wtorek, 16 grudnia 2014

Czterdzieści

Czterdzieści.
Trudne przymierze

Nerwowo krążyłam tam i z powrotem, niespokojnie rozglądając się dookoła. Las wydawał się nienaturalnie cichy, dziki i niebezpieczny, chociaż zwykle czułam się dobrze w otoczeniu natury. Odkąd moje życie stanęło na głowie, a ja po raz pierwszy spotkałam na swojej drodze Cullenów, zawsze mieszkaliśmy gdzieś z daleka od ludzkich siedzib, przede wszystkim przez wzgląd na ryzyko odkrycia naszej prawdziwej natury, a także łatwiejszy dostęp do zwierzęcej krwi. Spokój był dobry, a przynajmniej tak zawsze mi wydawało, bowiem od jakiegoś czasu mało kiedy udawało mi się zaznać czegoś zbliżonego do jakże upragnionego ukojenia.
Teraz już nic nie było takie samo i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Próbowałam przekonywać samą siebie, że wszystko jakoś się ułoży i jeszcze może być dobrze, ale to było niczym próba oszukania samej siebie, na dodatek z góry skazana na niepowodzenie. Przez cały czas wracały do mnie wspomnienia rozmowy z Jasperem, a także tego, co wtedy powiedziałam szwagrowi, dręcząc mnie i raz po raz doprowadzając do szaleństwa. Kiedy skupiałam się na działaniu, łatwiej było mi udawać, że faktycznie zdarzy się cud i wszystko jakoś się ułoży, ale w chwilach spokoju, kiedy zostawałam sam na sam ze swoimi myślami…
Nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w takiej sytuacji... Ba! Że którekolwiek stanie przed tak poważnym problemem – śmiertelnym niebezpieczeństwem, które w każdej chwili mogło skończyć się tragicznie dla nas wszystkich. Być może powinnam być na to przygotowana, skoro już kilka miesięcy temu dowiedziałam się, co takiego o mnie i Izadorze twierdzili Volturi, ale łatwiej było mi odsuwać od siebie niechciane myśli. „Nie chcę władzy! A ta przepowiednia to istne szaleństwo!” – powtarzałam za każdym razem, a po tym, jak Kajusz przejął kontrolę i pozwolił nam odejść, całkiem już nabrałam przekonania, że tera zmoże być już tylko lepiej.
Nic z tego. Los był przewrotny, szczęście zaś kruche i ulotne, o czym miałam okazję przekonać się już wielokrotnie. Jeśli istniało coś takiego jak słynne przeznaczenie, to chyba właśnie po raz kolejny upominało się o mnie i moją rodzinę, stawiając przed nami kolejne problemy – a teraz ostatecznie coś, co najprawdopodobniej miało okazać się końcem nas wszystkich.
Gdybym chciała, mogłabym to powstrzymać. Myślałam o tym jeszcze na Alasce, a później podczas kilkugodzinnego lotu samolotem, w wyniku czego sama podróż jawiła mi się jako odległe, niewyraźne wspomnienie – mieszanina kolorów, kształtów i nielicznych, wymuszonych rozmów. W ostatnim czasie nienawidziłam chwil samotności, kiedy zostawałam sama ze swoimi myślami, chociaż przez większość czasu w paradoksalny sposób sama dążyłam do tego, by uciec przed jakimkolwiek towarzystwem. Sama już nie byłam pewna, czego tak naprawdę chcę, a w efekcie raz po raz przeczyłam samej sobie, nieświadomie coraz bardziej oddalając się od tych, których kochałam. Czułam się samotna nawet mimo obecności Edwarda, który robił wszystko, byleby tylko mnie wesprzeć i jakkolwiek poprawić mi humor. Byłam mu za to wdzięczna, ale mimo starań nie potrafiłam odwzajemnić mu się w taki sposób, jakiego mógłby ode mnie oczekiwać. Próbowałam w myślach usprawiedliwiać się przed samą sobą tym, że w ferworze przygotowań do wyjazdu nie było czasu na nic innego, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że to wyłącznie marna wymówka i że prawdziwy problem leży tylko i wyłącznie we mnie. Coraz częściej przyłapywałam się na tym, że podświadomie rozważam sugestię Jaspera, dotyczącą oswobodzenia Renesmee i natychmiastowej ucieczki wraz z dzieckiem, bez oglądania się na resztę rodziny – i to nawet zdając sobie sprawę z tego, że w takim wypadku najpewniej czekała ich śmierć. Wstydziłam się tych myśli – tego, że w ogóle mogłam wziąć pod uwagę pozostawienie tych, których kochałam – ale z drugiej strony… Byłam matką, a bezpieczeństwo mojego dziecka ceniłam nawet ponad własne życie. Gdyby to był jedyny sposób, pewnie nie zawahałabym się nawet sekundy, bez względu na konsekwencje, jakie bez wątpienia pociągnęłoby moje postępowanie.
Żadne z nas nie miało już pewności, co tak naprawdę nas czeka.
Wzdrygnęłam się mimowolnie, nie tyle z zimna, co narastającego z każdą kolejną sekundą niepokoju. W pamięci wciąż miałam naszą ostatnią wizytę w Volterze – te burzliwe godziny pełne wątpliwości i strachu, zamartwiania się i okłamywania wszystkich wkoło… Pamiętałam nieprzytomną Izadorę, wijącą się na ziemi pod wpływem daru Jane Rosalie, a także moje przerażenie, kiedy uświadomiłam sobie, że sama ściągnęłam się na swoich bliskich Aro i jego świtę. Wtedy nam się udało, poniekąd dzięki buntowi Kajusza i tego, co wydarzyło się później, jednak tym razem… Nasz wróg stał po naszej stronie, a ja wcale nie czułam się dzięki temu pewniejsza, jak nigdy świadoma tego wszystkiego, co w każdej chwili mogłam utracić. Tym razem cena była o wiele wyższa, czego raczej nie można było powiedzieć o naszych szansach; obawiałam się, że wyczerpaliśmy już limit szczęśliwych zbiegów okoliczności, a fakt, że jak na razie pozostawaliśmy zdani sami na siebie wydawał się to potwierdzać. Żaden ze znajomych Cullenów nawet nie próbował udawać, że mamy szansę cokolwiek zdziałać i chociaż nikt nie powiedział tego wprost, wiedziałam, że w oczach niektórych wampirów z góry byliśmy spisani na straty.
Gdzieś tam pomiędzy drzewami rysowała się skąpana w ostatnich promieniach zachodzącego słońca panorama miasta. Z tej odległości górski krajobraz wydawał się niesamowity, tak jak i ciemniejące kształty na tle pomarańczowo-różowego nieba. Volterra była ładnym miastem, musiałam to przyznać, ale mnie brukowane uliczki i wiekowe, nachylone ku sobie kamieniczki już zawsze miały kojarzyć się ze strachem i bólem straty. Aż nieprawdopodobnym wydawało się, że właśnie to miasteczko uznawano za najbezpieczniejsze dla ludzi miejsce, przynajmniej jeśli chodziło o zniknięcia i urządzane przez wampiry polowania. Żaden z mieszkańców nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że gdzieś tam na wyciągnięcie ręki wciąż rozwijała się prawdziwa potęga w świecie nieśmiertelnych – i że nie tak dawno temu nastąpił prawdziwy przewrót, odciskając piętno na wszystkich nieśmiertelnych istotach; dzieciach nocy, do których sama również należałam.
Zabawne. Jeszcze kilka miesięcy byłabym przerażona, mając stanąć przed perspektywą zmierzenia się z tym, co przygotował dla mnie los, ale teraz… Cóż, czułam strach – z tym, że wcale nie martwiłam się o siebie. W pewnym stopniu chyba nawet czekałam na moment rozwiązania, niezależnie od tego, co na nas czekało. Mogłam umrzeć albo zwyciężyć; to nie miało znaczenia, a każda możliwość wydawała mi się lepsza, jeśli tylko mogła zaoszczędzić mi kolejnych godzin ciągnącego się w nieskończoność oczekiwania.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że gdzieś tam była Renesmee – a ja nie byłam w stanie zrobić niczego, by jej pomóc albo przynajmniej zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze…
Przynajmniej dla niej jednej warto było próbować.
Usłyszałam ciche kroki, a chwilę później znajome ramiona owinęły się wokół mojej talii, zamykając mnie w bezpiecznym, silnym uścisku. Zamknęłam oczy, po czym z cichym westchnieniem wtuliłam się w Edwarda, chcąc przynajmniej na moment zapomnieć o wszystkim tym, co mnie dręczyło. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie pomagam nikomu, raz po raz analizując te same kwestie i wyciągając podobne do siebie, przygnębiające wnioski, ale to było silniejsze ode mnie i nic nie byłam w stanie na to poradzić.
– Wszystko w porządku? – usłyszałam tuż przy uchu cichy, opanowany głos mojego męża. Coś w brzmieniu jego barytonu mimo wszystko pozwoliło mi się rozluźnić.
– Musiałam zebrać myśli – wyjaśniłam, choć w zasadzie nie było to odpowiedzią na jego pytanie. Bez większego wysiłku obróciłam się w jego ramionach, tak, że nasze spojrzenia spotkały się, a ja na moment zatonęłam w jego pociemniałych ze zmartwienia, topazowych tęczówkach. – Jak tam sytuacja?
– Chyba dobrze – stwierdził, ale nie brzmiał na szczególnie przekonanego. Cały czas przypatrywał mi się z obawą, ale udałam, że tego nie dostrzegam. – Wysłałem Jaspera i Emmett’a, żeby trochę się rozejrzeli. Jacob poszedł z nimi i może nawet lepiej, bo pod postacią wilka jest w stanie pokonać dość dużą odległość, jakoś szczególnie nie zwracając na siebie uwagę… Jak na razie wszystko wskazuje na to, że Aro ma rację i faktycznie jesteśmy tutaj bezpieczni – uspokoił mnie. – Nie żeby którekolwiek z nas ufało jego ocenie, aczkolwiek…
– W takim razie… w porządku – mruknęłam, jednak myślami byłam gdzieś daleko. Mimowolnie obejrzałam się przez ramię, po raz wtóry spoglądając na odległą panoramę miasta. – Nie mogę uwierzyć w to, że znowu tutaj jesteśmy…
Edward nie odpowiedział, tylko bez słowa przyciągnął mnie do siebie. Był ode mnie wyższy, ale nie czułam się źle z tym, że nade mną górował. W jego ramionach czułam się bezpiecznie, nawet pomimo tego, jak bardzo w ostatnim czasie drażniła mnie jego troska o mnie. Wiedziałam, że teraz bardziej kontrolował swoje odruchy, uważnie rozważając każdy kolejny ruch, a nawet sposób tego, jak mnie obejmował albo dotykał. Chcąc dodać mu pewności siebie, mocniej wtuliłam się w jego tors, wtulając policzek w materiał przesyconej jego słodkim zapachem koszuli. Musiał zrozumieć, czego oczekuję, bo natychmiast wzmocnił uścisk, a chwilę później poczułam nacisk lodowatych warg na skórze, kiedy ucałował mnie we włosy.
Chwilę trwaliśmy tak, spleceni w uścisku i skoncentrowani wyłącznie na sobie. Chłonęłam jego bliskość całą sobą, czując się trochę tak, jakbym miała ostatnią szansę na to, żeby udowodnić mu, jak wiele dla mnie znaczył. Nie chciałam o tym myśleć, ale gdzieś tam na granicy mojej świadomości i tak uparcie krążyła niechciana myśl, że w każdej chwili może wydarzyć się coś niedobrego – i że jednak będziemy musieli się rozdzielić.
Nie…!, powiedziałam sobie stanowczo. Nie byłam pewna, czego właściwie dotyczył mój sprzeciw, ale nie dbałam o to, tak jak i nie zamierzałam pozwolić sobie na odliczanie kolejnych sekund. Jeśli coś miało pójść nie tak, w porządku – mogłam się z tym pogodzić, mogłam nawet to zaakceptować, ale na pewno nie zamierzałam dopuścić do sytuacji, w której ostatnie chwile spokoju zmarnowałabym na zamartwianie się tym, co dopiero miało nadejść.
Wypuściłam powietrze ze świstem, po czym wyprostowałam się i zadarłam głowę, żeby spojrzeć Edwardowi w oczy.
– No dobra, zacznijmy od początku… Jaki mamy plan? – zapytałam wprost, chociaż przed wyjazdem wielokrotnie omawialiśmy tę kwestię.
– Obserwujemy – odparł po prostu, wyraźnie niechętny, by znów zaczynać ten temat. – I czekamy. To tak w skrócie, jeśli chodzi o wymagania Aro.
– I jak na razie nie powiedział nam, co takiego sam wymyślił? – upewniłam się, ledwo powstrzymując się do tego, żeby wywrócić oczami. – Czasami naprawdę za nim nie nadążam…
– Jak długo nie zamierza znów zwrócić się przeciwko nam, jest w porządku – stwierdził, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to wcale nie jest takie proste. Nie ufaliśmy Aro, a fakt, że wydawał się być naszą jedyną nadzieją, bynajmniej nie ułatwiał sprawy. – Nie powiem, żeby mi się to podobało… Wiesz, gdybym tylko mógł, zabrałbym cię gdzieś daleko stąd, bylebyś tylko nie musiała brać w tym udziału – wyznał pod wpływem impulsu, spoglądając mi w oczy.
Jego głos zabrzmiał smutno i na swój sposób ostatecznie, co samo w sobie zaskoczyło mnie bardziej niż jego słowa. Nie żebym nie zdawała sobie sprawy z tego, że Edward się o mnie martwi, ale i tak… Prędzej spodziewałabym się, że puszczą mu nerwy i wprost zażąda ode mnie tego, żebym się wycofała, nawet wiedząc, że w ten sposób może co najwyżej doprowadzić do kolejnej awantury. Już wcześniej jasno dałam mu do zrozumienia, że nie pozwolę traktować się tak, jakbym była marnym, kruchym człowiekiem – w końcu w tym od samego początku tkwiła przyczyna naszego konfliktu, a przynajmniej tak wydawało mi się do tej pory. Tak czy inaczej, na pewno nie brałam pod uwagę tego, że mój mąż tak po prostu odpuści, nawet jeśli od naszej ostatniej wspólnej nocy starał się robić wszystko, bylebym poczuła się jak ktoś równy jemu – partnerka, która tak bardzo chciałam być.
Teraz wprost mówił mi o tym, co go dręczy, ale wcale nie próbował na mnie naciskać , ani też nie nalegał na to, bym w bezpiecznym miejscu czekała na to, aż utracę wszystkich tych na których naprawdę mi należało. Widziałam w jego oczach smutek – wręcz udrękę – ale przy tym zdecydowanie i zrozumienie, którego tak bardzo potrzebowałam. „Jesteśmy w tym razem” – wydawał się mówić, a ja… Och, gdyby tylko wiedział, co takiego działo się w moim wnętrzu! Gdyby tylko zdawał sobie sprawę z tego, o czym myślałam, raz po raz rozważając słowa Jaspera i próbując stwierdzić, co by było, gdybym zostawiła ich wszystkich i uciekła z Nessie, ledwo tylko pojawiłaby się okazja, bym mogła zabrać córkę.
Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, nagle zawstydzona i zaniepokojona. Bałam się tego, co mógłby wyczytać w moich oczach – tego, że byłby w stanie sięgnąć do mojej duszy albo znaleźć jakąś niedoskonałość w chroniącej mój umysł tarczy, tym samym będąc w stanie dowiedzieć się, co takiego chodziło mi po głowie…
– Gdzie są Izadora i Oliver? – zapytałam pod wpływem impulsu, chcąc zmienić temat, póki jeszcze byłam w stanie zebrać myśli i zdziałać cokolwiek.
Edward długo się we mnie wpatrywał, zanim w końcu wziął się w garść i zdecydował na to, żeby odpowiedzieć:
– Pewnie gdzieś w okolicy. Znowu gdzieś zniknęli, ale to nic takiego… – Spojrzał na mnie znacząco, dając mi do zrozumienia, że zachowanie mojej siostry i najlepszego przyjaciela, wcale nie różniłam się od tego, co zrobiłam ja.
– Chyba nie powinniśmy się rozdzielać – mruknęłam, po czym wykorzystałam chwilę nieuwagi, żeby wyślizgnąć się z jego ramion. Nie zatrzymał mnie, kiedy cofnęłam się o krok, nieznacznie zwiększając dystans pomiędzy nami. – Ja też nie powinnam była odchodzić tak daleko. Wracamy? Nie podoba mi się to, że reszta została z… – Wzruszyłam ramionami; dobrze wiedział, że miałam na myśli Aro, Sulpicię i Marissę.
– Są bezpieczni, Isabel – powiedział cicho, całkiem dobrze przewidując, co takiego mnie dręczy. – Stąd jestem w stanie usłyszeć ich myśli. Carlisle nad wszystkim czuwa, a jeśli chodzi o Aro… Cóż, wybył gdzieś krótko po tobie – przyznał, po czym zawahał się na moment. – Twierdził, że ma do załatwienia coś bardzo ważnego. Zabrał ze sobą Marissę, bo podobno mogła mu się przydać.
Coś ścisnęło mnie w gardle na samą myśl o tym, co mogli za naszymi plecami zdziałać Aro i Marissa – a więc dwie osoby, którym nie byłam w stanie zaufać. Wobec Sulpicii miałam dług wdzięczności, a jedynym, co byłam w stanie jej zarzucić, było niepojęte dla mnie uczuciem, którym nadal darzyła męża. Miłość lubiła zaskakiwać, ale w skrajnych przypadkach również zaślepiała; wiedziałam o tym z autopsji, dlatego sama nie byłam pewna w jakim stopniu powinnam zaufać wampirzycy, która już raz uratowała mi życie. Sulpicia wydawała się wierzyć w to, że jej partner może się jeszcze nawrócić i być może miała rację, jednak dla mnie było to nie do pojęcia.
Jeśli zaś chodziło o Marissę… Nie dbałam o to, że pomogła Jasperowi, chociaż nie musiała. Gdyby nie ona, być może wszystko potoczyłoby się inaczej i nie zamierzałam o tym zapominać. Jak długo miałam wątpliwości co do tego, co działo się z moją córką, kobieta pozostawała w moich oczach potencjalnym wrogiem, a to, że jak na razie wydawała się być po mojej stronie, niczego pod tym względem nie zmieniało.
Edward musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, co takiego chodziło mi po głowie, bo jedynie westchnął i ujął mnie za rękę. Jego dłoń była lodowato zimna, ale w paradoksalny sposób samym dotykiem rozgrzewał mnie bardziej niż cokolwiek innego. Moje serce przenikał lodowaty ziąb, a bliskość i wsparcie męża w jakiś pokrętny sposób było w stanie ten proces powstrzymać.
– Chodźmy – zadecydował i właściwie nie musiał dodawać niczego więcej, żebym go usłuchała.
Mogliśmy biec, ale żadne z nas nie widziało potrzeby do zbytniego pośpiechu. W milczeniu wpatrywałam się w usłane pożółkłymi liśćmi i samotnymi gałązkami leśnie podszycie, w pełni zobojętniała, co pozwoliło mi przynajmniej na moment odciąć się od niechcianych myśli. Czułam, że Edward raz po raz muska kciukiem wierzch mojej dłoni, lekko ją ściskając albo kreśląc na skórze jakieś skomplikowane wzory, w nadziei, że w ten sposób jakoś podniesie mnie na duchu. W pewnym sensie jego bliskość i dotyk pomagały, ale ulga była jedynie chwilowa, zresztą wątpiłam, by ktokolwiek był w stanie powstrzymać burzę, która rozpętała się w moim wnętrzu.
Do tego potrzebowałam działania, a nie pocieszających słów i przepełnionych strachem godzin oczekiwania. Nawet gdyby przyszło nam walczyć, a może nawet zginąć, przyjęłabym to z wdzięcznością. Pragnęłam po prostu skoncentrować się  na swojej wampirzej naturze i dać upust emocjom, pozwalając, żeby to ta najbardziej pierwotna cząstka mnie przejęła kontrolę. Gdybym poddała się pragnieniu zemsty i rządzy krwi, wszystko inne przestałoby mieć znaczenie; w końcu przestałabym się bać, zdolna odsunąć od siebie jakże zgubne emocje, również poczucie winy – i być może odważyłabym się posunąć do tego, co w obecnej sytuacji wydawało się równocześnie najlepszym, jak i najbardziej okrutnym rozwiązaniem.
Och, czasami naprawdę nienawidziłam samej siebie.
Nie zwracałam uwagi na to, gdzie idziemy, pogrążona w swoich myślach i w efekcie omal nie wpadłam na Edwarda, kiedy ten zatrzymał się bez ostrzeżenia. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, natychmiast podrywając głowę i rzucając mu zdezorientowane, pytające spojrzenie. Serce momentalnie zabiło mi szybciej, zdradzając zdenerwowanie i chyba jedynie cudem nie wyrywając mi się z piersi.
– Co się…? – zaczęłam niespokojnie i prawie natychmiast urwałam, bo mój mąż pokręcił z niedowierzaniem głową i niespodziewanie zaczął wyklinać na czym świat stoi. – Edwardzie! – ponagliłam go, wręcz żądając wyjaśnień, jednak i to okazało się niewystarczające, żeby zwrócić jego uwagę.
– Niedobrze – rzucił tylko. Wydawał się obojętny na to, że w ten sposób właściwie nie wyjaśniał mi niczego. – To nie jest… Cholera – zaklął znów, tym razem w trochę mniej szokujący sposób; miałam wrażenie, że połamie mi palce, kiedy w niekontrolowanym odruchu jeszcze mocniej ścisnął mnie za rękę. – Oszalał. Albo postanowił nas wszystkich wykończyć, ale to na jedno wychodzi.
Zaparłam się nogami o ziemię, po czym stanowczo szarpnęłam ręką. Nie udało mi się oswobodzić dłoni, ale przynajmniej zwróciłam na siebie jego uwagę, bo wzdrygnął się i w pośpiechu poluzował uścisk.
– Chwileczkę! O czym ty teraz mówisz? – zapytałam, coraz bardziej zaniepokojona. – Kto znowu…?
– Aro – odparł krótko, choć tego jednego akurat zdążyłam się domyślić. – Zrozumiesz na miejscu. Teraz musimy się pośpieszyć – dodał takim tonem, że mimo wątpliwości nie odważyłam się zaprotestować.
Nie pytając o nic więcej, bez protestów pozwoliłam, żeby pociągnął mnie za sobą. Tym razem oboje puściliśmy się biegiem, błyskawicznie pokonując kolejne metry i jedynie instynktownie wymijając kolejne drzewa. Nigdy nie miałam zaufania do samej siebie, kiedy poruszałam się po obcym terenie, ale tym razem nawet nie zastanawiałam się nad tym, co by się stało, gdybym jakimś cudem się potknęła albo nie zdążyła w porę wyminąć którejś z przeszkód na drodze.
Jasna cholera…, przeszło mi przez myśl, choć wciąż nie byłam pewna, co takiego się dzieje. Mimo to w jednej chwili jedno stało się dla mnie jasne, i to jeszcze zanim dołączyliśmy do pozostałych, podenerwowani i mocno zaniepokojeni – i na własne oczy przekonałam się, że mam rację.
Nie byliśmy sami.
A Aro chyba faktycznie postradał zmysły.

5 komentarzy:

  1. Dobra, to znów ja. Więc, część przeczytałam i potem aby nie zostawić komentarza podzielonego na milion - skomentuję. :)

    Zacznijmy od tego, że pierwszy raz widzę Jamesa w dobrym świetle - na razie - bo nie wiem, co tam dalej wykombinowałaś ^^. A znając ciebie, wiem, że na pewno będzie akcja!

    Lekko zmienione imię, bo Isabel, ale Cullenowie i tak mówią Bella - wedle tradycji. Podoba mi się to, w pewien sposób to ich wyróżnia, jak wiele innych rzeczy.

    Mała depresja Belli po śmierci jej rodziców jest całkowicie zrozumiana, ale dobrze, że James ją zganił, powróciła! Moim zdaniem tak szybko do niej to dotarło i jakby nagle zapomniała, ale nie ukrywajmy - wiele nowości się wydarzyło i nic dziwnego, że nie mogła się w tym wszystkim połapać.

    Kreacja Cullenów podobna, a jednak inna. Szczególnie, że Bella staje się jedną z nich w tradycyjny sposób - adoptują ją - ale bez żadnych przemian w wampirki - na razie!

    Powiem tak. Kocham Edwarda. Ale... to chyba wszyscy wiedzą, prawda? Kocham go w każdej postaci, po prostu go kocham (nieco nadużywam słowo kocham ale... - ja go kocham!).
    Jego pierwsze spotkanie z Bell było, cóż, specyficzne! To na pewno. Ale przy fortepianie wszystko ładnie naprawił.

    O! I tu mi się przypomniała kolejna zmiana, a mianowicie charakter Belli. Sztuki walki, nie wzrusza się często, nie rumieni - no, nowa Bella! Jednak, przy Edwardzie nadal jest tą uroczą Bell :). Nic dziwnego, w końcu jest przy nim ;-;

    Coś mi się wydaje, że Cullenowie powiedzą jej prawdę, no chyba że - to Jake ich wyda, który już wilczkiem jest.

    Jestem team Edward - tak podkreślę, jakby nie było wiadomo.

    Kocham rozdział, w którym jest opisana rozmowa Edwarda i Belli. Zachowywali się wtedy uroczo, byli uroczy.
    Mam nadzieję, że będzie wiele akcji - a oprócz niej - wiele scen romantycznych między Bell i Edkiem. Wiem, że nie każdy za tym przepada, ale ja owszem ;-; I mam nadzieję, że sceny czułości między nimi będą, bo kurczę, oni są tacy super.

    I tak pewnie nie skomentowałam wszystkiego, co chciałam. Na pewno to nadrobię! :)
    Wyczekuj kolejnych komentarzy ode mnie! Wiem, że moja wypowiedź jest pomieszaniem z poplątaniem, ale mam nadzieję, że jakoś się zorientujesz!

    Pozdrawiam,
    CM Pattzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie mnie zawstydziłaś, bo ja wciąż zabieram się na nadrabianie zaległości u Ciebie. Może w święta się uda, a przynajmniej mam taką nadzieję. Niemniej wciąż czytam! To jedno mogę obiecać!
      Z góry przepraszam za... jakość pierwszych notek, ale to opowiadanie zaczęłam pisać w 2009 roku, a naprawdę pokochałam dopiero z początkiem trzeciej księgi. Akcję mogę obiecać, ale i tak pozostawiam to Twojej ocenie. Mam do tej historii sentyment, więc...
      Pięknie dziękuję za taki długi, ładny komentarz. Mam nadzieję, że reszta również Ci się spodoba i... Cóż, czekam na więcej takich cudownych opinii =)

      Pozdrawiam,
      Nessa.

      Usuń
    2. Znając ciebie - nie wątpię w to, że będzie ciekawie. :)
      Woha, 2009 rok to masa czasu, a powiem Ci, że początkowe rozdziały naprawdę mi się podobają ^^.
      Tak już myślałam, że może przestałaś czytać mojego bloga, ale miło wiedzieć, iż jednak się myliłam! :)

      Usuń
  2. Jejku, naprawdę muszę się wziąć za siebie, bo niedługo takie zaległości mi się narobią, że nigdy z tego nie wyjdę o_O Idziesz jak burza z tymi rozdziałami. Ale zazdroszczę- też chciałabym mieć tyle czasu, co ty na pisanie. Nawet z naprawionym telefonem nie mam go aż tyle. Ale może przynajmniej będę mogła w końcu być trochę bardziej na bieżąco... Oby :)
    Ale o rozdziale. Nie sądziłam, że trafią tak szybko do Volterry. Ale nie dziwię ci się, że nie opisałaś tej całej podróży samolotem. Też by mi się nie chciało.
    No i w ogóle to wszystko, co się dzieje, coraz bardziej się komplikuje... Niby Aro i Cullenowie współpracują ze sobą, ale nie ufają sobie nawzajem (przynajmniej Cullenowie Arowi, bo nie wiem, jak Aro Cullenom; chociaż w pewnym stopniu na pewno im zaufał, skoro akurat ich poprosił o "pomoc" ). Ale obawiam się, że z tego ich wspólnego działania może wyniknąć coś niedobrego... Aro zawsze był nieprzewidywalny i nie wiadomo, jak się zachowa w chwili, jeśli coś pójdzie nie tak. Obym nic nie wykrakała, chociaż spodziewać to można się wręcz wszystkiego.
    I znowu, już drugi rozdział z rzędu będę się zachwycała Edwardem i Bellą (zwonu -.-). Przyjemnie się czyta o tym, że między nimi jest coraz lepiej. Że zaczynają ufać sobie tak bardzo jak dawniej, że są coraz bliżej siebie. Problemy często zbliżają... Ale szkoda, że akurat w tym przypadku problemem jest zniknięcie ich córki.
    I jak już wspominałam wcześniej, ze współpracy z Aro nie wyjdzie koniecznie tylko dobre, co widać po końcówce tego rozdziału. Zastanawiam się, co on znowu wymyślił. Ale skoro Edwardowi to się nie podoba i że ten chce czym prędzej znaleźć się przy bliskich, to wnioskuję, że naprawdę jest nie za ciekawie...
    Czekam na ciąg dalszy.
    Do napisania,
    lilka24

    OdpowiedzUsuń
  3. Święta idą, więc s.w.e.e.t.n.e.s.s rozdaje prezenty w postaci komentarzy :D Wzięłam swój leniwy tyłek i nadrabiam, wszystko nadrabiam :) Tutaj jeszcze muszę poczytać troszkę, więc skomentuję ten rozdział :) O ile mnie leń nie dopadnie (a czuję, że tak będzie, bo już się do mnie zbliża wielkimi krokami), to postaram się skomentować też na pozostałych blogach :)
    Oczywiście, że historia na tym blogu mi się podoba : ) Naturalnie, nie tylko na tym :) Aby nie było niedomówień :) Podoba mi się styl w jakim piszesz. Wszystko jest zrozumiałe, nie trzeba siedzieć przez kilka minut i się zastanawiać "O co tutaj chodzi?". Czyta się lekko. Nawet nie wiadomo kiedy się kończy ;c Ale to mówiłam, prawda?
    Tworzysz nowe historie, przedstawiasz bohaterów w innym świetle. Od tego właśnie są blogi, prawda? Każdy może realizować swoje pomysły, ubarwiać, a nawet naginać fakty :) I to jest właśnie fajne :)
    Jejku, ja nie wiem jak mogłam dopuścić do tego, że NIE przeczytałam na tym blogu trzech rozdziałów. Aż taka leniwa jestem? Cholera.
    Nie wiedziałam, że wampiry mogą postradać zmysły, ale jak już mówiłam, w blogowaniu (no i ogólnie w tworzeniu swoich własnych historii) jest cudowne to, że możemy naginać fakty.
    Dlaczego skończyłaś w takim momencie? :( Mam nadzieję, że rozdział pojawi się szybko, bo ja jestem ciekawa o co chodzi i czemu Edward klął. No, tworzy napięcie, to mogę ci zapewnić :)

    Pozdrawiam,
    s.w.e.e.t.n.e.s.s

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa