Trzydzieści jeden.
‘Tylko rozmowa’
Zacisnęłam
dłonie w pięści, równie zażenowana, co i zaniepokojona. Instynktownie
próbowałam przygotować się do ewentualnej obrony, jednocześnie wpatrując się w
Aro i próbując ocenić, czego powinnam się po nim spodziewać. Cholera,
spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że zacznie się… no cóż,
śmiać.
Bo to był
śmiech i nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. Gapiłam się na niego
oniemiała tym bardziej, że w niczym nie przypominało to chłodnego śmiechu,
który sugerowałby, że wampir właśnie pokazał wszem i wobec, że nic dla niego
nie znaczę. Odniosłam wrażenie, że to szczery, może nawet przyjazny dźwięk,
chociaż za nic w świecie nie chciałam wziąć takiej możliwości pod uwagę. Wtedy
musiałabym przyznać, że stojący przede mną wampir mógłby mieć jakiekolwiek
dobre intencje, a taka możliwość zdecydowanie nie wchodziła w grę.
- Przestań!
– warknęłam, nie mając pojęcia, co takiego powinnam zrobić. Trzęsłam się z
gniewu, poza tym sama już nie byłam pewna do czego jestem zdolna. – Na litość
Boską, powiedziałam przecież, żebyś…
Nie
potrafiłam dokończyć, nie musiałam zresztą, bo – o dziwo – wampir usłuchał.
Powoli skierował na mnie swoje rubinowe tęczówki, a ja jak zwykle poczułam się
zagrożona, przebywając z kimś po kim widać było, że żywi się tradycyjnie. W
jego skrzących się tęczówkach wciąż dostrzegłam resztki rozbawienia, poza tym
było tam coś jeszcze, czego nie byłam w stanie zidentyfikować, ale co
dezorientowało mnie i niepokoiło jednocześnie.
Wyczułam
ruch za swoimi plecami, a chwilę później chłodne dłonie Edwarda wylądowały na
moich biodrach. Chociaż w pierwszym momencie instynktownie zesztywniałam,
ostatecznie pozwoliłam, żeby ukochany ostrożnie przesunął mnie do siebie,
zamykając w silnym uścisku. Wiedziałam, że poniekąd próbuje w ten sposób
upewnić się, iż przypadkiem nie zrobię czegoś głupiego, ale nie miałam mu tego
za złe, bo w istocie czułam się do podobnego zachowania zdolna. Nie ufałam
sobie, a już na pewno nie ufałam Aro, dlatego jakiekolwiek środki ostrożności
wydawały mi się właściwe.
- Wybacz
mi, mi bella* – odezwał się w końcu
Volturi, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że nie tyle wypowiedział
moje imię, co przeszedł na włoski. – Czy teraz, kiedy już powiedziałaś mi co o
mnie myślisz, możemy na spokojnie porozmawiać?
- Czy
możemy…? – Spojrzałam na niego tak, jakbym widziała go po raz pierwszy. Cóż,
jeśli wziąć pod uwagę jego wygląd, można było uznać, że poniekąd tak jest. – Do
diabła, czy ktoś w końcu powie mi, co tutaj się dzieje?
Gdyby Edward
mnie nie trzymał, pewnie zaczęłabym miotać się na wszystkie strony, w obecnej
sytuacji jednak pozostało mi nerwowe podrygiwanie i rozglądanie się dookoła.
Jacob wciąż czaił się pomiędzy drzewami, jeżąc sierść i cichym powarkiwaniem
oznajmiając gotowość do walki, gdyby to jednak okazało się potrzebne. Jego
ciemne, ludzkie oczy wyrażały oszołomienie i dezorientacje, ale sama nie byłam
już pewna czy to z powodu przybyszów, czy mojego zachowania. Najprawdopodobniej
oba, aczkolwiek irytowało mnie to, że to ja mogłabym być powodem jakichkolwiek
emocji. Co mogłam poradzić na to, że ledwo nad sobą panowałam, a Edward uparcie
nie śpieszył się z wyjaśnieniem mi czegokolwiek?
Ponownie
spojrzałam na Aro, żeby przekonać się, że wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i
ruszył się z miejsca. Teraz stał przy Sulpicii, najwyraźniej czując się w
obowiązku chronić swoją partnerkę. Chyba pierwszy raz widziałam, żeby ją
obejmował, może pomijając dzień balu, ten jednak z powodu Santiego pamiętałam
jak przez mgłę.
Nie, to
zdecydowanie zaczynało być ponad moje siły. Pojawienie się Sulpicii i Aro to
jedno, ale fakt, że wampir w żaden wyraźny sposób nie zareagował na moje
pretensje, a po wszystkim jeszcze mnie przepraszał, zdecydowanie nie był przeze
mnie akceptowalny. Coś było nie tak, ale za żadne skarby nie postawiłam
stwierdzić, co takiego się wokół mnie dzieje. Wiedziałam przecież, że Volturi
byli doskonałymi kłamcami i na pewno nie zamierzałam pozwolić na to, żeby Aro
tak po prostu próbowali owinąć nas sobie wokół palca.
- Isabel,
kochana, spokojnie – szepnął nieco nerwowo Edward, kiedy uznał, że przynajmniej
częściowo się uspokoiłam. Niekoniecznie była to prawda, ale postanowiłam mu
tego nie uświadamiać. – Aro i Sulpicia nie mają złych zamiarów, przynajmniej na
tę chwilę. Wiedziałbym, gdyby coś było nie tak.
- Nie przyszlibyśmy tutaj, gdyby było inaczej – wtrącił Aro, a
mnie po raz kolejny podniosło się ciśnienie. – Jak sama dopiero co zauważyłaś,
droga Bello, jestem tymczasowo poza władzą. To nie to samo, co idiota.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że chcąc nie chcąc musiałam
przyznać mu rację.
Ze świstem wypuściłam powietrze, starając się uspokoić. Zamknęłam oczy, dopiero po dłuższej
chwili będąc w stanie ponownie je otworzyć i tym razem bez zbędnych emocji
spojrzeć wprost na stojące przed nami wampiry.
- No dobrze… Edwardzie, puść mnie, proszę – zaczęłam, siląc się
na spokojny, ale stanowczy ton. Mój mąż zawahał się, więc odwróciłam się w jego
stronę. – Poprosiłam, żebyś mnie puścił. Już jestem spokojna.
Coś w moim spojrzeniu albo tonie musiało go przekonać – i całe
szczęście, bo chyba naprawdę dostałabym szału, gdyby ufał bardziej Aro i
Sulpicii niż mnie. Ostrożnie wyswobodziłam się z jego objęć, żeby dodatkowo
podkreślić swoją nieszkodliwość. Starłam się myśleć logicznie i podchodzić do
całej sytuacji równie obojętnie i praktycznie, co mój mąż, ale to wcale nie
było takie łatwe.
- Czy teraz możemy porozmawiać? Jestem w stanie zrozumieć twoje
zdenerwowanie, Isabel, ale… - odezwał się ponownie Aro, najwyraźniej nie mogąc
znieść tego, że ktokolwiek mógłby go ignorować.
- Ty nawet nie próbuj się do mnie odzywać – odparłam chłodno,
wchodząc mu w słowo, nie po raz pierwszy zresztą. Nie zamierzałam bawić się w
uprzejmości i zachowywać tak, jakbym była rozchwiana emocjonalnie, a on wspaniałomyślnie
wybaczał mi nietakt. – Ufam Edwardowi, jeśli chodzi o wasze intencje. Ale to
nie znaczy, że zamierzam zachowywać się tak, jakbyś doszczętnie nie zniszczył
tego, co kiedyś miałam. – Nawet nie patrząc na jego minę, zwróciłam się
bezpośrednio do Sulpicii. – Ale mogę rozmawiać z tobą. Dlaczego tutaj
jesteście? – dodałam już łagodniejszym tonem.
Po sposobnie zachowania i wyrazie twarzy wampirzycy nie byłam w
stanie stwierdzić niczego ponad to, że jest zaniepokojona – pytaniem
pozostawało czy bała się o swojego męża, czy może o to, co by się wydarzyło,
gdybym jednak wytrąciła go z równowagi. Cóż, mnie też nie zależało na walce,
ale obecność Aro mnie niepokoiła, podobnie jak i świadomość tego, jak wiele
razy słyszałam w jego słowach fałsz, zwłaszcza wtedy, kiedy usiłował osiągnąć
coś, co w innym wypadku mogło nie być mu dane.
- Naturalnie po to, żeby pomóc. – Spojrzenie Sulpicii było
szczere, a przy tym niemal błagalne. – Wiemy, co dzieje się w Volterze. I
wiemy, w jaki sposób postępuje Kajusz. To oczywiste, że prędzej czy później coś
skłoniłoby nas do reakcji, a w obecnej sytuacji… - Urwała i potrząsnęła głową.
– Proszę, to nie jest miejsce na taką rozmowę. Liczyliśmy na to, że spotkamy
się z Carlisle’m.
- Pomóc? – Nie powstrzymałam się od prychnięcia. Żartowała
sobie ze mnie? – Gdybyś to była ty, może nawet bym uwierzyła – stwierdziłam,
nie odrywając wzroku od Sulpicii. – Przepraszam, ale nie ufam twojemu… twojemu
mężowi. – Ostatnie słowa ledwo przeszły mi przez usta. – Prędzej mi kaktus na
dłoni wyrośnie niż uwierzę w to, że on – skinęłam głową w stronę Aro –
jakkolwiek przejmuje się mną albo moją rodziną.
- Może już zaczął – mruknął pod nosem sam zainteresowany. –
Wydaje mi się, że nie masz wyboru.
Zazgrzytałam zębami, ledwo powstrzymując się od warknięcia.
Sulpicia nie potaknęła, ale też nie zaprotestowała, co przyjęłam z ulgą, bo nie
wiem jak zachowałabym się, gdyby zaczęła bronić swojego męża. Jeśli miałam być
szczera, całą sobą pragnęłam odwrócić się na pięcie i odejść, ale świadomość
tego, że wtedy ta dwójka nadal będzie kręciła się w okolicy, skutecznie wybiła
mi ten pomysł z głowy.
To zaczynało być ponad moje nerwy. Owszem, miałam jakiś dług
wdzięczności względem Sulpicii i chyba jedynie dlatego do tej pory mimo
wszystko wstrzymywałam się przed zrobieniem czegoś, czego później mogłabym
żałować. Potrafiłam zrozumieć naprawdę wiele i może w istocie moje
rozdrażnienie potęgowały wzrastający niepokój oraz paniczny strach o życie
Renesmee, ale wątpiłam, żebym po wszystkim, czego doświadczyłam z powodu Aro, w
jakiejkolwiek sytuacji zachowała się lepiej.
Wciąż toczyłam rodzaj wewnętrznej walki z samą sobą, kiedy
wyczułam delikatny ruch za moimi plecami. Nie zaprotestowałam, kiedy Edward po
raz kolejny odwrócił mnie w moją stronę, ale i tak zmusiłam go do stanięcia w
taki sposób, bym kątem oka mogła obserwować naszych „gości”.
- Tak? – zachęciłam go, wzdychając ciężko. Dobrze wiedziałam,
że ma mi coś do powiedzenia. – Dalej przesadzam? Być może, ale powiedz mi… Co
twoim zdaniem powinnam zrobić?
- Nie powiedziałbym, że… - Mój mąż zawahał się i ciężko
westchnął, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie ma sensu się ze mną
kłócić. – Ufasz temu, co ci mówię, prawda?
Wywróciłam oczami, porażona nie tyle prostotą, co ukrytym
znaczeniem tego pytania.
- Mówiłam już. Ufam tobie, ale to jeszcze o niczym nie świadczy
– powiedziałam stanowczo. Przynajmniej próbowałam, ale bliskość Edwarda oraz
spojrzenie jego hipnotyzujących, wpatrzonych we mnie tęczówek, znacznie
utrudniała mi trwanie w moich postanowieniach. – Edwardzie…
- Nie próbuję cię do niczego przekonać – zapewnił mnie, ujmując
moją drugą rękę i lekko ją ściskając. – Sam nie wiem, co takiego o tym
wszystkim myśleć, ale… Cóż, oni nie odpuszczą – uświadomił mi. Mówił głośno,
nie dbając o obecność Aro, Sulpicii czy wciąż przemienionego Jacoba. Miałam
wręcz wrażenie, że chce aby słuchali i przez chwilę nawet miałam nadzieję, że
ktoś zaprotestuje, ale nic podobnego nie nastąpiło. – Sądzę, że powinniśmy
zaryzykować. Jeśli chcą się spotkać z Carlisle’m…
- Żartujesz sobie?! – przerwałam mu natychmiast. – Edwardzie,
posłuchaj, ja…
- Chwileczkę. Pozwól mi skończyć – przerwał mi delikatnie acz
stanowczo. – Jeśli chcąc się spotkać z Carlisle’m, proszę bardzo, ale nic ponad
to.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale coś w wyrazie jego
twarzy i spojrzeniu spowodowało, że się zawahałam. Nie byłam pewna, co tak
naprawdę na mnie wpłynęło, ale to nie miało teraz znaczenia. Wiedziałam
jedynie, że coś w myślach Aro i Sulpicii mojego męża zaintrygowało, chociaż jak
na razie nie powiedział niczego konkretnego na głos – może właśnie dlatego, że
sam nie był do końca pewnym z czym mamy do czynienia. Po prostu coś było na
rzeczy.
Co więcej, Edward trafił w mój słaby punkt. Był moim mężem i
nie mogłam zaprzeczyć, że w istocie ufałam mu nade wszystko.
Ze świstem wypuściłam powietrze, nie kryjąc rozdrażnienia.
Uparcie unikałam spoglądania na Aro i Sulpicię, ale miałam nieprzyjemne
wrażenie, że ten pierwszy wręcz emituje samozadowoleniem, jakby właśnie udało
mu się wygrać los na loterii.
- Tylko rozmowa – dałam za wygraną.
Taa… Dlaczego miałam niejasne wrażenie, że oszukuję samą
siebie?
Stałam w progu, tkwiąc pomiędzy przedpokojem a salonem, i nie
po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, co dzieje się wokół mnie. Aro samą
swoją obecnością wytrącił mnie z równowagi, ale chociaż w takim wypadku
powinnam była być przygotowana na wszystko, na pewno nie przypuszczałam, że
dobrowolnie (powiedzmy) wpuszczę go do swojego
domu. Nie rozumiałam, co takiego w myślach wampirów wychwycił Edward i naprawdę
chciałam mu zaufać, ale – na litość Boską! – to przecież wcale nie było dla
mnie łatwe. Jakby mało było, że już przygarnęliśmy Marissę, teraz jak gdyby
nigdy nic obdarzaliśmy chociaż minimalnym kredytem zaufania nie tyle samą
Sulpicię, co jej męża.
Męża, który – o czym Edward najwyraźniej zdążył zapomnieć –
omal z radością nie powybijał nas wszystkich. Nikt nie miał mi wmówić, że to
była chwila słabości albo że się zmienił, bo musiałabym na głowę upaść, żeby w
to uwierzyć. Dobrze, może i faktycznie tym razem jego intencje były lepsze, ale
mogłam się założyć, że to tylko dlatego, iż miał w tym swój interes. Czy w
innym przypadku pojawiłby się i próbował wchodził w jakiekolwiek układy akurat
z nami? Na pewno nie.
Nasz powrót w towarzystwie Aro i Sulpicii wywołał niemałe
zamieszanie, przynajmniej na tych, którzy byli obecni. Oliver i Izadora nadal
byli nieosiągalni, podobnie jak i znamienita część naszego przybranego
rodzeństwa, łącznie z Rosalie, dlatego nie miałam co liczyć na mentalne
wsparcie. Jasper był podejrzliwy, ale poza rzuceniem nam pełnego konsternacji
spojrzenia spod uniesionych brwi, nie zareagował w żaden inny sposób i
pozostało mi co najwyżej wierzyć w to, że przez cały czas zachowuje czujność,
gotowy rzucić się któremuś z naszych „gości”, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
Cóż, tym razem nie było tak jak z Marissą, wobec której miał jakikolwiek dług
wdzięczności, więc przynajmniej w tej kwestii czułam się pewniej, ale daleko
było mi do osiągnięcia stanu całkowitego rozluźnienia.
- Marissa – usłyszałam melodyjny głos Sulpicii. Rozmawiająca o
czymś z Esme wampirzyca natychmiast poderwała się z miejsca, jak zwykle pełna
gracji. To jedno trzeba było jej przyznać, tak jak i wyjątkową naturalność
ruchów, kiedy dygnęła z szacunkiem, próbując jakoś ukryć szok, którego doznała
na widok Aro i Sulpicii. – Witaj, Esme – dodała pośpiesznie, uśmiechając się w
tak zaraźliwy sposób, że gdyby była sama, pewnie wszyscy przyjęlibyśmy ją z
otwartymi ramionami.
- Witaj. – Esme odpowiedziała zupełnie machinalnie, jak zwykle
okazując się zdecydowanie zbyt wyrozumiała, przynajmniej moim zdaniem.
Ukradkiem rzuciła pytające spojrzenie mnie i Edwardowi, ale
jedynie wzruszyłam ramionami. „Jego się pytaj” – musiał mówić wyraz mojej
twarzy, ale ze swojego posterunku w drzwiach dla pewności skinęłam głową w
stronę mojego męża. Nie mogłam powiedzieć, że jestem na niego zła, ale
rozdrażniona i owszem, tym bardziej, że wciąż nie otrzymałam niczego bardziej
satysfakcjonującego ponad podchwytliwe pytanie o to, czy mu ufam.
- Hm… Pójdę po Carlisle’a – zaproponował mój mąż. Jedynie wywróciłam
oczami, bo to było do przewidzenia. – Za chwilę. Ja też nie wszystko rozumiem –
szepnął mi do ucha, przeciskając się obok mnie.
No jasne, pewnie inaczej nie zgodziłby się na rozmowę, ale on
przynajmniej miał jakiś pogląd na sytuację, podczas gdy nam pozostawało
wzajemne gapienie się na siebie, jakby sytuacja już i tak nie była zbyt
skomplikowana. Byłoby to nawet krępujące, gdybym nie czuła się tak bardzo
zagniewana. Co więcej, po wyjściu Edwarda proporcje trochę się zmieniły i
zostałam z Esme sama w towarzystwie trójkę może i odmienionych, ale mimo
wszystko Volturi – i to na dodatek takich, którym za żadne skarby nie
zamierzałam zaufać. Wyjątkiem być może mogła być Sulpicia, ale skoro do tej
pory darzyła Aro jakimś zaufaniem, wcale nie byłam jej taka pewna.
- Co tutaj robisz? – zapytał Aro, zerkając na Marissę. Ciężko
było mi stwierdzić, jak reagował na jej obecność, bo nad tonem głosu jak zwykle
panował idealnie.
- Marissa nam pomaga – odpowiedziała za dziewczynę Esme. –
Ostatnie wydarzenia…
- O, tak – przerwał niecierpliwie. – Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, co wyczynia mój… brat. –
Gdybym była człowiekiem, nie wychwyciłabym nutki wahania w jego wypowiedzi.
Zacisnęłam usta, zastanawiając się, czy powinnam obawiać się
tego, czy Aro i Kajusz wciąż mogą mieć szansę na to, żeby się porozumieć. Po
tym, czego byłam światkiem w Volterze, taka możliwość wydawała się
nieprawdopodobna, więc może w istocie wypadało dać im się wypowiedzieć.
Cóż, nie byłam zbytnio zachwycona taką możliwością, ale chyba
faktycznie pod tym jednym względem można było Aro zaufać – w końcu mieliśmy
wspólnego wroga. A jak to się mówi, wróg mojego wroga jest moim…
Och, po stokroć nie!
- Volterra już nie jest taka sama, odkąd Kajusz doszedł do
władzy – usłyszałam głos Marissy, więc spróbowałam się na nim skoncentrować. –
Wielu jest wciąż oddanych tobie, panie. Ja również, chociaż dopiero teraz
odważyłam się opuścić miasto. Nie podobało mi się, to… Po prostu nie sądzę,
żeby decyzje Kajusza były słuszne – ciągnęła, ostrożni dobierając słowa.
Zauważyłam, że przez cały czas obserwowała stojącego przed nią wampira,
próbując upewnić się, czy jej słowa przypadkiem nie zostaną źle przyjęte. – Ale
są tacy, którym odpowiada to, co się dzieje.
- Doprawdy? – Aro nie wyglądał na zaskoczonego. W zasadzie po
tym, jak zachowała się Jane, wcale mu się nie dziwiłam. – Możesz mi wierzyć,
Marisso, że ja doceniam oddanie – zapewnił takim tonem, że w przypływie
desperacji miałam ochotę uderzyć głową w ścianę – i to bez względu na to, co
mogło bardziej ucierpieć.
Och, uściskaj ją jeszcze!
A potem daj jej pierścień albo skraj szaty do pocałowania, czy jak to wyglądało
w średniowieczu, w którym najwyraźniej do tej pory żyjesz!, żachnęłam się w
myślach. Cholera, wiedziałam o tym, że miał łatwość mówienia i może takie
teksty miały rację bytu, kiedy jeszcze był przy władzy, ale teraz? Naprawdę
tego nie rozumiałam, ale najwyraźniej wiekowe wampiry można było zrozumieć
dopiero po kilkudziesięciu latach bycia takimi jak one. W jakimś stopniu
zdawałam sobie sprawę z tego, że te istoty były jakby zamrożone w czasie – nie tylko
nie zmieniały się z upływem czasu i pozostawały nieśmiertelne, ale również zachowywały
przyzwyczajenia oraz tradycje, które stanowiły ich codzienność, kiedy jeszcze
były ludźmi. Innymi słowy, większość wampirów była niemożliwie wręcz
konserwatywna i nic nie wskazywało na to, żeby taki stan rzeczy miał
kiedykolwiek ulec zmianie.
Miałam wątpliwości, jednak jasnowłosa wampirzyca najwyraźniej
ich nie podzielała. Marissa wyglądała na oczarowaną i zawstydzoną, co dało mi
do zrozumienia, że ona w istocie nie miałaby nic przeciwko, gdyby porządek w
Volterze wrócił do wcześniejszego stanu. Nie wyobrażałam sobie tego i w
zasadzie do tej pory było mi wszystko jedno, kto sprawuje władzę nad wampirami,
jeśli tylko zapewniał spokój mojej rodzinie. Gdybym miała wybierać, obaliłabym
Volturi tak szybko, jak tylko byłoby to możliwe, ale skoro to było niemożliwe,
zamierzałam skoncentrować się na odzyskaniu córki. W obliczu tego, do czego
posunął się Kajusz, a czego wciąż nie rozumiałam, chyba nawet Aro wydawał się
mniejszym złem, chociaż zdecydowanie nie byłam z takiego stanu rzeczy
zadowolona.
Poruszyłam się nerwowo, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi
na drugą. Miałam dziesiątki pytań, ale nie wypowiedziałam żadnego z nich, nie
tylko dlatego, że w pierwszej kolejności musiałam z tym poczekać na pojawienie
się Edwarda i Carlisle’a. Bardziej istotna była świadomość tego, że gdybym już
zaczęła, nie powstrzymałabym się przed ciągłym mówieniem i okazywaniem emocji,
a w ten sposób zdecydowanie nie nakłoniłabym Aro do potraktowania mnie poważnie
i wyjaśnienia wszystkiego tego, czego mogłabym od niego oczekiwać. Czułam, że
jestem w dość nieciekawej sytuacji, a fakt, że nigdy nie potrafiłam być
cierpliwa, jedynie wszystko niepotrzebnie komplikował.
Usłyszałam ciche głosy, a potem kroki na schodach i aż
wypuściłam powietrze ze świstem. Machinalnie chciałam odwrócić się w stronę
stopni, żeby móc dostrzec Carlisle’a i Edwarda, ale nie potrafiłam zmusić się
do tego, żeby stanąć do trojki w zasadzie obcych mi nieśmiertelnych tyłem,
dlatego ostatecznie ustawiłam się bokiem, żeby móc ich kątem oka obserwować.
Mój mąż pojawił się pierwszy i natychmiast podszedł do mnie.
Pozwoliłam, żeby wziął mnie za rękę i delikatnie ucałował jej wierzch, ale
nawet to nie pozwoliło mi się rozluźnić.
- Cierpliwość nigdy nie była twoją mocną stroną… - stwierdzi i
uśmiechnął się blado. Uniosłam brwi, więc przeszedł do rzeczy: - No cóż, teraz
chyba możemy w końcu porozmawiać.
_____________________________________________________
* Mi bella - z włoskiego: moja piękna.
_____________________________________________________
* Mi bella - z włoskiego: moja piękna.
Hej :) Rozdział podoba mi się
OdpowiedzUsuńbardzo :) I z każdym kolejnym zaskakujesz mnie coraz bardziej,
naprawdę... Chociażby sam Aro... Nie dość, że pojawia się tylko w
towarzystwie Suplicii, to jeszcze w normalnych ciuchach, z
przystrzyżonymi włosami, to teraz zamiast jakoś zareagować na słowa
Belli (te w poprzednim rozdziale) to on najnormalniej w świecie się
śmieje! Nie ukrywam, że jestem bardzo zaskoczona i to pozytywnie ^^
Również zaskoczył mnie w dużym stopniu fakt, że wielki Aro poprosił
Cullenów o pomoc... Mówią, że ludzie (i wampiry :p) się zmieniają i
teraz wiem, że to prawda...
No dobra, teraz zapytam o to, co najbardziej mnie korci, jak tylko
dowiedziałam się o zamiarach Ara... Czego on oczekuje od Cullenów i po
co chciał się spotkać z Carlisle'm? No i jeszcze ta Marissa... Po co ona
znowu się wtrąca w to wszystko, jakby jeszcze za mało naszkodziła...
Czekam na nn :) Pozdrawiam ciepło i do napisania ;*
lilka24
Hej, dawno tutaj nie zaglądała mi muszę podnadrabiać kilka rzeczy, ale rozdział świetny :)
OdpowiedzUsuńCzekam na nn i życzę weny.
Zapraszam też do siebie www.blood-in-the-veins.blogspot.com