piątek, 2 sierpnia 2013

Pięć


Pięć.
Nieoczekiwanie

Sama nie jestem pewna, w którym momencie znalazłam się w jego ramionach. Ciężko nawet stwierdzić, które z nas wykonało pierwszy krok - nagle po prostu byliśmy spleceni w ciasnym uścisku, a Edward całował mnie z namiętnością, której do tej pory nigdy z jego strony nie zaznałam Ten nagły wybuch emocji całkowicie mnie oszołomił i przez kilkanaście sekund nie byłam pewna, kim właściwie jestem i co robię przy tak wspaniałej istocie, jaką był mój mąż.
Jego pocałunki zeszły niżej. Zadrżałam, kiedy poczułam lodowate usta na moim gardle. Instynktownie zapragnęłam się odsunąć, bo wampiry z natury bywały niebezpieczne, zaskutkowało to jednak tym, że uderzyłam zgięciem kolan o materac i opadłam na nasze łóżko, ciągnąc ukochanego za sobą. Aż sapnęłam, kiedy poczułam na sobie jego marmurowe ciało, zaraz jednak i to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo wargi Edwarda po raz wtóry odnalazły moje. Odwzajemniłam pieszczotę z całą pasją, starając się odsunąć od siebie głupie myśli, jak na przykład to, czy przypadkiem jednak nie zniszczyłam sukienki od Izadory, kiedy pośpiesznie przemieszczaliśmy się przez gęstwinę, żeby dotrzeć do tego miejsca.
Edward jakby jakimś cudem był w stanie obejść chroniącą mój umysł tarczę i odczytać moje, bo nagle poczułam jego dłonie na plecach. Przesunął dłonią wzdłuż mojego kręgosłupa, przyprawiając mnie o dreszcze, po czym z wprawą zajął się rozpinaniem zamka sukienki. Spojrzałam na niego okrągłymi ze zdumienia oczami; w odpowiedzi jedynie się uśmiechnął i ponownie mnie pocałował. Mimochodem zauważyłam, że jego oczy lśniły nienaturalnym wręcz blaskiem, zdradzając podekscytowanie i wzrastające z każdą sekundą pożądanie. Wyjątkowo nic nie było w stanie sprawić, żeby zachował się rozsądnie, co przyjęłam z wdzięcznością, bo nie miałam tej nocy cierpliwości, żeby sprzeczać się z nim w kwestiach nocy poślubnej. Być może miała być to forma wynagrodzenia za to, że czasami zdarzało mu się zapomnieć o mojej wampirzej naturze i miał wątpliwości do moich zdolności, ale sądziłam, że bardziej prawdopodobnie jest to, że miał dość trzymania się ze mną na dystans. Kochał mnie, równie mocno jak ja jego, dlatego chyba nie było niczego dziwnego w tym, że chcieliśmy chociaż raz zapomnieć o wszelakich wcześniej narzucanych sobie zasadach.
Uniosłam biodra, żeby pomóc mu w pozbyciu się krępującego mojego ciała materiału. Zostałam w samej bieliźnie; pierwszy raz widział mnie obnażoną aż do tego stopnia i trochę się speszyłam, ale zaraz przestałam się obawiać, kiedy dostrzegłam wypełniający jego topazowe tęczówki zachwyt. Niemal z czułością błądził po całym moim ciele, zachwycając się mlecznym odcieniem skóry i jakby starając się nauczyć mnie na pamięć. Nie pozostałam mu dłużna i bez zastanowienia zajęłam się rozpinaniem kolejnych guzików jego koszuli. Już wcześniej zrzucił marynarkę, dlatego chwilę później mogłam już zachwycać się idealnymi proporcjami torsu. Nasze ciała lśniły subtelnie w srebrzystym świetle księżyca, sprawiając, że ta chwila była jeszcze bardziej niezwykła i idealna.
Jeśli chodziło o związki, jeszcze będąc z Jamesem, czasami pozwalałam sobie na więcej, ale to było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. W jakimś stopniu bałam się, że coś pójdzie nie tak - a konkretnie, że jakoś się wygłupię albo jednak okaże się, że nie jestem tak idealna, jak Edward mógłby oczekiwać. Co prawda pocieszająca była myśl, że i dla niego było to zupełnie coś nowego, ale to wcale jakoś specjalnie mnie nie uspokajało. Chciałam żeby ta chwila była idealna, chyba jak każda kobieta; zresztą zawsze lubiłam mieć przynajmniej częściową kontrolę nad tym, co się działo, a nie było o tym mowy, skoro jedynie uczucia miały w tej chwili jakiekolwiek znaczenie. Próbowałam jakoś zaufać sobie i swojemu instynktowi, ale to i tak nie zmieniało faktu, że byłam zdenerwowana. Czułam się dziwnie nieporadna i niezgrabna, poza tym mimo wszystko...
- Bello? - szepnął mi Edward do ucha. - Spokojnie, moja kochana. Wszystko jest w jak najlepszym porządku - zapewnił mnie.
Zamrugałam zaskoczona. Czyżbym kolejny raz straciła panowanie nad darem i jednak udostępniła mu swoje myśli? Nie miałam pewności, ale nie spodobało mi się to, że był w stanie wychwycić moment mojej słabości. Chciałam mu o tym wprost powiedzieć, ale wtedy kolejny raz mnie pocałował. ciąż niepewna, posłusznie odwzajemniłam pieszczotę, starając się zrobić wszystko, byleby zapomnieć o wstydzie i swoich obawach. Przecież to był Edward - mój mąż, najważniejsza istota w mojej egzystencji. Jeśli jego się obawiałam, komu miałam móc zaufać?
Pomogło, chociaż nie jestem pewna jakim cudem. Kiedy później myślałam o tej nocy, byłam zaskoczona własną głupotą i tym, że cokolwiek mogło napawać mnie lękiem. Nawet później, kiedy oboje zostaliśmy już tylko w bieliźnie, gotowi w każdej chwili posunąć się o ten krok dalej, nie powinnam była mieć powodów do lęku. W oczach Edwarda naprawdę byłam doskonała, nawet jeśli miałabym wiele do powiedzenia na ten temat. Co jednak mogłam poradzić na to, że miłość sporo upraszczała i po prostu nie istniał sposób, żebyśmy mogli to zmienić? W zasadzie żadne z nas nie chciał tego zmieniać, bo i po co przejmować się czymś, co samo w sobie było idealne i czyste?
Moment, w którym ostatecznie się sobie oddaliśmy, bez wątpienia taki był. Staliśmy się jednością i to było wspaniałe; nie rozumiałam, jak coś tak niewinnego i fantastycznego mogło stać się również brutalne w jakikolwiek sposób niewłaściwie. Z pewnością Rosalie mogłaby z łatwością rozwiać moje wątpliwości po tym, co kiedyś ją spotkało, ale ja tamtej nocy nie byłam w stanie wyobrazić sobie czegoś wspanialszego od tego, co stało się między nami. To było idealne pod każdym względem i chociaż pierwszy raz faktycznie bywał trochę bolesny, chwila bólu była niczym w porównaniu z rozkoszą i poczuciem akceptacji, których jednocześnie doświadczyłam.
To była nasza noc. I chociaż żadne z nas nie przewidziało wtedy, jak wielu przysporzy nam problemów, nawet po latach nie byłam w stanie żałować tego, co wtedy się wydarzyło.

Kolejne dni mijały szybko, chociaż paradoksalnie odznaczały się swego rodzaju rutyną. Już następnego dnia skupiłam się przede wszystkim na poznawaniu naszego małego domku i szukaniu ewentualnych szczegółów, które mogłabym poprawić tutaj albo w ogrodzie. Oczywiście nie miałam zbyt wiele roboty, bo Esme spisała się na medal, ale ktoś przecież musiał zająć się chociażby czymś tak prowizorycznym, jak przeniesieniem rzeczy moich i Edwarda. Izadora i Alice aż rwały się pomocy, chochlica zaś natychmiast wykorzystała okazję i chcąc nie chcąc musiałyśmy pojechać na zakupy. W końcu - jak sprytnie to ujęła - nowe życie powinno się zacząć od nowych ubrań. Jako że wciąż byłam w swojej prywatnej bańce szczęścia, związanej z nocą poślubną, zgodziłam się na to bez protestów. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy i Rosalie zadeklarowała się nam towarzyszyć, ale nie była na tyle naiwna, żeby wierzyć w nagłe ocieplenie naszych relacji.
Jacob faktycznie pojawił się w domu Cullenów wieczorem. Nawet słowem nie wspomnieliśmy o tym, o co nas w lesie poprosił, więc reszta rodziny była co najmniej zaskoczona (nie obyło się również bez strat materialnych, chociaż te na całe szczęście ograniczały się wyłącznie do wazonu, którym w proteście cisnęła w Jake'a Rosalie), ostatecznie jednak spór zażegnała Esme, która nie mogła powstrzymać się przez pomocą komukolwiek, kto był nam przyjazny. Dopiero wtedy Edward zdradził swój misterny plan wyremontowania niewielkiego, ale dość przestronnego budynku gospodarczego, który leżał w znacznym oddaleniu od domu Cullenów i aż prosił się o to, żeby przerobić je na mieszkanie. Emmett i Jasper nie byli zbyt zachwyceni, ale nie potrafili znaleźć pretekstu, żeby matce odmówić.
Wszystko układało się aż nadto idealnie i nawet zaczynało mnie trochę niepokoić. Odzyskałam Jacoba, miałam cudownego męża i domek, a do tego wszystkiego coraz lepiej dogadywałam się z Santiego i Mary. Na dodatek wielkimi krokami zbliżał się wyczekiwany przeze mnie z coraz większą niecierpliwością wyjazd na miesiąc miodowy. Dalej nie miałam pojęcia, gdzie ukochany zamierzał mnie zabrać, ale zdążyłam się już pogodzić z tym, że nie dowiem się tego aż do samego końca, kiedy to ostatecznie dotrzemy na miejsce. Co prawda letnie ubrania, które zasugerowała mi zabrać Alice, były niewielką podpowiedzią, ale zbytnio mi nie pomagały; świat był ogromny, a po Cullenach można było się spodziewać dosłownie wszystkiego, dlatego musiałam uzbroić się w cierpliwość. W końcu Edward mnie znał, dlatego nasze wspólne wakacje zdecydowanie miały mi się spodobać.
Tak - było zdecydowanie zbyt idealnie. Już wtedy powinnam była przeczuwać, że prędzej czy później prawdopodobnie przyjdzie nam za to szczęście zapłacić, nigdy jednak nie przewidziałabym formy w jakiej konsekwencje do nas przyszły. Chociaż wiedziałam, jak niezwykłymi darami zostałyśmy obdarzone ja i Izadora, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to ten pozornie najbardziej błahy i prosty okaże się jednocześnie najbardziej skomplikowanym.
Tydzień minął błyskawicznie i zanim się obejrzałam, musieliśmy zacząć powoli przygotowywać się do wyjazdu. Samolot mieliśmy dopiero wieczorem, dlatego miałam sporo czasu, ale i tak potrzebowałam kilku godzin, żeby odpowiednio się przygotować. Edward nie miał tego problemu i już dawno był gotowy - teraz siedział w salonie wraz ze swoimi braćmi, podziwiając nasz nowy telewizor. Carlisle najprawdopodobniej wciąż był w pracy, zaś kobieca część mojej rodziny, łącznie z Mary, planowała wspólne polowanie. Jedynie Santiego pozostawał dla mnie zagadką, kręcąc się gdzieś w towarzystwie Olivera. Nie miałam pewności, co ta dwójka kombinuje, ale miałam nadzieję, że ojciec nie zamierza ustawiać Olli'ego i próbować wydać kolejną córkę za mąć. Izadora zresztą chyba by go za podobne myśli zabiła, ale mimo wszystko to był Santiego - nieprzewidywalny w równym stopniu, co ja.
Kończyłam właśnie dopakowywać ostatnie niezbędne rzeczy, które (tak mi się zdawało) mogły mi się przydać na wyjeździe, kiedy nagle zakręciło mi się w głowie. W ostatniej chwili uchwyciłam się drzwi szafy i przytrzymałam; zamknęłam oczy, czekając aż wszystko przestanie wirować i będę w stanie samodzielnie chwycić równowagę. Nie miałam pojęcia, co właściwie się stało, zresztą uczucie słabości przeszło równie nagle, co się pojawiło. Przypominało mi to trochę dziwne osłabienie, którego doświadczyłam, kiedy jeszcze ćwiczyłam rozwijanie daru z Eleazarem, ale to nie miało sensu, bo już dawno porzuciłam treningi i jakoś nie miałam motywacji do tego, żeby do nich wrócić.
Nie zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić, kiedy poczułam silnie szarpnięcie w żołądku. Bez zastanowienia wypadłam z sypialni i niemal w ostatniej chwili dopadłam do łazienki. Natychmiast rzuciłam się w stronę toalety, żeby zwymiotować. Wciąż roztrzęsiona, potrzebowałam dłuższej chwili żeby jakoś nad sobą zapanować i dojść do siebie. Natychmiast odsunęłam się ze wstrętem, woląc nie zastanawiać się nad tym, czym wymiotowałam. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje, ale to zdecydowanie nie było normalne; od przemiany w ogóle nie chorowałam, dlatego takie objawy zdecydowanie nie powinny mieć w moim przypadku miejsca.
- Kochanie? - Zaniepokojony głos Edwarda zaskoczył mnie do tego stopnia, że aż się wzdrygnęłam. Gwałtownie poderwałam się z miejsca, czego zaraz pożałowałam, bo zatoczyłam się i wpadłam wprost w nastawione ramiona ukochanego. - Isabel, co się dzieje? - zapytał mnie natychmiast, przyciągając mnie do siebie i przyciskając swoją lodowatą dłoń do mojego policzka. Zabrał ją prawie natychmiast, a ja jęknęłam w proteście, bo temperatura jego skóry przynosiła mi ulgę.
Nie potrafiłam nawet zdenerwować się na to, że bez pytania wszedł za mną do łazienki. Czułam się zmęczona i chora, poza tym dotyk lodowatej wampirzej skóry uprzytomnił mi, że najprawdopodobniej mam gorączkę. Wcześniej tego nie zauważyłam, chociaż już rano Edward mimochodem zauważył, że blado wyglądam. Uznałam wtedy, że to po prostu oświetlenie i fakt, że czułam się trochę głodna; rzadko miałam ochotę na ludzkie jedzenie, dlatego być może faktycznie coś w tym było.
- Chyba się czymś strułam - westchnęłam, krzywiąc się.
Jedynie skinął głową i zaprowadził mnie z powrotem do pokoju. Opadłam z westchnieniem na łóżko i obserwowałam, jak spogląda na mnie, coraz bardziej zmartwiony. Natychmiast pożałowałam swoich słów, bo niemal na pewno uznał, że to jego zasługa - rano, rozbawiony moją nagłą zachcianką, zrobił mi jajecznicę, a ja wtedy mimochodem zauważyłam, że jest trochę dziwna w smaku. Być może faktycznie coś było nie tak z jajkami, ale przecież nikt nie kazał mi tego jeść, skoro czułam, że coś jest nie w porządku.
Ukochany zniknął na moment, żeby po chwili wrócić ze szklanką przegotowanej wody. Wypiłam ją duszkiem i prawie natychmiast opadłam ponownie na materac, wyczerpana.
- Lepiej ci? - zapytał mnie natychmiast, spoglądając bezradnie w moją stronę. Oczywiste było, że nic nie jest lepiej.
- Jasne - skłamałam, przynajmniej częściowo. Już przynajmniej nie było mi niedobrze. - Gdyby nie te mdłości, pomyślałabym, że to znowu jakieś przeczucie - westchnęłam i spojrzałam na niego przepraszająco. - Spróbuję do wieczora jakoś dojść do siebie. Jeśli to zatrucie, pewnie samo przejdzie za kilka godzin - stwierdziłam z przekonaniem.
- Chyba żartujesz - zaoponował natychmiast. - Nigdzie nie pojedziemy, jeśli jesteś chora. Zresztą i tak muszę zadzwonić po Carlisle'a - dodał.
Wywróciłam oczami, ale postanowiłam się z nim nie kłócić. Natychmiast to wykorzystał i zanim się obejrzałam, zniknął na korytarzu, trzymając w ręku telefon. Podparłam się na łokciach i usiadłam, próbując się wychylić tak, żeby być w stanie go zobaczyć, ale ostatecznie i tak pokonały mnie zawroty głowy. Prawda była taka, że teraz chciałam odrobiny spokoju i tego, żeby móc na kilka godzin zasnąć.
Edward wrócił zdecydowanie zbyt szybko. Nie musiałam czekać na jego wyjaśnienia, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak.
- Poczta głosowa - oznajmił mi grobowym tonem.
Wzruszyłam ramionami.
- To jest szpital. Oczywiste, że nie zawsze ma czas, żeby odebrać - przypomniałam mu spokojnie. Moje słowa chyba jedynie go zirytowały.
- Wiem, ale to i tak mi się nie podoba - westchnął. - Najchętniej bym cię tam zabrał, ale nie mogę... Ale pojadę tam - zaproponował, a właściwie oznajmił mi, bo wiedziałam, że i tak w żaden sposób nie skłonię go do zmiany decyzji.
- I tak jak zwykle przesadzasz - stwierdziłam, chociaż to i tak nie miało go przekonać. Byłam zresztą zbyt zmęczona, żeby się z nim o cokolwiek kłócić.
Edward usiadł na skraju łóżka i nachylił się, żeby ucałować mnie w czoło. Skrzywiłam się demonstracyjnie, dlatego z nikłym uśmiechem pozwolił, by nasze wargi się spotkały. Pocałunek był zdecydowanie krótszy niż mogłabym oczekiwać, ale i tak to było lepsze niż nic.
- Martwię się - przyznał. - Będziesz mi mogła później wytykać upór czy co ci się tam podoba, ale przynajmniej będę spokojniejszy - wyjaśnił.
Westchnęłam, ale dałam za wygraną.
- Tylko pod warunkiem, że weźmiesz ze sobą tych dwóch, bo nie mam do nich cierpliwości - zasugerowałam spokojnie, mając oczywiście na myśli Japsera i Emmetta. Chciał zaprotestować, ale nie dałam mu po temu okazji: - Edwardzie, zapominasz, że jestem i dorosła, i nieśmiertelna. A już na pewno nic mi się nie stanie, jeśli przez kilka godzin zostanę sama.
- Nieśmiertelność to pojęcie względne - mruknął, ale przynajmniej w tej kwestii nie próbował się ze mną kłócić. Pocałował mnie raz jeszcze na pożegnanie, a potem w końcu zostałam sama.
Zasnęłam krótko po jego wyjściu, chociaż z pewnością nie był to spokojny sen. Męczyły mnie dziwne koszmary, prawdopodobnie wywołane gorączką. Były to zlepki różnorodnych, niepowiązanych ze sobą urywków, które jednocześnie były i nie były moimi wspomnieniami. Pamiętałam chociażby moment śmierci Jamesa, a przecież nie patrzyłam i nie powinnam być w stanie zapamiętać tego, jak Volturi pozbawili go życia. Albo Melinda - blada, pozbawiona krwi, z grymasem przerażenia zastygłym na twarzy. Jej przecież nie widziałam od dnia wyjazdu z Phoenix, a o śmierci dowiedziałam się telefonicznie od matki. Nie miałam pojęcia w jaki sposób konkretnie zginęła.
I ktoś jeszcze. Wspomnienie kogoś, mężczyzny albo raczej młodego chłopaka... Bardzo odległe i zamazane. Tak bardzo chciałam przypomnieć sobie jego twarzy, ale coś sprawiało, że nie byłam w stanie. Nie byłam w stanie...
A jednak widziałam go, zwłaszcza jego krwiste czerwone oczy. Patrzył na mnie, chociaż równie dobrze mógł spoglądać przeze mnie i chyba coś mówił. Nie byłam w stanie zrozumieć jego słów, bo nic nie słyszałam, ale kiedy przyjrzałam się ruchowi warg...
Musisz ją chronić. Musisz ją...
Kogo chronić?, chciałam zapytać, ale nie miałam po temu okazji. Obudziłam się nagle, gwałtownie prostując do pozycji siedzącej i dysząc tak ciężko, jakbym dopiero co przebiegła maraton. Czułam się fatalnie, poza tym głowa bolała mnie tak bardzo, jakby za chwilę miała pęknąć mi na dwoje. Miałam pojęcie, że gorączka wciąż szaleje i teraz chyba jest nawet jeszcze większa niż początkowo, ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się to, że nic już nie rozumiałam i że kolejny raz było mi niedobrze; natychmiast zerwałam się z miejsca i chociaż wydawało mi się, że nie będę do tego zdolna, jakoś dotarłam do łazienki, gdzie ponownie zwymiotowałam.
Zrezygnowana westchnęłam i oparłam się o cudownie chłodną ścianę, starając się uspokoić. Nie byłam pewna która jest godzina i gdzie jest Edward, ale to i tak nie było w tej chwili ważne. Czułam, że to nie Edward jest mi potrzebny. Czułam...
Ja naprawdę czułam.
Musisz ją chronić, usłyszałam w głowie raz jeszcze. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, uświadamiając sobie, że kiedyś doświadczyłam czegoś podobnego - wtedy, kiedy stanowcza myśl powstrzymała mnie przed popełnieniem okropnego błędu w żalu po stracie Melindy. Izadora doświadczała tego non stop, chociaż - w przeciwieństwie do mnie - jej dar przecież działał prawidłowo, a przeczucia klarowały się jasno i nie odbijały się na jej zdrowiu.
To bez wątpienia było przeczucie. Nie takie znowu zwykłe w moim przypadku, ale mimo wszystko...
Pod wpływem impulsu położyłam dłoń na brzuchu. Cała zesztywniałam, chociaż jakaś cząstka mnie już od samego początku przeczuwała, że to prędzej czy później się wydarzy. Jeszcze wtedy, kiedy rozmawiałam na ten temat z Carlisle'm, a doktor jasno dawał mi do zrozumienia, że to ryzyko, którego nikt nie pozwoli mi podjąć. A ja zarzekałam się, że nie mam zamiaru, całkowicie wytrącając z równowagi Rosalie, która od tamtej pory nie mogła wybaczyć mi tego, że mogłam chcieć odrzucić tak niezwykły jej zdaniem dar. Wcześniej tego nie rozumiałam, ale teraz... Łatwo było mi mówić, ale co innego przewidzieć swoje zachowanie, kiedy już co do czego dojdzie.
Bardzo powoli podniosłam się, zważając na każdy swój ruch i wciąż lekko oszołomiona. Przytrzymując się ściany, ruszyłam w stronę wyjścia, zamierzając dotrzeć do pokoju i natychmiast znaleźć swój telefon. Chociaż wciąż nie do końca byłam w stanie zaakceptować to, co właśnie zrozumiałam, mój umysł już pracował na najwyższych obrotach, opracowując plan dalszego działania. Przecież nie mogłam pozwolić, żeby jej stała się krzywda.
Poczułam bardzo subtelny ruch, kiedy nowo powstałe życie poruszyło się wewnątrz mnie. Niczym w transie zatrzymałam się i położyłam dłoń na lekko zaokrąglonym brzuchu, po czym czule go pogłaskałam. W odpowiedzi wyczułam kolejny ruch, jakby moja mała iskierka wiedziała jaką decyzję właśnie pojęłam.
Byłam w ciąży. Nie miałam co do tego wątpliwości, podobnie zresztą jak i nie wyobrażałam sobie tego, żeby pozwolić jakkolwiek skrzywdzić dziecko moje i Edwarda. Nie miałam jeszcze pojęcia jak zareagują moi bliscy, ale...
Zamarłam gwałtownie z ręką na klamce drzwi, które prowadziły do sypialni. Jeszcze zanim odwróciłam się w stronę schodów, wiedziałam, że zastanę tam dwie osoby, których w tym momencie nade wszystko potrzebowałam. Izadora i Rosalie zastygły kilka metrów dalej, wpatrzone we mnie i równie oszołomione, co ja sama. Oczy mojej bliźniaczej siostry błyszczały i nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że dziewczyna już dobrze wiedziała o tym, co mam im do zakomunikowania.
- Czy...? - Rosali odezwała się szeptem, wciąż nie do końca dowierzając. Chociaż podejrzewałam, że Izadora musiała już coś wyczuć i coś jej na ten temat powiedzieć, wampirzyca potrzebowała potwierdzenia bezpośrednio ode mnie.
- Tak - odparłam równie cicho.
Rosalie powoli skinęła głową.
A potem po raz pierwszy szczerze się do mnie uśmiechnęła.

6 komentarzy:

  1. Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny ! :D Nie trzymaj mnie w niepewności :) :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, że było zbyt pięknie :(
    Świetne przejście od tych beztroskich chwil do takiego napięcia. Edward chyba się nie zdążył nawet nacieszyć żoną, ale dziecko to też trochę jego wina :)
    No i teraz pewnie nici z podróży poślubnej ;( szkoda, bo miałam nadzieję, że pojadą na wyspę Esme. Nie lubię Rosalie w takich sytuacjach, bo wydaje mi się, że ona tylko czeka na to, że Bella nie przeżyje porodu. Mam nadzieję, że Edward będzie miał lepsze podejście do swojego dziecka niż to było opisane w książce :)
    No nic, pozostaje mi czekać na nowy rozdział i życzę Ci dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie moge doczekać się następnego rozdziału a ten jest po prostu wspaniały:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę się doczekać reakcji Edwarda na tą informację ;) i tego jak się to ułoży. Kiedy nn? Fryma

    OdpowiedzUsuń
  5. hej rozdział świetny czekam na następny a przy okazji mam pytanie znalazłam kiedyś blog jak esme po przemianie ucieka od carlisla
    nastepnie przemiania rosalie i na końcu belle przeprowadzają się do forks i spotykają cullenów ma ktoś link jak tak to poprosze w komentarzach plissss

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie moge doczekać się następnego rozdziału co chwila spawdzam czy nie ma następnej notatki

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa