Siedem.
Szczęście w nieszczęściu
Byłam w
szoku, a przynajmniej tak mi się wydaje. Niczym w transie wpatrywałam się w
miejsce, gdzie dopiero co zniknął mój mąż, ale praktycznie nic nie widziałam.
Od długiego wpatrywania się w jeden punkt piekły mnie oczy, a obrazy
rozmazywały się, ale przynajmniej nie płakałam; miałam na to ochotę, ale
przecież nie mogłam pozwolić sobie na łzy, nie w tym momencie.
Usłyszałam
westchnienie rezygnacji Izadory, ale prawie nie zwróciłam na nią uwagi. Kątem
oka zarejestrowałam jakiś ruch, kiedy Santiego zrobił taki krok, jakby wahał
się nad ruszeniem za Edwardem, żeby doprowadzić go do tego przysłowiowego
pionu, ale - na całe szczęście! - ostatecznie się rozmyślił. Nie chciałam żeby
ktokolwiek wtrącał się w to, co było między nami, nawet jeśli sama nie miałam
pojęcia, co powinnam w zaistniałej sytuacji zrobić.
- Isabel? -
Carlisle zadecydował się przerwać panującą ciszę. Zdążyłam zapomnieć o tym, że
siedzi obok i aż wzdrygnęłam się, zaskoczona jego głosem. - Spokojnie. Bello...
- zaczął raz jeszcze łagodnym tonem, ale i tak zdecydowałam się mu przerwać.
- Jeśli
chcesz powiedzieć mi, żebym pozbyła się mojego dziecka, to najlepiej od razu
stąd wyjdź - wymamrotałam cicho, unikając spoglądania mu w oczy. W zasadzie
starałam się nie patrzeć na kogokolwiek.
- Bello! -
Z wrażenia aż podniosłam wzrok, bo rzadko widziałam doktora aż tak wzburzonego.
- Sądzisz, że którekolwiek z nas byłoby w stanie zrobić coś przeciwko tobie? -
zapytał z niedowierzaniem.
Poczułam
się źle, dokładnie tak jak wtedy, kiedy naprawdę mnie okrzyczał, zmuszając do
zastanowienia się nad tym, czy naprawdę są moją rodziną. Zamrugałam pośpiesznie
i zmusiłam się do tego, żeby skupić wzrok na Carlisle'u, bo chyba właśnie tego
ode mnie w tym momencie oczekiwał.
- Nie -
przyznałam - ale sam powiedziałeś mi wtedy, że ciąża...
- Jest
niebezpieczna, tak - zgodził się ze mną. - Ale to było kilka miesięcy temu,
zanim w ogóle zdążyłem poznać kogoś takiego jak ty albo Izadora. Kiedy o tym
rozmawialiśmy, byłaś zaledwie kruchym człowiekiem i nawet patrząc z perspektywy
zbliżającej się przemiany, postrzegaliśmy cię jako kogoś śmiertelnego. Nie
okłamałem cię wtedy, mówiąc, że kobiety umierają za sprawą pół-wampirzych
dzieci. - Położył i dłoń na ramieniu. - Pamiętaj, że to było zanim się zmieniłaś
i przekonaliśmy się, że różnicie się z Izadorą nawet od zwykłych dhampirzyc.
Później miałem jeszcze okazję porozmawiać z Mary... Cóż, poza tym od początku
wiadomo było, że nie ma silniejszej relacji od tej, które łączą matkę i
dziecko, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby w ogóle nakłaniać się do
przerwania ciąży. Wyobrażasz sobie zresztą, żebym był w stanie skrzywdzić
własnego wnuka albo wnuczkę? - dodał i mimo zdenerwowania, wysilił się na
uspokajający uśmiech w moją stronę.
Zwłaszcza
jego ostanie słowa sprawiły, że poczułam się lepiej. Nawet udało mi się
parsknąć śmiechem, zwłaszcza kiedy usłyszałam rozdrażniony głos
przysłuchującego się nam Santiego.
- A może
tak bez postarzania, dobra? - mruknął chmurnie, krzywiąc się. - Po prostu
dziecko i tego się trzymajmy.
W zasadzie
sama nie potrafiłam sobie wyobrazić Santiego albo Carlisle'a jako dziadków.
Różnili się od siebie diametralnie, zarówno pod względem wyglądu jak i
charakterów, ale jedna istotna rzecz ich mimo wszystko łączyła - wyglądali
zdecydowanie zbyt młodo, żeby mieć dzieci w naszym wieku, nie wspominając już o
wnukach. To samo zresztą tyczyło się Mary i Esme, które dopiero miały usłyszeć
radosną nowinę, która miałam do przekazania.
Myśląc o
tym, znacznie się rozluźniłam i prawie byłam w stanie uwierzyć, że moja ciąża
to dobra wiadomość; jedynie reakcja Edwarda rzucała cień na moją radość, ale
miałam nadzieję, że kiedy Carlisle powie mu to co mnie, mój mąż zmieni zdanie.
Mógł nie wierzyć w moje zapewnienia, ale własnemu ojcu, będącego na dodatek
najlepszym z możliwych lekarzy, przecież zawsze ufał.
- Nie
przejmuj się Edwardem. - Doktor dobrze zorientował się, że wciąż jestem
zdenerwowana. - Zamartwianie się to nie najlepszy pomysł w twoim stanie. Swoją
drogą, teraz nawet bez konieczności badania cię, wiem na czym stoimy - dodał,
żeby zmienić temat.
- Mhm, tak
- wtrąciła Rosalie, odzywając się pierwszy raz od czasu wyjścia jej brata. - A
teraz może do rzeczy, tato? - dodała słodkim głosikiem, jakby chwilę wcześniej
wcale nie sprawiała wrażenia gotowej rzucić się nawet na niego, jeśli chociaż
spróbuje mnie dotknąć. - Czekam na USG już kilka godzin i dłużej nie zamierzam.
Jej
ponaglenia zostały przyjęte z entuzjazmem, chociaż ostatecznie i tak stanęło na
tym, że Rosalie będzie musiała poczekać. Nie chciałam jechać do szpitala, a i
Carlisle doszedł do wniosku, że dużą grupą wzbudzilibyśmy spore
zainteresowanie, dlatego zdecydował się przygotować wszystko w domu. I tak
trzeba było poinformować pozostałych, poza tym potrzebowałam czegoś, żeby chociaż
na moment zająć umysł, więc taki plan mi odpowiadał. Mniej więcej pięć minut po
podjęciu decyzji, znalazłam się u Santiego na rękach i w towarzystwie ojca,
siostry i Rosalie, udaliśmy się do domu Cullenów; Carlisle w tym czasie wrócił
do pracy, żeby zorganizować wszystko, co miało być mu potrzebne, żeby zapewnić
mi i dziecku najlepszą możliwą opiekę (również krew, bo przecież nie mogłam
polować, a Santiego potwierdził, że maleństwu zwierzęca osoka i tak nie
przypadnie do gusty na tym etapie).
Szczęściem
w nieszczęściu, w salonie znaleźliśmy większość rodziny. Nie zdziwiło mnie, że
po tym jak Edward na moją prośbę wygoił swoich braci z naszego domku, obaj
zalegli przed telewizorem u siebie, tym razem w towarzystwie sceptycznie
nastawionego do sportu Olivera. Dźwięk głosu komentatora sportowego i uwagi
Emmetta, jasno dały mi do zrozumienia, że mecz się jeszcze nie skończył, ale
nawet mimo tego cała trójka zwróciła na nas uwagę, kiedy tylko się pojawiliśmy.
- Co tam,
chora? - zagadnął mnie pogodnie Emmett, pośpiesznie usuwając się z kanapy.
Reszta poszła w jego ślady, żeby móc zrobić mi miejsce, chociaż nie mia kam
zielonego pojęcia czy to ich własna inicjatywa, czy naglące spojrzenie
Santiego. - Hm, faktycznie coś marnie wyglądasz.
-
Dziękujemy za diagnozę, doktorze Cullen - rzuciła z sarkazmem Rosalie,
teatralnie wywracając oczami i wyraźnie ubolewając nad poziomem poczucia
humoru, którym dysponował jej mąż. - Wiesz co, Isabel? Kiedy dziecko już się
urodzi, lepiej będzie trzymać wujka Emmetta na dystans. To może być zaraźliwe -
doradziła mi, mrugając porozumiewawczo w moją stronę. Uśmiechnęłam się
niepewnie, wciąż czując się dziwnie z tym, że Rose odnosi się do mnie w
normalny albo wręcz entuzjastyczny sposób.
Emmett
rzucił jej urażone spojrzenie i chyba miał coś powiedzieć, kiedy dotarł do
niego pełen sens jej wypowiedzi. Odwrócił się w moją stronę tak gwałtownie, że
chyba jedynie cudem nie skręcił sobie przy tym karku albo nie nadwyrężył szyi.
- Chwila...
Jakie dziecko?!
Teraz już
nie tylko on się we mnie wpatrywał, ale również Jasper i Oliver. Usłyszałam
szybkie kroki, a potem na schodach pojawiły się podekscytowane i niepewne Alice
oraz Esme. Mary pojawiła się krótko po nich, owinięta jedynie w puszysty
ręcznik i z wciąż wilgotnymi włosami, co zaskutkowało tym, że Santiego z
wrażenia zakrztusił się powietrzem. Swoją drogą, chyba mieliśmy w rodzinie
ewenement, skoro był do tego zdolny, ale mnie już chyba nic nie powinno dziwić.
- Jesteś w
ciąży? - To Oliver pierwszy zaryzykował się zadać pytanie, które musiało cisnąć
się na usta wszystkim od momentu wypowiedzi Rosalie. Obserwował mnie i
niepewnie uśmiechnął, kiedy skinęłam twierdząco głową. - O kurczę...
- O ile mi
wiadomo, to jednak będzie pół-wampirzątko - odparłam z szerokim uśmiechem, nie
mogąc się powstrzymać.
Oboje się
zaśmialiśmy, skutecznie przy tym rozluźniając atmosferę. Pozostali potrzebowali
chwili, żeby przyswoić sobie to, co dopiero powiedziałam, kiedy jednak
nareszcie w pełni dotarły do nich moje słowa, postanowili zaskoczyć mnie w
równym stopniu co Carlisle. Jasper i Emmett natychmiast wdali się w dyskusję na
temat tego, jakiej płci będzie dziecko, które nosiłam pod sercem. Obaj
solidarnie mieli nadzieję na to, że jednak będzie to chłopiec, coś jednak
podpowiadało mi, że się mylą. To było dziwne, ale od momentu w którym
zaciążyłam, instynkt podpowiadał mi naprawdę wiele i większość moich przeczuć
okazywała się słuszna.
Poczułam
się dziwnie, kiedy nagle wszyscy zaczęli mi naskakiwać, ale nie miałam siły,
żeby jakkolwiek przed tym protestować. Być może brało się to stąd, że wcześniej
Edward zareagował na wieść w taki sposób (Rosalie zdążyła już pokrótce
zrelacjonować wszystko, co się wydarzyło, nie szczędząc sobie przy tym sarkazmu
i wyzwisk pod adresem przybranego brata) i chcieli jakoś mi to wynagrodzić, ale
starałam się o tym nie myśleć. W znacznym stopniu brało się to z miłości i
trosko o mnie oraz dziecko. Jasne, obawiali się, że coś jednak może pójść nie
tak, ale uspokoiłam ich zapewnieniem, że również Carlisle jest dobrej myśli.
Prawie natychmiast wtrącili się Mary i Santiego, którzy mieli dość sporo do
powiedzenia na temat takiej ciąży, na dodatek mnogiej, więc z czasem wszyscy
się rozluźniliśmy. Potrzebowałam tego - zwłaszcza poczucia akceptacji - dlatego
byłam bliskim wdzięczna za wszystko, co dla mnie (a właściwie dla nas!) robili,
chociaż i tak brakowało mi wsparcia tej najważniejszej osoby. Edwarda jednak
nigdzie nie było, a ja byłam zbyt dumna i tchórzliwa, żeby w ogóle kogokolwiek
o niego zapytać; i tak nie mieli sprawić, żeby coś się zmieniło, skoro ten sam
tego nie chciał.
Carlisle
wrócił mniej więcej półtora godziny po tym, jak przenieśliśmy się z kamiennego
domku. Ucieszyłam się na jego widok, bo byłam już zmęczona nadmiarem emocji,
gorączką i mdłościami, które cały czas mnie męczyły, chociaż jak na razie nie
byłam zmuszona kolejny raz biec do łazienki - jak na razie żołądek miałam
całkowicie pusty.
- W
porządku? - zapytał mnie dla pewności, kiedy z łatwością wziął mnie na ręce,
poganiany przez zniecierpliwioną Rosalie. Blondynka zaczynała być równie
zabawna, co uciążliwa, ale w jej uporze było coś pozytywnego, co sprawiało, że
byliśmy w stanie ją cierpliwie znosić.
- Jasne -
zapewniłam, chociaż nie miałam pewności czy pyta jedynie o moje samopoczucie w
sensie fizycznym; psychicznie też nie było najgorzej, jednak z wiadomych
względów czułam się przygnębiona. - Rosalie, proszę cię - dodałam w stronę
dziewczyny, widząc jak niczym cień, podąża za nami w stronę schodów.
Coś w moim
głosie musiało ją przekonać, chociaż równie dobrze mogło być to spowodowane
świadomością, że nawet moja bliźniaczka i biologiczni rodzice dawali mi chwilę
prywatności podczas badania. Tak czy inaczej, liczyło się to, że dziewczyna z
westchnieniem wycofała się, decydując się poczekać wraz z innymi w salonie. Odetchnęłam,
ale obiecałam sobie w duchu, że jeśli uda się uzyskać obraz podczas USG,
poproszę doktora o to, żeby dał mi wydruk. Przyłapałam się nawet na tym, że już
teraz zaczynałam myśleć bardziej przyszłościowo, decydując się chociażby
założyć album dla mojego maleństwa. Pomyślałam, że pierwszy wydruk z
ultrasonografu i kilka moich zdjęć z różnych etapów ciąży, będą idealnym
początkiem i pamiątką, gdyby... No cóż, gdyby jednak miało mnie zabraknąć.
Carlisle
zabrał mnie do swojego gabinetu. Doskonale znałam ten pełen książek i zdjęć
przytulny pokój, więc poczułam się tym spokojniejsza, kiedy ułożył mnie na
skórzanej leżance niedaleko okna. Machinalnie wbiłam wzrok w ciemność,
zastanawiając się, czy Edward gdzieś tam jest i czy wkrótce się przy mnie pojawi.
Chciałam z nim porozmawiać, zwłaszcza po to, żeby usłyszeć, że wszystko jest w
porządku, a on nadal mnie wspiera w moich decyzjach. Chyba nigdy tak bardzo
tego nie pragnęłam, a tęsknota, którą nagle poczułam, byłam niemal bolesna.
- Wszystko
będzie w porządku. - Z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że Carlisle od kilku
sekund uważnie mi się przygląda. - Sama najlepiej wiesz, że Edward jest
porywczy... Zresztą chyba nie powinno cię dziwić, że jest już przewrażliwiony,
kiedy chodzi o twoje bezpieczeństwo - zauważył ze stoickim spokojem.
Westchnęłam
zrezygnowana, ale skinęłam głową. Jeśli chodziło o tę drugą kwestię, w jakimś
stopniu sama byłam sobie winna, zwłaszcza po tym, jak nieustannie starałam się
działać na własną rękę, dając pozostałym mnóstwo okazji do zamartwiania się. Z
drugiej strony, może gdybym nie podkreślała na każdym kroku, że dam sobie radę
w pewnych kwestiach sama, byłoby zdecydowanie gorzej..
Jakby
jednak nie patrzeć, w tym momencie byłam sama, a to zdecydowanie nie było
dobre. Starając się o tym nie myśleć, położyłam dłoń na moim zaokrąglonym
brzuchu i czule go pogładziłam, mając nadzieję, że nawet takie gesty z mojej
strony, są w stanie sprawić, żeby dziecko poczuło się bezpieczne i kochane.
Chciałam dać mu wszystko, zwłaszcza teraz, kiedy nie było przy nas Edwarda, ale
wiedziałam, że to niemożliwe. Brakowało mi wsparcia ukochanego, poza tym sama
nie miałam pojęcia, co miało wydarzyć się później. Edward był uparty, nie
mogłam o tym zapominać, poza tym – jak zauważył Carlisle – był przewrażliwiony.
Co prawda oboje mieliśmy skłonności do stawiania na swoim, ale nawet mimo to
zawsze dochodziliśmy do porozumienia… A przynajmniej do tej pory tak było,
nagle bowiem zwątpiłam w to, czy mój mąż zaakceptuje nasze dziecko, zanim nie
przekona się, że nic mi z jego strony nie grozi. Chciałam wierzyć, że tak
będzie, ale z drugiej strony, wolałam później się nie rozczarować.
- Na pewno
jakoś dojdziemy do porozumienia. – Sama nie byłam pewna czy odpowiadam Carlisle’owi,
sobie, czy może zwracam się do dziecka. – Przecież jestem przekonana, że kiedy
maleńka już się pojawi, Edward pokocha ją równie mocno jak ja – dodałam, nie
zastanawiając się nad doborem kolejnych słów.
- Ją? –
Carlisle spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Szybko przygotował potrzebny mu
sprzęt, zaś chwilę po tym, jak monitor rozbłysnął, przysunął sobie krzesło i
usiadł przy leżance, żeby mieć do mnie dostęp. – Mam przez to rozumieć, że nie
zgadzasz się z Emmett’em i Jasperem? – zapytał pogodnie. Nie musiał brać
udziału w naszych rozmowach, żeby przewidzieć, jakie podejście do całej
sytuacji przyjęli jego przybrani synowie.
- Wiesz, że
dla mnie najważniejsze jest to, żeby wszystko było w porządku – przypomniałam.
Nie dodałam, że byłabym za to gotowa poświęcić nawet życie, ale to raczej nie
było potrzebne. Carlisle już teraz wydawał się być świadomy tego, kto będzie ważniejszy,
gdyby działo się coś złego. – Ale to nie zmienia faktu, że jestem prawie pewna,
że to jednak będzie dziewczynka. Nie mam pojęcia skąd to wiem, ale to jakby…
przeczucie? Wiem, że to nie ma sensu, bo nigdy mój dar nie był aż tak
precyzyjny, ale mimo wszystko…
- Dlaczego
uważasz, że to nie ma sensu? – przerwał mi spokojnie. – Kochanie, po tym jak
pojawiłaś się ty, a później Izadora, żadne przeczucia nie wydaja już mi się
dziwne. Może nareszcie twój dar się ustabilizował i było to jedynie kwestią
czasu – zasugerował mi, wyraźnie zaintrygowany.
- Może. –
Nie miałam zbytnio zachwycona teorią tego, że wcześniej moje zdolności mogły
być „wadliwe”, ale postanowiłam tego tematu nie drążyć. Teraz bardziej byłam
zainteresowana inną kwestią i to na niej wolałam się skupić.
Carlisle
dobrze zorientował się, jakie jest moje podejście, bo nareszcie skupił się na
badaniu. Moment, kiedy rozprowadził po mojej rozpalonej skórze lodowaty żel,
był nieprzyjemny, ale byłam zbyt podekscytowana, żeby jakkolwiek się tym
przejąć. Natychmiast wbiłam wzrok w monitor, bo faktycznie byłam w stanie coś
zobaczyć, ale czarno-biały obraz i tak nie był dla mnie czytelny. Nigdy nie
wiedziałam, co lekarze widzą w odczytach USG, a w tym momencie jeszcze bardziej
mnie to sfrustrowało i zaczęłam się nawet martwić, że jednak uzyskanie obrazu
jest niemożliwe. Otworzyłam nawet usta, żeby zwrócić ojcu na to uwagę,
powstrzymał mnie jednak błysk fascynacji, który dostrzegłam w złocistych oczach
doktora. Uspokojona, spojrzałam na niego wyczekująco, chcąc nareszcie się
czegoś sensownego dowiedzieć.
- To
niezwykłe – odezwał się, nawet na mnie nie spoglądając – ale doskonale widzę
dziecko. Może po prostu chodzi o to, że jesteś w połowie wampirzycą i maleństwo
nie potrzebuje dodatkowej ochrony, ale mimo wszystko… - Urwał na moment, intensywnie
nad czymś rozmyślając. – Wiem, że to może trochę niedyskretne pytanie, ale
kiedy…?
- Kiedy co?
– zapytałam naglącym tonem. Speszyłam się cała, kiedy spojrzał na mnie wyczekująco,
a ja zrozumiałam do czego zmierza. – Och… Przecież podczas nocy poślubnej. A
niby kiedy? – żachnęłam się.
- Przecież
niczego nie sugeruję – zreflektował się. – A więc tydzień… No cóż, a jednak
wygląda tak, jakbyś była na początku drugiego trymestru – oznajmił, a ja cała
zesztywniałam, całkowicie wytrącona z tą wiadomością z równowagi.
Jasne,
wiedziałam, że pół-wampiry (te „normalne”, bo przecież ja z Izadorą do nich nie
należałyśmy) rozwijają się bardzo szybko, zanim ostatecznie ich rozwój się
zatrzyma, ale czym innym było słyszeć, a czym innym móc to zaobserwować. Nie
martwiłam się, że cokolwiek stanie się dziecko, ale i tak świadomość, że miałam
za sobą ponad jedną trzecią ciąży, była szokująca. Zdecydowanie nie miałam mieć
dziewięciu miesięcy na oswojenie się z myślą o tym, że miałam zostać matką;
wątpiłam zresztą, żeby nawet cały rok dał mi dość czasu, żeby jakoś psychicznie
się przygotować.
Pokręciłam
głową, żeby jakoś dość do siebie i spojrzałam na Carlisle’a. Musiałam zmienić
temat, poza tym wciąż nie otrzymałam odpowiedzi na najważniejsze pytanie, które
chciałam zadać.
- Ale
wszystko jest w porządku, prawda? – upewniłam się pośpiesznie. – Chodzi mi o to…
Nic jej nie jest? Ja niczego tutaj nie widzę, ale…
Carlisle
rzucił mi krótkie, znaczące spojrzenie, które w znacznym stopniu mnie
uspokoiło. Nie odpowiedział od razu, najpierw zrywając się z miejsca, żeby móc
sięgnąć ekranu i pokazać mi na nim niewielki, pulsujący punkt.
- Spójrz
tutaj – zasugerował mi spokojnie. Natychmiast spełniłam polecenie. – W tym
miejscu jest serduszko. Może i ta ciąża jest nietypowa, ale zdecydowanie nie
mamy na razie powodów, żeby się martwić. Powiedziałbym wręcz, że w twoim
przypadku jestem więcej niż spokojny. Co prawda wszystko okaże się po porodzie,
ale… - Mówił coś jeszcze, ale praktycznie go nie słuchałam. Inne medyczne czy
naukowe teorie mnie nie interesowały, skoro wszystko było w porządku. Carlisle
musiał się zorientować, podobnie zresztą jak i zauważył, że oczy zaczynają mi
się same zamykać, bo uśmiechnął się łagodnie. – Ale ty jesteś zmęczona, prawda?
- Jestem –
przyznałam i westchnęłam. – Ach… Mógłbyś mi to wydrukować? Może wtedy Rosalie
trochę odpuści, chociaż oczywiście chcę, żeby te zdjęcia do mnie wróciły –
poprosiłam, póki jeszcze byłam w stanie myśleć.
- Oczywiście.
Ach, Isabel… Nie jestem pewien, czy chcesz wracać teraz do domu, ale sądzę, że
lepiej byłoby, żebyś do momentu porodu została u nas. To mimo wszystko wciąż
jest ryzyko – przypomniał mi.
- I tak nie
chciałabym zostać sama – zapewniłam, bo innej możliwości nie brałam pod uwagę.
Gdzie miałam niby wracać? Do pustej sypialnie, gdzie nie było mojego męża? –
Zresztą ja nawet nie jestem pewna, czy się gdziekolwiek stąd ruszam – dodałam, wtulając
twarz w miękkie obicie leżanki, żeby trochę rozluźnić atmosferę.
Carlisle
uśmiechnął się, chociaż wiedziałam, że się martwi. Wyraźnie uspokojony moją
zgodą, jeszcze szybko pobrał mi krew (prawie tego nie zarejestrowałam), po czym
lekko wziął mnie na ręce, żebym mogła się dostać do swojego dotychczasowego
pokoju. W zasadzie mieszkaliśmy tam razem z Edwardem, ale łatwiej było mi
zebrać myśli, kiedy patrzyłam na to w ten sposób. Czułam się dziwnie, leżąc w
znajomym łóżku i nie czując lodowatych ramion, które zawsze obejmowały mnie,
kiedy zdążało mi się zapadać w sen. To była przygnębiająca świadomość i
starałam się jakoś wyprzeć ją z pamięci, szło mi to jednak dość marnie.
Nie byłam
nawet zdziwiona tym, że czułam się zmęczona i bliska tego, żeby zasnąć.
Sypiałyśmy z Izadorą dość sporadycznie – była to kolejna dziwna cecha, która
wyróżniała nas od zwyczajnych hybryd – zwykle kiedy byłyśmy czymś osłabione.
Sądziłam, że ciąża to dość oczywisty powodów, tym bardziej, że teraz ważniejsze
było dla mnie dobro dziecka. Myślałam o tym, kiedy stałam się zasnąć, chociaż
mój organizm wydawał się przed tym buntować. Jak na ironię, był to jeden z tych
momentów, kiedy mimo ogromnego zmęczenia, upragniony sen nie nadchodził, a
myśli uparcie mnie rozpraszały. Jakby tego mało, czułam się dziwnie, w ten dość
specyficzny sposób, którego początkowo nie rozpoznałam, a który sugerował, że…
Że jestem
obserwowana? To nagłe odkrycie oszołomiło mnie do tego stopnia, że natychmiast
poderwałam się na łóżku, prostując się niczym struna. Czujnie rozejrzałam się
dookoła, nagle wyczuwając ruch od strony okna; było otwarte, o czym świadczyło
delikatnie poruszenie zasłon i chłód, który wdarł się do pomieszczenia.
Otuliłam się kołdrą, żeby się rozgrzać, jednocześnie szukając wzrokiem intruza
i walcząc z pokusą, żeby dla bezpieczeństwa dziecka jak najszybciej nie rzucić
się do ucieczki.
Chwila
ciszy, a potem usłyszałam cichy szelest. Jakaś postać poruszyła się w najbardziej
zacienionym kącie pokoju.
- Chcę
tylko porozmawiać – usłyszałam znajomy głos.
W tym samym
momencie Edward zrobił kilka niepewnych kroków w moją stronę i wszystko stało
się jasne
Jeszcze nie zdążyłam przeczytać nowych rozdziałów, ale zrobię to jak najszybciej! Teraz jednak muszę szbko schodzić i chciałam Cię tylko zaprosić na Esme-Carlisle.blogspot.com Nowa historia Esme i Carlisle'a. Zapraszam.
OdpowiedzUsuńOsz, ty! - czyżby Edward chciał "rozwodu"? Bo jakoś tego nie widzę :O
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jednak nie. Fajnie to opisałaś, ale ja się lecę szykować do szkoły (-__-) i nie mogę długo pisać =/ cudowny, i czekam na więcej :*
Cudowny rozdział!!!!!wow!!!!!Aż brak słów mi na opisanie moich odczuć co do rozdziału!!!!:):):) Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??Oby sie pogodzili i nie było rozwodu:) ;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Cudowny rozdział!!Zaskakujesz i trzymasz w napięciu!!Podoba mi się to!:):) Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i życzę dużo weny
Jak obiecałam, przeczytałam rozdział i mega mi się podoba <3 Masz ogromny talent i powinnaś go rozwijać! Rosalie i jej "foch" (wybacz, ale nie wiem jak to inaczej nazwać) no po prostu świetnie :) Może kilka literówek, ale sama treść mnie bardzo ciekawi i chyba to jest najważniejsze. Weny życzę i odpoczynku przed tygodniem pracy!!!!
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział :) Nareszcie pojawił się Edward, ciekawe co z tego wyniknie. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział mam nadzieję, że pojawi się dość szybko...
OdpowiedzUsuńPs. Śliczny szablon ;)
Uuuu nowy szablon!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak cię zaniedbuje, ale wiadomo - szkoła. ;)
Cieszę się, że w końcu znalazłam czas na blogi, a ten rozdział podoba mi się szczególnie :)
Życzę ci wytrwałości w tym trudnym dla nas czasie i pozdrawiam :*