Czterdzieści jeden.
Nowonarodzeni
Byłam niczym sparaliżowana. W oszołomieniu
wpatrywałam się w to, co działo się na moich oczach, jednak im dłużej
trwałam w tym stanie, tym bardziej nieprawdopodobne wydawało się to, co
widziałam. Kolejne sekundy mijały, a do mnie nie docierało to, co – choć
prawdziwe – w rzeczywistości wydawało mi się aż tak irracjonalne, że mimo
upływy czasu to do mnie nie docierało.
Niemożliwe…, przeszło mi przez myśl, ale
nawet gdybym powtórzyła to w myślach jeszcze wielokrotnie, to i tak
nie wystarczyłoby, żebym poczuła się choć trochę pewniej. Nawet nie zwróciłam
uwagi na moich zszokowanych bliskich, nawet wtedy, kiedy wraz z Edwardem
zatrzymaliśmy się u boku pozostałych Cullenów. Nigdzie nie widziałam
rodziców, mojej siostry oraz Olivera, ale to nie miało dla mnie znaczenia, bo i tak
nie byłam w stanie skoncentrować się na nikim ani na niczym innym, prócz
sceny, która właśnie miała miejsce na niewielkiej polanie.
Wampiry.
Było ich
dwanaścioro, a przynajmniej tyle obcych twarzy zdążyłam naliczyć w ciągu
tych kilku zaledwie sekund, póki jeszcze byłam w stanie myśleć. Mężczyźni
i kobiety, wszyscy młodzi, w wieku od siedemnastu do góra trzydziestu
kilku lat, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, bo w przypadku
nieśmiertelnych określenie zarówno fizycznego, jak i realnego wieku wcale
nie było takie proste. Wodziłam wzrokiem dookoła, spoglądając na niespokojne,
blade twarze, próbując ocenić… W zasadzie sama już nie byłam pewna co
takiego. Ich intencje? Być może, ale ta jedna kwestia akurat wydawała się
oczywista, a rozwodzenie się nad targającymi wampirami emocjami było
całkowicie pozbawione sensu.
Od nadmiaru
wrażeń kręciło mi się w głowie, a przynajmniej takie miałam wrażenie.
Sece waliło mi jak oszalałe, tak mocno i szybko, że swoim rytmem
przypominało pracujący na najwyższych obrotach silnik, jakby w kilka
zaledwie chwil chciało pobić wszelakie rekordy i uderzyć więcej razy niż
przez wszystkie lata mojego życia. Miałam wrażenie, że zarówno mój oddech, jak
i tętno są tak nienaturalnie głośne, że po prostu nie było możliwości,
żeby ktokolwiek był w stanie je zignorować, aż nazbyt dobitnie zdradzając
moją obecność oraz to, jak bardzo byłam zdenerwowana.
Jakby tego
było mało, czułam na sobie dziesiątki spojrzeń, kiedy w jednej chwili
uwaga tych obcych istot skoncentrowała się na mnie – kilkanaście tych
nieobecnych, przenikliwych spojrzeń. Wszyscy byli nienaturalnie bladzi, o intensywnie
czerwonych tęczówkach, co nie pozostawało wątpliwości co do tego, że są
nieśmiertelni. Jakby tego było mało, w jednej chwili dotarło do mnie, że
nie tylko są wampirami, ale także coś jeszcze wyróżnia ich od istot, które do
tej pory spotkałam na swojej drodze. Było w nich coś niepokojącego, co nie
tylko przyprawiało mnie o dreszcze, ale również sprawiało, że instynktownie
chciałam odwrócić się na pięcie i natychmiast uciec, tak szybko i daleko,
jak tylko byłoby to możliwe. Czułam, że nie powinno mnie tutaj być i że
swoją obecnością jedynie wszystko komplikuje, nawet jeśli nie od razu pojęłam
co i dlaczego jest tego przyczyną. Uciekaj
w tej chwili!, kołatało mi się w głowie, ale choć instynkt
samozachowawczy był silny i trudny do zignorowania, nie byłam w stanie
nawet ruszyć się z miejsca, będąc jak sparaliżowana.
Ich
spojrzenia… ich twarze… ich ruchy…
Widziałam
to i czułam, z każdą kolejną sekundą utwierdzając się w przekonaniu,
że nie mam przed sobą zwykłych wampirów, takich jak moja rodzina, czy nawet
Volturi. W ciągu minionych miesięcy spotkałam wielu nieśmiertelnych –
zarówno „wegetarianów”, jak i tych, którzy żywili się w sposób
tradycyjny – ale choć zdążyłam się oswoić z istnieniem istot, do których w pewnym
stopniu sama przynależałam, to i tak poczułam się w sposób
najzupełniej nieokreślony, który…
Poczułam
się zagrożona – i to nie tyle z powodu tego, że wszystkie te wampiry
wyglądały na niespokojne i wystraszone, ale przez to, jak wszyscy na mnie
patrzyli. Ich oczy lśniły w niespokojny sposób, lśniące i pozbawione
wyrazu… Chyba, że w grę wchodził głód. Poczułam to pragnienie tak
intensywnie, jakby było częścią mnie, choć zdawałam sobie sprawę z tego,
że to niemożliwe. W jednej chwili dotarło do mnie to, co ich wyróżniało i dlaczego
pod ich spojrzeniami czułam się aż tak bardzo nieswojo, równie zaniepokojona,
co wręcz przerażona.
Krew.
Oni
pragnęli krew, a ja jako jedyna z tego całego towarzystwa mogłam
zapewnić im to, czego potrzebowali.
Instynktownie
cofnęłam się o krok, nagle zszokowana. Kątem oka zauważyłam, że Edward
przesunął się, żeby dla pewności osłonić mnie swoim ciałem, jednak prawie tego
nie zauważyłam, a nawet nie zdenerwowałam się na niego za to, że mógłby po
raz kolejny traktować mnie jak bezbronnego człowieka. Choć zwykle jego obecność
mnie uspokajała, tym razem nie poczułam się nawet trochę pewniej, zbyt
oszołomiona i skoncentrowana przede wszystkim na istotach, które
przyprowadził ze sobą Aro – a które najpewniej były zdolne do zrobienia
rzeczy, które dla mnie były nie do pojęcia.
Teraz już
rozumiałam, kiedy zaś sięgnęłam pamięcią wstecz, dotarło do mnie, że w podobny
sposób czułam się w obecności Olivera, na krótko po jego przemianie. Tak
samo mój przyjaciel musiał spoglądać na mnie na chwilę przed tym, jak stracił
nad sobą panowanie i rzucił mi się do gardła, ogarnięty pragnieniem krwi,
której przecież nie brakowało, kiedy Renesmee zaczęła dążyć do tego, żeby
wydostać się na świat.
To nie były
zwyczajne wampiry.
Przed sobą
mieliśmy ni mniej, ni więcej, ale wygłodniałą armię młodych wampirów –
nowonarodzonych istot, których tworzenie przecież zostało zakazane przez samych
Volturi…
A które –
jak na ironię – przyprowadził sam Aro.
– Słodki
Jezu… – wyrwało mi się; byłam jak sparaliżowana, nieświadoma nawet tego, że
drżę na całym ciele, póki stojąca najbliżej mnie Esme z troską nie
dotknęła mojego ramienia. Mimowolnie wzdrygnęłam się, zaskoczona i jeszcze
bardziej wytrącona z równowagi. – Co tutaj się…?
Mój głos
brzmiał dziwnie, zniekształcony przez emocje i tak odległy, że sama ledwo
go rozpoznałam – to zresztą nie miało żadnego znaczenia, zwłaszcza, że wraz z moimi
słowami rozpętało się prawdziwe piekło.
Bardziej
wyczułam niż zauważyłam gwałtowny ruch, kiedy jedna z wampirzyc nagle poderwała
głowę. Wcześniej nie zwracałam większej uwagi na wygląd poszczególnych osób,
ale coś w tamtej wampirzycy momentalnie mnie zaintrygowało. Nie mogła mieć
więcej niż siedemnaście lat, drobna i wychudzona, o długich do
ramion, poplątanych włosach, które w tamtej chwili przywiodły mi na myśl coś
jakby żywy płomień. Kiedy ją przemieniono, musiała być dzieckiem, a może
moje wrażenie brało się stąd, że zwłaszcza przez te włosy przypominała mi
Renesmee – nie miałam pewności, to zresztą było w tamtej chwili najmniej
istotne.
Dziewczyna
spojrzała wprost na mnie, a jej drobną, śliczną twarzyczkę wykrzywił
grymas strachu i tak wielkiego cierpienia, że było to niemal bolesne.
Zaraz po tym, nim którekolwiek z nas zdążyło się zastanowić, wampirzyca
wydała z siebie jakiś bliżej nieokreślony wrzask – na wpół oszalały,
zwierzęcy okrzyk, który nie miał prawa wydobyć się w ust żadnej ludzkiej
istoty. Już w następnej sekundzie skoczyła do przodu, błyskawicznie
wydostając się z samego środka niewielkiego okręgu, który stworzyła resztą
nieśmiertelnych, rzucając się wprost na moją rodzinę…
Czy też
raczej mnie.
Instynktownie
napięłam mięśnie, gotowa rzucić się do wali i ucieczki. Przed oczami wciąż
miałam wyraz jej twarzy i sposób, w jaki w ułamku sekundy z przerażonej
nastolatki zmieniła się w dzikie, złaknione krwi zwierzę. Spoglądałam na
nią z niedowierzaniem, kiedy rzuciła się przed siebie, w jednej
chwili przeistaczając się w wielobarwną smugę – coś jak żywy płomień, choć
wrażenie to najpewniej miało związek z kolorem jej włosów. Zdążyłam
jeszcze pomyśleć, że to nie powinno mieć miejsca, a ja muszę natychmiast
coś zrobić, żeby przerwać to szaleństwo, jednak nawet wtedy nie byłam w stanie
zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca.
Edward
skoczył do przodu, nim w ogóle wpadłabym na to, że powinnam go
powstrzymać. Ktoś chwycił mnie za ramię, dla pewności odciągając do tyłu, choć
na drodze rozszalałej wampirzycy zdążył stanąć również Santiego, dosłownie
materializując się pomiędzy nią, mną a resztą rodziny. Co prawda to nie
powstrzymało dziewczyny od prób dostania się ode mnie, ale musiała zwolnić i to
na ułamek sekundy wytrąciło ją z morderczego szału, choć nie na tyle, żeby
zdołała się uspokoić. Widziałam, jak miota się na wszystkie strony, raz po raz
rzucając w moim kierunku wygłodniałe spojrzenia i usiłując znaleźć
lukę, którą mogłaby wykorzystać, żeby spróbować wyminąć moich opiekunów i dostać
się do mnie – a więc do źródła krwi. Już sama myśl o tym powinna była
wystarczyć, żeby mnie przerazić, ale czułam się przede wszystkim oszołomiona i pełna…
Sama już nie wiedziałam czego. W głowie mi wirowało, a jedynym, na co
było mnie stać, było raz po raz powtarzanie w myślach, że takie rzeczy nie
powinny mieć miejsca, a jej nie powinno tutaj być – że żadnego z nich
nie powinien spotkać taki los…
Usłyszałam
wrzask i to skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. Kiedy znów skoncentrowałam
się na rudowłosej wampirzycy, zauważyłam, że Emmett również dołączył do mojego
męża i ojca, i że udało mu się zajść dziewczynę od tyłu i jakoś
ją pochwycić. Aż wzdrygnęłam się, kiedy wykręcił jej ramiona do tyłu i zamknął
w silnym uścisku, choć i w ten sposób nie był w stanie
powstrzymać warczącej i wierzgającej wampirzycy przed próbami wyrwania się
i rzucenia do ataku. Nawet ogarnięta szałem, w porównaniu z postawnym,
nieprzeciętnie silnym Emmett’em, wampirzyca wydawała mi się drobna i krucha,
co w gruncie rzeczy było dość ironiczne, skoro w rzeczywistości
byłaby zdolna do sterroryzowania w pojedynkę całego miasta, jeśli nie
kilku.
– Och, do
diabła, zróbcie coś z nią! – rzucił jakby od niechcenia Aro, obojętnie
spoglądając na szarpiącą się dziewczynę.
Z jakiegoś
powodu jego słowa zabrzmiały niczym wyrok, doprowadzając mnie do szaleństwa. Niewiele
myśląc oswobodziłam się z troskliwego uścisku Esme i wysunęłam się na
przód, nie czekając aż którekolwiek z moich bliskich spróbuje mnie
zatrzymać.
– Emmett,
nie krzywdź jej! – zawołałam, nie chcąc ryzykować, że wampir zrobi coś, czego
wszyscy będziemy żałować. – Zabierz ją stąd, ale…
– Ja się
tym zajmę – przerwał mi natychmiast Santiego, dla pewności materializując się
tuż przede mną, żebym nie odważyła się przesunąć choć o jeden krok bliżej.
Otworzyłam
usta, chcąc zaprotestować albo przynajmniej zapytać, co takiego miał na myśli,
jednak wampir nawet nie czekał na moją reakcję. W milczeniu zwrócił swoje
rubinowe oczy wprost na wampirzycę w ramionach Emmett’a, spoglądając na
nią z taką uwagą, że przez ułamek sekundy wręcz miałam wrażenie, iż
rozważał w jaki sposób najlepiej byłoby ją uśmiercić. Coś w tym
spojrzeniu mnie zaniepokoiło i chyba słusznie, bo dziewczyna nagle
zesztywniała i przestała krzyczeć; dźwięk urwał się jakby cięty nożem, a wokół
zapanowała tak nieprzenikniona cisza, że miałam wrażenie, iż za moment
oszaleję.
Wciąż
dzwoniło mi w uszach, kiedy Emmett rozluźnił uścisk, a rudowłosa
ciężko opadła na kolana. Choć wampiry nie potrzebowały tlenu, żeby normalnie
funkcjonować, oddychała tak płyto i spazmatycznie, jakby właśnie
przebiegła maraton albo była na granicy wytrzymałości, bliska wpadnięcia w panikę.
Poplątane włosy opadły jej na twarz, kiedy skuliła się na ziemi, przypominające
szpony palce wbijając w zamarzniętą ziemię. Obserwowałam ją z przejęciem,
kiedy zaczęła orać paznokciami ziemię, jakby licząc na to, że w ten sposób
uda jej się odnaleźć jakieś dawno utracone pokłady siły albo coś, dzięki czemu
będzie w stanie odzyskać równowagę. Już nie krzyczała ani nie jęczała,
jednak obserwowanie jak wije się w cichej, narastającej agonii, było dla
mnie jeszcze gorsze niż myśl o tym, że mogłaby rzucić się któremukolwiek z nas
do gardła.
– Po prostu
się uspokój – powiedział cicho Santiego. Potrząsnęła głową i przez moment
wyglądała tak, jakby rozglądała się bezradnie dookoła, niezdolna skoncentrować
wzroku na żadnym z nas. – Iluzja – wyjaśnił mi bezgłośnie, podchwyciwszy
moje zszokowane spojrzenie, ale choć rozumiałam, co takiego robił, żeby
powstrzymać dziewczynę przed atakiem, to i tak nie wystarczyło, żebym
poczuła się jakkolwiek pewniej.
Dyskretnie zacisnęłam
dłonie w pięści, w ostatniej chwili rozluźniając uścisk, żeby nie
ryzykować, że przypadkiem wbiję sobie paznokcie w skórę i upuszczę
krwi. Już i tak byłam niczym świeże mięso, które ktoś rzucił stadu
wygłodniałych drapieżników. Podejrzewałam, że gdybym do tego wszystkiego się
skaleczyła, wtedy nawet najlepsza iluzja Santiego nie wystarczyłaby do tego,
żeby utrzymać te wszystkie istoty w ryzach.
Wciąż
drżałam od nadmiaru emocji, kiedy odszukałam wzrokiem Aro. Wampir stał na
uboczu, w zamyśleniu wodząc wzrokiem dookoła i jedynie sporadycznie
spoglądając na zwiniętą na ziemi dziewczynę. Wydawał się zadowolony, może nawet
dumny z siebie, zupełnie jakby faktycznie dokonał czegoś, co nas
wszystkich powinno było wprawić w zachwyt. To doprowadzało mnie do
szaleństwa, a ja – zamiast odczuwać lęk – byłam świadoma przede wszystkim
narastającego we mnie z każdą kolejną sekundą gniewu.
– Coś ty
zrobił?! – nie wytrzymałam w końcu. Mój głos zabrzmiał obco i nienaturalnie,
mocno zniekształcony przez emocje, a już zwłaszcza gniew. – Co to ma
znaczyć?! Co…? – Urwałam i już tylko stałam tam, dysząc równie ciężko, co
i tamta dziewczyna, i nie będąc w stanie złapać oddechu.
– To, co
wam się nie udało, droga Isabel – odparł ze spokojem Aro. Zwracał się do mnie
ze spokojem, którego mnie brakowało; kiedy na mnie spojrzał, poczułam się jak
głupie, niedoświadczone dziecko, które nie rozumie najoczywistszych rzeczy. –
Potrzebowaliśmy sojuszników. Chyba nie sądziłaś, że jestem na tyle szalony,
żeby ruszyć do ataku bez jakiegoś konkretnego planu? – zapytał i zabrzmiało
to niemal drwiąco.
– To nie
jest plan – usłyszałam gdzieś za plecami wyprany z jakichkolwiek emocji
głos Jaspera. Prawie zapomniałam o jego obecności, nie wspominając o tym,
że musiał mieć jeszcze większe trudności z zaakceptowaniem czegoś, co
bezpośrednio wiązało się z jego przeszłością: a więc okresem, który
najchętniej wyrzuciłby ze swojej pamięci. – Nie plan – powtórzył z naciskiem
– ale zbrodnia, co aż nazbyt wyraźnie dawaliście nam do zrozumienia przez te
wszystkie lata.
Obejrzałam
się przez ramię, żeby móc na niego spojrzeć. Po sposobie w jaki spoglądał
na niespokojną armię wampirów – tak, jakby w rzeczywistości nie chciał ich
widzieć – oraz tym, jak nerwowo zaciskał szczęki, poznałam, że ta sytuacja to
dla niego nie tylko czysta abstrakcja, ale prawdziwe wyzwanie. Stał kilka
metrów dalej, ramieniem obejmując Alice. Dziewczyna tuliła się do niego, w jego
ramionach jeszcze drobniejsza niż zazwyczaj i wyjątkowo w niczym
nieprzypominająca tej radosnej, energicznej istoty, którą znałam. Wyglądała na
równie spiętą i podenerwowaną, co i my wszyscy, tym bardziej, że
nawet swoją bliskością i dotykiem nie była w stanie ulżyć swojemu
partnerowi. Aż nazbyt dobrze wiedziałam, jak się czuła, bezradna i zagubiona,
zdolna wyłącznie do tego, żeby trwać, choć w ten sposób nie miała nawet
cienia szansy na to, żeby pomóc któremukolwiek z nas. Co więcej, przeze
mnie i Izadorę jej wizje zanikały, więc nie mogła nas nawet w porę
ostrzec, skoro Aro wiązał swoje plany z naszą rodziną.
– Czasami
cel uświęca środki – odparł spokojnie Aro. Brzmiał na zdecydowanego, jakby
wcześniej analizował swój pomysł już wielokrotnie, biorąc pod uwagę również to,
jak zareagujemy.
– Czasami.
Ale nie w tym wypadku – wyszperałam, nagle tracąc chęci do prowadzenia z nim
jakiejkolwiek dyskusji. Czułam, że to nie ma sensu, poza tym… Co mogliśmy w ten
sposób zyskać, skoro pewne rzeczy już się wydarzyły?
Wampir
spojrzał na mnie. Coś w jego wzroku sprawiło, że się wzdrygnęłam.
– Doprawdy,
moja droga? – zapytał cicho, niemal prowokacyjnym tonem. – Jak wiele jesteś w stanie
zrobić, żeby odzyskać córkę, co Isabel? – dodał, a ja cała zesztywniałam,
bo swoimi słowami trafił w sedno.
Jak wiele…?
Odpowiedź na to pytanie była oczywista i on doskonale o tym wiedział!
Nie chciałam dopuścić tej myśli do świadomości, jednak Aro wydawał się aż nadto
świadom tego, co działo się w moim wnętrzu i jakie myśli od dłuższego
już czasu chodziły mi po głowie. Skoro byłam zdolna nawet do tego, żeby brać
pod uwagę zostawienie bliskich i ucieczkę z córką, byleby zapewnić
Renesmee bezpieczeństwo, gdybym tylko zyskała po temu okazję, jak powinnam
podejść do wykorzystania obcych, niebezpiecznych istot, które mogły zapewnić
nam przewagę?
Jego słowa
skutecznie zamknęły mi usta. Nienawidziłam siebie za to – za to, że tylko tam
stałam, spoglądając mu w oczy i nie będąc w stanie zaprzeczyć
albo okazać mu iść do diabła… A już na pewno nienawidziłam jego, skoro
postawił mnie w takiej sytuacji, zmuszając do tego, żebym kolejny raz
zmierzyła się z własnym sumieniem. Nie chciałam żadnej z tych rzeczy,
która wydarzyła się od chwili mojej przemiany – a już na pewno nigdy nie pragnęłam
tego, żeby ktokolwiek poświęcał się dla szczęścia mojego i mojej rodziny…
– Przestań!
– warknął gniewnie Edward. Cała zesztywniałam, kiedy do mnie dopadł, bez słowa
biorąc mnie w ramiona. Pozwoliłam mu na to, ale nawet kiedy Aro na moment
zniknął mi z oczu, byłam świadoma jego przenikliwego spojrzenia. – To
szaleństwo. A ty nie masz prawa zwracać się w ten sposób do mojej
żony – dodał. Nie mogłam nie zastanowić się nad tym, czy broniłby mnie z równie
wielką zawziętością, gdyby wiedział, co takiego chodzi mi po głowie i jak
daleko byłam w stanie się posunąć dla Nessie. Gdyby wiedział… – Nawet nie
zapytałeś nas o zdanie.
– Nie
przypominam sobie, żebym obiecywał wam szczerość. Zresztą to teraz nieistotne…
Ten plan powstał już na długo przed tym, jak doszedłem do wniosku, że
moglibyśmy sobie wzajemnie pomóc – oznajmił spokojnie Aro. To w zasadzie
było do przewidzenia, bo na stworzenie tylu wampirów potrzebował o wiele
więcej czasu niż tych kilka godzin, które spędziliśmy w Volterze. – Kiedy
nadejdzie odpowiednia pora, zrobię to, co będzie konieczne – z wami albo i bez
was. Wszystko mi jedno.
– My nie
robimy takich rzeczy, Aro – odezwał się wyraźnie poruszony Carlisle. Nawet nie
spojrzałam w jego stronę, zbyt skoncentrowana na zdeterminowanym wampirze,
tym bardziej, ze ten właściwie nie odrywał ode mnie wzroku. – Nie sądziłem… Nie
powiedziałeś nam do czego to zmierza – dodał i wyczułam, że doktor obwinia
się o to, że pozwolił, żebyśmy wszystko ostatecznie znaleźli się w tym
miejscu
Aro nawet
na niego nie spojrzał.
– Wy… nie. Ale
ja jestem zdecydowany – oznajmił ze stoickim spokojem. – Carlisle, przyjacielu,
obojowe mamy w tym jakiś cel. Wy pragnienie odzyskać dziecko, a ja
pozycję, którą mi odebrano. Jeśli masz lepszy pomysł, ja chętnie posłucham. –
Urwał na moment, jakby oczekiwał tego, że cudowne rozwiązanie nagle spadnie nam
z nieba. – Nie? Więc chyba musimy zdać się na środki, którymi już teraz
dysponujemy. Przecież wszyscy od początku zdawaliśmy sobie sprawę z tego,
że dojdzie do walki. Teraz przynajmniej mamy cień szansy na to, żeby wyjść z tego
starcia w całości.
Po jego
słowach zapanowała milczenie, a my patrzyliśmy na siebie nawzajem,
niezdolni do protestów. Wciąż drżałam, mocno wtulona w Edwarda; czułam, że
mąż gładzi mnie po włosach i plecach, jednak jego dotyk nie był w stanie
uspokoić mnie w takim stopniu, jak moglibyśmy tego oczekiwać.
Chciałam
kazać Aro iść do diabła…
Ale
jednocześnie czułam, że miał rację.
– W porządku
– odezwałam się, zaskakując nie tylko samą siebie, ale i wszystkich wokół.
– Jaki konkretnie masz plan.
Wampir się
uśmiechnął.
– Och, to
proste… Na początku musimy zmusić mojego brata do tego, żeby opuścił miasto –
stwierdził z powagą i nie miałam wątpliwości co do tego, że rozważał
to niejednokrotnie wcześniej. – Wszystko musi rozegrać się z daleka od
ludzi. A później… Cóż, później już wszystko zależy od tego, w jaki sposób
to rozegramy.
Cześć. Zostałaś nominowana do Liebster Award. Wiem, że nie każdy się w to "bawi", jednak ja wyróżniłam Twojego bloga;) Więcej u mnie, na:
OdpowiedzUsuńhttp://at-your-command.blogspot.com/p/liebster-award.html
Pozdrawiam, CM Pattzy!
Ja właśnie się nie bawię, ale dziękuję =)
UsuńNessa.
Przeczytałam rozdział i nie wiem co mam powiedzieć. Zazdroszczę ci talentu :( Chciałabym pisać tak jak ty to robisz. No i oczywiście masz niezłą wyobraźnię :3 Ja w życiu nie wymyśliłabym takich opowiadań i akcji jak ty :)
OdpowiedzUsuńCo mogę powiedzieć?
Błędów nie wyłapałam. Jeśli były, to ja byłam zbyt pochłonięta czytaniem, aby je zauważyć. Ale o to nie ma co się martwić ;3 Nawet w książkach zdarzają się drobne błędy :) Nikt nie jest w tym idealny,
Wiem, że zwlekałam nieco z napisaniem komentarza, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo miałam dużo rzeczy na głowie ;( No i leniwa jestem... Ale najważniejsze, że się zebrałam i skomentowałam :3
Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, Nessie wróci do Cullenów i będą żyli długo i szczęśliwie :3 Chociaż pewnie na to potrzeba wiele czasu ;3
Pozdrawiam
s.w.e.e.t.n.e.s.s
[http://amnesia-life.blogspot.com/]