wtorek, 2 grudnia 2014

Trzydzieści siedem

Trzydzieści siedem.
Poranek

Pierwsze promienie słoneczne wpadły do pokoju. Mocniej zacisnęłam powieki, nie chcąc dopuścić do siebie jasności, jednak blask poranka i tak raził mnie po oczach, doprowadzając do szaleństwa. Jęknęłam w duchu i poruszyłam się nieco nieprzytomnie, próbując ułożyć się w taki sposób, żeby móc zapaść w dotychczasowy letarg, skoro sen nie był mi dany. Jedną z ludzkich cech, za którą regularnie zdarzało mi się tęsknić, bez wątpienia był sen, czy też raczej możliwość odcięcia się od rzeczywistości, która dawało mi zamknięcie oczu i odpłynięcie w nicość na przynajmniej kilka godzin. Teraz ta przyjemność była mi dana wyłącznie okazyjnie, a wtedy zwykle byłam w zbyt marnym stanie, żeby naprawdę móc ją docenić.
Silne ramiona owinęły się wokół mnie, mocniej przyciągając mnie do siebie. Czułam chłód ułożonego u mojego boku ciała i to odrobinę rozjaśniło mi w głowie, przypominając co takiego wydarzyło się minionej nocy. W normalnym wypadku byłabym w niebo wzięta samym tylko wspomnieniem rozkoszy, której doznałam dzięki mężowi, ale tamten ranek był inny – tak jak i wszystkie te godziny, które upłynęły od zniknięcia Renesmee. W jednej chwili poczułam gorycz i wyrzuty sumienia, i przez kilka następnych sekund byłam w stanie myśleć wyłącznie o tym, jak beznadziejną byłam matką, skoro mogłam koncentrować się na przyjemnościach, skoro mojemu dziecku coś zagrażało. Chwilowe ukojenie, którego zaznałam w nocy, zniknęło bezpowrotnie, a ja poczułam się jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy naskoczyłam na Edwarda, decydując się dać upust narastającej we mnie od jakiegoś czasu frustracji i goryczy. Pretensje wróciły, a ja poczułam się jeszcze gorzej, tym bardziej, że to była również jego wina. Nie powinien był wykorzystać chwili mojej słabości, nie powinien był kochać się ze mną, kiedy oboje przeżywaliśmy tak trudny okres, a ja…
Dość tego!, nakazałam sobie stanowczo, w końcu decydując się otworzyć oczy. W gruncie rzeczy wcale nie chodziło o to, czy Edward cokolwiek powinien, czy też nie. Problem leżał we mnie i w tym, jak się zachowywałam, kiedy zamiast koncentrować się na działaniu, egoistycznie skupiałam się wyłącznie na własnych uczuciach i szukaniu winnych. Wszystko niszczyłam, szukając problemów nie tylko w sobie, ale również poza sobą. Mogłam oszukiwać samą siebie i udawać, że to ponad moje siły i że tak naprawdę nie mam wpływu na własne uczucia, ale to było kłamstwo. Musiałam się wysilić i zacząć walczyć, musiałam wziąć się w garść, ale to było trudne, a ja sama nie byłam pewna  w jaki sposób postępować i od czego zacząć, żeby pojawił się przynajmniej cień szansy na to, że zdołam cokolwiek zdziałać. Nie potrafiłam wytłumaczyć sobie tych wszystkich sprzecznych uczuć, które nie dawały mi spokoju i które coraz częściej wymykały mi się spod kontroli, nawet wtedy, kiedy starałam się zrobić wszystko, byleby nad tym zapanować. Renesmee zmieniła mnie na lepsze, ale jednocześnie jej pojawienie się sprawiło, że popełniłam jeden z najpoważniejszych błędów, który teraz mógł kosztować mnie wszystko – a więc pozwoliłam, żeby strach o dziecko przysłonił wszystko inne, narażając się na słabość akurat teraz, kiedy nade wszystko potrzebowałam być silna. Kajusz uderzył w mój najbardziej czuły punkt, a ja powoli poddawałam się rozpaczy, jednocześnie odsuwając wszystkich tych, którzy byli dla mnie naprawdę ważni i chcieli mi pomóc, doszukując się w ich zachowaniu wyłącznie tego, co najgorsze. Nie mogłam zaprzeczyć, że od dawna irytowała mnie nadopiekuńczość Edwarda, jednak z drugiej strony, jak inaczej mógł zachowywać się w sytuacji, kiedy sama również całkiem przestałam być sobą?
Chłodna dłoń przesunęła się wzdłuż mojego biodra, a po chwili przeniosła się na ramię. Zadrżałam pod lodowatym dotykiem, czując jak Edward zaczyna kreślić jakieś skomplikowane wzory na mojej skórze. Musiał wiedzieć, że nie śpię, ale chociaż nie słyszał moich myśli, to i tak wiedział kiedy się zamartwiam – a już na pewno w jaki sposób skutecznie rozproszyć moją uwagę. Chciałam jakoś go powstrzymać, tym bardziej, że przyjemność była ostatnim, czego potrzebowałam i co mogło mi pomóc, ale ostatecznie zastygłam w bezruchu, pozwalając na to, żeby mnie dotykał, tym samym dając mi namiastkę tego, czego doświadczyliśmy w nocy.
Chociaż nie kochaliśmy się po raz pierwszy, to, co zaszło między nami, diametralnie różniło się od wciąż majaczącego w mojej pamięci pierwszego razu. Do tej pory dotyk Edwarda, sposób w jaki się ze mną obchodził, jak mnie całował i obejmował… – wszystko to kojarzyło mi się z delikatnością i miłością, a więc czymś nader przyjemnym, nawet mimo swojej niewinności. Mój ukochany traktował mnie w pewnym sensie jak dziecko, czy też raczej kruchy skarb, który pragnął za wszelką cenę chronić, niezależnie od konsekwencji. Nie było w tym gwałtowności ani skrajnych emocji, a jedynie pełnia uczucia, które wciąż dojrzewało pomiędzy nami, a które ślub dodatkowo umocnił, chociaż nadal uczyliśmy się jak być razem. Mogłabym mieć do siebie pretensje o to, że być może pewne decyzje zostały podjęte zbyt szybko, jednak nie potrafiłam zmusić się do żałowania niczego, co doprowadziło nas do tego, co mieliśmy teraz – i to było dobre. Kochałam Edwarda nad życie, nawet jeśli w ostatnim czasie nie byłam w stanie tego okazać, a jego zachowanie podczas mojej ciąży oddaliło nad od siebie na tyle, żeby do tej pory czuła cień tego dawnego dystansu, niezależnie od tego jak bardzo oboje staraliśmy się, żeby zniknął. Również moje ostatnie postępowanie nie ułatwiało nam odnalezienia się w tym, co oboje czuliśmy, ale to w gruncie rzeczy niczego pomiędzy nami nie zmieniało.
Ostatnia noc była inna.
Kochaliśmy się i to było prawdziwe – a przy tym tak pełne skrajnych uczuć, że wciąż nie dowierzałam temu, że byłam w stanie znieść tak skomplikowaną mieszankę emocji i nie eksplodować. Tamtej nocy dałam upust wszystkim swoim wątpliwością i pragnieniom, otwierając się przed Edwardem w pełni, całkowicie świadoma zarówno swoich zalet, jak i niedoskonałości. On odwzajemnił mi się tym samym, a ja przynajmniej ten jeden raz poczułam się jak ktoś równy jemu, a nie po części wciąż ludzka dziewczyna, którą do tej pory wydawał się we mnie widzieć. Być może to kolejny dowód na to, że wciąż uczyliśmy się siebie na nowo, ale kiedy zaczął całować mnie z tak wielką namiętnością, przekraczając wszelakie ustalone do tej pory granice, poczułam się jak kobieta – jego partnerka, równie silna istota, co i każda pełnowartościowa wampirzyca. Moja ludzka cząstka przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, a my oddaliśmy się sobie w pełni, dając upust temu, co oboje czuliśmy i co nas dręczyło. Nigdy nie doznałam aż tak silnego pożądania, nie wspominając o szukaniu ukojenia w miłości fizycznej, ale nie żałowałam, a kiedy Edward przyjął mnie pomimo tego, jak wcześniej go potraktowałam…
To nie było doskonałe, ani tak niewinne jak pierwszy raz – i właśnie to podobało mi się najbardziej. Staliśmy się jednością, nasze emocje przenikały się wzajemnie, a ja w końcu poczułam, że wspieramy siebie nawzajem, zamiast błądzić gdzieś obok. On nie mówił, że jest mu przykro i nie próbował składać mi obietnic na które w gruncie rzeczy nie miał wpływu, ja zaś starałam się zrobić wszystko, byleby wynagrodzić mu wszystkie błędy, które popełniłam. Nie byłam dumna z siebie, ani z tego, że tamtej jednej nocy przynajmniej na chwilę zapomnieliśmy o strachu o Renesmee, ale kiedy później się nad tym zastanawiałam, musiałam przyznać, że nie żałowałam tego, co między nami zaszło. Gdybym – popchnięta przez żal i ten gniew, który w sobie dusiłam – wpadła w ramiona kogokolwiek innego, po wszystkim czułabym się okropnie, ale w jego przypadku…
Och, nawet nie potrafiłam tego opisać. Wiedziałam jedynie, że nie żałuję – i że w gruncie rzeczy czułam się lepiej?
– Isabel?
Jego głos wydawał się pieścić moje uszy, łagodny i pełen troski, która mnie nie zdziwiła. Westchnęłam cicho i zatrzepotałam powiekami, dopiero chwili dostrzegając nad sobą jego znajomą twarz. Skoncentrowałam wzrok zwłaszcza na wpatrzonych we mnie, miedzianych tęczówkach, odrobinę tylko pociemniałych – być może ze zmartwienia, a może wciąż odczuwanego pożądania; nie miałam pewności.
Nie odpowiedziałam, tylko bez słowa uniosłam dłoń i musnęłam palcami jego policzek. Przez kilka sekund po prostu dotykałam jego twarzy, badając opuszkami palców fakturę jego gładkiej skóry, jakbym próbowała od nowa nauczyć się rysów jego twarzy. Czułam się tak, jakbym mimo wszystko trwała we śnie, dziwnie odrętwiała i oderwana od rzeczywistości. Nie zwracałam uwagi nawet na to, że oboje jesteśmy nadzy, okryci wyłącznie kołdrą i że jestem aż nazbyt świadoma istnienia tych części ciała, których do tej pory nie odczuwałam.
Edward delikatnie ujął mnie za rękę, zamykając moją dłoń w swojej. Kciukiem gładził moją odsłoniętą skórę, ostatecznie zaciskając palce na moich nadgarstku, dokładnie w miejscu, gdzie dało się wyczuć puls. Nigdy nie rozumiałam tego, dlaczego bicie mojego serca czy krążąca w żyłach krew mają dla niego aż tak wielkie znaczenie; nie rozumiałam jak ktokolwiek mógłby kochać mnie aż do tego stopnia, niezależnie od wszystkiego, co zaszło pomiędzy nami. Dręczyło mnie to nadal, kiedy z uczuciem przycisnął chłodne wargi do wierzchu mojej dłonie, składając na niej jeden z tych staroświeckich pocałunków – coś właściwego dla jego czasów, co w przypadku któregokolwiek z moich rówieśników wydałoby mi się sztuczne i niewłaściwe. Jednak nie w przypadku Edwarda. Kiedy on postępował w ten sposób, to było szczere i niezwykłe, cudowne w jemu właściwy sposób, nawet jeśli nie byłam w stanie zrozumieć skąd brała się ta zależność.
– Powiedz mi, co cię dręczy – poprosił cicho, ale nie próbował na mnie naciskać. Znów zachowywał się delikatnie i czule, ostrożnie dobierając słowa, jakby w obawie, że po raz kolejny mnie urazi.
Westchnęłam przeciągle, czując narastające poczucie winy. Nie powinien czuć się w ten sposób, nie z mojego powodu, ale… Och, czasami miałam wrażenie, że w ogóle nie zasłużyłam sobie na nic z tego, co miałam. Nie żebym przestała uważać, że obawy i ciągła troska Edwarda – to, że traktował mnie jak kruchego człowieka – było jakkolwiek dobre dla nas oboje, ale to w tym momencie było najmniej istotne.
Pokręciłam nieznacznie głową, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów na opisanie tego, co w tamtej chwili czułam. Co mnie dręczyło? Pytanie powinno wydawać się proste i oczywiste, jednak dla mnie wcale takie nie było. Nie sądziłam, żeby istniał odpowiedni sposób na ubranie w słowa tego wszystkiego, co działo się w mojej głowie, ja zresztą nie czułam się dość silna, żeby chociaż próbować mówić. W głowie miałam pustkę, a jedynym, czego pragnęłam, to znów oddać się chwili zapomnienia, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że to żadne rozwiązanie i że w ten sposób samej sobie szkodzę, dodatkowo komplikując coś, co już i tak było dla nas wszystkich trudne. Potrzebowałam czegoś więcej, ale nawet nie byłam w stanie tego jednoznacznie określić, jak na razie błądząc i raz po raz popełniając błędy, które później nieudolnie starałam się naprawić.
Właśnie dlatego nie odpowiedziałam. W zamian uniosłam się na łokciach, starając się przytrzymać kołdrę, ale ta i tak częściowo zsunęła się z mojego ciała, odsłaniając trochę więcej niż mogłabym sobie życzyć. Czułam na sobie intensywne spojrzenie męża, ale nie byłam tym skrępowana; on poznał mnie całą, tak jak i sam oddał mi się w pełni.
Nie zaprotestował, kiedy go pocałowałam. Przymknęłam oczy, w pełni poddając się pieszczocie i starając się bez słów przekazać mu wszystko to, co czułam – co mnie „dręczyło”, jak sam ujął to w słowa. Miałam wrażenie, że proste gest są w stanie wyjaśnić więcej niż jakiekolwiek nawet najbardziej wyszukane słowa, a sądząc po sposobnie w jaki Edward przygarnął mnie do siebie, zamykając w silnym uścisku, który przynajmniej po części dał mi jakże upragnione poczucie bezpieczeństwa, miałam w swoich przypuszczeniach wiele racji. Chociaż to wciąż nie było stanem, który mogłabym określić mianem „ukojenia”, poczułam się przynajmniej trochę lepiej; nie dobrze, ale na pewno lepiej.
– Powinniśmy wstać – odezwałam się cicho, niemal beztroskim tonem. Przyszło mi to zaskakująco łatwo, jakby ostatnie wydarzenia nie miały miejsca, a wszystko było w najzupełniejszym porządku. – Nie wiem na czym ostatecznie wczoraj stanęło, ale to nieważne. Mamy… gości – dodałam, jedynie przez moment wahając się przy końcu.
– Nie jesteś zachwycona tym, że jest tutaj Aro – stwierdził spokojnie.
Wzruszyłam ramionami, po czym w końcu usiadłam, przygarniając kołdrę do siebie, żeby móc się zasłonić.
– Dziwi cię to? – zapytałam cicho.
Pokręcił głową. Cały czas mi się przypatrywał, jakby będąc w stanie doszukać się w wyrazie mojej twarzy jakiejś wskazówki, która pomogłaby mu przeniknąć moje myśli. Zawsze wiedziałam, kiedy udawało mu się znaleźć niedoskonałości w mojej tarczy i zyskać dostęp do mojego umysłu, dlatego byłam pewna, że jak na razie nie był w stanie stwierdzić, co takiego chodziło mi po głowie. Niezależnie od tego, jak w rzeczywistości funkcjonował mój dar, teraz byłam na tyle spokojna i skoncentrowana, żeby zapanować nad swoimi słabymi stronami.
– Oczywiście, że nie. – Cały czas ściskał mnie za rękę, raz po raz muskając kciukiem wierzch mojej dłoni. Wydał mi się dziwnie ostrożny, jakby spodziewał się, że w każdej chwili zachowam się w całkowicie nieprzewidywalny sposób i znów na niego naskoczę albo ucieknę. – Myślałem nad tym, kiedy wczoraj zniknęłaś. Masz rację, nie jesteśmy w stanie przewidzieć intencji Aro, więc jeśli naprawdę nie jesteś w stanie znieść jego obecności…
– Nie chcę o tym teraz rozmawiać – przerwałam mu zdecydowanym tonem. – Teraz tak naprawdę nie ma znaczenia to, co myślę ja albo którekolwiek z nas. Czy tego chcemy, czy nie, Aro w jednym ma racje – potrzebujemy go. Wróg mojego wroga i tak dalej – dodałam i westchnęłam przeciągle. – Więc? Na czym stanęło?
Edward rzucił mi nieodgadnione spojrzenie, ale ostatecznie nawet słowem nie skomentował mojego stanowiska. Jakby tego było mało, nieoczekiwanie uśmiechnął się w pozbawiony wesołości, odrobinę cyniczny sposób.
– Pan i władca przez cały czas się rządzi – wyjaśnił lakonicznie, a ja prychnęłam, nie mogąc się powstrzymać.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem – zaproponowałam, jednocześnie kręcąc z niedowierzaniem głową. Zdążyłam już zauważyć, że czeka nas droga przez męki.
– Próbowaliśmy sugerować kilka rozwiązań, począwszy od obserwacji i szukania sprzymierzeńców, ale Aro widzi to zupełnie inaczej. Sulpicia starała się go hamować, tym bardziej, że to my mamy przewagę, a on już kilka miesięcy temu stracił pozycję, ale pewne przyzwyczajenia… Najwyraźniej sądzi, że tak po prostu wejdziemy do Volterry i wszystko wróci do normy – przyznał, nie kryjąc sceptycznego podejścia. – Tak czy inaczej, w jednym się zgadzamy, więc plany wyjazdu są jak najbardziej aktualne. Aro ma pewną koncepcję, jeśli chodzi o nie wrzucanie się w oczy i chyba pod tym względem możemy mu zaufać, skoro jak do tej pory nie naraził się Kajuszowi, ale tutaj też byłbym ostrożny. Z tego, co się zorientowałem, ma kilku sprzymierzeńców, a jeśli wierzyć Marissie, nastroje w zamku są różne i możemy spróbować to wykorzystać. Poza tym sami będziemy musieli szukać pomocy, niezależnie od tego, co twierdzi o tym wszystkim Aro. Wczoraj spędziliśmy z Carlisle’m kilka godzin na próbach kontaktu z jego znajomymi, chociaż i tutaj nie mamy wielkiego pola do popisu… Ach, być może ci się to nie spodoba, ale w pierwszej kolejności kontaktowaliśmy się z Denalczykami – wyznał po chwili wahania.
Spojrzałam na niego spod lekko uniesionych brwi.
– Wydawało mi się, że omówiliście sobie to i owo z Tanyą – zauważyłam, siląc się na obojętny ton. – Coś się pod tym względem zmieniło?
– Nie rozstaliśmy się w zgodnie – przypomniał, przez cały czas nie odrywając ode mnie wzroku. – Pomyślałem po prostu…
– Edwardzie, mam ważniejsze problemy niż przejmowanie się Tanyą – przerwałam mu stanowczo, jednocześnie odrzucając na bok kołdrę i zsuwając się z łóżka. Czułam, że wodzi wzrokiem po moim nagim ciele, kiedy ludzkim krokiem przemierzyłam sypialnie, ruszając na poszukiwanie ubrań. – A tym bardziej nie zamierzam być zazdrosna. Nie warto – dodałam z naciskiem, nie mogąc się powstrzymać; wciąż pamiętałam wyraz jego twarzy, kiedy Oliver przypadkiem wspomniał o Jamesie. – A przynajmniej mam taką nadzieję.
Nie patrzyłam na niego, ale nie musiałam, żeby zorientować się, że znowu wprawiłam go w konsternację. Chyba zaczynałam odkrywać w sobie kolejny talent, chociaż bynajmniej nie byłam z niego zadowolona.
– Masz rację – zapewnił mnie pośpiesznie. – Tanya… Cóż, nie mogę powiedzieć, żeby wyjątkowo entuzjastycznie podchodziła do naszej prośby. Była w niemałym szoku, kiedy wspomnieliśmy jej o Renesmee.
Zaśmiałam się odrobinę nerwowo. Czułam się przy tym wyjątkowo dziwnie, jakby moje ciało już zaczynało zapominać jak to się robi.
– Tak… Nic nie poradzę na to, że odkąd się pojawiłam, raz po raz wyprowadzam Tanyę z równowagi – stwierdziłam spokojnie, metodycznie przekładając kolejne bluzki i szukając czegoś, co mogłabym na siebie włożyć. – Ale ostatecznie się zgodziła, tak?
– Nie miała wyjścia – przyznał zgodnie z prawdą. – Kate, Irina i Carmen nie darowałyby jej, gdyby spróbowała postąpić inaczej.
Skinęłam głową, choć w gruncie rzeczy udział Denalczyków był mi całkowicie obojętny. W zasadzie byłam na tyle zdesperowany, że mogłabym wejść w układy z samym diabłem, gdybym tylko zyskała w ten sposób cień szansy, że cokolwiek się ułoży.
– W takim razie w porządku. Tanya i tak odpowiada mi bardzie od Aro. – Chwyciłam czerwony szlafrok, zarzucając go na ramiona, żeby chociaż trochę się zakryć. Gdybyśmy byli sami, nie przejmowałabym się strojem, ale w obecnej sytuacji droga do łazienki wcale nie musiała być taka prosta. – Później się spakuję. Zobaczymy się na dole? – zaproponowałam, przystając  w połowie drogi do drzwi i odwracając się w jego stronę.
Już nie leżał na łóżku, chociaż nie zauważyłam, żeby się poruszył. Kiedy nagle zmaterializował się tuż przede mną, wzdrygnęłam się mimowolnie i mocniej przycisnęłam do piersi komplet ubrań, który chwilę wcześniej wyjęłam z szafy. Czułam bijący od jego ciała chłód, ale byłam już do tego przyzwyczajona, zresztą największe znaczenie miał dla mnie jego słodki zapach – znajomy i równie odurzający, co i każdy z jego pocałunków.
Nie zaprotestowałam, kiedy bez słowa otoczył mnie ramionami. Wtuliłam się w niego, odrobinę tylko zesztywniała, kryjąc twarz w jego torsie. Cały czas oddychałam głęboko, pozwalając, żeby słodycz jego ciała owinęła się wokół mnie, przynosząc jakże upragnione rozluźnienie, przynajmniej w miarę możliwości.
– Wiesz, że cię kocham, prawda? – zapytał nieoczekiwanie, a ja wyczułam po jego tonie, że moja odpowiedź znaczy dla mnie więcej niż mogłabym przypuszczać.
Moje wcześniejsze wątpliwości, rozżalenie, ten gniew i dystans, który zrodził się pomiędzy nami… Wszystko to zniknęło, a ja poczułam się niemal jak minionej nocy, kiedy staliśmy się jednością, w pełni oddając łączącemu nas uczuciu. Znów poczułam pożądanie i niewiele brakowało, żebym zrezygnowała z ruszania się gdziekolwiek i zaczęła dążyć do tego, żebyśmy po raz kolejny wylądowali w łóżku – tylko ja i on, zdolni w tak prosty sposób zapomnieć o wszystkim tym, co…
– Też cię kocham – wyszeptałam, po czym raz jeszcze uniosłam głowę, żeby złożyć na jego wargach krótki, niewinny pocałunek. – Wracam za chwilę – dodałam, pośpiesznie cofając się o krok, żeby nie kusić losu.
Skrzywił się prawie niezauważalnie, ale nie próbował mnie powstrzymać, najwyraźniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, co takiego chodziło mi po głowie.
Kiedy znalazłam się na korytarzu, rozpamiętując to, co w ostatnim czasie zaszło między nami, mimo wszystko poczułam ulgę.

1 komentarz:

  1. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam widząc powiadomienie! :) Bardzo dziękuję! :) I nic nie szkodzi, że masz u mnie zaległości, przecież każdemu może się zdarzyć :3
    Pozostałe blogi muszę nadrobić, więc wiesz... troszeczkę czasu mi to zajmie, ale jak to zrobię, postaram się skomentować :3 Mam trochu nauki, no i kilka książek mnie ciągnie żebym je przeczytała. Po prostu ze mnie taka osóbka, że muszę ciągle coś czytać, bo jak nic nie mam, to wariuję ;-; Po raz 3 czytam Greya xD Potem na każde jego żądanie... No, trochę tego mam :D
    Dobra, nie marudzę już o tym :) Zabieram się za komentowanie rozdziału!
    To tak... Co ja tu mogę powiedzieć? Jak zwykle powalasz na kolana. Lubię momenty z Edwardem i Bellą :) Bell niepotrzebnie się obwinia. Ma prawo do chwili relaksu :) W ogóle, cudownie opisałaś jej uczucia.
    Jejku, uwielbiam kiedy Edward jest taki troskliwy *.*
    Zdarza się tak, że są czytelnicy, którzy narzekają na same opisy, a małą ilość dialogów. Ja tam nie mam co narzekać :) Rozdział czyta się lekko i płynnie :3 Zazdroszczę ci takiego pisania ;c Może kiedyś mi też się to uda :c
    Na pewno Renesmee do nich wróci :3 Ja tam w to wierzę :D I nie ufałabym Aro... Takim wampirom jak on się nie ufa. Ale może się zmienia? ;) Zobaczymy.
    Miałam napisać coś jeszcze, ale przez mojego marudnego przyjaciela zapomniałam ;c

    Pozdrawiam
    i życzę mnóstwo weny :3
    s.w.e.e.t.n.e.s.s

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa