Dwanaście.
Krzyk
Czuła się
tak, jakby była w transie, Izadora na drżących nogach wbiegła po schodach,
zatrzymując się przed drzwiami gabinetu Carlisle’a i zawahała się. Słyszała
urywany oddech Isabel oraz słabnące bicie jej serca, ale nawet mając świadomość,
że jest jedyną osobą, która w tym momencie jest w stanie pomóc Belli, nie była
w stanie ruszyć się z miejsca. Nóż ciążył jej, zupełnie jakby został wykonany z
ołowiu, zaś raz po raz powracając dreszcze sprawiały, że co chwila kilka kropel
ciepłej wody w misce przelewało się ponad brzegiem naczynia i chlapało na
podłogę. Gdyby sytuacja była normalna, Izadora w życiu by na to nie pozwoliła,
dysponując zbyt wyostrzonymi zmysłami i poczuciem równowagi, ale przy obecnym
stanie rzeczy wszystko wydawało się prawdopodobne, nerwy zaś wydawały się jej
jak najbardziej uzasadnione.
Weź się w garść, Izadoro, skarciła się w
duchu. A teraz pośpiesz się, zanim będzie
za późno.
Zwłaszcza
ta druga myśl sprawiła, że dziewczyna w pośpiechu zapanowała nad ciałem i
nacisnąwszy klamkę, weszła do środka. W przypadku jej myśli, nigdy nie mogła być
pewna, czy krążące w jej świadomości słowa należą do niej, czy może pojawiły
się jako ostrzeżenie, dlatego wolała nie ryzykować. Nie potrzebowała zresztą
żadnych specjalnych zdolności, żeby zorientować się, że jej siostra w każdej
chwili może umrzeć, zwłaszcza, że dziecko nie tylko starało się wygryźć sobie
drogę na zewnątrz, ale również z powodu obecności ledwo panującego nad swoimi
reakcjami nowonarodzonego.
Carlisle
jak zawsze okazał się przewidujący, dlatego gabinet już wcześniej został
odpowiednio przygotowany, na wypadek nagłej akcji porodowej. Oczywiście żaden z
nich nie przewidziało, że Isabel zacznie rodzić akurat tego dnia i to na
dodatek w momencie, kiedy nikogo przy niej nie będzie. Izadora mimo szczerych
chęci nie potrafiła być tym odkryciem zaskoczona, bo do przewidzenia było, że
po wszystkich problemach, które już do tej pory zdążyły spotkać ją i Isabel,
taki obrót spraw wydawał się najbardziej prawdopodobny. Dziecko najwyraźniej
odziedziczyło po mamie skłonność do nieprzewidywalnych zachowań i chociaż może
ten żart wydałby się komuś zabawny, Dora zdecydowanie nie miała powodów do
śmiechu.
Oliver stał
przy oknie, obie ręce wspierając na parapecie i to tak mocno, że chyba jedynie
cudem przy tym go nie zniszczył. Izadora zawahała się i przez kilka sekund
wpatrywała się w jego plecy, nawet pod ubraniem widząc, że mięśnie wampira są
napięte do granic możliwości, a zwykle alabastrowa skóra, jest jeszcze bledsza
niż zazwyczaj. Wampir nie oddychał, ale bez wątpienia musiał wiedzieć, że się
pojawiła, bo po chwili odwrócił się, żeby spojrzeć w jej stronę. Na jego twarzy
malowała się czysta agonia, zaś czarne niczym dwa rozżarzone węgielki oczy,
jasno dały Izadorze do zrozumienia, że wampir nie tylko nie powinien, ale nie
chce się w tym miejscu znajdować.
Izadora
westchnęła cicho, czego zaraz pożałowała, bo do jej płuc wdarł się słodki, kuszący
zapach krwi Isabel. Sama dziewczyna leżała na zajmującym centralny punkt pokoju
stole operacyjnym, nieruchoma i tak blada, że gdyby nie ledwo wyczuwalny puls,
można by było pomyśleć, że już jest martwa. Plama krwi na brzuchu wciąż
wydawała się powiększać i jedynym pocieszeniem było to, że dziecko nareszcie
przestało się poruszać, być może podświadomie przeczuwając, że wkrótce znajdzie
inny sposób na to, żeby się wydostać. Izadora przynajmniej chciała wierzyć, że
tak jest, a jej siostrzenica – oczywiście pod warunkiem, że Bella miała rację –
fatycznie jest już na tyle bystra, żeby zrozumieć, iż robi matce krzywdę.
Oczywiście to nie zmieniało faktu, że sytuacja wciąż prezentowała się
nieciekawie, ale działanie zdecydowanie miało być łatwiejsze, jeśli tylko
dziecko przestanie samoistnie wyrywać się na świat.
Miska
ponownie zadrżała w rękach Izadory, dlatego dziewczyna w pośpiechu położyła już
na skraju stołu operacyjnego. Od zapachu krwi zaczynało się jej kręcić w
głowie, chociaż nie tyle z powodu pragnienia, ale przede wszystkim obrzydzenia,
które wywoływała w niej krew. Czując, że Oliver wciąż ją obserwuje, odłożyła na
bok kuchenny nóż i raz jeszcze podwinęła zakrwawioną koszulkę Belli,
odsłaniając poraniony brzuch. Nawet nie starała się być delikatna, dlatego
kawałek materiału został jej w rękach. Natychmiast wykorzystała go i
zamoczywszy w wodzie, zaczęła ostrożnie zmywać krew ze skóry Isabel, żeby
łatwiej było jej przejść do… zabiegu. Samo to słowo przyprawiało ją o dreszcze,
dlatego starała się go unikać, ale ostatecznie i tak musiała przyznać przed
samą sobą, że tak właśnie powinna powiedzieć, jeśli już miała być ze sobą
szczera i nazywać rzeczy po imieniu.
Musiała
przejść do zabiegu.
Krwi
wydawało się więcej niż wskazywałaby na to rana, kiedy wreszcie Izadora zdołała
ją dostrzec. Cały brzuch Isabel przypominał jeden wielki krwiak, skóra jednak
pękła tylko w jednym miejscu. W normalnym wypadku, Dora po prostu musnęłaby
palcami ranę, żeby natychmiast ją zasklepić, a zaraz po tym zajęłaby się
ewentualnymi obrażeniami wewnętrznymi, ale wiedziała, że tym razem nie może
sobie na to pozwolić. Musiała posunąć się o krok dalej, ale prawda była taka,
że zdecydowanie lepszą alternatywą wydawało jej się zemdleć, niż przynajmniej
spróbować rozciąć brzuch siostry, żeby przejść do cesarskiego cięcia.
Boże, Carlisle, gdzie ty jesteś…?,
pomyślała z rozpaczą, ale chociaż pragnęła uciec i zaczekać na doktora na dole,
wiedziała, że to jedynie przeciąganie tego, co było nieuniknione. Nie miała
nawet pojęcia, czy Carlisle byłby w stanie odebrać telefon, gdyby spróbowała
się do niego dodzwonić, nie wspominając już o tym, że nie było czasu, żeby
czekać aż zdoła dotrzeć do domu. Każda sekunda była na wagę złota, a Izadora
już i tak straciła ich zbyt wiele, walcząc ze samą sobą i usiłując zmusić się
do zrobienia tego, co było słuszne.
- Ollie,
tylko mnie teraz nie zostawiaj… - wyszeptała, ujmując nóż w dłoń i wciąż
przypatrując się posiniaczonej skórze Isabel.
Usłyszała
jęk, ale poza tym Oliver w żaden sposób nie zaprotestował, decydując się
pozostać w miejscu. Izadora wiedziała, że jej prośba jest egoistyczna i
lekkomyślna, ale nie była w stanie zmusić się do tego, żeby pozwolić wampirowi
wyjść Potrzebowała go, żeby zachować zdrowe zmysły i zmusić się do zrobienia
tego, co było słuszne, nawet jeśli pragnęła zrobić wszystko, byleby w tym
momencie znajdować się gdziekolwiek indziej.
Nie
pozwalając sobie na dalsze wahanie, Izadora przytknęła ostrze do brzucha Isabel
i delikatnie przeciągnęła nim po poranionej skórze siostry. Aż krzyknęła, kiedy
nacięcie cięcie natychmiast nabrzmiało, a z rany popłynęła krew. Rubinowy płyn
wydawał się być wszędzie i w jakiś niezrozumiały dla Izadory sposób, było go
jeszcze więcej niż wcześniej. Krew wciąż płynęła i Izadora nie była w stanie
zrobić nic, żeby jakkolwiek nad tym zapanować. Nie potrafiła sobie nawet pojąć
tego, że naprawdę zdecydowała się na cięcie i to bez żadnego znieczulenia, więc
nie jak w ogóle miałaby spróbować przedostać się głębiej. Nie była lekarzem i
nigdy nie chciała nim zostać, a nawet ze swoim niezwykłym darem, nie była
przygotowana do tego, żeby odebrać poród!
Nóż wypadł
jej z ręki, ale prawie nie była tego świadoma. W przypływie determinacji,
włożyła obie dłonie wprost w płynącą krew, mając przy tym wrażenie, że płyn
pali jej skórę niczym kwas. Wiedziała, że to jedynie jej wyobraźnia i że
faktycznie nie powinna się niczego obawiać, bo to po prostu krew – ta sama,
którą niejednokrotnie piła i równie nieszkodliwa, co zwykła woda – ale i tak
nie mogła zapanować nad dreszczem obrzydzenia, który wstrząsnął całym jej
ciałem. Chciała się wycofać i była nawet tego bliska, ale powstrzymała ją
świadomość tego, że przecież musiała to dla dobra dziecka i Isabel zrobić.
Nagły ruch
pod palcami wyrwał ją z zamyślenia. Zastygła w bezruchu, dopiero po chwili
uświadamiając sobie, że to nie Isabel się poruszyła, ale rozwijająca się w jej
wnętrzu istota. Przed oczami momentalnie stanął jej obraz z salonu, kiedy to
kuląca się z bólu Isabel siedziała w kałuży własnej krwi, a coś gwałtownie
poruszało się w jej brzuchu, ale chociaż wspomnienie tej chwili przyprawiło ją
o mdłości, jednocześnie poczuła rozchodzące się po jej ciele ciepło.
Na Boga,
przecież to było dziecko! Ta sama drobna istotka, którą Bella otaczała tak
wielką miłością i której dobru były podyktowanie wszystkie jej decyzje.
Dziecko, które Izadora już dawno zaakceptowała i które również zdążyła pokochać,
nawet wiedząc jakie mogą być konsekwencje porodu siostry. Przecież wszyscy od
początku zdawali sobie sprawę z tego, że w połowie wampirze dzieci nie
przychodzą na świat w naturalny sposób, a po prostu kierują się wrodzonym
instynktem. Zaakceptowali to, bo maleństwo tak naprawdę nie było niczego winne
i robiło to, co wydawało mu się właściwe. Co więcej, Izadora mogła się założyć,
że jak każdy noworodek, jej siostrzenica była przerażona nagłą zmianą i tym, co
się działo, dlatego tym bardziej powinno było się zrobić wszystko, żeby ułatwić
małej przyjście na świat.
Obrzydzenie
zniknęło i Dora nie czuła już nic, prócz narastającego współczucia i
determinacji. W pośpiechu schyliła się po nóż i natychmiast rzuciła się do
przodu, żeby wykonać kolejne nacięcie, tym razem zdecydowanie głębsze i
bardziej odważne. Natychmiast pojawiło się jeszcze więcej krwi, ale to już nie
miało znaczenia, kiedy Izadora nareszcie dostrzegła istotkę, którą tak bardzo
chciała uratować. Wyciągnęła ręce i raz jeszcze włożywszy je w ranę, nachyliła
się, żeby ostatecznie wyjąć małą, szamocącą się postać. Drobne ciałko zaciążyło
jej w ramionach, ale chociaż dziecko cale było pokryte krwią, Izadora prawie
nie była tego świadoma.
Czekoladowe
oczy napotkały jej własne – w tym momencie zielone – a potem Renesmee
gwałtownie nabrała powietrza do płuc i rozpłakała się. Izadora zastygła,
porażona dźwięcznością i brzmieniem głosu siostrzenicy, po czym delikatnie
zakołysała małą, instynktownie chcąc zrobić wszystko, żeby ją uspokoić.
Wiedziała, że to dobrze, iż dzieci płaczą, ale nigdy nie widziała tak
niezwykłego noworodka; co więcej, nie przypominała sobie, żeby jakiekolwiek
nowonarodzone dziecko nie tylko krzyczało, ale naprawdę roniło łzy. Słone
krople spływały po rumianych policzkach Nessie, mieszając się z krwią i
wsiąkając w miedziane, podklejane osoką loki. Dora raz jeszcze zakołysała
bratanicą i podtrzymując ją jedną ręką, raz jeszcze uniosła nóż, żeby przeciąć
pępowinę, która łączyła dziewczynkę z jej nieprzytomną matką.
Isabel…
Izadora
pokręciła głową, w końcu będąc w stanie oderwać wzrok od anielskiej twarzy
dziewczynki w jej ramionach. Nessie wciąż szlochała, ale już nie tak
rozpaczliwie, być może powoli zaczynając rozumieć, że jest bezpieczna. Dora
przytuliła ją mocniej do piersi, po czym spojrzała na Isabel, dobrze zdając
sobie sprawę z tego, że teraz powinna zająć się uzdrawianiem jej ran. Sama nie
potrafiła stwierdzić, jak wiele krwi straciła jej siostra, a z otwartej rany na
brzuchu sączyło się jej coraz więcej i w każdej chwili mogło okazać się, że
ilość jest śmiertelna. Już teraz zdawało jej się, że Bella już dawno osiągnęła
stan krytyczny i że gdyby była człowiekiem, już dawno leżałaby martwa, ale
natychmiast odrzuciła tę myśl od siebie, nie chcąc nawet wyobrażać sobie, że
taka możliwość jest chociaż w niewielkiej mierze prawdopodobna.
- Izadoro…
- Cichy jęk Olivera całkowicie ją zaskoczył, bo zdążyła już zapomnieć o jego
obecności. Nawet się na niego obejrzała, zbyt skupiona na szukaniem wzrokiem
czegoś, czym mogłaby owinąć Renesmee, zanim znajdzie jej jakieś bezpieczne
miejsce, żeby móc zająć się jej matką. – Doro… - powtórzył bardziej rozpaczliwe
Oliver.
- Zaraz. –
W pośpiechu odwróciła się w jego stronę. – Oliverze, musisz mi pomóc.
Potrzebuję czegoś, jakiegoś ręcznika albo… - zaczęła i raptownie urwała, kiedy
nareszcie przyjrzała się stojącemu przed nią nieśmiertelnemu.
Oliver już
nie znajdował się pod oknem, ale prawie na samym środku gabinetu, zaledwie
kilka metrów od miejsca, gdzie znajdował się stół operacyjnym na którym leżała
Bella. Zaaferowana porodem Dora nawet nie zauważyła, kiedy właściwie wampir
podszedł tak blisko, nie wspominając już o tym, że nawet nie zdawała sobie
sprawy z tego w jakim Oliver był stanie. Jego oczy wydawały się płonąć, tak
pożądliwie wpatrywał się w zakrwawione ciało Isabel; mięśnie miał napięte do
granic możliwości, nogi zaś ugięte tak, jakby szykował się do skoku. Rozpaczliwe
spojrzenie raz po raz uciekało w stronę Izadory, kiedy w przypływach
świadomości udawało mu się zignorować krew, ale poza tym nie był w stanie do
niczego, nawet do ucieczki. Kontrola powoli mu się wymykała i jedynie resztki
zdrowego rozsądku pozwalały mu zachować spokój i powstrzymać się przed
rzuceniem na Isabel.
No i była
też Izadora, której w żaden sposób nie potrafił skrzywdzić, nawet tuż po
przemianie. Do tej pory to wystarczyło, żeby trzymać o w ryzach i to nawet w
tak ekstremalnej sytuacji – a przynajmniej do czasu. Wzrok Olivera ponownie
spoczął na Izadorze, a konkretnie na wiercącym się w jej ramionach dziecku, a w
następnej sekundzie wszelakie ludzkie emocje ostatecznie zniknęły z czarnych
oczu wampira i wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Oliver
skoczył do przodu z dzikim warknięciem. Dora uskoczyła, ale okazała się zbyt
wolna i poczuła, jak pod wpływem silnego uderzenia traci równowagę. Odleciała
do tyłu, lądując na plecach, ale prawie nie poczuła bólu, zbyt skoncentrowana
na przytrzymywaniu Renesmee. Dziecko rozpłakało się jeszcze bardziej,
wystraszone, Dora zaś natychmiast spróbowała się podnieść, jednocześnie
sprawdzając, czy dziewczynce nie stała się krzywda. Wciąż obejmowała ją mocno,
chcąc chronić siostrzenicę przed kolejnym atakiem Olivera, ale jednocześnie
starając się zrobić wszystko, byleby przypadkiem nie zrobić Nessie krzywdy,
gdyby przypadkiem wykorzystała zbyt wiele siły.
Nie miała
okazji, żeby długo się zastanawiać i planować, co powinna zrobić dalej.
Dostrzegła rozmazaną plamię, kiedy Oliver – poruszając się z zawrotną
prędkością, tym większą, że w jego organizmie wciąż zalegała ludzka krew, która
skutecznie dodawała mu siły – kolejny raz zaczął przybliżać się w jej stronę.
Izadora natychmiast zerwała się na równe nogi i rzuciła do ucieczki, chociaż
zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli czegoś nie zrobi, Oliver bez trudu ją
dopadnie. To jeszcze byłaby w stanie ścierpieć, nawet gdyby miała zginąć, ale
nie zamierzała pozwolić, żeby Renesmee stała się jakakolwiek krzywda. Nie
wybaczyłaby tego sobie, nie wspominając już o Belli, która gotowa była oddać za
córkę życie i to bynajmniej nie po to, żeby na krótko po porodzie, mała została
zabita przez rozszalałego wampira.
Drzwi.
Musiała dostać się do drzwi i to w jednej chwili stało się głównym celem na
którym skoncentrowała się Izadora. Instynktownie ruszyła w tamtym kierunku, ale
już po przebiegnięciu kilku metrów, zmuszona była zawrócić, żeby uniknąć przygniecenia
przez regał z książkami, który w pośpiechu potrącił Oliver. Płacz Renesmee
zaczynał ją rozpraszać, bo i bez tego wiedziała, że dziewczyna jest przerażona,
ale nie miała czasu i warunków, żeby próbować dziecko uspokoić. Co więcej, w
pośpiechu i oszołomieniu zdążyła jedynie pomyśleć, że Carlisle raczej nie
będzie zadowolony z tego, co zastanie w swoim gabinecie, kiedy nareszcie się
pojawi. W tamtym momencie niekoniecznie miała na myśli książki, ale to
pozostawało sprawą drugorzędną, której nie zamierzała teraz roztrząsać.
Z braku
lepszych pomysłów, zawróciła w stronę okna. Przytrzymując Renesmee jedną ręką,
szarpnęła za klamkę i spróbowała je otworzyć, w nadziei, że albo posłuży jej za
drogę ucieczki, albo świeże nocne powietrze przynajmniej częściowo zdoła
otrzeźwić Olivera, ale prawie natychmiast przekonała się, że nie jest w stanie.
Ręce jej drżały, poza tym skórę wciąż miała pokrytą krwią i dłoń ślizgała jej
się na klamce, przez co nie była w stanie właściwie jej uchwycić.
Zrozpaczona
Izadora jęknęła i machinalnie obejrzała się przez ramię, ale niczego nie
zobaczyła. Oliver zniknął jej z oczu, a przynajmniej w pierwszej chwili
pomyślała, że nigdzie go nie ma, zbyt oszołomiona ulgą, że jednak za nią nie
pobiegł. Gdyby nie powaga sytuacji, może nawet zdołałaby się roześmiać, przekonana
o tym, że wampir zdołał się opamiętać i wyszedł, wtedy jednak usłyszała i
dostrzegła coś, co całkowicie ją zmroziło.
Pełen bólu
jęk przerwał ciszy. Izadora zesztywniała i momentalnie odwróciła się w stronę
stołu operacyjnego, przypominając sobie o nieprzytomnej Belli – i właśnie wtedy
zobaczyła nie tylko siostrę, ale również Olivera. Wampir ani nie wyszedł, ani
się nie opamiętał, a jedynie stracił zainteresowanie gonieniem celu, który za
każdym razem mu się wymykał. W zamian zainteresował się czymś innym i chociaż
Dora doskonale widziała, co takiego się dzieje, nie od razu zdołała w pełni to
zrozumieć.
Bella znów
jęknęła, a potem – chociaż wciąż nieprzytomna -
z jej gardła wyrwał się przeszywający, agoniczny krzyk. Jej ciało
wygięło się w łuk, ale pewnie nawet gdyby dziewczyna była w stanie się poruszyć
i wyrywać, nawet to nie zdołałoby oprzytomnić Olivera, która chwilę wcześniej
bez wahania wgryzł się w jej szyję. Wampir obejmował ją niemal czule, niczym
kochany, ale w tym, co robił, nie było nic romantycznego. Usta przyciskał do
szyi przyjaciółki, łapczywie spijając jej krew i mocno obejmując wiotkie ciało
dziewczyny.
Izadora
jęknęła, ale jej głos zagłuszył kolejny krzyk, który wyrwał się z ust jej
bliźniaczej siostry. To jad,
pomyślała w oszołomieniu Dora, ale sama nie była pewna, czy to po prostu
stwierdzenie, czy może jedna z tych niezwykłych myśli. Nie miało to jednak
znaczenia, bo ważniejsze było to, że z Isabel powoli uchodziło życie, a Oliver
dodatkowo sprawiał dziewczynie niewyobrażalny ból; Izadora nie miała pojęcia,
jak jad może zadziałać na kogoś takiego jak Bella, nie wspominając już o tym,
że Oliver i tak miał zabić pół-wampirzycę, zanim ewentualna przemiana miałaby w
ogóle się dokonać.
Dora otworzyła
usta, ale tym razem nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Imię Olivera cisnęło
jej się na usta, ale nie zdecydowała się go wykrzyczeć, wciąż świadoma tego,
kto w tym momencie jest najważniejszy. Gdyby była sama, bez wahania rzuciłaby
się siostrze na pomoc, nawet kosztem własnego życia, ale teraz nie mogła tego
zrobić – nie, kiedy w ramionach wciąż miała Renesmee. Nie mogła podjąć takiego
ryzyka, tym samym narażając Nessie na niebezpieczeństwo; najpierw musiała ją
stąd zabrać i teraz miała po temu okazję, bo droga do drzwi była wolna, ale nie
mogła zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca.
Musiała coś
zrobić. Musiała zdecydować, ale ten wybór wydawała się co najmniej okrutny, nie
wspominając o tym, że Izadora nie była na niego gotowa.
Mogła zabrać
Renesmee, ale wtedy musiałaby zostawić Isabel, tym samym pozwalając na to, żeby
Oliver ją zamordował. Mogła również spróbować uratować siostrę, ryzykując tym
samym, że coś złego spotka dziecko za które Bella była gotowa oddać życie.
Żadna z tych opcji nie wydawała się dobra, ale Dora zdawała sobie sprawę z
tego, że tak naprawdę nie ma żadnego wyboru, bo rozwiązanie jest tylko jedno.
-
Przepraszam… - wyszeptała, chociaż sama nie miała pojęcia do kogo tak naprawdę
się zwraca. Jej głos okazał się zresztą tak cichy, że wątpiła, żeby ktokolwiek
w ogóle jej słowa uciszał, to jednak nie miało już żadnego znaczenia.
Mocniej
przycisnęła do siebie siostrzenicę i odwróciwszy wzrok od Olivera, ruszyła w
stronę drzwi. Nienawidząc siebie za to, co robi, wyszła na korytarz i z
dzieckiem zbiegła po schodach, nawet nie oglądając się za siebie.
Krzyki
Isabel miały prześladować ją już po kres wieczności.
O mon Boże! To jest genialne. To jak zachowała sie Izadora na końcu rozdziału wcale mnie nie wstrząsnęło. Wiadomo, ze Belli nie będzie mogło stać sie nic złego. Nawet jeżeli zostanie tym wampirem -.- mówi sie trudno. Po prostu.
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam, aż pojawi sie Edward i uratuje sytuacje :D aż nie mogę uwierzyć, ze przeczytałam rozdział tak szybko. Kto by pomysl, ze można tak czytać :D
Biedna Renesmee. Tyle przeżyć w ciagu kilku minut życia xD
W jednym zdaniu brakuje kropki, ale to nic takiego ^^
Pozdrawiam, i dobranoc Gabi :***
Świetny rozdział. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że pojawi się niedługo :)
O Boże, nie wiem co powiedzieć. Tyle emocji i uczuć mam teraz w sobie po tym rozdziale, że sama już nie wiem co myśleć. Wątpię już w to, że tamten rozdział był najlepszy. Ten konkuruje z nim w równej walce. Pięknie to wszystko opisałaś i sam poród, i rozterki Izadory, i Olivera. Biedny Ollie...miałam ochotę do niego podejść i nim potrząsnąć. Szkoda,szkoda, szkoda. tak naprawdę to brakowało tylko jednej, wstrzemięźliwej osoby i Dora nie musiałaby podejmować tak niemożliwej decyzji. Wybrała dobrze, to wiem na pewno, bo Bella nie mogłaby żyć bez swojego dziecka. Dora wybierała między utratą samej siostry lub siostry i jej dziecka. Niewinna Renesmee na pewno będzie się obwiniać o to wszystko, mam nadzieję, że jeszcze będzie dobrze. Cudowny rozdział, życzę ci weny i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny! :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuń