wtorek, 3 września 2013

Siedem


Siedem.
Szczęście w nieszczęściu

Byłam w szoku, a przynajmniej tak mi się wydaje. Niczym w transie wpatrywałam się w miejsce, gdzie dopiero co zniknął mój mąż, ale praktycznie nic nie widziałam. Od długiego wpatrywania się w jeden punkt piekły mnie oczy, a obrazy rozmazywały się, ale przynajmniej nie płakałam; miałam na to ochotę, ale przecież nie mogłam pozwolić sobie na łzy, nie w tym momencie.
Usłyszałam westchnienie rezygnacji Izadory, ale prawie nie zwróciłam na nią uwagi. Kątem oka zarejestrowałam jakiś ruch, kiedy Santiego zrobił taki krok, jakby wahał się nad ruszeniem za Edwardem, żeby doprowadzić go do tego przysłowiowego pionu, ale - na całe szczęście! - ostatecznie się rozmyślił. Nie chciałam żeby ktokolwiek wtrącał się w to, co było między nami, nawet jeśli sama nie miałam pojęcia, co powinnam w zaistniałej sytuacji zrobić.
- Isabel? - Carlisle zadecydował się przerwać panującą ciszę. Zdążyłam zapomnieć o tym, że siedzi obok i aż wzdrygnęłam się, zaskoczona jego głosem. - Spokojnie. Bello... - zaczął raz jeszcze łagodnym tonem, ale i tak zdecydowałam się mu przerwać.
- Jeśli chcesz powiedzieć mi, żebym pozbyła się mojego dziecka, to najlepiej od razu stąd wyjdź - wymamrotałam cicho, unikając spoglądania mu w oczy. W zasadzie starałam się nie patrzeć na kogokolwiek.
- Bello! - Z wrażenia aż podniosłam wzrok, bo rzadko widziałam doktora aż tak wzburzonego. - Sądzisz, że którekolwiek z nas byłoby w stanie zrobić coś przeciwko tobie? - zapytał z niedowierzaniem.
Poczułam się źle, dokładnie tak jak wtedy, kiedy naprawdę mnie okrzyczał, zmuszając do zastanowienia się nad tym, czy naprawdę są moją rodziną. Zamrugałam pośpiesznie i zmusiłam się do tego, żeby skupić wzrok na Carlisle'u, bo chyba właśnie tego ode mnie w tym momencie oczekiwał.
- Nie - przyznałam - ale sam powiedziałeś mi wtedy, że ciąża...
- Jest niebezpieczna, tak - zgodził się ze mną. - Ale to było kilka miesięcy temu, zanim w ogóle zdążyłem poznać kogoś takiego jak ty albo Izadora. Kiedy o tym rozmawialiśmy, byłaś zaledwie kruchym człowiekiem i nawet patrząc z perspektywy zbliżającej się przemiany, postrzegaliśmy cię jako kogoś śmiertelnego. Nie okłamałem cię wtedy, mówiąc, że kobiety umierają za sprawą pół-wampirzych dzieci. - Położył i dłoń na ramieniu. - Pamiętaj, że to było zanim się zmieniłaś i przekonaliśmy się, że różnicie się z Izadorą nawet od zwykłych dhampirzyc. Później miałem jeszcze okazję porozmawiać z Mary... Cóż, poza tym od początku wiadomo było, że nie ma silniejszej relacji od tej, które łączą matkę i dziecko, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby w ogóle nakłaniać się do przerwania ciąży. Wyobrażasz sobie zresztą, żebym był w stanie skrzywdzić własnego wnuka albo wnuczkę? - dodał i mimo zdenerwowania, wysilił się na uspokajający uśmiech w moją stronę.
Zwłaszcza jego ostanie słowa sprawiły, że poczułam się lepiej. Nawet udało mi się parsknąć śmiechem, zwłaszcza kiedy usłyszałam rozdrażniony głos przysłuchującego się nam Santiego.
- A może tak bez postarzania, dobra? - mruknął chmurnie, krzywiąc się. - Po prostu dziecko i tego się trzymajmy.
W zasadzie sama nie potrafiłam sobie wyobrazić Santiego albo Carlisle'a jako dziadków. Różnili się od siebie diametralnie, zarówno pod względem wyglądu jak i charakterów, ale jedna istotna rzecz ich mimo wszystko łączyła - wyglądali zdecydowanie zbyt młodo, żeby mieć dzieci w naszym wieku, nie wspominając już o wnukach. To samo zresztą tyczyło się Mary i Esme, które dopiero miały usłyszeć radosną nowinę, która miałam do przekazania.
Myśląc o tym, znacznie się rozluźniłam i prawie byłam w stanie uwierzyć, że moja ciąża to dobra wiadomość; jedynie reakcja Edwarda rzucała cień na moją radość, ale miałam nadzieję, że kiedy Carlisle powie mu to co mnie, mój mąż zmieni zdanie. Mógł nie wierzyć w moje zapewnienia, ale własnemu ojcu, będącego na dodatek najlepszym z możliwych lekarzy, przecież zawsze ufał.
- Nie przejmuj się Edwardem. - Doktor dobrze zorientował się, że wciąż jestem zdenerwowana. - Zamartwianie się to nie najlepszy pomysł w twoim stanie. Swoją drogą, teraz nawet bez konieczności badania cię, wiem na czym stoimy - dodał, żeby zmienić temat.
- Mhm, tak - wtrąciła Rosalie, odzywając się pierwszy raz od czasu wyjścia jej brata. - A teraz może do rzeczy, tato? - dodała słodkim głosikiem, jakby chwilę wcześniej wcale nie sprawiała wrażenia gotowej rzucić się nawet na niego, jeśli chociaż spróbuje mnie dotknąć. - Czekam na USG już kilka godzin i dłużej nie zamierzam.
Jej ponaglenia zostały przyjęte z entuzjazmem, chociaż ostatecznie i tak stanęło na tym, że Rosalie będzie musiała poczekać. Nie chciałam jechać do szpitala, a i Carlisle doszedł do wniosku, że dużą grupą wzbudzilibyśmy spore zainteresowanie, dlatego zdecydował się przygotować wszystko w domu. I tak trzeba było poinformować pozostałych, poza tym potrzebowałam czegoś, żeby chociaż na moment zająć umysł, więc taki plan mi odpowiadał. Mniej więcej pięć minut po podjęciu decyzji, znalazłam się u Santiego na rękach i w towarzystwie ojca, siostry i Rosalie, udaliśmy się do domu Cullenów; Carlisle w tym czasie wrócił do pracy, żeby zorganizować wszystko, co miało być mu potrzebne, żeby zapewnić mi i dziecku najlepszą możliwą opiekę (również krew, bo przecież nie mogłam polować, a Santiego potwierdził, że maleństwu zwierzęca osoka i tak nie przypadnie do gusty na tym etapie).
Szczęściem w nieszczęściu, w salonie znaleźliśmy większość rodziny. Nie zdziwiło mnie, że po tym jak Edward na moją prośbę wygoił swoich braci z naszego domku, obaj zalegli przed telewizorem u siebie, tym razem w towarzystwie sceptycznie nastawionego do sportu Olivera. Dźwięk głosu komentatora sportowego i uwagi Emmetta, jasno dały mi do zrozumienia, że mecz się jeszcze nie skończył, ale nawet mimo tego cała trójka zwróciła na nas uwagę, kiedy tylko się pojawiliśmy.
- Co tam, chora? - zagadnął mnie pogodnie Emmett, pośpiesznie usuwając się z kanapy. Reszta poszła w jego ślady, żeby móc zrobić mi miejsce, chociaż nie mia kam zielonego pojęcia czy to ich własna inicjatywa, czy naglące spojrzenie Santiego. - Hm, faktycznie coś marnie wyglądasz.
- Dziękujemy za diagnozę, doktorze Cullen - rzuciła z sarkazmem Rosalie, teatralnie wywracając oczami i wyraźnie ubolewając nad poziomem poczucia humoru, którym dysponował jej mąż. - Wiesz co, Isabel? Kiedy dziecko już się urodzi, lepiej będzie trzymać wujka Emmetta na dystans. To może być zaraźliwe - doradziła mi, mrugając porozumiewawczo w moją stronę. Uśmiechnęłam się niepewnie, wciąż czując się dziwnie z tym, że Rose odnosi się do mnie w normalny albo wręcz entuzjastyczny sposób.
Emmett rzucił jej urażone spojrzenie i chyba miał coś powiedzieć, kiedy dotarł do niego pełen sens jej wypowiedzi. Odwrócił się w moją stronę tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie skręcił sobie przy tym karku albo nie nadwyrężył szyi.
- Chwila... Jakie dziecko?!
Teraz już nie tylko on się we mnie wpatrywał, ale również Jasper i Oliver. Usłyszałam szybkie kroki, a potem na schodach pojawiły się podekscytowane i niepewne Alice oraz Esme. Mary pojawiła się krótko po nich, owinięta jedynie w puszysty ręcznik i z wciąż wilgotnymi włosami, co zaskutkowało tym, że Santiego z wrażenia zakrztusił się powietrzem. Swoją drogą, chyba mieliśmy w rodzinie ewenement, skoro był do tego zdolny, ale mnie już chyba nic nie powinno dziwić.
- Jesteś w ciąży? - To Oliver pierwszy zaryzykował się zadać pytanie, które musiało cisnąć się na usta wszystkim od momentu wypowiedzi Rosalie. Obserwował mnie i niepewnie uśmiechnął, kiedy skinęłam twierdząco głową. - O kurczę...
- O ile mi wiadomo, to jednak będzie pół-wampirzątko - odparłam z szerokim uśmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
Oboje się zaśmialiśmy, skutecznie przy tym rozluźniając atmosferę. Pozostali potrzebowali chwili, żeby przyswoić sobie to, co dopiero powiedziałam, kiedy jednak nareszcie w pełni dotarły do nich moje słowa, postanowili zaskoczyć mnie w równym stopniu co Carlisle. Jasper i Emmett natychmiast wdali się w dyskusję na temat tego, jakiej płci będzie dziecko, które nosiłam pod sercem. Obaj solidarnie mieli nadzieję na to, że jednak będzie to chłopiec, coś jednak podpowiadało mi, że się mylą. To było dziwne, ale od momentu w którym zaciążyłam, instynkt podpowiadał mi naprawdę wiele i większość moich przeczuć okazywała się słuszna.
Poczułam się dziwnie, kiedy nagle wszyscy zaczęli mi naskakiwać, ale nie miałam siły, żeby jakkolwiek przed tym protestować. Być może brało się to stąd, że wcześniej Edward zareagował  na wieść w taki sposób (Rosalie zdążyła już pokrótce zrelacjonować wszystko, co się wydarzyło, nie szczędząc sobie przy tym sarkazmu i wyzwisk pod adresem przybranego brata) i chcieli jakoś mi to wynagrodzić, ale starałam się o tym nie myśleć. W znacznym stopniu brało się to z miłości i trosko o mnie oraz dziecko. Jasne, obawiali się, że coś jednak może pójść nie tak, ale uspokoiłam ich zapewnieniem, że również Carlisle jest dobrej myśli. Prawie natychmiast wtrącili się Mary i Santiego, którzy mieli dość sporo do powiedzenia na temat takiej ciąży, na dodatek mnogiej, więc z czasem wszyscy się rozluźniliśmy. Potrzebowałam tego - zwłaszcza poczucia akceptacji - dlatego byłam bliskim wdzięczna za wszystko, co dla mnie (a właściwie dla nas!) robili, chociaż i tak brakowało mi wsparcia tej najważniejszej osoby. Edwarda jednak nigdzie nie było, a ja byłam zbyt dumna i tchórzliwa, żeby w ogóle kogokolwiek o niego zapytać; i tak nie mieli sprawić, żeby coś się zmieniło, skoro ten sam tego nie chciał.
Carlisle wrócił mniej więcej półtora godziny po tym, jak przenieśliśmy się z kamiennego domku. Ucieszyłam się na jego widok, bo byłam już zmęczona nadmiarem emocji, gorączką i mdłościami, które cały czas mnie męczyły, chociaż jak na razie nie byłam zmuszona kolejny raz biec do łazienki - jak na razie żołądek miałam całkowicie pusty.
- W porządku? - zapytał mnie dla pewności, kiedy z łatwością wziął mnie na ręce, poganiany przez zniecierpliwioną Rosalie. Blondynka zaczynała być równie zabawna, co uciążliwa, ale w jej uporze było coś pozytywnego, co sprawiało, że byliśmy w stanie ją cierpliwie znosić.
- Jasne - zapewniłam, chociaż nie miałam pewności czy pyta jedynie o moje samopoczucie w sensie fizycznym; psychicznie też nie było najgorzej, jednak z wiadomych względów czułam się przygnębiona. - Rosalie, proszę cię - dodałam w stronę dziewczyny, widząc jak niczym cień, podąża za nami w stronę schodów.
Coś w moim głosie musiało ją przekonać, chociaż równie dobrze mogło być to spowodowane świadomością, że nawet moja bliźniaczka i biologiczni rodzice dawali mi chwilę prywatności podczas badania. Tak czy inaczej, liczyło się to, że dziewczyna z westchnieniem wycofała się, decydując się poczekać wraz z innymi w salonie. Odetchnęłam, ale obiecałam sobie w duchu, że jeśli uda się uzyskać obraz podczas USG, poproszę doktora o to, żeby dał mi wydruk. Przyłapałam się nawet na tym, że już teraz zaczynałam myśleć bardziej przyszłościowo, decydując się chociażby założyć album dla mojego maleństwa. Pomyślałam, że pierwszy wydruk z ultrasonografu i kilka moich zdjęć z różnych etapów ciąży, będą idealnym początkiem i pamiątką, gdyby... No cóż, gdyby jednak miało mnie zabraknąć.
Carlisle zabrał mnie do swojego gabinetu. Doskonale znałam ten pełen książek i zdjęć przytulny pokój, więc poczułam się tym spokojniejsza, kiedy ułożył mnie na skórzanej leżance niedaleko okna. Machinalnie wbiłam  wzrok w ciemność, zastanawiając się, czy Edward gdzieś tam jest i czy wkrótce się przy mnie pojawi. Chciałam z nim porozmawiać, zwłaszcza po to, żeby usłyszeć, że wszystko jest w porządku, a on nadal mnie wspiera w moich decyzjach. Chyba nigdy tak bardzo tego nie pragnęłam, a tęsknota, którą nagle poczułam, byłam niemal bolesna.
- Wszystko będzie w porządku. - Z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że Carlisle od kilku sekund uważnie mi się przygląda. - Sama najlepiej wiesz, że Edward jest porywczy... Zresztą chyba nie powinno cię dziwić, że jest już przewrażliwiony, kiedy chodzi o twoje bezpieczeństwo - zauważył ze stoickim spokojem.
Westchnęłam zrezygnowana, ale skinęłam głową. Jeśli chodziło o tę drugą kwestię, w jakimś stopniu sama byłam sobie winna, zwłaszcza po tym, jak nieustannie starałam się działać na własną rękę, dając pozostałym mnóstwo okazji do zamartwiania się. Z drugiej strony, może gdybym nie podkreślała na każdym kroku, że dam sobie radę w pewnych kwestiach sama, byłoby zdecydowanie gorzej..
Jakby jednak nie patrzeć, w tym momencie byłam sama, a to zdecydowanie nie było dobre. Starając się o tym nie myśleć, położyłam dłoń na moim zaokrąglonym brzuchu i czule go pogładziłam, mając nadzieję, że nawet takie gesty z mojej strony, są w stanie sprawić, żeby dziecko poczuło się bezpieczne i kochane. Chciałam dać mu wszystko, zwłaszcza teraz, kiedy nie było przy nas Edwarda, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Brakowało mi wsparcia ukochanego, poza tym sama nie miałam pojęcia, co miało wydarzyć się później. Edward był uparty, nie mogłam o tym zapominać, poza tym – jak zauważył Carlisle – był przewrażliwiony. Co prawda oboje mieliśmy skłonności do stawiania na swoim, ale nawet mimo to zawsze dochodziliśmy do porozumienia… A przynajmniej do tej pory tak było, nagle bowiem zwątpiłam w to, czy mój mąż zaakceptuje nasze dziecko, zanim nie przekona się, że nic mi z jego strony nie grozi. Chciałam wierzyć, że tak będzie, ale z drugiej strony, wolałam później się nie rozczarować.
- Na pewno jakoś dojdziemy do porozumienia. – Sama nie byłam pewna czy odpowiadam Carlisle’owi, sobie, czy może zwracam się do dziecka. – Przecież jestem przekonana, że kiedy maleńka już się pojawi, Edward pokocha ją równie mocno jak ja – dodałam, nie zastanawiając się nad doborem kolejnych słów.
- Ją? – Carlisle spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Szybko przygotował potrzebny mu sprzęt, zaś chwilę po tym, jak monitor rozbłysnął, przysunął sobie krzesło i usiadł przy leżance, żeby mieć do mnie dostęp. – Mam przez to rozumieć, że nie zgadzasz się z Emmett’em i Jasperem? – zapytał pogodnie. Nie musiał brać udziału w naszych rozmowach, żeby przewidzieć, jakie podejście do całej sytuacji przyjęli jego przybrani synowie.
- Wiesz, że dla mnie najważniejsze jest to, żeby wszystko było w porządku – przypomniałam. Nie dodałam, że byłabym za to gotowa poświęcić nawet życie, ale to raczej nie było potrzebne. Carlisle już teraz wydawał się być świadomy tego, kto będzie ważniejszy, gdyby działo się coś złego. – Ale to nie zmienia faktu, że jestem prawie pewna, że to jednak będzie dziewczynka. Nie mam pojęcia skąd to wiem, ale to jakby… przeczucie? Wiem, że to nie ma sensu, bo nigdy mój dar nie był aż tak precyzyjny, ale mimo wszystko…
- Dlaczego uważasz, że to nie ma sensu? – przerwał mi spokojnie. – Kochanie, po tym jak pojawiłaś się ty, a później Izadora, żadne przeczucia nie wydaja już mi się dziwne. Może nareszcie twój dar się ustabilizował i było to jedynie kwestią czasu – zasugerował mi, wyraźnie zaintrygowany.
- Może. – Nie miałam zbytnio zachwycona teorią tego, że wcześniej moje zdolności mogły być „wadliwe”, ale postanowiłam tego tematu nie drążyć. Teraz bardziej byłam zainteresowana inną kwestią i to na niej wolałam się skupić.
Carlisle dobrze zorientował się, jakie jest moje podejście, bo nareszcie skupił się na badaniu. Moment, kiedy rozprowadził po mojej rozpalonej skórze lodowaty żel, był nieprzyjemny, ale byłam zbyt podekscytowana, żeby jakkolwiek się tym przejąć. Natychmiast wbiłam wzrok w monitor, bo faktycznie byłam w stanie coś zobaczyć, ale czarno-biały obraz i tak nie był dla mnie czytelny. Nigdy nie wiedziałam, co lekarze widzą w odczytach USG, a w tym momencie jeszcze bardziej mnie to sfrustrowało i zaczęłam się nawet martwić, że jednak uzyskanie obrazu jest niemożliwe. Otworzyłam nawet usta, żeby zwrócić ojcu na to uwagę, powstrzymał mnie jednak błysk fascynacji, który dostrzegłam w złocistych oczach doktora. Uspokojona, spojrzałam na niego wyczekująco, chcąc nareszcie się czegoś sensownego dowiedzieć.
- To niezwykłe – odezwał się, nawet na mnie nie spoglądając – ale doskonale widzę dziecko. Może po prostu chodzi o to, że jesteś w połowie wampirzycą i maleństwo nie potrzebuje dodatkowej ochrony, ale mimo wszystko… - Urwał na moment, intensywnie nad czymś rozmyślając. – Wiem, że to może trochę niedyskretne pytanie, ale kiedy…?
- Kiedy co? – zapytałam naglącym tonem. Speszyłam się cała, kiedy spojrzał na mnie wyczekująco, a ja zrozumiałam do czego zmierza. – Och… Przecież podczas nocy poślubnej. A niby kiedy? – żachnęłam się.
- Przecież niczego nie sugeruję – zreflektował się. – A więc tydzień… No cóż, a jednak wygląda tak, jakbyś była na początku drugiego trymestru – oznajmił, a ja cała zesztywniałam, całkowicie wytrącona z tą wiadomością z równowagi.
Jasne, wiedziałam, że pół-wampiry (te „normalne”, bo przecież ja z Izadorą do nich nie należałyśmy) rozwijają się bardzo szybko, zanim ostatecznie ich rozwój się zatrzyma, ale czym innym było słyszeć, a czym innym móc to zaobserwować. Nie martwiłam się, że cokolwiek stanie się dziecko, ale i tak świadomość, że miałam za sobą ponad jedną trzecią ciąży, była szokująca. Zdecydowanie nie miałam mieć dziewięciu miesięcy na oswojenie się z myślą o tym, że miałam zostać matką; wątpiłam zresztą, żeby nawet cały rok dał mi dość czasu, żeby jakoś psychicznie się przygotować.
Pokręciłam głową, żeby jakoś dość do siebie i spojrzałam na Carlisle’a. Musiałam zmienić temat, poza tym wciąż nie otrzymałam odpowiedzi na najważniejsze pytanie, które chciałam zadać.
- Ale wszystko jest w porządku, prawda? – upewniłam się pośpiesznie. – Chodzi mi o to… Nic jej nie jest? Ja niczego tutaj nie widzę, ale…
Carlisle rzucił mi krótkie, znaczące spojrzenie, które w znacznym stopniu mnie uspokoiło. Nie odpowiedział od razu, najpierw zrywając się z miejsca, żeby móc sięgnąć ekranu i pokazać mi na nim niewielki, pulsujący punkt.
- Spójrz tutaj – zasugerował mi spokojnie. Natychmiast spełniłam polecenie. – W tym miejscu jest serduszko. Może i ta ciąża jest nietypowa, ale zdecydowanie nie mamy na razie powodów, żeby się martwić. Powiedziałbym wręcz, że w twoim przypadku jestem więcej niż spokojny. Co prawda wszystko okaże się po porodzie, ale… - Mówił coś jeszcze, ale praktycznie go nie słuchałam. Inne medyczne czy naukowe teorie mnie nie interesowały, skoro wszystko było w porządku. Carlisle musiał się zorientować, podobnie zresztą jak i zauważył, że oczy zaczynają mi się same zamykać, bo uśmiechnął się łagodnie. – Ale ty jesteś zmęczona, prawda?
- Jestem – przyznałam i westchnęłam. – Ach… Mógłbyś mi to wydrukować? Może wtedy Rosalie trochę odpuści, chociaż oczywiście chcę, żeby te zdjęcia do mnie wróciły – poprosiłam, póki jeszcze byłam w stanie myśleć.
- Oczywiście. Ach, Isabel… Nie jestem pewien, czy chcesz wracać teraz do domu, ale sądzę, że lepiej byłoby, żebyś do momentu porodu została u nas. To mimo wszystko wciąż jest ryzyko – przypomniał mi.
- I tak nie chciałabym zostać sama – zapewniłam, bo innej możliwości nie brałam pod uwagę. Gdzie miałam niby wracać? Do pustej sypialnie, gdzie nie było mojego męża? – Zresztą ja nawet nie jestem pewna, czy się gdziekolwiek stąd ruszam – dodałam, wtulając twarz w miękkie obicie leżanki, żeby trochę rozluźnić atmosferę.
Carlisle uśmiechnął się, chociaż wiedziałam, że się martwi. Wyraźnie uspokojony moją zgodą, jeszcze szybko pobrał mi krew (prawie tego nie zarejestrowałam), po czym lekko wziął mnie na ręce, żebym mogła się dostać do swojego dotychczasowego pokoju. W zasadzie mieszkaliśmy tam razem z Edwardem, ale łatwiej było mi zebrać myśli, kiedy patrzyłam na to w ten sposób. Czułam się dziwnie, leżąc w znajomym łóżku i nie czując lodowatych ramion, które zawsze obejmowały mnie, kiedy zdążało mi się zapadać w sen. To była przygnębiająca świadomość i starałam się jakoś wyprzeć ją z pamięci, szło mi to jednak dość marnie.
Nie byłam nawet zdziwiona tym, że czułam się zmęczona i bliska tego, żeby zasnąć. Sypiałyśmy z Izadorą dość sporadycznie – była to kolejna dziwna cecha, która wyróżniała nas od zwyczajnych hybryd – zwykle kiedy byłyśmy czymś osłabione. Sądziłam, że ciąża to dość oczywisty powodów, tym bardziej, że teraz ważniejsze było dla mnie dobro dziecka. Myślałam o tym, kiedy stałam się zasnąć, chociaż mój organizm wydawał się przed tym buntować. Jak na ironię, był to jeden z tych momentów, kiedy mimo ogromnego zmęczenia, upragniony sen nie nadchodził, a myśli uparcie mnie rozpraszały. Jakby tego mało, czułam się dziwnie, w ten dość specyficzny sposób, którego początkowo nie rozpoznałam, a który sugerował, że…
Że jestem obserwowana? To nagłe odkrycie oszołomiło mnie do tego stopnia, że natychmiast poderwałam się na łóżku, prostując się niczym struna. Czujnie rozejrzałam się dookoła, nagle wyczuwając ruch od strony okna; było otwarte, o czym świadczyło delikatnie poruszenie zasłon i chłód, który wdarł się do pomieszczenia. Otuliłam się kołdrą, żeby się rozgrzać, jednocześnie szukając wzrokiem intruza i walcząc z pokusą, żeby dla bezpieczeństwa dziecka jak najszybciej nie rzucić się do ucieczki.
Chwila ciszy, a potem usłyszałam cichy szelest. Jakaś postać poruszyła się w najbardziej zacienionym kącie pokoju.
- Chcę tylko porozmawiać – usłyszałam znajomy głos.
W tym samym momencie Edward zrobił kilka niepewnych kroków w moją stronę i wszystko stało się jasne

7 komentarzy:

  1. Jeszcze nie zdążyłam przeczytać nowych rozdziałów, ale zrobię to jak najszybciej! Teraz jednak muszę szbko schodzić i chciałam Cię tylko zaprosić na Esme-Carlisle.blogspot.com Nowa historia Esme i Carlisle'a. Zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Osz, ty! - czyżby Edward chciał "rozwodu"? Bo jakoś tego nie widzę :O
    Mam nadzieję, że jednak nie. Fajnie to opisałaś, ale ja się lecę szykować do szkoły (-__-) i nie mogę długo pisać =/ cudowny, i czekam na więcej :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział!!!!!wow!!!!!Aż brak słów mi na opisanie moich odczuć co do rozdziału!!!!:):):) Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??Oby sie pogodzili i nie było rozwodu:) ;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział!!Zaskakujesz i trzymasz w napięciu!!Podoba mi się to!:):) Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)
    pozdrawiam i życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak obiecałam, przeczytałam rozdział i mega mi się podoba <3 Masz ogromny talent i powinnaś go rozwijać! Rosalie i jej "foch" (wybacz, ale nie wiem jak to inaczej nazwać) no po prostu świetnie :) Może kilka literówek, ale sama treść mnie bardzo ciekawi i chyba to jest najważniejsze. Weny życzę i odpoczynku przed tygodniem pracy!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny rozdział :) Nareszcie pojawił się Edward, ciekawe co z tego wyniknie. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział mam nadzieję, że pojawi się dość szybko...

    Ps. Śliczny szablon ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uuuu nowy szablon!
    Przepraszam, że tak cię zaniedbuje, ale wiadomo - szkoła. ;)
    Cieszę się, że w końcu znalazłam czas na blogi, a ten rozdział podoba mi się szczególnie :)
    Życzę ci wytrwałości w tym trudnym dla nas czasie i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa