Osiem.
Prawie
jak obcy
Bez
zastanowienia poderwałam się na równe nogi. To był błąd, bo w pierwszym
momencie zawirowało mi w głowie, zaraz jednak ponownie odzyskałam równowagę.
Edward drgnął, robiąc taki ruch, jakby chciał mnie pochwycić albo przytrzymać,
ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie wiedziałam czy miało to związek z
obawą przed moją reakcją, czy samym faktem tego, że byłam w ciąży, ale
postanowiłam tego nie roztrząsać, chyba woląc nie poznać odpowiedzi na to
pytanie.
-
Spokojnie, Bello - uspokoił mnie cicho. Głos miał opanowany, ale wiedziałam, że
to tylko pozory i próba zamaskowania zdenerwowania. Znałam go zdecydowanie zbyt
dobrze, żeby był w stanie mnie oszukać, poza tym kolejny raz odezwał się mój
instynkt. Czułam, że ta rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych w
moim życiu. - To tylko ja. Powiedziałem, że chcę porozmawiać - powtórzył,
chociaż doskonale go usłyszałam.
- Tak...
Widzę. - Nie miałam pojęcia, co powinnam innego w tej sytuacji powiedzieć. Nie
spodziewałam się nawet, że będziemy zmuszeni do rozmowy tak szybko. - Po prostu
mnie zaskoczyłeś - usprawiedliwiłam się i chciałam dodać coś więcej, ale nie
miałam okazji.
Ostry ból w
podbrzuszu dosłownie mnie oszołomił. Zgięłam się wpół, mocno oplatając
zaokrąglony brzuch ramionami i zaciskając zęby. Wyrwał mi się cichy jęk, zaraz
też nabrałam gwałtownie powietrza do płuc, starając się oddychać miarowo i
jakoś nad sobą zapanować. Wiedziałam, że to moja wina albo raczej
zdenerwowanie, dlatego nie byłam zaniepokojona, chociaż nie mogłam powiedzieć,
żeby skurcze były przyjemne.
Edward tym
razem zareagował, bo poczułam jego lodowate dłonie na moich ramionach.
Pokręciłam głową, żeby dać mu do zrozumienia, że nic mi nie jest i zaraz
skorzystałam z jego pomocy, kiedy podprowadził mnie do łóżka i pomógł mi usiąść.
Opadłam na nie ciężko i zaraz położyłam się na plecach, dłonią czule głaskając
brzuch i powoli dochodząc do siebie. Ból zdążył już ustąpić i teraz byłam
przede wszystkim zmęczona oraz zaniepokojona stanem dziecka.
- No już,
już, kochanie - wymruczałam cicho. Mówienie do siebie (albo raczej do
nienarodzonej istotki) w jakimś stopniu mi pomagało. - Maleńka po prostu się
zdenerwowała, to wszystko - dodałam, tym razem zwracając się do Edwarda.
Mój mąż
obserwował mnie w milczeniu, a w odpowiedzi na moje słowa, jedynie się
skrzywił. Zabolało mnie to w jakimś stopniu, chociaż spodziewałam się, że taka
może być jego reakcja. No cóż, w ten sposób zdecydowanie nie miałam przekonać
go, że ciąża naprawdę mi nie zagraża, ale z drugiej strony, czy zwyczajne
kobiety nie doświadczały czegoś podobnego? Przecież nie bez powodu powiedziane
było, że ciężarne nie powinny się denerwować.
- Maleńka?
- powtórzył z rezerwą. Wiedziałam, że nie chodzi mu raczej o to, skąd mogę
wiedzieć jakiej płci będzie dziecko. - Jak możesz w tak czuły sposób wyrażać
się o czymś, co cię krzywdzi? - zapytał i w tym momencie równie dobrze mógłby
dać mi w twarz, bo i tak nie dostrzegłabym żadnej różnicy.
- Po to
przyszedłeś? - zapytałam gniewnie, bezskutecznie starając się panować nad tonem
głosu. Zamilkłam na moment i zamknęłam oczy, przez dłuższą chwilę skupiając się
przede wszystkim na oddychaniu i na tym, żeby kolejny raz nie doprowadzić
dziecka do ostateczności. Nie chodziło mi nawet o to, żeby nie dawać Edwardowi
kolejnych argumentów, ale właśnie o mnie i istotę, którą nosiłam pod sercem, bo
nerwy żadnemu z nas nie były wskazane. - Mówić mi, że powinnam pozbyć się
naszego dziecka? Czy może po prostu od razu mnie dobijesz?
- O czym ty
mówisz, Bello? - zapytał, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. Odwróciłam
wzrok, ledwo powstrzymując się od tego, żeby go nie odepchnąć, kiedy się nade
mną nachylić. - Chcę dla ciebie wszystkiego, co najlepsze. Dlaczego nie
potrafisz tego zrozumieć?
Nie
odpowiedziałam, przynajmniej nie do momentu, kiedy nie miałam pewności, że
jestem spokojna. Odliczyłam w pamięci od dziesięciu do jednego i dopiero wtedy
odważyłam się spojrzeć wprost w zwykle topazowe oczy mojego męża. Tym razem
były zdecydowanie ciemniejsze, prawdopodobnie od nadmiaru emocji, udało mi się
jednak dopatrzeć w nich czułości. To znajome uczucie sprawiło, że poczułam się
trochę lepiej, ale i tak miałam wrażenie, że mam do czynienia z kimś, kogo tak
naprawdę nie znałam.
- Dlaczego
musisz mi to robić? - odezwałam się cicho, chcąc usłyszeć odpowiedź. Próbowałam
jego zachowanie zrozumieć, ale nawet jeśli część jego argumentów wydawała się
uzasadniona, mnie to nie wystarczało. Logiczne czy nie, ja potrzebowałam
wsparcia, a nie kłótni w kimś, kogo kochałam nade wszystko. - Posłuchaj,
Carlisle dopiero co zrobił mi USG. Widziałam ją, widziałam jak bije jej
serduszko i po prostu nie wyobrażam sobie... Doktor zresztą mówi, że to inny
przypadek. Mała rozwija się szybko, ale to nie tak, że...
-
Słyszałem, co ci powiedział. Dokładnie analizował wszystkie jego myśli, ale to
przecież niczego nie zmienia - przerwał mi, najwyraźniej nie będąc w stanie
moich przekonywać słuchać. Nie miałam pojęcia czy powinnam być z tego powodu
urażona, czy może cieszyć się, skoro istniała nadzieja, że bał się, iż
przypadkiem go przekonam. - Powiedział, że ryzyko istnieje. Sama najlepiej
wiesz, że tak to wygląda - przypomniał mi, starannie dobierając kolejne słowa.
- Ryzyko
jest zawsze, nawet przy zwykłym porodzie - zaoponowałam, rozdrażniona tą
rozmową. Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, jednocześnie obracając się na bok i
podpierając głowę na ręce, żeby lepiej go widzieć. - Nie zapominaj, że decyzja
tak czy inaczej należy do mnie. A ja jestem gotowa zrobić wszystko, byleby
nasze dziecko było bezpieczne.
Oczy
Edwarda jeszcze bardziej pociemniały, chociaż to wydawało się już niemożliwe.
Serce zabiło mi szybciej, kiedy zobaczyłam jego przypominające rozżarzony
węgiel tęczówki, zaraz jednak wzięłam się w garść, zamierzając nie dać niczego
po sobie poznać. Mój mąż zresztą prawie natychmiast poderwał się z miejsca i
odsunął, żeby przypadkiem nie poddać się emocjom i nie zrobić czegoś, czego
później oboje mogliśmy żałować. Byłam mu za to wdzięczna, nawet jeśli
wiedziałam, że nie zrobił tego przez wzgląd na moją ciążę, ale właśnie moje
bezpieczeństwo.
- Powiedz
mi, jak ty to sobie wyobrażasz? - zapytał mnie, uciekając wzrokiem gdzieś w
bok. Najwyraźniej nie mógł znieść spoglądania na mnie, co - nie ukrywajmy -
było dość przykrym odkryciem. Miałam przez to rozumieć, że się mnie brzydzi? -
Mówisz, że decyzja należy do ciebie... Nie da się ukryć, ale wydawało mi się,
że jesteśmy małżeństwem. Jesteś ty i jestem ja. Już nie ma tylko ciebie, Isabel
- przypomniał mi cicho. Musiałam przyznać, że w tej kwestii miał rację, chociaż
to bynajmniej nie znaczyło, że zgadzałam się ze wszystkim. Istniały pewne
granice, a decyzja o urodzeniu dziecka zdecydowanie do nich należała. - Jak
możesz wyobrażać sobie, że będę ze spokojem obserwował jak ryzykujesz życie dla
istoty, która należy do gatunku urodzonych morderców? Nie rozumiesz, że hybrydy
niejednokrotnie zabijały swoje matki? Wyniszczały je od środka? Nie przeczę, że
jesteś silniejsza, ale wciąż częściowo pozostajesz człowiekiem. Wciąż mogę cię
stracić...
- To chyba
mała strata, skoro sama jestem... Jak to określiłeś? Ach, urodzonym
mordercą - powiedziałam z naciskiem, patrząc na niego z nieukrywanym żalem.
Pobladł i
zamilkł, chociaż nie sądziłam, że będzie w stanie jakkolwiek zareagować na moje
słowa. Widziałam ból w jego złocistych tęczówkach, nie byłam jednak w stanie sprawić,
żeby jakkolwiek mu ulżyć. Cena jego spokoju była zbyt wysoka, a ja nie
potrafiłam sobie wyobrazić tego, że mogłabym się na nią zgodzić. Mimo całej
miłości, musiałam odmówić.
- Wiesz
dobrze, że nie to miałem na myśli - przypomniał mi łagodnie. Jednak odważył się
na mnie spojrzeć, chociaż to niewiele mi pomogło, bo wyjątkowo dobrze panował
nad emocjami. - Z tobą i z Izadorą było zupełnie inaczej. Mary to ewenement,
skoro jako wampirzyca mogła zajść w ciążę. A ty i Dora byłyście równie
normalne, co każde ludzkie dziecko.
- Twoja
córka również jest inna - zaoponowałam stanowczo. - Dlaczego wciąż się
upierasz, skoro słyszałeś, co mówił Carlisle? Dlaczego uparcie chcesz mnie
skrzywdzić, pragnąć śmierci kogoś, kogo kocham równie mocno co ciebie?
Powoli
usiadłam, znajdując w sobie dość siły, żeby tego dokonać. Musiałam poznać
odpowiedź na to pytanie, żeby jakkolwiek zrozumieć jego postępowanie. Nie
rozumiałam, jak najważniejsza osoba w moim życiu, mogła być jako jedyna
przeciwko mnie? Mogłam pojąć jego obawy i to, że bał się mnie stracić, ale
bolało mnie to, że Edward nawet nie próbował zrozumieć mnie. Co takiego w takim
razie miałam zrobić, żeby nareszcie wszystko było dobrze?
- Dobrze. -
Edward zamknął oczy, żeby powstrzymać się od komentarza. Wiedziałam, że nie
potrafił zaakceptować tego w jaki sposób mówiłam o dziecku, ale przynajmniej
nie denerwował mnie próbą zniechęcenia i przedstawienia płodu jako
potwora. - Dobrze, ufam Carlisle'owi. I wiem, że ty jesteś silna -
silniejsza niż mogę sobie wyobrazić... Ale czy zastanawiałaś się co będzie,
jeśli jednak spełni się najgorszy scenariusz? Przecież wiesz jak w przypadku
pół-wampirów przebiega poród!
- Wiem o
tym. Nie ma chwili, żebym się nie zastanawiała nad tym, co może się stać –
powiedziałam, nie mogąc uwierzyć, że mógł widzieć w tym problem. – Wiem też, że
coś może pójść nie tak. Nie jestem głupia. Nawet jeśli ufam Carlisle’owi,
pamiętam, że ryzyko zawsze istnieje. Ale to nie ma znaczenia. Nie rozumiesz?
Najważniejsze jest to, żeby jej się nic nie stało – dodałam stanowczo, starając
się nie zwracać uwagi na ból i gniew w jego złocistych tęczówkach. Okazało się
to niemożliwe, ale miałam nadzieję, że nie dałam po sobie poznać, że mnie to
również rani. – Wciąż mamy jad. Gdyby była taka potrzeba, jestem gotowa nawet
zostać wampirzycą. Zresztą, może tak byłoby prościej, bo wtedy bylibyśmy
dokładnie tacy samy. Nie boję się bycia w pełni nieśmiertelną, a jedynie tego,
że coś się skomplikuje, jeśli chodzi o dziecko… I jeszcze tego, że wtedy
mógłbyś już mnie nie zechcieć – dodałam po chwili zastanowienia, uświadamiając
sobie, że tak jest w istocie. – Edwardzie… - szepnęłam, starannie wypowiadając
jego imię.
Potrzebowałam
go, zwłaszcza teraz, a dystans który powstał między nami, zaczynał być niemal
bolesny. To nie tak powinno wyglądać. Oczywiście, rozumiałam obawy i sama się
bałam, ale próbowałam znaleźć jakieś rozwiązanie. Powinniśmy teraz być razem,
wspierać się wzajemnie i starać się optymistycznie patrzeć w przyszłość,
szukając najlepszych możliwych rozwiązań, które miały pomóc nam i naszemu
nienarodzonemu dziecku. Chciałam, żeby teraz mnie przytulił i zapewnić, że
niezależnie od wszystkiego, będziemy razem. W zasadzie chyba moje pragnienia w
żadnym stopniu nie odbiegały od tego, czego mogłaby chcieć zwyczajna kobieta,
zwłaszcza taka, która krótko po ślubie, spodziewała się przyjścia na świat
pierwszego dziecka.
Z tym, że
to nie miało być mi dane – a przynajmniej nie w tej chwili. Zrozumiałam to,
kiedy milczenie zaczęło się przeciągać, a Edward po prostu patrzył na mnie, wyglądając
tak, jakby nie marzył o niczym innym, prócz odwrócenia się na pięcie i wyjścia
z pokoju, żeby móc ochłonąć. To nie było rozwiązanie, ale nie powiedziałam mu
tego, żeby go nie sprowokować, byłam zresztą zbyt oszołomiona jego zachowaniem,
żeby zdobić się na jakiekolwiek jeszcze słowa. Wszystko szło nie tak i jedynie
nadzieja na to, że kiedyś doczekam się jeszcze stabilizacji i spokoju,
pozwalała mi zachować zdrowe zmysły.
- To cię
martwi? – zapytał mnie nagle. W pierwszej chwili pomyślałam, że moja tarcza
kolejny raz zawiodła i odpowiadał na moje myśli, zaraz jednak zorientowałam się,
że dopiero teraz zdecydował się zareagować na moje wcześniejsze słowa. – To, że
nie będę cię chciał, jeśli staniesz się w pełni wampirem?
- A czy
powinnam przejmować się czymś innym? – zapytałam w ramach odpowiedzi,
spoglądając na niego pytająco. – Co mi po życiu, jeśli nie będę miała ciebie i
naszego dziecka?
- Przestań
w końcu mówić o tym… Ach, już nie ważne – przerwał sam sobie, potrząsając
energicznie głową. Nie byłam pewna czy robił to z obawy przed tym, że mnie
zrani, czy może nie chciał ciągnąć naszej kłótni o dziecko. – Bello, ja nie potrafiłbym
cię nie kochać. I właśnie dlatego tak bardzo boli mnie to, co decydujesz się
zrobić – wyznał, spoglądając na mnie błagalnie. – Nie pomyślałaś o tym, co się stanie,
jeśli jad na ciebie nie zadziała? Wasza krew jest w stanie stworzyć
nieśmiertelnego! Nie uważasz, że mogłaby zneutralizować jad, nie dopuścić do
przemiany…
Miałam już
przygotowaną odpowiedź.
- Jest
Izadora – przypomniałam mu stanowczo.
Parsknął
wymuszonym śmiechem. Nie spodobał mi się wyraz jego twarzy, zwłaszcza, że teraz
temat zszedł na moją siostrę.
- Izadora
brzydzi się krwi. Sama zresztą przyznała, że nie uleczyła niczego bardziej
skomplikowanego od złamanej kości. Uważasz, że zdoła cię uratować, kiedy już dziecko – powiedział z naciskiem – wygryzie
tobie dziurę w brzuchu? Nie rozumiesz, że niezależnie od wszystkiego – od tego
jak to przejdziesz – nie będę w stanie zaakceptować tego płodu, póki jakkolwiek
ci zagraża? Obojętnie czy z tego wyjdziesz, czy nie, ja nie jestem w stanie
patrzeć, jak to powoli wysysa z ciebie życie. To ponad moje siły. Już nawet
teraz, samo to kopnięcie, kiedy się zdenerwowałaś, jest dla mnie czymś nie do
zniesienia. A będzie gorzej. Proszę, po prostu nie każ mi tego oglądać.
Popatrzyłam
na niego tępo. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby dokładnie przeanalizować
jego słowa i zrozumieć, że to nie ma żadnego sensu. Odpychał mnie – odpychał nasze
dziecko – by jakkolwiek mi zagrażało. To była miłość, co do tego nie miałam
wątpliwości, ale nawet rozumiejąc to i będąc mu za tak ogromne uczucie
wdzięczna, nie byłam w stanie podjąć tej istotnej decyzji, która miała go
usatysfakcjonować. W tym momencie pierwszy raz musiałam wybierać między dwiema
istotami, które kochałam nade wszystko i to ze szkodą dla jednej z nich.
Powoli
wstałam, chyba go tym zaskakując, bo drgnął i spojrzał na mnie mało przytomnie.
W jego złocistych tęczówkach na moment zabłysło coś, co mogłabym określić
mianem nadziei, blask ten jednak prawie natychmiast zgasł, kiedy Edward
dostrzegł wyraz mojej twarzy. Mogłam tylko zgadywać, jak w tym momencie
wyglądam, ale czułam, że w tym momencie nie wyrażam żadnych emocji, całkowicie
obojętna i pozbawiona uczuć. Nie miałam pojęcia, czy to w ogóle możliwe, bo
emocje dosłownie rozsadzały mnie od środka, z drugiej jednak strony, zdążyłam
już przywyknąć do myśli o tym, że na świecie chyba już nie ma rzeczy
niemożliwych. Ja byłam najlepszym tego przykładem, nie wspominając o moich bliskich
i przyjaciołach.
Bardzo
powoli podeszłam do Edwarda, nie odrywając od niego wzroku. Nasze spojrzenia
się spotkały i w tamtym momencie pękło mi serce, tak bardzo nie chciałam robić
tego do czego mnie zmuszał.
- W takim
razie ja nie zamierzam cię prosić o to, żebyś oglądał moją śmierć –
powiedziałam cicho, starannie wymawiając każde kolejne słowo.
Drgnął i
chyba chciał coś powiedzieć, powstrzymałam go jednak ruchem głosy. Uniosłam
lewą dłoń, po czym metodycznym ruchem zsunęłam z palca obrączkę; ścisnęłam ją
mocno, ważąc krążek w dłoni i napawając się jego ciepłem (nagrzał się do mojego
rozpalonego ciała), w końcu jednak wyciągnęłam rękę w stronę mojego męża.
Edward spojrzał na mnie w taki sposób, jakbym postradała zmysły i sądził, że
zaraz wybuchnę śmiechem, oznajmiając mu, że oboje jesteśmy w ukrytej kamerze,
machinalnie jednak przyjął pierścionek, kiedy mu go oddałam.
- Isabel… -
Spojrzał na mnie, szukając jakichkolwiek uczuć, ja jednak nie mogłam sobie
pozwolić w tym momencie na słabość. Nie, kiedy on był w pobliżu.
Nie
odpowiedziałam, więc zamilkł. Obserwował mnie, kiedy wróciłam do łóżka i
usiadłam na nim, wbijając wzrok w przestrzeń. Zapadła długa, przeciągająca się
cisza, przerywana jedynie moim nierównym oddechem i biciem serca. Przez cały
czas przyglądał mi się w milczeniu, jakby chcąc siłą samego spojrzenia sprawić,
żeby cokolwiek się zmieniło – żebym to ja zmieniła zdanie – to jednak nie miało
żadnego sensu. Jak mogłabym zgodzić się na coś takiego, kiedy tak bardzo
kochałam?
A on nawet
nie dał nam szansy – ani mi, ani naszemu dziecku… Naszej córce, bo wszystko we
mnie krzyczało, że to naprawdę będzie dziewczynka. Nie zapytał mnie nawet, skąd
mogę to wiedzieć i jak się czuję. Nie interesowało go to, czy dobrze się czuję
i czego tak naprawdę potrzebuję, chociaż może gdyby to zrobił, byłby w stanie
nareszcie mnie zrozumieć – przynajmniej częściowo. Bo ja potrzebowała wsparcia;
poczucia bezpieczeństwa, świadomości, że wszystko będzie dobrze… A to, jakby
nie patrzeć, sprowadzało się właśnie do niego. Wszystko byłoby dobrze, gdyby
tylko był przy mnie i pomagał mi przetrwać to, co nas czekało. Jedynie to
wystarczyło, żebym poczuła się zdecydowanie lepiej. Odrobina wiary we mnie i
zrozumienie. Ja jednak tego nie miałam, nawet jeśli nie mogłam wątpić w to, że
Edward mnie kocha.
Wierzyłam,
że będzie w stanie pokochać również nasze dziecko, nawet jeśli w tym momencie
poczułam, że to marzenie niekoniecznie musi się spełnić. Zawsze mogło się
okazać, że się mylę albo że jednak spełni się ten najczarniejszy scenariusz
Edwarda i jednak nie przeżyję porodu, ale o tym nie chciałam nawet myśleć. Być
może był to wytwór mojej wyobraźni albo zbyt wzięłam sobie do serca słowa
Carlisle’a o tym, że mój dar miał dopiero się ustabilizować, ale chciałam
wierzyć w to, że moje przekonanie, co do podejścia wampira, jednak okaże się
słuszne. Że wszystko naprawdę się ułoży, dokładnie tak, jak wierzyłam w to od
samego początku. Niekoniecznie teraz, ale prędzej czy później wszystko miało
być dobrze.
Musiało tak
być. Może jeśli powtórzę to jeszcze kilkaset razy, ostatecznie sprawię, że moje
słowa staną się prawdą. Chciałam, żeby tak było, nawet gdybym musiała zapłacić
olbrzymią cenę za chociaż odrobinkę szczęścia. Chciałam przynajmniej wierzyć w
to, że nasze dziecko będzie miało przynajmniej kochającego ojca, jeśli jednak
miałoby mnie kiedyś przy nim zabraknąć.
Chciałam,
chciałam…
Ale
marzenia nie zawsze się spełniają, o czym zdążyłam przekonać się
niejednokrotnie. Czasami było dobrze i zaczynałam wierzyć w to, że wszystko się
ułoży i że tak pozostanie, ale potem zawsze działo się coś, czego nie
przewidziałam, a co skutecznie burzyło nasze szczęście. Do tej pory zawsze
dawaliśmy sobie radę, tym razem jednak sytuacja była zupełnie inna, bo dzielił
nas ktoś, kogo jedno z nas kochało, a drugie wydawało się nienawidzić. Nie
miałam pojęcia, co może jeszcze się wydarzyć, ale mimo wszystko sytuacja
wydawała mi się beznadziejna.
Ja jednak
nie zamierzałam się poddać albo płakać. Musiałam być silna, nie tyle dla
siebie, co dla istoty, którą wkrótce miałam wydać na świat. Jeśli to było ponad
siły Edwarda – obserwowanie tego, co mogła zrobić ze mną ciąża – zamierzałam mu
dać wolną rękę. Kochałam go, więc pozwoliłam mu się uwolnić od tego, co
przysparzało mu cierpienia, nawet jeśli tym samym sprawiałam ból sobie. To było
błędne koło, ale inaczej się nie dało i byłam tego świadoma.
Zamknęłam
oczy, czując jak powoli uchodzi ze mnie wszelaka energia, którą do tej pory
dysponowałam. Kiedy ponownie je otworzyłam i uniosłam głowę, przekonałam się,
że znów jestem w pokoju sama.
Ach te matki...
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział i przepraszam, że dopiero teraz komentuję :(
Bella jest teraz postawiona w bardzo złej sytuacji. Jak mogłaby wybierać między mężem, a dzieckiem? Mam nadzieję, że jednak Edward bardziej się do niego przekona i pokocha równie mocno co Belle, mam także złe przeczucia w związku z porodem. Oby tylko Bella dała sobie z tym radę, ale nie mam pojęcia co może ją uratować :(
Życzę ci dużo weny i pozdrawiam :*
Rozdział bardzo, bardzo fajny,wręcz świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :) ) ale niestety czuję niedosyt i to bardzo duży…..!!!!!!… chcę więcej po prostu. Pisz szybciutko, bo już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ;) Nie mogę się doczekać...
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się w miarę szybko :)
Życzę weny ;)