piątek, 4 października 2013

Dziesięć

Dziesięć.
Szok

Edward zniknął.
Ten fakt stał się czymś oczywistym, kiedy kolejny dzień nie pojawił się w domu, chociaż wcześniej zaglądał tam regularnie, żeby nie martwić Esme. Podejrzewałam również, że chciał mieć pewność, iż ze mną jest wszystko w porządku. Jego wizyty – nawet kiedy zachowywał wobec mnie dystans – w jakimś stopniu podnosiły mnie na duchu, przypominając, że wciąż mu na mnie zależy, dlatego jego brak stał się dla mnie jeszcze bardziej wyczuwalny. Wcześniej przynajmniej czułam, że naprawdę mnie kocha i że może nawet zależy mu na naszym dziecku, ale teraz nie byłam już tego taka pewna.
Nie rozumiałam jego decyzji, nawet jeśli miałam okazję zobaczyć, jak bardzo myśli małej wytrąciły go z równowagi. O ile wszystko dobrze zrozumiałam, moja mała kruszynka już teraz była na tyle rozwinięta, że potrafiła okazywać emocje – i emitowała z niej miłość. Kiedy to do mnie dotarło, jeszcze długo po ucieczce mojego męża płakałam z mieszaniny żalu i szczęścia, całkowicie oszołomiona. A więc nie tylko rozpoznawała mnie, ale i swojego ojca, darząc nas najwspanialszym uczuciem, jakie w ogóle istniało na świecie. O niczym więcej nie byłam w stanie marzyć, a gdyby jednak przyszło mi oddać życie za Renesmee, przyjęłabym to z wdzięcznością.
Niewielkie komplikacje pojawiły się dwa dni po odkryciu Edwarda, kiedy Jacob zdecydował się do nas zajrzeć. Zaniepokoiłam się, kiedy go wyczułam, wzięłam się jednak w garść i zeszłam do salonu. Poruszanie się z tak ogromnym brzuchem zaczęło być problematyczne, ale znosiłam to niemal z przyjemnością, bo jakby nie patrzeć chodziło o moje dziecko. Pragnęłam pojawienia się Renesmee całą sobą i pewnie nawet gdyby faktycznie miała wygryźć się przez ścianę mojego brzucha, dokładnie tak jak głosiły legendy, przyjęłabym to z wdzięcznością, nie pozwalając sobie na narzekanie. Teraz rozumiałam czym jest ten słynny macierzyński instynkt i musiałam przyznać, że nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego. Co więcej, chyba nawet Edwarda nie darzyłam aż tak złożoną miłością, jak naszą małą córeczkę, której przecież nawet jeszcze nie znałam, a która paradoksalnie była moją częścią.
W salonie znajdowały się wyłącznie Esme i Alice, a po chwili w domu pojawili się również moi rodzice. Santiego uniósł brwi i bez słowa usiadł na kanapie, nieufnie obserwując zmiennokształtnego, Mary zaś podeszła do pianina, opierając się o nie plecami. Oboje nienajlepiej czuli się w obecności kogokolwiek innego niż Cullenowie, ale nie miałam im tego za złe; przywykli do tego, że muszą się ukrywać i chyba życie w Volterze na zawsze miało odcisnąć trwały ślad na ich psychice.
Zawahałam się przed dołączeniem do czwórki moich bliskich i Jacoba, głownie z obawy przed reakcją tego ostatniego. Tym bardziej zaskoczyło mnie, że chociaż na mój widok jego oczy stały się wielkie jak pięćdziesięciocentówki, ani słowem nie skomentował stanu w którym byłam. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że ktoś musiał go uprzedzić i mimo związanej z tym odkryciem ulgi, poczułam się urażona, iż cokolwiek działo się za moimi plecami.
- Cześć, Jake – powiedziałam i zabrzmiało to nawet pogodnie.
Nie odpowiedział od razu, najpierw pozwalając mi dojść do kanapy. Opadłam na miejsce między Alice a Esme, w jakimś stopniu czując się pewnie, kiedy miałam przy sobie osoby, które naprawdę akceptowały moją ciążę. Reakcji Jacoba wciąż nie byłam pewna, a przeciągające się milczenie jedynie mnie niepokoiło.
- Cholera, ty to potrafisz zaskakiwać, Izzy – wymamrotał w końcu, unosząc obie brwi ku górze. Nie wiem dlaczego, ale w jednej chwili zapragnęłam się roześmiać, bo poczułam się pewniej, słysząc, że Jacob stara się żartować; spodziewałam się wielu reakcji, ale nie tego i byłam z własnej pomyłki bardzo zadowolona. – Myślałem, że on żartuje, kiedy powiedział co z tobą jest nie tak – dodał i w tym momencie mój dobry humor prysł niczym bańka mydlana.
- Masz na myśli Edwarda? – zapytałam natychmiast, czując, że serce zaczyna mi być mocniej. Nerwy nie były wskazane w moim stanie, ale przecież nie mogła odpuścić sobie możliwości dowiedzenia się czegokolwiek na temat własnego męża! – Widziałeś się z nim ostatnio? Nic mu nie jest…? – dodałam w pośpiechu, w zawrotnym tempie wyrzucając z siebie kolejne pytania.
- Nie. – Jacob spojrzał na mnie zaskoczony. – Powiedział mi chyba z tydzień temu. Byłem w lesie, a on akurat postanowił drastycznie zmniejszyć drzewostan Alaski… Nie powiem, zaskoczył mnie, kiedy wyjaśnił, że jesteś w ciąży, chociaż nie do końca rozumiem o co było tyle krzyku. Wyglądasz całkiem dobrze – przyznał z niepewnym uśmiechem; jasne było, że zwlekał z wizytą w obawie przed tym, co może tutaj zastać.
Wysiliłam się na uśmiech, ale wyszło mi to dość marnie. Machinalnie chciałam musnąć palcami obrączkę, ale przypomniałam sobie, że przecież oddałam ją Edwardowi i coś przewróciło mi się w żołądku. Dlaczego tak uparcie raniliśmy siebie nawzajem, nie potrafiąc dojść do porozumienia? Ta świadomość przygnębiała mnie coraz bardziej i sama już nie wiedziałam, co powinnam w obecnej sytuacji zrobić. Z jednej strony pragnęłam jakkolwiek go pocieszyć, zapewnić, że wszystko będzie dobrze, ale z drugiej wiedziałam, że to nie ma żadnego sensu, a jedynie jeszcze bardziej nam zaszkodzi. Co więcej, w obecnej sytuacji nie istniała nawet możliwość, żebyśmy ze sobą porozmawiali i ta świadomość mnie dobijała.
No i bałam się. Ani Alice, ani Izadora nie były w stanie mi nic na temat Edwarda powiedzieć, uparcie jednak przekonywały mnie, że wszystko będzie dobrze. „Zobaczyłabym, gdyby coś mu zagrażało” – powtarzała za każdym Alice, a moja bliźniaczka jedynie energicznie kiwała głową, żeby to potwierdzić. Próbowałam im zaufać, ale wciąż dręczyła mnie myśl, że przecież każdy dar jest zawodny o czym zdążyliśmy się wszyscy w ostatnim czasie przekonać. Chochlica nie widziała wszystkiego, a i Izadora potrafiła się mylić – w końcu nie miała żadnych przeczuć względem mnie i dziecka, a to zdecydowanie o czymś znaczyło.
- Isabel, wszystko w porządku? – Głos Jacoba przywołał mnie do porządku. – Jeśli jakkolwiek cię zdenerwowałem…
- Po prostu się zamyśliłam – uspokoiłam go w pośpiechu. – Nie, wszystko gra. Poza tym cieszę się, że do mnie przyszedłeś.
- Chciałem wcześniej, naprawdę – zapewnił mnie w pośpiechu – ale tak jakoś… Sam nie wiem dlaczego, ale coś mnie powstrzymywało – przyznał niechętnie, wyraźnie nie zamierzając tematu drążyć.
Skinęłam jedynie głową, bo naprawdę tego od niego nie oczekiwałam. Byłam mu wystarczająco wdzięczna za to, że wciąż się ze mną przyjaźnił, nawet mimo tego kim byłam. Co prawda miałam jeszcze jakiś żal o to, że nawet słowem się nie odezwał, kiedy Sam stawiał mnie i moim bliskim ultimatum, zmuszając nas do opuszczenia Forks, ale to już dawno mu wybaczyłam. Teraz na dodatek tym bardziej zyskał w moich oczach, że wydawał się zaakceptować moją ciążę, chociaż bałam się, że nie będzie do tego zdolny.
- Ja też chyba nie byłam najlepszą przyjaciółką pod słońcem, zwłaszcza w ostatnim czasie – stwierdziłam, chcąc zmienić temat. Przyjął to z wyraźną ulgą. – Nawet do ciebie nie zajrzałam. Mieszkanie może być?
Rozpogodził się, co i mnie poprawiło humor. Wkrótce rozmawialiśmy ze sobą, dokładnie tak jak za dawnych lat, kiedy jeszcze nawet do głowy nie przyszłoby mi, że istnieją wampiry, wilkołaki, czy jeszcze jakiekolwiek inne niezwykłe stworzenia. Siedziałam, raz po raz głaskając dłonią zaokrąglony brzuch; Renesmee poruszała się coraz częściej i to czasami sprawiało mi ból, ale wyczuwałam, że mała stara się być jak najbardziej delikatna. Wręcz nierealne wydawało mi się to, jak wiele do niej dochodziło, ale jednocześnie byłam w niebo wzięta. Która matka mogłaby pochwalić się tak niesamowitym dzieckiem i to jeszcze tuż przed urodzeniem?
Sama nie byłam pewna, kiedy z tematu mieszkania i Jacoba, temat zszedł ponownie na mnie. Przynajmniej Jacob bez zastrzeżeń przyjmował moje zapewnienia i rokowania Carlisle’a, jeśli chodziło o poród. Nie rozumiałam, dlaczego w takim wypadku i Edward nie był w stanie tego pojąć, chociaż podświadomie wydawało mi się, że znam odpowiedź. Kiedy w grę wchodziła miłość i to tak trwała jak nasza, nieracjonalne zachowania wydawały się czymś oczywistym, co powoli przestawało mnie dziwić. Kto wie jak ja zareagowałabym, gdyby to Edward zadecydował się poświęcić życie czemuś, co dla mnie byłoby czystą abstrakcją. On nie czuł tego co ja, bo i cały czas się od mojej ciąży odsuwał, całym sobą wierząc w to, że w przypadku kogoś takiego jak ja, narodziny dziecka są równoznacznie z zakończeniem życia.
Tak wiele dylematów...
Czy jeśli nasza miłość była czysta i prawdziwa, miała szanse jakkolwiek się im przeciwstawić? Miałam szczerą nadzieję, że tak i za żadne skarby nie chciałam pozwolić sobie na wątpliwości, zwłaszcza w tej kwestii. Chciałam wierzyć, że wszystko będzie dobrze, być może naiwnie, ale tak naprawdę co innego mi pozostało? Okropna była świadomość, że wciąż raniliśmy siebie nawzajem, a ja nic nie mogłam z tym zrobić, powoli jednak zaczynałam oswajać się z myślą o bezczynności. Wciąż miałam bliskich, którzy w tym okresie byli gotowi pomóc mi jakoś to przetrwać i tego zamierzałam się trzymać, czekając na to, co miała przynieść przyszłość.
A teraz do tego wszystkiego miałam wsparcie Jacoba. Cieszyłam się, że mimo licznych przeszkód los zwrócił mi przynajmniej przyjaciela. Prawdopodobnie szczytem marzeń byłoby wierzyć, że wkrótce również Edward stanie po mojej stronie, ale już i tak starałam się cieszyć tym, co miałam teraz. Wiedziałam zresztą, że cierpienia niejednokrotnie były niczym klucz do prawdziwego szczęścia, dlatego całą sobą wierzyłam w to, że i tym razem po gorszych dniach, radość ponownie wkradnie się do naszego życia. Wiedziałam również, że prędzej czy później sielanka po raz kolejny zostanie zachwiania, jak zawsze jednak mieliśmy być w stanie zmierzyć się ze wszelakimi problemami, niezależnie od ich złożoności i rodzaju. Moja ciąża – pojawienie się Renesmee – już sama w sobie wydawała się wyjątkowo i bez wątpienia była wyzwaniem dla związku mojego i Edwarda, sądziłam jednak, że w jakiś sposób uda nam się przetrwać również te ciężkie chwilę. Jeśli to miało się udać, wątpiłam żeby cokolwiek prócz śmierci było w stanie nas rozdzielić – miłości zaś nie miało być w stanie zniszczyć nic, niezależnie od starań naszych wrogów.
- Hej, Jake, jesteś głodny? – zaproponowałam w końcu, doskonale wiedząc, jaka będzie odpowiedź. Przebywanie z nim przychodziło mi równie naturalnie, co oddychanie i na moment byłam nawet w stanie zapomnieć, że tak wiele się w ciągu ostatniego roku zmieniło, a ja nie jestem już zwykłym człowiekiem. – Bo my jak najbardziej – dodałam, kładąc rękę na zaokrąglonym brzuchu; to również przychodziło mi naturalnie i momentami praktycznie nieświadomie szukałam jakiegokolwiek kontaktu z moim nienarodzonym dzieckiem.
- Jasne. – Wyszczerzył się do mnie. – Ale tylko pod warunkiem, że ty i ta twoja Nessie nie zaczniecie chłeptać krwi. Wybacz, Isabel, ale jak jestem w stanie zaakceptować ten smród – skrzywił się demonstracyjnie – tak mój żołądek nie jest przygotowany na podobne ekscesy.
- Ależ to zabawne – żachnęłam się, wywracając oczami. Z westchnieniem chciałam wstać, żeby dorwać się do kilku woreczków z krwią, które od jakiegoś czasu zalegały w lodówce, jednak zatrzymałam się, kiedy doszedł do mnie pełen sens jego słów. – Chwileczkę, jak ty właśnie nazwałeś moją córkę? – zapytałam gniewnie, w zasadzie sama nie wiedząc, jak powinnam się w tej sytuacji zachować.
Jacob spojrzał na mnie z figlarnym uśmiechem, który natychmiast podziałał na mnie kojąco, zupełnie jakby gdzieś w domu był Jasper. Gdyby nie świadomość, że partnera Alice nie ma w domu i to, że jego dar na mnie nie działał, prawdopodobnie bardzo bym się zdenerwowała, bo nigdy nie lubiłam, kiedy ktokolwiek próbował mną manipulować.
- Nessie – powtórzył spokojnie Jake. – Hej, coś z tym skrótem nie tak? Moim zdaniem będzie bardzo pasował do twojego dziecka – dodał z naciskiem.
Uniosłam brwi, bo nawet nie byłam świadoma, że tak obsesyjnie mogłabym podkreślać fakt, iż Renesmee jest moją córką. To na moment mnie rozproszyło i potrzebowałam chwili, żeby na powrót zebrać myśli i przypomnieć sobie, dlaczego w zasadzie miałam w planach się na niego zdenerwować. Być może miał na to wpływ tego, że już właściwie podświadomie unikałam nerwów, ale nie byłam w stanie i ostatecznie chcąc nie chcąc musiałam się do Jacoba uśmiechnąć.
- A niech ci będzie – dałam za wygraną, raz jeszcze wywracając oczami. Najwyraźniej musiałam ograniczyć czytanie i oglądanie filmów fantastycznych, bo ten skrót bynajmniej nie kojarzył mi się zbyt entuzjastyczne, wiedziałam jednak, że Jacob nie miał czegoś złośliwego na myśli. Z drugiej strony, „Nessie” brzmiało całkiem ładnie, zwłaszcza dla dziewczynki. – I tak wolę Renesmee. A jeśli jednak się okaże, że próbowałeś obrazić moje dziecko… No cóż, lepiej żebyś wtedy nie wszedł mi w drogę – zastrzegłam.
Jacob jedynie parsknął śmiechem, pokazując mi tym samym, co tak naprawdę sądzi o moich groźbach i o tym, że mogłabym być w stanie kogokolwiek przestraszyć. Wydęłam usta, chcąc okazać niezadowolenie, ale również to rozbawiło mojego przyjaciela i w efekcie wyszłam z salonu, pomstując na jego dziwne poczucie humoru.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Irytujący czy nie, Jacob Black pozostawał moim przyjacielem i ta świadomość liczyła się dla mnie nade wszystko.

Wieczór zapadł szybciej niż mogłam się tego spodziewać. Czasami miałam wrażenie, że czas ucieka mi między palcami, w zawrotnym tempie rwąc do przodu. Być może brało się to stąd, że całkiem sporo czasu przesypiałam, zwłaszcza teraz, kiedy rozwiązanie było coraz bliżej, ale ja nie zamierzałam się tym jakkolwiek przejmować. Próbowałam skupiać się na myśli, że już wkrótce na świecie pojawi się Renesmee i wszystko nareszcie wróci do normy. Jedynie to miało jakiekolwiek znaczenie, nawet jeśli z lekkim niepokojem spoglądałam na perspektywę zbliżającego się nieubłaganie porodu.
Carlisle’owi ciężko było określić, kiedy właściwie powinnam spodziewać się pierwszych skurczy. Obserwował mnie i dziecko, ale fakt, że ta ciąża zdecydowanie różniła się od zwyczajnej, mógł jedynie w przybliżeniu szacować ewentualny termin. Starałam się podchodzić do tego optymistycznie, ale i tak momentami przyłapywałam się na tym, że z lekkim niepokojem spoglądam na siebie w lustrze. Nie bałam się  bólu czy samego porodu, ale przede wszystkim tego, że coś pójdzie nie tak. Oczywiste było, że to zdrowie Nessie (no dobrze, przezwisko wymyślone przez Jacoba mimo wszystko wpadało w uchu, więc jeszcze podczas jego wizyty w zasadzie zdążyłam się do niego przyzwyczaić), ale i tak obawiałam się, że mimo wszystko może istnieć możliwość i nie zdążę jej nawet zobaczyć. Chciałam być silna i wierzyć, że naprawdę jestem w stanie wydać dziecko na świat i jakoś wyjść z tego bez szwanku, ale jakiś cichy głosik podpowiadał mi, że nie jestem w stanie przewidzieć wszystkiego, a na świecie zdarzają się również złe rzeczy.
Nie rozmawiałam o tym z nikim, chociaż czasami korciło mnie, żeby zwierzyć się Esme albo Mary ze swoich obaw. Wiedziałam, że obie byłyby w stanie mnie zrozumieć, nie byłam jednak w stanie zmusić się do zaczęcia rozmowy. Bałam się, że wypowiedziane słowa nabiorą mocy i dzięki temu staną się bardziej prawdziwe, a tego nie chciałam. Potrzebowałam wiary w to, że wszystko jakoś się ułoży, dlatego nie zamierzałam pozwolić, żeby to wątpliwości i złe myśli chociaż w minimalnym stopniu przejęły nade mną kontrolę. Przecież skoro dałam radę kilkukrotnie uciec śmierci i nawet wizyta w Volterze skończyła się dla mnie i moich bliskich dobrze, powinnam być również w stanie poradzić sobie z porodem. Ufałam Carlisle’owi i wierzyłam, że przy nim ani mnie, ani dziecku nie stanie się nic złego. Co prawda żałowałam, że te zapewnienia nie przekonują Edwarda, nie mogłam jednak nic na to poradzić. Musiałam radzić sobie sama, dokładnie jak do tej pory – a jak na razie dawałam sobie radę i miałam nadzieję, że tak pozostanie.
Jacob zdecydował się ewakuować na krótko przed zachodem słońca, dochodząc do wniosku, że wolałby nie być obecny, kiedy moi bliscy zaczną wracać do domu. Rozumiałam, że czuł się niezręcznie w obecności Cullenów, więc go nie zatrzymywałam, ale i tak było mi przykro pozwolić mu odejść. Prawie natychmiast udałam się na górę do mojego tymczasowego pokoju, Esme i Alice mówiąc, że jestem zmęczona. Santiego i Mary wyszli do lasu jakiś czas wcześniej, wykręcając się polowaniem, chociaż ich złociste tęczówki dobitnie świadczyły o tym, że głód bynajmniej im nie dokucza; oczywiste było, że chodziło o Jacoba, byłam jednak w stanie docenić fakt, że przynajmniej nie powiedzieli tego bezpośrednio. Nie lubiłam tych licznych złośliwych docinek i napięcia między wilkołakami, nawet w żartach, dlatego z ulgą przyjmowałam momenty, kiedy dało się ich uniknąć. Oczywiście ta uprzejmość musiała być wymuszona przede wszystkim przez wzgląd na to, że nie mogłam się denerwować, ale liczył się sam gest.
Alice pojawiła się po piętnastu minutach, żeby oznajmić mi, że z Esme również wybierają się na polowanie. Oczywiście natychmiast zaczęła mnie zapewniać, że mogą zaczekać do powrotu Carlisle’a, wystarczyło jednak, że dostrzegłam jej ciemne oczy, żeby stanowczo zacząć wyganiać je do lasu. Nie potrzebowałam opiekunki, poza tym doskonale wiedziałam, że doktor pojawi się w najwyżej półgodziny; w tym czasie nic złego nie miało się wydarzyć.
- Ale jesteś pewna…? – Alice nie była przekonana. – Możemy zaczekać. Wiesz przecież, że cię nie widzę, a w tym stanie…
- Alice! – Doprawdy, czasami miałam serdecznie dość tego, że wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Rozumiałam troskę i specjalne przywileje dla ciężarnej, ale chwilami tęskniłam za chwilą wytchnienia. – Ciąża to nie choroba, kochany chochliku – przypomniałam jej, szczerząc się w uśmiechu.
Wywróciła oczami, ale przynajmniej dała za wygraną i zeszła na dół. Obserwowałam przez okno, jak razem z Esme wychodzą; pomachały mi jeszcze na odchodne, zanim obie zniknęły mi z oczu, wbiegając do lasu.
Zostałam sama i aż uśmiechnęłam się na tę myśl, bo nareszcie miałam chwilę na to, żeby móc psychicznie odpocząć. Oczywiście, kochałam całą swoją rodzinę, ale bywały momenty, kiedy tęskniłam za odrobiną prywatności. Edward o tym wiedział, sami zainteresowani zresztą też – to wyjaśniało prezent, który podarowali nam z okazji ślubu. Chociaż nie spędziłam w naszym kamiennym domku zbyt wiele czasu, teraz tęskniłam za jego przytulnym salonikiem i kominkiem przed którym mogłabym rozsiąść się z książką w ręku. Na ułamek sekund przed oczami stanęła mi nawet scena, w której to siedziałam zwinięta pod kocem, już w zaawansowanej ciąży, a Edward kucał przy mnie, raz po raz czule dotykając mojego brzucha albo mnie całując. Wiedziałam, że to prawdopodobnie nigdy się nie spełni, ale i tak uśmiechnęłam się do samej siebie.
No cóż, musiałam zadowolić się tym, co miałam. Nie mając co ze sobą począć, zdecydowałam się wrócić na dół po jeszcze odrobinę krwi – Renesmee miała dzisiaj wyjątkowy apetyt, co naturalnie mi się udzielało – i dopiero wtedy położyć się do łóżka. Rozochocona takim planem, wyszłam na korytarz i skierowałam się w stronę schodów, absolutnie nie przeczuwając tego, co dopiero miało się wydarzyć.
Byłam już prawie na samym dole schodów, kiedy nagły ból w podbrzuszu sprawił, że aż zgięłam się wpół. Natychmiast chwyciłam się poręczy, żeby nie upaść i jęcząc cicho, praktycznie stoczyłam się z ostatnich stopni, żeby niepotrzebnie nie ryzykować. Kolejny skurcz pojawił się prawie natychmiast, tym razem zdecydowanie gwałtowniejszy i silniejszy od poprzednika. Nie powstrzymałam okrzyku bólu, dodatkowo zresztą przygnębił mnie fakt, że nikt i tak nie miał być w stanie go usłyszeć.
Zdyszana i oszołomiona, osunęłam się na kolana i skuliłam na podłodze. Zrozumienie pojawiło się nagle, a ja nabrałam pewności co do dwóch istotnych rzeczy, które właśnie się działy.
Rodziłam.
I nie było nikogo, kto byłby w stanie mi pomóc.

4 komentarze:

  1. Doczekałam się wreszcie tego rozdziału- dziękuję! <3 Co tu można dużo mówić. Zawsze, kiedy czytam Twoje opowiadanie, to mam ochotę... Je zjeść! Jest takie smaczne, dobrze się czyta. Nie wiem, jak to określić. BOSKO!!!!
    Przepraszam, że określam Twoje opowiadanie jako "ciastko" czy coś w tym stylu, ale mam za sobą nieprzespaną noc :D Czekam na więcej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nareszcie coś dodałaś. Długo czekałam na rozdział, ale było warto. Wydaje mi się, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale już nie będę się cofać.
    Końcówka jest bajeczna. Alice miała dobre przeczucia co do zostawiania Belli samej i mogła jej nie ulegać. No, ale bez tego chyba nie byłoby zakończenia. Dlaczego mam wrażenie, że pierwszą osobą, która znajdzie Bellę rodzącą będzie Edward? :D ja to po prostu wiem. No, ale zawsze mogę się mylić i wtedy nie będzie mi tak wesoło. Dalej mi się nie podoba jego zachowanie, ale dobrze, że nie jest taki jak w książce. Tylko usłyszał myśli i od razu zachowywał się jak potulny baranek. Kurde, aż mnie skręca w środku. Mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział, bo już się doczekać nie mogę.
    Pozdrawiam, twoja Gabi

    PS - wygląd jest świetny, a na zdjęciu Kristen wygląda jakby coś brała xD ale to nic takiego :D sama nie wiem czemu mi się to skojarzyło. Może przez głupotę... No, ale trudno :D do następnej ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu nowy rozdział! :)
    Jestem taka zdenerwowana na Edwarda, przecież on jest ojcem Nessie, jest za nią tak samo odpowiedzialny, jak i Bella. Cieszę się, że Jake nie jest aż tak upierdliwy jak w oryginale, ale chyba nigdy nie będę za nim przepadać :)
    O Boże, co z Bellą? Renesmee nie mogła sobie wybrać gorszego momentu na przyjście na świat. Na co dzień w domu jest tak wiele osób, a jak potrzeba to nie ma nikogo :(
    No cóż, mam nadzieję, że Bella sobie jakoś poradzi i nic złego się nie stanie, a przynajmniej niech ktoś wróci do domu!
    Czekam na nowy rozdział i pozdrawiam :) Życzę dużo weny, żeby rozdział pojawił się jak najszybciej!

    OdpowiedzUsuń
  4. uuuu, piesk wyszły z lasu i przyszedł do ludzi ;)
    Czekam oczywiście na ciąg dalszy,
    bo zaciekawiłaś mnie bardzo :)
    Ona Naprawde już rodzi ?
    Straszne ,że sama:( Może niespodziewanie pojawi się Książe Edward i będzie ratował Belle???????????
    Oby Doktor szybko wrócił z dyżuru:) i odebrał poród:)
    Tego dowiemy się w nowym rozdziale mam cichą nadzieję iż Bella przeżyje;D
    Do napisania:)
    Życzę dużo weny:)

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa