Trzydzieści dziewięć.
„Nie puszczaj mnie”
Wiedział, gdzie powinien jej
szukać. W ostatnim czasie regularnie znajdował ją w tym samym
miejscu, przygnębioną i milczącą – a przy tym tak odległą, że
momentami czuł się nieswojo, niepewien, co powinien zrobić i jak się
zachować. Gdyby był Jasperem, pewnie odchodziłby od zmysłów, wystawiony na
działanie jej emocji, a zwłaszcza bólu, którym wydawała się wręcz
promieniować, chociaż w jego obecności zwykle usiłowała udawać, że
wszystko jest w porządku.
Oliver
przystanął pomiędzy drzewami i zawahał się. Nawet z odległości kilku
metrów widział ciemne włosy i przykuloną sylwetkę przycupniętej na
pokaźnym kawałku skały o nieregularnych kształtach. Nie pamiętał już,
kiedy i w jakich okolicznościach dziewczyna znalazła to miejsce, ale
najwyraźniej miała do niego słabość, a może po prostu chodziło o to,
że mogła skryć się przed wzrokiem innych. Co prawda Izadora była ostatnią
osobą, która kojarzyła mu się z samotniczką – zwykle była otwarta i radosna,
niczym personifikacja tego, co mógłby określić szczęściem – ale w ostatnim
czasie nic nie było takie proste, jak mogliby tego oczekiwać. Być może powinien
był zacząć oswajać się z tą myślą, tak jak i ze świadomością tego, że
jest wampirem, ale mimo upływu czasu te dwie rzeczy nie do końca do niego
dochodziły.
Nie
poruszyła się, kiedy ruszył przed siebie. Mimo wszystko niektóre cechy
nieśmiertelnych bywały przydatne, a przy tym praktyczne, jak chociażby
sposób w jaki mógł się poruszać. Jego kroki były prawie bezszelestne
i tak lekkie, że zwykły śmiertelnik nie zorientowałby się, że jest
obserwowany, Dora jednak nie była zwykłym człowiekiem. Był pewien, że już dawno
go wyczuła – w końcu zwłaszcza teraz wszyscy pozostawali czujni, a poruszanie
się po lesie w pojedynkę wydawało się naprawdę szalone – jednak w żaden
sposób nie okazała tego, że jest świadoma jego obecności. Zmartwiło go to, tym
bardziej, że nie miał pewności, czy chciała widzieć go na oczy, ale skoro nie
zaprotestowała, to być może…
– Nie mam
nic przeciwko tego, że tutaj jesteś, Ollie.
Nie
zauważył, kiedy się poruszyła i obróciła w jego stronę, ale to nie
miało znaczenia. Kiedy ponownie skoncentrował na niej wzrok, przekonał się, że
już nie siedziała na kawałku skały plecami do niego, ale stała wyprostowana,
zwrócona twarzą w jego stronę. Tuż za jej plecami podłoże gwałtownie
opadało w dół, tworząc nie tyle strome zbocze, co wręcz uskok skalny
i przez ułamek sekundy naszła go nawet idiotyczna myśl, że Izadora za
moment cofnie się do tyłu, z premedytacją próbując skoczyć w przepaść.
Nie sądził, żeby w ten sposób mogła zrobić krzywdę, ale upadek z wysokości,
zwłaszcza, że na drodze znajdowały się rosnące w nieregularnych odstępach
drzewa i skalne odłamki, raczej nie skończyłby się dla mnie z przyjemny
sposób.
Dziewczyna
spojrzała mu w oczy, tym samym skutecznie sprowadzając go na ziemię. Tym
razem nie wysilała się szczególnie, żeby eksperymentować ze swoim wyglądem
i gdyby nie to, że wijące się wokół jej twarzy loki miały czarny kolor,
wyglądałaby dokładnie tak samo jak Isobel. Wiedział o tym, że są
siostrami-bliźniaczkami, ale przy usposobieniu Izadory i tym, jak bardzo
lubiła manipulować swoim wyglądem, łatwo było zapomnieć, że obie kobiety są aż
tak bardzo do siebie podobne. Zdążył zresztą nauczyć się, że kiedy Izadora
wracała do swojej prawdziwej postaci, zwykle była naprawdę zmęczona albo
przygnębiona; nie miał złudzeń, że tym razem chodziło o to drugie.
– Hej –
powiedział cicho, chcąc przerwać nieprzeniknioną ciszę, która zapadła pomiędzy
nimi. Słyszał jedynie trzepoczące się w jej piersi serce oraz łagodny szum
poruszanych przez wiatr liści. – Podejrzewałem, że tutaj będziesz.
– To chyba
oczywiste… Przecież zawsze mnie tutaj znajdujesz – odparła szeptem, tak cicho,
że właściwie wyczytał odpowiedź z ruchu jej warg. – Wszystko jest ze mną
w porządku, Oliverze – dodała, chociaż niczego jej nie sugerował, ani
nawet nie zdążył otworzyć ust, żeby cokolwiek powiedzieć.
Pytania
były zbędne. Izadora jak zwykle wiedziała na jego temat więcej niż ktokolwiek
więcej – łącznie z nim samym. To była jedna z tych jej niezwykłych
cech, które tak uwielbiał, chociaż niejednokrotnie wprawiały go w konsternację,
sprawiając, że czuł się jeszcze bardziej nieswojo niż kiedykolwiek wcześniej.
Ta dziewczyna była niesamowita, a wyjątkowo zdolności stanowiły wyłącznie
intrygujący dodatek, podkreślający jej indywidualność i otaczającą ją aurę
niezwykłości.
Zawahał się
jeszcze bardziej, wyczuwając odrobinę cierpka nutę w jej głosie. Nie
powiedziała mu tego wprost, ale miał wrażenie, że wcale nie była zachwycona
jego obecnością. Po prostu stała tam, dosłownie na wyciągnięcie ręki, ale
bijąca od niech niepewność i dystans z jakim go traktowała sprawiały,
iż miał wrażenie, że dzieli ich przepaść – i to tak szeroka i głęboka,
że nawet z wampirzymi zdolnościami nie miał być w stanie jej pokonać.
Nie rozumiał tego, co właśnie się działo, ale czuł, że jeśli natychmiast czegoś
nie zrobi, konsekwencje będą poważne i nie do naprawienia.
Tracił ją.
Nie miał pojęcia, dlaczego właśnie to przyszło mu do głowy, ale czuł, że tak
właśnie jest.
– Izadoro…
Czy dobrze się czujesz? – wykrztusił z siebie w końcu, nie dając
sobie czasu na to, żeby stchórzyć albo się rozmyślić.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili koncentrując na nim wzrok.
–
Oczywiście – odparła, ale z jakiegoś powodu brzmiała tak, jakby sama nie
była swoich słów pewna. – Dlaczego pytasz?
Wzruszył
ramionami, niepewien w jaki sposób powinien ująć to, co czuł i co go
dręczyło. Pragnął wierzyć w to, że zdążył poznać Izadorę, ale prawda była
taka, że dziewczyna raz po raz go zaskakiwała. Chociaż miał wrażenie, że znał
ją od zawsze i że pragnie spędzić z nią całe życie – wręcz wieczność,
choć brzmiało to tak abstrakcyjnie – kiedy spoglądał na nią teraz, świadom tego
dystansu i chłodu…
– Nie wiem
– powiedział w przypływie szczerości. – Znowu zniknęłaś, a ja… Och,
Izadoro, po prostu mi wyjaśnij – poprosił, samemu nie potrafiąc sprecyzować
tego, czego w tym momencie od niej oczekiwał.
Jej oczy
również wydawały się ciemniejsze niż w przypadku Belli, jakby nieświadomie
swoich wyglądem okazywała to, jak się czuła. Na sobie miała wysłużone,
poplamione gliną jeansy, które tak często nosiła, a które były jedną
z nielicznych rzeczy, które zostały jej po tym, jak dom Cullenów spłonął,
a także cieniutką bluzeczkę z długim rękawem – i nic więcej.
Jako wampir nie odczuwał chłodu, ale pamiętał, co to znaczy zimno, a po
Izadorze widać było, że jest przemarznięta. Dzięki wyostrzonym zmysłom wyraźnie
widział, że kiedy mówiła albo wypuszczała powietrze w rytm unoszącej się
i opadającej klatki piersiowej, jej oddech przemieniał się w parę.
Widział jak obejmuje się ramionami i czuł, że to coś więcej niż tylko
próba ogrzania się; to było trochę tak, jakby jakimś cudem mogła rozpaść się na
jego oczach na kawałeczki i za wszelką cenę próbowała do tego nie
dopuścić.
Och, Izadoro…, pomyślał w całkowitym
oszołomieniu. Nie miał pojęcia, co takiego ją dręczyło i dlaczego
zachowywała się w taki sposób, ale czuł, że jeśli natychmiast czegoś nie
zrobi, wtedy oszaleje. Pragnął wziąć ją w ramiona i pocałował,
a potem już tylko trzymać ją i zapewniać, że wszystko będzie dobrze,
ale nie potrafił się do tego zmusić – nie kiedy ona sama się od niego oddalała
i w każdej chwili mogła go odepchnąć. Nie zniósłby czegoś takiego, choć
równie trudna była próba trwania u jej boku ze świadomością, że coś się
pomiędzy nimi zmienia. Próbował zrozumieć, co takiego ją dręczy, ale nie był
w stanie i mógł tylko zgadywać, co takiego powinien zrobić, żeby
poczuła się lepiej. Pragnąć być jej wsparciem – jej ukojeniem – ale jak mógł
tego dokonać, skoro Izadora odsuwała go od siebie, zamykając się przed nim
i udając, że wszystko jest w porządku.
Nie było.
Nie tyle o tym wiedział, co wręcz czuł to całym sobą, aż nadto świadom, że
od chwili zniknięcia Renesmee relacje pomiędzy nimi wszystkimi były tak napięte
i kruche, że aż wydawało się to niemożliwe. Obserwował Bellę i Edwarda,
i wiedział, że coś jest na rzeczy, jednak to, co działo się z Izadorą…
Stała tam,
milcząca i przygaszona, przywodząc mu na myśl ducha albo eteryczną zjawę.
Niewiele myśląc zrobił kilka stanowczych kroków do przodu, niemal biegiem
pokonując dzielący ich dystans, nagle zaniepokojony myślą o tym, że ona na
jego oczach rozpłynie się w powietrzu, a potem zniknie. Zauważył, że
drgnęła nieznacznie i spięła się, ale nie próbowała protestować, kiedy bez
chwili wahania otoczył ją ramionami, stanowczo przyciągając do siebie i zamykając
w silnym, aczkolwiek delikatnym uścisku. Czasami wciąż trudno było mu
kontrolować swoją siłę i odruchu tego nowego, obcego ciała, którym
dysponował od chwili przemiany, ale starał się robić wszystko, co było
konieczne, byleby zapewnić Izadorze bezpieczeństwo. Trzymał ją i to samo
w sobie było dobre, nawet jeśli miał wrażenie, że obejmuje woskową lalkę,
która w żaden sposób nie była zdolna do tego, żeby odwzajemnić uścisk
i jakkolwiek udowodnić mu, że jego starania mają jakiekolwiek znaczenie.
Przez kilka
następnych sekund po prostu stali, nie patrząc na siebie i prawie nie
oddychając. Czuł, że Izadora drży, dziwnie roztrzęsiona i w ten nieznośny
sposób milcząca… Ta cisza go wykańczała, sprawiając, że każda kolejna sekunda
wydawała ciągnąć się w nieskończoność, stopniowo popychając w kierunku
nieuniknionego szaleństwa, które z każdą chwilą wydawało się czymś coraz
bardziej prawdopodobnym. Kiedyś słyszał, że miłość to ból, ale nie zdawał sobie
sprawy z tego, że to aż tak skomplikowane… A może to po prostu
z nim było coś nie tak? Jakkolwiek by tego nie określił, fakt pozostawał
faktem – to, jak się czuł, również.
– Ollie…? –
usłyszał i jej szept – sposób w jaki wypowiedziała jego imię –
przyniósł mu wręcz nieopisaną ulgę.
– Jestem
tutaj – odparł spokojnie, trochę tak, jakby zwracał się do dziecka. Z jakiegoś
powodu czuł, że powinien zapewnić ją, że wszystko jest w porządku –
i że wciąż może na niego liczyć.
Miał
wrażenie, że w jednej chwili role się odwróciły, chociaż nie był pewien
dlaczego i jakim cudem. Nie potrafił już zliczyć, jak wiele razy od chwili
jego przemiany to ona brała go w ramiona, mocno przytulając, nawet mimo świadomości
ryzyka, jaką była próba zbliżenia się do kogoś takiego jak on. Do diabła, nie
tylko był wampirem, ale na dodatek nowonarodzonym – a więc istotą, która
byłaby w stanie rozerwać ją na kawałeczki, gdyby tylko zatracił się
w gniewie albo pozwolił na to, żeby głód przejął nad nią kontrolę.
Przecież wiedział, że od chwili jego przebudzenia wszyscy patrzyli mu na ręce,
zachowując się tak, jakby spodziewali się, że za moment spróbuje rozerwać
gardła Izadorze albo Belli, albo wpadnie na idiotyczny pomysł, żeby
zorganizować sobie krwawą ucztę w samym centrum pobliskiego miasteczka.
Nie ufali mu w pełni, tak jak i on sam sobie niedowierzał, zwłaszcza
po tym, co wydarzyło się na sali porodowej, kiedy stracił nad sobą panowanie,
omal nie doprowadzając do tragedii. Wiedział, że Dora miała do siebie pretensje
o to, że wtedy zmusiła go do tego, żeby z nią został, tym samym
narażając siostrę na niebezpieczeństwo, ale to było niczym w porównaniu
z wyrzutami sumienia, które dręczyły go do tej pory.
Czuł słodki
zapach krwi Izadory, słodki i znajomy, chociaż – przynajmniej w tamtej
chwili – wcale nie tak kuszący, jak mogłoby się wydawać. Gdyby był naiwny,
wierzyłby w to, że jest jakimś ewenementem, skoro bez przeszkód był
w stanie trzymać w ramionach kogoś tak bardzo ludzkiego, obojętny na
krążącą w żyłach krew, wiedział jednak, że w rzeczywistości jego
samokontrola jest krucha – i że w każdej chwili pokusa może okazać
się zbyt silna. Nie wyobrażał sobie, że mógłby być w stanie skrzywdzić
Dorę, ale to nie zależało do niego, choć myśl o tym, że mógłby ją utracić,
doprowadzała go do szaleństwa, sprawiając niemal fizyczny ból. Być może to
w jakimś stopniu ułatwiało sprawę, pozwalając mu lepiej nad sobą panować,
ale wciąż nie gwarantowało jej bezpieczeństwa. Powinien był błogosławić fakt,
że dziewczyna po części była wampirzycą, co znacznie umniejszało atrakcyjność
jej krwi, czyniąc słodycz jej skóry łatwiejsza do zniesienia. Chciał wierzyć,
że to wystarczające i przez pewien czas zaczynał nawet utwierdzać się
w przekonaniu, iż może zapewnić Izadorze bezpieczeństwo, ale teraz… Cóż,
po tym, jak zareagował na krew Isabel, już niczego nie mógł być pewien.
To nie
miało teraz znaczenia. Czuł, że Izadora go potrzebuje, tak jak on do tej pory
potrzebował jej, dlatego zamierzał zrobić wszystko, byleby jakoś jej pomóc. Nie
miał pewności, czy tego chciała i czy jego obecność jakkolwiek jej
pomagała, ale nie dbał o to, tak jak i nie przejmował do wiadomości
tego, że tak nagle mogłaby odprawić go z kwitkiem. Był tutaj dla niej
i teraz wyłącznie od jej decyzji zależało to, w jaki sposób
zamierzała postępować.
– Nie
puszczaj mnie – usłyszał jej dziwnie odległy, drżący szept i to
wystarczyło, żeby wytrącić go z równowagi. Zanim się obejrzał, obróciła
się w jego ramionach i mocno wtuliła twarz w przód jego kurtki,
tak, że widział jedynie czubek jej ciemnowłosej głowy.
– Dora, co
jest? – zaniepokoił się. Machinalnie wzmocnił uścisk wokół jego drobnego ciała,
chcąc żeby poczuła się choć odrobinę bezpieczniej. – Izadoro…
– Po prostu
mnie nie zostawiaj, dobrze? – poprosiła cicho, głosem odrobinę stłumionym przez
materiał.
Nie dodała
niczego więcej, znów milcząca i nieruchoma. Nigdy wcześniej nie widział,
żeby zachowywała się w taki sposób, podobnie jak i nie przypuszczał,
że kiedykolwiek zobaczy ją w takim stanie. Taką… przerażoną, bez życia i…
To w ogóle nie było podobne do energicznej, zdecydowanej Izadory, która
raz po raz zaskakiwała go podejmowanymi pod wpływem chwili decyzjami,
wprawiając wszystkich w dobry humor i to niezależnie od sytuacji. Nigdy
nie spotkał na swojej drodze tak niezwykłej istoty, kiedy zaś patrzył na nią
teraz, kiedy zachowywała się jak parodia samej siebie, czuł wyłącznie
narastający niepokój i coś, co skutecznie przyprawiało go o dreszcze.
Coś było
nie tak. Izadora powtarzała to jeszcze przez zniknięciem Renesmee, ale teraz…
Wiedziała coś i nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
– Izadoro,
dlaczego…? – zaczął, ale coś w sposobie w jaki go obejmowała,
skłoniło go do tego, żeby zamilknął. – Powiedz mi…
– Nie
potrafię – odparła natychmiast, po czym sama również się zawahała. – Nie
rozumiem… To takie… nierealne. Mam wrażenie, że za moment spadnę i… Czułeś
kiedyś coś takiego, Oliverze? – zapytała cicho.
Nie
odpowiedział, coraz bardziej zaniepokojony. Jak niby miał rozumieć jej słowa?
Gdyby powiedziała mu to w innych okolicznościach albo nagle wybuchła
śmiechem, doszedłby do wniosku, że Izadora po raz kolejny się z niego
zgrywa, doskonale bawiąc się jego kosztem. Była artystką i to w najbardziej
pokrętnym znaczeniu tego słowa, a on nie zawsze potrafił zrozumieć jej
zachowanie, tym razem jednak wydawała się przechodzić samą siebie.
Poza tym na
pewno sobie z niego nie żartowała. Czuł, że drży, poza tym jej głos
wydawał się zdradzać wszystko – łącznie z tym, że była przerażona. Nie
mógł tak po prostu tego zignorować, tak jak i nie był w stanie
odpowiedzieć na jej pytanie, zbyt pochłonięty myślą o tym, że powinien
zrobić coś, by spróbować ją rozgrzać. Jako wampir miał problemy z tym,
żeby określić czyjąkolwiek temperaturę, ale w przypadku Izadory nie tylko
widział, ale podświadomie czuł, że jest przemarznięta.
– Nieważne
– usłyszał i jej słowa sprowadziły go na ziemię. – To teraz nieważne,
Ollie…
– Zaczynasz
mnie przerażać, Izadoro – powiedział zgodnie z prawdą, odsuwając ją na długość wyciągniętych ramion. Ciemne włosy
opadły jej na twarz, częściowo przysłaniając twarz. – Czy… Dobrze się czujesz?
Zamrugała
kilkukrotnie, po czym w końcu skoncentrowała na nim wzrok.
– Tak…
Chyba czuję się dobrze.
Otworzył
usta i zaraz zamknął je, coraz bardziej zdezorientowany. Izadora lekko
przekrzywiła głowę na bok, po czym cofnęła się o krok, zrzucając jego ręce
z ramion. Obserwował ją uważnie, kiedy objęła się ramionami, lekko je
pocierając i w ten sposób próbując się rozgrzać, nawet jeśli jej działania
nie przynosiły zbyt wyrazistego skutku.
Coraz
bardziej zaniepokojony, Oliver bez słowa zsunął z ramion kurtkę i nie
czekając na jakiekolwiek protesty z jej strony, okrył nią jej drżące
ramiona.
– Nie
jestem pewna, co takiego powinnam o tym myśleć… – wyznała Izadora,
wpatrując się w materiał kurtki; zaczęła nerwowo skubać palcami jakąś
luźną nitkę, którą wypatrzyła przy luźno zwisającym rękawie. – Ach… Dziękuję
ci.
– Za co? –
zapytał zmęczonym tonem. A podobno wampir nie mógł być wykończony…
Przynajmniej nie w sensie fizycznym. – I o czym? Na litość boską,
Izadoro…
– Za to, że
przy mnie jesteś. To bardzo dobrze, a przynajmniej tak sądzę – odparła
takim tonem, jakby to było oczywiste.
– Dalej
niczego nie rozumiem.
Uparcie
milczała, wciąż bawiąc się nitką przy rękawie kurtki. Oliver jęknął w duchu,
jednocześnie zastanawiając się nad tym, jak powinien się w tej sytuacji
zachować. Niektóre zachowania Izadory bywały naprawdę dziwne, ale zwykle nie
miała oporów przed tym, żeby mu się zwierzać, może nawet bardziej skłonna do
zwierzania się jemu niż komukolwiek innego. Zdążył już przywyknąć do jej
wyjątkowych zdolności i niektórych nieszablonowych zachowań, a przynajmniej
tak mu się wydawało, bo kiedy już nabierał pewności, że jest w stanie Dorę
zrozumieć, wtedy robiła mu… coś takiego.
Martwił się
o nią. Przez myśl przeszło mu, że być może powinien zaprowadzić ją do domu
i mieć nadzieję na to, że któreś z Cullenów zdoła na nią wpłynąć.
Powinien poprosić o pomoc Esme albo Carlisle’a, albo…? A może od razu
powiedzieć Belli? Isabel co prawda miała na głowie tyle, że nie chciał dokładać
jej problemów, ale kiedy chodziło o Izadorę, nie potrafił przejmować się
kimkolwiek poza nią. Zakładał zresztą, że Bella dałaby mu do wiwatu, gdyby
próbował zataić przed nią coś tak istotnego, jak chociażby to, że z jej
bliźniaczką działo się coś niedobrego.
– To teraz
nie jest istotne – zapowiedziała Izadora, jak gdyby nigdy nic podejmując
wcześniej przerwaną rozmowę. Spojrzała na niego z bladym uśmiechem, po
czym bez słowa podeszła i mocno go uściskała. – Dziękuję ci za to, że się
tak o mnie troszczysz. To takie miłe… Ale nie masz powodu do niepokoju –
dodała, unosząc się na palcach i muskając wargami jest usta.
W
oszołomieniu odwzajemnił pocałunek. Coś w wyrazie oczu Izadory nie dawało
mu spokoju nawet wtedy, kiedy dziewczyna wyprostowała się i chwyciła go za
rękę. Otoczył palcami jej szczupłą dłoń, wciąż nie będąc w stanie
zrozumieć tego, jak nagle zmienił się jej nastrój.
– Ech…
Izadoro?
– Tak? –
Spojrzała na niego pytająco.
Potrząsnął
z niedowierzaniem głową.
– Możesz mi
powiedzieć… co właściwie jest nieistotne? – zapytał w końcu, czując się
jak kompletny idiota. Miał wrażenie, że coś mu umyka.
– Hm…
Powiem ci wszystko, kiedy nadejdzie czas – powiedziała, a potem raptownie
spoważniała. Jej wzrok był niemal błagalny, kiedy spojrzała mu w oczy. –
Ufasz mi, prawda?
–
Oczywiście, ale…
Izadora
mocniej ścisnęła go za rękę.
– Mam
wrażenie, że stanie się coś bardzo złego. Czuję… Nie jestem w stanie tego
opisać, Ollie, ale to… niepokojące – wyznała w końcu. – Nie chce
o tym teraz myśleć, w porządku? Ja… Jest jeszcze dużo do zrobienia.
Po prostu chodźmy do domu.
Wciąż na
nią patrzył, kiedy mocniej ścisnęła jego dłoń, ostatecznie jednak nie
zaprotestował, pozwalając na to, żeby poprowadziła go w głąb lasu. Cały
czas trzymał się blisko niej, wciąż jeszcze oszołomiony jej słowami i tym,
jak się zachowywała.
Nie puszczaj mnie…, przypomniał sobie
jej słowa.
Rozumiał
czy nie, wiedział, że wkrótce wydarzy się coś niedobrego.
Ciekawie czytało się rozdział o Izadorze i Ollim. Zazwyczaj nie ma o nich za dużo i ten rozdział to taka miła i ciekawa odmiana. Bo można się czegoś więcej dowiedzieć o tej dwójce, ich uczuciu,
OdpowiedzUsuńmiędzy nimi. Jak to wszystko widzi Oliver.
I tak zastanawiam się, czym spowodowane jest takie... niecodzienne zachowanie Izadory. Bo ona nigdy raczej się tak nie zachowywała. Zawsze była tą pogodną osobą. Podobnie jak Emmett. Rozumiem i doskonale widzę, że porwanie Renesmee na wszystkich odcisnęło duże piętno, ale odnoszę wrażenie, że tutaj chodzi o coś więcej... Bo jej zachowanie naprawdę mnie niepokoi. Szuka bliskości ukochanego, potrzebuje jej jak każdy w jej sytuacji, ale podobnie jak Olli odnoszę wrażenie, że niestety oni się od siebie niestety trochę oddalają. Czyżby Izadora obawiała się, że niedługo wydarzy się coś bardzo złego?
Czekam już na nowy rozdział.
Do napisania,
Lilka24
Ojacie... A ja w święta wyznaczyłam sobie cel :3. Mam zamiar przeczytać całego tego bloga! Komentarze będę zostawiała stopniowo pod najnowszymi notkami, aby nie trzeba było ich szukać po blogu :D.
OdpowiedzUsuńNo to ja poinformowałam o moich celach i... i biorę się do roboty!