piątek, 16 sierpnia 2013

Sześć


Sześć.
Nowe życie

Czułam się… W zasadzie nie potrafiłam opisać emocji, które targały mną w tamtym momencie. Leżałam na kanapie, obserwując zastygłą w bezruchu Izadorę i nasłuchując krążącej w części kuchennej Rosalie. Dopiero kiedy blondynka tanecznym krokiem okrążyła kanapę i podała mi szklankę wody, zdołałam skupić wzrok na niej i niepewnie się uśmiechnąć.
- Dzięki - powiedziałam cicho.
Jedynie się uśmiechnęła. Wciąż nie mogłam przywyknąć do tego, że Rosalie w jakiejkolwiek sytuacji mogłaby zachować się wobec mnie w pozytywny sposób, a co dopiero jakkolwiek się mną opiekować, więc czułam się co najmniej dziwnie. Chyba jedynie tego byłam tak naprawdę pewna, ale co mogłam powiedzieć w sytuacji, kiedy tak nagle uświadomiłam sobie, że jestem…
- O mój Boże - wyrwało mi się. Z westchnieniem położyłam dłoń na nieznacznie zaokrąglonym brzuchu, nie mogąc uwierzyć, że pod warstwą skóry naprawdę mogło rozwijać się życie.
- Z ust mi to wyjęłaś - stwierdziła Izadora, nareszcie skupiając się na nas. - Nie zapytałam cię jeszcze… Jak się czujesz? - Spojrzała na mnie wyczekująco, wyraźnie się niecierpliwiąc.
- Cudownie. - Wiedziałam, że nie ma na myśli mojego fizycznego stanu, chociaż i ten wydawał się lepszy. Już mnie nie mdliło, zresztą inaczej podchodziłam do wszelakich objawów, skoro wiedziałam skąd się one biorą. - Swoją drogą, dziwne, że akurat ty mnie o to pytasz.
- Weź nawet mnie nie denerwuj - westchnęła Dora, wznosząc oczy ku górze. Spojrzałam na nią zdezorientowana, bo jeśli ktoś miał prawo do humorków, to byłam to ja. - Nie wiedziałam, że jesteś w ciąży, tak? Czułam jedynie, że potrzebujesz mnie i Rosalie, a reszty domyśliłyśmy się na miejscu - wyjaśniła mi nieco spokojniejszym tonem.
Spojrzałam na nią, jeszcze bardziej oszołomiona. Podejrzewałam, że wszystkie trzy jesteśmy w szoku, więc i Izadora przejmowała się bardziej niż zwykle, ale o tak nie mogłam nie zgodzić się z tym, że to było odrobinę niepokojące, tym bardziej, że ja miała przeczucie…
I byłam w ciąży. Ta myśl, zwłaszcza wypowiedziana na głos, momentalnie mnie rozczuliła. Raz jeszcze pogładziłam brzuch, czując jak po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło, nie mające żadnego związku z męczącą mnie gorączką. To była przede wszystkim radość, wręcz euforia, zachwiana niepewnością o to, co miało stać się wkrótce.
Poczułam chłodne palce na dłoni i momentalnie zesztywniałam. Wyrwało mi się ostrzegawcze warknięcie i dopiero po chwili zorientowałam się, że niepotrzebnie naskoczyłam na przycipniętą u mojego boku Rosalie.
- Hej, spokojnie. - Uniosłam ręce ku górze w poddańczym geście. - Chciałam tylko zobaczyć - usprawiedliwiła się i ponowiła próbę.
Byłam zbyt zaskoczona swoją reakcją i łagodnością w głosie wiecznie zimnej blondynki, żeby jakkolwiek odpowiedzieć, dlatego jedynie skinęłam głową. Rose położyła dłoń na moim brzuchu, wyraźnie zafascynowana. W jednej chwili obie zamarłyśmy, bo wyraźnie poczułam niezwykle subtelny, ale mimo wszystko wyczuwalny ruch.
- Poczułaś? - zapytałam natychmiast, chociaż sposób w jaki nagle się wyprostowała i wyraz jej twarzy były oczywiste. Chodziło raczej o to, że potrzebowałam jakiegokolwiek potwierdzenia, żeby uwierzyć, iż wszystko dzieje się naprawdę.
- Och, tak… - szepnęła Rosalie. Przez moment wpatrywała się w przestrzeń niczym oczarowana, po czym nagle spoważniała i spojrzała na mnie w bardziej znajomy, wrogi sposób. - Co teraz, Isabel? - zapytała ostro.
Zamrugałam pospiesznie, zaskoczona jej pytaniem i nagłymi zmianami nastroju.
- Nie rozumiem… - wyznałam, całkowicie zdezorientowana jej słowami.
- Pamiętam twoją rozmowę z Carlisle'm - przypomniała mi cicho. - Byłaś jeszcze człowiekiem. To wtedy zaczęłam mieć do ciebie żal o to, że chcesz zmarnować największy dar, jakim natura obdarzyła kobietę…
Zrozumiałam w jednej chwili i poczułam, że coś przewraca mi się w żołądku, kiedy uprzytomniłam sobie do czego Rosalie zmierza; tym razem nie miało to żadnego związku z ciążowymi objawami, chociaż bezpośrednio dotyczyło dziecka.
- Rosalie, o czym ty do mnie mówisz? - zapytałam z niedowierzaniem. - Pamiętam, co wtedy powiedziałam, ale… Boże, przecież ja nie przypuszczałem… - Nie byłam w stanie zebrać myśli na tyle, żeby być w stanie jej odpowiedzieć.
- Rozumiem, przepraszam - zreflektowała się pospiesznie. Fakt, że Rosalie Hale przeprosiła kogokolwiek, zwłaszcza mnie, ściął mnie z nóg w równym stopniu, co wieść o rozwijającej się we mnie istotce. - Ale… Nie potrzebowałabyś nas, gdybyś chciała się go pozbyć, prawda? Zwykle nie słucham czarownicy, ale dzisiaj wyjątkowo doszłam do wniosku, że warto sprawdzić czego ode mnie chce.
- Czarownica się cieszy - mruknęła Izadora z odrobinę zgryźliwym spojrzeniem.
Rosalie wywróciłam oczami, ale to zignorowałam, zbyt przejęta własnym stanem, żeby przejmować się ich relacjami. Wiedziałam jedynie, że przy blondwłosej wampirzycy czułam się dobrze, podobnie zresztą jak przy mojej bliźniaczce. A przynajmniej tak mi się wydawało, do momentu w którym nie wyczułam, że nie jesteśmy same. Serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania; emocje nie było dla mnie teraz wskazane, ale przecież nie mogłam pozwolić sobie na ukrywanie tak istotnego faktu jak to, że byłam w ciąży.
Spodziewałam się pojawienia Carlisle’a i Edwarda, więc ich widok mnie nie zaskoczył, jednak co najmniej zdziwiłam się, kiedy to Santiego jako pierwszy dosłownie zmaterializował się w salonie.
- Co tutaj robisz? – zapytałam bez zastanowienia, zwracając się bezpośrednio do mojego ojca. Z premedytacją unikałam spoglądania na męża i doktora.
- Cóż, zaczynam powoli przywykać do twoich jakże motywujących powitań – stwierdził z odrobiną złośliwości wampir, po czym wywrócił oczami. – A teraz, kochanieńka, zgaduj. Co mogę robić w domu córki, która podobno jest chora?
Nie powiem, zaskoczył mnie, bo wciąż nie potrafiłam spojrzeć na Santiego jako na wzór ojca, który się martwił. Bardziej przywykłam do tego, że cały czas mieliśmy do siebie jakieś pretensje… Albo że w większości przypadków ja je miałam, bo wciąż zdarzało mi się sprawiać, żeby pokutował za to, co z Mary zrobili, nawet jeśli w ostatnim czasie starałam się zrobić wszystko, żeby między nami zaczęło się układać. Wciąż irytowała mnie świadomość tego, że jesteśmy do siebie podobni, ale w tym momencie poczułam się dziwnie pewna tego, że mogę na niego w pełni liczyć. Co prawda mogłam się mylić, ale…
Siedząca u mojego boku Rosalie nagle drgnęła i poderwała się z miejsca, spoglądając ostrzegawczo na Edwarda. Wszyscy momentalnie spojrzeli na nią z niedowierzaniem, zwłaszcza mój mąż, którego nie zamierzała do mnie dopuścić.
- Rose, co ci odbija? – zapytał gniewnie Edward, niechętnie się cofając.
Dziewczyna gniewnie zmrużyła oczy.
- Absolutnie nic. Po prostu trzymaj się na dystans – doradziła mu spokojnym tonem. Bacząc na to, jak spięta się wydawała, było to sporym osiągnięciem.
- Rosalie – upomniał ją łagodnie Carlisle, ale w tym momencie chyba nawet wybuch wojny nie sprawiłby, żeby dziewczyna kogokolwiek posłuchała. Doktor musiał to zauważyć, bo jedynie westchnął i skupił się na mnie. – Isabel, czy wszystko jest w porządku? Edward mówił mi, że źle się czujesz i faktycznie dość marnie wyglądasz, kochanie – przyznał, spoglądając na mnie wyczekująco; podszedł bliżej, chociaż to bynajmniej nie zachwyciło Rose.
Nie dziwiło mnie, że sytuacja jest dziwnie napięta. Rosalie zachowywała się nienaturalnie, zwłaszcza kiedy pozostali nie mieli pojęcia dlaczego. Edward był zdenerwowany i chyba nawet nie zdziwiłabym się, gdyby w końcu rzucił się na swoją siostrę, żeby ją ode mnie odciągnąć. Santiego po prostu obserwował, zaintrygowany, Carlisle zaś jednocześnie się martwił, co i z zaciekawieniem obserwował swoją jasnowłosą córkę. Nie dziwiło mnie to, bo do tej pory Rosalie wydawała się być ostatnią osobą, która byłaby w stanie być dla mnie życzliwa, nawet gdybym faktyczne była chora. Powoli zaczynałam mieć tego serdecznie dość i chciałam jakoś przejąć kontrolę nad sytuacją, ale nie miałam pojęcia, jak powinnam im wszystkim powiedzieć, co się ze mną działo, dlatego uparcie milczałam, obserwując rozwój sytuacji.
Izadora wymieniła ze mną krótkie spojrzenie i wzniosła oczy ku górze. Obserwowałam ją, kiedy podniosła się lekko i wyminąwszy Rosalie, opadła na kanapę u mojego boku, zachowując się tak lekko, jakby nic się nie stało. Było w tym coś kojącego i zaczynałam być jej za te zabiegi bardzo wdzięczna.
- Kochany tatusiu, gdzież podziewa się mama? – zapytała spokojnie, spoglądając na Santiego i rzucając mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Wampir rzucił mi wymowne spojrzenie. „Da się?” – wydawały się chcieć mi przekazać, ale z premedytacją postanowiłam go zignorować.
- O ile wiem, wciąż jest w lesie. A po co ci Mary? – zapytał, zakładając ręce za plecami i obserwując czujnie sytuację.
- Jako głos rozsądku – odparła spokojnie moja siostra. – Bella ma coś ważnego do powiedzenia, ale najpierw moglibyście się wszyscy uspokoić. Inaczej to nie ma sensu – dodała, zwracając się przede wszystkim do mierzących się gniewnymi spojrzeniami Rosalie i Edwarda.
Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby pojąć do czego zmierzała i zorientować się, że przecież nasza biologiczna mama przeżyła ciążę. Co prawda w jej przypadku musiało to wyglądać jeszcze inaczej, skoro była wtedy wampirzycą, ale mogła być dla mnie wielkim wsparciem i aż speszyłam się, że sama o tym nie pomyślałam. Do tej pory to o Esme myślałam jak o kimś, kto zawsze mi pomoże i chociaż żałowałam, że również wampirzycy tutaj nie ma, musiałam przyznać Izadorze rację, że obecność Mary dobrze by mi zrobiła.
Rosalie i Edward jeszcze przez chwilę patrzyli na siebie, zanim blondynka odpuściła. Rzuciła bratu jeszcze jedno ostrzegawcze spojrzenie i – odrzucając przy tym włosy w nieco teatralny sposób – wycofała się za kanapę na której leżałam. Cały czas zachowując się niczym drapieżnik, oparła się obiema rękoma o oparcie i po prostu obserwowała Carlisle’a i Edwarda. Osobiście uważałam, że zdecydowanie przesadzała, bo nie wyobrażałam sobie, żeby którykolwiek zrobił cokolwiek przeciwko mnie, ale nie zamierzałam jej tego mówić, skoro nasze relacje wciąż były kruche i napięte.
- Cudownie. Jakbyście tak jeszcze przestali zabijać się wzrokiem… - Izadora urwała i wyrzuciła obie ręce ku górze, kiedy wyjątkowo solidarnie rzucili jej rozdrażnione spojrzenia. – Och, ja tylko proszę!
- Jak możesz kazać mi być spokojnym w sytuacji, kiedy moja własna siostra nie pozwala mi podejść do żony? – zapytał z westchnieniem Edward. – Co się dzieje? Waszych myśli nie słyszę, a Rosalie z premedytacją skupia się na tylu rzeczach jednocześnie, że nie jestem w stanie niczego zrozumieć – powiedział z wyraźną goryczą. Zawsze się denerwował, kiedy nie był w stanie wykorzystać swojego daru. – Isabel, kochanie…
Spojrzałam na niego, przygryzając nerwowo wargę. Och, przecież tak bardzo chciałam mu powiedzieć! Chciałam usłyszeć, że wszystko jest w porządku i zobaczyć, jak jego twarzy rozjaśnia uśmiech, kiedy dowie się, że noszę pod sercem nowe życie. Pragnęłam znaleźć się w jego ramionach i poczuć się bezpiecznie, nawet jeśli zerwanie się z miejsca i przejście tych kilku metrów miał mnie całkiem sporo kosztować… Wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby jakkolwiek zmniejszyć dystans między mną a moim mężem, ojcem naszego dziecka, ale ledwo o tym pomyślałam, poczułam się tak, jakbym zderzyła się z niewidzialną, solidną ścianą.
Musisz ją chronić, usłyszałam raz jeszcze stanowczy głosik w mojej głowie. Zrobić wszystko, żeby była bezpieczna…
Przełknęłam z trudem, czując jak po raz kolejny dopadają mnie mdłości. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby jakoś nad tym zapanować i dojść do siebie, nie musząc przy tym zrywać się z miejsca i pędzić do toalety. Wciąż nie czułam się najlepiej i to nie tyle w sensie fizycznym, chociaż i mój żołądek wydawał uparcie się buntować. Przede wszystkim chodziło o psychikę, kiedy uświadomiłam sobie, że sprawa z moją ciążą niekoniecznie może wyglądać tak dobrze, jak chciałabym ją widzieć, a Edward…
Boże, jak mimo wszystko miał zareagować Edward?
- Isabel? – Musiałam mimo wszystko wyglądać dość marnie, bo moje przeciągające się milczenie zaniepokoiło Carlisle’a do tego stopnia, że zdecydował się do mnie podejść. Rosalie mruknęła coś w proteście, ale wampir ją zignorował i chwilę później poczułam chłodne palce na moim ramieniu. – Kochanie, co się dzieje? Nie wiem, co miała na myśli Izadora, ale przecież musisz nam powiedzieć, skoro…
Gwałtownie poderwałam głowę. Coś w moim spojrzeniu musiało sprawić, że się zawahał, bo momentalnie urwał i spojrzał na mnie wyczekująco. Chciałam poszukać spojrzenia Izadory, żeby jakkolwiek poradzić się jej, co powinnam zrobić, ale jakoś nie mogłam zmusić się do tego, żeby oderwać wzrok od złocistych tęczówek Carlisle’a. Tym razem niczego nie usłyszałam, ale po prostu byłam pewna, że jemu mogłam zaufać.
Tak samo było w przypadku Rosalie i Izadory, które same wiedziały, że będę ich potrzebowała; również na myśl o Esme, Mary czy Santiego czułam się pewnie, chociaż tego mogłam się spodziewać.
Kiedy jednak myślałam o Edwardzie… Nie rozumiałam tego i ta świadomość była okropna, ale po prostu czułam, że coś będzie nie tak. Że coś się popsuje, a ja nie będę w stanie zrobić niczego, żeby to powstrzymać. On nie zrozumie, uświadomiłam sobie. Tym razem ta myśl była bez wątpienia moja, ale brzmiała tak nienaturalnie obco, że aż się wzdrygnęłam. Boi się o mnie. I wie, jak zwykle to się kończy, przynajmniej przypadku ludzkich kobiet… Ale to nie ma znaczenia, jeśli tylko będzie miał świadomość, że istnieje jakakolwiek szansa na to, że mnie straci…
- Bello? – naciskał spiętym tonem Carlisle, starając się sprowadzić mnie na ziemię. Czułam się tak, jakbym znajdowała się pod wodą i ciężko mi było oddychać.
Zamrugałam pośpiesznie, starając się nareszcie wciąż się w garść.
- Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłabym stchórzyć. Mój głos zabrzmiał tak cicho, że nie zdziwiłabym się, gdyby nikt nie był w stanie zrozumieć słów, które z trudem zdołałam wypowiedzieć.
Ale to były wampiry – i usłyszeli doskonale.
W tamtym momencie po raz pierwszy od dawna zaczęłam mieć serdecznie dość tego, że tacy jak my mają wyostrzone zmysły. Jakimś cudem adrenalina i sytuacja w której się znalazłam, sprawiły, że wszystko wydawało się jeszcze bardziej wyraziste, chociaż to nie powinno być możliwe. Byłam świadoma tego, że teraz spojrzenia wszystkich utkwione były we mnie. Irytowało mnie to do tego stopnia, że miałam ochotę zacząć wyć z rozpaczy, błagając żeby przestali się we mnie wpatrywać albo zerwać się z miejsca i rzucić do ucieczki. Cokolwiek było lepsze od tej pełnej napięcia ciszy, która zapadła i która tym wyraźniej uprzytomniała mi, że w jednej chwili znalazłam się w samym centrum uwagi.
A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Praktycznie nie byłam świadoma tego, jak zareagowali Carlisle i Santiego, bo od pewnego momentu cały czas wpatrywałam się w Edwarda, który po moich słowach zastygł i po prostu beznamiętnie wpatrywał się w przestrzeń. Jeśli wcześniej był zdenerwowany albo zaniepokojony, teraz jego mina wyrażała szok – jedynie tyle byłam w stanie stwierdzić, bo niemal natychmiast przybrał znajomą mi maskę, czyniącą z niego najbardziej beznamiętną istotę z jaką miałam okazję się zetknąć. Momentalnie zrobiło mi się zimno, kiedy podchwyciłam jego puste spojrzenie; patrzyła na mnie tak, jakbym już była martwa albo jakbym lada chwila miała zniknąć.
To tak, jakby mnie tracił, chociaż ja cały czas tutaj byłam. Nie rozumiałam tego i chciałam zrobić cokolwiek, żeby jakkolwiek uprzytomnić mu, że przecież wszystko jest w porządku, ale nie byłam w stanie.
- Bello… - szepnął cicho i chyba chciał jeszcze coś dodać, ale wtedy spojrzał na Izadorę, na zaciętą minę Rosalie i raz jeszcze na mnie, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Być może również blondynka przestała się przed nim kryć, ale nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że wiedział jaka była moja decyzja. – Dlaczego? Kochanie, dlaczego…? – zaczął niemal błagalnie, ruszając w moją stronę.
Wzdrygnęłam się, właściwie nad tym nie panując. Być może zbyt przerażająca była świadomość tego, co mogłam w tym momencie od niego usłyszeć. Co zrobiłabym, gdyby wprost poprosił mnie o to, żebym pozwoliła sobie… pomóc? Sama ta myśl była okropna i w jakimś stopniu ulżyło mi, kiedy w odpowiedzi na moją reakcję zastygł w bezruchu, spoglądając na mnie z wyraźnym bólem. Zraniłam go i byłam na siebie za to zła, podobnie zresztą jak i na samą siebie, kiedy przypomniałam sobie, jak zarzekałam się, że w żadnym wypadku nie będę chciała kiedykolwiek mieć dziecka. Teraz nie było dla mnie w ogóle prawdopodobne to, że mogłabym się zrzec istoty, która się we mnie rozwijała, obojętnie jak wiele jej życie mogłoby mnie kosztować.
- Edwardzie, przestań – zdenerwowała się Rosalie. Spojrzałam na nią tępo, zaskoczona, że ktokolwiek był w stanie cokolwiek teraz powiedzieć. Ja nie potrafiłam. – Nie widzisz, co robisz? Powinieneś się cieszyć, bo będziecie mieli dziecko – powiedziała stanowczo, w słowa ubierając to, co zostało nie dopowiedziane. Mimo wszystko przy końcu wypowiedzi do jej głosu wkradła się nieopisana czułość.
- Cieszyć… - powtórzył niczym automat. – No tak, ty zdecydowanie się cieszysz. Przecież tobie jest wszystko jedno, czy ona umrze – stwierdził gniewnie, ale i tak wyczułam w jego głosie gorycz. – Isabel…
Miałam dość tego, jak na mnie patrzył.
- Jestem tutaj – powiedziałam pod wpływem impulsu. Coś w jego oczach drgnęło, kiedy usłyszał mój głos, momentalnie też skupił się na mnie. – Edwardzie, proszę… Przecież Rosalie ma rację. Nic mi nie będzie – powiedziałam stanowczo, machinalnie układając dłoń na brzuchu, jakbym chciała go chronić.
- Rosalie jest wszystko jedno, jeśli tylko będzie szansa na to, że spełnią się jej zachcianki – odwarknął, wstrząśnięty. Nigdy nie przypuszczałam, że stanę naprzeciwko niego, wstawiając się za Rose, ale najwyraźniej niczego nie mogłam być w swoim życiu pewna. – A to… - Spojrzał na mój brzuch i pokręcił głową. – To cię zabije. Przecież już dawno tłumaczyliśmy ci, że to…
- Dziecko – przerwałam mu natychmiast. – Nie „to”, ale dziecko, które jest dokładnie takie samo, jak ja czy Izadora – przypomniałam mu, czując narastającą gorycz. Dlaczego tak musiało się dziać?
Edward patrzył na mnie tak, jakby wcale moich słów nie usłyszał.
- Dlaczego chcesz mnie zostawić? – zapytał, całkiem wytrącając mnie z tym z równowagi. Nie rozumiałam o co mu chodziło.
- Przecież cię nie zostawiam – zaoponowałam. – Słyszałeś, co powiedziałam? Nic mi nie będzie – powtórzyłam raz jeszcze.
Nasze spojrzenia się spotkały, a ja poczułam się tak, jakby przeszedł mnie prąd. Wręcz błagałam go o zrozumienie, o cokolwiek, co byłoby w stanie sprawić, żeby we mnie uwierzył i zrozumiał, że jestem zdecydowanie wytrzymalsza od człowieka, ale to nic nie dawało. Bo i on wydawała się mnie błagać – z tym, że jego prośba była jedną z tych, których za nic w świecie nie byłam w stanie spełnić.
I on o tym wiedział.
- Ja… - Pośpiesznie uciekł wzrokiem w bok, żebym nie zobaczyła zawodu w jego oczach. A może po prostu chodziło o to, że nie chciał patrzeć na mnie, kiedy tak bardzo upierałam się chronić istotę w której widział zło. – Och, po prostu dajcie mi wszyscy święty spokój – warknął, a potem odwrócił się na pięcie, wcześnie rzucając mi jeszcze jedno, błagalne spojrzenie.
Proszę, pomyślałam, starając się odsunąć od siebie tarczę. Musiało mi się to udać, bo drgnął na moment i może nawet się zawahał, po chwili jednak pokręcił głową, skutecznie burząc wszelakie moje nadzieję.
Zanim się obejrzałam, już go nie było – podobnie zresztą jak moich nadziei na to, że cokolwiek jeszcze się ułoży.

8 komentarzy:

  1. Jestem średnio zadowolona z tego rozdziału, ale mam mimo wszystko nadzieję, że Wam się spodoba. Przy okazji dziękuję za wszystkie komentarze. To bardzo motywujące i tym bardziej przykro mi, że trzeba było czekać tyle czasu. Postaram się, żeby kolejny rozdział pojawił się zdecydowanie szybciej.

    Pozdrawiam,
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Że co? Czemu Edward nie mógłby choć raz okazać się dobrym mężem i cieszyć się z narodzin własnego dziecka? Przecież on też w pewnym stopniu jest sprawcą tego co się stało. Eh, zawsze wszystko się psuje:(
    Jeżeli Mary dała radę, to czemu Isabelli ma się to nie udać?
    Świetnie opisany rozdział, można poczuć dokładnie takie same emocje, które przeżywała Bella :)
    Mam nadzieję, że wszystko się choć w najmniejszym stopniu ułoży i według mnie rozdział jak najbardziej udany :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział mi się podoba tylko czemu tak krutki

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Zgadzam sie z opinia Czekoladowej Frykasicy:) Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D Nie trzymaj mnie w niepewności co z Edziem i Bellą:) Jeszcze musiałaś skończyć na takim momencie :) DLACZEGO?????? :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja jestem zachwycona całym blogiem <3 nie jestem pewna czy pisałam Ci, ale ta historia powala na kolana *.* nie dość, że Bella ma siostrę bliźniaczkę to jeszcze na dodatek zupełnie innych rodziców niż Renee i Charlie! Gratulacje za bujną wyobraźnię - bo o niej przekonałam się nie raz czytając LITT.
    Rozdział genialny i naprawdę cudowny, więc się niczym nie przejmuj ^^ Jestem trochę zagubiona w reakcji Edwarda. wiedziałam, że nie pozwolisz, żeby jego reakcja była taka jak w książce, no ale żeby uciekać? ;o dobra, musi się oswoić myślą, że będzie ojcem ;D
    Czekam nn,
    Gabi (z twilighnowahistoria)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy możemy spodziewać się nowego rozdziału?

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy pojawi się nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  8. Postaram się dodać coś jutro - miałam cały, ale część mój komputer zagubił, niestety. I proszę po raz wtóry, żebyście nie zadawali mi takich pytań! To motywuje i sprawia, że odechciewa mi się pisać. Naprawdę cieszę się, że tak bardzo cenicie sobie mojego bloga, to dla mnie wiele znaczy, ale bez poganiania. Spokojnie =)

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa