Trzydzieści pięć.
Ofiara
Izadora
rozejrzała się po swoim nowym pokoju. Właściwie Alice zdążyła już zagarnąć go
dla siebie, ale w końcu udało jej się zmusić chochlica do tego, żeby odstąpiła
jej tę sypialnie. Bo gdzie indziej mogłaby mieć lepsze światło do malowania,
jeśli nie w tym obszernym, jasnym pokoju ze szklaną ścianą? Okno ciągnęło się
aż od sufitu po podłogę, widok zaś wychodził na tę bardziej urodziwą ścianę
lasu. Zdecydowanie nie mogła przepuścić okazji zamieszkania tutaj, musząc się
zadowolić jedną z pozostałych sypialni, tak zwanych gościnnych. Alice była
znakomita w urządzaniu pokoi, dlatego z pewnością miała sobie poradzić z tym
zadaniem raz jeszcze.
No cóż,
pozornie spędziła w Volterze może ponad tydzień, ale przez ten czas zdążyło
zmienić się tak wiele, jakby nie było jej o wiele dłużej. Po pierwsze,
Cullenowie w końcu wyprowadzili się od Denalczyków, kupując własny dom. Nadal
mieszkali na Alasce, w małej miejscowości o jakiejś śmiesznej nazwie, której za
nic w świecie nie była w stanie zapamiętać. Dom był przytulny i zdecydowanie
bardziej przyjazny niż wtedy, kiedy po korytarzach pałętała się Tanya, obnosząc
się ze swoją niechęcią do Isabel i – co za tym szło – również do jej
bliźniaczki. Izadora szczerze jej nie znosiła, dlatego taki obrót spraw jak
najbardziej jej odpowiadał. Tym bardziej, że – jak dowiedziała się dopiero w
samolocie, kiedy w pośpiechu opuszczali nieprzyjazne Włochy – w okolicy
znajdowała się całkiem dobra Akademia Sztuk Pięknych. I że już ma tam zaklepane
miejsce, bo Isabel już od jakiegoś czasu męczyła Carlisle’a pomysłem tego, żeby
zrobić jej tego rodzaju niespodziankę. Izadora sama nie wiedziała kiedy i jak
Bella wysłała niektóre z jej prac, ale
była jej za to wdzięczna do tego stopnia, że nie potrafiła się zdenerwować na
tak rażącą ingerencję w prywatność. Przecież od dawna marzyła o tym, żeby
wrócić na ASP!
A po
drugie, były jeszcze zmiany związane z Oliverem, Mary i Santiego. Żadne z nich
nie mogło przecież zostać w Volterze, co Kajusz jasno dał im do zrozumienia.
Propozycja tego, żeby przynajmniej tymczasowo zamieszkali z nimi, wypłynęła z
jej ust sama, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Miała wrażenie, że Isabel
może mieć jakieś obiekcje, ale jedynie spojrzała na swoich biologicznych
rodziców i nie odezwała się ani słowem. Do tej pory wyczuwała wyraźne napięcie,
ale miała nadzieję, że znajdzie jakiś sposób żeby ich ze sobą pojednać.
Przecież zarówno Santiego, jak i Mary zrobili wszystko, co było konieczne,
prawda? Przynajmniej tak sobie wmawiała, walcząc z żalem, który gdzieś w głębi
serca wciąż do tej dwójki żywiła. Jakby nie patrzeć porzucili ją i zostawili
samą sobie, goniącą za przeczuciami, które równie dobrze mogły doprowadzić ją
do oddziału zamkniętego w jakimś szpitalu psychiatrycznym. Szczerze
powiedziawszy, kiedy zaczęła zbliżać się do przemiany i odkrywać swoje
zdolności, kilkukrotnie sama miała ochotę coś podobnego zrobić, przerażona
swoją innością.
To również nie
miało już dla niej znaczenia, ale dla Isabel i owszem. Przynajmniej w tym
momencie, bo Izadora wierzyła, że jakoś sobie jeszcze to wszystko poukładają.
Czuła, że tak będzie, chociaż nie była w stanie stwierdzić kiedy. Zresztą pal
to licho, liczył się sam fakt tego, że istniała nadzieja. Jak długo mogła
przynajmniej wierzyć, że wszystko będzie dobrze, była w stanie zachować zdrowe
zmysły.
Szkoda
tylko, że nie była taka pewna, kiedy przypominała sobie obietnicę, którą
złożyła Kajuszowi, a jeszcze wcześniej Aro. Coś przewróciło jej się w żołądku,
kiedy przypomniała sobie własne słowa, a potem rozszerzone w geście
niedowierzania oczy Olivera. I jeszcze coś, jedno jedyne słowo, którym określił
ją i jej podobnych, kiedy dowiedział się całej prawdy o wampirach: potwór. Jak
miała pozwolić na to, żeby sam stał się nieśmiertelny, skoro miał do tego takie
podejście? Pomijając już fakt tego, że jako kobieta nie miała jadu, a obietnicę
złożyła jedynie pod wpływem chwili, żeby tylko ocalić Olivera. Oczywiście w grę
wchodziło poproszenie któregokolwiek z Cullenów – Carlisle na pewno by się
zgodził, wiedząc jak wielkie konsekwencje niosłoby ze sobą złamanie danego
Kajuszowi słowa – ale to już nie byłoby to samo. To ona obiecała, poza tym
Oliver tego nie chciał. Co więc mieli zrobić w tej sytuacji?
Jaka byłaś głupia, pomyślała mimochodem.
Naprawdę sądziłaś, że to będzie takie
proste, bo patrząc na Olivera potrafisz wyobrazić go sobie jako wampira? Sama
go na to skazałaś, Izadoro. Coraz bardziej rozgoryczona, musiała przyznać
własnemu sumieniu rację, ale to było takie trudne… Przecież chciała dobrze, a
kiedy mówiła wręcz czuła, że powinno stać się właśnie w ten sposób. Wtedy to
wydawało się dobrym pomysłem, bo liczyła naiwnie na to, że znajdzie jakieś
rozwiązanie, ale teraz dobrze już wiedziała, że takowe po prostu nie istnieje.
Mogła co najwyżej przemienić (albo raczej poprosić kogoś o to) Olivera albo
ryzykować, że wkrótce wszyscy zginą. Kajusz był zdecydowanie bardziej
konsekwentny od Aro i obawiała się, że będzie rządził żelazną ręką. Co jak co,
ale nie miała najmniejszych wątpliwości, że wieść o wydarzeniach w Sali
Tronowej szybko rozniesie się po całym świecie nieśmiertelnych, a Kajusz
postara się, żeby wszyscy przekonali się, kto teraz dzierży władzę. Myśląc o
tym, nie mogła odpędzić się od myśli, że źle zrobili, pozwalając żeby Aro
został odsunięty, ale co właściwie mieli zrobić? Konflikt ich nie dotyczył, a
wtrącając się, mogli co najwyżej stracić życie.
- Jeszcze
za to zapłacimy – powiedziała cicho do swojego odbicia w szybie. Aż wzdrygnęła
się, porażona niepokojącym brzmieniem myśli, którą pod wpływem impulsu
wypowiedziała na głos, a która chwilę wcześniej pojawiła się w jej umyśle.
- Mówiłaś
coś? – Aż wzdrygnęła się, słysząc nagle za sobą głos Olivera. Odwróciła się tak
gwałtownie, że zaskoczony chłopak aż cofnął się o krok. Nawet nie zauważyła,
kiedy poszedł tak blisko, a przecież powinna była. To ona była obdarzoną
wyjątkowymi zdolnościami i wyostrzonymi zmysłami nieśmiertelną, on zaś
zwyczajnych człowiekiem. – Wybacz. Pukałem, ale nie odpowiadałaś, więc…
- Po prostu
nie słyszałam – powiedziała, stawiając na łagodny ton. Czuła się speszona tym,
że mogła się aż do tego stopnia zamyślić. – Czasami mówię do siebie. Wiesz -my,
artyści - po prostu tak mamy – zażartowała, starając się rozluźnić atmosferę.
Przy nim zawsze jakimś cudem jej się to udawało. – Chciałeś coś?
- Mhm… -
Machinalnie przeczesał palcami jasne włosy. – Właściwie to nie. Ta mała czarna –
wywrócił oczami, mając oczywiście na myśli Alice – nie bierze nawet pod uwagę tego,
że miałbym coś do powiedzenia w kwestii własnego pokoju, dlatego szwendam się
bez celu. Usłyszałem twój głos, więc wszedłem.
Wzruszył
ramionami i bezradnie rozłożył ręce. „Oto jestem” – wydawał się mówić, myśl ta
zaś z niewiadomych przyczyn sprawiała, że czuła się przyjemnie połechtana. Bo
przyszedł właśnie tutaj. Do niej.
- To nawet
lepiej – stwierdziła i zabłysła równymi, białymi zębami. – Potrzebowałam właśnie
kogoś, kto pomoże mi to uporządkować – oznajmiła, ruchem ręki wskazując na
najbardziej zagracony róg swojego nowego pokoju.
Oliver
spojrzał w tamtym kierunku i parsknął śmiechem. Również się uśmiechnęła,
doskonale rozumiejąc jego reakcje. W kącie stały dokładnie te same obrazy,
które wieszał dla niej za pierwszym razem, kiedy nawet mimo planów Belli
zaprosiła go do siebie. Przypomniała sobie, jak później siedziała mu na
kolanach, tuż przy kole garncarskim, a ich usta były tak blisko siebie, że
niewiele trzeba było, żeby się pocałowali. Gdyby tylko wtedy nie pojawiła się
Bella… Westchnęła i odwróciła wzrok, nie chcąc tego roztrząsać.
Obserwowała
go, kiedy pracował, podobnie jak za pierwszym razem, w absolutnym milczeniu.
Przekrzywiła lekko głowę i zachwycała się nie tylko refleksami światła, które
tańczyły w jego jasnych włosach, ale również tym, że nawet nie pytał ją o to,
co powinien zrobić. Pamiętał. Dobry Boże, doskonale pamiętał, jak ostatnim
razem nim dyrygowała i teraz bez problemu potrafił wykorzystać jej rady tak,
żeby rozplanować obrazy na ścianie dokładnie według tego, czego mogłaby
oczekiwać. Zacisnęła usta, czując jak wzruszenie ściska ją za gardło. Jak mogła
się nawet nie zorientować, kiedy słuchał jej z takim zainteresowaniem,
prawdopodobnie analizując każde kolejne słowo, gest i ruch…?
Wprawnie
zawiesił ostatni obraz i obejrzał się na nią, chcąc poznać opinię. Widząc jej
minę, uśmiech na jego ustach momentalnie zamarł.
-
Schrzaniłem, tak? – Skrzywił się. – Cholera jasna, a przecież mi się zdawało…
Dobra, tylko daj mi chwilę, a… - zaczął.
Pokręciła
głową.
- Ollie –
upomniała go stanowczym głosem, jednocześnie zaskakując tym, że wykorzystała
ten skrót. – Wyluzuj. Przecież jest idealnie.
Zmrużył
oczy, po czym wyprostował się i spojrzał na nią w przenikliwy sposób. Poczuła
się dziwnie pod spojrzeniem jego szmaragdowych tęczówek.
- Wiec o co
chodzi? – zapytał, zakładając obie ręce na piersi. Był zdecydowanie bardziej
spostrzegawczy niż jej się na początku wydawało. – Jak głowa? – zapytał nagle,
szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia.
Machinalnie
uniosła dłoń do czoła i potarła gładką skórę. Doszła do siebie już chwilę po
tym, jak w końcu znaleźli się na świeżym powietrzu, ranka zaś musiała pewnie
zniknąć jeszcze wcześniej. Co jak co, ale w tym przypadku zgadzała się z
Santiego – przecież była Uzdrowicielką, obojętnie jak dziwnie dla niej ten
termin brzmiał. Chyba nawet tym dziwniej, że wciąż brzydziła się krwi i to na
dodatek swojej własnej.
- Powinnam chyba
zacząć zapisywać imiona wszystkich, którzy zamierzają mnie o to zapytać –
stwierdziła, wysilając się na uśmiech. Carlisle oczywiście już dokładnie ją o
wszystko wypytał, zafascynowany jej zdolnościami. Podejrzewała, że nie mógł tak
do końca przeboleć tego, że w żadnym wypadku nie brała pod uwagę medycyny, ale
co mogła poradzić? Mdlejąca na widok krwi wampirka-lekarka? Brzmiało jak marny
żart, poza tym Izadora chciała tworzyć. – Czuję się świetnie – zapewniła.
Oliver
pokiwał głową, chociaż nie wyglądał na przekonanego. Spróbowała uśmiechnąć się
bardziej wiarygodnie i nawet podeszła bliżej, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Jego
serce gwałtownie przyśpieszyło, kiedy znaleźli się na tyle blisko siebie, że
czuła ciepło bijące od jego ciała. W jednej chwili zapragnęła znaleźć się
jeszcze bliżej – tak blisko, żeby jej dotykał – ale zdawała sobie sprawę z
tego, że nie może sobie na to pozwolić. Jak mógłby chcieć być tak blisko kogoś,
kto nie był człowiekiem i na dodatek mógł okazać się jego katem? Od momentu, w
którym ostatnim razem siedzieli w jej pracowni, wydawały się upłynąć już całe
wieki. Kolejne miały upłynąć, zanim w końcu miała się z tym pogodzić.
A może i
nie miała móc…
- Tam, w
Volterze… - zaczęła, nie mogąc się powstrzymać. Urwała gwałtownie, kiedy drgnął
niespokojnie. – Wtedy, kiedy zemdlałam… Pamiętam twój głos. I pamiętam, że mnie
dotykałeś – powiedziała cicho. – Dlaczego?
Ta jedna
kwestia nie dawała jej spokoju, chociaż z drugiej strony nie była pewna, czy
chce żeby ostatecznie została wyjaśniona. Czasami prawda niosła ze sobą ból, a
na ten nie była gotowa. Teraz już jednak było za późno.
Oliver
milczał tak długo, że przez moment myślała, że jednak nie odpowie.
- Tak po
prostu upadłaś i znieruchomiałaś… Myślałem, że coś ci się stało. – Szmaragdowe oczy
odnalazły jej własne. – Nie chciałem, żeby coś ci się stało – powiedział z
pasją. – Poza tym mógłbym zapytać o to samo – stwierdził nagle.
Zamrugała
zaskoczona.
- Że co?
Popatrzył
na nią nieodgadnionym wzrokiem.
- No wiesz,
kiedy ta cała Jane mnie torturowała… Krzyczałaś za mnie i jakoś wtedy… - Urwał
na moment. – Krzyczałaś tak, że ja już nie musiałem. To było tak, jakbyś
odbierała cały ten ból za mnie…?
- Ja też
nie chciałam, żeby coś ci się stało – powiedziała, krzywiąc się na samo
wspomnienie tamtego momentu. – Teraz też nie chcę – dodała i ułożyła obie
dłonie na jego torsie, nagle uświadamiając sobie, że odległość pomiędzy nimi
drastycznie zmalała i teraz właściwie mogą dotykać się biodrami.
Oliver na
moment spojrzał na swoją pierś, po czym ponownie zajrzał jej w oczy. Jego
własne błyszczały intensywnie, poza tym dostrzegła w nich coś, czego w
pierwszej chwili nie zrozumiała – to było zdecydowanie. Serce zabiło jej
szybciej, kiedy się nad tym zastanowiła, zanim jednak wyciągnęła jakiekolwiek
wnioski, chłopak zdążył już delikatnie ująć ją pod brodę. A potem w końcu ją
pocałował, w tak delikatny i pełen czułości sposób, jakiego chyba nigdy nie
zaznała. Był to pocałunek słodki, ale również pełen uczuć, które chciał jej
przekazać – i które doskonale zrozumiała. Przez moment stała w bezruchu,
oszołomiona, zanim lekko rozchyliła usta i z równie wielką wylewnością
odwzajemniła pieszczotę. Zauważyła, że oczy Olivera rozszerzyły się w geście
niedowierzania, dlatego odważyła się jeszcze bardziej go zaskoczyć i
zarzuciwszy mu obie ręce na szyję, pchnęła go aż pod samą ścianę. Zwarli się w
ciasnym uścisku, szczęśliwi, pewni swoich uczuć i absolutnie obojętni na to, co
miało nadejść.
Sama nie
była pewna, w którym momencie oboje wylądowali na jej łóżku. Po prostu nagle
stwierdziła, że leży, a Oliver oplatał ją ramionami, bawiąc się kosmykiem jej
włosów i raz po raz nawijając go na palec. Sprawiało jej to przyjemność,
podobnie zresztą jak i to, że słyszała wyraźnie bicie jego serca. Słodycz jego
krwi oszałamiała ją, ale w pozytywnym sensie – nigdy nie miała problemów z
pragnieniem, być może dlatego, że tak bardzo brzydziła się krążącej w żyłach
osoki. Nawet polując na zwierzęta robiła wszystko, byleby nie uronić nawet
jednej kropelki, która mogłaby później znaleźć się w zasięgu jej wzroku albo
zabrudzić ubranie. Teraz jednak nawet bliskość szyi Olivera nie przywoływała
nieprzyjemnych obrazów – po prostu było jej dobrze, tak dobrze jak chyba nigdy.
- To trochę
dziwne – stwierdził nagle Oliver, przyglądając się jej włosom. – Czasami o tym
myślałem, ale z drugiej strony to tak, jakbym obserwował Bellę… - Speszył się
nagle. – Ale to ty, prawda? Prawdziwa ty…
Jedynie się
uśmiechnęła. Od momentu, kiedy z Isabel zamieniły się miejscami, jakoś nie
miała głowy do tego, żeby eksperymentować ze swoim wyglądem. W Volterze było to
zbyt niebezpieczne, a teraz kompletnie o tym zapomniała. Poza tym chyba dobrze,
że w tym momencie niczego w sobie nie zmieniła.
- Masz
rację. To ja – zgodziła się. – Prawdziwa ja – dodała, a potem pozwoliła, żeby
raz jeszcze ją pocałował.
- Będziesz
bardzo zła, jeśli cię o coś zapytam? – odezwał się po chwili, kiedy już się od
siebie odsunęli.
Zmrużyła
oczy.
- Właśnie
to zrobiłeś, a jednak nie czuję gniewu – zauważyła i uśmiechnęła się figlarnie.
– No, więc? – ponagliła, zaintrygowana.
Dotknął jej
twarzy, przyglądając się wargom. Tym razem jednak jej nie pocałował.
- Nie tak
trudno było mi sobie wyobrazić, że te wszystkie razy, które dostała Isa, mogły
być wymierzone w ciebie… - zaczął powoli. – Kiedy tak na ciebie patrzyłem,
przypomniałem sobie, jak uleczyłaś jej twarz. – Zdwoiła czujność, ale nie
przerywała mu. Tak, pamiętała moment, kiedy postanowiła wyręczyć Carlisle’a i
od razu doprowadzić twarz siostry do porządku, skoro nie stanowiło to dla niej
problemu. – Bella później mi powiedziała, że brzydzisz się krwi… - wyznał, czekając
na jej reakcję.
Zesztywniała
i odsunęła się od niego, siadając na łóżku. Niby nie powiedział niczego złego,
ale nie potrafiła stwierdzić do czego właściwie zmierza.
- I co w związku
z tym? – zapytała obojętnie. – Dalej nie widzę tutaj żadnego pytania – dodała ostrzej
niż planowała. Poczuła wyrzuty sumienia, kiedy się wzdrygnął. – Przepraszam –
zreflektowała się z westchnieniem.
Podniósł
się powoli, żeby znów móc ją objąć. Nie odepchnęła go, chociaż coś sprawiało,
że zapragnęła uciec.
- Dlaczego
tak jest? – zapytał w końcu.
Rozluźniła
się. Ach, więc o to chodziło…
- Sama nie
wiem. To po prostu jestem ja. Tak było zawsze, nie przez jakąś traumę czy coś…
- Wzruszyła ramionami.
- A jednak
mnie jakoś uleczyłaś – zauważył. – Nie patrz tak na mnie, pamiętam krew. I
ciebie. Jak przez mgłę, ale pamiętam.
- Świetnie.
I tak, uleczyłam cię.
Doszła do
wniosku, że dłużej tego nie wytrzyma. Chciała wstać i odejść, ale chwycił ją za
rękę i przytrzymał. Spojrzała na niego gniewnie, ale kiedy zobaczyła jego
spojrzenie, znieruchomiała. Mogła mu się wyrwać, ale nie chciała go zranić.
- Ollie,
moja fobia to nie jest temat, który lubię roztrząsać – powiedziała, mając
nadzieję, że jakoś dzięki temu go zniechęci.
- Wiem, ale
mimo wszystko… - Westchnął. – A nie mógłbym ci jakoś pomóc? Doro, proszę! –
nalegał, wyraźnie ze swojego pomysłu zadowolony.
- Kiedy ja
nawet nie wiem, jak sama mogłabym sobie pomóc! Co ja mam twoim zdaniem zrobić,
Oliverze? – zapytała, kręcąc głową.
Przez
moment wyglądał na pokonanego – błysk w jego oczach przygasł – po chwili jednak
ogień pojawił się na nowo. Uśmiechnął się niepewnie, jakby coś rozważając i
bojąc się zaproponować. Zmrużyła oczy, obserwując go i próbując stwierdzić, co
właściwie przyszło mu do głowy. Miała złe przeczucia.
- A czy… ja
też cię brzydzę? – zapytał nagle, wprawiając ją w osłupienie.
Spojrzała
na niego jak na wariata.
-
Oczywiście, że nie! Przecież cię kocham – palnęła, dopiero po chwili uświadamiając
sobie, co właśnie powiedziała na głos. Zarumieniła się, ale Oliver nie wyglądał
na złego – jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej.
- To chyba
dobrze, bo ja ciebie też. I to od samego początku – przyznał, uciekając
wzrokiem gdzieś w bok. – To może w takim razie po prostu byś się ze mnie
napiła? Może to pomoże – zadecydował. W pierwszym momencie jego słowa do niej
nie dotarły. – Proszę cię. Bella mi mówiła, że nie macie jadu, więc…
- Nie!
Zerwała się
z miejsca tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie. Chciała wyjść z
pokoju, ale jakimś cudem pomyliła kierunki i w ułamku sekundy znalazła się po
najdalej znajdującą się ścianą. Przywarła do niej plecami, mocno zdenerwowana.
Zobaczyła w
jego oczach ból, ale to w tym momencie nie miało znaczenia. Krew, jakakolwiek
krew... Nie, nie, nie, nie, nie…
- Ale
dlaczego? – zapytał, podnosząc się, zastygł jednak w miejscu, kiedy drgnęła
niespokojnie. – Izadoro…
Jęknęła.
- Dlaczego
chcesz mi to zrobić? – zapytała z goryczą. – Przecież ci powiedziałam, że tego
nie chcę i nie lubię nawet o tym rozmawiać. Ja po prostu… - zaczęła i urwała,
bo Oliver jednak ruszył się z miejsca.
Skuliła się
pod ścianą, kiedy do niej podszedł, ale przez cały czas nie mogła oderwać od
niego wzroku. Kiedy stanął przed nią, mogła po prostu na niego patrzeć –
świadoma jego wszystkich zalet, bijącego serca i ciepła ciała. Podszedł tak
blisko, że ostatecznie przycisnął ją do ściany, ponownie biorąc ją w ramiona.
- Proszę… -
nalegał.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok.
- Nie!
Pogłaskał
ją po pliczku.
- Dlaczego?
– zapytał i wydało się, że naprawdę rani go tym, że nie kwapi się do rozerwania
mu gardła. Czy musiał tak na nią patrzeć?
- Po prostu
nie mogę… - jęknęła, czując, że na samą myśl żołądek podchodzi jej do gardła,
grożąc wywróceniem się na drugą stronę.
- Tylko
spróbujmy – powiedział, patrząc jej w oczy. – Po prostu spróbuj, nic więcej –
dodał z przekonaniem, cały czas się jej przypatrując.
Zacisnęła
powieki, nie chcąc na niego patrzeć, ale nawet wtedy widziała wyraźnie jego
twarz i wpatrzone w nią szmaragdowe oczy. Tak bardzo chciał jej pomóc i to do
tego stopnia, że był gotów pozwolić, żeby napiła się jego krwi…
Ale nie
mogła…
Nie mogła…
Nie…
Powoli
uniosła powieki i raz jeszcze na niego spojrzała. Kiedy znów zagłębiła się w
jego zielonych oczach, niczym w transie skinęła głową, po czym bardzo powoli
nachyliła się, żeby musnąć wargami jego szyję.
świetny rozdział:) już nie mogę się doczekać kolejnego
OdpowiedzUsuńpozdrawia i życzę weny:)
Cud miód i maliny XD Cudowny rozdział!!!!! Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ! Ahoj piraci! Odnaleziony jeden skarb, płyniemy dalej! :**
OdpowiedzUsuń