Trzydzieści sześć.
Krew nieśmiertelnej
W pierwszej
chwili był szok – ten oszałamiający moment, kiedy poczuła słodycz w swoich ustach.
Serce jej przyśpieszyło, jakby i tak na co dzień nie biło w tempie znacznie
przekraczającym to, które można by określić mianem ludzkiego. Zaraz po tym,
kiedy jej umysł wyłączył się, a eksplozja słodyczy w ustach przestała do tego
stopnia oszałamiać, pojawiła się czyta przyjemność.
Oczy
Izadory rozszerzyły się, z ust zaś wyrwał się pełen niedowierzania i
przyjemności jęk, zaraz też jeszcze śmielej przywarła do szyi Olivera,
łapczywie spijając krew. Chłopak uśmiechnął się niepewnie i - chociaż blady jak
śmierć i niepewny - odchylił odrobinę głowę, żeby było jej łatwiej. Spróbowała
bez odrywania się od rany spojrzeć mu w oczy; szmaragdowe tęczówki błyszczały i
dostrzegła w nich tyle miłości, że wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją dreszcz
rozkoszy. Odniosła wrażenie, że towarzyszące temu spojrzeniu emocje były
silniejsze niż te, które towarzyszyły jej, kiedy piła krew i chyba tak było w
istocie. Tak naprawdę chodziło wyłącznie o Olivera.
Jego krew
jej nie przerażała. Świadomość, że robił to wszystko dla niej, napawała ją
dziką przyjemnością. Cokolwiek się działo, bez wątpienia było wspaniałe.
- Kocham
cię - jęknęła, niechętnie odrywając się od jego szyi. Ale wiedziała, że wzięła
już dość, a przecież nie chciała go skrzywdzić.
Poderwał
głowę i spojrzał na nią okrągłymi ze zdumienia oczami. Był blady i ciężko
oddychał, jakby właśnie przebiegł maraton, ale to zdawało mu się nie
przeszkadzać. Lekko chwiał się na nogach i musiał jej się przytrzymać, ale i to
nie powstrzymało go przed tym, żeby zdołał promiennie się uśmiechnąć i z
czułością spojrzeć jej w oczy.
Kocham
cię... Wypowiedzenie tych dwóch słów nagle okazało się dziecinnie
łatwe, samo wyznanie zaś było tak szczere, jak tylko mogło być to możliwe. To
było tak, jakby wypowiedziała oczywisty fakt - jakby to miało miejsce od dawna,
a ona po prostu nie była tego świadoma. Jak to możliwe, że ona - właśnie ona,
mając swoje niezwykłe przeczucia - mogła nie zorientować się, że ktoś taki jak
Oliver jest jej w tym życiu pisany?
Ale
przecież wiedziała!
Ona
jest drogą do niego..., przypomniała sobie dręczącą ją myśl, która
pojawiła się, kiedy w końcu odnalazła Isabel. Wtedy tego nie zrozumiała, ale
teraz wszystko było już jasne. Czyż nie słyszała tego samego na chwilę przed
tym, jak Bella i Edward pojawili się wraz z rannym Oliverem? Przecież od
początku wiedziała, że jej przeczucie miało jakiś związek z jej bliźniaczą
siostrą. A Ollie był przecież jej najlepszym przyjacielem.
- Ona
jest drogą... - wymruczała w zamyśleniu.
Oliver
spojrzał na nią w roztargnieniu.
- Mówiłaś
coś? - zapytał, ale jedynie uśmiechnęła się i zaprzeczyła ruchem głowy.
Powinien zacząć się przyzwyczajać do tego, że jest inna.
- Tak tylko
czasami mówię do siebie. - Wyszczerzyła się do niego. - Przeszkadza ci to? -
zmartwiła się po chwili, spoglądając na niego niepewnie.
- Powiem ci
szczerze, że chyba teraz już nic mnie nie zdziwi - przyznał i uśmiechnął się.
Wciąż był tak blisko, że czuła zapach jego krwi i wciąż widziała ranę na szyi,
ale nie miała ochoty ponownie się do niej przyssać. Ta krew również nie
napawała jej obrzydzeniem, być może dlatego, że wciąż była pijana ze szczęścia.
- Chciałabyś jeszcze? - zapytał natychmiast, kiedy tylko zorientował się na co
patrzy. Jego dłoń machinalnie powędrowała do szyi.
- Nie, już
mi wystarczy. - Czule ułożyła dłoń na jego własnej. Zrozumiał gest, dlatego
odsunął rękę, pozwalając żeby jej palce musnęły miejsce ugryzienia. Pod jej
dotykiem skóra natychmiast się scaliła i nie pozostał nawet ślad. - Dawno nie
czułam się taka silna - wyznała, zachwycona swoimi zdolnościami. Uzdrawianie
chyba nigdy nie przychodziło jej z taką łatwością.
Oliver
uśmiechnął się promiennie, po czym znów musnął wargami jej usta. W jego oczach
dostrzegła niezrozumiały błysk, który ją zdziwił. Odsunęła się odrobinę, żeby
móc spojrzeć na niego z zainteresowaniem.
- No co cię
tak bawi? - zapytała.
Parsknął
śmiechem.
- Masz krew
na ustach. To chyba się nazywa słodki pocałunek, nie? - zażartował, zupełnie
nie przejmując się tym w jaki sposób się żywiła.
Roześmiała
się radośnie, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Była w znakomitym nastroju,
chociaż przecież ani ona, ani Oliver nie zrobili czegoś zabawnego. Po chwili
zastanowienia doszła do wniosku, że chodzi o samą jego obecność, co absolutnie
jej odpowiadało. Przy Oliverze czuła się silna i pewna siebie, zaś
wszelakie obawy o to kim była schodziły na dalszy plan. Skoro jemu to nie
przeszkadzało, dlaczego miałaby się tym przejmować?
Oliver
kolejny raz przycisnął ją do ściany, po czym spróbował musnąć wargami jej usta.
Odwzajemniła pocałunek, ale tym razem zdecydowanie krócej i zdecydowanie
odsunęła go od siebie. Spojrzał na nią urażony, co ją rozbawiło. Jak mógł
pomyśleć, że cokolwiek zrobił nie tak? Miała ochotę go całować, pozwalać żeby
jej dotykał, ale właśnie dlatego powinni byli przestać. Dopiero co zaczynała
odkrywać uczucie, które ich łączyło, a pośpiech mógłby zniszczyć fascynację,
którą w tym momencie czuła. Pragnęła, żeby wszystko toczyło się swoim tempem,
powoli i subtelnie, żeby mogła go stopniowo poznawać i móc odwzajemniać się tym
samym.
- Chyba nie
chcesz się mną znudzić, prawda? - zapytała, uśmiechając się uspokajająco. - Nie
wiem co o mnie sądzisz, ale ja nie jestem tego
rodzaju dziewczyną. - Starannie zaakcentowała słowo „tego”, żeby zrozumiał co
ma na myśli.
-
Oczywiście, że nie! - zaprotestował gwałtownie i zrozumiała, że mogła
niefortunnie się wyrazić, a jej słowa zabrzmiały niczym oskarżenie. - Wiesz, że
nigdy bym nie pomyślał o tobie w ten sposób, Izadoro! - przekonywał,
spoglądając na nią z niedowierzaniem.
Westchnęła
i przeczesała włosy palcami.
- Przecież
wiem. Przepraszam, nie to miałam na myśli - zreflektowała się. - Chciałam po
prostu powiedzieć, że nie lubię się śpieszyć. Poza tym tak bardzo cię pragnę,
że nie wiem do czego byłabym zdolna, a nie chcę zrobić ci krzywdy. Zwłaszcza
teraz, kiedy... - Spojrzała wymownie na jego szyję. - Dawno nie czułam się tak
silna i niebezpieczna - wyznała cicho.
Spojrzał na
nią, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie i... swego rodzaju niepewność?
Być może w końcu uprzytomnił sobie, że jest istotą, której powinien się obawiać
- istotą nie z tego świata, w połowie wampirzycą i bezwzględną nieśmiertelną,
która jednym nieostrożnym ruchem mogłaby pozbawić go życia. Przypomniała sobie
jego wzrok, kiedy patrzył na nią i Izadorę w tamtym lesie, kiedy wyznały mu kim
są naprawdę, i coś przewróciło jej się w żołądku. Potwory,
usłyszała jego głos w swojej głowie i aż ją zmroziło, kiedy pomyślała, że
mógłby znów na nią w ten sposób spojrzeć. Jak mógł kochać kogoś, kto mógł
okazać się jego zgubą?
Ale wtedy
poczuła jego dłonie na swoich biodrach i wszelakie obawy momentalnie zniknęły,
wyparte przez czułość i ciepło jego dłoni. Przyciągnął ją do siebie, po czym
usiadł na jej łóżku, sadzając ją sobie na kolanach - dokładnie tak jak wtedy,
kiedy siedzieli przy jej kole garncarskim, zafascynowani i przerażeni
targającymi nimi uczuciami. Wtedy też czuła się aż tak bezpiecznie i chciała
czegoś więcej, chociaż nie miała zielonego pojęcia, czego te uczucia mogły
dotyczyć.
- Nie
wydaje mi się, żebyś mogła zrobić mi coś złego - stwierdził z przekonaniem,
bawiąc się jej włosami. Zaczął nawijać na palec kosmyk ciemnobrązowych loków. -
A nawet jeśli, chyba lepszej śmierci nie można sobie wyobrazić - zażartował
głupio; jęknęła i trzepnęła go w ramię, zła na to, że podchodził do tego tak
lekko.
- Oliverze
Collins! - zaprotestowała gniewnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Dobry Boże,
momentami był tak bardzo niewinnie naiwny...
Roześmiał
się, tym samym poprawiając jej humor i sprawiając, że również zaczęła
chichotać. Oliver miał w sobie coś niezwykłego, co intrygowało i sprawiało, że
inni czuli się przy nim dobrze - albo próbowali go udusić, zależnie od
sytuacji. Tym bardziej była zdziwiona, że do tej pory nie miał szczęścia w
miłości. Wiedziała od Isabel, że zwykle miał pecha zakochiwać się w najmniej
odpowiednich osobach, które w żadnym wypadku nie potrafiły go docenić. Po co
komu normalny chłopak, któremu zależy na czymś więcej prócz seksu, prawda?
A przecież
był przystojny. I słodki. Miał chłopięce ryzy twarzy i złociste włosy, które
opadały mu na twarz i zwykle tworzyły na głowie nieład. Wyciągnęła rękę, żeby
przeczesać je palcami i przekonać się, że nawet najporządniejszy grzebień nie
byłby w stanie doprowadzić ich do porządku. Oliver jedynie uśmiechnął się
pobłażliwie, dostrzegając jej starania, po czym ujął jej dłoń i ścisnął ją
lekko. W oczach wciąż dostrzegała pożądanie i widziała, jak czasami zdarza mu
się spojrzeć na jej usta, ale nie próbował więcej jej całować.
To ją
rozczuliło. Nagle zapragnęła jakoś go wynagrodzić - nie tylko za ten drobny
gest, ale też za całą miłość i siłę, którą jej podarował. Zapragnęła dać mu coś
od siebie, tak jak i on to zrobił, kiedy specjalnie dla niej otworzył sobie
żyły.
Spojrzała
na niego z błyskiem w oczach.
- Tak
bardzo chciałabym czegoś spróbować... - westchnęła i uśmiechnęła się niepewnie,
widząc jego dezorientacje. - Ufasz mi?
- Och... -
zawahał się. - Tak.
Gdyby tylko
wiedziała, że może go przez to zgubić... Ale nie miała pojęcia, poza tym była
podekscytowana jak dziecko samą myślą o tym, co zamierzała zrobić. Obróciła się
tak, żeby móc na niego patrzeć i usiadłszy mu okrakiem na kolanach, musnęła
palcami swoją szyję. Oliver zmarszczył czoło, niczego nie podejrzewając, więc
zdecydowanym ruchem rozcięła sobie skórę, po prostu przeciągając po niej ostrym
jak brzytwa paznokciem.
- Dora! -
wyrwało mu się i zaraz zaczął się rozglądać za czymś, czym mógłby zatamować
krwawienie, ale powstrzymała go ruchem głowy.
- Przestań.
Tak nie może mi się stać krzywda - zaprotestowała stanowczo. Spojrzał na nią
speszony, przypominając sobie o jej inności.
- No tak,
ale co ty...
Pokręciła
głową.
- Cii...
Obserwował
ją, kiedy starła palcami kilka kropli swojej krwi i dotknęła jego ust. Kiedy
zobaczyła rubinową kropelkę na jego wargach, momentalnie zapragnęła go
pocałować, ale nie zrobiła tego. Oliver wysilił się na uśmiech i oblizał usta.
Chociaż nie był wampirem ani nawet hybrydą, nagle po prostu zapragnęła żeby
mógł skosztować krążącego w jej żyłach osocza, dokładnie tak, jak wcześniej
sama piła z niego. To nagle wydało jej się bardzo ważne.
Oliver
westchnął, po czym nachylił się i ucałował ją w szyję, dokładnie w miejscu, gdzie
zrobiła nacięcie. Zadrżała mimowolnie i uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Wiesz, to
strasznie dziwne - przyznał. - Ja chyba nie powinienem... - zaczął, a potem
gwałtownie urwał, spoglądając na nią w osłupieniu.
Poczuła
niepokój, kiedy coś zmieniło się w jego spojrzeniu. Jej oczy rozszerzyły się,
puls kolejny raz przyśpieszył. Otworzyła usta, chcąc zapytać co się stało i
poprosić, żeby jej nie straszył, ale nie zdążyła zadać żadnego pytania, kiedy
nagle wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Oliver krzyknął
i zgiął się wpół. Zaskoczona i przerażona aż spadła z jego kolan na podłogę;
kiedy wylądowała na plecach, na moment aż zabrakło jej tchu, nie była jednak
oszołomiona na tyle długo, żeby zapomnieć o tym, co się działo. Kiedy znów
usłyszała krzyk, poderwała się tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie.
Dopadła do łóżka, przerażona widokiem ściągniętej bólem twarzy chłopaka i jego
nieurwanym wrzaskiem.
- Oliver?
Oliver! O mój Boże, Ollie! - zaczęła powtarzać niczym w transie, a potem sama
również zaczęła krzyczeć.
Usłyszała
dźwięk otwieranych drzwi, a potem nagle zrobiło się zamieszanie. To Isabel
pierwsza znalazła się w pokoju. Jej czekoladowe oczy były ogromne niczym
spodki, poza tym chyba o coś pytała, ale Izadora prawie jej nie słuchała.
Chwiała się na nogach i pewnie upadłaby, gdyby tuż obok nie zmaterializował się
gotowy do podtrzymania jej Edward.
- Co się
stało? - Dopiero głos Carlisle'a przedostał się do jej świadomości. Doktor
zaraz znalazł się bliżej, chcąc ocenić sytuacje. - Odsuńcie się - nakazał,
chcąc mieć dostęp do Olivera.
Izadora
czuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Edward właściwie na wpół prowadząc,
na wpół wlokąc, zmusił ją do ruchu i przejścia na drugi koniec pokoju. W
drzwiach dostrzegła Esme i jeszcze kilkoro Cullenów, poza tym w oczy wrzuciła
jej się zaniepokojona Mary. Odniosła wrażenie, że matce ulżyło, kiedy
przekonała się, że Dora jest cała.
- Co ci się
stało w szyję? - zapytała Bella, biorąc ją pod ramię. Izadora była zdziwiona,
że ją usłyszała, bo w uszach wciąż dźwięczały jej krzyki Olivera.
- Ja... O
Boże... Pozwoliłam mu się napić i... On nagle upadł. Ja przecież nie chciałam,
żeby... - Mówiła bez ładu i składu, niezdolna sklecić sensowne zdanie. - Ja
naprawdę...
Ręce Belli
nagle zniknęły, a na jej ramieniu pojawiły się nowe - tym razem zimne i silne.
Uniosła głowę, dostrzegając rozmazującą się twarz Santiego. Wampir lekką ją
potrząsnął, żeby skupiła na nim wzrok i odzyskała równowagę. Jego krwiste
tęczówki uważnie lustrowały jej postać.
- Dora, coś
ty zrobiła? - zapytał. - Patrz tutaj na mnie! - zażądał, kiedy spróbowała uciec
wzrokiem gdzieś w bok. - Co zrobiłaś?
Nie była
pewna co zaskutkowało - stanowczy ton czy mające w sobie coś groźnego i
perswazyjnego za razem spojrzenie - ale udało jej się wziąć w garść.
Zawstydzona i przerażona spojrzała ojcu w oczy, po czym w końcu zdołała się
odezwać:
- On mnie
kocha. Oddał mi się, a ja chciałam, żeby miał coś ze mnie... - Zamilkła,
speszona obecnością innych.
Santiego
uniósł brwi, ale zaraz potrząsnął głową żeby dać jej znać, że to w tym momencie
najmniej go interesuje (chociaż z pewnością interesowało).
- Mniejsza
o to. Pił z ciebie? - zapytał, ściskając jej ramiona tak mocno, że aż jej
zdrętwiały. - No, pił? - ponaglił, kiedy nie odpowiedziała.
- Ups... -
rozległo się gdzieś za jego plecami.
Rozluźnił
uścisk na ramionach Izadory, żeby obejrzeć się na Mary. Stała z zaplecionymi za
plecami dłońmi i poczuciem winy w spojrzeniu.
- „Ups”?
- powtórzył wytrącony z równowagi. - Kiedy tobie zdarza się powiedzieć „ups”... - zaczął i skrzywił się.
- Nie zaczynaj - przerwała mu. - Tak, tak. Wiedziałam, że powinnam była coś jeszcze Izadorze powiedzieć, ale po prostu wyleciało mi z głowy - usprawiedliwiła się, rozkładając bezradnie ręce.
„Zdarza się najlepszym” - zdawała się w ten sposób mówić, ale Izadora zupełnie nie rozumiała o co im w tym momencie chodzi.
Nie nadążała już za tym, co działo się wokół niej. Tym bardziej była wdzięczna Carlisle'owi, który zdecydował się do nich dołączyć.
- O czym nie powiedziałaś Isabel i Izadorze, Mary? - zapytał spokojnie przyjaciółkę. Spojrzała na niego z roztargnieniem, chyba nie do końca przywykła do tego, że już nikt nie zwraca się do niej Corin. - Spokojnie, Doro - zwrócił się po chwili do niej, zauważywszy, że wygląda jakby zaraz miała zemdleć. - Nie wiem jeszcze co mu jest, ale to wygląda tak, jakby...
- Przemieniał się. Oczywiście - wtrącił się Santiego. - Taki mały szczególik, który jeszcze wyróżnia je od normalnych pół-wampirów: ich krew działa niemal jak jad. Mary zapomniała wspomnieć... Fajna sprawa, nie? - mruknął z nieodczuwanym entuzjazmem.
- Fajna - rzuciła z równie wielką ironią Bella. Izadora pomyślała mimochodem, że jej siostra nawet nie wie, jak bardzo momentami przypomina ojca, którego tak bardzo starała się wciąż wyprzeć. Albo i wiedziała, sądząc po tym, jak zacisnęła usta.
- W takim razie wszystko jasne - stwierdził spokojnie Carlisle, obojętny na ich złośliwości. Położył jej dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. - Nic złego się nie dzieje, kochanie. I tak prędzej czy później musiało do tego dojść - westchnął, przypominając jej o umowie z Kajuszem. - Nie mówię, że w ten sposób, ale... No cóż, teraz pozostaje nam jedynie czekać.
Izadora obserwowała. Kolejne dni zdawały cię ciągnąć w nieskończoność, co było dość ironiczne, bo do tej pory miała wrażenie, że cały świat przyśpieszył i teraz pędzi w jakimś niewiadomym kierunku. Carlisle zapewniał ją, że wszystko idzie w dobrym kierunku, poza tym nauczył ją na co zwracać powinna uwagę, oceniając przebieg przemiany, ale to wcale jej nie uspokajało. Sugerował, żeby przenieść Olivera do jakiegoś pustego pokoju, ale nie pozwoliła na to, gotowa warczeć albo wręcz walczyć, gdyby ktoś usiłował się jej sprzeciwiać. Ostatecznie stanęło na tym, że poza nią i doktora (wolała mieć pewność, że wszystko faktycznie idzie dobrze) nikt nie miał wstępu do jej pokoju.
Ostatni dzień. Wyczekiwała go z takim utęsknieniem, ale teraz, kiedy uświadomiła sobie, że być może już za kilka godzin przemiana dobiegnie końca, wcale nie czuła się pewnie. Jak miał zareagować Oliver? Już nie krzyczał, co przyjęła z ulgą, bo każda oznaka bólu była niczym wymierzony w jej serce sztylet, ale to przecież niczego nie znaczyło. Skąd mogła wiedzieć w jaki sposób zareaguje, kiedy odkryje czym się z jej winy stał? Przecież tak bardzo jej ufał... A ona go zawiodła, za co bez wątpienie miał ją znienawidzić. Przecież sama się nienawidziła, więc jak mogłoby być inaczej?
W jakimś stopniu była to wina Mary i Santiego, bo nic im nie powiedzieli, ale przecież nikt nie kazał jej zachować się w tak durnowaty sposób i dzielić się swoją krwią z człowiekiem! Dobry Boże, jak coś takiego mogło w ogóle jej przyjść do głowy? Ale przecież wtedy czuła, że tak powinna zrobić, że musi się do tego posunąć, bo inaczej...
Czuła! Ha, dobre sobie! Najwyraźniej nie potrafiła już odróżnić przeczuć od głupich pomysłów, które czasami przychodziły jej do głowy.
A teraz już było za późno...
Usiadła na skraju łóżka i zapatrzyła się na znajomą twarz. Widziała już pewne zmiany, które zaszły w jego wyglądzie - jeszcze piękniejsze i bardziej wyraziste rysy, niemal srebrzysty odcień włosów, doskonała sylwetka... Był piękny, ale czyż nie było to zabójcze piękno? Przecież skazała go na coś okropnego, czego niemal na pewno nie chciał...
Miał ją znienawidzić. Była tego pewna, ale to i tak nie zmieniało faktu, że czekała na jego przebudzenie z utęsknieniem. Rano Carlisle przyszedł, żeby z nią porozmawiać i wytłumaczyć, że to zły pomysł, żeby była przy nim sama - jako nowo narodzony mógł zachować się w najmniej przewidywany sposób, zwłaszcza, że w jej żyłach krążyła krew - ale powiedziała mu, że jej to nie obchodzi. Jedynie westchnął i wyszedł, ale podejrzewała, że wszyscy i tak są w gotowości, chcąc chronić ją na wszystkie możliwe sposoby. Uznała to za kompromis - jedyny na jaki mogła się zgodzić.
Przerwała rozmyślania, kiedy doszedł ją dziwny, niepokojący dźwięk. Zesztywniała cała, słysząc jak ledwo bijące wcześniej serce Olivera gwałtownie przyśpieszyło. Zerwała się na równe nogi, gotowa kogoś zawołać, ale coś ją powstrzymało. Jej własny puls przyśpieszył, ale nic nie mogło się równać z coraz szybszą pracą organu Olivera, które teraz przypominało pracujący na najwyższych obrotach silniczek, który chyba jedynie cudem jeszcze nie wyrwał mu się z piersi.
A potem stanęło i zapanowała cisza.
Izadora wstrzymała oddech; bała się wydać z siebie chociaż najcichszy dźwięk, chociażby westchnienie. Milczenie było czymś dobrym.
To już..., pomyślała przerażona.
Oliver leżał nie ruchomo. Nie oddychał, jego serce stanęło na dobre. Izadora zacisnęła obie dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę i niczym urzeczona wpatrywała się w nowo narodzonego wampira. Cisza dzwoniła jej w uszach, kiedy zaś nie wytrzymała i zaczerpnęła powietrza, dźwięk ten wydał się nienaturalnie głośny.
Właśnie wtedy Oliver się poruszył. Machinalnie cofnęła się o krok.
Błagam, tylko mnie nie znienawidź...
Jego powieki drgnęły. Poczuła, że robi jej się słabo...
Błagam, tylko...
Otworzył oczy; jego tęczówki były barwy świeżej krwi...
Błagam...
OMG!!!!Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Cud miód i maliny XD Cudowny rozdział!!!!!wow!!!!!Aż brak słów !!!!Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ?? Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńKiedy możemy spodziewać się rozdziału?
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością.
Jak dobrze pójdzie, jutro albo w środę. Jestem w trakcie pisania. To ważny rozdział, ostatni tej księgi(ale nie opowiadania ;) ), więc chce żeby był dopracowany.
UsuńNessa.