Trzydzieści osiem.
Osamotnienie
Czułam się dziwnie
podekscytowana, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Cały czas
myślałam o bierności i o tym, jak zareagowałabym, gdybym nagle
została zmuszona do tego, żeby po raz kolejny czekać, jednocześnie nie będąc w stanie
zrobić niczego. Jakikolwiek nie byłby mój stosunek do Aro i tego, jak –
jeden za drugim – negował wszystkie nasze plany, musiałam przyznać mu jedno:
przynajmniej chciał działać.
Od chwili,
w której opuściłam sypialnię, świat wydawał się pędzić do przodu jak
szalony, a ja ledwo byłam w stanie dostosować się do narzuconego mi
tempa. Jedyną chwilą ukojenia był szybki prysznic, po którym poczułam się
przyjemnie rozluźniona i odprężona, co w gruncie rzeczy było dobre.
Edward czekał na mnie przy schodach i objął mnie ramieniem, ledwo tylko
znalazłam się na tyle blisko niego, żeby mógł sobie na to pozwolić. Nie
zaprotestowałam, starając się odszukać w jego bliskości i dotyku
ukojenie, które jeszcze nie tak dawno dawały mi jego ramiona. Cały czas przekonywałam
samą siebie, że moje późniejsze odczucia i sprzeczne myśli były
najzupełniej naturalne, skoro czułam się aż do tego stopnia rozbita i przewrażliwiona
sytuacją. Wciąż go kochałam i nie sądziłam, żeby cokolwiek mogło to
zmienić, chociaż z drugiej strony…
Och, nawet
nie potrafiłam dokończyć tej myśli! Musiałam coś zrobić, żeby zniszczyć chłód,
który z jakiegoś powodu powstał pomiędzy nami, właściwie bez
jakiegokolwiek udziału któregokolwiek z nas. Być może to nasz konflikt
podczas ciąży, a może ogólne rozdrażnienie przyczyniły się temu, że
ostatecznie zaczęliśmy się od siebie oddalać – nie miałam pojęcia, ale za to
doskonale wiedziałam, że tego nie chcę i że muszę coś zrobić, zanim te
uczucia i myśli całkowicie przejmą nade mną kontrolę. Nie mogłam pozwolić
sobie na słabość, poza tym nade wszystko potrzebowałam męża – partnera, który
dodałby mi energii teraz, kiedy tak bardzo tego potrzebowałam. Oboje
potrzebowaliśmy chwili wytchnienia i czasu, żeby zaleczyć rany, które
zadawaliśmy sobie nawzajem w ciągu minionych tygodni, ale to nie było
możliwe tak długo, jak każde z nas zamartwiało się o życie córki i całej
rodziny.
W takim razie rób swoje, a tym zajmij
się, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, nakazałam sobie stanowczo. Tak
byłoby najrozsądniej i zdawałam sobie z tego sprawę, nawet jeśli
różnica pomiędzy myślami, a czynami była diametralna. Nie tak łatwo były
po prostu się „wyłączyć” i zapomnieć o czymś, co było częścią mnie i co
dręczyło mnie aż do tego stopnia, że nawet w objęciach Edwarda czułam się
nieswojo. Nie rozumiałam, jak mogłam w ogóle poczuć coś takiego – ten
chłód i rozdrażnienie jego zachowaniem względem mnie – ale to nie miało
teraz znaczenia, zwłaszcza kiedy wszyscy mieliśmy o wiele ważniejsze
problemy do przemyślenia. Zdawałam sobie z tego sprawę, podobnie jak i wiedziałam
to, że Edward nigdy specjalnie nie próbował traktować mnie jak dziecko albo jak
kruchego człowieka. Kochał mnie nad życie, więc naturalnym wydawało się to, że
chciał mnie chronić – i to niezależnie od konsekwencji, nawet za cenę
własnego istnienia. Przecież sama czułam dokładnie to samo, chociaż nie
sądziłam, by pozwolił mi stanąć przed sobą podczas walki, gdybym nagle to ja
zapragnęła go ochronić.
Faceci.
Mogli zachowywać się jak dżentelmeni, ale nawet wychowanie i nienaganne
maniery schodziły na dalszy plan, kiedy chodziło o dumę – i o miłość
do kobiety. Zwłaszcza o to drugie, tym bardziej, że w przypadku istot
takich jak my kwestia uczuć była o wiele bardziej skomplikowana niż w przypadku
zwyczajnych śmiertelników. Cóż, tak czy inaczej, ja najwyraźniej nigdy nie
miałam być w stanie tego zrozumieć. W końcu co mogła kobieta, kiedy w grę
wchodziły pragnienia i zasady, którymi kierowała się mężczyźni? Moje
położenie w obecnej sytuacji było beznadziejne, a ja nic nie mogłam
na to poradzić.
Nie tak
wiele ominęło mnie, kiedy wraz z Santiego poszłam do lasu, żeby
porozmawiać i spróbować się uspokoić. Jak na razie głównym naszym
działaniem było przede wszystkim to, żeby skontaktować się z jak
największą liczbą znajomych Cullenów, w poszukiwaniu wsparcia. Nie
musiałam pytać, żeby wiedzieć, że to przede wszystkim Aro naciskał na szukanie
sojuszników, ponieważ jakoś nie miałam złudzeń co do tego, czy moi bliscy
poprosiliby swoich przyjaciół o to, żeby ryzykowali dla nich życie. Miałam
okazję poznać zaledwie garstkę wampirów podczas wesela, poza tym nie sądziłam,
żeby ktokolwiek obdarzył mnie na tyle silną sympatią, żeby chcieć nastawiać
karku dla mnie i dla dziecka, którego nawet nie widzieli na oczy, a które
przez wielu musiało uznawane być za wybryk natury. Pół-wampiry były rzadkością,
poza tym w przypadku kogoś takiego jak ja… Przecież ja sama nie miałam
pewności, czego powinnam spodziewać się po własnej córce, skoro mnie samej było
tak daleko od normalności, jak tylko było to możliwe – a przecież,
przynajmniej teoretycznie, sama również byłam hybrydą.
–
Egipcjanie odmówili – poinformowała nas Alice, ledwo tylko pojawiliśmy się w salonie.
Widok jej i jeszcze kilku osób mnie zaskoczył, tym bardziej, że nie
przypominałam sobie, żebym zarejestrowała moment, w którym którekolwiek z nich
wróciło do domu. Co prawda Edward i ja przez cały czas byliśmy pochłonięci
sobą, ale mimo wszystko… – I tak by nie przyjechali, ale kiedy wspomniałam
o obecności Aro, to stało się oczywiste. Amun nigdy nie był skory do
ryzyka, a teraz miał bardzo mocny powód, żeby ostatecznie się wykręcić.
– Poradzimy
sobie bez niego – mruknął chmurnie mój mąż, nieszczególnie zdziwiony tym, co
powiedziała mu siostra. Doszłam do wniosku, że w przypadku owego Amuna
podobne zachowania były normą. Innymi słowy: był dupkiem.
Alice
westchnęła. Natychmiast zorientowałam się, że jest przygnębiona – ktoś, kto
zwykle tryskał energią, aż nadto wrzucał się pod tym względem w oczy.
– To nie
wszystko – oznajmiła grobowym tonem. Edward zmarszczył brwi, wyraźnie
zaniepokojony, co zmusiło mnie zastanowienia się nad tym, czy przypadkiem nie
zwodziła go, próbując zamaskować przed nim swoje myśli. – Powiedziałabym wam
wcześniej, ale byliście… nieosiągalni, więc…
– Tak…
Zajęci sobą – wtrącił Emmett, rzucając nam figlarne spojrzenie. Chciałam na
niego warknąć, ale i on wydawał się przygaszony bardziej niż zwykle, więc
ostatecznie się powstrzymałam. Coś było nie tak. – Zresztą to teraz najmniej
istotne. Sęk w tym, że chyba mamy przerąbane – oznajmił wprost, aż Alice
rzuciła mu rozdrażnione spojrzenie.
– Nie tak
chciałam to ująć…
Jedynie
wzruszył ramionami. Spięłam się cała, niespokojnie spoglądając na zebraną w salonie
grupkę. Pomijając Alice i Emmett’a, dostrzegłam jeszcze pozostałą dwójkę
przyszywanego rodzeństwa mojego męża. Nie miałam pojęcia, gdzie podziali się
Esme, Mary, Santiego, Carlisle oraz moja przybrana siostra i mój rzekomo
najlepszy przyjaciel (zwłaszcza ci ostatni znikali podejrzanie często), ale
pomijając naturalny niepokój o rodzinę, nie mogłam ukryć, że czułam ponurą
satysfakcję, nie zastawszy nikogo z naszych „sprzymierzeńców” z Volturi.
Nie miałam cierpliwości do Aro, ani do Marissy, jeśli zaś chodziło o milczącą
Sulpicię, to swoją obecnością w nawet najmniejszym stopniu by mi nie
pomogła.
– Dobra,
chwileczkę – odezwał się stanowczo Edward, skutecznie ściągając na siebie uwagę
zebranych – a zwłaszcza Alice i Emmett’a. Czułam, że jest coraz
bardziej zdenerwowany, tym bardziej, że przez cały czas obejmował mnie
ramieniem, nieświadomie ściskając mnie zdecydowanie mocniej niż by wypadało. –
Al, przestań dręczyć mnie powtarzaniem układu pierwiastków. Swoją drogą, po
tobie spodziewałem się czegoś bardziej wyszukanego…
– Układ
pierwiastków? – powtórzyłam tępo, potrząsając z niedowierzaniem głową. Zdążyłam już
zapomnieć, co to znaczy martwić się o to, że ktokolwiek przeniknie twoje
myśli.
– Na
dłuższą metę nużące – wyjaśnił mi Edward, rzucając mi nikły uśmiech. Prawie
natychmiast spoważniał, na powrót koncentrując się na siostrze i na tym,
co w tym momencie było najważniejsze. – Dobrze, teraz do rzeczy. Co tutaj
jest grane?
Alice
westchnęła, po czym rzuciła Emmett’owi jeszcze jedno, zagniewane spojrzenie.
Wyglądała na wycieńczoną, co zwłaszcza w przypadku wampira powinno być
niemożliwe.
– Piękne
dzięki – syknęła.
Wampir
chciał go odpowiedzieć, ale właśnie wtedy postanowiła wtrącić się Rosalie:
– Nie dręcz
go. Teraz nie ma czasu na zabawę w delikatność. Mamy problem i oboje
powinno o tym wiedzieć – oznajmiła wprost, z gracją podnosząc się ze
swojego miejsca. – Też chciałabym udawać, że nie jesteśmy w takich
kłopotach, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, ale – niestety – już
dawno przestałam wierzyć w bajki i księcia na białym koniu – dodała i westchnęła
cicho.
– W takim
razie… kim ja jestem? – zapytał z nikłym uśmiechem Emmett.
Nawet na
niego nie spojrzała.
– Emmett,
kocham cię, ale to nie znaczy, że ci nie przyłożę, jeśli zaczniesz mnie teraz
drażnić – uświadomiła go usłużnie. Ona również była spięta i wyraźnie
poruszona, co bynajmniej mnie nie uspokoiło. Jej słowa również.
– Auć… –
mruknął sam zainteresowany, ale – chociaż ostrzeżenie było jasne i znaczyło
mniej więcej to samo, co i „Dzisiaj lepiej się do mnie nie zbliżać” –
poderwał się z miejsca i w ułamku sekundy zmaterializował przy żonie,
bezceremonialnie obejmując ją od tyłu. – Rose, co jest?
Obserwowałam
ich w milczeniu, równie zmieszana, co i zaniepokojona. I… zazdrosna?
Nie sądziłam, że jestem w stanie poczuć coś dlatego, ale naprawdę nie
czułam się komfortowo z tym, że ta dwójka miała siebie nawzajem i tak
dobrze się dogadywała. Ja miałam Edwarda, a jednak – na swoje życzenie,
ale to było najmniej istotne – przez większość czasu czułam się naprawdę
samotna i zagubiona.
Ramiona
męża mocniej owinęły się wokół mnie, jakby jakimś cudem był w stanie
wyczuć, że coś mnie dręczy i chciał to naprawić. Teraz chciał to naprawić,
a ja bez chwili wahania pozwoliłam mu na to, niemal z wdzięcznością
przyjmując to, że dzięki jego bliskości poczułam się przynajmniej odrobinę
lepiej. To wciąż nie było to, czego mogłam oczekiwać, ale tak – mimo wszystko
czułam się przynajmniej odrobinę lepiej.
– Alice
chciała powiedzieć, że najpewniej zostaliśmy sami – odezwał się milczący dotąd
Jasper, w końcu ubierając w słowa to, co już od samego początku
wydawało się wisieć nad nami wszystkimi. Siedział w bezruchu na kanapie,
chyba całkiem nieświadomie przypatrując się swojemu przybranemu rodzeństwu;
miałam wrażenie, że napawał się ich emocjami, chociaż raz różnymi od
przygnębienia i towarzyszącemu nam wszystkim napięciu. – Nie tylko Amun
odmówił. Kajusz rządzi żelazną ręką, a w naszym świetnie wieści szybko się
rozchodzą. Jeśli wierzyć temu, co powiedziała Marissa, to było oczywiste, że
nie pozwoli nam tak po prostu odejść. Wiedział, że Aro zbyt mocno na nas zależy
i że prędzej czy później spróbuje zwrócić się do nas o pomoc.
Utrzymanie władzy to dla niego priorytet, poza tym po naszej stronie mimo
wszystko przez bardzo długi okres czasu stali zmiennokształtni… A teraz
Jacob wrócił. Pomyśl sobie, co musiało przyjść do głowy komuś, kto panicznie
boi się dzieci księżyca, kiedy doniesiono mu u tym, że ktoś taki nadal się
przy nas kręci. – Jasper spojrzał na mnie, a ja cała zesztywniałam, bez
trudu pojmując jego tok rozumowania. – Potrzebował pretekstu, a twoja
ciąża okazała się do tego idealna. Kto spróbuje podważyć jego autorytet? Chce
nas sprowokować do ataku, a tym samym „legalnie”, że tak się wyrażę,
pozbyć się problemu. W końcu to my pierwsi zaatakujemy… Kto wie, może
nawet liczył na to, że przy okazji dostanie Aro? – Wampir wzruszył ramionami. –
To teraz i tak nie ma znaczenia. Nikt nie zadeklarował swojego udziału,
chociaż nie wszyscy wymówili się w tak otwarty sposób, jak zrobił to Amun.
Może wyjątkiem są Denalczycy, ale oni również wprost nie zadeklarowali swojej
pomocy, najpewniej z powodu Tanyi. Jesteśmy sami, a ja nie będę was
okłamywał i twierdził, że jest jakkolwiek inaczej – powiedział wprost, ale
chociaż nade wszystko potrzebowałam prawdy, poczułam się trochę tak, jakby
właśnie mnie spoliczkował.
Sami…
Byliśmy sami i chociaż od początku czułam, że nie wszystko może pójść
zgodnie z naszymi planami, to było tak, jakby ktoś właśnie przypieczętował
nas los – nasze przeznaczenie. Jak w pojedynkę mieliśmy mierzyć się z potęgą,
którą przez lata sukcesywnie budowali Volturi, a którą ostatecznie
zarządzał teraz Kajusz, a więc osoba, która nade wszystko chciała naszej
śmierci? Wielokrotnie w przeszłości miałam okazję, żeby zastanawiać się
nad tym, co wydarzy się, jeśli Włosi jednak zdecydują zwrócić się przeciwko
nam, ale na pewno nie przewidziałam czegoś takiego – i niezależnie od
wszystkiego, nie czułam się na to gotowa.
A więc dobrze, przeszło mi przez myśl. Dobrze, niech więc tak będzie. Porazimy
sobie sami, dodałam z naciskiem.
Być może
jeśli powtórzyłabym to jeszcze z tysiąc razy, sama również zaczęłabym
wierzyć w to, że tak jest w istocie.
– Co teraz
robimy? – zapytał spiętym tonem Edward, próbując dowiedzieć się od przybranego
rodzeństwa, czy coś jeszcze zostało ustalone.
Alice
otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale niewiele myśląc, zdecydowałam się ją w tym
ubiec:
– Jak to
co? Jedziemy do Volterry, tak jak już było zaplanowane – rzuciłam niemal
beztroskim, nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Wszystko mi jedno, czy ktoś się
pojawi, czy nie. Musimy działać, bo siedząc tutaj możemy co najwyżej pogorszyć
sytuację – ciągnęłam, czując na sobie ich zaskoczone spojrzenia.
– Być może –
zgodziła się moja szwagierka – ale co później? Nie możemy tak po prostu zacząć
domagać się spotkania z Aro. Mało co widzę, sama najlepiej wiesz dlaczego,
ale i bez wizji mogę zapewnić się, że jeśli Kajusz nas zauważy, zginiemy
od razu.
– Plan
opierał się na tym, żeby nas nie zauważył, tak? – Pokręciłam głową. – Nie
mówię, że mamy od razu rzucić się do walki, jak te przysłowiowe baranki na
rzeź, chociaż Emmett chyba właśnie na to liczy – zauważyłam, rzucając wampirowi
nieco pobłażliwe spojrzenie. Wyszczerzył się do mnie w odpowiedzi. – Załóżmy
na chwilę, że niektóre elementy planu Aro są dobre, a chyba musicie
przyznać, że kontrolowanie sytuacji na miejscu jest bardziej praktyczne niż
organizowanie się tutaj. Kto wie, może w Volterze uda nam się wymyśleć coś
sensownego albo… Och, czy ja wiem? – Spojrzałam na nich błagalnie, szukając wsparcia.
Przypatrywali
mi się w milczeniu, być może próbując nadążyć za moim tokiem rozumowania,
a może po prostu szukając jakiegoś dyplomatycznego sposobu, żeby
powiedzieć mi, iż upadłam na głowę. Nerwowo obejrzałam się na Edwarda, a ten
w zamyśleniu przygarnął mnie do siebie, przeczesując palcami moje włosy,
jakby w ten sposób chciał sprawić, żebym poczuła się lepiej.
– Tak
naprawdę najważniejsze jest to, żeby zapewnić bezpieczeństwo Nessie – odezwał
się w końcu. Jego uścisk stał się bardziej zaborczy, ale chyba nawet nie
był tego świadom. – Do czegokolwiek dąży Aro, nas w najmniejszym stopniu
nie dotyczy. Nigdy nie chcieliśmy rozpoczynać wojny, ale jeśli będzie trzeba…
– Jesteś na
to gotowy. To oczywiste – stwierdził cicho Jasper. Wyprostował się, pobudzony
bardziej niż do tej pory. Znałam jego przeszłość, ale i tak byłam
zadziwiona w tym, jak wielka zmiana zachodziła w jego zachowaniu,
kiedy w grę wchodziło podejmowanie tak istotnych, taktycznych decyzji. – W porządku,
więc postawny sprawę jasno – nie mamy najmniejszych szans, żeby mierzyć się z Volturi…
– Jasper… –
wyszeptała nerwowo Alice.
Ujął ją za
rękę i nieznacznie pokręcił głową.
– … ale –
podjął, jakby nic nie usłyszał – to nie przewagi potrzebujemy. Gdyby udało nam
się zapewnić bezpieczeństwo Renesmee – a na to mimo wszystko jakieś szanse
są – to już byłoby sporym sukcesem. Gdyby Aro faktycznie spróbował dostać się
do władzy, moglibyśmy wykorzystać zamieszanie, żeby zabrać stamtąd małą. O to
właśnie chodzi, prawda? – Spojrzał na każdego z nas z osobna, chcąc
upewnić się, czy nadążamy za jego tokiem rozumowania. – Ty i Izadora,
Bello, jesteście w stanie ochronić się przed każdym darem, jeśli tylko
odpowiednio się skoncentrujecie. Gdybyście zabrały dziecko, istnieje szansa na
to, że udałoby wam się uciec z miasta i zgubić ewentualną pogoń.
Mogłybyście zapewnić jej bezpieczeństwo, przynajmniej do czasu aż sprawa
przycichnie, a później… – Urwał i wzruszył ramionami, nie potrafiąc
znaleźć odpowiednich słów na to, żeby dokończyć. – Czas pokaże.
Wpatrywałam
się w niego tępo, oszołomiona. Czułam, że serce wali mi jak oszalałe,
jakby jakimś cudem mogło wyrwać mi się z piersi i uciec gdzieś daleko
– tak jakby już teraz zamierzało zrealizować plan o którym mówił Jasper.
– To
zabrzmiało tak, jakbyśmy mieli się rozdzielić – powiedziałam w końcu; aż
dziwiłam się sobie, że jestem w stanie wykrztusić z siebie chociaż
słowo.
– Nie
jesteśmy w stanie trwać w tym razem – odparł cicho wampir. – Tutaj
tak naprawdę chodzi o dziecko i wszyscy od początku zdawaliśmy sobie
z tego sprawę. Ten jeden raz każde z nas będzie musiało zadbać o siebie.
Nie wiemy, co takiego się wydarzy i jak daleko będzie w stanie posunąć
się Kajusz. Próbuję myśleć logicznie, a prawda jest taka, że
najsensowniejszym, co masz szanse zrobić, jest uwolnienie Nessie i ucieczka
– i to bez oglądania się na którekolwiek z nas.
– Do diabła
z logiką! – warknęłam buntowniczo, oszołomiona. – Jasper, do cholery, to
brzmi jak samobójstwo. Jeśli już mówimy o statystykach i walce, to pewnie
wiesz, że szansa na to, że żadne z nas nie ucierpi, jest…
– Jest
zerowa. Zgadza się. – Wampir zamilkł, po czym westchnął i bardzo powoli
się podniósł, by móc spojrzeć mi w oczy. – O tym właśnie mówię, Isabel.
W tej sytuacji nie widzę żadnego pewnego scenariusza, który mógłby
zapewnić bezpieczeństwo nam wszystkim. Możemy uciec, zostawiając Renesmee, ale
ten scenariusz w ogóle nie wchodzi w grę – powiedział pośpiesznie,
dostrzegając wzburzone miny moją i Edwarda. – Możemy walczyć i liczyć
na Aro, ale to czyste szaleństwo i wtedy najprawdopodobniej zginiemy
wszyscy. Możemy też wykorzystać sytuację, by uratować przynajmniej kilkoro z nas
i zapewnić Nessie bezpieczeństwo, tak jak proponuję – a potem już
tylko modlić się o to, żeby los nam sprzyjał i żeby udało nam się
wycofać wystarczająco szybko. Chciałbym ci obiecać, że będzie okej i że
nie ma się czym martwić, ale oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie
kłamstwa ode mnie oczekujesz – powiedział cicho, cały czas mi się przypatrując.
– Zastanów się nad tym.
Czułam, że
zaciskam dłonie w pięści i to tak mocno, że wbiłam sobie paznokcie w skórę,
ale nie dbałam o to. Słuchałam Jaspera, a każde jego kolejne słowo
było niczym kolejny szklany odłamek, wymierzony prosto w moje serce.
Chciałam krzyczeć i protestować – powiedzieć, że na pewno znajdziemy
jakieś inne rozwiązanie – ale jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego,
że nieśmiertelny ma rację. Lata spędzone na usługach Marii nauczyły go wiele,
więc na pewno potrafił planować kolejne posunięcia i szacować, by
ostatecznie podjąć decyzję, która będzie równała się czemuś, co byłam w stanie
określić wyłącznie jako „mniejsze zło”.
Z tym, że
ja tego nie chciałam.
Wypuściłam
powietrze ze świstem. Czułam, że Edward mnie obejmuje, wyraźnie podenerwowany w równym
stopniu, co i ja, ale to również działo się jakby poza mną, zupełnie jakby
moje ciało należało do kogoś innego. Chciało mi się wyć z frustracji, ale
zdawałam sobie sprawę z tego, że ani nic bym w ten sposób nie
zdziałała, ani tym bardziej nie poczułabym się lepiej.
– Jesteśmy
w tym sami, ale za to mamy siebie – powiedziałam to, co od jakiegoś czasu
chodziło mi po głowie. – I… wiesz co? Ja mam dość uciekania i powiedziałam
wam to dawno temu. Jeśli jedyną alternatywą jest walka, to ja się na to piszę –
dodałam stanowczo.
Zaraz po
tym odwróciłam się na pięcie i nie spoglądając na żadne z nich,
wymaszerowałam z salonu.
Muszę się wreszcie zabrać za komentowanie rozdziałów u ciebie, bo już spore zaległości mi się uzbierały o_O Ale to wszystko przez szkołę. Jak kończą się konkursy, przyszły egzaminy próbne w tym tygodniu -.- I mój jakże uwielbiany egzamin z niemieckiego na poziomie rozszerzonym. Ale koniec z moim biadoleniem, zabieram się za to, co miałam tutaj zrobić. Mam nadzieję, że nie obrazisz się, że skomentuję tutaj od razu dwa rozdziały :)
OdpowiedzUsuńTo może zacznę od nie tego, ale poprzedniego.
Bella niepotrzebnie obwinia się, że zamiast działać w sprawie Renesmee, spędziła noc z mężem... Jak wspomniała s.w.e.e.t.n.e.s.s. pod poprzednim rozdziałem, należy się jej chwila relaksu. Takie ciągłe zamartwianie się też nie jest wcale takie dobre...
I już wspominałam, że uwielbiam tę historię? Pewnie tak, jednak się powtórzę. Cudo *.* Zawsze zazdrościłam Ci tego, jak cudnie potrafisz opisać te wszystkie uczucia pomiędzy nimi...
A jeśli chodzi o ten rozdział... Muszę przyznać, że wcale nie dziwię się tym wszystkim, że odmówili pomocy Cullenom. Zdają sobie sprawę z tego, że szanse na powodzenie takiej misji są praktycznie równe zeru i nie chcą ryzykować... Aczkolwiek zostawianie ich na pastwę losu też dla mnie na przykład byłoby bardzo trudne. Ale to uch suwerenna i samodzielna decyzja, więc ja jej nie podważam.
A Alice niepotrzebnie bawi się tutaj w ostrożność, chcąc ukryć lub powiedzieć w łagodny sposób Belli i Edwardowi to, co chciała powiedzieć. Wiadomo, sytuacja jest bardzo trudna i subtelne przekazanie pewnych informacji i tak nic nie zmieni. A na pewno niczego nie poprawi...
Cóż, ja czekam na nowy rozdział. I cały czas mam nadzieję, że wszystko się ułoży i Renesmee wróci do rodziny.
Do napisania,
lilka24
PS. Ach, i bym zapomniała... Cudny szablon :)