Trzydzieści cztery.
Siła umysłu
Santiego
bez słowa wyjaśnienia wyprowadził mnie przed dom. W powietrzu wciąż unosił się
odległy, drażniący zapach dymu, częściowo jedynie rozproszony przez deszcz.
Zadrżałam mimowolnie, dopiero teraz w pełni zwracając uwagę na przenikliwy
chłód, nie taki znów dziwny na Alasce. Jako w połowie wampirzyca nie
przejmowałam się jakoś szczególnie zimnem, jednak w tamtym momencie zadrżałam
mimowolnie, nagle żałując, że jednak nie przyjęłam propozycji Edwarda i nie
zaszyłam się we względnie bezpiecznej sypialni. W końcu pojawiło się zmęczenie,
a moje ciało dość gwałtownie zareagowało na wywołane zanikiem adrenaliny
wyczerpanie, sprawiając, że poczułam się wyczerpana i pozbawiona chęci na
cokolwiek.
Zatrzymałam
się na werandzie i oparłszy o drewnianą balustradę, w milczeniu spojrzałam na
stojącego do mnie plecami wampira. Nadal miałam swoiste trudności z przyjęciem
do wiadomości tego, że był moim ojcem, nie wspominając o tym, bym tak po prostu
mogła przejść z tym faktem do porządku dziennego. Do diabła, sama nie byłam
pewna dlaczego o tym myślałam, ale rozżalona i zła na cały świat, nie byłam w
stanie powstrzymać wypełniającej mnie goryczy. Sama sobie szukałam powodów do
zmartwień, woląc odnosić się chłodno do męża albo koncentrować się na dawnych
żalach niż mierzyć się z aktualnymi problemami.
– Nic jej
nie będzie. Kajusz to szuja, tak, ale nie wyobrażam sobie, by mógł skrzywdzić
dziecko dla przyjemności – odezwał się Santiego, natychmiast orientując się, że
zwolniłam kroku i zastygłam w miejscu.
– Chciałeś
mnie w ten sposób pocieszyć? – zapytałam chłodno, nawet nie próbując się
wysilać.
Obejrzał
się, by móc rzucić mi nieodgadnione spojrzenie. Coś w spojrzeniu tych
rubinowych tęczówek przyprawiło mnie o dreszcze, ale cierpliwie zniosłam jego
spojrzenie, za punkt honoru stawiając sobie to, by nie okazać lęku.
– A udało
mi się? – zapytał spokojnie, w końcu uwalniając mnie spod hipnotyzującej mocy
swojego spojrzenia.
–
Nieszczególnie.
Posłał mi
ponury uśmiech, bez trudu wychwytując pobrzmiewającą w moim głosie ironię.
„Niech żyją eufemizmy" – wydawało się mówić jego spojrzenie, chociaż
uparcie nie wypowiadał swoich przemyśleń na głos. W przeciwieństwie do Edwarda
nie potrafiłam przenikać cudzych myśli, ale w tamtym momencie aż nazbyt dobrze
zrozumiałam irytację mojego męża, kiedy nie był w stanie wedrzeć się do mojego
umysłu.
Czekałam,
niecierpliwie przestępując z nogi na nogę, by okazać zniecierpliwienie. Było mi
zimno i to nie tyle z winy panującego na zewnątrz chłodu, co zimy, która w
którymś momencie zapanowała w moim sercu. Czułam przenikający mnie na wskroś
chłód, a milczenie Santiego w niczym mi nie pomagało.
– Tylko to
chciałeś mi powiedzieć? – zniecierpliwiłam się, ale i tym razem nie raczył
nawet odpowiedzieć. Po prostu na mnie patrzył, a mnie nadała idiotyczna,
aczkolwiek bardzo prawdopodobna myśl, że wyprowadził mnie specjalnie, by
wytrącić mnie z równowagi.
Chciał mnie
zdenerwować czy jak? Nie miałam pojęcia, ale czego można się spodziewać po
mężczyźnie, który po kilkunastu latach poinformował swoje córki, że żyje i jak
gdyby nigdy nic próbował teraz ojcować mnie i Dorze… Co prawda nie otwarcie,
ale jednak.
Świetnie, pomyślałam gniewnie, ale nie
wypowiedziałam tego na głos. Raz jeszcze zerknęłam na Santiego, a widząc, że
nie zamierza uraczyć mnie jakimiś sensownymi wyjaśnieniami, bezceremonialnie
odwróciłam się na pięcie. Poczułam się lekko zdezorientowana, zwłaszcza, że
wcale nie spieszyło mi się wracać do zatłoczonego salonu. Obecność Aro była
zaledwie jednym z powodów, ale wolałem nie myśleć o tym, że moja niechęć brała
się poniekąd… z powodu Edwarda. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale naprawdę nie
miałam ochoty się z nim widzieć, słuchać jak próbuje mnie pocieszać i próbuje
obiecywać coś, czego sam nie jest pewien. Nie chciałam biernego siedzenia,
zobojętniałych objęć i wyczuwalnego przygnębienia, które wzajemnie próbowaliśmy
przed sobą ukryć. Jednocześnie nienawidziłam siebie za to, że traktuję go w ten
sposób i nie jestem w stanie docenić tego, co próbował dać mi ukochany, ale
czułam się aż tak bardzo rozbita…
Nie
zdążyłam przejść nawet połowy drogi dzielącej mnie od drzwi, kiedy poczułam, że
coś jest nie tak. Zaczęło się od zwykłego uczucia niepokoju, a potem
uprzytomniłam sobie, że już nie stoję na ganku, ale tuż przy krawędzi wysokiego
klifu. Zamarłam wpół kroku, w oszołomieniu spoglądając na rozciągającą się tuż
przede mną przepaść. Jedną nogą byłam już poza krawędzią, dlatego cofnęłam się
w popłochu, w ostatniej chwili powstrzymując się przed jakimś idiotycznym,
dziewczęcym piskiem. Już w następnej sekundzie potknęłam się o własne nogi i
jak długa poleciałam do tyłu. Świat w jednej chwili wrócił do normy, a ja
spadłam z tych kilku stopni, które oddzielały mnie od ziemi i bezceremonialnie
wylądowałam na tyłku, zbyt oszołomiona, by zwrócić uwagę na ból. Ległam na
plecach, a chwilę później dostrzegłam tuż nad sobą twarz Santiego, który jak
gdyby nigdy nic stanął sobie tuż za mną, spoglądając na mnie z góry i nawet nie
próbując ukryć rozbawienia.
– Cóż… –
zaczął, po czym zamilkł, bo warknęłam na niego gniewnie.
– Co do, do
diabła, było? – warknęłam. Pokręciłam głową, nawet nie czekając na niego
odpowiedź, by wiedzieć jedno: jakakolwiek była, mojej kości ogonowej
zdecydowanie nie miało się to spodobać. – To twoja robota? – dodałam
podejrzliwie, z opóźnieniem przypominając sobie, że przecież był uzdolniony.
– Hm, jakby
nie patrzeć jestem iluzjonistą – stwierdził beztrosko, zupełnie jakby nic się
nie stało. – Jeszcze się nie nauczyłaś?
Zacisnęłam
usta w wąską linijkę, by powstrzymać się od wypowiedzenia kilku przykrych słów,
które cisnęły mi się na usta, a które bez wątpienia zszokowałyby moich
bliskich. Wątpiłam, by jakiekolwiek przekleństwa albo wyzwiska zrobiły wrażenie
na moim ojcu, zwłaszcza, że Santiego wydawał się być absolutnie świadomym tego,
jak bardzo mnie drażni. Co więcej, miałam niejasne przeczucie, że moja irytacja
sprawiała mu przyjemność.
Podniosłam
się, krzywiąc nieznacznie, kiedy poczułam pulsujący ból w lędźwiach. Wampir
spojrzał na mnie spod uniesionych powiek, ale nie zająknął się nawet słowem na
temat tego, co się wydarzyło. Najwyraźniej nie miałam co liczyć na przeprosiny,
co jedynie dowodziło, że jesteśmy spokrewnieni. Kiedy byłam w wyjątkowo podłym
nastroju, tak jak chociażby teraz, prędzej byłam gotowa pozwolić się pochlastać
niż przyznać się do błędu.
– Czego ty
właściwie ode mnie chcesz? – zapytałam gniewnie, bynajmniej nie oczekując tego,
że faktycznie zdecyduje się mi odpowiedzieć.
–
Zastanówmy się… – Santiego postukał palcami w dolną wargę, udając zamyślonego.
– Pomyślałem sobie po prostu, że wypadałoby odciążyć Carlisle’a w ojcowaniu ci
i udzielić ci… lekcji? No, uznajmy, że właśnie to miałem na myśli – dodał, nie
dbając o to, że spojrzałam na niego jak na wariata. – Lepiej widzieć cię
złorzeczącą na mnie niż wypłakująca oczy i załamującą ręce. Już dość się
napatrzyłem na twoich bliskich.
– I właśnie
dlatego postarałeś się o to, bym przypomniała sobie o istnieniu niektórych
części ciała – warknęłam, kręcąc z niedowierzaniem głowa. – Uważasz, że bycie
ojciec – podjęłam z sarkazmem; uśmiechnęłam się chłodno, bynajmniej bez
wesołości – sprowadza się do tego, że od czasu do czasu powiesz na głos kim
jesteś i doprowadzisz mnie do szału?
– Nie. –
Rozbawienie w końcu zniknęło z jego oczu. Pierwszy raz wydał mi się naprawdę
poważny, może nawet zatroskany, ale to nie zrobiło na mnie wrażenia. Santiego
irytował mnie bardziej niż zwykle, poza tym był na dobrej drodze do tego, byśmy
wrócili do punktu wyjścia, a więc do początku nasze znajomości, kiedy nie
marzyłam o niczym innym poza rozerwaniem go na kawałeczki. – Powiedziałem już,
że udzielam ci lekcji… A w zasadzie udzielę, jeśli tylko mi na to pozwolisz –
dodał, wprawiając mnie w jeszcze większą konsternację.
Założyłam
ramiona na piersi, próbując zwalczyć pragnienie, by raz jeszcze spróbować się
oddalić. Gdyby chciał, z łatwością mógłby mnie zatrzymać, chociaż tym razem
byłabym świadoma tego, że wszystko to, co mógł mi pokazać, w rzeczywistości
jest tylko iluzją. Zdążyłam się zorientować, że zdolności, którymi dysponował,
bywają naprawdę imponujące – a przy tym bardziej niż trochę niebezpieczne. Bez
trudu namieszał mi w głowie, kreując rzeczywistość według swojego uznania, a to
był dopiero początek.
Poczułam
irytację, tym razem skierowaną również przeciwko Izadorze, która nie ostrzegła
mnie przed planami Santiego, chociaż musiała przynajmniej podejrzewać, czego
ten mógł ode mnie oczekiwać. Słowa ojca zaczynały przyprawiać mnie o ból głowy,
ale nie miałam najmniejszych złudzeń co do tego, czy taki drobiazg skłoniłby go
do darowania sobie tych wszystkich podchodów i dania mi świętego spokoju.
Byliśmy tacy sami pod wieloma względami, dlatego zakładałam, że kiedy wampir
coś sobie postanowił, za wszelką cenę dążył do tego, by doprowadzić swoje plany
do końca.
– Nie obraź
się, ale… Co ty pieprzysz? – wypaliłam, spoglądając na niego zmęczonym
wzrokiem. – O jakich lekcjach ty mówisz? – dodałam, uprzytamniając sobie, że
napomniał na ten temat już dwukrotnie.
– Bystra
dziewczynka – pochwalił, znów doprowadzając mnie do szału. Na jego ustach
zamajaczył cień pełnego satysfakcji uśmiechu, jakby tylko czekał aż poruszę ten
temat. – Mi bella, Isabella, jak
bardzo się pomylę, jeśli zasugeruję, że pewne twoje zdolności są zbliżone do
moich? – zapytał z błyskiem w krwistych tęczówkach.
Wyjątkowo
nie zareagowałam na to, że znów zaczął nazywać mnie Isabellą. Bardziej
skoncentrowałam się na drugiej części jego wypowiedzi, zwłaszcza, że nie
musiałam się zastanawiać, by udzielić mu odpowiedzi.
– Bardzo –
stwierdziłam chłodno, tak stanowczo, że aż uniósł brwi ku górze, spoglądając na
mnie z zaskoczeniem. – Nie jestem taka jak ty i chwała Bogu – dodałam, a
Santiego tylko wywrócił oczami.
– Ktoś
kiedyś powinien nauczyć cię pokory, wiesz? Jak dobrze pójdzie, może nawet mnie
przypadnie ten zaszczyt – powiedział, a ja prychnęłam. I co jeszcze? – Moje
dziecko, ja nie pytam o iluzję, ale o zdolności opierające się na działaniu i
sile umysłu – wyjaśnił, siląc się na cierpliwość.
– Nie mam
pojęcia o co ci… – Urwałam gwałtownie, nagle pojmując. – Telekineza.
Santiego
zaklaskał, spoglądając na mnie w sposób, który uznałabym za pobłażliwy, gdyby
nie kolejny niepokojący błysk w jego oczach. Nim zdążyłam się zastanowić, wampir
znowu chwycił mnie za rękę, a ja również tym razem pozwoliłam mu pociągnąć się
za sobą. Razem ruszyliśmy w las, ja tym razem bardziej zainteresowana, a może
nawet podekscytowana, chociaż uparcie nie chciałam się do tego przyznać.
– Chodź.
Mamy mało czasu, a mnóstwo roboty – zaczął, mówiąc chyba bardziej do siebie niż
do mnie. – Prawda jest taka, że nawet z Aro wygląda to trochę tak, jakbyśmy
porywali się z motyką na słońce. Spędziłem w Volterze całe wieki, więc
doskonale zdaję sobie sprawę z tego na co stać Kajusza. Aro potrafi rządzić,
ale zwykle jest zbyt zaślepiony perspektywą sprawowania władzy i swoim ego,
żeby zwrócić uwagę na tych, których ma wokół siebie. Nie powiem, Sulpicia
ustawiła go trochę do pionu, ale mimo wszystko… – Pokręcił głową, najwyraźniej
dochodząc do wniosku, że rozwijanie tego akurat wątku nie jest konieczne bym
zrozumiała, co próbuje mi przekazać. – Bądźmy szczerzy: na kim w tym momencie
polega Kajusz?
– Na Alecu
i Jane – odparłam ponuro. Zwłaszcza ta druga wydawała się zachwycona tym, co
zaszło w Volterze.
– Właśnie.
To, co oni robią, to iluzja w czystej postaci. Działają bezpośrednio na umysł,
niezależnie od tego, jak bardzo realnym wydaje się to z perspektywy ofiary. –
Zamilkł na moment, po czym krótko obejrzał się na mnie. – Ty i Dora jesteście
naszą szansą.
Nie
odpowiedziałam, zbyt oszołomiona, by wymyśleć cokolwiek sensownego. Santiego
zresztą i tak wydawał się zbyt pochłonięty własnymi myślami, by zwracać na mnie
większą uwagę.
Trudno było
mi określić, jak długo biegliśmy, ale podejrzewałam, że jesteśmy stosunkowo
blisko domu – a przy tym na tyle daleko, żeby powietrze stało się czystsze i
zniknął ten nieprzyjemny zapach dymu, non stop przypominający mi o pożarze i
tym, co się wydarzyło. Poczułam się trochę lepiej, chociaż daleko było mi do
tego, żeby poczuć się normalnie. Cały czas rozglądałam się dookoła, próbując
ocenić dokąd prowadzi mnie Santiego, ale wszystko wskazywało na to, że wampir
nie ma żadnego konkretnego celu. Jak gdyby nigdy nic zatrzymał się na niczym
niewyróżniającej się polanie, podobnej do wszystkich innych o których
wiedziałam, że istnieją w tych lasach.
– Może być –
stwierdził i zabrzmiało to niemal pogodnie, chociaż znałam go już na tyle
dobrze, żeby wiedzieć, że jest w równie podłym nastroju, co i my wszyscy. –
Chodź tutaj – zachęcił, w końcu oswobadzając moje ramię i wyprzedzając mnie o
kilka kroków, by ostatecznie zatrzymać się na samym środku polany.
– Po co? –
westchnęłam, ale instynktownie usłuchałam, woląc nie ryzykować, że znowu
zacznie mieszać mi w głowie. – W zasadzie co ty mi chcesz pokazać? Bo z tego,
co zrozumiałam, chcesz mnie uczyć – dodałam i chociaż nie zabrzmiało to jak
pytanie, wcale nie byłam taka pewna, czy dobrze zrozumiałam jego intencje.
– Jeśli mam
być szczery, sam nie jestem pewien – przyznał z rozbrajającą wręcz szczerością,
jak gdyby nigdy nic siadając po turecku na wciąż wilgotnej trawie. – Tego i
owego, to pewne. Mógłbym postawić na walkę wręcz, ale to nic nie da. Umysł jest
zdecydowanie lepszą bronią, jeśli dobrze się nad tym zastanowić – powiedział,
spoglądając na mnie wyczekująco. – Więc? Nie masz nic do stracenia. Nie żebym
chciał przez to powiedzieć, że tak po prostu teraz odpuszczę, jeśli zaczniesz
protestować, ale zdecydowanie łatwiej dla nas oboje byłoby, gdybyś zechciała
współpracować.
Westchnęłam,
ale usiadłam naprzeciwko niego. Poczułam się trochę tak, jak tamtego wieczora,
kiedy zajrzał do mnie i Edwarda, żeby pierwszy raz zobaczyć się z Renesmee. Tak
jak i wtedy, tak również teraz miałam względem niego mieszane uczucia i sama
nie byłam pewna, co powinnam względem niego czuć. W równym stopniu chciałam się
na nim wyżyć, co i w końcu dojść z nim do porozumienia, zwłaszcza, że w ostatnim
czasie byliśmy na dobrej drodze do tego, żeby się dogadać.
– Już
kiedyś próbowałam się uczyć – zastrzegłam, odzywając się w zasadzie wyłącznie
po to, żeby przerwać panującą ciszę. – Eleazar chciał pomóc mi rozwinąć tarczę,
ale dość kiepsko nam to poszło. Poza tym był bardzo upierdliwy – dodałam, a
Santiego parsknął śmiechem.
–
Eleazarowi zawsze brakowało cierpliwości, a jeśli chodzi o upierdliwość… –
Urwał i wyszczerzył się do mnie. Coś w jego uśmiechu mnie zaniepokoiło.
– Mam przez
to rozumieć, że będziesz gorszy? – zapytałam z powątpieniem, chociaż znałam
odpowiedź.
–
Zdecydowanie.
Westchnęłam,
ale wcale nie poczułam się jakkolwiek zrażona słowami Santiego. Kiedy ćwiczyłam
z Eleazarem, nie miałam aż tak wielkiej motywacji, poza tym, jakby nie patrzeć,
wtedy na wagę złota była dla mnie każda chwila spędzona z Edwardem. Z kolei
teraz…
Szybko
odrzuciłam od siebie myśl o mężu i wszystkim tym, co dręczyło mnie w ostatnim
czasie. Chciałam skoncentrować się na tym co tu i teraz, nawet jeśli nie było
to takie łatwe, jak mogłabym tego oczekiwać. Musiałam coś zrobić, zacząć
działać, a użalanie się nad sobą i bezradne oczekiwanie zdecydowanie nie miały
w tym pomóc.
– Od czego
zaczynamy? – rzuciłam, bezskutecznie próbując zdobyć się na przynajmniej
odrobinę entuzjazmu. Miałam wrażenie, że szło mi to marnie.
– Nie tak
szybko. Musisz się uspokoić, bo inaczej nic z tego nie będzie – zastrzegł
Santiego, rzucając mi rozbawione spojrzenie. – Jesteś równie porywcza, co i
Mary. – Wywrócił oczami, po czym spoważniał. – Zamknij oczy.
– Naprawdę
chcesz teraz dyskutować ze mną na temat spokoju? – żachnęłam się, ale chociaż
dość sceptycznie podchodziłam do tego, co mówił, również tym razem
podporządkowałam się jego poleceniom.
Poczułam
się dziwnie, przebywając z nim sam na sam z Santiego, na dodatek pozbawiona
wzroku. Zastygłam w bezruchu, podświadomie wyczuwając, że ojciec się poruszył,
ale zmusiłam się do pozostania w miejscu, nawet wtedy, gdy poczułam dłonie
wampira na swoich ramionach.
– Świetnie.
– Trudno było mi stwierdzić, czy w jego wydaniu to była pochwała, czy kolejna
sarkastyczna uwaga. – Rozluźnij się. Nie wiem, co takiego próbował pokazać ci
Eleazar, ale spróbuj na moment zapomnieć wszystkie dotychczasowe doświadczenia.
Skup się tylko na tym, co mówię – ciągnął, a jego głos zawładnął mną. Zaufałam mu
mimo wszystkich wątpliwości i żalów, które względem niego miałam przez to, co
zaszło pomiędzy nami w przeszłości. Jego głos – melodyjny i hipnotyzujący – w
zupełności wystarczył, bym oczyściła umysł i posłusznie rozluźniła mięśnie. W
jedne chwili byłam już tylko ja i spokojny głos Santiego, zdecydowany i
wzbudzający zaufanie, kiedy instruował mnie, podsuwając, co takiego powinnam
zrobić. – Chcę, byś nauczyła się to kontrolować. Telekineza…
– Nie
wychodziła mi za bardzo – mruknęłam nieco sennie, nagle ogarnięta niezwykłym
zmęczeniem.
– Cii… Bez
znaczenia. Wszystko od podstaw – uspokoił, pocierając lekko moje ramiona, czym
jeszcze bardziej mnie oszołomił. Zawirowało mi w głowie, ale nie odniosłam
wrażenia, by było w tym cokolwiek złego. – Pokażę ci, ale najpierw musisz mi
zaufać. Pamiętasz, co powiedziałem ci jeszcze w Volterze, kiedy miałaś do mnie
pretensje o to, że próbowałem cię omotać? – przypomniał i chociaż zwykle
niechętnie wracałam myślami do tamtego okresu, mruknęłam coś w odpowiedzi. –
Chciałem, byś uświadomiła sobie, że twoja tarcza jest niedoskonała. Teraz
chciałbym, byśmy zaczęli od tego, że ją poczujesz – a może nawet zobaczysz…
Chciałam
zaprotestować, instynktownie pragnąć mu powiedzieć, że moje zdolności od samego
początku stanowiły coś absolutnie poza moim zasięgiem, ale w ostatniej chwili
się rozmyśliłam. Myślami byłam gdzieś daleko, poza tym nagle poczułam się
ociężała i niezdolna do tego, żeby chociaż spróbować otworzyć oczy. Nie potrafiłam
stwierdzić czy to wpływ zdolności Santiego, czy coś jeszcze innego, ale nie
czułam strachu, w pełni ufając temu, co działo się ze mną. Otaczała mnie
ciemność, ale to wydawało się dobre, poza tym cały czas byłam w pełni świadoma
siebie i swojego ciała, a gdybym chciała, w każdej chwili mogłabym kazać ojcu
przestać – z tym, że nie widziałam po temu powodów, nawet jeśli nie miałam
pewności, co takiego robił.
Czekałam aż
wampir odezwie się po raz kolejny, ale ten uparcie milczał. Poczułam się
zdekoncentrowana i trochę zagubiona, siedząc w bezruchu i z zamkniętymi oczami,
ale powstrzymałam się przed zadawaniem pytań. Nigdy nie próbowałam niczego
ponad wizualizację swojej tarczy w postaci rozciągliwej gumki, którą
ewentualnie mogłam odsunąć na bok. To była doba taktyka, ale bardzo męcząca,
poza tym uwagi Santiego jasno dały mi do zrozumienia, że podchodzę do tego
wszystkiego źle. Nie miałam pojęcia, jak się do tego zabrać, nie po raz
pierwszy zresztą, dlatego ostatecznie spróbowałam skupić się na tym, co jak na
razie kazał mi wampir – a więc na rozluźnieniu się, zapanowaniu nad emocjami…
Moje myśli
krążyły spokojni. Próbowałam nie skupiać się na żadnej z nich, praktycznie
wcale nie kontrolując tego, co działo się w mojej głowie. Nie miałam pojęcia,
co chcę w ten sposób osiągnąć, ale to nie miało znaczenia, zwłaszcza, że w
tamtym momencie przynajmniej przez chwilę poczułam się naprawdę lekka i wolna
od wszystkich zmartwień. Wiedziałam, że to ulotny stan, ale rozkoszowałam się
nim, uparcie odsuwając od siebie jakiekolwiek wspomnienia albo zewnętrzne
bodźce. W którymś momencie przestałam nawet czuć obecność Santiego, całkowicie
poddając się wszechogarniającej czerni. Możliwość medytacji zawsze mnie bawiła,
ale tym razem chyba właśnie do tego sprowadzały się moje działania i wcale nie
czułam się z tym źle albo jakkolwiek głupio. Nie walczyłam ani nie wysilałam
umysłu, po prostu koncentrując się na sobie i przyjmując wszystko to, co w ten
sposób zyskiwałam. Wsłuchiwałam się w siebie, sięgając coraz głębiej i
docierając do dotychczas niedostępnych dla mnie zakamarków mojego umysłu.
Posuwałam się dalej, w pełni zatracając się w swoim ciele, zatracając się tak
bardzo, że…
– Tak…
Głos
Santiego doszedł mnie jakby z oddali, ale prawie nie byłam tego świadoma – bo
właśnie wtedy zrozumiałam i zobaczyłam ją po raz pierwszy.
Cały czas, od momentu przeczytania rozdziału trzydziestego trzeciego zastanawiałam się, do dzisiaj, co takiego Santiago chce porudzyć z Isabel... Do dzisiaj i powiem Ci, że nic sensownego nic mi do głowy nie wpadło, co mogłoby chociaż w części zgadzać się z tym, co wydarzyło się w tym rozdziale. Już nawet zaczynałam brać pod uwagę teorię, że ojciec będzie chciał jakoś przekonać Bellę do Aro. Ale w ogóle nie spodziewałam się, że on zechce ćwiczyć z Bellą takie rzeczy z jej umiejętnościami. No wiem, jest jej ojcem, zna jej umiejętności, wie, na co ją stać, no ale... No po prostu się tego nie spodziewałam i tyle. No i jeszcze poruszał z córką takie tematy, jakie poruszył... Gdzie on był lata temu, kiedy mógł mieć na nią jakiś wpływ, ja się pytam? Teraz to Bella ma męża, dziecko i Santiago nie ma zbytnich szans wpłynięcia na jej charakter... Takie życie.
OdpowiedzUsuńWięc czego to on teraz oczekuje, to ja nie wiem. Ja wiem, że to wszystko było konieczne, że on i Mary musieli opuścić Isabel i Izadorę ze względu na bezpieczeństwo dziewczyn, aby obie mogły przeżyć, no ale... Obie są dorosłe, obie odnalazły swoje drugie połówki, jedna z nich ma rodzinę, męża, dziecko i obie na pewno nie dadzą sobie w kaszę dmuchać i nie będą postępowały tak, jak dyktuje im to ojciec. Taka jest kolej rzeczy- dzieci w końcu dorastają i rodzice nie mają na nich dużego wpływu, czasami żadnego. A Santiago i Mary nie znają za bardzo swoich córek, bo przecież ich nie wychowywali, no i wkroczyli w ich życie stosunkowo niedawno...
Miejmy nadzieję, że przynajmniej plan Santiaga, jak dostać się do Volterry i obezwładnić Kajusza, jeśli takowy ma, a zapewne ma, wnioskując to po jego słowach, wypali. Bo pakowanie się w środek takiego miasta jak Volterra bez żadnej strategii byłoby największym głupstwem, a nawet i misją samobójczą. Owszem, może Isabel i Izadorze uda się zatrzymać ataki Jane i Aleca, ale czy uda im się znaleźć Renesmee? No właśnie. Chociaż ja mam nadzieję, że to im się uda i Nessie niedługo będzie bezpieczna, z rodzicami w Forks...
Cóż, czekam na następny rozdział i jak to wszystko się potoczy ^^
Pozdrawiam i do napisania :*
lilka24.
PS1. Widzę, ze ponownie zmieniłaś szablon. Jest świetny, taki.. mroczny ^^
PS. Nominowałam tym razem tą historię do Liebster Award. Po prostu nie darowałabym sobie tego, gdybym tego tym razem nie zrobiła. Szczegóły u mnie: mystery-of-bella-and-anyone.blogspot.com/2014/09/liebster-award.html Jeśli jednak nie chcesz odpowiadać na nominację, to ja zrozumiem, naprawdę.