sobota, 13 grudnia 2014

Trzydzieści dziewięć

Trzydzieści dziewięć.
„Nie puszczaj mnie”

Wiedział, gdzie powinien jej szukać. W ostatnim czasie regularnie znajdował ją w tym samym miejscu, przygnębioną i milczącą – a przy tym tak odległą, że momentami czuł się nieswojo, niepewien, co powinien zrobić i jak się zachować. Gdyby był Jasperem, pewnie odchodziłby od zmysłów, wystawiony na działanie jej emocji, a zwłaszcza bólu, którym wydawała się wręcz promieniować, chociaż w jego obecności zwykle usiłowała udawać, że wszystko jest w porządku.
Oliver przystanął pomiędzy drzewami i zawahał się. Nawet z odległości kilku metrów widział ciemne włosy i przykuloną sylwetkę przycupniętej na pokaźnym kawałku skały o nieregularnych kształtach. Nie pamiętał już, kiedy i w jakich okolicznościach dziewczyna znalazła to miejsce, ale najwyraźniej miała do niego słabość, a może po prostu chodziło o to, że mogła skryć się przed wzrokiem innych. Co prawda Izadora była ostatnią osobą, która kojarzyła mu się z samotniczką – zwykle była otwarta i radosna, niczym personifikacja tego, co mógłby określić szczęściem – ale w ostatnim czasie nic nie było takie proste, jak mogliby tego oczekiwać. Być może powinien był zacząć oswajać się z tą myślą, tak jak i ze świadomością tego, że jest wampirem, ale mimo upływu czasu te dwie rzeczy nie do końca do niego dochodziły.
Nie poruszyła się, kiedy ruszył przed siebie. Mimo wszystko niektóre cechy nieśmiertelnych bywały przydatne, a przy tym praktyczne, jak chociażby sposób w jaki mógł się poruszać. Jego kroki były prawie bezszelestne i tak lekkie, że zwykły śmiertelnik nie zorientowałby się, że jest obserwowany, Dora jednak nie była zwykłym człowiekiem. Był pewien, że już dawno go wyczuła – w końcu zwłaszcza teraz wszyscy pozostawali czujni, a poruszanie się po lesie w pojedynkę wydawało się naprawdę szalone – jednak w żaden sposób nie okazała tego, że jest świadoma jego obecności. Zmartwiło go to, tym bardziej, że nie miał pewności, czy chciała widzieć go na oczy, ale skoro nie zaprotestowała, to być może…
– Nie mam nic przeciwko tego, że tutaj jesteś, Ollie.
Nie zauważył, kiedy się poruszyła i obróciła w jego stronę, ale to nie miało znaczenia. Kiedy ponownie skoncentrował na niej wzrok, przekonał się, że już nie siedziała na kawałku skały plecami do niego, ale stała wyprostowana, zwrócona twarzą w jego stronę. Tuż za jej plecami podłoże gwałtownie opadało w dół, tworząc nie tyle strome zbocze, co wręcz uskok skalny i przez ułamek sekundy naszła go nawet idiotyczna myśl, że Izadora za moment cofnie się do tyłu, z premedytacją próbując skoczyć w przepaść. Nie sądził, żeby w ten sposób mogła zrobić krzywdę, ale upadek z wysokości, zwłaszcza, że na drodze znajdowały się rosnące w nieregularnych odstępach drzewa i skalne odłamki, raczej nie skończyłby się dla mnie z przyjemny sposób.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy, tym samym skutecznie sprowadzając go na ziemię. Tym razem nie wysilała się szczególnie, żeby eksperymentować ze swoim wyglądem i gdyby nie to, że wijące się wokół jej twarzy loki miały czarny kolor, wyglądałaby dokładnie tak samo jak Isobel. Wiedział o tym, że są siostrami-bliźniaczkami, ale przy usposobieniu Izadory i tym, jak bardzo lubiła manipulować swoim wyglądem, łatwo było zapomnieć, że obie kobiety są aż tak bardzo do siebie podobne. Zdążył zresztą nauczyć się, że kiedy Izadora wracała do swojej prawdziwej postaci, zwykle była naprawdę zmęczona albo przygnębiona; nie miał złudzeń, że tym razem chodziło o to drugie.
– Hej – powiedział cicho, chcąc przerwać nieprzeniknioną ciszę, która zapadła pomiędzy nimi. Słyszał jedynie trzepoczące się w jej piersi serce oraz łagodny szum poruszanych przez wiatr liści. – Podejrzewałem, że tutaj będziesz.
– To chyba oczywiste… Przecież zawsze mnie tutaj znajdujesz – odparła szeptem, tak cicho, że właściwie wyczytał odpowiedź z ruchu jej warg. – Wszystko jest ze mną w porządku, Oliverze – dodała, chociaż niczego jej nie sugerował, ani nawet nie zdążył otworzyć ust, żeby cokolwiek powiedzieć.
Pytania były zbędne. Izadora jak zwykle wiedziała na jego temat więcej niż ktokolwiek więcej – łącznie z nim samym. To była jedna z tych jej niezwykłych cech, które tak uwielbiał, chociaż niejednokrotnie wprawiały go w konsternację, sprawiając, że czuł się jeszcze bardziej nieswojo niż kiedykolwiek wcześniej. Ta dziewczyna była niesamowita, a wyjątkowo zdolności stanowiły wyłącznie intrygujący dodatek, podkreślający jej indywidualność i otaczającą ją aurę niezwykłości.
Zawahał się jeszcze bardziej, wyczuwając odrobinę cierpka nutę w jej głosie. Nie powiedziała mu tego wprost, ale miał wrażenie, że wcale nie była zachwycona jego obecnością. Po prostu stała tam, dosłownie na wyciągnięcie ręki, ale bijąca od niech niepewność i dystans z jakim go traktowała sprawiały, iż miał wrażenie, że dzieli ich przepaść – i to tak szeroka i głęboka, że nawet z wampirzymi zdolnościami nie miał być w stanie jej pokonać. Nie rozumiał tego, co właśnie się działo, ale czuł, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, konsekwencje będą poważne i nie do naprawienia.
Tracił ją. Nie miał pojęcia, dlaczego właśnie to przyszło mu do głowy, ale czuł, że tak właśnie jest.
– Izadoro… Czy dobrze się czujesz? – wykrztusił z siebie w końcu, nie dając sobie czasu na to, żeby stchórzyć albo się rozmyślić.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili koncentrując na nim wzrok.
– Oczywiście – odparła, ale z jakiegoś powodu brzmiała tak, jakby sama nie była swoich słów pewna. – Dlaczego pytasz?
Wzruszył ramionami, niepewien w jaki sposób powinien ująć to, co czuł i co go dręczyło. Pragnął wierzyć w to, że zdążył poznać Izadorę, ale prawda była taka, że dziewczyna raz po raz go zaskakiwała. Chociaż miał wrażenie, że znał ją od zawsze i że pragnie spędzić z nią całe życie – wręcz wieczność, choć brzmiało to tak abstrakcyjnie – kiedy spoglądał na nią teraz, świadom tego dystansu i chłodu…
– Nie wiem – powiedział w przypływie szczerości. – Znowu zniknęłaś, a ja… Och, Izadoro, po prostu mi wyjaśnij – poprosił, samemu nie potrafiąc sprecyzować tego, czego w tym momencie od niej oczekiwał.
Jej oczy również wydawały się ciemniejsze niż w przypadku Belli, jakby nieświadomie swoich wyglądem okazywała to, jak się czuła. Na sobie miała wysłużone, poplamione gliną jeansy, które tak często nosiła, a które były jedną z nielicznych rzeczy, które zostały jej po tym, jak dom Cullenów spłonął, a także cieniutką bluzeczkę z długim rękawem – i nic więcej. Jako wampir nie odczuwał chłodu, ale pamiętał, co to znaczy zimno, a po Izadorze widać było, że jest przemarznięta. Dzięki wyostrzonym zmysłom wyraźnie widział, że kiedy mówiła albo wypuszczała powietrze w rytm unoszącej się i opadającej klatki piersiowej, jej oddech przemieniał się w parę. Widział jak obejmuje się ramionami i czuł, że to coś więcej niż tylko próba ogrzania się; to było trochę tak, jakby jakimś cudem mogła rozpaść się na jego oczach na kawałeczki i za wszelką cenę próbowała do tego nie dopuścić.
Och, Izadoro…, pomyślał w całkowitym oszołomieniu. Nie miał pojęcia, co takiego ją dręczyło i dlaczego zachowywała się w taki sposób, ale czuł, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, wtedy oszaleje. Pragnął wziąć ją w ramiona i pocałował, a potem już tylko trzymać ją i zapewniać, że wszystko będzie dobrze, ale nie potrafił się do tego zmusić – nie kiedy ona sama się od niego oddalała i w każdej chwili mogła go odepchnąć. Nie zniósłby czegoś takiego, choć równie trudna była próba trwania u jej boku ze świadomością, że coś się pomiędzy nimi zmienia. Próbował zrozumieć, co takiego ją dręczy, ale nie był w stanie i mógł tylko zgadywać, co takiego powinien zrobić, żeby poczuła się lepiej. Pragnąć być jej wsparciem – jej ukojeniem – ale jak mógł tego dokonać, skoro Izadora odsuwała go od siebie, zamykając się przed nim i udając, że wszystko jest w porządku.
Nie było. Nie tyle o tym wiedział, co wręcz czuł to całym sobą, aż nadto świadom, że od chwili zniknięcia Renesmee relacje pomiędzy nimi wszystkimi były tak napięte i kruche, że aż wydawało się to niemożliwe. Obserwował Bellę i Edwarda, i wiedział, że coś jest na rzeczy, jednak to, co działo się z Izadorą…
Stała tam, milcząca i przygaszona, przywodząc mu na myśl ducha albo eteryczną zjawę. Niewiele myśląc zrobił kilka stanowczych kroków do przodu, niemal biegiem pokonując dzielący ich dystans, nagle zaniepokojony myślą o tym, że ona na jego oczach rozpłynie się w powietrzu, a potem zniknie. Zauważył, że drgnęła nieznacznie i spięła się, ale nie próbowała protestować, kiedy bez chwili wahania otoczył ją ramionami, stanowczo przyciągając do siebie i zamykając w silnym, aczkolwiek delikatnym uścisku. Czasami wciąż trudno było mu kontrolować swoją siłę i odruchu tego nowego, obcego ciała, którym dysponował od chwili przemiany, ale starał się robić wszystko, co było konieczne, byleby zapewnić Izadorze bezpieczeństwo. Trzymał ją i to samo w sobie było dobre, nawet jeśli miał wrażenie, że obejmuje woskową lalkę, która w żaden sposób nie była zdolna do tego, żeby odwzajemnić uścisk i jakkolwiek udowodnić mu, że jego starania mają jakiekolwiek znaczenie.
Przez kilka następnych sekund po prostu stali, nie patrząc na siebie i prawie nie oddychając. Czuł, że Izadora drży, dziwnie roztrzęsiona i w ten nieznośny sposób milcząca… Ta cisza go wykańczała, sprawiając, że każda kolejna sekunda wydawała ciągnąć się w nieskończoność, stopniowo popychając w kierunku nieuniknionego szaleństwa, które z każdą chwilą wydawało się czymś coraz bardziej prawdopodobnym. Kiedyś słyszał, że miłość to ból, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że to aż tak skomplikowane… A może to po prostu z nim było coś nie tak? Jakkolwiek by tego nie określił, fakt pozostawał faktem – to, jak się czuł, również.
– Ollie…? – usłyszał i jej szept – sposób w jaki wypowiedziała jego imię – przyniósł mu wręcz nieopisaną ulgę.
– Jestem tutaj – odparł spokojnie, trochę tak, jakby zwracał się do dziecka. Z jakiegoś powodu czuł, że powinien zapewnić ją, że wszystko jest w porządku – i że wciąż może na niego liczyć.
Miał wrażenie, że w jednej chwili role się odwróciły, chociaż nie był pewien dlaczego i jakim cudem. Nie potrafił już zliczyć, jak wiele razy od chwili jego przemiany to ona brała go w ramiona, mocno przytulając, nawet mimo świadomości ryzyka, jaką była próba zbliżenia się do kogoś takiego jak on. Do diabła, nie tylko był wampirem, ale na dodatek nowonarodzonym – a więc istotą, która byłaby w stanie rozerwać ją na kawałeczki, gdyby tylko zatracił się w gniewie albo pozwolił na to, żeby głód przejął nad nią kontrolę. Przecież wiedział, że od chwili jego przebudzenia wszyscy patrzyli mu na ręce, zachowując się tak, jakby spodziewali się, że za moment spróbuje rozerwać gardła Izadorze albo Belli, albo wpadnie na idiotyczny pomysł, żeby zorganizować sobie krwawą ucztę w samym centrum pobliskiego miasteczka. Nie ufali mu w pełni, tak jak i on sam sobie niedowierzał, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się na sali porodowej, kiedy stracił nad sobą panowanie, omal nie doprowadzając do tragedii. Wiedział, że Dora miała do siebie pretensje o to, że wtedy zmusiła go do tego, żeby z nią został, tym samym narażając siostrę na niebezpieczeństwo, ale to było niczym w porównaniu z wyrzutami sumienia, które dręczyły go do tej pory.
Czuł słodki zapach krwi Izadory, słodki i znajomy, chociaż – przynajmniej w tamtej chwili – wcale nie tak kuszący, jak mogłoby się wydawać. Gdyby był naiwny, wierzyłby w to, że jest jakimś ewenementem, skoro bez przeszkód był w stanie trzymać w ramionach kogoś tak bardzo ludzkiego, obojętny na krążącą w żyłach krew, wiedział jednak, że w rzeczywistości jego samokontrola jest krucha – i że w każdej chwili pokusa może okazać się zbyt silna. Nie wyobrażał sobie, że mógłby być w stanie skrzywdzić Dorę, ale to nie zależało do niego, choć myśl o tym, że mógłby ją utracić, doprowadzała go do szaleństwa, sprawiając niemal fizyczny ból. Być może to w jakimś stopniu ułatwiało sprawę, pozwalając mu lepiej nad sobą panować, ale wciąż nie gwarantowało jej bezpieczeństwa. Powinien był błogosławić fakt, że dziewczyna po części była wampirzycą, co znacznie umniejszało atrakcyjność jej krwi, czyniąc słodycz jej skóry łatwiejsza do zniesienia. Chciał wierzyć, że to wystarczające i przez pewien czas zaczynał nawet utwierdzać się w przekonaniu, iż może zapewnić Izadorze bezpieczeństwo, ale teraz… Cóż, po tym, jak zareagował na krew Isabel, już niczego nie mógł być pewien.
To nie miało teraz znaczenia. Czuł, że Izadora go potrzebuje, tak jak on do tej pory potrzebował jej, dlatego zamierzał zrobić wszystko, byleby jakoś jej pomóc. Nie miał pewności, czy tego chciała i czy jego obecność jakkolwiek jej pomagała, ale nie dbał o to, tak jak i nie przejmował do wiadomości tego, że tak nagle mogłaby odprawić go z kwitkiem. Był tutaj dla niej i teraz wyłącznie od jej decyzji zależało to, w jaki sposób zamierzała postępować.
– Nie puszczaj mnie – usłyszał jej dziwnie odległy, drżący szept i to wystarczyło, żeby wytrącić go z równowagi. Zanim się obejrzał, obróciła się w jego ramionach i mocno wtuliła twarz w przód jego kurtki, tak, że widział jedynie czubek jej ciemnowłosej głowy.
– Dora, co jest? – zaniepokoił się. Machinalnie wzmocnił uścisk wokół jego drobnego ciała, chcąc żeby poczuła się choć odrobinę bezpieczniej. – Izadoro…
– Po prostu mnie nie zostawiaj, dobrze? – poprosiła cicho, głosem odrobinę stłumionym przez materiał.
Nie dodała niczego więcej, znów milcząca i nieruchoma. Nigdy wcześniej nie widział, żeby zachowywała się w taki sposób, podobnie jak i nie przypuszczał, że kiedykolwiek zobaczy ją w takim stanie. Taką… przerażoną, bez życia i… To w ogóle nie było podobne do energicznej, zdecydowanej Izadory, która raz po raz zaskakiwała go podejmowanymi pod wpływem chwili decyzjami, wprawiając wszystkich w dobry humor i to niezależnie od sytuacji. Nigdy nie spotkał na swojej drodze tak niezwykłej istoty, kiedy zaś patrzył na nią teraz, kiedy zachowywała się jak parodia samej siebie, czuł wyłącznie narastający niepokój i coś, co skutecznie przyprawiało go o dreszcze.
Coś było nie tak. Izadora powtarzała to jeszcze przez zniknięciem Renesmee, ale teraz… Wiedziała coś i nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
– Izadoro, dlaczego…? – zaczął, ale coś w sposobie w jaki go obejmowała, skłoniło go do tego, żeby zamilknął. – Powiedz mi…
– Nie potrafię – odparła natychmiast, po czym sama również się zawahała. – Nie rozumiem… To takie… nierealne. Mam wrażenie, że za moment spadnę i… Czułeś kiedyś coś takiego, Oliverze? – zapytała cicho.
Nie odpowiedział, coraz bardziej zaniepokojony. Jak niby miał rozumieć jej słowa? Gdyby powiedziała mu to w innych okolicznościach albo nagle wybuchła śmiechem, doszedłby do wniosku, że Izadora po raz kolejny się z niego zgrywa, doskonale bawiąc się jego kosztem. Była artystką i to w najbardziej pokrętnym znaczeniu tego słowa, a on nie zawsze potrafił zrozumieć jej zachowanie, tym razem jednak wydawała się przechodzić samą siebie.
Poza tym na pewno sobie z niego nie żartowała. Czuł, że drży, poza tym jej głos wydawał się zdradzać wszystko – łącznie z tym, że była przerażona. Nie mógł tak po prostu tego zignorować, tak jak i nie był w stanie odpowiedzieć na jej pytanie, zbyt pochłonięty myślą o tym, że powinien zrobić coś, by spróbować ją rozgrzać. Jako wampir miał problemy z tym, żeby określić czyjąkolwiek temperaturę, ale w przypadku Izadory nie tylko widział, ale podświadomie czuł, że jest przemarznięta.
– Nieważne – usłyszał i jej słowa sprowadziły go na ziemię. – To teraz nieważne, Ollie…
– Zaczynasz mnie przerażać, Izadoro – powiedział zgodnie z prawdą, odsuwając ją  na długość wyciągniętych ramion. Ciemne włosy opadły jej na twarz, częściowo przysłaniając twarz. – Czy… Dobrze się czujesz?
Zamrugała kilkukrotnie, po czym w końcu skoncentrowała na nim wzrok.
– Tak… Chyba czuję się dobrze.
Otworzył usta i zaraz zamknął je, coraz bardziej zdezorientowany. Izadora lekko przekrzywiła głowę na bok, po czym cofnęła się o krok, zrzucając jego ręce z ramion. Obserwował ją uważnie, kiedy objęła się ramionami, lekko je pocierając i w ten sposób próbując się rozgrzać, nawet jeśli jej działania nie przynosiły zbyt wyrazistego skutku.
Coraz bardziej zaniepokojony, Oliver bez słowa zsunął z ramion kurtkę i nie czekając na jakiekolwiek protesty z jej strony, okrył nią jej drżące ramiona.
– Nie jestem pewna, co takiego powinnam o tym myśleć… – wyznała Izadora, wpatrując się w materiał kurtki; zaczęła nerwowo skubać palcami jakąś luźną nitkę, którą wypatrzyła przy luźno zwisającym rękawie. – Ach… Dziękuję ci.
– Za co? – zapytał zmęczonym tonem. A podobno wampir nie mógł być wykończony… Przynajmniej nie w sensie fizycznym. – I o czym? Na litość boską, Izadoro…
– Za to, że przy mnie jesteś. To bardzo dobrze, a przynajmniej tak sądzę – odparła takim tonem, jakby to było oczywiste.
– Dalej niczego nie rozumiem.
Uparcie milczała, wciąż bawiąc się nitką przy rękawie kurtki. Oliver jęknął w duchu, jednocześnie zastanawiając się nad tym, jak powinien się w tej sytuacji zachować. Niektóre zachowania Izadory bywały naprawdę dziwne, ale zwykle nie miała oporów przed tym, żeby mu się zwierzać, może nawet bardziej skłonna do zwierzania się jemu niż komukolwiek innego. Zdążył już przywyknąć do jej wyjątkowych zdolności i niektórych nieszablonowych zachowań, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo kiedy już nabierał pewności, że jest w stanie Dorę zrozumieć, wtedy robiła mu… coś takiego.
Martwił się o nią. Przez myśl przeszło mu, że być może powinien zaprowadzić ją do domu i mieć nadzieję na to, że któreś z Cullenów zdoła na nią wpłynąć. Powinien poprosić o pomoc Esme albo Carlisle’a, albo…? A może od razu powiedzieć Belli? Isabel co prawda miała na głowie tyle, że nie chciał dokładać jej problemów, ale kiedy chodziło o Izadorę, nie potrafił przejmować się kimkolwiek poza nią. Zakładał zresztą, że Bella dałaby mu do wiwatu, gdyby próbował zataić przed nią coś tak istotnego, jak chociażby to, że z jej bliźniaczką działo się coś niedobrego.
– To teraz nie jest istotne – zapowiedziała Izadora, jak gdyby nigdy nic podejmując wcześniej przerwaną rozmowę. Spojrzała na niego z bladym uśmiechem, po czym bez słowa podeszła i mocno go uściskała. – Dziękuję ci za to, że się tak o mnie troszczysz. To takie miłe… Ale nie masz powodu do niepokoju – dodała, unosząc się na palcach i muskając wargami jest usta.
W oszołomieniu odwzajemnił pocałunek. Coś w wyrazie oczu Izadory nie dawało mu spokoju nawet wtedy, kiedy dziewczyna wyprostowała się i chwyciła go za rękę. Otoczył palcami jej szczupłą dłoń, wciąż nie będąc w stanie zrozumieć tego, jak nagle zmienił się jej nastrój.
– Ech… Izadoro?
– Tak? – Spojrzała na niego pytająco.
Potrząsnął z niedowierzaniem głową.
– Możesz mi powiedzieć… co właściwie jest nieistotne? – zapytał w końcu, czując się jak kompletny idiota. Miał wrażenie, że coś mu umyka.
– Hm… Powiem ci wszystko, kiedy nadejdzie czas – powiedziała, a potem raptownie spoważniała. Jej wzrok był niemal błagalny, kiedy spojrzała mu w oczy. – Ufasz mi, prawda?
– Oczywiście, ale…
Izadora mocniej ścisnęła go za rękę.
– Mam wrażenie, że stanie się coś bardzo złego. Czuję… Nie jestem w stanie tego opisać, Ollie, ale to… niepokojące – wyznała w końcu. – Nie chce o tym teraz myśleć, w porządku? Ja… Jest jeszcze dużo do zrobienia. Po prostu chodźmy do domu.
Wciąż na nią patrzył, kiedy mocniej ścisnęła jego dłoń, ostatecznie jednak nie zaprotestował, pozwalając na to, żeby poprowadziła go w głąb lasu. Cały czas trzymał się blisko niej, wciąż jeszcze oszołomiony jej słowami i tym, jak się zachowywała.
Nie puszczaj mnie…, przypomniał sobie jej słowa.
Rozumiał czy nie, wiedział, że wkrótce wydarzy się coś niedobrego.

2 komentarze:

  1. Ciekawie czytało się rozdział o Izadorze i Ollim. Zazwyczaj nie ma o nich za dużo i ten rozdział to taka miła i ciekawa odmiana. Bo można się czegoś więcej dowiedzieć o tej dwójce, ich uczuciu,
    między nimi. Jak to wszystko widzi Oliver.
    I tak zastanawiam się, czym spowodowane jest takie... niecodzienne zachowanie Izadory. Bo ona nigdy raczej się tak nie zachowywała. Zawsze była tą pogodną osobą. Podobnie jak Emmett. Rozumiem i doskonale widzę, że porwanie Renesmee na wszystkich odcisnęło duże piętno, ale odnoszę wrażenie, że tutaj chodzi o coś więcej... Bo jej zachowanie naprawdę mnie niepokoi. Szuka bliskości ukochanego, potrzebuje jej jak każdy w jej sytuacji, ale podobnie jak Olli odnoszę wrażenie, że niestety oni się od siebie niestety trochę oddalają. Czyżby Izadora obawiała się, że niedługo wydarzy się coś bardzo złego?

    Czekam już na nowy rozdział.
    Do napisania,
    Lilka24

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojacie... A ja w święta wyznaczyłam sobie cel :3. Mam zamiar przeczytać całego tego bloga! Komentarze będę zostawiała stopniowo pod najnowszymi notkami, aby nie trzeba było ich szukać po blogu :D.

    No to ja poinformowałam o moich celach i... i biorę się do roboty!

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa