Pięć.
Nieoczekiwanie
Sama nie
jestem pewna, w którym momencie znalazłam się w jego ramionach. Ciężko nawet
stwierdzić, które z nas wykonało pierwszy krok - nagle po prostu byliśmy
spleceni w ciasnym uścisku, a Edward całował mnie z namiętnością, której do tej
pory nigdy z jego strony nie zaznałam Ten nagły wybuch emocji całkowicie mnie
oszołomił i przez kilkanaście sekund nie byłam pewna, kim właściwie jestem i co
robię przy tak wspaniałej istocie, jaką był mój mąż.
Jego
pocałunki zeszły niżej. Zadrżałam, kiedy poczułam lodowate usta na moim gardle.
Instynktownie zapragnęłam się odsunąć, bo wampiry z natury bywały
niebezpieczne, zaskutkowało to jednak tym, że uderzyłam zgięciem kolan o
materac i opadłam na nasze łóżko, ciągnąc ukochanego za sobą. Aż sapnęłam,
kiedy poczułam na sobie jego marmurowe ciało, zaraz jednak i to przestało mieć
jakiekolwiek znaczenie, bo wargi Edwarda po raz wtóry odnalazły moje.
Odwzajemniłam pieszczotę z całą pasją, starając się odsunąć od siebie głupie
myśli, jak na przykład to, czy przypadkiem jednak nie zniszczyłam sukienki od
Izadory, kiedy pośpiesznie przemieszczaliśmy się przez gęstwinę, żeby dotrzeć
do tego miejsca.
Edward
jakby jakimś cudem był w stanie obejść chroniącą mój umysł tarczę i odczytać
moje, bo nagle poczułam jego dłonie na plecach. Przesunął dłonią wzdłuż mojego
kręgosłupa, przyprawiając mnie o dreszcze, po czym z wprawą zajął się
rozpinaniem zamka sukienki. Spojrzałam na niego okrągłymi ze zdumienia oczami;
w odpowiedzi jedynie się uśmiechnął i ponownie mnie pocałował. Mimochodem
zauważyłam, że jego oczy lśniły nienaturalnym wręcz blaskiem, zdradzając
podekscytowanie i wzrastające z każdą sekundą pożądanie. Wyjątkowo nic nie było
w stanie sprawić, żeby zachował się rozsądnie, co przyjęłam z wdzięcznością, bo
nie miałam tej nocy cierpliwości, żeby sprzeczać się z nim w kwestiach nocy
poślubnej. Być może miała być to forma wynagrodzenia za to, że czasami zdarzało
mu się zapomnieć o mojej wampirzej naturze i miał wątpliwości do moich
zdolności, ale sądziłam, że bardziej prawdopodobnie jest to, że miał dość
trzymania się ze mną na dystans. Kochał mnie, równie mocno jak ja jego, dlatego
chyba nie było niczego dziwnego w tym, że chcieliśmy chociaż raz zapomnieć o
wszelakich wcześniej narzucanych sobie zasadach.
Uniosłam
biodra, żeby pomóc mu w pozbyciu się krępującego mojego ciała materiału.
Zostałam w samej bieliźnie; pierwszy raz widział mnie obnażoną aż do tego
stopnia i trochę się speszyłam, ale zaraz przestałam się obawiać, kiedy
dostrzegłam wypełniający jego topazowe tęczówki zachwyt. Niemal z czułością
błądził po całym moim ciele, zachwycając się mlecznym odcieniem skóry i jakby
starając się nauczyć mnie na pamięć. Nie pozostałam mu dłużna i bez
zastanowienia zajęłam się rozpinaniem kolejnych guzików jego koszuli. Już
wcześniej zrzucił marynarkę, dlatego chwilę później mogłam już zachwycać się
idealnymi proporcjami torsu. Nasze ciała lśniły subtelnie w srebrzystym świetle
księżyca, sprawiając, że ta chwila była jeszcze bardziej niezwykła i idealna.
Jeśli chodziło
o związki, jeszcze będąc z Jamesem, czasami pozwalałam sobie na więcej, ale to
było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. W jakimś stopniu bałam się, że coś
pójdzie nie tak - a konkretnie, że jakoś się wygłupię albo jednak okaże się, że
nie jestem tak idealna, jak Edward mógłby oczekiwać. Co prawda pocieszająca
była myśl, że i dla niego było to zupełnie coś nowego, ale to wcale jakoś
specjalnie mnie nie uspokajało. Chciałam żeby ta chwila była idealna, chyba jak
każda kobieta; zresztą zawsze lubiłam mieć przynajmniej częściową kontrolę nad
tym, co się działo, a nie było o tym mowy, skoro jedynie uczucia miały w tej
chwili jakiekolwiek znaczenie. Próbowałam jakoś zaufać sobie i swojemu
instynktowi, ale to i tak nie zmieniało faktu, że byłam zdenerwowana. Czułam
się dziwnie nieporadna i niezgrabna, poza tym mimo wszystko...
- Bello? -
szepnął mi Edward do ucha. - Spokojnie, moja kochana. Wszystko jest w jak
najlepszym porządku - zapewnił mnie.
Zamrugałam
zaskoczona. Czyżbym kolejny raz straciła panowanie nad darem i jednak
udostępniła mu swoje myśli? Nie miałam pewności, ale nie spodobało mi się to,
że był w stanie wychwycić moment mojej słabości. Chciałam mu o tym wprost
powiedzieć, ale wtedy kolejny raz mnie pocałował. ciąż niepewna, posłusznie
odwzajemniłam pieszczotę, starając się zrobić wszystko, byleby zapomnieć o
wstydzie i swoich obawach. Przecież to był Edward - mój mąż, najważniejsza
istota w mojej egzystencji. Jeśli jego się obawiałam, komu miałam móc zaufać?
Pomogło,
chociaż nie jestem pewna jakim cudem. Kiedy później myślałam o tej nocy, byłam
zaskoczona własną głupotą i tym, że cokolwiek mogło napawać mnie lękiem. Nawet
później, kiedy oboje zostaliśmy już tylko w bieliźnie, gotowi w każdej chwili
posunąć się o ten krok dalej, nie powinnam była mieć powodów do lęku. W oczach
Edwarda naprawdę byłam doskonała, nawet jeśli miałabym wiele do powiedzenia na
ten temat. Co jednak mogłam poradzić na to, że miłość sporo upraszczała i po
prostu nie istniał sposób, żebyśmy mogli to zmienić? W zasadzie żadne z nas nie
chciał tego zmieniać, bo i po co przejmować się czymś, co samo w sobie było
idealne i czyste?
Moment, w
którym ostatecznie się sobie oddaliśmy, bez wątpienia taki był. Staliśmy się
jednością i to było wspaniałe; nie rozumiałam, jak coś tak niewinnego i
fantastycznego mogło stać się również brutalne w jakikolwiek sposób
niewłaściwie. Z pewnością Rosalie mogłaby z łatwością rozwiać moje wątpliwości
po tym, co kiedyś ją spotkało, ale ja tamtej nocy nie byłam w stanie wyobrazić
sobie czegoś wspanialszego od tego, co stało się między nami. To było idealne
pod każdym względem i chociaż pierwszy raz faktycznie bywał trochę bolesny,
chwila bólu była niczym w porównaniu z rozkoszą i poczuciem akceptacji, których
jednocześnie doświadczyłam.
To była
nasza noc. I chociaż żadne z nas nie przewidziało wtedy, jak wielu przysporzy
nam problemów, nawet po latach nie byłam w stanie żałować tego, co wtedy się
wydarzyło.
Kolejne dni
mijały szybko, chociaż paradoksalnie odznaczały się swego rodzaju rutyną. Już
następnego dnia skupiłam się przede wszystkim na poznawaniu naszego małego
domku i szukaniu ewentualnych szczegółów, które mogłabym poprawić tutaj albo w
ogrodzie. Oczywiście nie miałam zbyt wiele roboty, bo Esme spisała się na
medal, ale ktoś przecież musiał zająć się chociażby czymś tak prowizorycznym,
jak przeniesieniem rzeczy moich i Edwarda. Izadora i Alice aż rwały się pomocy,
chochlica zaś natychmiast wykorzystała okazję i chcąc nie chcąc musiałyśmy
pojechać na zakupy. W końcu - jak sprytnie to ujęła - nowe życie powinno się
zacząć od nowych ubrań. Jako że wciąż byłam w swojej prywatnej bańce szczęścia,
związanej z nocą poślubną, zgodziłam się na to bez protestów. Tym większe było
moje zdziwienie, kiedy i Rosalie zadeklarowała się nam towarzyszyć, ale nie
była na tyle naiwna, żeby wierzyć w nagłe ocieplenie naszych relacji.
Jacob
faktycznie pojawił się w domu Cullenów wieczorem. Nawet słowem nie
wspomnieliśmy o tym, o co nas w lesie poprosił, więc reszta rodziny była co
najmniej zaskoczona (nie obyło się również bez strat materialnych, chociaż te
na całe szczęście ograniczały się wyłącznie do wazonu, którym w proteście
cisnęła w Jake'a Rosalie), ostatecznie jednak spór zażegnała Esme, która nie
mogła powstrzymać się przez pomocą komukolwiek, kto był nam przyjazny. Dopiero
wtedy Edward zdradził swój misterny plan wyremontowania niewielkiego, ale dość
przestronnego budynku gospodarczego, który leżał w znacznym oddaleniu od domu
Cullenów i aż prosił się o to, żeby przerobić je na mieszkanie. Emmett i Jasper
nie byli zbyt zachwyceni, ale nie potrafili znaleźć pretekstu, żeby matce
odmówić.
Wszystko
układało się aż nadto idealnie i nawet zaczynało mnie trochę niepokoić.
Odzyskałam Jacoba, miałam cudownego męża i domek, a do tego wszystkiego coraz
lepiej dogadywałam się z Santiego i Mary. Na dodatek wielkimi krokami zbliżał
się wyczekiwany przeze mnie z coraz większą niecierpliwością wyjazd na miesiąc
miodowy. Dalej nie miałam pojęcia, gdzie ukochany zamierzał mnie zabrać, ale
zdążyłam się już pogodzić z tym, że nie dowiem się tego aż do samego końca,
kiedy to ostatecznie dotrzemy na miejsce. Co prawda letnie ubrania, które
zasugerowała mi zabrać Alice, były niewielką podpowiedzią, ale zbytnio mi nie
pomagały; świat był ogromny, a po Cullenach można było się spodziewać dosłownie
wszystkiego, dlatego musiałam uzbroić się w cierpliwość. W końcu Edward mnie
znał, dlatego nasze wspólne wakacje zdecydowanie miały mi się spodobać.
Tak - było
zdecydowanie zbyt idealnie. Już wtedy powinnam była przeczuwać, że prędzej czy
później prawdopodobnie przyjdzie nam za to szczęście zapłacić, nigdy jednak nie
przewidziałabym formy w jakiej konsekwencje do nas przyszły. Chociaż
wiedziałam, jak niezwykłymi darami zostałyśmy obdarzone ja i Izadora, nawet
przez myśl mi nie przeszło, że to ten pozornie najbardziej błahy i prosty okaże
się jednocześnie najbardziej skomplikowanym.
Tydzień
minął błyskawicznie i zanim się obejrzałam, musieliśmy zacząć powoli
przygotowywać się do wyjazdu. Samolot mieliśmy dopiero wieczorem, dlatego
miałam sporo czasu, ale i tak potrzebowałam kilku godzin, żeby odpowiednio się
przygotować. Edward nie miał tego problemu i już dawno był gotowy - teraz
siedział w salonie wraz ze swoimi braćmi, podziwiając nasz nowy telewizor.
Carlisle najprawdopodobniej wciąż był w pracy, zaś kobieca część mojej rodziny,
łącznie z Mary, planowała wspólne polowanie. Jedynie Santiego pozostawał dla
mnie zagadką, kręcąc się gdzieś w towarzystwie Olivera. Nie miałam pewności, co
ta dwójka kombinuje, ale miałam nadzieję, że ojciec nie zamierza ustawiać
Olli'ego i próbować wydać kolejną córkę za mąć. Izadora zresztą chyba by go za
podobne myśli zabiła, ale mimo wszystko to był Santiego - nieprzewidywalny w
równym stopniu, co ja.
Kończyłam
właśnie dopakowywać ostatnie niezbędne rzeczy, które (tak mi się zdawało) mogły
mi się przydać na wyjeździe, kiedy nagle zakręciło mi się w głowie. W ostatniej
chwili uchwyciłam się drzwi szafy i przytrzymałam; zamknęłam oczy, czekając aż
wszystko przestanie wirować i będę w stanie samodzielnie chwycić równowagę. Nie
miałam pojęcia, co właściwie się stało, zresztą uczucie słabości przeszło
równie nagle, co się pojawiło. Przypominało mi to trochę dziwne osłabienie,
którego doświadczyłam, kiedy jeszcze ćwiczyłam rozwijanie daru z Eleazarem, ale
to nie miało sensu, bo już dawno porzuciłam treningi i jakoś nie miałam
motywacji do tego, żeby do nich wrócić.
Nie
zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić, kiedy poczułam silnie szarpnięcie w
żołądku. Bez zastanowienia wypadłam z sypialni i niemal w ostatniej chwili
dopadłam do łazienki. Natychmiast rzuciłam się w stronę toalety, żeby
zwymiotować. Wciąż roztrzęsiona, potrzebowałam dłuższej chwili żeby jakoś nad
sobą zapanować i dojść do siebie. Natychmiast odsunęłam się ze wstrętem, woląc
nie zastanawiać się nad tym, czym wymiotowałam. Nie miałam pojęcia, co się ze
mną dzieje, ale to zdecydowanie nie było normalne; od przemiany w ogóle nie
chorowałam, dlatego takie objawy zdecydowanie nie powinny mieć w moim przypadku
miejsca.
- Kochanie?
- Zaniepokojony głos Edwarda zaskoczył mnie do tego stopnia, że aż się
wzdrygnęłam. Gwałtownie poderwałam się z miejsca, czego zaraz pożałowałam, bo
zatoczyłam się i wpadłam wprost w nastawione ramiona ukochanego. - Isabel, co
się dzieje? - zapytał mnie natychmiast, przyciągając mnie do siebie i
przyciskając swoją lodowatą dłoń do mojego policzka. Zabrał ją prawie
natychmiast, a ja jęknęłam w proteście, bo temperatura jego skóry przynosiła mi
ulgę.
Nie
potrafiłam nawet zdenerwować się na to, że bez pytania wszedł za mną do
łazienki. Czułam się zmęczona i chora, poza tym dotyk lodowatej wampirzej skóry
uprzytomnił mi, że najprawdopodobniej mam gorączkę. Wcześniej tego nie
zauważyłam, chociaż już rano Edward mimochodem zauważył, że blado wyglądam.
Uznałam wtedy, że to po prostu oświetlenie i fakt, że czułam się trochę głodna;
rzadko miałam ochotę na ludzkie jedzenie, dlatego być może faktycznie coś w tym
było.
- Chyba się
czymś strułam - westchnęłam, krzywiąc się.
Jedynie
skinął głową i zaprowadził mnie z powrotem do pokoju. Opadłam z westchnieniem
na łóżko i obserwowałam, jak spogląda na mnie, coraz bardziej zmartwiony.
Natychmiast pożałowałam swoich słów, bo niemal na pewno uznał, że to jego
zasługa - rano, rozbawiony moją nagłą zachcianką, zrobił mi jajecznicę, a ja
wtedy mimochodem zauważyłam, że jest trochę dziwna w smaku. Być może faktycznie
coś było nie tak z jajkami, ale przecież nikt nie kazał mi tego jeść, skoro
czułam, że coś jest nie w porządku.
Ukochany
zniknął na moment, żeby po chwili wrócić ze szklanką przegotowanej wody.
Wypiłam ją duszkiem i prawie natychmiast opadłam ponownie na materac,
wyczerpana.
- Lepiej
ci? - zapytał mnie natychmiast, spoglądając bezradnie w moją stronę. Oczywiste
było, że nic nie jest lepiej.
- Jasne -
skłamałam, przynajmniej częściowo. Już przynajmniej nie było mi niedobrze. -
Gdyby nie te mdłości, pomyślałabym, że to znowu jakieś przeczucie - westchnęłam
i spojrzałam na niego przepraszająco. - Spróbuję do wieczora jakoś dojść do
siebie. Jeśli to zatrucie, pewnie samo przejdzie za kilka godzin - stwierdziłam
z przekonaniem.
- Chyba
żartujesz - zaoponował natychmiast. - Nigdzie nie pojedziemy, jeśli jesteś
chora. Zresztą i tak muszę zadzwonić po Carlisle'a - dodał.
Wywróciłam
oczami, ale postanowiłam się z nim nie kłócić. Natychmiast to wykorzystał i
zanim się obejrzałam, zniknął na korytarzu, trzymając w ręku telefon. Podparłam
się na łokciach i usiadłam, próbując się wychylić tak, żeby być w stanie go
zobaczyć, ale ostatecznie i tak pokonały mnie zawroty głowy. Prawda była taka,
że teraz chciałam odrobiny spokoju i tego, żeby móc na kilka godzin zasnąć.
Edward
wrócił zdecydowanie zbyt szybko. Nie musiałam czekać na jego wyjaśnienia, żeby
wiedzieć, że coś jest nie tak.
- Poczta
głosowa - oznajmił mi grobowym tonem.
Wzruszyłam
ramionami.
- To jest
szpital. Oczywiste, że nie zawsze ma czas, żeby odebrać - przypomniałam mu
spokojnie. Moje słowa chyba jedynie go zirytowały.
- Wiem, ale
to i tak mi się nie podoba - westchnął. - Najchętniej bym cię tam zabrał, ale
nie mogę... Ale pojadę tam - zaproponował, a właściwie oznajmił mi, bo
wiedziałam, że i tak w żaden sposób nie skłonię go do zmiany decyzji.
- I tak jak
zwykle przesadzasz - stwierdziłam, chociaż to i tak nie miało go przekonać.
Byłam zresztą zbyt zmęczona, żeby się z nim o cokolwiek kłócić.
Edward
usiadł na skraju łóżka i nachylił się, żeby ucałować mnie w czoło. Skrzywiłam
się demonstracyjnie, dlatego z nikłym uśmiechem pozwolił, by nasze wargi się
spotkały. Pocałunek był zdecydowanie krótszy niż mogłabym oczekiwać, ale i tak
to było lepsze niż nic.
- Martwię
się - przyznał. - Będziesz mi mogła później wytykać upór czy co ci się tam
podoba, ale przynajmniej będę spokojniejszy - wyjaśnił.
Westchnęłam,
ale dałam za wygraną.
- Tylko pod
warunkiem, że weźmiesz ze sobą tych dwóch, bo nie mam do nich cierpliwości -
zasugerowałam spokojnie, mając oczywiście na myśli Japsera i Emmetta. Chciał
zaprotestować, ale nie dałam mu po temu okazji: - Edwardzie, zapominasz, że
jestem i dorosła, i nieśmiertelna. A już na pewno nic mi się nie stanie, jeśli
przez kilka godzin zostanę sama.
-
Nieśmiertelność to pojęcie względne - mruknął, ale przynajmniej w tej kwestii
nie próbował się ze mną kłócić. Pocałował mnie raz jeszcze na pożegnanie, a
potem w końcu zostałam sama.
Zasnęłam
krótko po jego wyjściu, chociaż z pewnością nie był to spokojny sen. Męczyły
mnie dziwne koszmary, prawdopodobnie wywołane gorączką. Były to zlepki
różnorodnych, niepowiązanych ze sobą urywków, które jednocześnie były i nie
były moimi wspomnieniami. Pamiętałam chociażby moment śmierci Jamesa, a
przecież nie patrzyłam i nie powinnam być w stanie zapamiętać tego, jak Volturi
pozbawili go życia. Albo Melinda - blada, pozbawiona krwi, z grymasem
przerażenia zastygłym na twarzy. Jej przecież nie widziałam od dnia wyjazdu z
Phoenix, a o śmierci dowiedziałam się telefonicznie od matki. Nie miałam
pojęcia w jaki sposób konkretnie zginęła.
I ktoś
jeszcze. Wspomnienie kogoś, mężczyzny albo raczej młodego chłopaka... Bardzo
odległe i zamazane. Tak bardzo chciałam przypomnieć sobie jego twarzy, ale coś
sprawiało, że nie byłam w stanie. Nie byłam w stanie...
A jednak
widziałam go, zwłaszcza jego krwiste czerwone oczy. Patrzył na mnie, chociaż
równie dobrze mógł spoglądać przeze mnie i chyba coś mówił. Nie byłam w stanie
zrozumieć jego słów, bo nic nie słyszałam, ale kiedy przyjrzałam się ruchowi
warg...
Musisz ją chronić. Musisz ją...
Kogo chronić?, chciałam zapytać,
ale nie miałam po temu okazji. Obudziłam się nagle, gwałtownie prostując do
pozycji siedzącej i dysząc tak ciężko, jakbym dopiero co przebiegła maraton.
Czułam się fatalnie, poza tym głowa bolała mnie tak bardzo, jakby za chwilę
miała pęknąć mi na dwoje. Miałam pojęcie, że gorączka wciąż szaleje i teraz
chyba jest nawet jeszcze większa niż początkowo, ale to nie miało żadnego
znaczenia. Liczyło się to, że nic już nie rozumiałam i że kolejny raz było mi
niedobrze; natychmiast zerwałam się z miejsca i chociaż wydawało mi się, że nie
będę do tego zdolna, jakoś dotarłam do łazienki, gdzie ponownie zwymiotowałam.
Zrezygnowana
westchnęłam i oparłam się o cudownie chłodną ścianę, starając się uspokoić. Nie
byłam pewna która jest godzina i gdzie jest Edward, ale to i tak nie było w tej
chwili ważne. Czułam, że to nie Edward jest mi potrzebny. Czułam...
Ja naprawdę
czułam.
Musisz ją chronić, usłyszałam w
głowie raz jeszcze. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, uświadamiając sobie, że
kiedyś doświadczyłam czegoś podobnego - wtedy, kiedy stanowcza myśl
powstrzymała mnie przed popełnieniem okropnego błędu w żalu po stracie Melindy.
Izadora doświadczała tego non stop, chociaż - w przeciwieństwie do mnie - jej
dar przecież działał prawidłowo, a przeczucia klarowały się jasno i nie odbijały
się na jej zdrowiu.
To bez
wątpienia było przeczucie. Nie takie znowu zwykłe w moim przypadku, ale mimo
wszystko...
Pod wpływem
impulsu położyłam dłoń na brzuchu. Cała zesztywniałam, chociaż jakaś cząstka
mnie już od samego początku przeczuwała, że to prędzej czy później się wydarzy.
Jeszcze wtedy, kiedy rozmawiałam na ten temat z Carlisle'm, a doktor jasno
dawał mi do zrozumienia, że to ryzyko, którego nikt nie pozwoli mi podjąć. A ja
zarzekałam się, że nie mam zamiaru, całkowicie wytrącając z równowagi Rosalie,
która od tamtej pory nie mogła wybaczyć mi tego, że mogłam chcieć odrzucić tak
niezwykły jej zdaniem dar. Wcześniej tego nie rozumiałam, ale teraz... Łatwo
było mi mówić, ale co innego przewidzieć swoje zachowanie, kiedy już co do
czego dojdzie.
Bardzo
powoli podniosłam się, zważając na każdy swój ruch i wciąż lekko oszołomiona.
Przytrzymując się ściany, ruszyłam w stronę wyjścia, zamierzając dotrzeć do
pokoju i natychmiast znaleźć swój telefon. Chociaż wciąż nie do końca byłam w
stanie zaakceptować to, co właśnie zrozumiałam, mój umysł już pracował na
najwyższych obrotach, opracowując plan dalszego działania. Przecież nie mogłam
pozwolić, żeby jej stała się
krzywda.
Poczułam
bardzo subtelny ruch, kiedy nowo powstałe życie poruszyło się wewnątrz mnie.
Niczym w transie zatrzymałam się i położyłam dłoń na lekko zaokrąglonym
brzuchu, po czym czule go pogłaskałam. W odpowiedzi wyczułam kolejny ruch,
jakby moja mała iskierka wiedziała jaką decyzję właśnie pojęłam.
Byłam w
ciąży. Nie miałam co do tego wątpliwości, podobnie zresztą jak i nie
wyobrażałam sobie tego, żeby pozwolić jakkolwiek skrzywdzić dziecko moje i
Edwarda. Nie miałam jeszcze pojęcia jak zareagują moi bliscy, ale...
Zamarłam
gwałtownie z ręką na klamce drzwi, które prowadziły do sypialni. Jeszcze zanim
odwróciłam się w stronę schodów, wiedziałam, że zastanę tam dwie osoby, których
w tym momencie nade wszystko potrzebowałam. Izadora i Rosalie zastygły kilka
metrów dalej, wpatrzone we mnie i równie oszołomione, co ja sama. Oczy mojej
bliźniaczej siostry błyszczały i nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że
dziewczyna już dobrze wiedziała o tym, co mam im do zakomunikowania.
- Czy...? -
Rosali odezwała się szeptem, wciąż nie do końca dowierzając. Chociaż
podejrzewałam, że Izadora musiała już coś wyczuć i coś jej na ten temat
powiedzieć, wampirzyca potrzebowała potwierdzenia bezpośrednio ode mnie.
- Tak -
odparłam równie cicho.
Rosalie
powoli skinęła głową.
A potem po
raz pierwszy szczerze się do mnie uśmiechnęła.
Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny ! :D Nie trzymaj mnie w niepewności :) :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że było zbyt pięknie :(
OdpowiedzUsuńŚwietne przejście od tych beztroskich chwil do takiego napięcia. Edward chyba się nie zdążył nawet nacieszyć żoną, ale dziecko to też trochę jego wina :)
No i teraz pewnie nici z podróży poślubnej ;( szkoda, bo miałam nadzieję, że pojadą na wyspę Esme. Nie lubię Rosalie w takich sytuacjach, bo wydaje mi się, że ona tylko czeka na to, że Bella nie przeżyje porodu. Mam nadzieję, że Edward będzie miał lepsze podejście do swojego dziecka niż to było opisane w książce :)
No nic, pozostaje mi czekać na nowy rozdział i życzę Ci dużo weny :)
Nie moge doczekać się następnego rozdziału a ten jest po prostu wspaniały:-)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać reakcji Edwarda na tą informację ;) i tego jak się to ułoży. Kiedy nn? Fryma
OdpowiedzUsuńhej rozdział świetny czekam na następny a przy okazji mam pytanie znalazłam kiedyś blog jak esme po przemianie ucieka od carlisla
OdpowiedzUsuńnastepnie przemiania rosalie i na końcu belle przeprowadzają się do forks i spotykają cullenów ma ktoś link jak tak to poprosze w komentarzach plissss
Nie moge doczekać się następnego rozdziału co chwila spawdzam czy nie ma następnej notatki
OdpowiedzUsuń