środa, 8 października 2014

Trzydzieści pięć

Trzydzieści pięć.
Pragnienia

Była tam. Czułam ją wyraźniej – lśniącą i pulsująco lekko, tuż na wyciągnięcie ręki. Zaraz po tym ją zobaczyłam, co było najdziwniejszym i jednocześnie najcudowniejszych doświadczeniem, jakie w ostatnim czasie miało miejsce w mojej egzystencji. Zbyt pochłonięta zmartwieniami, nie zwracałam uwagi na nic innego, a jednak w tamtej chwili zachwyt na ułamek sekundy przysłonił wszystko inne, a ja wręcz zachłysnęłam się nadmiarem mocy, która przecież należała do mnie.
Tarcza wydawała się emitować łagodną, posrebrzaną poświatę. Przypominała drugą skórę albo mgiełkę, która otaczała moje ciało, dopasowując się do mojej sylwetki. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś podobnego, a jednak nie czułam strachu. To było trochę tak, jakbym podświadomie od samego początku wiedziała, że ona tam jest – i że należy do mnie. W tamtej chwili naprawdę ją poczułam i to było o wiele intensywniejsze niż przebłyski, których doświadczyłam, kiedy próbowałam zapanować nad zdolnościami pod okiem Eleazara. Tym razem byłam w pełni świadoma swoich zdolności, swojej tarczy, a jedynym, co musiałam zrobić, było wykorzystanie tego, czym dysponowałam i odpowiednie wykorzystanie tych niezwykłych zdolności.
Czujesz ją, prawda?, usłyszałam, ale tym razem głos Santiego brzmiał inaczej, jakby rozbrzmiewając we wnętrzu mojej głowy.
To również wydało mi się czymś naturalnym.
Tak, odpowiedziałam bez wahania i wtedy dotarła do mnie jego satysfakcja, może nawet duma. Teoretycznie nie obchodziło mnie to, co o mnie myślał, ale i tak poczułam się mile połechtana tym, że mnie doceniał. Och... Siedzisz w mojej głowie?, zapytałam, nagle skonsternowana i zaniepokojona tym, jak łatwo przyszło mu przeniknąć przez otaczającą mnie osłonę.
Iluzja, odparł spokojnie. Ale tak, teoretycznie siedzę w twojej głowie. Co oczywiście nie znaczy, że mogę czytać ci w myślach. Sama mi je udostępniasz.
Odetchnęłam w duchu, bo ostatnim, czego potrzebowałam, był Santiego ze zdolnościami mojego męża. Nawet Edward nie znał wszystkich moich myśli, więc tym bardziej nie miałam ochoty na to, żeby  udostępnić je komuś, kto w zasadzie był mi obcy. Przywykłam do tego, że moja głowa należy wyłącznie do mnie, a jednak mój własny ojciec jakimś cudem był w stanie obalić wszystko to, w co do tej pory wierzyłam.
Takie myślenie i powracające obawy skutecznie mnie rozproszyły, ale nie wróciłam do rzeczywistości jakoś szczególnie gwałtownie. Bardzo powoli otworzyłam oczy, wciąż lekko skonsternowana, ale przede wszystkim zaskoczona tym, co nadal czułam. Już nie widziałam otaczającego mnie blasku mentalnej tarczy, ale byłam jej świadoma, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie potrafiłam tego opisać, ale to było trochę tak, jakby możliwość zobaczenia mojego własnego mechanizmu obronnego, umożliwiła mi zapanowanie nad nim. W końcu zyskałam to, czego potrzebowałam od samego początku: punkt podparcia. Nie byłam jeszcze pewna, co takiego mi to daje, ale uznałam to za dobry znak.
Zatrzepotałam powiekami, po czym bardzo powoli spojrzałam przed siebie. Czułam obecność Santiego, ale nie od razu zamierzałam odwrócić się w jego stronę. Jak się okazało, nawet nie musiałam tego robić, bo po dłuższej chwili milczenia wampir podniósł się bezszelestnie i obszedłszy mnie, przykucnął tuż naprzeciwko, żeby móc spojrzeć mi w oczy. Jego własne błyszczały intensywnie, a przy tym sprawiały wrażenie niezwykle poważnych i w pełni skoncentrowanych na mnie.
– Wkrótce zrozumiesz – obiecał mi, jakimś cudem doskonale zdając sobie sprawę z tego, co takiego czułam i co mnie dręczyło. – To przez cały czas było i jest w tobie. Spróbuj to zaakceptować, a potem wykorzystać, tak jak wykorzystujesz wzrok czy słuch.
– Cały czas to akceptuję – zaprotestowałam, ale z jakiegoś powodu mój głos zabrzmiał zdecydowanie bardziej niepewnie niż chciałam.
Santiego uśmiechnął się z odrobiną cynizmu.
– Próbujesz oszukać niewłaściwą osobę – stwierdził spokojnie, podnosząc się. Aż uniosłam brwi ku górze, zaskoczona.
– To znaczy ciebie?
Nawet się nie obejrzał.
– Nie – powiedział i zabrzmiało to niemal pogodnie. – Siebie.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. A co to niby miało znaczyć?
Minęło kilka minut, nim uświadomiłam sobie, że Santiego nie zamierza wrócić i najzwyczajniej w świecie zostawił mnie w lesie. To zdekoncentrowało mnie jeszcze bardziej, jednocześnie mnie drażniąc, co i wprawiając w konsternację. Jak ja niby miałam rozumieć jego zachowanie? Najpierw na mnie naciskał, zamierzając mnie uczyć, a już w następnej chwili jak gdyby nigdy nic zostawiał mnie samą, na dodatek tak skołowaną, że sama nie byłam pewna, co powinnam o jego zachowaniu myśleć. Gdzie był sens w jego postępowaniu?
Teoretycznie miałam okazję, żeby wrócić do domu, ale nie podjęłam decyzji o powrocie od razu. Las był spokojny, poza tym cisza w końcu zaczęła mi się udzielać, wpływając na mnie w niemal kojący sposób, a przecież właśnie tego potrzebowałam. Do tej pory byłam przekonana, że wiem czego chcę i że to właśnie chwila spokoju jest szczytem moich marzeń, ale cała ta sytuacja z Santiego oraz chwila, którą spędziłam w samotności, dały mi do myślenia. Czułam się rozbita i już sama nie byłam w stanie określić własnych emocji, może pomijając wciąż odczuwaną gorycz i wszechogarniające zmęczenie. Słowa ojca nie dawały mi spokoju, dręcząc mnie tym bardziej, że w głowie miałam pustkę i nie byłam w stanie się nad nimi zastanowić.
Oszukuję siebie? W pierwszym odruchu chciałam zaprzeczyć, ale kiedy się nad tym zastanowiłam, musiałam zgodzić się z tym, że coś w tym jest. Nigdy nie lubiłam przyznawać się do błędu, poza tym nadal czułam się poirytowana tym, że to Santiego udzielał mi jakichkolwiek rad – na dodatek dobrych rad! – ale moje własne sumienie nie dawało mi spokoju. Wątpliwości doszły do głosu i ostatecznie zaczęłam się zadręczać również tym, jak potraktowałam Edwarda, chociaż do tej pory próbowałam przekonywać samą siebie, iż nie zrobiłam niczego, co powinno mnie teraz dręczyć. Do diabła, przecież to była również jego wina – a także tego, że uparcie traktował mnie tak, jakbym nadal była kruchym, niedoświadczonym człowiekiem. Co więcej, przez cały czas próbował obchodzić się ze mną jak z jajkiem, a ja tego nie chciałam. Dlaczego miałam mieć do siebie pretensje o to, że to mój mąż nie potrafił zrozumieć, że ja…?
Och, kogo ja właściwie chciałam oszukać?
Szybko odrzuciłam tę i jej podobne myśli, bo w pamięci zamajaczyła mi odpowiedź Santiego. Sfrustrowana, biegiem ruszyłam w drogę powrotną, chociaż nawet nie próbowałam się wysilać, stawiając na tempo, które spokojnie można by uznać za ludzkie. Pęd miał w sobie coś kojącego, nawet jeśli daleko było mi do poruszania w błyskawiczny, typowy dla nieśmiertelnej sposób. Chciałam przeciągnąć konieczność powrotu w czasie i jednocześnie coś ciągnęło mnie do jedynego miejsca, gdzie mogłam poczuć się bezpiecznie. Co prawda trudno było mówić w tamtej chwili o domu – już przekonałam się, że znajome mury nie są w stanie powstrzymać naszych wrogów – ale o samą obecność osób, które nade wszystko kochałam. Fakt, że najpewniej na miejscu miałam zastać Aro, Sulpicię i Marissę podsycał moją niechęć, ale tak naprawdę niczego nie zmieniał. Ta trójka nie miała znaczenia, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę uczucia jakimi darzyłam moją rodzinę. Jeśli nie Cullenowie, kto tak naprawdę miał być w stanie zrozumieć to, co czułam i przymknąć oko na momenty, kiedy zachowywałam się jak jakaś idiotka?
Zawahałam się, kiedy w końcu znalazłam się przed domkiem. W milczeniu spojrzałam na miejsce, które do tej pory stanowiło dla mnie coś intymnego, być może dlatego, że po zachodzie słońca zawsze byliśmy tam tylko we trójkę – Renesmee, Edward i ja. Coś ścisnęło mnie w gardle, kiedy przypomniałam sobie, że ten wieczór będzie inny i to nie tylko dlatego, że mieliśmy tak wielu nieproszonych gości. Oczywiście, kochałam swoją rodzinę, ale domek był mały, a w tak licznym towarzystwie zaczynałam się czuć klaustrofobicznie. Nade wszystko chciałam, żeby wszystko było tak, jak zawsze, a więc wziąć Nessie w ramiona, bezpiecznie położyć ją do łóżeczka, a potem znaleźć ukojenie w sypialni, tuż u boku Edwarda. Co prawda podczas ciąży kłóciliśmy się często, ale odkąd mój mąż poszedł po rozum do głowy, nie miałam mu niczego do zarzucenia – wręcz przeciwnie: nie miałam wątpliwości, że robił wszystko, byleby wynagrodzić mnie i małej to, jak się zachowywał. Tym bardziej nie byłam pewna, dlaczego potraktowałam go tak chłodno po powrocie z lasu, ale czułam się tak bardzo rozbita… Martwiłam się, a troska, którą okazywał mi z tego powodu, zaczynała być uciążliwa.
Podeszłam bliżej, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że w domu jest wręcz zaskakująco spokojnie. W przypływie niepokoju ruszyłam w stronę drzwi, a serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, tak bardzo zdenerwowana się czułam. Nigdy nie byłam jakoś szczególnie przewrażliwiona, nawet kiedy mieliśmy uzasadnione powody, żeby obawiać się ataku ze strony Volturi, ale po tym, co się wydarzyło, byłam gotowa na wszystko i najdrobniejsze odstępstwo od normy wytrącało mnie z równowagi. To, że nikogo nie wyczuwałam, bynajmniej mnie nie uspokajało, zwłaszcza, że kiedy wychodziłam, wszyscy siedzieli w salonie i nikt nie wyglądał na chętnego gdziekolwiek się ruszać.
Nie musiałam sprawdzać w salonie, żeby wiedzieć, że nikogo tam nie zastanę. Od razu pobiegłam na piętro, chociaż i tam nie wyczuwałam nikogo – ani wampira, ani zmiennokształtnego. Coraz bardziej zaniepokojona, udałam się prosto do sypialni, od razu kierując się w stronę łóżka i nawet nie zawracając sobie głowy zapalaniem światła. W ciemnościach czułam się lepiej, co było dość ironiczne, bo to właśnie mrok zwykle wzbudzał niepokój. Jako dziecko również bałam się ciemności, ale przemiana w nieśmiertelną i wszystko to, czego doświadczyłam w ciągu minionych miesięcy, skutecznie utwierdziły mnie w przekonaniu, że są rzeczy o wiele bardziej niepokojące od braku światła. Jako pół-wampir zresztą czułam się bardziej związana ze światem nocy niż blaskiem dnia, chociaż nigdy wcześniej nawet nie zwracałam uwagi na to, którą porę dnia preferuję.
Opadłam na łóżko, układając się na plecach i wbijając wzrok w sufit. Nie czułam się tak źle, żeby moja ludzka natura przeważyła i zmroczył mnie sen, ale i tak zamknęłam oczy, wyczerpana przede wszystkim psychicznie. Powinnam była wstać i poszukać kogokolwiek, kto wyjaśniłby mi, co się dzieje, ale jednocześnie głos zdrowego rozsądku przekonywał mnie, że natychmiast zorientowałabym się, gdyby cokolwiek było nie tak. Od mojego rozstania z Santiego nie minęło znów tak wiele czasu, poza tym ostatni atak Volturi zakończył się pożarem, a w domku wszystko było w jak najlepszym porządku – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Cokolwiek się wydarzyło…
Właściwie wyczułam niż usłyszałam, że nie jestem sama. Instynktownie uniosłam powieki, po czym poderwałam się do pozycji siedzącej, natychmiast zwracając się w stronę drzwi balkonowych. Mimowolnie zadrżałam, kiedy chłodne, wieczorne powietrze wdarło się do pokoju, wprawiając w ruch firanki i przenikając przez ubranie, które miałam na sobie. W pierwszym odruchu napięłam mięśnie i przyczaiłam się, gotowa do obrony, jednak po chwili rozpoznałam znajomy zapach i sylwetkę, która zamajaczyła w pobliżu okna.
– Wszyscy wyszli na polowanie i w… hm, ważnych sprawach – uświadomił mnie spokojnie Edward. Zachowywał się tak, jakby nie wyczuł mojego wcześniejszego dystansu, chociaż coś w wyrazie jego złocistych tęczówek wydało mi się niewłaściwe.
– Chcę wiedzieć, co to za ważne sprawy? – zapytałam, decydując się na równie uprzejmy, spokojny ton.
Jeszcze kiedy mówiłam, rozluźniłam mięśnie i ponownie opadłam na materac. Kątem oka obserwowałam męża, świadoma jego obecności tym bardziej, że podszedł bliżej i teraz widziałam go w całej okazałości. Jeszcze godzinę wcześniej pewnie warknęłabym na niego za to, że nie zamierzał rozwinąć tematu, ale teraz sama nie byłam zainteresowana „ważnymi sprawami”, które rzekomo mieli pozostali. Ulżyło mi, że nic złego ich nie spotkało, poza tym nie dało się ukryć, że byłam zadowolona mając dom tylko dla siebie, przynajmniej tymczasowo.
– Niekoniecznie – stwierdził Edward.
Zastygł w miejscu i już tylko obserwował mnie, jakby sam nie był pewien czy powinien wyjść, czy raczej nie będę miała nic przeciwko temu, żeby ze mną został.
Westchnęłam w duchu, równie oszołomiona, co i… Hm, nawet nie potrafiłam opisać tego, co czułam. Wiedziałam jedynie, że nieświadomie stworzyłam pomiędzy nami dystans i że ta przepaść powiększała się z każdą kolejną sekundą. Nie chciałam tego, a jednak zachowanie Edwarda utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak robimy coś nie tak. Cokolwiek mówiłam, potrzebowałam go zwłaszcza teraz i dopiero zaczynało to do mnie docierać.
Obrzuciłam go przeciągłym spojrzeniem spod na wpół przymkniętych powiek. Poraziła mnie maska, którą przybrał, a która uniemożliwiła mi określenie, jakie targają nim emocje. Przygryzłam dolną wargę, nie po raz pierwszy wyklinając w myślach to, że z jakiegokolwiek powodu zachowywał się tak względem mnie. Ostrożność mnie nie dziwiła, ale na swój sposób raniła, chociaż sama to zapoczątkowałam, naskakując na niego właściwie bez większego powodu… No, dobrze. Wtedy miałam powody, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo leżąc na łóżku i obserwując go, nie byłam w stanie przypomnieć sobie żadnego z argumentów, których wcześniej użyłam, żeby usprawiedliwić się przed samą sobą.
Dotychczasowa irytacja, zmęczenie i strach w jednej chwili zlały się w jedno, wprawiając mnie w jakiś dziwny stan, którego nie rozumiałam i który mnie zaskoczył. W ułamku sekundy dotarło do mnie, że nie chcę być dłużej sama, że musze zrobić… cokolwiek. To diametralnie przeczyło temu, czego do tej pory zdawałam się pragnąć, ale nie dbałam o to.
Wciąż pełna sprzeczności, powoli usiadłam i podwinąwszy kolana pod brodę, spojrzałam wprost w topazowe tęczówki Edwarda.
– Gniewasz się na mnie? – wypaliłam, czym skutecznie wprawiłam go w konsternację.
Uniósł brwi i spojrzał na mnie zaskoczony.
– A powinienem? – mruknął i chociaż początkowo zabrzmiało to w ten przesadnie uprzejmy, pozbawiony emocji sposób, już w następnej sekundzie zmaterializował się u mojego boku. Usiadł na skraju materaca i wyciągnąwszy dłoń, musnął mój policzek, spoglądając na mnie z mieszaniną troski i czułości. – Bello, jak bym mógł…
– Ja bym mogła – stwierdziłam, rozluźniając uścisk.
Jego oczy pociemniały, chociaż nie byłam pewna czy w odpowiedzi na moje słowa, czy to, że odsunęłam się nieznacznie, zwiększając dystans pomiędzy nami. W pierwszym odruchu chciałam zrobić coś, żeby utwierdzić go w przekonaniu, że wcale nie miałam tego na myśli i wszystko jest w porządku, ale przecież powiedziałam dokładnie to, co od samego początku chciałam!
Och, dlaczego to musiało być tak bardzo skomplikowane? Teoretycznie mówienie prawdy powinno przychodzić mi z łatwością, ale teraz sama już nie byłam pewna co jest właściwie, a co nie. Nie rozumiałam siebie, tak jak i nie rozumiałam tego, co czułam, zupełnie jakby wraz ze zniknięciem Renesmee odebrano jakąś istotną cząstkę mojej duszy bez której nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Cokolwiek bym nie zrobiła, ostatecznie okazywało się, że podjęta przeze mnie decyzja była niewłaściwa, a ja w równym stopniu raniłam samą siebie, co i tych, których kochałam.
Spojrzałam na Edwarda z wahaniem, nie mogąc zmusić się do tego, żeby spojrzeć mu w oczy. Nie mogłabym patrzeć w jego pociemniałe ze zmartwienia tęczówki, świadoma tego, że to ja jestem odpowiedzialna za jego nastrój. Nade wszystko pragnęłam paść mu w ramiona, żeby naprawić to, co mniej lub bardziej świadomie między nami popsułam, ale jednocześnie nie byłam w stanie się ruszyć. Marzyłam, żeby – obojętny na moje zachowanie – znów spróbował się do mnie przesunąć, żeby mnie dotknął, ale kolejne sekundy mijały, a my siedzieliśmy w tych samych pozycjach. Czułam, że dystans pomiędzy nami wzrasta i nagle naszła mnie niepokojąca myśl, że wkrótce okaże się na tyle duży, że już nie będziemy w stanie go pokonać. Chciałam to zatrzymać, ale nie miałam pojęcia jak; to była kolejna niewiadoma, jedna z wielu, czego byłam boleśnie świadoma.
Łzy zapiekły mnie pod powiekami, choć obiecałam sobie, że nie będę więcej płakać. Sprzeczne ze sobą emocje powoli rozrywały mnie od środka, a jednak siedziałam spokojnie. W moim wnętrzu rozpętała się prawdziwa burza, a jednak jakimś cudem nadal pozostawałam w jednym kawałku zamiast tu i teraz rozsypać się w drobny pył.
– Przepraszam – usłyszałam i z opóźnieniem dotarło do mnie, że to ja wypowiedziałam to jedno słowo.
Poczułam na sobie intensywne spojrzenie złocistych tęczówek – ostrożną mieszankę powątpienia, ale i nadziei. W tamtej chwili całą sobą pragnęłam przeniknąć myśli mojego męża, żeby zrozumieć, co takiego powinnam zrobić i co on sądził o całej sytuacji. Miałam dość milczenia i tego, co było pomiędzy nami z mojej winy, ale jednocześnie w głowie miałam kompletną pustkę i sama nie wiedziałam, jak powinnam postąpić dalej, jak to naprawić i…
Nie jestem pewna, kiedy w końcu zmusiłam swoje ciało do współpracy i przesunęłam się w stronę Edwarda. Wyczułam, że zesztywniał, kiedy nasze ciała przypadkiem otarły się o siebie, ale  – w przeciwieństwie do mnie, czego również byłam świadoma – nie próbował się odsuwać albo jakkolwiek wzbraniać przed moim dotykiem. Zachęcona i zarazem jeszcze bardziej rozbita emocjonalnie, wyciągnęłam obie dłonie przed siebie, lekko muskając palcami jego osłonięty tors. W tamtej chwili jakby coś we mnie pękło, a ja dałam upust wszystkim swoim emocjom, przekształcając je w coś nowego, czego nie byłam w stanie opanować. Pożądanie nie znało ograniczeń, nie rozgraniczało się na uczucia dobre i złe. Ten ogień po prostu istniał, przysłaniając wszystko inne i czyniąc całą sytuację znacznie prostszą, chociaż nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek poczuję się tak, jakbym miała nad czymkolwiek kontrolę.
Spróbowałam przesunąć się bliżej i w efekcie właściwie wpadłam mojemu mężowi w ramiona. W pierwszej chwili zesztywniał, zaskoczony, ale po chwili poddał mi się i oboje wylądowaliśmy na materacu. Policzkiem musnęłam jego tors, lądując na Edwardzie całym ciałem, po czym błyskawicznie poderwałam się do pozycji siedzącej. Usiadłam na nim okrakiem, żeby w następnej sekundzie nachylić się nad nim. Moje włosy musnęły jego twarz, zachęcając mnie do tego, żebym ułożyła dłonie na jego policzkach. W końcu nasze oczy spotkały się ze sobą, a mnie poraziła intensywność jego spojrzenia oraz sprzeczność zawartych w nim emocji. Jakkolwiek starał się to przede mną ukryć, mój mąż czuł się w równym stopniu rozbity co i ja, i ta świadomość w jakiś niezrozumiały sposób podniosła mnie na duchu.
Oboje cierpieliśmy. To był nasz wspólny ból, który w równym stopniu pragnęliśmy zaspokoić.
Niczym w transie nachyliłam się, po czym – wciąż patrząc mu w oczy – ostrożnie musnęłam jego wargi swoimi. Chociaż pocałunek był krótki i niewinny, poczułam się tak, jakby poraził mnie prąd. Fala ciepła przenikła całe moje ciało, przechodząc wzdłuż kręgosłupa i sprawiając, że poczułam się jeszcze bardziej pewna tego, co tak naprawdę chciałabym zrobić. Jakaś część mnie wiedziała, że chwila zapomnienia nie rozwiąże wszystkiego, ale mimo wszystko…
Poza tym potrzebowałam go. Mogłam udawać, że jest inaczej i wyżywać się na wszystkich w koło, ale to nie zmieniło faktu, że go kochałam.
– Przepraszam – powtórzyłam, tym razem świadomie, chociaż mój głos i tak okazał się dziwnie łamliwy, a przy tym niewiele głośniejszy od szeptu.
Jeszcze kiedy mówiłam, raz jeszcze nachyliłam się, żeby go pocałować. Jego ramiona bez ostrzeżenia owinęły się wokół mnie, stanowczo przyciągając mnie do siebie.
Trudno było ustalić, które z nas pierwsze zdecydowało się na pocałunek. Tym razem w pieszczocie nie było niczego niewinnego; to był gwałtowny, pełen tęsknoty i emocji pocałunek od którego zawirowało mi w głowie, i który w niczym nie przypominał pieszczot, którymi wcześniej się obdarzaliśmy.
To było coś innego. I chociaż nie wiedziałam, gdzie nas zaprowadzi, nade wszystko pragnęłam się temu poddać.

2 komentarze:

  1. Ach, pojawił się rozdział ^^ Pochłonęłam go całego w kilka minut, podczas zastępstwa. No i bardzo mi się rozdział spodobał.
    W bardzo ciekawy sposób opisałaś to, co czuła Bella kiedy wyczuła tą tarczę. No i udało się jej, powiedzmy, udostępnić komuś swoje myśli, w tym wypadku Santiego'wi.
    Ale zastanawiam mnie to, dlaczego on zostawił ją samą w lesie. Jakieś powody miał ku temy, prawda? No na pewno. Ale jakie, to nie wiem.
    No i ta sytuacja, która wydarzyła się w domku... Nie dziwię się, że Bella w końcu pękła i potrzebowała bliższego kontaktu z Edwardem. Te wszystkie wydarzenia odciskają na niej coraz mocniejsze piętno i ona sobie z tym nie radzi po prostu. W końcu porwanie dziecka dla każdej matki jest przytłaczające. To chyba najgorsza rzeczy, oprócz śmierci dziecka, dla matki. Że nie może przytulić tego dziecka, zobaczyć, jak się uśmiecha, uczy nowych rzeczy... Wiesz, o co mi chodzi, prawda? No i Bella szukała tej bliskości z mężem, bo chciała poczuć, że jednak nie wszystko wywróciło się do góry nogami, że jednak coś jest tak jak dawniej. Że są rzeczy, które są takie jak dawniej. A Edward jest nadal z nią no i jakoś stara się jej pomóc, chociaż jego zachowanie jeszcze bardziej ją frustruje niż pomaga. Ale nic dziwnego- w końcu dla Edwarda Bella już chyba zawsze będzie kruchym człowiekiem... W końcu jak kiedyś mi wspomniałaś, wampirzy rzadko kiedy się zmieniają, a Edward już chyba nigdy się nie zmieni... Zawsze będzie przewrażliwiony na punkcie Belli i Renesmee...
    I także Edward też potrzebował tej bliskości z Bellą, skoro tak a nie inaczej zareagował na jej gesty. Z jednej strony jest w końcu mężczyzną, ale no on też to wszystko przeżywa...
    Dobrze, to ja lecę. Zostawię tylko komentarz na Zagubionych i lecę uczyć się na WOS oraz matmę.
    Pozdrawiam,
    lilka24

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka kochana:) Rozdział jak zawsze mega wspaniały:) Nic dodac nic ująć:) Rewelacja:)Ciekawa jestem czy nie będzie po tym numerku małej niespodzianki w postaci dzidziusia:)???? Było by ciekawie ;p Z utesknieniem czekam na kolejne:) Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa