wtorek, 17 czerwca 2014

Trzydzieści jeden

Trzydzieści jeden.
‘Tylko rozmowa’

Zacisnęłam dłonie w pięści, równie zażenowana, co i zaniepokojona. Instynktownie próbowałam przygotować się do ewentualnej obrony, jednocześnie wpatrując się w Aro i próbując ocenić, czego powinnam się po nim spodziewać. Cholera, spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że zacznie się… no cóż, śmiać.
Bo to był śmiech i nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. Gapiłam się na niego oniemiała tym bardziej, że w niczym nie przypominało to chłodnego śmiechu, który sugerowałby, że wampir właśnie pokazał wszem i wobec, że nic dla niego nie znaczę. Odniosłam wrażenie, że to szczery, może nawet przyjazny dźwięk, chociaż za nic w świecie nie chciałam wziąć takiej możliwości pod uwagę. Wtedy musiałabym przyznać, że stojący przede mną wampir mógłby mieć jakiekolwiek dobre intencje, a taka możliwość zdecydowanie nie wchodziła w grę.
- Przestań! – warknęłam, nie mając pojęcia, co takiego powinnam zrobić. Trzęsłam się z gniewu, poza tym sama już nie byłam pewna do czego jestem zdolna. – Na litość Boską, powiedziałam przecież, żebyś…
Nie potrafiłam dokończyć, nie musiałam zresztą, bo – o dziwo – wampir usłuchał. Powoli skierował na mnie swoje rubinowe tęczówki, a ja jak zwykle poczułam się zagrożona, przebywając z kimś po kim widać było, że żywi się tradycyjnie. W jego skrzących się tęczówkach wciąż dostrzegłam resztki rozbawienia, poza tym było tam coś jeszcze, czego nie byłam w stanie zidentyfikować, ale co dezorientowało mnie i niepokoiło jednocześnie.
Wyczułam ruch za swoimi plecami, a chwilę później chłodne dłonie Edwarda wylądowały na moich biodrach. Chociaż w pierwszym momencie instynktownie zesztywniałam, ostatecznie pozwoliłam, żeby ukochany ostrożnie przesunął mnie do siebie, zamykając w silnym uścisku. Wiedziałam, że poniekąd próbuje w ten sposób upewnić się, iż przypadkiem nie zrobię czegoś głupiego, ale nie miałam mu tego za złe, bo w istocie czułam się do podobnego zachowania zdolna. Nie ufałam sobie, a już na pewno nie ufałam Aro, dlatego jakiekolwiek środki ostrożności wydawały mi się właściwe.
- Wybacz mi, mi bella* – odezwał się w końcu Volturi, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że nie tyle wypowiedział moje imię, co przeszedł na włoski. – Czy teraz, kiedy już powiedziałaś mi co o mnie myślisz, możemy na spokojnie porozmawiać?
- Czy możemy…? – Spojrzałam na niego tak, jakbym widziała go po raz pierwszy. Cóż, jeśli wziąć pod uwagę jego wygląd, można było uznać, że poniekąd tak jest. – Do diabła, czy ktoś w końcu powie mi, co tutaj się dzieje?
Gdyby Edward mnie nie trzymał, pewnie zaczęłabym miotać się na wszystkie strony, w obecnej sytuacji jednak pozostało mi nerwowe podrygiwanie i rozglądanie się dookoła. Jacob wciąż czaił się pomiędzy drzewami, jeżąc sierść i cichym powarkiwaniem oznajmiając gotowość do walki, gdyby to jednak okazało się potrzebne. Jego ciemne, ludzkie oczy wyrażały oszołomienie i dezorientacje, ale sama nie byłam już pewna czy to z powodu przybyszów, czy mojego zachowania. Najprawdopodobniej oba, aczkolwiek irytowało mnie to, że to ja mogłabym być powodem jakichkolwiek emocji. Co mogłam poradzić na to, że ledwo nad sobą panowałam, a Edward uparcie nie śpieszył się z wyjaśnieniem mi czegokolwiek?
Ponownie spojrzałam na Aro, żeby przekonać się, że wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i ruszył się z miejsca. Teraz stał przy Sulpicii, najwyraźniej czując się w obowiązku chronić swoją partnerkę. Chyba pierwszy raz widziałam, żeby ją obejmował, może pomijając dzień balu, ten jednak z powodu Santiego pamiętałam jak przez mgłę.
Nie, to zdecydowanie zaczynało być ponad moje siły. Pojawienie się Sulpicii i Aro to jedno, ale fakt, że wampir w żaden wyraźny sposób nie zareagował na moje pretensje, a po wszystkim jeszcze mnie przepraszał, zdecydowanie nie był przeze mnie akceptowalny. Coś było nie tak, ale za żadne skarby nie postawiłam stwierdzić, co takiego się wokół mnie dzieje. Wiedziałam przecież, że Volturi byli doskonałymi kłamcami i na pewno nie zamierzałam pozwolić na to, żeby Aro tak po prostu próbowali owinąć nas sobie wokół palca.
- Isabel, kochana, spokojnie – szepnął nieco nerwowo Edward, kiedy uznał, że przynajmniej częściowo się uspokoiłam. Niekoniecznie była to prawda, ale postanowiłam mu tego nie uświadamiać. – Aro i Sulpicia nie mają złych zamiarów, przynajmniej na tę chwilę. Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak.
- Nie przyszlibyśmy tutaj, gdyby było inaczej – wtrącił Aro, a mnie po raz kolejny podniosło się ciśnienie. – Jak sama dopiero co zauważyłaś, droga Bello, jestem tymczasowo poza władzą. To nie to samo, co idiota.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że chcąc nie chcąc musiałam przyznać mu rację.
Ze świstem wypuściłam powietrze, starając się  uspokoić. Zamknęłam oczy, dopiero po dłuższej chwili będąc w stanie ponownie je otworzyć i tym razem bez zbędnych emocji spojrzeć wprost na stojące przed nami wampiry.
- No dobrze… Edwardzie, puść mnie, proszę – zaczęłam, siląc się na spokojny, ale stanowczy ton. Mój mąż zawahał się, więc odwróciłam się w jego stronę. – Poprosiłam, żebyś mnie puścił. Już jestem spokojna.
Coś w moim spojrzeniu albo tonie musiało go przekonać – i całe szczęście, bo chyba naprawdę dostałabym szału, gdyby ufał bardziej Aro i Sulpicii niż mnie. Ostrożnie wyswobodziłam się z jego objęć, żeby dodatkowo podkreślić swoją nieszkodliwość. Starłam się myśleć logicznie i podchodzić do całej sytuacji równie obojętnie i praktycznie, co mój mąż, ale to wcale nie było takie łatwe.
- Czy teraz możemy porozmawiać? Jestem w stanie zrozumieć twoje zdenerwowanie, Isabel, ale… - odezwał się ponownie Aro, najwyraźniej nie mogąc znieść tego, że ktokolwiek mógłby go ignorować.
- Ty nawet nie próbuj się do mnie odzywać – odparłam chłodno, wchodząc mu w słowo, nie po raz pierwszy zresztą. Nie zamierzałam bawić się w uprzejmości i zachowywać tak, jakbym była rozchwiana emocjonalnie, a on wspaniałomyślnie wybaczał mi nietakt. – Ufam Edwardowi, jeśli chodzi o wasze intencje. Ale to nie znaczy, że zamierzam zachowywać się tak, jakbyś doszczętnie nie zniszczył tego, co kiedyś miałam. – Nawet nie patrząc na jego minę, zwróciłam się bezpośrednio do Sulpicii. – Ale mogę rozmawiać z tobą. Dlaczego tutaj jesteście? – dodałam już łagodniejszym tonem.
Po sposobnie zachowania i wyrazie twarzy wampirzycy nie byłam w stanie stwierdzić niczego ponad to, że jest zaniepokojona – pytaniem pozostawało czy bała się o swojego męża, czy może o to, co by się wydarzyło, gdybym jednak wytrąciła go z równowagi. Cóż, mnie też nie zależało na walce, ale obecność Aro mnie niepokoiła, podobnie jak i świadomość tego, jak wiele razy słyszałam w jego słowach fałsz, zwłaszcza wtedy, kiedy usiłował osiągnąć coś, co w innym wypadku mogło nie być mu dane.
- Naturalnie po to, żeby pomóc. – Spojrzenie Sulpicii było szczere, a przy tym niemal błagalne. – Wiemy, co dzieje się w Volterze. I wiemy, w jaki sposób postępuje Kajusz. To oczywiste, że prędzej czy później coś skłoniłoby nas do reakcji, a w obecnej sytuacji… - Urwała i potrząsnęła głową. – Proszę, to nie jest miejsce na taką rozmowę. Liczyliśmy na to, że spotkamy się z Carlisle’m.
- Pomóc? – Nie powstrzymałam się od prychnięcia. Żartowała sobie ze mnie? – Gdybyś to była ty, może nawet bym uwierzyła – stwierdziłam, nie odrywając wzroku od Sulpicii. – Przepraszam, ale nie ufam twojemu… twojemu mężowi. – Ostatnie słowa ledwo przeszły mi przez usta. – Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie niż uwierzę w to, że on – skinęłam głową w stronę Aro – jakkolwiek przejmuje się mną albo moją rodziną.
- Może już zaczął – mruknął pod nosem sam zainteresowany. – Wydaje mi się, że nie masz wyboru.
Zazgrzytałam zębami, ledwo powstrzymując się od warknięcia. Sulpicia nie potaknęła, ale też nie zaprotestowała, co przyjęłam z ulgą, bo nie wiem jak zachowałabym się, gdyby zaczęła bronić swojego męża. Jeśli miałam być szczera, całą sobą pragnęłam odwrócić się na pięcie i odejść, ale świadomość tego, że wtedy ta dwójka nadal będzie kręciła się w okolicy, skutecznie wybiła mi ten pomysł z głowy.
To zaczynało być ponad moje nerwy. Owszem, miałam jakiś dług wdzięczności względem Sulpicii i chyba jedynie dlatego do tej pory mimo wszystko wstrzymywałam się przed zrobieniem czegoś, czego później mogłabym żałować. Potrafiłam zrozumieć naprawdę wiele i może w istocie moje rozdrażnienie potęgowały wzrastający niepokój oraz paniczny strach o życie Renesmee, ale wątpiłam, żebym po wszystkim, czego doświadczyłam z powodu Aro, w jakiejkolwiek sytuacji zachowała się lepiej.
Wciąż toczyłam rodzaj wewnętrznej walki z samą sobą, kiedy wyczułam delikatny ruch za moimi plecami. Nie zaprotestowałam, kiedy Edward po raz kolejny odwrócił mnie w moją stronę, ale i tak zmusiłam go do stanięcia w taki sposób, bym kątem oka mogła obserwować naszych „gości”.
- Tak? – zachęciłam go, wzdychając ciężko. Dobrze wiedziałam, że ma mi coś do powiedzenia. – Dalej przesadzam? Być może, ale powiedz mi… Co twoim zdaniem powinnam zrobić?
- Nie powiedziałbym, że… - Mój mąż zawahał się i ciężko westchnął, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie ma sensu się ze mną kłócić. – Ufasz temu, co ci mówię, prawda?
Wywróciłam oczami, porażona nie tyle prostotą, co ukrytym znaczeniem tego pytania.
- Mówiłam już. Ufam tobie, ale to jeszcze o niczym nie świadczy – powiedziałam stanowczo. Przynajmniej próbowałam, ale bliskość Edwarda oraz spojrzenie jego hipnotyzujących, wpatrzonych we mnie tęczówek, znacznie utrudniała mi trwanie w moich postanowieniach. – Edwardzie…
- Nie próbuję cię do niczego przekonać – zapewnił mnie, ujmując moją drugą rękę i lekko ją ściskając. – Sam nie wiem, co takiego o tym wszystkim myśleć, ale… Cóż, oni nie odpuszczą – uświadomił mi. Mówił głośno, nie dbając o obecność Aro, Sulpicii czy wciąż przemienionego Jacoba. Miałam wręcz wrażenie, że chce aby słuchali i przez chwilę nawet miałam nadzieję, że ktoś zaprotestuje, ale nic podobnego nie nastąpiło. – Sądzę, że powinniśmy zaryzykować. Jeśli chcą się spotkać z Carlisle’m…
- Żartujesz sobie?! – przerwałam mu natychmiast. – Edwardzie, posłuchaj, ja…
- Chwileczkę. Pozwól mi skończyć – przerwał mi delikatnie acz stanowczo. – Jeśli chcąc się spotkać z Carlisle’m, proszę bardzo, ale nic ponad to.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale coś w wyrazie jego twarzy i spojrzeniu spowodowało, że się zawahałam. Nie byłam pewna, co tak naprawdę na mnie wpłynęło, ale to nie miało teraz znaczenia. Wiedziałam jedynie, że coś w myślach Aro i Sulpicii mojego męża zaintrygowało, chociaż jak na razie nie powiedział niczego konkretnego na głos – może właśnie dlatego, że sam nie był do końca pewnym z czym mamy do czynienia. Po prostu coś było na rzeczy.
Co więcej, Edward trafił w mój słaby punkt. Był moim mężem i nie mogłam zaprzeczyć, że w istocie ufałam mu nade wszystko.
Ze świstem wypuściłam powietrze, nie kryjąc rozdrażnienia. Uparcie unikałam spoglądania na Aro i Sulpicię, ale miałam nieprzyjemne wrażenie, że ten pierwszy wręcz emituje samozadowoleniem, jakby właśnie udało mu się wygrać los na loterii.
- Tylko rozmowa – dałam za wygraną.
Taa… Dlaczego miałam niejasne wrażenie, że oszukuję samą siebie?

Stałam w progu, tkwiąc pomiędzy przedpokojem a salonem, i nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, co dzieje się wokół mnie. Aro samą swoją obecnością wytrącił mnie z równowagi, ale chociaż w takim wypadku powinnam była być przygotowana na wszystko, na pewno nie przypuszczałam, że dobrowolnie (powiedzmy) wpuszczę go do swojego domu. Nie rozumiałam, co takiego w myślach wampirów wychwycił Edward i naprawdę chciałam mu zaufać, ale – na litość Boską! – to przecież wcale nie było dla mnie łatwe. Jakby mało było, że już przygarnęliśmy Marissę, teraz jak gdyby nigdy nic obdarzaliśmy chociaż minimalnym kredytem zaufania nie tyle samą Sulpicię, co jej męża.
Męża, który – o czym Edward najwyraźniej zdążył zapomnieć – omal z radością nie powybijał nas wszystkich. Nikt nie miał mi wmówić, że to była chwila słabości albo że się zmienił, bo musiałabym na głowę upaść, żeby w to uwierzyć. Dobrze, może i faktycznie tym razem jego intencje były lepsze, ale mogłam się założyć, że to tylko dlatego, iż miał w tym swój interes. Czy w innym przypadku pojawiłby się i próbował wchodził w jakiekolwiek układy akurat z nami? Na pewno nie.
Nasz powrót w towarzystwie Aro i Sulpicii wywołał niemałe zamieszanie, przynajmniej na tych, którzy byli obecni. Oliver i Izadora nadal byli nieosiągalni, podobnie jak i znamienita część naszego przybranego rodzeństwa, łącznie z Rosalie, dlatego nie miałam co liczyć na mentalne wsparcie. Jasper był podejrzliwy, ale poza rzuceniem nam pełnego konsternacji spojrzenia spod uniesionych brwi, nie zareagował w żaden inny sposób i pozostało mi co najwyżej wierzyć w to, że przez cały czas zachowuje czujność, gotowy rzucić się któremuś z naszych „gości”, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Cóż, tym razem nie było tak jak z Marissą, wobec której miał jakikolwiek dług wdzięczności, więc przynajmniej w tej kwestii czułam się pewniej, ale daleko było mi do osiągnięcia stanu całkowitego rozluźnienia.
- Marissa – usłyszałam melodyjny głos Sulpicii. Rozmawiająca o czymś z Esme wampirzyca natychmiast poderwała się z miejsca, jak zwykle pełna gracji. To jedno trzeba było jej przyznać, tak jak i wyjątkową naturalność ruchów, kiedy dygnęła z szacunkiem, próbując jakoś ukryć szok, którego doznała na widok Aro i Sulpicii. – Witaj, Esme – dodała pośpiesznie, uśmiechając się w tak zaraźliwy sposób, że gdyby była sama, pewnie wszyscy przyjęlibyśmy ją z otwartymi ramionami.
- Witaj. – Esme odpowiedziała zupełnie machinalnie, jak zwykle okazując się zdecydowanie zbyt wyrozumiała, przynajmniej moim zdaniem.
Ukradkiem rzuciła pytające spojrzenie mnie i Edwardowi, ale jedynie wzruszyłam ramionami. „Jego się pytaj” – musiał mówić wyraz mojej twarzy, ale ze swojego posterunku w drzwiach dla pewności skinęłam głową w stronę mojego męża. Nie mogłam powiedzieć, że jestem na niego zła, ale rozdrażniona i owszem, tym bardziej, że wciąż nie otrzymałam niczego bardziej satysfakcjonującego ponad podchwytliwe pytanie o to, czy mu ufam.
- Hm… Pójdę po Carlisle’a – zaproponował mój mąż. Jedynie wywróciłam oczami, bo to było do przewidzenia. – Za chwilę. Ja też nie wszystko rozumiem – szepnął mi do ucha, przeciskając się obok mnie.
No jasne, pewnie inaczej nie zgodziłby się na rozmowę, ale on przynajmniej miał jakiś pogląd na sytuację, podczas gdy nam pozostawało wzajemne gapienie się na siebie, jakby sytuacja już i tak nie była zbyt skomplikowana. Byłoby to nawet krępujące, gdybym nie czuła się tak bardzo zagniewana. Co więcej, po wyjściu Edwarda proporcje trochę się zmieniły i zostałam z Esme sama w towarzystwie trójkę może i odmienionych, ale mimo wszystko Volturi – i to na dodatek takich, którym za żadne skarby nie zamierzałam zaufać. Wyjątkiem być może mogła być Sulpicia, ale skoro do tej pory darzyła Aro jakimś zaufaniem, wcale nie byłam jej taka pewna.
- Co tutaj robisz? – zapytał Aro, zerkając na Marissę. Ciężko było mi stwierdzić, jak reagował na jej obecność, bo nad tonem głosu jak zwykle panował idealnie.
- Marissa nam pomaga – odpowiedziała za dziewczynę Esme. – Ostatnie wydarzenia…
- O, tak – przerwał niecierpliwie. – Doskonale zdajemy  sobie sprawę z tego, co wyczynia mój… brat. – Gdybym była człowiekiem, nie wychwyciłabym nutki wahania w jego wypowiedzi.
Zacisnęłam usta, zastanawiając się, czy powinnam obawiać się tego, czy Aro i Kajusz wciąż mogą mieć szansę na to, żeby się porozumieć. Po tym, czego byłam światkiem w Volterze, taka możliwość wydawała się nieprawdopodobna, więc może w istocie wypadało dać im się wypowiedzieć.
Cóż, nie byłam zbytnio zachwycona taką możliwością, ale chyba faktycznie pod tym jednym względem można było Aro zaufać – w końcu mieliśmy wspólnego wroga. A jak to się mówi, wróg mojego wroga jest moim…
Och, po stokroć nie!
- Volterra już nie jest taka sama, odkąd Kajusz doszedł do władzy – usłyszałam głos Marissy, więc spróbowałam się na nim skoncentrować. – Wielu jest wciąż oddanych tobie, panie. Ja również, chociaż dopiero teraz odważyłam się opuścić miasto. Nie podobało mi się, to… Po prostu nie sądzę, żeby decyzje Kajusza były słuszne – ciągnęła, ostrożni dobierając słowa. Zauważyłam, że przez cały czas obserwowała stojącego przed nią wampira, próbując upewnić się, czy jej słowa przypadkiem nie zostaną źle przyjęte. – Ale są tacy, którym odpowiada to, co się dzieje.
- Doprawdy? – Aro nie wyglądał na zaskoczonego. W zasadzie po tym, jak zachowała się Jane, wcale mu się nie dziwiłam. – Możesz mi wierzyć, Marisso, że ja doceniam oddanie – zapewnił takim tonem, że w przypływie desperacji miałam ochotę uderzyć głową w ścianę – i to bez względu na to, co mogło bardziej ucierpieć.
Och, uściskaj ją jeszcze! A potem daj jej pierścień albo skraj szaty do pocałowania, czy jak to wyglądało w średniowieczu, w którym najwyraźniej do tej pory żyjesz!, żachnęłam się w myślach. Cholera, wiedziałam o tym, że miał łatwość mówienia i może takie teksty miały rację bytu, kiedy jeszcze był przy władzy, ale teraz? Naprawdę tego nie rozumiałam, ale najwyraźniej wiekowe wampiry można było zrozumieć dopiero po kilkudziesięciu latach bycia takimi jak one. W jakimś stopniu zdawałam sobie sprawę z tego, że te istoty były jakby zamrożone w czasie – nie tylko nie zmieniały się z upływem czasu i pozostawały nieśmiertelne, ale również zachowywały przyzwyczajenia oraz tradycje, które stanowiły ich codzienność, kiedy jeszcze były ludźmi. Innymi słowy, większość wampirów była niemożliwie wręcz konserwatywna i nic nie wskazywało na to, żeby taki stan rzeczy miał kiedykolwiek ulec zmianie.
Miałam wątpliwości, jednak jasnowłosa wampirzyca najwyraźniej ich nie podzielała. Marissa wyglądała na oczarowaną i zawstydzoną, co dało mi do zrozumienia, że ona w istocie nie miałaby nic przeciwko, gdyby porządek w Volterze wrócił do wcześniejszego stanu. Nie wyobrażałam sobie tego i w zasadzie do tej pory było mi wszystko jedno, kto sprawuje władzę nad wampirami, jeśli tylko zapewniał spokój mojej rodzinie. Gdybym miała wybierać, obaliłabym Volturi tak szybko, jak tylko byłoby to możliwe, ale skoro to było niemożliwe, zamierzałam skoncentrować się na odzyskaniu córki. W obliczu tego, do czego posunął się Kajusz, a czego wciąż nie rozumiałam, chyba nawet Aro wydawał się mniejszym złem, chociaż zdecydowanie nie byłam z takiego stanu rzeczy zadowolona.
Poruszyłam się nerwowo, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Miałam dziesiątki pytań, ale nie wypowiedziałam żadnego z nich, nie tylko dlatego, że w pierwszej kolejności musiałam z tym poczekać na pojawienie się Edwarda i Carlisle’a. Bardziej istotna była świadomość tego, że gdybym już zaczęła, nie powstrzymałabym się przed ciągłym mówieniem i okazywaniem emocji, a w ten sposób zdecydowanie nie nakłoniłabym Aro do potraktowania mnie poważnie i wyjaśnienia wszystkiego tego, czego mogłabym od niego oczekiwać. Czułam, że jestem w dość nieciekawej sytuacji, a fakt, że nigdy nie potrafiłam być cierpliwa, jedynie wszystko niepotrzebnie komplikował.
Usłyszałam ciche głosy, a potem kroki na schodach i aż wypuściłam powietrze ze świstem. Machinalnie chciałam odwrócić się w stronę stopni, żeby móc dostrzec Carlisle’a i Edwarda, ale nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby stanąć do trojki w zasadzie obcych mi nieśmiertelnych tyłem, dlatego ostatecznie ustawiłam się bokiem, żeby móc ich kątem oka obserwować.
Mój mąż pojawił się pierwszy i natychmiast podszedł do mnie. Pozwoliłam, żeby wziął mnie za rękę i delikatnie ucałował jej wierzch, ale nawet to nie pozwoliło mi się rozluźnić.
- Cierpliwość nigdy nie była twoją mocną stroną… - stwierdzi i uśmiechnął się blado. Uniosłam brwi, więc przeszedł do rzeczy: - No cóż, teraz chyba możemy w końcu porozmawiać.
_____________________________________________________
* Mi bella - z włoskiego: moja piękna.

2 komentarze:

  1. Hej :) Rozdział podoba mi się
    bardzo :) I z każdym kolejnym zaskakujesz mnie coraz bardziej,
    naprawdę... Chociażby sam Aro... Nie dość, że pojawia się tylko w
    towarzystwie Suplicii, to jeszcze w normalnych ciuchach, z
    przystrzyżonymi włosami, to teraz zamiast jakoś zareagować na słowa
    Belli (te w poprzednim rozdziale) to on najnormalniej w świecie się
    śmieje! Nie ukrywam, że jestem bardzo zaskoczona i to pozytywnie ^^
    Również zaskoczył mnie w dużym stopniu fakt, że wielki Aro poprosił
    Cullenów o pomoc... Mówią, że ludzie (i wampiry :p) się zmieniają i
    teraz wiem, że to prawda...
    No dobra, teraz zapytam o to, co najbardziej mnie korci, jak tylko
    dowiedziałam się o zamiarach Ara... Czego on oczekuje od Cullenów i po
    co chciał się spotkać z Carlisle'm? No i jeszcze ta Marissa... Po co ona
    znowu się wtrąca w to wszystko, jakby jeszcze za mało naszkodziła...
    Czekam na nn :) Pozdrawiam ciepło i do napisania ;*
    lilka24

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, dawno tutaj nie zaglądała mi muszę podnadrabiać kilka rzeczy, ale rozdział świetny :)
    Czekam na nn i życzę weny.
    Zapraszam też do siebie www.blood-in-the-veins.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa