Jedenaście.
Strach
Izadora
czuła strach.
To było stwierdzenie,
bo sama nie wiedziała skąd bierze się to uczucie, ale mimo tego tak właśnie
było. Bała się i chociaż w żaden sposób nie potrafiła tego wytłumaczyć,
wiedziała, że powinna. Musiała się postarać i skupić, żeby wszystko stało się
jasne, ale chociaż była tego świadoma, to odkrycie ją irytowało. Dlaczego
właśnie teraz doświadczała czegoś tak dziwnego, zamiast po prostu wiedzieć, jak
to zawsze bywało, kiedy w grę wchodziły jej przeczucia?
Niestety,
coś zmieniło się w momencie, kiedy Isabel zaszła w ciążę i dziewczyna była tego
boleśnie świadoma. Nie miała żadnych przeczuć, które dotyczyłyby dziecka, które
wkrótce miało przyjść na świat i to sprawiało, że powoli zaczynała odchodzić od
zmysłów. Jej przeczucia – te niezwykłe myśli, które przychodziły do niej same,
odkąd tylko sięgała pamięcią – były dla niej niczym szósty zmysł. W którymś
momencie dar stał się dla niej tak istotny, że nie była w stanie się bez niego
obejść, dlatego teraz czuła się trochę tak, jakby była ślepa.
A
najbardziej irytujące było to, że chodziło wyłącznie o Isabel i jej dziecko. To
oni od jakiegoś czasu byli dla niej tajemnicą, co uprzytomniała sobie coraz bardziej
z każdym kolejnym dniem. Jeśli chodziło o innych, przeczucia nadal się
pojawiały, równie precyzyjne jak do tej pory, przez co była nawet zdolna do
tego, żeby prawie nie myśleć o tej nagłej zmianie. Przecież nie wiedziała nawet,
że Bella jest w ciąży i dowiedziała się o tym dopiero w momencie, kiedy
wiedziona instynktem, wróciła do domu. Czuła wtedy, że po prostu jest siostrze
potrzebna i że jak najszybciej musi znaleźć się przy Isabel, poza tym jednak
nie było żadnej sensownej myśli, która w normalnym wypadku przyniosłaby jej
odpowiedź na pytanie o to, co właściwie się dzieje.
Teraz było
tak samo.
A na domiar
złego czuła strach.
- Dora, co
jest? – Głos Olivera wyrwał ją z zamyślenia i uświadomiła sobie, że stoi na
środku lasu, pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Meli polować, ale nie
była w stanie się skupić, poza tym już i tak zgubiła trop jelenia, który
pierwotnie miał posłużyć jej za posiłek. – Przerażasz mnie, kiedy przestajesz
kontaktować – przyznał i chyba z założenia miało to zabrzmieć jak dowcip, ale w
jego głosie wyraźnie pobrzmiewał niepokój.
- Nie mam
pojęcia – przyznała takim tonem, jakby właśnie zrobiła coś złego i teraz
musiała mu o tym powiedzieć. Nie lubiła, kiedy cokolwiek było dla niej
tajemnicą, a teraz na dodatek coraz bardziej udzielał jej się odczuwany strach.
– Nie mam… A niech to szlag, Ollie, właśnie sęk w tym, że nie wiem, co się
dzieje, ale mam złe przeczucia! – wybuchła, na moment tracąc kontrolę nad
słowami i tonem własnego głosu.
Odwróciła
się w stronę Olivera i popatrzyła na niego rozszerzonymi do granic możliwości oczyma.
Jego własne tęczówki wciąż pozostawały czerwone, chociaż miejscami do głosu
zaczynało dochodzić już złoto i oczywiste było, iż całkowita zmiana jest
jedynie kwestia czasu. Teraz jednak wampir wciąż odczuwał pragnienie, a i
niepokój sprawił, że jego tęczówki pociemniały, nadając mu nieco groźnego
wyglądu. Czerń mocno kontrastowała z jego bladą skórą i jasnymi włosami, ale
Izadora nie czuła strachu, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że jako nowonarodzony,
Oliver może być nieprzewidywalny.
- Zaklęłaś.
– Z wrażenia uniósł brwi i zrobił krok w jej stronę. Wzdrygnęła się, kiedy ujął
ją za ręce, ale nie próbowała ich wyrwać, czekając aż przywyknie do zmiany
temperatury. – To coś nowego… Ech, Izadoro, sądzisz, że…
- Ja nic
nie sądzę! – przerwała mu ostrzej niż powinna. Poczuła wyrzuty sumienia, bo nie
chciała się na nim wyładować, ale nie miała teraz na przeprosiny i rozważanie
tego, co było słuszne, a co już
niekoniecznie. – Powiedz mi, że zwariowałam, ale się boję. Cholernie się
boję i mam wrażenie, że…
Urwała,
żeby złapać oddech, ale nie miała okazji do tego, żeby chociaż spróbować się
uspokoić albo ponownie odezwać. Strach nasilił się, a do tego wszystkiego
doszła dodatkowo niemal bolesna potrzeba tego, żeby jak najszybciej ruszyć się
z miejsca. Ignorowanie tego uczucia było niemożliwe i Izadora bez zastanowienia
puściła się biegiem, zostawiając oszołomionego Olivera w miejscu, w którym
stał. Usłyszała, że woła za nią i że raz za razem wypowiada jej imię, ale była
zbyt oszołomiona i skoncentrowana na przeczuciach, żeby przystanąć chociaż na
moment i wyjaśnić mu, co właściwie się dzieje. Czuła, że musi biec i to jak
najszybciej, bo w innym wypadku stanie się coś, czego nigdy sobie nie wybaczy.
Nie miała
pojęcia, czy Oliver biegnie za nią, to zresztą nie miało najmniejszego
znaczenia. Liczyło się wyłącznie to, że musiała biec i do dając z siebie wszystko,
a może nawet więcej niż zwykle. Drzewa i kolejne przeszkody wymijała
automatycznie, zabójczo precyzyjna i szybka. Raz nawet zahaczyła o wystający korzeń,
co w innym wypadku byłoby nawet nie do pomyślenia, ale nawet kiedy poleciała na
twarz i zdarła sobie skórę z dłoni, starając się zamortyzować upadek, nie
zatrzymała się. W następnej sekundzie już na powrót była na nogach i biegła,
czując, że jej dłonie pulsują ciepłem, kiedy zadrapania same z siebie zaczęły
się zasklepiać.
Biegła do
domu. Zrozumiała to w pewnym momencie i to odkrycie omal kolejny raz nie ścięło
jej z nóg. Nie mogła mieć pewności, że tak jest w istocie, ale przeczucia i
strach, który odczuwała, mógł oznaczać tylko jedno…
Isabel
miała kłopoty.
To stało
się oczywiste, zupełnie jakby o samego początku wiedziała, że tak jest, ale nie
dopuszczała tej wiedzy do podświadomości. W pośpiechu pokonała ostatnie metry i
wypadła na trawnik przed domem, wbijając wzrok w budynek. Światła były
pogaszone, a dookoła panowała cisza, która dosłownie przyprawiała ją o
dreszcze. Chociaż to kosztowało ją wiele wysiłku, Izadora zatrzymała się gwałtownie
i po prostu patrzyła na zarys domu, który w tamtym momencie wydał jej się
opuszczony. Serce zabiło jej szybciej, bo nie wyobrażała sobie, żeby wszyscy i
zostawili Bellę samą, ale z drugiej strony, kiedy zastanowiła się nad uporem
siostry…
Pokręciła
głową i w pośpiechu wbiegła po schodach. Drzwi wejściowe jak zwykle były
otwarte, bo ludzie podświadomie unikali obecności wampirów, więc raczej nikomu
nie przyszłoby na myśl, żeby próbować ich okraść, z kolei tych, których naprawdę
mogliby się obawiać, nie miały zatrzymać żadne, nawet najlepsze zamki. Jeszcze
w przedpokoju Izadorę oszołomiło coś, jakiś paraliżujący zapach, który
momentalnie wypełnił jej płuca słodyczą, ale Dora była zbyt oszołomiona i
przejęta, żeby od razu go zidentyfikować.
- Isabel? –
zawołała, w pośpiechu miotając się na wszystkie strony. Zapachy domowników
mieszały się z tą dziwną, wyjątkową słodyczą, co w połączeniu z oszołomieniem,
ostatecznie Izadorę zdekoncentrowało. – Isabel, gdzie jesteś?! – zawołała
głośniej, teraz już absolutnie pewna, że w domu nikogo nie ma.
Prawie
nikogo, ale to stało się jasne, kiedy odpowiedział jej pełen bólu krzyk. Ciarki
przeszły ją po plecach, kiedy rozpoznała głos Isabel, zaraz jednak wzięła się w
garść i w pośpiechu wpadła do salonu, kierując się dźwiękiem. Drżącymi palcami
odnalazła włącznik światła, ale nawet kiedy lampa rozbłysła i zrobiło się
jaśniej, Izadora przez dłuższą chwilę tępo patrzyła się przed siebie, nie
pojmując tego, co widziała.
Isabel
dyszała ciężko, zwinięta na podłodze. Plecami opierała się o kanapę, ale
najwyraźniej zabrakło jej siły, żeby móc na nią wejść. Znów krzyknęła i
ciaśniej objęła ramionami zaokrąglony brzuch; oczy miała zamknięte, a jej blada
skóra błyszczała się od potu, tak wiele wysiłku kosztowało jej znoszenie bólu i
zachowanie świadomości. Poród właśnie się zaczął i to było dla Izadory
oczywiste, jednak to nie szok związany z tym odkryciem powstrzymał ją od
podjęcia jakiejkolwiek decyzji.
Teraz
nareszcie zrozumiała, czym była obezwładniająca słodycz, którą wyczuła już od
progu. Kiedy raz jeszcze spojrzała na splecione na brzuchu siostry ręce,
dostrzegła szybko powiększającą się plamę czerwieni na koszulce, którą miała na
sobie. Zmroziło ją, kiedy uświadomiła sobie, że to krew i kiedy przypomniała
sobie treści wszystkich tych podań, które głosiły, że istoty takie jak ta,
którą pod sercem nosiła Isabel, przychodząc na świat, wygryzając sobie drogę
przez macicę i ścianę brzucha matki. Oczywiście zdawali sobie sprawę z tego, że
tak będzie i właśnie dlatego Carlisle odpowiednio wcześnie miał wykonać
cesarskie cięcie, żeby zapewnić matce i dziecku bezpieczeństwu, ale żadne z
nich nie przypuszczało, że…
Krew. Tyle krwi…
Isabel
uniosła powieki i spojrzenia jej oraz Izadory się spotkały. Wzrok Belli był
niemal błagalny, ale Dora dostrzegła w nim coś na kształt ulgi. Jej siostra
cieszyła się, że nie jest sama, poza tym liczyła na pomoc, ale Dora mimo starań
nie była w stanie zrobić nic, żeby ruszyć się z miejsca. Przed oczami wciąż
miała powiększającą się palmę krwi oraz ten obezwładniający zapach, który już
nie tyle ją kusił, ale przyprawiał o mdłości. Izadora uświadomiła sobie, że
cała się trzęsie i że sama również zlała się zimnym potem; czuła, że jej żołądek
jest bliski tego, żeby się zbuntować, przed oczami zaś zaczęły jej tańczyć
czarne plamy. Cofnęła się o krok i oparła o framugę, starając się zrobić
wszystko, żeby tylko nie stracić przytomności.
Krew. Krew
zdawała się być wszędzie i ta myśl była przerażająca. Izadora dosłownie
wciskała się w ścianę, próbując zrobić wszystko, byleby nie uciec. Musiała
pomóc Isabel, jeśli nie chciała doprowadzić do tragedii, ale nawet mimo tego,
iż wiedziała, że wzięcie spraw we własne ręce jest jedynym rozwiązaniem, nie
była w stanie zmusić się do działania. To Carlisle był lekarzem, a nie ona,
poza tym przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że brzydziła się krwi. Była
cholerną, pieprzniętą nieśmiertelną, która była w stanie polować i znosiła smak
jedynej osoki, która utrzymywała ją przy życiu, a jednak paradoksalnie mdlała
na sam widok krwi albo kiedy czuła ją na rękach…
Dobry Boże,
jak ona nienawidziła, kiedy to świństwo było na jej rękach…!
- Izadora! –
Nagły huk, a potem odgłos raptownie wciąganego powietrza, kiedy ktoś dołączył
do niej i Belli w salonie. Oliver nareszcie dotarł, a teraz zamarł w bezruchu,
rozszerzonymi oczami wpatrując się w przyjaciółkę.
Oczami,
które już nie były po prostu czarne, ale pałały niebezpiecznie, przypominając
dwa rozżarzone węgliki.
W jednej
chwili potoczyły się błyskawicznie, kiedy Oliver stracił nad sobą kontrolę.
Jego ciało napięło się, a potem bez zastanowienia rzucił się do przodu,
zupełnie nad sobą nie panując. Isabel krzyknęła ponownie, po czym zasłoniła
obiema dłońmi brzuch, nawet w tej sytuacji instynktownie chroniąc dziecko.
Izadora niczym w zwolnionym tempie widziała, jak jej siostra zamyka oczy,
próbując wykorzystać którykolwiek ze swoich darów, żeby w porę obronić się przed
rozszalałym nowonarodzonym, po wyrazie jej twarzy jednak oczywiste było, że nie
da rady.
Izadora
zareagowała momentalnie, nareszcie będąc w stanie ruszyć się z miejsca.
Telekineza zawsze była jej mocną stroną, teraz zaś strach i nadmiar emocji
dodawał jej siły. Bez wahania uwolniła moc, pozwalając, żeby ta uderzyła
Olivera. Wampir syknął wściekle, kiedy został odrzucony na kilka dobrych
metrów. Z rozpędu wpadł na szklaną gablotę w kącie pokoju, gdzie Esme ustawiła
ozdobną porcelanę i naczynia, których przecież nigdy nie mieli używać. Rozległ
się huk, a potem na podłogę posypała się cała kaskada odłamków drewna i szkła,
i chociaż Izadora wiedziała, że Oliverowi nic nie może się stać, wyrwał jej się
cichy jęk.
Nie miała
czasu na to, żeby sprawdzać, czy uderzenie zdołało otrzeźwić Olivera. Kolejny
pełen bólu okrzyk, który wyrwał się Isabel, skutecznie przypomniał jej o tym,
gdzie się znajdowała i co w tym momencie konieczne było do zrobienia. Wciąż
wirowało jej w głowie, a krew przyprawiała ją o atak paniki, za wszelką cenę
jednak starała się zapanować nad tymi uczuciami. Przecież chodziło o jej
siostrę i po prostu musiała coś zrobić, zanim będzie za późno!
Nie
pozwalając sobie na chwilę wahania, dopadła do Isabel i upadła przy niej na
kolana. Ręce trzęsły jej się, kiedy spróbowała odciągnąć ramiona siostry od
zakrwawionego brzucha, zdołała jednak zwrócić na siebie uwagę Belli.
Czekoladowe oczy dziewczyny były pełne bólu i przerażenia, ale pół-wampirzyca
jakimś cudem zdołała wysilić się na blady pełen ulgi uśmiech, który bez
wątpienia wywołała obecność Izadory.
Coś
poruszyło się na drugim końcu pokoju, ale Dora nie miała czasu, żeby sprawdzać,
czy Oliver po raz kolejny może być zagrożeniem. Szybkim ruchem podwinęła
koszulkę Isabel, po czym sama krzyknęła, kiedy spod ubrania wypłynęło jeszcze
więcej krwi. W zasadzie nie widziała nic, a jedynie sączącą się krew – gęstą, lepką
ciecz, która za żadne skarby nie pozwalała jej dostrzec czegokolwiek, nawet
rany z której się sączyła. Izadora poczuła, że osoka spływa jej po palcach i że
oblepia jej dłonie, i w tamtym momencie dotarło do niej, że najzwyczajniej w
świecie nie będzie w stanie zrobić nic, żeby jakkolwiek Belli pomóc.
Nie
potrafiła… Nie była w stanie… Nie, kiedy wszędzie było tak wiele krwi – kiedy czuła
jej zapach, a lepki płyn oblepiał jej palce, był wszędzie…
Nie
potrafiła…
- Izadoro!
Doro, spójrz na mnie! – Nie zauważyła, kiedy Oliver znalazł się obok niej i
Belli. Jego ręce nagle zacisnęły się na jej ramionach, kiedy szarpnięciem
zmusił ją, żeby odwróciła głowę w jego stronę. Wbiła wzrok w jego idealną
twarz, chociaż prawie jej nie widziała, gdyż obrazy rozmazywały się jej przed
oczami. – Izadoro, na Boga, przecież musimy coś zrobić! Wiem, że sobie
poradzisz, dlatego musimy…
Oliver
mówił coś jeszcze, ale prawie nie była tego świadoma. Jej umysł miał problemy z
łączeniem faktów, to zaś, co dochodziło do jej świadomości, plątało się i
sprawiało, że nie była w stanie nawet złapać tchu. Miała wrażenie, że zaraz
zemdleje i praktycznie przelewała się Oliverowi w rękach, utrzymując pion tylko
dlatego, że wampir zaciskał obie dłonie na jej ramionach.
Czuła się
zła i upokorzona, tym bardziej wiedząc, że zarówno Oliver, jak i Bella na nią
liczą. Co więcej, wampir jakimś cudem zdołał się opanować i teraz ryzykował
przebywanie przy Isabel, jedynie dlatego, że ona – Izadora – kolejny raz
okazała się zbyt słaba, żeby się na cokolwiek przydać. Kolejny raz zawodziła,
podczas gdy nawet nowonarodzony zdołał nad sobą zapanować, robiąc wszystko,
byleby przeciwstawić się swojej naturze. Powstrzymywał pragnienie, ale to nie
znaczyło, że będzie w stanie jakkolwiek pomóc Belli – nie mogła tego wymagać od
Olivera, tym bardziej, że to ona posiadała jedyny dar, który był w stanie
uratować życie jej siostrze.
Ona była
uzdrowicielką.
Nie chciała
przyznać tego przed samą sobą, ale już od samego początku wiedziała, że jedynie
dzięki niej Bella naprawdę ma szansę wyjść z tego bez szwanku. Od samego
początku czuła, że to ona, a nie Carlisle, będzie zmuszona odebrać powód i
uratować życie Isabel. Jedynie ona, dysponując swoim niezwykłym darem, bo… bo…
Jedynie ona…
Zacisnęła
dłonie w pięści, po czym uniosła głowę. Wciąż wirowało jej w głowie, ale kiedy
zaczęła oddychać przez usta, głęboko nabierając powietrza, poczuła się trochę
lepiej. Oliver patrzył na nią rozszerzonymi do granic możliwości oczami;
widziała jego głód i to, że cierpi, chociaż wyraźnie nie chciał dać tego po
sobie poznać.
- Będziesz
musiał mi pomóc, Ollie – wyszeptała i samą siebie zaskoczyła tym, jak bardzo
spokojnie zabrzmiał jej głos.
Oliver
skinął głową i puścił ją. Wyprostował się w pośpiechu, zrywając na równe nogi i
dla pewności zwiększając dystans między sobą a Isabel. Dziewczyna już nie
krzyczała, a kiedy Dora spojrzała na jej twarz, przekonała się, że Bella
straciła przytomność. Jedynie unosząca się i opadająca w nierównym rytmie
klatka piersiowa oraz nikłe bicie serca świadczyło o tym, że Isabel wciąż żyje,
Izadora jednak zmusiła się do tego, żeby zbytnio się nad tym nie zastanawiać.
Teraz ważniejsze było, żeby pomóc dziecku wydostać się na świat, a reszta
równie dobrze mogli się zacząć martwić, kiedy będzie już po wszystkim.
Czuła, że
Oliver obserwował ją, kiedy w pośpiechu podniosła się i nachyliwszy nad Bellą,
spróbowała ułożyć ją na plecach. Ręce jej się trzęsły, kiedy jeszcze wyżej
podwinęła koszulkę siostry, ale zmusiła się do tego, żeby dalej robić to, co
było konieczne. Brzuch Isabel wyglądał niemal przerażająco, cały zalany krwią,
a miejscami pokryty fioletowymi, czy niemal wręcz czarnymi siniakami; coś
poruszał się pod warstwą skóry, dziwnie falując i sprawiając, że ta część ciała
przypominała nienaturalną obrzydliwą narośl, zupełnie nie pasującą do reszty
idealnego ciała Isabel.
To nic, pomyślała nerwowo Izadora. Będę potrafiła to naprawić. Będę potrafiła, ale na to dopiero przyjdzie
czas…
Analityczne
myślenie pomagało, bo przynajmniej pozwalało jej skupić się na czymkolwiek
innym, a nie tylko krwi Isabel. W pośpiechu oceniła sytuację, po czym – nie patrząc
przy tym na Olivera – odważyła się odezwać:
- Wiem, że
Carlisle i chłopaki zadbali o to, żeby przygotować salę na piętrze. Mógłbyś
może… - Nie dokończyła, ale to wydało się oczywiste.
- Jasne. –
Głos Olivera brzmiał pewnie, chociaż wyraz jego twarzy niekoniecznie świadczył
o tym, że sobie ufa. Cały spięty nachylił się nad przyjaciółką i w pośpiechu
wziął ją na ręce; trzymał ją mocno, ale chociaż przygarnął ją do piersi,
zupełnie jakby była małym dzieckiem, Izadora wiedziała, że najchętniej niósłby
ją na długości wyciągniętych rąk, jeśli nie dalej. – A ty…? – dodał, bo nie
skierowała się w stronę schodów, tylko w kierunku zupełnie przeciwnym.
- Muszę coś
przygotować. Czekaj tam na mnie.
Nie
pozwoliła sobie na wątpliwości, nie zamierzała też czekać na jakąkolwiek
odpowiedź ze strony Olivera. Obejrzała się przez ramię jedynie na chwilę, żeby
przekonać się, że chłopak jednak usłuchał i zniknął z nieprzytomną Isabel na
schodach. Odetchnęła, chociaż jednocześnie w napięciu nasłuchiwała, chcąc ewentualnie
wychwycić moment, w którym Oliver mógłby ponownie stracić nad sobą kontrolę, na
piętrze jednak wciąż panowała idealna cisza.
Zdenerwowana
i na wpół przytomna, skierowała się do kuchni. Znalazła miskę i ustawiwszy ją w
zlewie, odkręciła kurek, żeby napełnić naczynie ciepłą wodą. Przez kilka sekund
obserwowała płynący strumień, marząc o tym, żeby zanurzyć w nim ręce i pozbyć
się broczącej jej dłonie krwi, powstrzymała się jednak, dobrze zdając sobie
sprawę z tego, że to nie ma najmniejszego sensu. Prawdziwe wyzwanie dopiero ją
czekało, a wtedy krwi miało pojawić się jeszcze więcej niż w tym momencie –
wiedziała o tym doskonale, chociaż zdecydowanie bardziej wolała wyjątkowo pozostać
w nieświadomości.
Niechętnie
odwróciła wzrok od napełniającej się miski i w oczekiwaniu na moment, kiedy
będzie mogła zakręcić wodę, rozejrzała się dookoła. Czasami korzystała z
kuchni, dlatego bez wahania sięgnęła do najbliższej szuflady, żeby drżącymi
rękami wyciągnąć z niej duży ostry nóż do krojenia mięsa. Światło zatańczyło na
metalowej powierzchni ostrza, czyniąc przedmiot jeszcze bardziej przerażającym,
Izadora jednak zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma wyboru. Musiała działać –
wahanie albo zwłoka miały kosztować zbyt wiele, żeby odważyła się na nie
zdecydować.
Opuściła
nóż i więcej na niego nie patrząc, podeszła do zlewu, żeby zakręcić wodę i wziąć
pełną do połowy miskę. Zaraz po tym pewnym krokiem wyszła i skierowała się w
stronę schodów.
Wiedziała
jedno: brzydząca się krwi wampirzyca i niewprawiony w samokontroli
nowonarodzony wampir…
No cóż, ten
poród zdecydowanie nie miał należeć do normalnych, ale czego innego tak naprawdę
mogła oczekiwać od swojego pokręconego życia?
Cieszę się, że dodałaś nowy rozdział i super, że akcja wartko się toczy. Sprytne posunięcie z próbą nawrócenia Izadory - mam nadzieję, że da radę, chociaż czekam jeszcze na poprawę Edwarda i miałam nadzieję, że to on jej pomoże. Średni krok z Olliem - za dużo tych nowonarodzonych wampirów, które wspaniałomyślnie nie zabijają osoby, która leży na podłodze w kałuży z krwi i w to nie uwierzę. Mimo to historię dobrze się czyta, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz i bardzo mi miło, że się podoba, jednak jedna kwestia sprawia, że aż mnie nosi, dlatego muszę coś sprostować. =)
UsuńJeśli chodzi o Olivera, to doszłam do wniosku, że po prosu pewnych kwestii nie zrozumiałaś. Mam w zwyczaju mocno komplikować sprawy charakterem postaci, a nic co się wydarzyło, nie jest tutaj przypadkowe. Również na zachowanie Olivera miało wpływ wiele czynników i jak się temu właściwie przyjrzeć, tak naprawdę jego zachowanie wydaje się oczywiste - i bardzo wiarygodne.
Po pierwsze, po grzmotnięciu z meble chyba nawet wampirowi odechciałoby się szaleć.
Po drugie, nie zapominajmy, że Bella i Izadora to bliźniaczki, a Ollie kocha Dorę do szaleństwa. Utrata ukochanej jest dla wampira bolesna, więc instynktownie brono się przed bólem z tym związanym. Nie żeby to warunkowało samokontrolę, ale na pewno ma na nią pewien wpływ.
Po trzecie, napisałam, że krewi było sporo, ale to przecież nie jest jeszcze istota całej sprawy - prawdziwy poród dopiero się zacznie, a ja nie jestem na tyle głupia, żeby komukolwiek mydlić oczy idealnym w samokontroli Oliverem. Chłopak jest pod wpływem emocji i to pomaga, ale nawet on nie jest w stanie wytrzymać w obliczu tego, co ja sobie zaplanowałam.
Ja mówiłam, dziękuję za komentarz, bo to dla mnie wiele znaczy. Prosiłabym jednak, żeby nie oceniać zachowań postaci przez pryzmat zaledwie fragmentu, bo nie w tym rzecz. Uprzedzasz fakty - więcej nie zdradzę, ale mogę cię zapewnić, że tak pięknie to z pewnością nie będzie. Tak więc ten "średni krok" to bzdura, bo wszystko mam dokładnie przemyślane; wystarczy po prostu to zrozumieć =)
Ach, następnym razem proszę o podpis. Nie lubię anonimów ^^
Pozdrawiam,
Nessa.
Świetny rozdział :) Cieszę się, dodałaś rozdział tak szybko. Współczuję Izadorze i Oliverowi. Mam nadzieję, pojawi się Edward.
UsuńPs. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się w miarę szybko :)
Rosemary.
Uważam, że komentarze są właśnie po to, żeby dzielić się swoimi przemyśleniami i ocenami - każdy tekst po publikacji jej podlega i pewnie między innymi dlatego prowadzisz bloga. Dziękuję, że poświęciłaś czas i pokazałaś mi swój punkt widzenia. Widzę w tym jakąś teorię i to rzeczywiście podpiera tę historię, nawet jeśli nie ze wszystkimi argumentami się zgadzam. Przekonują mnie jego emocje i przyjaźń (nawet miłość) z bliźniaczkami. Nie mniej jednak to jest nowonarodzony. W "Zaćmieniu" nowonarodzeni szaleli od choćby kropli krwi. Mało tego, Edward po ponad 100 latach wegetarianizmu miał ochotę zabić Bellę, która przecież była cała i zdrowa i "tylko" siedziała obok niego w sali od biologii. Z krwią mają problem wszystkie wampiry i pod tym względem grubymi nićmi szyta jest dla mnie też samokontrola nowonarodzonej Belli, ale to z założenia miał być ewenement. Nie uważam, żeby roztrzaskanie szkła miało go wyrwać z szału polowania, bo nawet go to nie zabolało. Okej, może wyrwało go z takiego "tępego" odpowiadania na żądzę krwi, ale nie usunęło tego zapachu z powietrza.
UsuńNie oczekuję, że zgodzisz się z moimi argumentami, ale lubię pisać prawdę o tym, co myślę. Może i wyprzedzam fakty, ale nie jestem przecież jasnowidzem i nie czekam aż pojawią się kolejne 3 notki, żeby wyciągnąć konstruktywne wnioski. Nie poddaję w wątpliwość, że nas zaskoczysz i tym bardziej czekam na kolejny rozdział :)
Mam nadzieję, że rozumiesz mój tok myślenia.
Pozdrawiam i przepraszam za nie przedstawienie się
~Ulla
Naturalnie, komentarz właśnie po to są - nie w mojej gestii było sprawić, żeby wyszło, iż sądzę inaczej. Co więcej, jestem ci wdzięczna za krytyczne podejście do tej kwestii, bo dzięki temu mogłam podjąć dyskusję, bo to po prostu uwielbiam. Przy pozytywnych komentarzach nie mam po temu okazji, dlatego nie mogłam oprzeć się odpowiedzenia Tobie i przedstawienia mojego puntu widzenia. Tym bardziej, że - jak sama zauważyłaś - nie ma możliwości, żebyś przewidziała, co się wydarzy.
UsuńCo mi się bardzo podoba, masz swoje zdanie i jego się trzymasz. Ja to szanuję i bardzo dziękuję, że wprost o tym napisałaś, bo dzięki temu mam tym większą motywację, żeby wprowadzić w życie swoje plany. Nie zamierzam przekonywać się słownie, że ta sytuacja ma sens, bo wiadomo, że każdy ma do sprawy inne podejście - i właśnie to jest piękne. Takie kwestie również są o tyle trudne, że nie podlegają dyskusji, skoro każde z nas ma swoje argumenty. Nie można też stwierdzić, że którakolwiek z nas ma rację albo jej nie ma. Być może dla Ciebie zachowanie Olivera jest odrobinę naciągane i muszę przyznać, że patrząc na to z twojej perspektywy jest tak w istocie; ja na nowonarodzone wampiry spoglądam inaczej, zwłaszcza, że Ollie jest moją postacią i znam jego charakter. Nie trzymam się narzuconych przez Meyer ograniczeń, również tych dotyczących nowych wampirów, bo to w zupełności moja historia. Jest dokładnie taka, jaka miała być od początku, a jeśli momentami wydaje się nieidealna? No cóż, tym lepiej, bo zawsze lubiłam być indywidualistką =)
Raz jeszcze dziękuję za komentarz. Mam nadzieje, że moja wcześniejsza odpowiedź w żadnym stopniu Cię nie uraziła. Po prostu chciałam przedstawić to z mojej perspektywy. W żadnym wypadku nie chodziło mi o to, że mam Ci opinię za złe albo że nie potrafię przyjąć krytyki - bo potrafię i bardzo ją cenię. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna za poruszenie tej kwestii i to, że mogłam przynajmniej spróbować rozwiać Twoje wątpliwości. Jak najbardziej rozumiem Twój tok rozumowania, ale po prostu trzymam się i będę się trzymać swojego. No i pociesza mnie fakt, że mimo tej drobnej uwagi, moje opowiadanie i tak Ci się podoba. Miło wiedzieć, że masz na temat moich pomysłów takie dobre zdanie ^^
Więc dziękuję, Ullu. Lubię wiedzieć do kogo się zwracam, bo w przypadku kilku anonimów ciężko mi stwierdzić z kim piszę.
Pozdrawiam,
Nessa.
PS. Za komentarze dziękuję wszystkim. No uwielbiam was. A nowy rozdział jeszcze w tym tygodniu <33
Zajebisty!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny!!:D Podoba mi się baaaaardzo! :) Izz i Oli mają cięzką robotę do wykonania- mam nadzieje,że przybędą posiłki z większą samokontrolą:)Kochana rozdział jest długi z czego się bardzo cieszę bo przyjemnie się go czyta , jednakże czuję niedosyt i to bardzo duży…..!!!!!!… chcę więcej po prostu. Ciekawa jestem jak ta cała sytuacja wyglądała by z perspektywy Olivera????Pisz szybciutko, bo już nie mogę się doczekać. :) )Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńWow, to chyba był najlepszy rozdział, jaki u ciebie przeczytałam.
OdpowiedzUsuńNawiązując do słów Uli, może rzeczywiście Oliver pragnąłby krwi, ale według mnie każdy wampir jest inny. W dodatku sam fakt, że chciał zabić siostrę swojej ukochanej, już jest dla niego szokujący. Dobrze, że Dora zdążyła odpowiednio na jego wybryk zareagować. Zgadzam się z tobą, że na jego zachowanie wpłynęło wiele czynników.
Wracając do rozdziału - bałam się, że Isabel zostanie z problemem sama, ale cieszę się, że to właśnie jej siostra przy niej będzie. Pomijając całe doświadczenie Carlisle'a, Dora jest najbardziej odpowiednią osobą, zwłaszcza, że jest uzdrowicielką.
Przez dobry opis rozdziału, mogłam rzeczywiście poczuć panikę Izadory i Olivera. Widziałam Belle, która wzrokiem błaga o pomoc swoją siostrę, która jest zamroczona od nadmiaru upływającej z niej krwi.
Cudowny rozdział, cieszę się, że dodałaś go tak szybko i z niecierpliwością czekam na następny :*
Poród level hard :D już się nie mogę doczekać następnego rozdziału. Nadal mam nadzieję, że Edward pojawi się w tajemniczych okolicznościach, kiedy to na przykład Olivier straci nad sobą panowanie i będzie chciał wypić trochę krwi Belli ^^ ale chyba nie ma co na to liczyć, bo pewnie zaszył się, gdzieś w lesie i nawet nie słyszy ich myśli. Ach, masz u mnie rudzielcu wielkiego minusa jeżeli chodzi o dbanie o rodzinę :P nawet nie wiesz jak dużego.
OdpowiedzUsuńAle jego zachowanie normalnie mi się podoba :D nie jest taki opiekuńczy, i nie przyleciał do Belli jak tylko usłyszał myśli Nessie.
"Dobrze, dobrze - mruczę pod nosem stwierdzając, że coś ze mną nie tak." - tak właśnie chyba myślę o tym jak czytałam ten rozdział. Ciągle mamrotałam coś pod nosem, czekając na rozwinięcie. A ty jak zwykle masz w nawyku kończenie rozdziału w najmniej oczekiwanym momencie :D i dalej nie rozumiem dlaczego tak bardzo ranisz czytelników ;C to jest okropne... :D
Nie wiem czy mogę napisać coś poza tym, że rozdział genialny, a ja czekam na więcej? Chyba nic,
Dobra, w takim razie czekam na więcej :D
Gabi