Sześć.
Nowe życie
Czułam się…
W zasadzie nie potrafiłam opisać emocji, które targały mną w tamtym momencie.
Leżałam na kanapie, obserwując zastygłą w bezruchu Izadorę i nasłuchując
krążącej w części kuchennej Rosalie. Dopiero kiedy blondynka tanecznym krokiem
okrążyła kanapę i podała mi szklankę wody, zdołałam skupić wzrok na niej i
niepewnie się uśmiechnąć.
- Dzięki -
powiedziałam cicho.
Jedynie się
uśmiechnęła. Wciąż nie mogłam przywyknąć do tego, że Rosalie w jakiejkolwiek
sytuacji mogłaby zachować się wobec mnie w pozytywny sposób, a co dopiero
jakkolwiek się mną opiekować, więc czułam się co najmniej dziwnie. Chyba
jedynie tego byłam tak naprawdę pewna, ale co mogłam powiedzieć w sytuacji,
kiedy tak nagle uświadomiłam sobie, że jestem…
- O mój
Boże - wyrwało mi się. Z westchnieniem położyłam dłoń na nieznacznie
zaokrąglonym brzuchu, nie mogąc uwierzyć, że pod warstwą skóry naprawdę mogło
rozwijać się życie.
- Z ust mi
to wyjęłaś - stwierdziła Izadora, nareszcie skupiając się na nas. - Nie
zapytałam cię jeszcze… Jak się czujesz? - Spojrzała na mnie wyczekująco,
wyraźnie się niecierpliwiąc.
- Cudownie.
- Wiedziałam, że nie ma na myśli mojego fizycznego stanu, chociaż i ten wydawał
się lepszy. Już mnie nie mdliło, zresztą inaczej podchodziłam do wszelakich
objawów, skoro wiedziałam skąd się one biorą. - Swoją drogą, dziwne, że akurat
ty mnie o to pytasz.
- Weź nawet
mnie nie denerwuj - westchnęła Dora, wznosząc oczy ku górze. Spojrzałam na nią
zdezorientowana, bo jeśli ktoś miał prawo do humorków, to byłam to ja. - Nie
wiedziałam, że jesteś w ciąży, tak? Czułam jedynie, że potrzebujesz mnie i
Rosalie, a reszty domyśliłyśmy się na miejscu - wyjaśniła mi nieco
spokojniejszym tonem.
Spojrzałam
na nią, jeszcze bardziej oszołomiona. Podejrzewałam, że wszystkie trzy jesteśmy
w szoku, więc i Izadora przejmowała się bardziej niż zwykle, ale o tak nie
mogłam nie zgodzić się z tym, że to było odrobinę niepokojące, tym bardziej, że
ja miała przeczucie…
I byłam w
ciąży. Ta myśl, zwłaszcza wypowiedziana na głos, momentalnie mnie rozczuliła. Raz
jeszcze pogładziłam brzuch, czując jak po moim ciele rozlewa się przyjemne
ciepło, nie mające żadnego związku z męczącą mnie gorączką. To była przede
wszystkim radość, wręcz euforia, zachwiana niepewnością o to, co miało stać się
wkrótce.
Poczułam
chłodne palce na dłoni i momentalnie zesztywniałam. Wyrwało mi się ostrzegawcze
warknięcie i dopiero po chwili zorientowałam się, że niepotrzebnie naskoczyłam
na przycipniętą u mojego boku Rosalie.
- Hej,
spokojnie. - Uniosłam ręce ku górze w poddańczym geście. - Chciałam tylko
zobaczyć - usprawiedliwiła się i ponowiła próbę.
Byłam zbyt
zaskoczona swoją reakcją i łagodnością w głosie wiecznie zimnej blondynki, żeby
jakkolwiek odpowiedzieć, dlatego jedynie skinęłam głową. Rose położyła dłoń na
moim brzuchu, wyraźnie zafascynowana. W jednej chwili obie zamarłyśmy, bo
wyraźnie poczułam niezwykle subtelny, ale mimo wszystko wyczuwalny ruch.
- Poczułaś?
- zapytałam natychmiast, chociaż sposób w jaki nagle się wyprostowała i wyraz
jej twarzy były oczywiste. Chodziło raczej o to, że potrzebowałam
jakiegokolwiek potwierdzenia, żeby uwierzyć, iż wszystko dzieje się naprawdę.
- Och, tak…
- szepnęła Rosalie. Przez moment wpatrywała się w przestrzeń niczym oczarowana,
po czym nagle spoważniała i spojrzała na mnie w bardziej znajomy, wrogi sposób.
- Co teraz, Isabel? - zapytała ostro.
Zamrugałam
pospiesznie, zaskoczona jej pytaniem i nagłymi zmianami nastroju.
- Nie
rozumiem… - wyznałam, całkowicie zdezorientowana jej słowami.
- Pamiętam
twoją rozmowę z Carlisle'm - przypomniała mi cicho. - Byłaś jeszcze
człowiekiem. To wtedy zaczęłam mieć do ciebie żal o to, że chcesz zmarnować
największy dar, jakim natura obdarzyła kobietę…
Zrozumiałam
w jednej chwili i poczułam, że coś przewraca mi się w żołądku, kiedy
uprzytomniłam sobie do czego Rosalie zmierza; tym razem nie miało to żadnego
związku z ciążowymi objawami, chociaż bezpośrednio dotyczyło dziecka.
- Rosalie,
o czym ty do mnie mówisz? - zapytałam z niedowierzaniem. - Pamiętam, co wtedy
powiedziałam, ale… Boże, przecież ja nie przypuszczałem… - Nie byłam w stanie
zebrać myśli na tyle, żeby być w stanie jej odpowiedzieć.
- Rozumiem,
przepraszam - zreflektowała się pospiesznie. Fakt, że Rosalie Hale przeprosiła
kogokolwiek, zwłaszcza mnie, ściął mnie z nóg w równym stopniu, co wieść o
rozwijającej się we mnie istotce. - Ale… Nie potrzebowałabyś nas, gdybyś
chciała się go pozbyć, prawda? Zwykle nie słucham czarownicy, ale dzisiaj
wyjątkowo doszłam do wniosku, że warto sprawdzić czego ode mnie chce.
-
Czarownica się cieszy - mruknęła Izadora z odrobinę zgryźliwym spojrzeniem.
Rosalie
wywróciłam oczami, ale to zignorowałam, zbyt przejęta własnym stanem, żeby
przejmować się ich relacjami. Wiedziałam jedynie, że przy blondwłosej
wampirzycy czułam się dobrze, podobnie zresztą jak przy mojej bliźniaczce. A
przynajmniej tak mi się wydawało, do momentu w którym nie wyczułam, że nie
jesteśmy same. Serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania; emocje nie było dla
mnie teraz wskazane, ale przecież nie mogłam pozwolić sobie na ukrywanie tak
istotnego faktu jak to, że byłam w ciąży.
Spodziewałam
się pojawienia Carlisle’a i Edwarda, więc ich widok mnie nie zaskoczył, jednak co
najmniej zdziwiłam się, kiedy to Santiego jako pierwszy dosłownie
zmaterializował się w salonie.
- Co tutaj
robisz? – zapytałam bez zastanowienia, zwracając się bezpośrednio do mojego
ojca. Z premedytacją unikałam spoglądania na męża i doktora.
- Cóż,
zaczynam powoli przywykać do twoich jakże motywujących powitań – stwierdził z
odrobiną złośliwości wampir, po czym wywrócił oczami. – A teraz, kochanieńka, zgaduj.
Co mogę robić w domu córki, która podobno jest chora?
Nie powiem,
zaskoczył mnie, bo wciąż nie potrafiłam spojrzeć na Santiego jako na wzór ojca,
który się martwił. Bardziej przywykłam do tego, że cały czas mieliśmy do siebie
jakieś pretensje… Albo że w większości przypadków ja je miałam, bo wciąż
zdarzało mi się sprawiać, żeby pokutował za to, co z Mary zrobili, nawet jeśli
w ostatnim czasie starałam się zrobić wszystko, żeby między nami zaczęło się
układać. Wciąż irytowała mnie świadomość tego, że jesteśmy do siebie podobni,
ale w tym momencie poczułam się dziwnie pewna tego, że mogę na niego w pełni
liczyć. Co prawda mogłam się mylić, ale…
Siedząca u
mojego boku Rosalie nagle drgnęła i poderwała się z miejsca, spoglądając ostrzegawczo
na Edwarda. Wszyscy momentalnie spojrzeli na nią z niedowierzaniem, zwłaszcza
mój mąż, którego nie zamierzała do mnie dopuścić.
- Rose, co
ci odbija? – zapytał gniewnie Edward, niechętnie się cofając.
Dziewczyna
gniewnie zmrużyła oczy.
-
Absolutnie nic. Po prostu trzymaj się na dystans – doradziła mu spokojnym
tonem. Bacząc na to, jak spięta się wydawała, było to sporym osiągnięciem.
- Rosalie –
upomniał ją łagodnie Carlisle, ale w tym momencie chyba nawet wybuch wojny nie
sprawiłby, żeby dziewczyna kogokolwiek posłuchała. Doktor musiał to zauważyć,
bo jedynie westchnął i skupił się na mnie. – Isabel, czy wszystko jest w
porządku? Edward mówił mi, że źle się czujesz i faktycznie dość marnie
wyglądasz, kochanie – przyznał, spoglądając na mnie wyczekująco; podszedł
bliżej, chociaż to bynajmniej nie zachwyciło Rose.
Nie dziwiło
mnie, że sytuacja jest dziwnie napięta. Rosalie zachowywała się nienaturalnie,
zwłaszcza kiedy pozostali nie mieli pojęcia dlaczego. Edward był zdenerwowany i
chyba nawet nie zdziwiłabym się, gdyby w końcu rzucił się na swoją siostrę,
żeby ją ode mnie odciągnąć. Santiego po prostu obserwował, zaintrygowany,
Carlisle zaś jednocześnie się martwił, co i z zaciekawieniem obserwował swoją
jasnowłosą córkę. Nie dziwiło mnie to, bo do tej pory Rosalie wydawała się być
ostatnią osobą, która byłaby w stanie być dla mnie życzliwa, nawet gdybym
faktyczne była chora. Powoli zaczynałam mieć tego serdecznie dość i chciałam
jakoś przejąć kontrolę nad sytuacją, ale nie miałam pojęcia, jak powinnam im
wszystkim powiedzieć, co się ze mną działo, dlatego uparcie milczałam,
obserwując rozwój sytuacji.
Izadora
wymieniła ze mną krótkie spojrzenie i wzniosła oczy ku górze. Obserwowałam ją,
kiedy podniosła się lekko i wyminąwszy Rosalie, opadła na kanapę u mojego boku,
zachowując się tak lekko, jakby nic się nie stało. Było w tym coś kojącego i
zaczynałam być jej za te zabiegi bardzo wdzięczna.
- Kochany
tatusiu, gdzież podziewa się mama? – zapytała spokojnie, spoglądając na
Santiego i rzucając mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Wampir
rzucił mi wymowne spojrzenie. „Da się?” – wydawały się chcieć mi przekazać, ale
z premedytacją postanowiłam go zignorować.
- O ile
wiem, wciąż jest w lesie. A po co ci Mary? – zapytał, zakładając ręce za
plecami i obserwując czujnie sytuację.
- Jako głos
rozsądku – odparła spokojnie moja siostra. – Bella ma coś ważnego do
powiedzenia, ale najpierw moglibyście się wszyscy uspokoić. Inaczej to nie ma
sensu – dodała, zwracając się przede wszystkim do mierzących się gniewnymi spojrzeniami
Rosalie i Edwarda.
Potrzebowałam
dłuższej chwili, żeby pojąć do czego zmierzała i zorientować się, że przecież
nasza biologiczna mama przeżyła ciążę. Co prawda w jej przypadku musiało to
wyglądać jeszcze inaczej, skoro była wtedy wampirzycą, ale mogła być dla mnie
wielkim wsparciem i aż speszyłam się, że sama o tym nie pomyślałam. Do tej pory
to o Esme myślałam jak o kimś, kto zawsze mi pomoże i chociaż żałowałam, że
również wampirzycy tutaj nie ma, musiałam przyznać Izadorze rację, że obecność
Mary dobrze by mi zrobiła.
Rosalie i Edward
jeszcze przez chwilę patrzyli na siebie, zanim blondynka odpuściła. Rzuciła
bratu jeszcze jedno ostrzegawcze spojrzenie i – odrzucając przy tym włosy w
nieco teatralny sposób – wycofała się za kanapę na której leżałam. Cały czas
zachowując się niczym drapieżnik, oparła się obiema rękoma o oparcie i po
prostu obserwowała Carlisle’a i Edwarda. Osobiście uważałam, że zdecydowanie
przesadzała, bo nie wyobrażałam sobie, żeby którykolwiek zrobił cokolwiek
przeciwko mnie, ale nie zamierzałam jej tego mówić, skoro nasze relacje wciąż
były kruche i napięte.
- Cudownie.
Jakbyście tak jeszcze przestali zabijać się wzrokiem… - Izadora urwała i
wyrzuciła obie ręce ku górze, kiedy wyjątkowo solidarnie rzucili jej
rozdrażnione spojrzenia. – Och, ja tylko proszę!
- Jak
możesz kazać mi być spokojnym w sytuacji, kiedy moja własna siostra nie pozwala
mi podejść do żony? – zapytał z westchnieniem Edward. – Co się dzieje? Waszych
myśli nie słyszę, a Rosalie z premedytacją skupia się na tylu rzeczach
jednocześnie, że nie jestem w stanie niczego zrozumieć – powiedział z wyraźną
goryczą. Zawsze się denerwował, kiedy nie był w stanie wykorzystać swojego
daru. – Isabel, kochanie…
Spojrzałam
na niego, przygryzając nerwowo wargę. Och, przecież tak bardzo chciałam mu
powiedzieć! Chciałam usłyszeć, że wszystko jest w porządku i zobaczyć, jak jego
twarzy rozjaśnia uśmiech, kiedy dowie się, że noszę pod sercem nowe życie.
Pragnęłam znaleźć się w jego ramionach i poczuć się bezpiecznie, nawet jeśli
zerwanie się z miejsca i przejście tych kilku metrów miał mnie całkiem sporo
kosztować… Wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby jakkolwiek zmniejszyć
dystans między mną a moim mężem, ojcem naszego dziecka, ale ledwo o tym
pomyślałam, poczułam się tak, jakbym zderzyła się z niewidzialną, solidną
ścianą.
Musisz ją chronić, usłyszałam raz
jeszcze stanowczy głosik w mojej głowie. Zrobić
wszystko, żeby była bezpieczna…
Przełknęłam
z trudem, czując jak po raz kolejny dopadają mnie mdłości. Potrzebowałam
dłuższej chwili, żeby jakoś nad tym zapanować i dojść do siebie, nie musząc
przy tym zrywać się z miejsca i pędzić do toalety. Wciąż nie czułam się
najlepiej i to nie tyle w sensie fizycznym, chociaż i mój żołądek wydawał
uparcie się buntować. Przede wszystkim chodziło o psychikę, kiedy uświadomiłam
sobie, że sprawa z moją ciążą niekoniecznie może wyglądać tak dobrze, jak
chciałabym ją widzieć, a Edward…
Boże, jak
mimo wszystko miał zareagować Edward?
- Isabel? –
Musiałam mimo wszystko wyglądać dość marnie, bo moje przeciągające się
milczenie zaniepokoiło Carlisle’a do tego stopnia, że zdecydował się do mnie
podejść. Rosalie mruknęła coś w proteście, ale wampir ją zignorował i chwilę
później poczułam chłodne palce na moim ramieniu. – Kochanie, co się dzieje? Nie
wiem, co miała na myśli Izadora, ale przecież musisz nam powiedzieć, skoro…
Gwałtownie
poderwałam głowę. Coś w moim spojrzeniu musiało sprawić, że się zawahał, bo
momentalnie urwał i spojrzał na mnie wyczekująco. Chciałam poszukać spojrzenia
Izadory, żeby jakkolwiek poradzić się jej, co powinnam zrobić, ale jakoś nie
mogłam zmusić się do tego, żeby oderwać wzrok od złocistych tęczówek Carlisle’a.
Tym razem niczego nie usłyszałam, ale po prostu byłam pewna, że jemu mogłam
zaufać.
Tak samo
było w przypadku Rosalie i Izadory, które same wiedziały, że będę ich
potrzebowała; również na myśl o Esme, Mary czy Santiego czułam się pewnie,
chociaż tego mogłam się spodziewać.
Kiedy
jednak myślałam o Edwardzie… Nie rozumiałam tego i ta świadomość była okropna,
ale po prostu czułam, że coś będzie nie tak. Że coś się popsuje, a ja nie będę
w stanie zrobić niczego, żeby to powstrzymać. On nie zrozumie, uświadomiłam sobie. Tym razem ta myśl była bez
wątpienia moja, ale brzmiała tak nienaturalnie obco, że aż się wzdrygnęłam. Boi się o mnie. I wie, jak zwykle to się
kończy, przynajmniej przypadku ludzkich kobiet… Ale to nie ma znaczenia, jeśli
tylko będzie miał świadomość, że istnieje jakakolwiek szansa na to, że mnie
straci…
- Bello? –
naciskał spiętym tonem Carlisle, starając się sprowadzić mnie na ziemię. Czułam
się tak, jakbym znajdowała się pod wodą i ciężko mi było oddychać.
Zamrugałam
pośpiesznie, starając się nareszcie wciąż się w garść.
- Jestem w
ciąży – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłabym stchórzyć. Mój głos zabrzmiał tak
cicho, że nie zdziwiłabym się, gdyby nikt nie był w stanie zrozumieć słów,
które z trudem zdołałam wypowiedzieć.
Ale to były
wampiry – i usłyszeli doskonale.
W tamtym
momencie po raz pierwszy od dawna zaczęłam mieć serdecznie dość tego, że tacy
jak my mają wyostrzone zmysły. Jakimś cudem adrenalina i sytuacja w której się
znalazłam, sprawiły, że wszystko wydawało się jeszcze bardziej wyraziste,
chociaż to nie powinno być możliwe. Byłam świadoma tego, że teraz spojrzenia
wszystkich utkwione były we mnie. Irytowało mnie to do tego stopnia, że miałam
ochotę zacząć wyć z rozpaczy, błagając żeby przestali się we mnie wpatrywać
albo zerwać się z miejsca i rzucić do ucieczki. Cokolwiek było lepsze od tej pełnej
napięcia ciszy, która zapadła i która tym wyraźniej uprzytomniała mi, że w
jednej chwili znalazłam się w samym centrum uwagi.
A potem
wszystko potoczyło się błyskawicznie. Praktycznie nie byłam świadoma tego, jak
zareagowali Carlisle i Santiego, bo od pewnego momentu cały czas wpatrywałam
się w Edwarda, który po moich słowach zastygł i po prostu beznamiętnie
wpatrywał się w przestrzeń. Jeśli wcześniej był zdenerwowany albo
zaniepokojony, teraz jego mina wyrażała szok – jedynie tyle byłam w stanie
stwierdzić, bo niemal natychmiast przybrał znajomą mi maskę, czyniącą z niego
najbardziej beznamiętną istotę z jaką miałam okazję się zetknąć. Momentalnie
zrobiło mi się zimno, kiedy podchwyciłam jego puste spojrzenie; patrzyła na
mnie tak, jakbym już była martwa albo jakbym lada chwila miała zniknąć.
To tak,
jakby mnie tracił, chociaż ja cały czas tutaj byłam. Nie rozumiałam tego i
chciałam zrobić cokolwiek, żeby jakkolwiek uprzytomnić mu, że przecież wszystko
jest w porządku, ale nie byłam w stanie.
- Bello… -
szepnął cicho i chyba chciał jeszcze coś dodać, ale wtedy spojrzał na Izadorę,
na zaciętą minę Rosalie i raz jeszcze na mnie, a w jego oczach pojawiło się
zrozumienie. Być może również blondynka przestała się przed nim kryć, ale nie
miałam żadnych wątpliwości co do tego, że wiedział jaka była moja decyzja. –
Dlaczego? Kochanie, dlaczego…? – zaczął niemal błagalnie, ruszając w moją
stronę.
Wzdrygnęłam
się, właściwie nad tym nie panując. Być może zbyt przerażająca była świadomość
tego, co mogłam w tym momencie od niego usłyszeć. Co zrobiłabym, gdyby wprost
poprosił mnie o to, żebym pozwoliła sobie… pomóc?
Sama ta myśl była okropna i w jakimś stopniu ulżyło mi, kiedy w odpowiedzi na
moją reakcję zastygł w bezruchu, spoglądając na mnie z wyraźnym bólem. Zraniłam
go i byłam na siebie za to zła, podobnie zresztą jak i na samą siebie, kiedy
przypomniałam sobie, jak zarzekałam się, że w żadnym wypadku nie będę chciała
kiedykolwiek mieć dziecka. Teraz nie było dla mnie w ogóle prawdopodobne to, że
mogłabym się zrzec istoty, która się we mnie rozwijała, obojętnie jak wiele jej
życie mogłoby mnie kosztować.
-
Edwardzie, przestań – zdenerwowała się Rosalie. Spojrzałam na nią tępo,
zaskoczona, że ktokolwiek był w stanie cokolwiek teraz powiedzieć. Ja nie
potrafiłam. – Nie widzisz, co robisz? Powinieneś się cieszyć, bo będziecie
mieli dziecko – powiedziała stanowczo, w słowa ubierając to, co zostało nie
dopowiedziane. Mimo wszystko przy końcu wypowiedzi do jej głosu wkradła się
nieopisana czułość.
- Cieszyć…
- powtórzył niczym automat. – No tak, ty zdecydowanie się cieszysz. Przecież
tobie jest wszystko jedno, czy ona umrze – stwierdził gniewnie, ale i tak
wyczułam w jego głosie gorycz. – Isabel…
Miałam dość
tego, jak na mnie patrzył.
- Jestem
tutaj – powiedziałam pod wpływem impulsu. Coś w jego oczach drgnęło, kiedy
usłyszał mój głos, momentalnie też skupił się na mnie. – Edwardzie, proszę…
Przecież Rosalie ma rację. Nic mi nie będzie – powiedziałam stanowczo,
machinalnie układając dłoń na brzuchu, jakbym chciała go chronić.
- Rosalie
jest wszystko jedno, jeśli tylko będzie szansa na to, że spełnią się jej
zachcianki – odwarknął, wstrząśnięty. Nigdy nie przypuszczałam, że stanę
naprzeciwko niego, wstawiając się za Rose, ale najwyraźniej niczego nie mogłam
być w swoim życiu pewna. – A to… -
Spojrzał na mój brzuch i pokręcił głową. – To
cię zabije. Przecież już dawno tłumaczyliśmy ci, że to…
- Dziecko –
przerwałam mu natychmiast. – Nie „to”, ale dziecko, które jest dokładnie takie
samo, jak ja czy Izadora – przypomniałam mu, czując narastającą gorycz.
Dlaczego tak musiało się dziać?
Edward
patrzył na mnie tak, jakby wcale moich słów nie usłyszał.
- Dlaczego
chcesz mnie zostawić? – zapytał, całkiem wytrącając mnie z tym z równowagi. Nie
rozumiałam o co mu chodziło.
- Przecież
cię nie zostawiam – zaoponowałam. – Słyszałeś, co powiedziałam? Nic mi nie
będzie – powtórzyłam raz jeszcze.
Nasze
spojrzenia się spotkały, a ja poczułam się tak, jakby przeszedł mnie prąd.
Wręcz błagałam go o zrozumienie, o cokolwiek, co byłoby w stanie sprawić, żeby
we mnie uwierzył i zrozumiał, że jestem zdecydowanie wytrzymalsza od człowieka,
ale to nic nie dawało. Bo i on wydawała się mnie błagać – z tym, że jego prośba
była jedną z tych, których za nic w świecie nie byłam w stanie spełnić.
I on o tym
wiedział.
- Ja… -
Pośpiesznie uciekł wzrokiem w bok, żebym nie zobaczyła zawodu w jego oczach. A
może po prostu chodziło o to, że nie chciał patrzeć na mnie, kiedy tak bardzo
upierałam się chronić istotę w której widział zło. – Och, po prostu dajcie mi
wszyscy święty spokój – warknął, a potem odwrócił się na pięcie, wcześnie
rzucając mi jeszcze jedno, błagalne spojrzenie.
Proszę, pomyślałam, starając się odsunąć
od siebie tarczę. Musiało mi się to udać, bo drgnął na moment i może nawet się
zawahał, po chwili jednak pokręcił głową, skutecznie burząc wszelakie moje
nadzieję.
Zanim się
obejrzałam, już go nie było – podobnie zresztą jak moich nadziei na to, że cokolwiek
jeszcze się ułoży.
Jestem średnio zadowolona z tego rozdziału, ale mam mimo wszystko nadzieję, że Wam się spodoba. Przy okazji dziękuję za wszystkie komentarze. To bardzo motywujące i tym bardziej przykro mi, że trzeba było czekać tyle czasu. Postaram się, żeby kolejny rozdział pojawił się zdecydowanie szybciej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Nessa.
Że co? Czemu Edward nie mógłby choć raz okazać się dobrym mężem i cieszyć się z narodzin własnego dziecka? Przecież on też w pewnym stopniu jest sprawcą tego co się stało. Eh, zawsze wszystko się psuje:(
OdpowiedzUsuńJeżeli Mary dała radę, to czemu Isabelli ma się to nie udać?
Świetnie opisany rozdział, można poczuć dokładnie takie same emocje, które przeżywała Bella :)
Mam nadzieję, że wszystko się choć w najmniejszym stopniu ułoży i według mnie rozdział jak najbardziej udany :)
Rozdział mi się podoba tylko czemu tak krutki
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Zgadzam sie z opinia Czekoladowej Frykasicy:) Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D Nie trzymaj mnie w niepewności co z Edziem i Bellą:) Jeszcze musiałaś skończyć na takim momencie :) DLACZEGO?????? :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ
OdpowiedzUsuńA ja jestem zachwycona całym blogiem <3 nie jestem pewna czy pisałam Ci, ale ta historia powala na kolana *.* nie dość, że Bella ma siostrę bliźniaczkę to jeszcze na dodatek zupełnie innych rodziców niż Renee i Charlie! Gratulacje za bujną wyobraźnię - bo o niej przekonałam się nie raz czytając LITT.
OdpowiedzUsuńRozdział genialny i naprawdę cudowny, więc się niczym nie przejmuj ^^ Jestem trochę zagubiona w reakcji Edwarda. wiedziałam, że nie pozwolisz, żeby jego reakcja była taka jak w książce, no ale żeby uciekać? ;o dobra, musi się oswoić myślą, że będzie ojcem ;D
Czekam nn,
Gabi (z twilighnowahistoria)
Kiedy możemy spodziewać się nowego rozdziału?
OdpowiedzUsuńKiedy pojawi się nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńPostaram się dodać coś jutro - miałam cały, ale część mój komputer zagubił, niestety. I proszę po raz wtóry, żebyście nie zadawali mi takich pytań! To motywuje i sprawia, że odechciewa mi się pisać. Naprawdę cieszę się, że tak bardzo cenicie sobie mojego bloga, to dla mnie wiele znaczy, ale bez poganiania. Spokojnie =)
OdpowiedzUsuńNessa.