czwartek, 18 lipca 2013

Trzy


Trzy.
Niespodzianka

Chyba nigdy przez tak długo okres czasu nie byłam w samym centrum uwagi. Jeszcze jako człowiek uczestniczyłam w ogromnej liczbie przyjęć - urodziny znajomych, szkolne dyskoteki i zabawy z różnych okazji - tym razem jednak było inaczej i wcale nie chodziło o obecność wampirów. Również fakt, że właśnie wyszłam ze mąż nie szokował mnie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać, bo byłam przede wszystkim szczęśliwa. Po prostu tego dnia było… inaczej.
Alice odpowiadała za znamienitą cześć tego, co zostało przygotowane, jednak oficjalnie to ja byłam gospodynią - w końcu to był ślub mój i Edwarda. Sama nie byłam pewna, czego powinnam się spodziewać po naszej niecodziennej przysiędze i tym, jak publicznie daliśmy ponieść się uczuciom, jeszcze zanim Nicolas zdążył ogłosić nas małżeństwem, ale z pewnością nie spodziewałam się tradycyjnego wesela. Sądziłam, że w przypadku nieśmiertelnych mogę spodziewać się czegoś dziwnego i to niekoniecznie w pozytywny sposób, czekało mnie jednak przyjemne zaskoczenie, bo uroczystość faktycznie okazała się zaskakująco normalna. Oczywiście nie było weselnego tortu ani licznych przekąsek, bo przecież nasi goście preferowali zupełnie coś innego, to jednak nie stanowiło przeszkody przed tym, żeby wstrzymywać się przed tańcami i rozmów przy muzyce.
Sama nie jestem pewna, jak wiele osób przyszło, a później ściskało mnie i gratulowało. Przechodziłam z rąk do rąk, starając się znaleźć odpowiednie podziękowania dla każdego z przybyłych i nie wzdrygać się, kiedy co mniej czuli goście robili znaczące uwagi na temat zapachu mojej krwi. Nie żebym była pozbawiona poczucia humoru, ale niektóre uśmiechy i błyski w krwistych tęczówkach bynajmniej nie wyglądały zachęcająco. Tym bardziej ulżyło mi, kiedy mogłam wrócić w objęcia Edwarda, chociaż to był dopiero początek wesela, które było przed nami.
Powody do obaw zaczęłam mieć dopiero wtedy, kiedy popłynęła muzyka, a Alice (skąd nagle wziął się mikrofon i kto w ogóle go do niej dopuścił?!) z radością zachęciła wszystkich do tańca. Nie byłam ekspertką w kwestii zwyczajów ślubnych, ale tradycyjny taniec ojca i córki był mi akurat faktem znanym. Już samo poprowadzenie przez Santiego do ołtarza musiała załatwić za mnie Izadora, jeśli zaś chodziło o taniec… Nie byłam pewna, czy wampir w ogóle brał coś podobnego pod uwagę - nie byłam do niego i Mary zbyt przychylnie nastawiona ostatnimi czasy - dlatego stałam zagubiona, trzymając się ramienia Edwarda i modląc na duchu, żeby nikt nie zauważył, że nie mam pojęcia, co powinnam zrobić. Na całe szczęście Alice nie zapowiedziała czego w stylu „tańca panny młodej i jej ojca", ale wiekowe wampiry z pewnością mogły zorientować się, że…
- Użyczysz mi może mojej córki na kilka minut? - usłyszałam i aż wzdrygnęłam się, kiedy rozpoznałam równie pogodny, co podczas przekazywania mnie Edwardowi, głos Santiego. Nie powiem, ulżyło mi na jego widok.
- Z mojej strony nie ma żadnego problemu - zapewnił mój mąż (och, jak to dziwnie brzmiało…) - ale jeśli chodzi o Bellę…
- Ja też nie mam nic przeciwko - zapewniłam pośpiesznie, chyba trochę ich zaskakując, ale żaden z nich nie dał tego po sobie poznać.
Santiego skinął z uznaniem głową i wyciągnął dłoń w moją stronę, w zachęcającym geście. Ujęłam ją bez wahania i pozwoliłam zaprowadzić się na skrawek wolnej przestrzeni, którą wydzielono w ogrodzie specjalnie z myślą o tańcach. Kilka osób kołysało się leniwie, ale natychmiast przerwało, kiedy tylko dostrzegło mnie i mojego towarzysza.
Wampir uśmiechnął się i gestem ręki sprawił, że wykonałam wdzięczny piruet.
- Chyba wszyscy oczekują, że tradycji stanie się zadość - stwierdził spokojnie. - Można prosić? - dodał, a kiedy nie zaprotestowałam z wprawą porwał mnie do tańca.
W pierwszej chwili skojarzyło mi się to z balem w Volterze, zaraz jednak odrzuciłam od siebie tę myśl. Zdecydowanie musiałam przestać żyć przeszłością, a w zamian skupić się przede wszystkim na tym, żeby odzyskać spokój i nareszcie zaufać bliskim. Tym razem tańczyliśmy inaczej i nikt nie mieszał mi w głowie, mogłam więc przekonać się, że Santiego naprawdę jest świetnym tancerzem i wcale mnie nie zwodził, kiedy pierwszy raz razem tańczyliśmy. Prowadził mnie pewnie i wcale nie czułam się przy nim jakoś nieporadnie, nagle bowiem przekonałam się, że z rytmicznym poruszaniem się jest u mnie lepiej niż mogłam początkowo przypuszczać.
W jednej chwili poczułam się lekka i tak radosna, że zapragnęłam roześmiać się na głos. Uświadomiłam sobie, że ja i Santiego chwilowo staliśmy się głównym obiektem zainteresowania, dlatego uśmiechnęłam się promiennie i pozwoliłam, żeby muzyka przejęła nade mną kontrolę. Podejrzewałam, że większość wampirów (o ile nie wszystkie) dzięki typowej dla tego gatunku gracji, jest doskonałymi tancerzami, więc nasze popisy nie robią większego wrażenia, ale gdyby to był tradycyjny ślub, a gośćmi byli ludzie… Cóż, przyjemnie było przynajmniej pomarzyć o reakcji chociażby moich szkolnych znajomych z Phoenix czy Forks, nawet jeśli to było z mojej strony próżne.
- Tak więc - szepnął mi Santiego do ucha, kiedy znaleźliśmy się na tyle blisko, żeby nikt inny nas nie usłyszał - mam uznać to za przynajmniej nieformalną zgodę? - zapytał pozornie tym wyluzowanym tonem, ale wyczułam w jego głosie swego rodzaju napięcie.
Zacisnęłam usta w wąska linijkę, potrzebując dłuższą chwilę zanim zdecydowałam się odpowiedzieć. To było dość istotne, a ja wciąż nie byłam pewna tego, co właściwie czuję, ale…
- Powiedz mamie, że jej córka już wam wszystko wybaczyła. Dobrze, tato? - zapytałam i wyszczerzyłam się promiennie, widząc jego minę. Jeśli miałam wcześniej jakieś wątpliwości w kwestii tego, czy zrobiłam dobrze, wyzbyłam się ich natychmiast, poza tym wypowiedzenie tych słów sprawiło, że poczułam się tak, jakby zdjęto mi z ramion olbrzymi ciężar.
Tańczyliśmy jeszcze chwilę, póki nie zmieniła się muzyka, a u naszego boku nie pojawił się zniecierpliwiony Edward. Santiego rzucił mu krótkie spojrzenie, po czym bez słowa mu mnie przekazał i odszedł w sobie znanym kierunku, prawdopodobnie żeby poszukać Mary. Niemal z ulgą wpadłam w ramiona ukochanego, nareszcie się rozluźniając i pozwalając żeby przyciągnął się mnie do siebie, i bez żadnego skrępowania pocałował. Przywarłam do niego mocno, napawając się tym uczuciem i świadomością tego, że nareszcie jesteśmy naprawdę razem - i to nie tylko w sensie bycia parą, ale teraz również małżeństwem.
- Czy nareszcie moja żona znajdzie dla mnie dość czasu, żeby zatańczyć? - wymruczał mi do ucha, bez wątpienia się uśmiechając, chociaż nie byłam w stanie zobaczyć wyrazu jego twarzy.
- Oczywiście - zgodziłam się natychmiast, chociaż nie miałam jakiejś specjalnej ochoty na taniec.
Edward uśmiechnął się pod nosem, natychmiast dostrzegając moje podejście. Odwzajemniłam uśmiech i aż odetchnęłam, kiedy zamiast porwać mnie do tańca, ujął moją dłoń i bez słowa poprowadził mnie w stronę lasu. Wszyscy byli zbyt zaabsorbowani dobrą zabawą, więc nawet nie zwrócili na nas uwagi, kiedy zaczęliśmy powoli się wycofywać. Nic dziwnego, skoro Emmett wpadł na szalony pomysł i skołował skądś całą skrzynkę alkoholu, po czym publicznie spróbował się nim upić. Fakt, że wampiry upajały się jedynie krwią, znacznie mu to przedsięwzięcie utrudniał, ale mój przybrany brat najwyraźniej nie zamierzał się poddać.
Jeszcze kiedy znaleźliśmy się w lesie, słyszałam złorzeczenia Rosalie, której pomysł męża bynajmniej nie przypadł do gustu. Spojrzałam na mojego partnera i dosłownie w tym samym momencie wybuchliśmy śmiechem, nie mogąc się dłużej powstrzymać. Tylko Emmett mógł wymyślić coś tak idiotycznego i jeszcze próbować to zrealizować. Być może powinnam być na niego za to zła, ale wcale nie czułam, żeby tym szaleństwem w jakimkolwiek stopniu zniszczył mi wesele. Wręcz przeciwnie – taka atrakcja z pewnością miała na długo zapaść w pamięci naszych gości, nawet jeśli skleroza była w przypadku wampirów niemożliwa.
- Wiedziałeś? – zapytałam Edwarda, wciąż jeszcze rozbawiona. Przynajmniej udało mi się zapanować nad chichotem, zanim złapałaby mnie jakaś głupawka.
- W zasadzie nie śledzę myśli Emmetta – spojrzał na mnie porozumiewawczo i oboje się skrzywiliśmy – ale czegoś takiego nie dało się przeoczyć. Rose jest wściekła – dodał, chociaż to akurat zdążyłam już wcześniej zauważyć.
- Nie wiem, czy dobrze robimy tak po prostu wychodząc – stwierdziłam, oglądając się przez ramię. – Znając Emmetta, może zrobić jeszcze coś głupszego, co przy okazji uderzy i w nas – zauważyłam, nie chcąc nawet wyobrażać sobie, że misiek jakimś cudem dorywa się do mikrofonu i zaczyna raczyć gości ciekawostkami na nasz temat.
Edward na moment się zawahał, ostatecznie jednak po prostu wzruszył ramionami.
- Tutaj też go słyszę. Wrócimy zanim zdąży zniszczyć opinię do tego stopnia, żebyśmy musieli się przez kolejny wiek ukrywać – obiecał mi. Jeśli jego zdaniem to miało zabrzmieć zabawne, musiałam go rozczarować, bo żart był naprawdę marny.
- Jeśli coś zrobi, wesele zamieni się w stypę – zastrzegłam poważnym tonem, który zupełnie do mnie nie pasował i który jeszcze bardziej Edwarda rozbawił. Zazgrzytałam zębami, poirytowana tym, że nawet własny mąż jest przeciwko mnie.
- Oj, kochanie, daj spokój – zreflektował się, widząc moją minę. – Swoją drogą, pewnie nie uwierzysz, ale to samo powiedziała Esme po jedynej powtórce jej ślubu o którą uprosiła ją i Carlisle’a Alice. Nie uwierzysz, co Emmett wtedy wymyślił… - zaczął i skutecznie rozproszył moją uwagę zmianą tematu.
Przez następny kwadrans szliśmy, rozmawiając. W zasadzie to przez większość czasu mówił Edward, najpierw opowiadając mi najgłupsze pomysły Emmetta, a później przechodząc do opisywania tego, jak bardzo zachwyceni byli mną goście weselni. Dziwnie się tego słuchało, poza tym jakoś nie do końca mogłam uwierzyć w jego obiektywność – był moim mężem! – niemniej w żaden sposób tego nie skomentowałam, pozwalając mu mówić. To było przyjemne, poza tym nareszcie po tych wszystkich przygotowaniach mogliśmy spędzić trochę czasu razem.
Korciło mnie, żeby zapytać dokąd idziemy, ale odniosłam wrażenie, że tak naprawdę krążymy bez celu i Edward sam nie ma pojęcia, gdzie mnie prowadzi. Mogłam to łatwo rozpoznać, bo znałam jego zachowanie w momentach, kiedy coś dla mnie szykował. Tym razem chodziło o sam fakty bycia razem i przyjemność płynącą ze wspólnego spaceru, co jak najbardziej mi odpowiadało. Jasne, miałam niewielkie wyrzuty sumienia, bo powinniśmy byli zostać i przypilnować uroczystości – przecież wszyscy przyjechali specjalnie dla nas – ale z drugiej strony, przecież oczywiste było, że młode małżeństwo będzie chciało spędzić trochę czasu sam na sam.
Sama myśl o tym przypomniała mi o planach wyjazdu na miesiąc miodowy, które od jakiegoś czasu snuł mój mąż. Oczywiście wszystko było wielką tajemnicą, udało mi się jednak wyciągnąć od Olivera (ach, jednak warto jest mieć przyjaciela, który jednocześnie jest partnerem siostry), że chodzi o niejaką Wyspę Esme. No cóż, mogłam myśleć o wielu rzeczach, ale z pewnością nie spodziewałabym się, że Carlisle’a stać aż na taki gest. Oficjalnie nic wciąż nie wiedziałam, żeby nie wpędzić Olliego w kłopoty, ale przynajmniej wiedziałam na co powinnam się psychicznie przygotowywać i już nie mogłam się doczekać. Alice zdradziła mi jedynie, że wyjechać mieliśmy zaraz po weselu, ale – co dodała z wielkim rozczarowaniem – przez wzgląd na warunki atmosferyczne, trzeba było przesunąć wszystko prawie o cały tydzień. Nie powiem, byłam rozczarowana, ale przecież nawet zostając w domu, mogliśmy z Edwardem dobrze się bawić.
O ile oczywiście Emmett znów nie postanowi się zabawić…
Moje rozmyślania przerwało coś, co dosłownie mnie sparaliżowało. Edward wyczuł to w tym samym momencie i zatrzymał się tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem na niego nie wpadłam. Oboje wymieniliśmy krótkie spojrzenia i czujnie rozejrzeliśmy się dookoła, machinalnie poddając się instynktowi i przybierając pozycje obronne. Puls gwałtownie mi przyśpieszył, zdradzając naszą obecność tak dokładnie, jakbym była olbrzymim, podświetlonym neonem – po prostu nie dało się nas nie usłyszeć. Byłam za to na siebie zła, ale w tym momencie i tak nie mogłam w żaden sposób tego zmienić, dlatego milczałam i nasłuchiwałam.
Zapach był prawie niezauważalny, skoro byliśmy w lesie i człowiek najprawdopodobniej by go nie wyczuł, ale ja nie miałam z tym żadnych problemów. Wyróżniał się na tle znajomej woni lasu, ostrzejszą, piżmową nutą, poza tym zbyt wiele czasu spędzałam w rezerwacie La Push, żeby nie być w stanie teraz rozpoznać któregokolwiek ze zmiennokształtnych. Co prawda nie brałam nawet pod uwagę, że obserwuje nas ktokolwiek z watahy Sama; to najprawdopodobniej był zupełnie obcy zmiennokształtny, a to mogło znaczyć tylko jedno.
Mieliśmy kłopoty.
- Bello – szepnął cicho Edward, powoli przesuwając się w moją stronę – kiedy dam ci znać, masz uciekać – powiedział, marszcząc brwi i prawdopodobnie starając się odczytać myśli naszego ewentualnego przeciwnika.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Miałam uciekać? Chyba był szalony, skoro po wszystkim, co do tej pory się wydarzyło, wierzył w to, że wycofam się i nie stanę do walki. Mogłam zrozumieć, że miał wyrzuty sumienia przez to, jak potraktował mnie przed moim wyjazdem do Sophii (to nic, że wziął mnie za Izadorę), ale przecież to, że wtedy mu się nie przeciwstawiłam, wcale nie znaczyło, że nie byłam do tego zdolna. Poza tym przecież oboje wiedzieliśmy, że zmiennokształtni są stworzeni do walki z wampirami, dlatego sam jeden – nawet będąc najlepszym biegaczem w rodzinie – nie miał szans nawet z jednym z nich. Nie mogłam go zostawić, skoro mnie potrzebował.
Powinniśmy jakoś dać znać pozostałym, pomyślałam powoli, uważnie wszystko analizując. Tylko jak? Och, Izadoro, gdzie są twoje przeczucia, kiedy to potrzebne?, zapytałam z goryczą, sama nie jestem pewna kogo. Zupełnie jakby siostra miała być w stanie mnie usłyszeć!
Edward skrzywił się, domyślając, że dyskusja ze mną jest bez sensu. Rzucił mi odrobinę zagniewane spojrzenie, chociaż zdecydowanie nie był na mnie zły – raczej po prostu się martwił – celowo je jednak zignorowałam. Nie mieliśmy zresztą czasu na to, żeby walczyć na spojrzenia, bo coś nagle poruszyło się po naszej lewej stronie. Jednocześnie odwróciliśmy się w tamtą stronę, a mnie nawet wyrwało się ciche, ostrzegawcze warknięcie, które mogło nas równie dobrze kosztować życie, gdybym jednak sprowokowała zmiennokształtnego do ataku.
Usłyszałam jakiś hałas, jęknięcie, a potem całą masę przekleństw, kiedy ktoś – już nie jako zwierzę – zaczął przedzierać się w naszą stronę. Zdążyłam jedynie pomyśleć, że to niemożliwe, zbyt oszołomiona, żeby pozwolić sobie na interpretację i rozpoznanie znajomego głosu. Nie zmieniało to jednak faktu, że…
- No litości, chyba sobie żartujecie – jęknął Jacob, nareszcie pokazując się w zasięgu naszego wzroku. Uniósł obie dłonie ku górze w obronnym geście, po czym zatrzymał się w miarę bezpiecznej odległości. – Hm, chyba mam dobre wyczucie czasu – dodał lekko oszołomiony, spoglądając na moją suknię ślubną i czarny garnitur Edwarda.
Sam wyglądał tak, jakby cały ostatni tydzień spędził w lesie. Jeśli wziąć pod uwagę brak bagażu i odległość, która dzieliła stan Waszyngton od Alaski, tak mogło być w istocie. Był chyba jeszcze większy niż go zapamiętałam, poza tym miał na sobie jedynie krótkie, poszarpane jeansowe spodenki. Śniada skóra była wyraźnie widoczna nawet w panującym w lesie pół mroku i chociaż mieliśmy początek maja, widok jego odsłoniętej skóry przyprawił mnie o dreszcze. Jako pół-wampirzyca nie odczuwałam zmian temperatury w jakiś szczególny sposób, ale wciąż byłam na nie czuła – w przeciwieństwie do wampirów, które nie odczuwały nawet największego zimna.
- Cholera, przestraszyłeś nas – zarzucił chłopakowi Edward, patrząc na niego z równie wielkim niedowierzaniem, co ja sama. Zrobił krok do przodu, chociaż ja wciąż stałam w miejscu, gapiąc się na Jacoba z rozszerzonymi oczami i otwartą buzią. Kiedy to sobie uświadomiłam, pośpiesznie spróbowałam wziąć się w garść.
- Gdyby nie ta akcja Belli z warczeniem, nawet uznałbym to za zabawne – stwierdził Jacob, swoimi słowami jedynie drażniąc Edwarda. – Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia? – zaryzykował, chyba czując się trochę niezręcznie z tym w jakiej sytuacji nas zastał. – Podejrzewam, że moje zaproszenie zawieruszyło się po drodze?
Dopiero jego pytanie otrzeźwiło mnie na tyle, żebym zdołała się poruszyć. Natychmiast pokonałam dzielącą nas odległość i wpadłam Jake’owi w ramiona, dla odmiany to jego zaskakując. Objął mnie zaskoczony i potrzebował chwili na odzyskanie równowagi, bo inaczej oboje wylądowaliśmy na ziemi. Odczekałam, aż mnie uściska, po czym pozwoliłam, żeby odsunął mnie od siebie.
- Bells, posłuchaj… - zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
Zamachnęłam się i z całej siły uderzyłam go w twarz. Zatoczył się, jeszcze bardziej zaskoczony i spojrzał na mnie tak, jakby sądził, że już całkiem postradałam zmysły.
- Hej! Najpierw mnie witasz, a potem… - Pokręcił głową i dotknął twarzy. Dzięki odcieniowy jego skóry nie było ani śladu uderzenia. – Za co to było?
- Witam, bo nareszcie się pojawiłeś – odparłam, nie szczędząc sobie gniewu. – Ale przez wszystkie te tygodnie ani razu się do mnie nie odezwałeś. Ani razu, a teraz… - Obróciłam głowę, spoglądając na Edwarda, który wyraźnie ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Odniosłam wrażenie, że jedynie czekał, aż posunę się krok dalej i całkiem wyładuję swoją frustrację na przyjacielu. – A ty z czego się śmiejesz? – syknęłam.
- Absolutnie z niczego – zapewnił, raptownie poważniejąc. Był świetnym aktorem, chociaż w tym momencie nawet jemu nie udało się w pełni zapanować nad emocjami. – Co cię sprowadza, Jacobie? – pośpiesznie zmienił temat, zanim zdążyłabym naskoczyć również na niego. Chyba obaj świetnie się moim kosztem bawili.
Jacob spojrzał na mnie, chcąc ocenić, czy przypadkiem nie mam w planach rzucić mu się do gardła, po czym zaryzykował się ponownie do mnie podejść. Spojrzałam na niego z ukosa, zakładając obie ręce na piersi i jasno dając mu do zrozumienia, że jestem zła.
- To jak to jest? Cieszysz się, że mnie widzisz? – zapytał zaczepnie, starając się jakoś mnie udobruchać.
- Bardzo – właściwie warknęłam, odpowiadając mu tonem, który sugerował zupełnie coś odwrotnego. – A teraz odpowiedz na pytanie – zażądałam.
Westchnął i wywrócił oczami.
- Chciałem się z tobą spotkać – powiedział, a ja prychnęłam. – Przestań, Isabel. Ja wciąż jestem twoim przyjacielem – nalegał, zagniewany myślą o tym, że mogłoby być inaczej.
- Oczywiście. I właśnie dlatego pozwoliłeś, żeby Sam nas wszystkich wywalił z Forks – odparłam gniewnie.
- A co ja mogłem zrobić? Sam jest alfą!
Pokręciłam głową, bo to nie było dla mnie żadne wyjaśnienie. Mógł przynajmniej spróbować się za nami wstawić, powiedzieć cokolwiek… A tak po prostu stał i pozwalał, żeby to wszystko się działo. Poza tym nie odzywał się przez ponad trzy miesiące!
- Dobra, jestem idiotą – spróbował z innej strony, widząc, że jego wyjaśnienia mnie nie interesują. – Cholernym dupkiem, czy co tam ci pasuje… Ale teraz tutaj jestem.
- Cóż za zaszczyt – mruknęłam, ale już z mniejszą pewnością siebie. Może powinnam dać mu jednak szansę na wyjaśnienie wszystkiego? W końcu zrobiłam błąd, kiedy odpychałam Santiego i Mary… - No dobrze. Więc co tutaj robisz? – dałam za wygraną.
Jacob omal się nie uśmiechnął, ale powstrzymał się, żeby mnie nie zdenerwować. Skinęłam zachęcająco głową, starając się jakoś zapanować nad emocjami.
- Po prostu nie mogę już dłużej znieść tego, co narzuca nam Sam – wyjaśnił cicho. – Źle cię potraktował. Nie zrobiłem nic teraz, więc chcę zrobić teraz, bo wciąż jestem twoim przyjacielem, ale… Nie myślałaś przypadkiem o tym, żeby przygarnąć bezdomnego wilka…?
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Że co?!

4 komentarze:

  1. Z wielkimi przeprosinami i dedykacją dla wszystkich moich czytelników. To naprawdę wspaniałe, że jest was coraz więcej! Kolejny rozdział postaram się dodać zdecydowanie szybciej, obiecuję.
    Ach, chciałabym też podziękować asiapi9 za nominację. Odpowiem na nią już jutro ;)

    Pozdrawiam,
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdzial :) bardzo podoba mi się opis wesela, aż można poczuć tamtą atmosferę :) I pojawił się także Jacob, chyba zareagowałabym podobnie jak Bella w takiej sytuacji. Coś czuję że niedługo stanie się coś co zburzy tą sielankę, pozdrawiam i życzę dużo weny :)
    CzekoladoweFrykasy

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie nowy rozdział :-) a u ciebie znowu długa przerwa :(

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa