sobota, 19 października 2013

Dwanaście


Dwanaście.
Krzyk

Czuła się tak, jakby była w transie, Izadora na drżących nogach wbiegła po schodach, zatrzymując się przed drzwiami gabinetu Carlisle’a i zawahała się. Słyszała urywany oddech Isabel oraz słabnące bicie jej serca, ale nawet mając świadomość, że jest jedyną osobą, która w tym momencie jest w stanie pomóc Belli, nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Nóż ciążył jej, zupełnie jakby został wykonany z ołowiu, zaś raz po raz powracając dreszcze sprawiały, że co chwila kilka kropel ciepłej wody w misce przelewało się ponad brzegiem naczynia i chlapało na podłogę. Gdyby sytuacja była normalna, Izadora w życiu by na to nie pozwoliła, dysponując zbyt wyostrzonymi zmysłami i poczuciem równowagi, ale przy obecnym stanie rzeczy wszystko wydawało się prawdopodobne, nerwy zaś wydawały się jej jak najbardziej uzasadnione.
Weź się w garść, Izadoro, skarciła się w duchu. A teraz pośpiesz się, zanim będzie za późno.
Zwłaszcza ta druga myśl sprawiła, że dziewczyna w pośpiechu zapanowała nad ciałem i nacisnąwszy klamkę, weszła do środka. W przypadku jej myśli, nigdy nie mogła być pewna, czy krążące w jej świadomości słowa należą do niej, czy może pojawiły się jako ostrzeżenie, dlatego wolała nie ryzykować. Nie potrzebowała zresztą żadnych specjalnych zdolności, żeby zorientować się, że jej siostra w każdej chwili może umrzeć, zwłaszcza, że dziecko nie tylko starało się wygryźć sobie drogę na zewnątrz, ale również z powodu obecności ledwo panującego nad swoimi reakcjami nowonarodzonego.
Carlisle jak zawsze okazał się przewidujący, dlatego gabinet już wcześniej został odpowiednio przygotowany, na wypadek nagłej akcji porodowej. Oczywiście żaden z nich nie przewidziało, że Isabel zacznie rodzić akurat tego dnia i to na dodatek w momencie, kiedy nikogo przy niej nie będzie. Izadora mimo szczerych chęci nie potrafiła być tym odkryciem zaskoczona, bo do przewidzenia było, że po wszystkich problemach, które już do tej pory zdążyły spotkać ją i Isabel, taki obrót spraw wydawał się najbardziej prawdopodobny. Dziecko najwyraźniej odziedziczyło po mamie skłonność do nieprzewidywalnych zachowań i chociaż może ten żart wydałby się komuś zabawny, Dora zdecydowanie nie miała powodów do śmiechu.
Oliver stał przy oknie, obie ręce wspierając na parapecie i to tak mocno, że chyba jedynie cudem przy tym go nie zniszczył. Izadora zawahała się i przez kilka sekund wpatrywała się w jego plecy, nawet pod ubraniem widząc, że mięśnie wampira są napięte do granic możliwości, a zwykle alabastrowa skóra, jest jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Wampir nie oddychał, ale bez wątpienia musiał wiedzieć, że się pojawiła, bo po chwili odwrócił się, żeby spojrzeć w jej stronę. Na jego twarzy malowała się czysta agonia, zaś czarne niczym dwa rozżarzone węgielki oczy, jasno dały Izadorze do zrozumienia, że wampir nie tylko nie powinien, ale nie chce się w tym miejscu znajdować.
Izadora westchnęła cicho, czego zaraz pożałowała, bo do jej płuc wdarł się słodki, kuszący zapach krwi Isabel. Sama dziewczyna leżała na zajmującym centralny punkt pokoju stole operacyjnym, nieruchoma i tak blada, że gdyby nie ledwo wyczuwalny puls, można by było pomyśleć, że już jest martwa. Plama krwi na brzuchu wciąż wydawała się powiększać i jedynym pocieszeniem było to, że dziecko nareszcie przestało się poruszać, być może podświadomie przeczuwając, że wkrótce znajdzie inny sposób na to, żeby się wydostać. Izadora przynajmniej chciała wierzyć, że tak jest, a jej siostrzenica – oczywiście pod warunkiem, że Bella miała rację – fatycznie jest już na tyle bystra, żeby zrozumieć, iż robi matce krzywdę. Oczywiście to nie zmieniało faktu, że sytuacja wciąż prezentowała się nieciekawie, ale działanie zdecydowanie miało być łatwiejsze, jeśli tylko dziecko przestanie samoistnie wyrywać się na świat.
Miska ponownie zadrżała w rękach Izadory, dlatego dziewczyna w pośpiechu położyła już na skraju stołu operacyjnego. Od zapachu krwi zaczynało się jej kręcić w głowie, chociaż nie tyle z powodu pragnienia, ale przede wszystkim obrzydzenia, które wywoływała w niej krew. Czując, że Oliver wciąż ją obserwuje, odłożyła na bok kuchenny nóż i raz jeszcze podwinęła zakrwawioną koszulkę Belli, odsłaniając poraniony brzuch. Nawet nie starała się być delikatna, dlatego kawałek materiału został jej w rękach. Natychmiast wykorzystała go i zamoczywszy w wodzie, zaczęła ostrożnie zmywać krew ze skóry Isabel, żeby łatwiej było jej przejść do… zabiegu. Samo to słowo przyprawiało ją o dreszcze, dlatego starała się go unikać, ale ostatecznie i tak musiała przyznać przed samą sobą, że tak właśnie powinna powiedzieć, jeśli już miała być ze sobą szczera i nazywać rzeczy po imieniu.
Musiała przejść do zabiegu.
Krwi wydawało się więcej niż wskazywałaby na to rana, kiedy wreszcie Izadora zdołała ją dostrzec. Cały brzuch Isabel przypominał jeden wielki krwiak, skóra jednak pękła tylko w jednym miejscu. W normalnym wypadku, Dora po prostu musnęłaby palcami ranę, żeby natychmiast ją zasklepić, a zaraz po tym zajęłaby się ewentualnymi obrażeniami wewnętrznymi, ale wiedziała, że tym razem nie może sobie na to pozwolić. Musiała posunąć się o krok dalej, ale prawda była taka, że zdecydowanie lepszą alternatywą wydawało jej się zemdleć, niż przynajmniej spróbować rozciąć brzuch siostry, żeby przejść do cesarskiego cięcia.
Boże, Carlisle, gdzie ty jesteś…?, pomyślała z rozpaczą, ale chociaż pragnęła uciec i zaczekać na doktora na dole, wiedziała, że to jedynie przeciąganie tego, co było nieuniknione. Nie miała nawet pojęcia, czy Carlisle byłby w stanie odebrać telefon, gdyby spróbowała się do niego dodzwonić, nie wspominając już o tym, że nie było czasu, żeby czekać aż zdoła dotrzeć do domu. Każda sekunda była na wagę złota, a Izadora już i tak straciła ich zbyt wiele, walcząc ze samą sobą i usiłując zmusić się do zrobienia tego, co było słuszne.
- Ollie, tylko mnie teraz nie zostawiaj… - wyszeptała, ujmując nóż w dłoń i wciąż przypatrując się posiniaczonej skórze Isabel.
Usłyszała jęk, ale poza tym Oliver w żaden sposób nie zaprotestował, decydując się pozostać w miejscu. Izadora wiedziała, że jej prośba jest egoistyczna i lekkomyślna, ale nie była w stanie zmusić się do tego, żeby pozwolić wampirowi wyjść Potrzebowała go, żeby zachować zdrowe zmysły i zmusić się do zrobienia tego, co było słuszne, nawet jeśli pragnęła zrobić wszystko, byleby w tym momencie znajdować się gdziekolwiek indziej.
Nie pozwalając sobie na dalsze wahanie, Izadora przytknęła ostrze do brzucha Isabel i delikatnie przeciągnęła nim po poranionej skórze siostry. Aż krzyknęła, kiedy nacięcie cięcie natychmiast nabrzmiało, a z rany popłynęła krew. Rubinowy płyn wydawał się być wszędzie i w jakiś niezrozumiały dla Izadory sposób, było go jeszcze więcej niż wcześniej. Krew wciąż płynęła i Izadora nie była w stanie zrobić nic, żeby jakkolwiek nad tym zapanować. Nie potrafiła sobie nawet pojąć tego, że naprawdę zdecydowała się na cięcie i to bez żadnego znieczulenia, więc nie jak w ogóle miałaby spróbować przedostać się głębiej. Nie była lekarzem i nigdy nie chciała nim zostać, a nawet ze swoim niezwykłym darem, nie była przygotowana do tego, żeby odebrać poród!
Nóż wypadł jej z ręki, ale prawie nie była tego świadoma. W przypływie determinacji, włożyła obie dłonie wprost w płynącą krew, mając przy tym wrażenie, że płyn pali jej skórę niczym kwas. Wiedziała, że to jedynie jej wyobraźnia i że faktycznie nie powinna się niczego obawiać, bo to po prostu krew – ta sama, którą niejednokrotnie piła i równie nieszkodliwa, co zwykła woda – ale i tak nie mogła zapanować nad dreszczem obrzydzenia, który wstrząsnął całym jej ciałem. Chciała się wycofać i była nawet tego bliska, ale powstrzymała ją świadomość tego, że przecież musiała to dla dobra dziecka i Isabel zrobić.
Nagły ruch pod palcami wyrwał ją z zamyślenia. Zastygła w bezruchu, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że to nie Isabel się poruszyła, ale rozwijająca się w jej wnętrzu istota. Przed oczami momentalnie stanął jej obraz z salonu, kiedy to kuląca się z bólu Isabel siedziała w kałuży własnej krwi, a coś gwałtownie poruszało się w jej brzuchu, ale chociaż wspomnienie tej chwili przyprawiło ją o mdłości, jednocześnie poczuła rozchodzące się po jej ciele ciepło.
Na Boga, przecież to było dziecko! Ta sama drobna istotka, którą Bella otaczała tak wielką miłością i której dobru były podyktowanie wszystkie jej decyzje. Dziecko, które Izadora już dawno zaakceptowała i które również zdążyła pokochać, nawet wiedząc jakie mogą być konsekwencje porodu siostry. Przecież wszyscy od początku zdawali sobie sprawę z tego, że w połowie wampirze dzieci nie przychodzą na świat w naturalny sposób, a po prostu kierują się wrodzonym instynktem. Zaakceptowali to, bo maleństwo tak naprawdę nie było niczego winne i robiło to, co wydawało mu się właściwe. Co więcej, Izadora mogła się założyć, że jak każdy noworodek, jej siostrzenica była przerażona nagłą zmianą i tym, co się działo, dlatego tym bardziej powinno było się zrobić wszystko, żeby ułatwić małej przyjście na świat.
Obrzydzenie zniknęło i Dora nie czuła już nic, prócz narastającego współczucia i determinacji. W pośpiechu schyliła się po nóż i natychmiast rzuciła się do przodu, żeby wykonać kolejne nacięcie, tym razem zdecydowanie głębsze i bardziej odważne. Natychmiast pojawiło się jeszcze więcej krwi, ale to już nie miało znaczenia, kiedy Izadora nareszcie dostrzegła istotkę, którą tak bardzo chciała uratować. Wyciągnęła ręce i raz jeszcze włożywszy je w ranę, nachyliła się, żeby ostatecznie wyjąć małą, szamocącą się postać. Drobne ciałko zaciążyło jej w ramionach, ale chociaż dziecko cale było pokryte krwią, Izadora prawie nie była tego świadoma.
Czekoladowe oczy napotkały jej własne – w tym momencie zielone – a potem Renesmee gwałtownie nabrała powietrza do płuc i rozpłakała się. Izadora zastygła, porażona dźwięcznością i brzmieniem głosu siostrzenicy, po czym delikatnie zakołysała małą, instynktownie chcąc zrobić wszystko, żeby ją uspokoić. Wiedziała, że to dobrze, iż dzieci płaczą, ale nigdy nie widziała tak niezwykłego noworodka; co więcej, nie przypominała sobie, żeby jakiekolwiek nowonarodzone dziecko nie tylko krzyczało, ale naprawdę roniło łzy. Słone krople spływały po rumianych policzkach Nessie, mieszając się z krwią i wsiąkając w miedziane, podklejane osoką loki. Dora raz jeszcze zakołysała bratanicą i podtrzymując ją jedną ręką, raz jeszcze uniosła nóż, żeby przeciąć pępowinę, która łączyła dziewczynkę z jej nieprzytomną matką.
Isabel…
Izadora pokręciła głową, w końcu będąc w stanie oderwać wzrok od anielskiej twarzy dziewczynki w jej ramionach. Nessie wciąż szlochała, ale już nie tak rozpaczliwie, być może powoli zaczynając rozumieć, że jest bezpieczna. Dora przytuliła ją mocniej do piersi, po czym spojrzała na Isabel, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że teraz powinna zająć się uzdrawianiem jej ran. Sama nie potrafiła stwierdzić, jak wiele krwi straciła jej siostra, a z otwartej rany na brzuchu sączyło się jej coraz więcej i w każdej chwili mogło okazać się, że ilość jest śmiertelna. Już teraz zdawało jej się, że Bella już dawno osiągnęła stan krytyczny i że gdyby była człowiekiem, już dawno leżałaby martwa, ale natychmiast odrzuciła tę myśl od siebie, nie chcąc nawet wyobrażać sobie, że taka możliwość jest chociaż w niewielkiej mierze prawdopodobna.
- Izadoro… - Cichy jęk Olivera całkowicie ją zaskoczył, bo zdążyła już zapomnieć o jego obecności. Nawet się na niego obejrzała, zbyt skupiona na szukaniem wzrokiem czegoś, czym mogłaby owinąć Renesmee, zanim znajdzie jej jakieś bezpieczne miejsce, żeby móc zająć się jej matką. – Doro… - powtórzył bardziej rozpaczliwe Oliver.
- Zaraz. – W pośpiechu odwróciła się w jego stronę. – Oliverze, musisz mi pomóc. Potrzebuję czegoś, jakiegoś ręcznika albo… - zaczęła i raptownie urwała, kiedy nareszcie przyjrzała się stojącemu przed nią nieśmiertelnemu.
Oliver już nie znajdował się pod oknem, ale prawie na samym środku gabinetu, zaledwie kilka metrów od miejsca, gdzie znajdował się stół operacyjnym na którym leżała Bella. Zaaferowana porodem Dora nawet nie zauważyła, kiedy właściwie wampir podszedł tak blisko, nie wspominając już o tym, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego w jakim Oliver był stanie. Jego oczy wydawały się płonąć, tak pożądliwie wpatrywał się w zakrwawione ciało Isabel; mięśnie miał napięte do granic możliwości, nogi zaś ugięte tak, jakby szykował się do skoku. Rozpaczliwe spojrzenie raz po raz uciekało w stronę Izadory, kiedy w przypływach świadomości udawało mu się zignorować krew, ale poza tym nie był w stanie do niczego, nawet do ucieczki. Kontrola powoli mu się wymykała i jedynie resztki zdrowego rozsądku pozwalały mu zachować spokój i powstrzymać się przed rzuceniem na Isabel.
No i była też Izadora, której w żaden sposób nie potrafił skrzywdzić, nawet tuż po przemianie. Do tej pory to wystarczyło, żeby trzymać o w ryzach i to nawet w tak ekstremalnej sytuacji – a przynajmniej do czasu. Wzrok Olivera ponownie spoczął na Izadorze, a konkretnie na wiercącym się w jej ramionach dziecku, a w następnej sekundzie wszelakie ludzkie emocje ostatecznie zniknęły z czarnych oczu wampira i wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Oliver skoczył do przodu z dzikim warknięciem. Dora uskoczyła, ale okazała się zbyt wolna i poczuła, jak pod wpływem silnego uderzenia traci równowagę. Odleciała do tyłu, lądując na plecach, ale prawie nie poczuła bólu, zbyt skoncentrowana na przytrzymywaniu Renesmee. Dziecko rozpłakało się jeszcze bardziej, wystraszone, Dora zaś natychmiast spróbowała się podnieść, jednocześnie sprawdzając, czy dziewczynce nie stała się krzywda. Wciąż obejmowała ją mocno, chcąc chronić siostrzenicę przed kolejnym atakiem Olivera, ale jednocześnie starając się zrobić wszystko, byleby przypadkiem nie zrobić Nessie krzywdy, gdyby przypadkiem wykorzystała zbyt wiele siły.
Nie miała okazji, żeby długo się zastanawiać i planować, co powinna zrobić dalej. Dostrzegła rozmazaną plamię, kiedy Oliver – poruszając się z zawrotną prędkością, tym większą, że w jego organizmie wciąż zalegała ludzka krew, która skutecznie dodawała mu siły – kolejny raz zaczął przybliżać się w jej stronę. Izadora natychmiast zerwała się na równe nogi i rzuciła do ucieczki, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli czegoś nie zrobi, Oliver bez trudu ją dopadnie. To jeszcze byłaby w stanie ścierpieć, nawet gdyby miała zginąć, ale nie zamierzała pozwolić, żeby Renesmee stała się jakakolwiek krzywda. Nie wybaczyłaby tego sobie, nie wspominając już o Belli, która gotowa była oddać za córkę życie i to bynajmniej nie po to, żeby na krótko po porodzie, mała została zabita przez rozszalałego wampira.
Drzwi. Musiała dostać się do drzwi i to w jednej chwili stało się głównym celem na którym skoncentrowała się Izadora. Instynktownie ruszyła w tamtym kierunku, ale już po przebiegnięciu kilku metrów, zmuszona była zawrócić, żeby uniknąć przygniecenia przez regał z książkami, który w pośpiechu potrącił Oliver. Płacz Renesmee zaczynał ją rozpraszać, bo i bez tego wiedziała, że dziewczyna jest przerażona, ale nie miała czasu i warunków, żeby próbować dziecko uspokoić. Co więcej, w pośpiechu i oszołomieniu zdążyła jedynie pomyśleć, że Carlisle raczej nie będzie zadowolony z tego, co zastanie w swoim gabinecie, kiedy nareszcie się pojawi. W tamtym momencie niekoniecznie miała na myśli książki, ale to pozostawało sprawą drugorzędną, której nie zamierzała teraz roztrząsać.
Z braku lepszych pomysłów, zawróciła w stronę okna. Przytrzymując Renesmee jedną ręką, szarpnęła za klamkę i spróbowała je otworzyć, w nadziei, że albo posłuży jej za drogę ucieczki, albo świeże nocne powietrze przynajmniej częściowo zdoła otrzeźwić Olivera, ale prawie natychmiast przekonała się, że nie jest w stanie. Ręce jej drżały, poza tym skórę wciąż miała pokrytą krwią i dłoń ślizgała jej się na klamce, przez co nie była w stanie właściwie jej uchwycić.
Zrozpaczona Izadora jęknęła i machinalnie obejrzała się przez ramię, ale niczego nie zobaczyła. Oliver zniknął jej z oczu, a przynajmniej w pierwszej chwili pomyślała, że nigdzie go nie ma, zbyt oszołomiona ulgą, że jednak za nią nie pobiegł. Gdyby nie powaga sytuacji, może nawet zdołałaby się roześmiać, przekonana o tym, że wampir zdołał się opamiętać i wyszedł, wtedy jednak usłyszała i dostrzegła coś, co całkowicie ją zmroziło.
Pełen bólu jęk przerwał ciszy. Izadora zesztywniała i momentalnie odwróciła się w stronę stołu operacyjnego, przypominając sobie o nieprzytomnej Belli – i właśnie wtedy zobaczyła nie tylko siostrę, ale również Olivera. Wampir ani nie wyszedł, ani się nie opamiętał, a jedynie stracił zainteresowanie gonieniem celu, który za każdym razem mu się wymykał. W zamian zainteresował się czymś innym i chociaż Dora doskonale widziała, co takiego się dzieje, nie od razu zdołała w pełni to zrozumieć.
Bella znów jęknęła, a potem – chociaż wciąż nieprzytomna -  z jej gardła wyrwał się przeszywający, agoniczny krzyk. Jej ciało wygięło się w łuk, ale pewnie nawet gdyby dziewczyna była w stanie się poruszyć i wyrywać, nawet to nie zdołałoby oprzytomnić Olivera, która chwilę wcześniej bez wahania wgryzł się w jej szyję. Wampir obejmował ją niemal czule, niczym kochany, ale w tym, co robił, nie było nic romantycznego. Usta przyciskał do szyi przyjaciółki, łapczywie spijając jej krew i mocno obejmując wiotkie ciało dziewczyny.
Izadora jęknęła, ale jej głos zagłuszył kolejny krzyk, który wyrwał się z ust jej bliźniaczej siostry. To jad, pomyślała w oszołomieniu Dora, ale sama nie była pewna, czy to po prostu stwierdzenie, czy może jedna z tych niezwykłych myśli. Nie miało to jednak znaczenia, bo ważniejsze było to, że z Isabel powoli uchodziło życie, a Oliver dodatkowo sprawiał dziewczynie niewyobrażalny ból; Izadora nie miała pojęcia, jak jad może zadziałać na kogoś takiego jak Bella, nie wspominając już o tym, że Oliver i tak miał zabić pół-wampirzycę, zanim ewentualna przemiana miałaby w ogóle się dokonać.
Dora otworzyła usta, ale tym razem nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Imię Olivera cisnęło jej się na usta, ale nie zdecydowała się go wykrzyczeć, wciąż świadoma tego, kto w tym momencie jest najważniejszy. Gdyby była sama, bez wahania rzuciłaby się siostrze na pomoc, nawet kosztem własnego życia, ale teraz nie mogła tego zrobić – nie, kiedy w ramionach wciąż miała Renesmee. Nie mogła podjąć takiego ryzyka, tym samym narażając Nessie na niebezpieczeństwo; najpierw musiała ją stąd zabrać i teraz miała po temu okazję, bo droga do drzwi była wolna, ale nie mogła zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca.
Musiała coś zrobić. Musiała zdecydować, ale ten wybór wydawała się co najmniej okrutny, nie wspominając o tym, że Izadora nie była na niego gotowa.
Mogła zabrać Renesmee, ale wtedy musiałaby zostawić Isabel, tym samym pozwalając na to, żeby Oliver ją zamordował. Mogła również spróbować uratować siostrę, ryzykując tym samym, że coś złego spotka dziecko za które Bella była gotowa oddać życie. Żadna z tych opcji nie wydawała się dobra, ale Dora zdawała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma żadnego wyboru, bo rozwiązanie jest tylko jedno.
- Przepraszam… - wyszeptała, chociaż sama nie miała pojęcia do kogo tak naprawdę się zwraca. Jej głos okazał się zresztą tak cichy, że wątpiła, żeby ktokolwiek w ogóle jej słowa uciszał, to jednak nie miało już żadnego znaczenia.
Mocniej przycisnęła do siebie siostrzenicę i odwróciwszy wzrok od Olivera, ruszyła w stronę drzwi. Nienawidząc siebie za to, co robi, wyszła na korytarz i z dzieckiem zbiegła po schodach, nawet nie oglądając się za siebie.
Krzyki Isabel miały prześladować ją już po kres wieczności.

4 komentarze:

  1. O mon Boże! To jest genialne. To jak zachowała sie Izadora na końcu rozdziału wcale mnie nie wstrząsnęło. Wiadomo, ze Belli nie będzie mogło stać sie nic złego. Nawet jeżeli zostanie tym wampirem -.- mówi sie trudno. Po prostu.
    Niecierpliwie czekam, aż pojawi sie Edward i uratuje sytuacje :D aż nie mogę uwierzyć, ze przeczytałam rozdział tak szybko. Kto by pomysl, ze można tak czytać :D
    Biedna Renesmee. Tyle przeżyć w ciagu kilku minut życia xD
    W jednym zdaniu brakuje kropki, ale to nic takiego ^^
    Pozdrawiam, i dobranoc Gabi :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
    Mam nadzieję, że pojawi się niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O Boże, nie wiem co powiedzieć. Tyle emocji i uczuć mam teraz w sobie po tym rozdziale, że sama już nie wiem co myśleć. Wątpię już w to, że tamten rozdział był najlepszy. Ten konkuruje z nim w równej walce. Pięknie to wszystko opisałaś i sam poród, i rozterki Izadory, i Olivera. Biedny Ollie...miałam ochotę do niego podejść i nim potrząsnąć. Szkoda,szkoda, szkoda. tak naprawdę to brakowało tylko jednej, wstrzemięźliwej osoby i Dora nie musiałaby podejmować tak niemożliwej decyzji. Wybrała dobrze, to wiem na pewno, bo Bella nie mogłaby żyć bez swojego dziecka. Dora wybierała między utratą samej siostry lub siostry i jej dziecka. Niewinna Renesmee na pewno będzie się obwiniać o to wszystko, mam nadzieję, że jeszcze będzie dobrze. Cudowny rozdział, życzę ci weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest świetny! :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa