poniedziałek, 8 grudnia 2014

Trzydzieści osiem

Trzydzieści osiem.
Osamotnienie

Czułam się dziwnie podekscytowana, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Cały czas myślałam o bierności i o tym, jak zareagowałabym, gdybym nagle została zmuszona do tego, żeby po raz kolejny czekać, jednocześnie nie będąc w stanie zrobić niczego. Jakikolwiek nie byłby mój stosunek do Aro i tego, jak – jeden za drugim – negował wszystkie nasze plany, musiałam przyznać mu jedno: przynajmniej chciał działać.
Od chwili, w której opuściłam sypialnię, świat wydawał się pędzić do przodu jak szalony, a ja ledwo byłam w stanie dostosować się do narzuconego mi tempa. Jedyną chwilą ukojenia był szybki prysznic, po którym poczułam się przyjemnie rozluźniona i odprężona, co w gruncie rzeczy było dobre. Edward czekał na mnie przy schodach i objął mnie ramieniem, ledwo tylko znalazłam się na tyle blisko niego, żeby mógł sobie na to pozwolić. Nie zaprotestowałam, starając się odszukać w jego bliskości i dotyku ukojenie, które jeszcze nie tak dawno dawały mi jego ramiona. Cały czas przekonywałam samą siebie, że moje późniejsze odczucia i sprzeczne myśli były najzupełniej naturalne, skoro czułam się aż do tego stopnia rozbita i przewrażliwiona sytuacją. Wciąż go kochałam i nie sądziłam, żeby cokolwiek mogło to zmienić, chociaż z drugiej strony…
Och, nawet nie potrafiłam dokończyć tej myśli! Musiałam coś zrobić, żeby zniszczyć chłód, który z jakiegoś powodu powstał pomiędzy nami, właściwie bez jakiegokolwiek udziału któregokolwiek z nas. Być może to nasz konflikt podczas ciąży, a może ogólne rozdrażnienie przyczyniły się temu, że ostatecznie zaczęliśmy się od siebie oddalać – nie miałam pojęcia, ale za to doskonale wiedziałam, że tego nie chcę i że muszę coś zrobić, zanim te uczucia i myśli całkowicie przejmą nade mną kontrolę. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość, poza tym nade wszystko potrzebowałam męża – partnera, który dodałby mi energii teraz, kiedy tak bardzo tego potrzebowałam. Oboje potrzebowaliśmy chwili wytchnienia i czasu, żeby zaleczyć rany, które zadawaliśmy sobie nawzajem w ciągu minionych tygodni, ale to nie było możliwe tak długo, jak każde z nas zamartwiało się o życie córki i całej rodziny.
W takim razie rób swoje, a tym zajmij się, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, nakazałam sobie stanowczo. Tak byłoby najrozsądniej i zdawałam sobie z tego sprawę, nawet jeśli różnica pomiędzy myślami, a czynami była diametralna. Nie tak łatwo były po prostu się „wyłączyć” i zapomnieć o czymś, co było częścią mnie i co dręczyło mnie aż do tego stopnia, że nawet w objęciach Edwarda czułam się nieswojo. Nie rozumiałam, jak mogłam w ogóle poczuć coś takiego – ten chłód i rozdrażnienie jego zachowaniem względem mnie – ale to nie miało teraz znaczenia, zwłaszcza kiedy wszyscy mieliśmy o wiele ważniejsze problemy do przemyślenia. Zdawałam sobie z tego sprawę, podobnie jak i wiedziałam to, że Edward nigdy specjalnie nie próbował traktować mnie jak dziecko albo jak kruchego człowieka. Kochał mnie nad życie, więc naturalnym wydawało się to, że chciał mnie chronić – i to niezależnie od konsekwencji, nawet za cenę własnego istnienia. Przecież sama czułam dokładnie to samo, chociaż nie sądziłam, by pozwolił mi stanąć przed sobą podczas walki, gdybym nagle to ja zapragnęła go ochronić.
Faceci. Mogli zachowywać się jak dżentelmeni, ale nawet wychowanie i nienaganne maniery schodziły na dalszy plan, kiedy chodziło o dumę – i o miłość do kobiety. Zwłaszcza o to drugie, tym bardziej, że w przypadku istot takich jak my kwestia uczuć była o wiele bardziej skomplikowana niż w przypadku zwyczajnych śmiertelników. Cóż, tak czy inaczej, ja najwyraźniej nigdy nie miałam być w stanie tego zrozumieć. W końcu co mogła kobieta, kiedy w grę wchodziły pragnienia i zasady, którymi kierowała się mężczyźni? Moje położenie w obecnej sytuacji było beznadziejne, a ja nic nie mogłam na to poradzić.
Nie tak wiele ominęło mnie, kiedy wraz z Santiego poszłam do lasu, żeby porozmawiać i spróbować się uspokoić. Jak na razie głównym naszym działaniem było przede wszystkim to, żeby skontaktować się z jak największą liczbą znajomych Cullenów, w poszukiwaniu wsparcia. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, że to przede wszystkim Aro naciskał na szukanie sojuszników, ponieważ jakoś nie miałam złudzeń co do tego, czy moi bliscy poprosiliby swoich przyjaciół o to, żeby ryzykowali dla nich życie. Miałam okazję poznać zaledwie garstkę wampirów podczas wesela, poza tym nie sądziłam, żeby ktokolwiek obdarzył mnie na tyle silną sympatią, żeby chcieć nastawiać karku dla mnie i dla dziecka, którego nawet nie widzieli na oczy, a które przez wielu musiało uznawane być za wybryk natury. Pół-wampiry były rzadkością, poza tym w przypadku kogoś takiego jak ja… Przecież ja sama nie miałam pewności, czego powinnam spodziewać się po własnej córce, skoro mnie samej było tak daleko od normalności, jak tylko było to możliwe – a przecież, przynajmniej teoretycznie, sama również byłam hybrydą.
– Egipcjanie odmówili – poinformowała nas Alice, ledwo tylko pojawiliśmy się w salonie. Widok jej i jeszcze kilku osób mnie zaskoczył, tym bardziej, że nie przypominałam sobie, żebym zarejestrowała moment, w którym którekolwiek z nich wróciło do domu. Co prawda Edward i ja przez cały czas byliśmy pochłonięci sobą, ale mimo wszystko… – I tak by nie przyjechali, ale kiedy wspomniałam o obecności Aro, to stało się oczywiste. Amun nigdy nie był skory do ryzyka, a teraz miał bardzo mocny powód, żeby ostatecznie się wykręcić.
– Poradzimy sobie bez niego – mruknął chmurnie mój mąż, nieszczególnie zdziwiony tym, co powiedziała mu siostra. Doszłam do wniosku, że w przypadku owego Amuna podobne zachowania były normą. Innymi słowy: był dupkiem.
Alice westchnęła. Natychmiast zorientowałam się, że jest przygnębiona – ktoś, kto zwykle tryskał energią, aż nadto wrzucał się pod tym względem w oczy.
– To nie wszystko – oznajmiła grobowym tonem. Edward zmarszczył brwi, wyraźnie zaniepokojony, co zmusiło mnie zastanowienia się nad tym, czy przypadkiem nie zwodziła go, próbując zamaskować przed nim swoje myśli. – Powiedziałabym wam wcześniej, ale byliście… nieosiągalni, więc…
– Tak… Zajęci sobą – wtrącił Emmett, rzucając nam figlarne spojrzenie. Chciałam na niego warknąć, ale i on wydawał się przygaszony bardziej niż zwykle, więc ostatecznie się powstrzymałam. Coś było nie tak. – Zresztą to teraz najmniej istotne. Sęk w tym, że chyba mamy przerąbane – oznajmił wprost, aż Alice rzuciła mu rozdrażnione spojrzenie.
– Nie tak chciałam to ująć…
Jedynie wzruszył ramionami. Spięłam się cała, niespokojnie spoglądając na zebraną w salonie grupkę. Pomijając Alice i Emmett’a, dostrzegłam jeszcze pozostałą dwójkę przyszywanego rodzeństwa mojego męża. Nie miałam pojęcia, gdzie podziali się Esme, Mary, Santiego, Carlisle oraz moja przybrana siostra i mój rzekomo najlepszy przyjaciel (zwłaszcza ci ostatni znikali podejrzanie często), ale pomijając naturalny niepokój o rodzinę, nie mogłam ukryć, że czułam ponurą satysfakcję, nie zastawszy nikogo z naszych „sprzymierzeńców” z Volturi. Nie miałam cierpliwości do Aro, ani do Marissy, jeśli zaś chodziło o milczącą Sulpicię, to swoją obecnością w nawet najmniejszym stopniu by mi nie pomogła.
– Dobra, chwileczkę – odezwał się stanowczo Edward, skutecznie ściągając na siebie uwagę zebranych – a zwłaszcza Alice i Emmett’a. Czułam, że jest coraz bardziej zdenerwowany, tym bardziej, że przez cały czas obejmował mnie ramieniem, nieświadomie ściskając mnie zdecydowanie mocniej niż by wypadało. – Al, przestań dręczyć mnie powtarzaniem układu pierwiastków. Swoją drogą, po tobie spodziewałem się czegoś bardziej wyszukanego…
– Układ pierwiastków? – powtórzyłam tępo, potrząsając  z niedowierzaniem głową. Zdążyłam już zapomnieć, co to znaczy martwić się o to, że ktokolwiek przeniknie twoje myśli.
– Na dłuższą metę nużące – wyjaśnił mi Edward, rzucając mi nikły uśmiech. Prawie natychmiast spoważniał, na powrót koncentrując się na siostrze i na tym, co w tym momencie było najważniejsze. – Dobrze, teraz do rzeczy. Co tutaj jest grane?
Alice westchnęła, po czym rzuciła Emmett’owi jeszcze jedno, zagniewane spojrzenie. Wyglądała na wycieńczoną, co zwłaszcza w przypadku wampira powinno być niemożliwe.
– Piękne dzięki – syknęła.
Wampir chciał go odpowiedzieć, ale właśnie wtedy postanowiła wtrącić się Rosalie:
– Nie dręcz go. Teraz nie ma czasu na zabawę w delikatność. Mamy problem i oboje powinno o tym wiedzieć – oznajmiła wprost, z gracją podnosząc się ze swojego miejsca. – Też chciałabym udawać, że nie jesteśmy w takich kłopotach, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, ale – niestety – już dawno przestałam wierzyć w bajki i księcia na białym koniu – dodała i westchnęła cicho.
– W takim razie… kim ja jestem? – zapytał z nikłym uśmiechem Emmett.
Nawet na niego nie spojrzała.
– Emmett, kocham cię, ale to nie znaczy, że ci nie przyłożę, jeśli zaczniesz mnie teraz drażnić – uświadomiła go usłużnie. Ona również była spięta i wyraźnie poruszona, co bynajmniej mnie nie uspokoiło. Jej słowa również.
– Auć… – mruknął sam zainteresowany, ale – chociaż ostrzeżenie było jasne i znaczyło mniej więcej to samo, co i „Dzisiaj lepiej się do mnie nie zbliżać” – poderwał się z miejsca i w ułamku sekundy zmaterializował przy żonie, bezceremonialnie obejmując ją od tyłu. – Rose, co jest?
Obserwowałam ich w milczeniu, równie zmieszana, co i zaniepokojona. I… zazdrosna? Nie sądziłam, że jestem w stanie poczuć coś dlatego, ale naprawdę nie czułam się komfortowo z tym, że ta dwójka miała siebie nawzajem i tak dobrze się dogadywała. Ja miałam Edwarda, a jednak – na swoje życzenie, ale to było najmniej istotne – przez większość czasu czułam się naprawdę samotna i zagubiona.
Ramiona męża mocniej owinęły się wokół mnie, jakby jakimś cudem był w stanie wyczuć, że coś mnie dręczy i chciał to naprawić. Teraz chciał to naprawić, a ja bez chwili wahania pozwoliłam mu na to, niemal z wdzięcznością przyjmując to, że dzięki jego bliskości poczułam się przynajmniej odrobinę lepiej. To wciąż nie było to, czego mogłam oczekiwać, ale tak – mimo wszystko czułam się przynajmniej odrobinę lepiej.
– Alice chciała powiedzieć, że najpewniej zostaliśmy sami – odezwał się milczący dotąd Jasper, w końcu ubierając w słowa to, co już od samego początku wydawało się wisieć nad nami wszystkimi. Siedział w bezruchu na kanapie, chyba całkiem nieświadomie przypatrując się swojemu przybranemu rodzeństwu; miałam wrażenie, że napawał się ich emocjami, chociaż raz różnymi od przygnębienia i towarzyszącemu nam wszystkim napięciu. – Nie tylko Amun odmówił. Kajusz rządzi żelazną ręką, a w naszym świetnie wieści szybko się rozchodzą. Jeśli wierzyć temu, co powiedziała Marissa, to było oczywiste, że nie pozwoli nam tak po prostu odejść. Wiedział, że Aro zbyt mocno na nas zależy i że prędzej czy później spróbuje zwrócić się do nas o pomoc. Utrzymanie władzy to dla niego priorytet, poza tym po naszej stronie mimo wszystko przez bardzo długi okres czasu stali zmiennokształtni… A teraz Jacob wrócił. Pomyśl sobie, co musiało przyjść do głowy komuś, kto panicznie boi się dzieci księżyca, kiedy doniesiono mu u tym, że ktoś taki nadal się przy nas kręci. – Jasper spojrzał na mnie, a ja cała zesztywniałam, bez trudu pojmując jego tok rozumowania. – Potrzebował pretekstu, a twoja ciąża okazała się do tego idealna. Kto spróbuje podważyć jego autorytet? Chce nas sprowokować do ataku, a tym samym „legalnie”, że tak się wyrażę, pozbyć się problemu. W końcu to my pierwsi zaatakujemy… Kto wie, może nawet liczył na to, że przy okazji dostanie Aro? – Wampir wzruszył ramionami. – To teraz i tak nie ma znaczenia. Nikt nie zadeklarował swojego udziału, chociaż nie wszyscy wymówili się w tak otwarty sposób, jak zrobił to Amun. Może wyjątkiem są Denalczycy, ale oni również wprost nie zadeklarowali swojej pomocy, najpewniej z powodu Tanyi. Jesteśmy sami, a ja nie będę was okłamywał i twierdził, że jest jakkolwiek inaczej – powiedział wprost, ale chociaż nade wszystko potrzebowałam prawdy, poczułam się trochę tak, jakby właśnie mnie spoliczkował.
Sami… Byliśmy sami i chociaż od początku czułam, że nie wszystko może pójść zgodnie z naszymi planami, to było tak, jakby ktoś właśnie przypieczętował nas los – nasze przeznaczenie. Jak w pojedynkę mieliśmy mierzyć się z potęgą, którą przez lata sukcesywnie budowali Volturi, a którą ostatecznie zarządzał teraz Kajusz, a więc osoba, która nade wszystko chciała naszej śmierci? Wielokrotnie w przeszłości miałam okazję, żeby zastanawiać się nad tym, co wydarzy się, jeśli Włosi jednak zdecydują zwrócić się przeciwko nam, ale na pewno nie przewidziałam czegoś takiego – i niezależnie od wszystkiego, nie czułam się na to gotowa.
A więc dobrze, przeszło mi przez myśl. Dobrze, niech więc tak będzie. Porazimy sobie sami, dodałam z naciskiem.
Być może jeśli powtórzyłabym to jeszcze z tysiąc razy, sama również zaczęłabym wierzyć w to, że tak jest w istocie.
– Co teraz robimy? – zapytał spiętym tonem Edward, próbując dowiedzieć się od przybranego rodzeństwa, czy coś jeszcze zostało ustalone.
Alice otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale niewiele myśląc, zdecydowałam się ją w tym ubiec:
– Jak to co? Jedziemy do Volterry, tak jak już było zaplanowane – rzuciłam niemal beztroskim, nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Wszystko mi jedno, czy ktoś się pojawi, czy nie. Musimy działać, bo siedząc tutaj możemy co najwyżej pogorszyć sytuację – ciągnęłam, czując na sobie ich zaskoczone spojrzenia.
– Być może – zgodziła się moja szwagierka – ale co później? Nie możemy tak po prostu zacząć domagać się spotkania z Aro. Mało co widzę, sama najlepiej wiesz dlaczego, ale i bez wizji mogę zapewnić się, że jeśli Kajusz nas zauważy, zginiemy od razu.
– Plan opierał się na tym, żeby nas nie zauważył, tak? – Pokręciłam głową. – Nie mówię, że mamy od razu rzucić się do walki, jak te przysłowiowe baranki na rzeź, chociaż Emmett chyba właśnie na to liczy – zauważyłam, rzucając wampirowi nieco pobłażliwe spojrzenie. Wyszczerzył się do mnie w odpowiedzi. – Załóżmy na chwilę, że niektóre elementy planu Aro są dobre, a chyba musicie przyznać, że kontrolowanie sytuacji na miejscu jest bardziej praktyczne niż organizowanie się tutaj. Kto wie, może w Volterze uda nam się wymyśleć coś sensownego albo… Och, czy ja wiem? – Spojrzałam na nich błagalnie, szukając wsparcia.
Przypatrywali mi się w milczeniu, być może próbując nadążyć za moim tokiem rozumowania, a może po prostu szukając jakiegoś dyplomatycznego sposobu, żeby powiedzieć mi, iż upadłam na głowę. Nerwowo obejrzałam się na Edwarda, a ten w zamyśleniu przygarnął mnie do siebie, przeczesując palcami moje włosy, jakby w ten sposób chciał sprawić, żebym poczuła się lepiej.
– Tak naprawdę najważniejsze jest to, żeby zapewnić bezpieczeństwo Nessie – odezwał się w końcu. Jego uścisk stał się bardziej zaborczy, ale chyba nawet nie był tego świadom. – Do czegokolwiek dąży Aro, nas w najmniejszym stopniu nie dotyczy. Nigdy nie chcieliśmy rozpoczynać wojny, ale jeśli będzie trzeba…
– Jesteś na to gotowy. To oczywiste – stwierdził cicho Jasper. Wyprostował się, pobudzony bardziej niż do tej pory. Znałam jego przeszłość, ale i tak byłam zadziwiona w tym, jak wielka zmiana zachodziła w jego zachowaniu, kiedy w grę wchodziło podejmowanie tak istotnych, taktycznych decyzji. – W porządku, więc postawny sprawę jasno – nie mamy najmniejszych szans, żeby mierzyć się z Volturi…
– Jasper… – wyszeptała nerwowo Alice.
Ujął ją za rękę i nieznacznie pokręcił głową.
– … ale – podjął, jakby nic nie usłyszał – to nie przewagi potrzebujemy. Gdyby udało nam się zapewnić bezpieczeństwo Renesmee – a na to mimo wszystko jakieś szanse są – to już byłoby sporym sukcesem. Gdyby Aro faktycznie spróbował dostać się do władzy, moglibyśmy wykorzystać zamieszanie, żeby zabrać stamtąd małą. O to właśnie chodzi, prawda? – Spojrzał na każdego z nas z osobna, chcąc upewnić się, czy nadążamy za jego tokiem rozumowania. – Ty i Izadora, Bello, jesteście w stanie ochronić się przed każdym darem, jeśli tylko odpowiednio się skoncentrujecie. Gdybyście zabrały dziecko, istnieje szansa na to, że udałoby wam się uciec z miasta i zgubić ewentualną pogoń. Mogłybyście zapewnić jej bezpieczeństwo, przynajmniej do czasu aż sprawa przycichnie, a później… – Urwał i wzruszył ramionami, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów na to, żeby dokończyć. – Czas pokaże.
Wpatrywałam się w niego tępo, oszołomiona. Czułam, że serce wali mi jak oszalałe, jakby jakimś cudem mogło wyrwać mi się z piersi i uciec gdzieś daleko – tak jakby już teraz zamierzało zrealizować plan o którym mówił Jasper.
– To zabrzmiało tak, jakbyśmy mieli się rozdzielić – powiedziałam w końcu; aż dziwiłam się sobie, że jestem w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowo.
– Nie jesteśmy w stanie trwać w tym razem – odparł cicho wampir. – Tutaj tak naprawdę chodzi o dziecko i wszyscy od początku zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Ten jeden raz każde z nas będzie musiało zadbać o siebie. Nie wiemy, co takiego się wydarzy i jak daleko będzie w stanie posunąć się Kajusz. Próbuję myśleć logicznie, a prawda jest taka, że najsensowniejszym, co masz szanse zrobić, jest uwolnienie Nessie i ucieczka – i to bez oglądania się na którekolwiek z nas.
– Do diabła z logiką! – warknęłam buntowniczo, oszołomiona. – Jasper, do cholery, to brzmi jak samobójstwo. Jeśli już mówimy o statystykach i walce, to pewnie wiesz, że szansa na to, że żadne z nas nie ucierpi, jest…
– Jest zerowa. Zgadza się. – Wampir zamilkł, po czym westchnął i bardzo powoli się podniósł, by móc spojrzeć mi w oczy. – O tym właśnie mówię, Isabel. W tej sytuacji nie widzę żadnego pewnego scenariusza, który mógłby zapewnić bezpieczeństwo nam wszystkim. Możemy uciec, zostawiając Renesmee, ale ten scenariusz w ogóle nie wchodzi w grę – powiedział pośpiesznie, dostrzegając wzburzone miny moją i Edwarda. – Możemy walczyć i liczyć na Aro, ale to czyste szaleństwo i wtedy najprawdopodobniej zginiemy wszyscy. Możemy też wykorzystać sytuację, by uratować przynajmniej kilkoro z nas i zapewnić Nessie bezpieczeństwo, tak jak proponuję – a potem już tylko modlić się o to, żeby los nam sprzyjał i żeby udało nam się wycofać wystarczająco szybko. Chciałbym ci obiecać, że będzie okej i że nie ma się czym martwić, ale oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie kłamstwa ode mnie oczekujesz – powiedział cicho, cały czas mi się przypatrując. – Zastanów się nad tym.
Czułam, że zaciskam dłonie w pięści i to tak mocno, że wbiłam sobie paznokcie w skórę, ale nie dbałam o to. Słuchałam Jaspera, a każde jego kolejne słowo było niczym kolejny szklany odłamek, wymierzony prosto w moje serce. Chciałam krzyczeć i protestować – powiedzieć, że na pewno znajdziemy jakieś inne rozwiązanie – ale jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że nieśmiertelny ma rację. Lata spędzone na usługach Marii nauczyły go wiele, więc na pewno potrafił planować kolejne posunięcia i szacować, by ostatecznie podjąć decyzję, która będzie równała się czemuś, co byłam w stanie określić wyłącznie jako „mniejsze zło”.
Z tym, że ja tego nie chciałam.
Wypuściłam powietrze ze świstem. Czułam, że Edward mnie obejmuje, wyraźnie podenerwowany w równym stopniu, co i ja, ale to również działo się jakby poza mną, zupełnie jakby moje ciało należało do kogoś innego. Chciało mi się wyć z frustracji, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że ani nic bym w ten sposób nie zdziałała, ani tym bardziej nie poczułabym się lepiej.
– Jesteśmy w tym sami, ale za to mamy siebie – powiedziałam to, co od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie. – I… wiesz co? Ja mam dość uciekania i powiedziałam wam to dawno temu. Jeśli jedyną alternatywą jest walka, to ja się na to piszę – dodałam stanowczo.
Zaraz po tym odwróciłam się na pięcie i nie spoglądając na żadne z nich, wymaszerowałam z salonu.

1 komentarz:

  1. Muszę się wreszcie zabrać za komentowanie rozdziałów u ciebie, bo już spore zaległości mi się uzbierały o_O Ale to wszystko przez szkołę. Jak kończą się konkursy, przyszły egzaminy próbne w tym tygodniu -.- I mój jakże uwielbiany egzamin z niemieckiego na poziomie rozszerzonym. Ale koniec z moim biadoleniem, zabieram się za to, co miałam tutaj zrobić. Mam nadzieję, że nie obrazisz się, że skomentuję tutaj od razu dwa rozdziały :)
    To może zacznę od nie tego, ale poprzedniego.
    Bella niepotrzebnie obwinia się, że zamiast działać w sprawie Renesmee, spędziła noc z mężem... Jak wspomniała s.w.e.e.t.n.e.s.s. pod poprzednim rozdziałem, należy się jej chwila relaksu. Takie ciągłe zamartwianie się też nie jest wcale takie dobre...
    I już wspominałam, że uwielbiam tę historię? Pewnie tak, jednak się powtórzę. Cudo *.* Zawsze zazdrościłam Ci tego, jak cudnie potrafisz opisać te wszystkie uczucia pomiędzy nimi...
    A jeśli chodzi o ten rozdział... Muszę przyznać, że wcale nie dziwię się tym wszystkim, że odmówili pomocy Cullenom. Zdają sobie sprawę z tego, że szanse na powodzenie takiej misji są praktycznie równe zeru i nie chcą ryzykować... Aczkolwiek zostawianie ich na pastwę losu też dla mnie na przykład byłoby bardzo trudne. Ale to uch suwerenna i samodzielna decyzja, więc ja jej nie podważam.
    A Alice niepotrzebnie bawi się tutaj w ostrożność, chcąc ukryć lub powiedzieć w łagodny sposób Belli i Edwardowi to, co chciała powiedzieć. Wiadomo, sytuacja jest bardzo trudna i subtelne przekazanie pewnych informacji i tak nic nie zmieni. A na pewno niczego nie poprawi...
    Cóż, ja czekam na nowy rozdział. I cały czas mam nadzieję, że wszystko się ułoży i Renesmee wróci do rodziny.
    Do napisania,
    lilka24

    PS. Ach, i bym zapomniała... Cudny szablon :)

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa