sam czuł. Uznałabym to za ironię, gdyby nie świadomość tego, jak trudną ta sytuacja była dla nas wszystkich. – Zakazaliście tego. Na przestrzeni lat niejedna taka armia przestała istnieć. Wasi strażnicy rozniosą ich bez większego problemu – zaoponował, potrząsając z niedowierzaniem głową. – W ten sposób nie odzyskasz władzy! Jak możesz być tak zaślepiony? – zapytał wprost.
– Nie zapomniałem o twoim doświadczeniu, Jasperze – zapewnił go ze spokojem Aro, puszczając uwagi mojego szwagra mimo uszu. – Sądzę nawet, że mógłbyś nam pomóc. W końcu już to robiłeś, czyż nie?
– Porzucił to. Odszedł dawno temu i od tamtego czasu nie ma z tym nic wspólnego. – Głos Alice był cichy, ale dobrze słyszalny, zwłaszcza w ciszy, która zapadła. Widziałam, jak kurczowo tuli się do męża, ale nie tak, jakby szukała pocieszenia i bezpieczeństwa w jego ramionach, ale jakby chciała… bronić jego. – Życie w armii to już przeszłość – dodała i odniosłam wrażenie, że mówi nie tyle do Aro, co do Jaspera.
Wydawała mi się bledsza niż zwykle, choć w przypadku wampira nie powinno być to możliwe. Zwłaszcza w jego objęciach wyglądała niczym porcelanowa laleczka, drobna i taka… delikatna. Miałam wrażenie, że drży, choć równie dobrze mogło mieć to związek ze mną i tym, jak bardzo roztrzęsiona się czułam. Sama ledwo byłam w stanie ustać w miejscu, choć jednocześnie miałam wrażenie, że w pionie utrzymują mnie wyłącznie ramiona obejmującego mnie Edwarda.
To nie powinno być tak. Czułam, że wszystko niszczę i że do pewnego stopnia to ja odpowiadałam za to, że ostatecznie znaleźliśmy się w tym miejscu. Już i tak dość dla mnie zaryzykowali, a teraz po raz kolejny mogliśmy zginąć i to znów była moja wina. Gdyby nie Renesmee, nigdy nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji… Nie, zdecydowanie nic nie mogło zmusić mnie do tego, żebym pożałowała decyzji o urodzeniu córki, ale myśl o przepowiedni, moim pojawieniu się oraz o tym, jaką rolę do tej pory odegrałam w życiu Cullenów, nieustannie mnie dręczyła, sprawiając, że czułam się coraz gorzej.
Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, mocniej wtulając się w tors męża. Nie byłam w stanie dłużej spoglądać na Alice ani na Jaspera, nie wspominając o tym, że bliscy na pewno zorientowaliby się, że jestem nie tyle zaniepokojona sytuacją, co wręcz śmiertelnie przerażona. Z drugiej strony… Kto by nie był? Strach wydawał się czymś naturalnym, zwłaszcza w obecnej sytuacji, ale poczucie winy to było zupełnie coś innego. Musiałam się z tym uporać i to szybko, tym bardziej, że już nie miałam złudzeń co do tego, czy dojdzie do walki i ile mamy czasu – zwłaszcza, że tego drugiego nie mieliśmy już wcale. Czułam, że rozwiązanie jest dosłownie na wyciągnięcie ręki, tak blisko, że nie pozostało mi już nic innego, jak podjąć decyzję, która dręczyła mnie już od dłuższego czasu.
Jeśli będę miała okazję, nie zawaham się. Jeśli jedynym, co będę mogła zrobić, będzie zabranie Renesmee i natychmiastowa ucieczka…
Wiedziałam, że niezależnie od wszystkiego byłabym zdolna do tego, by zostawić wszystkich i odejść.
– Oni wszyscy zginą, Aro – powiedział cicho Edward. Usłyszałam go tym wyraźniej, że wciąż trzymał mnie w ramionach, tak bardzo poważny i… niespokojny. – A my razem z nimi. Jasper ma rację i ty to wiesz.
– Wiem do czego zdolni są moi strażnicy, a do czego te wampiry – padło w odpowiedzi. – Jesteś inteligentny, Edwardzie. Zastanów się chwilę… Jak sądzisz, dlaczego zdecydowałem się ich wykorzystać? – zwrócił się do mojego męża, ale to mnie jego słowa najbardziej poraziły.
Wykorzystać…
Zadrżałam i wyprostowałam się w objęciach męża. Puścił mnie niechętnie, ale prawie tego nie zarejestrowałam, skupiona przede wszystkim na Aro. W jednej chwili dotarło do mnie to, co się dzieje – i z niedowierzaniem uprzytomniłam sobie, że to od samego początku było do przewidzenia.
– Ty nie zamierzasz liczyć ani na nas, ani na armię – wyszeptałam praktycznie bezwiednie. – Żywa przynęta, tak? Zginął, a w tym czasie ty będziesz miał okazję do tego, żeby zrobić swoje. W zasadzie istnieją tylko po to, żeby dać ci okazję… – Urwałam, bo coś ścignęło mnie w gardle i już nie byłam w stanie dokończyć. – My też. Nas też w gruncie rzeczy nie potrzebujesz.
Aro bez jakichkolwiek emocji spojrzał mi w oczy. Ani nie zaprzeczył, ani tym bardziej nie przytaknął, ale to było w tamtej chwili najmniej istotne.
– W gruncie rzeczy wszyscy mamy jeden cel – powiedział w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Wszystko inne zależy od nas… Czyż nie, moja mała?
Poczułam się trochę tak, jakby mnie spoliczkował. Po raz kolejny myślami uciekłam do tego, co dręczyło mnie od jakiegoś czasu, próbując stwierdzić, czy to możliwe, żeby Aro wiedział jak daleko jestem w stanie się posunąć, żeby chronić Renesmee – a więc dziecko o które tyle czasu walczyłam. Nie potrafiłam przyznać tego przed samą sobą, ale gdyby trzeba było, poświęciłabym wszystko i wszystkich, byleby tylko zapewnić jej bezpieczeństwo…
Jeden cel. Czy miałam przez to rozumieć, że właśnie porównywał mnie do siebie? Nie chciałam nawet myśleć o tym, że mogłabym w czymkolwiek być do niego podobna, ale z drugiej strony…
Bo w gruncie rzeczy wszyscy mieliśmy jeden cel.
Zapadło nieprzeniknione, pełne napięcia milczenie, jednak żadne z nas nie zwróciło na to uwagi. Jedynie Aro – poważny i obojętny – wydawał się niemal ze stoickim spokojem podchodzić do sytuacji, jakby wszystko było w porządku. Cóż, z jego perspektywy było; wszystko toczyło się zgodnie z jego planem, a nawet jeśli sprawy miały się skomplikować… Jeśli dopisałoby mu szczęście, po prostu poniósłby porażkę, ale nie stracił życia, czego nie można było powiedzieć o wszystkich innych, łącznie ze mną i moją rodziną.
– Teraz pozostaje ustalić jeszcze jedną, istotną kwestię – podjął po chwili zastanowienia, upewniwszy się, że już więcej żadne z nas nie zamierza zaprotestować. – Jak już wspominałem, walka nie może odbyć się w mieście, a więc to nie my zaatakujemy pierwsi. To z kolei znaczy, że mój brat musi dowiedzieć się, że jesteśmy tutaj.
– Chcesz się ujawnić. – Edward nie tyle zapytał, co stwierdził fakty, ale wampir i tak skinął głową.
– Tak. Kiedy tutaj przyjdą, będziemy gotowi. Potem wszystko zależy od tego, jak potoczą się walki…
Zacisnęłam dłonie w pięści. Mówił o tym tak spokojnie…
– A co z Renesmee? – zapytałam pod wpływem impulsu. Musiałam go zaintrygować, bo w końcu na mnie spojrzał, trochę jakby od niechcenia. – Co z moją córką? – powtórzyłam z naciskiem.
Uśmiechnął się smutno; gest nawet w niewielkim stopniu nie objął jego lśniących, rubinowych oczu.
– Pod tym względem daję ci wolną rękę, Bello – odparł spokojnie. – Kiedy rozpęta się zamieszanie, oboje będziemy mogli odzyskać to, czego najbardziej pragniemy. Przysługa za przysługę – dodał i zawahał się na moment. – Wejdziemy do miasta… Ale najpierw musimy doprowadzić do tego, żeby Kajusz podjął decyzję o ataku. Nie wiem, czy…
– Ja się tym zajmę – wtrącił się ktoś nowy.
Głos Izadory zaskoczył nas wszystkich, tak jak i jej pojawienie się. Kiedy poderwałam głowę, zauważyłam moją siostrę pomiędzy drzewami. Nie usłyszeliśmy nadejścia jej ani Olivera, choć po minach tej dwójki widać było, że usłyszeli z naszej rozmowy dość, żeby aż nazbyt dobrze zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje. Co więcej, to była Izadora; ona zawsze czuła i wiedziała dużo więcej niż którekolwiek z nas, co niejednokrotnie mnie przerażało.
Zawahałam się, nagle zaniepokojona. Czy wiedziała wcześniej – już na długo przed tym, jak rozpętało się piekło? Pamiętałam jak bardzo była niespokojna, a po chwili w pamięci zamajaczyła mi dziwna rozmowa, którą przeprowadziłyśmy krótko po pojawieniu się Renesmee. „A co z przyszłością? Wizję Alice się zmieniają, ale nasze przeczucia nie, prawda? Powiedz mi, siostrzyczko, czy uważasz, że niektóre rzeczy po prostu powinny się wydarzyć, a my powinniśmy pozwolić toczyć się wydarzeniom, nie ingerując w nie?” – zapytała mnie wtedy, tak bardzo przygnębiona i smutna. Już wtedy jej słowa przyprawiły mnie o gęsią skórkę, ale to było niczym w porównaniu z lękiem, który poczułam w chwili, w której zdecydowałam się spojrzeć jej w oczy.
Izadora podeszła bliżej, piękna i pozornie opanowana, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że to wyłącznie pozory. Tym razem nawet nie próbowała manipulować przy sowim wyglądzie, więc powinnyśmy wyglądać identycznie, a jednak spoglądając na jej ciemne oczy i długie do pasa loki, miałam wrażenie, że pomiędzy nami jest olbrzymia przepaść, której ja nigdy nie będę w stanie pokonać. Byłyśmy w tym samym wieku, a jednak w mojej siostrze dostrzegłam coś… Pewnego rodzaju doświadczenia, którego mnie brakowało, a które jej wydawało się dodawać lat. Miałam wrażenie, że kiedy zdecydowałabym się spojrzeć jej w oczy, dostrzegłabym w nich wieczność, choć to jednocześnie wydawało mi się czymś niemożliwym.
Spojrzałam na nią i mimowolnie zadrżałam, nagle zaniepokojona. Tak bardzo odległa… Nie miałam pojęcia, co takiego powinnam myśleć o jej zachowaniu, ale nie podobało mi się to. Miałam złe przeczucia, chociaż sama nie byłam już pewna czy to moje przewrażliwienie, czy może po raz kolejny moje przeczucia dawały o sobie znać. Wciąż nie rozumiałam swojego daru, dopiero ucząc się interpretować podszepty intuicji, w moim przypadku zarezerwowane wyłącznie do Renesmee – a przynajmniej tak mi się wydawało do tej pory. Z drugiej strony, niejednokrotnie wcześniej podświadomie wiedziałam, kiedy coś niedobrego groziło moim bliskim, a chociaż Izadora wytłumaczyła to jako powolne przystosowywanie się moich zdolności i to, że wyczuwałam wszystko to, co mogło uniemożliwić pojawienie się Nessie, kiedy patrzyłam na moją siostrę teraz…
– Doro… – powiedziałam cicho, właściwie bezwiednie.
Nawet na mnie nie spojrzała.
– Mam pomysł – podjęła z powagą, podchodząc bliżej i zwracając się przede wszystkim do Aro. Teraz tym bardziej byłam pewna tego, że jest blada jak papier i spięta; wyglądała na chorą, choć to w naszym przypadku wydawało się być niemożliwe.
– Co chcesz zrobić? – zapytał natychmiast wampir, wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw.
Miałam ochotę go uderzyć.
Izadora spokojnie zniosła spojrzenie krwistych tęczówek, po czym lekko pokręciła głową. Gdyby nie to, że zdążyłam ją poznać, dzięki czemu w tamtej chwili byłam w stanie czytać z niej jak z otwartej księgi, może nawet uwierzyłabym, że w rzeczywistości była w stanie ze spokojem odnaleźć się w tej sytuacji.
– Hm… Na początek poprosić o odrobinę zaufania – odparła wymijająco, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Jak powiedziałam, zajmę się tym. Wy po prostu bądźcie gotowi, kiedy nadejdzie świt.
Po jej słowach zapadła cisza tak nieprzenikniona, że miałam wrażenie, iż za moment oszaleję. Dziewczyna stała spokojnie, obojętna na wszystkie spojrzenia i jakby wycofana. Nigdy nie widziałam Izadory aż tak przygaszonej, to zresztą, że na co dzień zachowywała się w tak niezwykle radosny sposób, jedynie uwypuklało zmianę, która w niej zaszła. Miałam wrażenie, że wkrótce wydarzy się coś niedobrego – i że wkrótce wszyscy przekonamy się, że walka jest w rzeczywistości najmniej istotnym problemem do rozwiązania.
Zadrżałam mimowolnie, coraz bardziej niespokojna. Edward objął mnie mocniej, jednocześnie lekko odchylając w swoich ramionach, by rzucić mi pytające spojrzenie. Jego oczy błyszczały niespokojnie, zdradzając tak wiele sprzecznych emocji, a przede wszystkim gniew i niepokój, które w efekcie dawały dość  nietypową mieszankę, wydając się dodatkowo wzmagać to, co sama w tym czasie czułam.
„Później” – przekazałam mu wspomnieniem, choć sama nie byłam pewna, co takiego mogłabym mu powiedzieć, gdybyśmy zostali sami. Nie byłam w stanie nawet w pełni stwierdzić, co takiego działo się w mojej głowie, więc jak mogłabym uspokoić jego? Martwiłam się o Renesmee, zadręczając się wszystkimi tymi sprzecznymi myślami, które już od dłuższego czasu chodziły mi po głowie, a które coraz częściej dawały o sobie znać, zaś teraz, kiedy tak obserwowałam Izadorę…
Wszystko się sypało, a ja nie byłam w stanie zrobić nic, żeby to zatrzymać.
Zauważyłam, że Izadora – uznając wymowne milczenie i nasze przenikliwe spojrzenia za rodzaj niewerbalnej zgody – odwróciła się na pięcie, zamierzając odejść. Oliver czekał na nią przy skraju lasu, niemal równie zagubiony i niespokojny, co i ja. Musiał wyczuć, że na niego patrzę, bo na moment poderwał głowę, spoglądając mi w oczy swoimi już w znamienitej większości złocistymi tęczówkami, choć w niektórych miejscach wciąż jeszcze byłam w stanie doszukać się rubinowych cętek, które zostały mu od momentu przemiany i późniejszego krwawego porodu. Wciąż nie nabrał wprawy, którą mogli poszczycić się Cullenowie, przez co pozorny spokój sprawiał, że wampir wyglądał niczym marmurowa, nadludzko piękna i nienaturalnie spokojna rzeźba. Kiedy mnie zauważył, wysilił się na coś, co od biedy można byłoby uznać za próbę uśmiechu, ale gest był tak sztuczny i wymuszony, że nawet nie byłam w stanie udawać, że jestem w stanie go odwzajemnić.
– Izadoro, zaczekaj! – zawołałam w ostatniej chwili, wyswobadzając się z objęć Edwarda i robiąc kilka niepewnych kroków w jej stronę, ale nawet się nie zatrzymała. Uparcie szła przed siebie, niemal jak tamtej pamiętnej nocy, kiedy przyszła do mnie, pogrążona w transie, raz po raz powtarzając, że powinnam za nią pójść. Tym razem nie odezwała się nawet słowem i to było jeszcze gorsze. – Dora!
– Wiem, co robię – odparła cicho, nagle przystając. Stała zaledwie dwa metry od Olivera, zwrócona do mnie plecami; miałam wrażenia, że drżą jej ramiona, ale nie miałam możliwości, by się upewnić, bo w tym samym momencie obejrzała się na mnie. Jej spojrzenie było puste. – Po prostu mi zaufaj, Isabel – poprosiła cicho.
Otworzyłam usta, chcąc zaprotestować, ale nie dała mi po temu okazji. Pozwoliłam jej odejść, choć wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby ją zatrzymać, chwycić za ramiona i siłą zmusić do tego, żeby w końcu na mnie spojrzała. Chciałam, żeby w końcu wzięła się w garść, żeby znowu zaczęła się zachowywać jak moja siostra, żeby… i… i…
Machinalnie zacisnęłam dłonie w pięści, coraz bardziej zdenerwowana. Izadora i Oliver zniknęli pomiędzy drzewami, tak szybko, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie ich dogonić – i to zwłaszcza teraz, kiedy drżałam, ledwo będąc w stanie utrzymać się na nogach. Oddychałam spazmatycznie, wytrącona z równowagi chyba nawet bardziej niż wtedy, gdy uświadomiłam sobie, że dom Cullenów nie tylko stanął w płomieniach, ale właśnie odebrano mi kogoś za kogo bezpieczeństwo byłabym w stanie oddać życie – i to nie tylko swoje, ale i wszystkich wokół.
– Coś jest nie tak… – wyszeptałam drżącym głosem. Kiedy nikt nie zareagował, w pośpiechu odwróciłam się na wokół własnej osi; rozszerzonymi do granic możliwości oczami spojrzałam na Edwarda. – Coś jest nie tak! – powtórzyłam głośnie. – Co…?
Spojrzał mi w oczy; jego tęczówki wydawały się równie poważne i zaniepokojone, co w moim przypadku.
– Nie mam pojęcia, Bello – przyznał zgodnie z prawdą.
Zamknęłam oczy i padłam mu w ramiona, czując narastające z każdą sekundą poczucie beznadziejności. Słowa Izadory dźwięczały mi w uszach, wzmagając strach i bezradność, które już od dłuższego czasu mi towarzyszyły.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to przyznam, ale w tamtej chwili chyba wolałabym, żeby mnie okłamał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa