czwartek, 25 grudnia 2014

Czterdzieści jeden

Czterdzieści jeden.
Nowonarodzeni

Byłam niczym sparaliżowana. W oszołomieniu wpatrywałam się w to, co działo się na moich oczach, jednak im dłużej trwałam w tym stanie, tym bardziej nieprawdopodobne wydawało się to, co widziałam. Kolejne sekundy mijały, a do mnie nie docierało to, co – choć prawdziwe – w rzeczywistości wydawało mi się aż tak irracjonalne, że mimo upływy czasu to do mnie nie docierało.
Niemożliwe…, przeszło mi przez myśl, ale nawet gdybym powtórzyła to w myślach jeszcze wielokrotnie, to i tak nie wystarczyłoby, żebym poczuła się choć trochę pewniej. Nawet nie zwróciłam uwagi na moich zszokowanych bliskich, nawet wtedy, kiedy wraz z Edwardem zatrzymaliśmy się u boku pozostałych Cullenów. Nigdzie nie widziałam rodziców, mojej siostry oraz Olivera, ale to nie miało dla mnie znaczenia, bo i tak nie byłam w stanie skoncentrować się na nikim ani na niczym innym, prócz sceny, która właśnie miała miejsce na niewielkiej polanie.
Wampiry.
Było ich dwanaścioro, a przynajmniej tyle obcych twarzy zdążyłam naliczyć w ciągu tych kilku zaledwie sekund, póki jeszcze byłam w stanie myśleć. Mężczyźni i kobiety, wszyscy młodzi, w wieku od siedemnastu do góra trzydziestu kilku lat, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, bo w przypadku nieśmiertelnych określenie zarówno fizycznego, jak i realnego wieku wcale nie było takie proste. Wodziłam wzrokiem dookoła, spoglądając na niespokojne, blade twarze, próbując ocenić… W zasadzie sama już nie byłam pewna co takiego. Ich intencje? Być może, ale ta jedna kwestia akurat wydawała się oczywista, a rozwodzenie się nad targającymi wampirami emocjami było całkowicie pozbawione sensu.
Od nadmiaru wrażeń kręciło mi się w głowie, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Sece waliło mi jak oszalałe, tak mocno i szybko, że swoim rytmem przypominało pracujący na najwyższych obrotach silnik, jakby w kilka zaledwie chwil chciało pobić wszelakie rekordy i uderzyć więcej razy niż przez wszystkie lata mojego życia. Miałam wrażenie, że zarówno mój oddech, jak i tętno są tak nienaturalnie głośne, że po prostu nie było możliwości, żeby ktokolwiek był w stanie je zignorować, aż nazbyt dobitnie zdradzając moją obecność oraz to, jak bardzo byłam zdenerwowana.
Jakby tego było mało, czułam na sobie dziesiątki spojrzeń, kiedy w jednej chwili uwaga tych obcych istot skoncentrowała się na mnie – kilkanaście tych nieobecnych, przenikliwych spojrzeń. Wszyscy byli nienaturalnie bladzi, o intensywnie czerwonych tęczówkach, co nie pozostawało wątpliwości co do tego, że są nieśmiertelni. Jakby tego było mało, w jednej chwili dotarło do mnie, że nie tylko są wampirami, ale także coś jeszcze wyróżnia ich od istot, które do tej pory spotkałam na swojej drodze. Było w nich coś niepokojącego, co nie tylko przyprawiało mnie o dreszcze, ale również sprawiało, że instynktownie chciałam odwrócić się na pięcie i natychmiast uciec, tak szybko i daleko, jak tylko byłoby to możliwe. Czułam, że nie powinno mnie tutaj być i że swoją obecnością jedynie wszystko komplikuje, nawet jeśli nie od razu pojęłam co i dlaczego jest tego przyczyną. Uciekaj w tej chwili!, kołatało mi się w głowie, ale choć instynkt samozachowawczy był silny i trudny do zignorowania, nie byłam w stanie nawet ruszyć się z miejsca, będąc jak sparaliżowana.
Ich spojrzenia… ich twarze… ich ruchy…
Widziałam to i czułam, z każdą kolejną sekundą utwierdzając się w przekonaniu, że nie mam przed sobą zwykłych wampirów, takich jak moja rodzina, czy nawet Volturi. W ciągu minionych miesięcy spotkałam wielu nieśmiertelnych – zarówno „wegetarianów”, jak i tych, którzy żywili się w sposób tradycyjny – ale choć zdążyłam się oswoić z istnieniem istot, do których w pewnym stopniu sama przynależałam, to i tak poczułam się w sposób najzupełniej nieokreślony, który…
Poczułam się zagrożona – i to nie tyle z powodu tego, że wszystkie te wampiry wyglądały na niespokojne i wystraszone, ale przez to, jak wszyscy na mnie patrzyli. Ich oczy lśniły w niespokojny sposób, lśniące i pozbawione wyrazu… Chyba, że w grę wchodził głód. Poczułam to pragnienie tak intensywnie, jakby było częścią mnie, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że to niemożliwe. W jednej chwili dotarło do mnie to, co ich wyróżniało i dlaczego pod ich spojrzeniami czułam się aż tak bardzo nieswojo, równie zaniepokojona, co wręcz przerażona.
Krew.
Oni pragnęli krew, a ja jako jedyna z tego całego towarzystwa mogłam zapewnić im to, czego potrzebowali.
Instynktownie cofnęłam się o krok, nagle zszokowana. Kątem oka zauważyłam, że Edward przesunął się, żeby dla pewności osłonić mnie swoim ciałem, jednak prawie tego nie zauważyłam, a nawet nie zdenerwowałam się na niego za to, że mógłby po raz kolejny traktować mnie jak bezbronnego człowieka. Choć zwykle jego obecność mnie uspokajała, tym razem nie poczułam się nawet trochę pewniej, zbyt oszołomiona i skoncentrowana przede wszystkim na istotach, które przyprowadził ze sobą Aro – a które najpewniej były zdolne do zrobienia rzeczy, które dla mnie były nie do pojęcia.
Teraz już rozumiałam, kiedy zaś sięgnęłam pamięcią wstecz, dotarło do mnie, że w podobny sposób czułam się w obecności Olivera, na krótko po jego przemianie. Tak samo mój przyjaciel musiał spoglądać na mnie na chwilę przed tym, jak stracił nad sobą panowanie i rzucił mi się do gardła, ogarnięty pragnieniem krwi, której przecież nie brakowało, kiedy Renesmee zaczęła dążyć do tego, żeby wydostać się na świat.
To nie były zwyczajne wampiry.
Przed sobą mieliśmy ni mniej, ni więcej, ale wygłodniałą armię młodych wampirów – nowonarodzonych istot, których tworzenie przecież zostało zakazane przez samych Volturi…
A które – jak na ironię – przyprowadził sam Aro.
– Słodki Jezu… – wyrwało mi się; byłam jak sparaliżowana, nieświadoma nawet tego, że drżę na całym ciele, póki stojąca najbliżej mnie Esme z troską nie dotknęła mojego ramienia. Mimowolnie wzdrygnęłam się, zaskoczona i jeszcze bardziej wytrącona z równowagi. – Co tutaj się…?
Mój głos brzmiał dziwnie, zniekształcony przez emocje i tak odległy, że sama ledwo go rozpoznałam – to zresztą nie miało żadnego znaczenia, zwłaszcza, że wraz z moimi słowami rozpętało się prawdziwe piekło.
Bardziej wyczułam niż zauważyłam gwałtowny ruch, kiedy jedna z wampirzyc nagle poderwała głowę. Wcześniej nie zwracałam większej uwagi na wygląd poszczególnych osób, ale coś w tamtej wampirzycy momentalnie mnie zaintrygowało. Nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat, drobna i wychudzona, o długich do ramion, poplątanych włosach, które w tamtej chwili przywiodły mi na myśl coś jakby żywy płomień. Kiedy ją przemieniono, musiała być dzieckiem, a może moje wrażenie brało się stąd, że zwłaszcza przez te włosy przypominała mi Renesmee – nie miałam pewności, to zresztą było w tamtej chwili najmniej istotne.
Dziewczyna spojrzała wprost na mnie, a jej drobną, śliczną twarzyczkę wykrzywił grymas strachu i tak wielkiego cierpienia, że było to niemal bolesne. Zaraz po tym, nim którekolwiek z nas zdążyło się zastanowić, wampirzyca wydała z siebie jakiś bliżej nieokreślony wrzask – na wpół oszalały, zwierzęcy okrzyk, który nie miał prawa wydobyć się w ust żadnej ludzkiej istoty. Już w następnej sekundzie skoczyła do przodu, błyskawicznie wydostając się z samego środka niewielkiego okręgu, który stworzyła resztą nieśmiertelnych, rzucając się wprost na moją rodzinę…
Czy też raczej mnie.
Instynktownie napięłam mięśnie, gotowa rzucić się do wali i ucieczki. Przed oczami wciąż miałam wyraz jej twarzy i sposób, w jaki w ułamku sekundy z przerażonej nastolatki zmieniła się w dzikie, złaknione krwi zwierzę. Spoglądałam na nią z niedowierzaniem, kiedy rzuciła się przed siebie, w jednej chwili przeistaczając się w wielobarwną smugę – coś jak żywy płomień, choć wrażenie to najpewniej miało związek z kolorem jej włosów. Zdążyłam jeszcze pomyśleć, że to nie powinno mieć miejsca, a ja muszę natychmiast coś zrobić, żeby przerwać to szaleństwo, jednak nawet wtedy nie byłam w stanie zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca.
Edward skoczył do przodu, nim w ogóle wpadłabym na to, że powinnam go powstrzymać. Ktoś chwycił mnie za ramię, dla pewności odciągając do tyłu, choć na drodze rozszalałej wampirzycy zdążył stanąć również Santiego, dosłownie materializując się pomiędzy nią, mną a resztą rodziny. Co prawda to nie powstrzymało dziewczyny od prób dostania się ode mnie, ale musiała zwolnić i to na ułamek sekundy wytrąciło ją z morderczego szału, choć nie na tyle, żeby zdołała się uspokoić. Widziałam, jak miota się na wszystkie strony, raz po raz rzucając w moim kierunku wygłodniałe spojrzenia i usiłując znaleźć lukę, którą mogłaby wykorzystać, żeby spróbować wyminąć moich opiekunów i dostać się do mnie – a więc do źródła krwi. Już sama myśl o tym powinna była wystarczyć, żeby mnie przerazić, ale czułam się przede wszystkim oszołomiona i pełna… Sama już nie wiedziałam czego. W głowie mi wirowało, a jedynym, na co było mnie stać, było raz po raz powtarzanie w myślach, że takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, a jej nie powinno tutaj być – że żadnego z nich nie powinien spotkać taki los…
Usłyszałam wrzask i to skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. Kiedy znów skoncentrowałam się na rudowłosej wampirzycy, zauważyłam, że Emmett również dołączył do mojego męża i ojca, i że udało mu się zajść dziewczynę od tyłu i jakoś ją pochwycić. Aż wzdrygnęłam się, kiedy wykręcił jej ramiona do tyłu i zamknął w silnym uścisku, choć i w ten sposób nie był w stanie powstrzymać warczącej i wierzgającej wampirzycy przed próbami wyrwania się i rzucenia do ataku. Nawet ogarnięta szałem, w porównaniu z postawnym, nieprzeciętnie silnym Emmett’em, wampirzyca wydawała mi się drobna i krucha, co w gruncie rzeczy było dość ironiczne, skoro w rzeczywistości byłaby zdolna do sterroryzowania w pojedynkę całego miasta, jeśli nie kilku.
– Och, do diabła, zróbcie coś z nią! – rzucił jakby od niechcenia Aro, obojętnie spoglądając na szarpiącą się dziewczynę.
Z jakiegoś powodu jego słowa zabrzmiały niczym wyrok, doprowadzając mnie do szaleństwa. Niewiele myśląc oswobodziłam się z troskliwego uścisku Esme i wysunęłam się na przód, nie czekając aż którekolwiek z moich bliskich spróbuje mnie zatrzymać.
– Emmett, nie krzywdź jej! – zawołałam, nie chcąc ryzykować, że wampir zrobi coś, czego wszyscy będziemy żałować. – Zabierz ją stąd, ale…
– Ja się tym zajmę – przerwał mi natychmiast Santiego, dla pewności materializując się tuż przede mną, żebym nie odważyła się przesunąć choć o jeden krok bliżej.
Otworzyłam usta, chcąc zaprotestować albo przynajmniej zapytać, co takiego miał na myśli, jednak wampir nawet nie czekał na moją reakcję. W milczeniu zwrócił swoje rubinowe oczy wprost na wampirzycę w ramionach Emmett’a, spoglądając na nią z taką uwagą, że przez ułamek sekundy wręcz miałam wrażenie, iż rozważał w jaki sposób najlepiej byłoby ją uśmiercić. Coś w tym spojrzeniu mnie zaniepokoiło i chyba słusznie, bo dziewczyna nagle zesztywniała i przestała krzyczeć; dźwięk urwał się jakby cięty nożem, a wokół zapanowała tak nieprzenikniona cisza, że miałam wrażenie, iż za moment oszaleję.
Wciąż dzwoniło mi w uszach, kiedy Emmett rozluźnił uścisk, a rudowłosa ciężko opadła na kolana. Choć wampiry nie potrzebowały tlenu, żeby normalnie funkcjonować, oddychała tak płyto i spazmatycznie, jakby właśnie przebiegła maraton albo była na granicy wytrzymałości, bliska wpadnięcia w panikę. Poplątane włosy opadły jej na twarz, kiedy skuliła się na ziemi, przypominające szpony palce wbijając w zamarzniętą ziemię. Obserwowałam ją z przejęciem, kiedy zaczęła orać paznokciami ziemię, jakby licząc na to, że w ten sposób uda jej się odnaleźć jakieś dawno utracone pokłady siły albo coś, dzięki czemu będzie w stanie odzyskać równowagę. Już nie krzyczała ani nie jęczała, jednak obserwowanie jak wije się w cichej, narastającej agonii, było dla mnie jeszcze gorsze niż myśl o tym, że mogłaby rzucić się któremukolwiek z nas do gardła.
– Po prostu się uspokój – powiedział cicho Santiego. Potrząsnęła głową i przez moment wyglądała tak, jakby rozglądała się bezradnie dookoła, niezdolna skoncentrować wzroku na żadnym z nas. – Iluzja – wyjaśnił mi bezgłośnie, podchwyciwszy moje zszokowane spojrzenie, ale choć rozumiałam, co takiego robił, żeby powstrzymać dziewczynę przed atakiem, to i tak nie wystarczyło, żebym poczuła się jakkolwiek pewniej.
Dyskretnie zacisnęłam dłonie w pięści, w ostatniej chwili rozluźniając uścisk, żeby nie ryzykować, że przypadkiem wbiję sobie paznokcie w skórę i upuszczę krwi. Już i tak byłam niczym świeże mięso, które ktoś rzucił stadu wygłodniałych drapieżników. Podejrzewałam, że gdybym do tego wszystkiego się skaleczyła, wtedy nawet najlepsza iluzja Santiego nie wystarczyłaby do tego, żeby utrzymać te wszystkie istoty w ryzach.
Wciąż drżałam od nadmiaru emocji, kiedy odszukałam wzrokiem Aro. Wampir stał na uboczu, w zamyśleniu wodząc wzrokiem dookoła i jedynie sporadycznie spoglądając na zwiniętą na ziemi dziewczynę. Wydawał się zadowolony, może nawet dumny z siebie, zupełnie jakby faktycznie dokonał czegoś, co nas wszystkich powinno było wprawić w zachwyt. To doprowadzało mnie do szaleństwa, a ja – zamiast odczuwać lęk – byłam świadoma przede wszystkim narastającego we mnie z każdą kolejną sekundą gniewu.
– Coś ty zrobił?! – nie wytrzymałam w końcu. Mój głos zabrzmiał obco i nienaturalnie, mocno zniekształcony przez emocje, a już zwłaszcza gniew. – Co to ma znaczyć?! Co…? – Urwałam i już tylko stałam tam, dysząc równie ciężko, co i tamta dziewczyna, i nie będąc w stanie złapać oddechu.
– To, co wam się nie udało, droga Isabel – odparł ze spokojem Aro. Zwracał się do mnie ze spokojem, którego mnie brakowało; kiedy na mnie spojrzał, poczułam się jak głupie, niedoświadczone dziecko, które nie rozumie najoczywistszych rzeczy. – Potrzebowaliśmy sojuszników. Chyba nie sądziłaś, że jestem na tyle szalony, żeby ruszyć do ataku bez jakiegoś konkretnego planu? – zapytał i zabrzmiało to niemal drwiąco.
– To nie jest plan – usłyszałam gdzieś za plecami wyprany z jakichkolwiek emocji głos Jaspera. Prawie zapomniałam o jego obecności, nie wspominając o tym, że musiał mieć jeszcze większe trudności z zaakceptowaniem czegoś, co bezpośrednio wiązało się z jego przeszłością: a więc okresem, który najchętniej wyrzuciłby ze swojej pamięci. – Nie plan – powtórzył z naciskiem – ale zbrodnia, co aż nazbyt wyraźnie dawaliście nam do zrozumienia przez te wszystkie lata.
Obejrzałam się przez ramię, żeby móc na niego spojrzeć. Po sposobie w jaki spoglądał na niespokojną armię wampirów – tak, jakby w rzeczywistości nie chciał ich widzieć – oraz tym, jak nerwowo zaciskał szczęki, poznałam, że ta sytuacja to dla niego nie tylko czysta abstrakcja, ale prawdziwe wyzwanie. Stał kilka metrów dalej, ramieniem obejmując Alice. Dziewczyna tuliła się do niego, w jego ramionach jeszcze drobniejsza niż zazwyczaj i wyjątkowo w niczym nieprzypominająca tej radosnej, energicznej istoty, którą znałam. Wyglądała na równie spiętą i podenerwowaną, co i my wszyscy, tym bardziej, że nawet swoją bliskością i dotykiem nie była w stanie ulżyć swojemu partnerowi. Aż nazbyt dobrze wiedziałam, jak się czuła, bezradna i zagubiona, zdolna wyłącznie do tego, żeby trwać, choć w ten sposób nie miała nawet cienia szansy na to, żeby pomóc któremukolwiek z nas. Co więcej, przeze mnie i Izadorę jej wizje zanikały, więc nie mogła nas nawet w porę ostrzec, skoro Aro wiązał swoje plany z naszą rodziną.
– Czasami cel uświęca środki – odparł spokojnie Aro. Brzmiał na zdecydowanego, jakby wcześniej analizował swój pomysł już wielokrotnie, biorąc pod uwagę również to, jak zareagujemy.
– Czasami. Ale nie w tym wypadku – wyszperałam, nagle tracąc chęci do prowadzenia z nim jakiejkolwiek dyskusji. Czułam, że to nie ma sensu, poza tym… Co mogliśmy w ten sposób zyskać, skoro pewne rzeczy już się wydarzyły?
Wampir spojrzał na mnie. Coś w jego wzroku sprawiło, że się wzdrygnęłam.
– Doprawdy, moja droga? – zapytał cicho, niemal prowokacyjnym tonem. – Jak wiele jesteś w stanie zrobić, żeby odzyskać córkę, co Isabel? – dodał, a ja cała zesztywniałam, bo swoimi słowami trafił w sedno.
Jak wiele…? Odpowiedź na to pytanie była oczywista i on doskonale o tym wiedział! Nie chciałam dopuścić tej myśli do świadomości, jednak Aro wydawał się aż nadto świadom tego, co działo się w moim wnętrzu i jakie myśli od dłuższego już czasu chodziły mi po głowie. Skoro byłam zdolna nawet do tego, żeby brać pod uwagę zostawienie bliskich i ucieczkę z córką, byleby zapewnić Renesmee bezpieczeństwo, gdybym tylko zyskała po temu okazję, jak powinnam podejść do wykorzystania obcych, niebezpiecznych istot, które mogły zapewnić nam przewagę?
Jego słowa skutecznie zamknęły mi usta. Nienawidziłam siebie za to – za to, że tylko tam stałam, spoglądając mu w oczy i nie będąc w stanie zaprzeczyć albo okazać mu iść do diabła… A już na pewno nienawidziłam jego, skoro postawił mnie w takiej sytuacji, zmuszając do tego, żebym kolejny raz zmierzyła się z własnym sumieniem. Nie chciałam żadnej z tych rzeczy, która wydarzyła się od chwili mojej przemiany – a już na pewno nigdy nie pragnęłam tego, żeby ktokolwiek poświęcał się dla szczęścia mojego i mojej rodziny…
– Przestań! – warknął gniewnie Edward. Cała zesztywniałam, kiedy do mnie dopadł, bez słowa biorąc mnie w ramiona. Pozwoliłam mu na to, ale nawet kiedy Aro na moment zniknął mi z oczu, byłam świadoma jego przenikliwego spojrzenia. – To szaleństwo. A ty nie masz prawa zwracać się w ten sposób do mojej żony – dodał. Nie mogłam nie zastanowić się nad tym, czy broniłby mnie z równie wielką zawziętością, gdyby wiedział, co takiego chodzi mi po głowie i jak daleko byłam w stanie się posunąć dla Nessie. Gdyby wiedział… – Nawet nie zapytałeś nas o zdanie.
– Nie przypominam sobie, żebym obiecywał wam szczerość. Zresztą to teraz nieistotne… Ten plan powstał już na długo przed tym, jak doszedłem do wniosku, że moglibyśmy sobie wzajemnie pomóc – oznajmił spokojnie Aro. To w zasadzie było do przewidzenia, bo na stworzenie tylu wampirów potrzebował o wiele więcej czasu niż tych kilka godzin, które spędziliśmy w Volterze. – Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, zrobię to, co będzie konieczne – z wami albo i bez was. Wszystko mi jedno.
– My nie robimy takich rzeczy, Aro – odezwał się wyraźnie poruszony Carlisle. Nawet nie spojrzałam w jego stronę, zbyt skoncentrowana na zdeterminowanym wampirze, tym bardziej, ze ten właściwie nie odrywał ode mnie wzroku. – Nie sądziłem… Nie powiedziałeś nam do czego to zmierza – dodał i wyczułam, że doktor obwinia się o to, że pozwolił, żebyśmy wszystko ostatecznie znaleźli się w tym miejscu
Aro nawet na niego nie spojrzał.
– Wy… nie. Ale ja jestem zdecydowany – oznajmił ze stoickim spokojem. – Carlisle, przyjacielu, obojowe mamy w tym jakiś cel. Wy pragnienie odzyskać dziecko, a ja pozycję, którą mi odebrano. Jeśli masz lepszy pomysł, ja chętnie posłucham. – Urwał na moment, jakby oczekiwał tego, że cudowne rozwiązanie nagle spadnie nam z nieba. – Nie? Więc chyba musimy zdać się na środki, którymi już teraz dysponujemy. Przecież wszyscy od początku zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że dojdzie do walki. Teraz przynajmniej mamy cień szansy na to, żeby wyjść z tego starcia w całości.
Po jego słowach zapanowała milczenie, a my patrzyliśmy na siebie nawzajem, niezdolni do protestów. Wciąż drżałam, mocno wtulona w Edwarda; czułam, że mąż gładzi mnie po włosach i plecach, jednak jego dotyk nie był w stanie uspokoić mnie w takim stopniu, jak moglibyśmy tego oczekiwać.
Chciałam kazać Aro iść do diabła…
Ale jednocześnie czułam, że miał rację.
– W porządku – odezwałam się, zaskakując nie tylko samą siebie, ale i wszystkich wokół. – Jaki konkretnie masz plan.
Wampir się uśmiechnął.
– Och, to proste… Na początku musimy zmusić mojego brata do tego, żeby opuścił miasto – stwierdził z powagą i nie miałam wątpliwości co do tego, że rozważał to niejednokrotnie wcześniej. – Wszystko musi rozegrać się z daleka od ludzi. A później… Cóż, później już wszystko zależy od tego, w jaki sposób to rozegramy.

3 komentarze:

  1. Cześć. Zostałaś nominowana do Liebster Award. Wiem, że nie każdy się w to "bawi", jednak ja wyróżniłam Twojego bloga;) Więcej u mnie, na:
    http://at-your-command.blogspot.com/p/liebster-award.html

    Pozdrawiam, CM Pattzy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie się nie bawię, ale dziękuję =)

      Nessa.

      Usuń
  2. Przeczytałam rozdział i nie wiem co mam powiedzieć. Zazdroszczę ci talentu :( Chciałabym pisać tak jak ty to robisz. No i oczywiście masz niezłą wyobraźnię :3 Ja w życiu nie wymyśliłabym takich opowiadań i akcji jak ty :)
    Co mogę powiedzieć?
    Błędów nie wyłapałam. Jeśli były, to ja byłam zbyt pochłonięta czytaniem, aby je zauważyć. Ale o to nie ma co się martwić ;3 Nawet w książkach zdarzają się drobne błędy :) Nikt nie jest w tym idealny,
    Wiem, że zwlekałam nieco z napisaniem komentarza, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo miałam dużo rzeczy na głowie ;( No i leniwa jestem... Ale najważniejsze, że się zebrałam i skomentowałam :3
    Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, Nessie wróci do Cullenów i będą żyli długo i szczęśliwie :3 Chociaż pewnie na to potrzeba wiele czasu ;3

    Pozdrawiam
    s.w.e.e.t.n.e.s.s
    [http://amnesia-life.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa