Jeden.
Przygotowania
Nie
pamiętam nawet, kiedy ostatnim razem byłam aż do tego stopnia zabiegana.
Oczywiście, wiem doskonale, że ślub to ważne wydarzenie w życiu każdej kobiety,
więc wymaga wielu przygotowań, ale nie przypuszczałem nawet, że będę zabiegana
aż do tego stopnia. Lista gości, wygląd domu i ogrodu, suknia ślubna… Wszystko
to było równie priorytetowe, a chory entuzjazm Alice jeszcze dodatkowo wszystko
komplikował, przez co sama już nie wiedziałam w co powinnam ręce włożyć.
- Bello… -
Moja przybrana siostra i najlepsza przyjaciółka w jednym dosłownie skakała
wokół mnie, chociaż ja robiłam wszystko, byleby móc ją ignorować.
- Nie,
Alice - powiedziałam chyba już po raz setny w ciągu ostatnich kilku dni.
Dlaczego nie potrafiła przyjąć do wiadomości tego, że to mój ślub i to ja
zamierzam podejmować najważniejsze decyzje?
Chochlica
spojrzała na mnie pokrzywdzonym wzrokiem. Gdybym jej nie znała, być może
dałabym się na to nabrać i faktycznie zrobiłoby mi się jej żal.
- Ale to
suknia ślubna! - zaprotestowała i jęknęła, kiedy po wyrazie mojej twarzy
przekonała się, że nie zamierzam odpuścić. - Dlaczego Izadora…? - zaczęła, a ja
aż sapnęłam z frustracji, bo ten temat też również omawiałyśmy już ze sto razy
- Alice,
pozwolę ci się uczesać, umalować czy co tam jeszcze, ale chcę żeby moją suknię
zaprojektowała Izadora - ucięłam i chociaż wciąż wyglądała na urażoną, moja
obietnica sprawiła, że w jej oczach pojawiły się wesołe ogniki.
-
Pozwolisz? - powtórzyła. Uśmiechnęła się słodko, a ja natychmiast zaczęłam mieć
wątpliwości co do tego, czy postąpiłam słusznie. Alice była dobra w tym, co
robiła, ale wcześniej lubiła się trochę „poznęcać" żeby osiągnąć efekt. -
Obiecujesz?
- Obiecuję
- powiedziałam, bo już nie miałam serca do tego, żeby się wycofać. - Słuchaj, a
co z tymi kwiatami? Czy już z Esme macie jakiś pomysł? - zapytałam, szybko
zmieniając temat.
Zaczęła
trajkotać mi na temat tego, jak zamierzają rozmieścić kwiaty i stoliki w
ogrodzie oraz o planach na ozdobienie specjalnie na tę okazję zakupionej
altanki, gdzie wraz z Edwardem mieliśmy sobie powiedzieć sakramentalne
„tak". Byłam podekscytowana zbliżającą się uroczystością, poza tym nigdy
nie miałam zbytnio rozwiniętej wyobraźni (w przeciwieństwie do Izadory),
dlatego jej opisu zbyt wiele mi nie mówiły, ale wierzyłam w to, że efekt będzie
porażający. Co jak co, ale w tej kwestii ufałam Esme i Alice całkowicie.
Jedynie Rosalie budziła we mnie obawy, ale było to prawdopodobnie efektem tego,
że zdążyłam się do niej uprzedzić; zresztą na wieść o ślubie zareagowała
zaskakująco pozytywnie i gdybym jej nie znała, mogłabym może zapomnieć, że
nasze relacje nigdy nie prezentowały się najlepiej.
Jeśli chodziło
o suknię, tę kwestię w pełni pozostawałam Izadorze. Moja bliźniacza siostra-
artystka miała niesamowite pomysły i momentami była równie ekscentryczna, co
Alice, ale ufałam jej całkowicie. Była zdziwiona, kiedy zapytałam ją, czy prócz
malowania obrazów i wyrobów z gliny, projektowała kiedyś ubrania, jednak gdy
wyjaśniłam jej do czego zmierzam, była wręcz zachwycona.
- Możesz
być pewna, że wymyślę coś, co ci się spodoba - zapewniła z entuzjazmem. - Będę
wiedziała, przynajmniej taką mam nadzieję… - dodała i zaczęła mamrotać coś do
siebie, jednocześnie właściwie siłą wypraszając mnie ze swojej sypialni i
pracowni w jednym. Od tamtego czasu potrafiła na długie godziny zamykać się w
środku, pracując nad projektem, którego do ostatniej chwili nie zamierzała pokazać
mi na oczy. Nie lubiłam niespodzianek, ale ciężko było nie zaufać komuś, kto
regularnie przeczuwał co wydarzy sie wkrótce, poza tym pocieszałam się myślą o
tym, że nawet swojemu partnerowi, Oliverowi, nie pozwoliła zobaczyć nad czym
pracuje.
Chyba właśnie
to najbardziej bolało Alice. Nie sam fakt, że to Dorze powierzyłam tak ważne
zadanie, ale że cokolwiek związanego ze ślubem było dla niej tajemnicą. Al -
podobnie jak Edward - nienawidziła nie wiedzieć, a brak wglądu w przyszłość
moją i siostry nieźle uprzykrzał jej życie. No cóż, osobiście nie widziałam
powodów do narzekania, bo dary mojej przyszłej szwagierki i jej brata były
bardzo uciążliwe, zwłaszcza kiedy komuś zależało na odrobinie prywatności albo
prawie do posiadania jakiejkolwiek tajemnicy. Projekt sukni był chociażby jedną
z nich.
Wesele
zaplanowaliśmy na początku sierpnia, żeby wrócić z miesiąca miodowego jeszcze
przed rozpoczęciem roku szkolnego. Lato na Alasce nie było nawet w połowie tak
ciepłe jak chociażby to w Forks, ale sam stan wydawał się w tym okresie
rozkwitać. Najpiękniejsze wydawały mi się góry, które z jednej strony pokrywały
się zielenią, podczas gdy na ich szczytach wciąż zalegała śnieżna pokrywa.
Okolice naszego domu również wydały się bardzo urokliwe, a pogoda dopisywała,
więc byłam dobrej myśli - na pewno nie miało padać.
Pierwsi
goście zaczęli się pojawiać już na dzień przed uroczystością. Cullenowie mieli
wielu znajomych - większość oczywiście była przyjaciółmi Carlisle,a - ale
zaprosiliśmy tylko tych, którzy mieli większe znaczenie dla mojego przyszłego
męża. Ze swoich znajomych nie miałam nikogo; moi przybrani ludzcy rodzice nie
żyli, podobnie jak najlepsi przyjaciele. Wysłałam co prawda zaproszenie
rodzicom Melindy i Jamesa, ale i bez wizji Alice wiedziałam, że na nie nie
odpowiedzą. Czy chciałam tego, czy też nie, w dniu ślubu miałam być otoczona
obcymi, którzy wcale nie musieli mnie zaakceptować. Ostatecznie stanęło na
całej naszej rodzinie (licząc z Oliverem, Santiego i Mary), Denalczykach i
dziesiątce obcych mi wampirów, a i tak Alice z pretensją stwierdziła, że
zapowiada się wyjątkowo skromna rodzinna uroczystość. I tak powstrzymałam się
od zaproszenia watahy, dochodząc do wniosku, że efekty ich obecności na weselu
wampirów mogłyby być dość niefortunne.
Denalczycy
pojawili się jako pierwsi, a spotkanie z nimi było dla mnie co najmniej
niezręczne. Wciąż byłam wściekła na Tanyę za sytuację z Oliverem i ultimatum,
które postawiła Cullenom, kiedy obecność moja i Dory zaczęła dawać jej się we
znaki. Od momentu wyprowadzki Cullenowie i Denalczycy unikali wszelakich
kontaktów, chociaż oczywiste było, że prędzej czy pózniej jakoś się pogodzą -
nasze wesele wydawało się idealną po temu okazją, chociaż perspektywa spotkania
z Tanyą budziła we mnie poważne wątpliwości. Nie miałam pojęcia, jak wampirzyca
zareaguje na nasze zaręczyny i jakoś nie kwapiłam się do tego, żeby się o tym
przekonać. Niestety, byłam zmuszona, ale chociaż nie skończyło się walką albo
rozlewem krwi, nie był to najlepszy moment w moim życiu.
Inne
wampiry również sprawiały, że czułam się dość dziwnie we własnym domu, ale
przynajmniej wydawały się sympatyczne. Jak na razie zdążyłam poznać gości z
Irlandii, w tym sympatyczną Maggie, która dysponowała darem wykrywania kłamstw.
Była miłą, rudowłosą dziewczyną o regularnych rysach twarzy i łagodnym
usposobieniu, co trochę kłóciło się z jej krwistoczerwonymi tęczówkami.
Polubiłam ją z miejsca, zwłaszcza po tym, jak będąc świadkiem mojej rozmowy z
Tanyą, dyskretnie dała mi znać, że wampirzyca kłamie, zapewniając mnie o braku
jakiegokolwiek żalu o to, co się wydarzyło kilka miesięcy wcześniej. Cóż, być
może liczyły się same intencje Denalki i to, że przynajmniej próbowała uzdrowić
nasze relacje, ale dobrze było wiedzieć jak sytuacja prezentuje się w
rzeczywistości. Zgadzałam się, że istniały sytuacje, kiedy kłamstwo wydawało
się jedynym i najlepszym rozwiązaniem, ale w moim życiu pojawiło się zbyt wiele
razy i teraz wolałam nawet najokrutniejszą prawdę.
Przyznaję,
wciąż miałam żal do Mary i Santiego za to, co zrobili, chociaż nie reagowałam
już tak alergicznie na ich obecność. Czas robił swoje i powoli zaczynałam się
oswajać z tym, że moi biologicznie rodzice żyją i są przy mnie. Co prawda nie
byłam wobec nich tak otwarta jak Izadora i to do Carlisle'a oraz Esme zwracałam
się per „tato" czy „mamo", ale naprawdę się starałam zaakceptować
nowy stan rzeczy. „To nie zdrowe, Bello - powtarzała mi nie raz Esme -że
próbujesz się od nich odciąć. Przecież to twoi rodzice. Mary łaknie kontaktu z
tobą, więc spróbuj dać jej szansę". Krzywiłam się za każdym razem, kiedy
słyszałam te bądź podobne słowa, ale z czasem musiałam przyznać Esme rację, bo
moja prawdziwa mama faktycznie robiła wszystko, żeby jakoś wynagrodzić mi swoje
wcześniejsze decyzje. Santiego również, chociaż w jego przypadku ciężej było to
dostrzec, bo oboje byliśmy przesadnie wręcz dumni. Izadora często podkreślała
widoczne podobieństwo charakterów, uparcie mnie tym irytując, ale sama też
byłam w stanie to zobaczyć. Byłam córką swego ojca i nie pozostawało mi nic
innego, jak postarać się to zaakceptować.
Dzień ślubu
wydawał się być idealnym początkiem naszego nowego życia i okazją do
naprawienia starych błędów. Do samego końca nie chciałam się do tego przyznać,
ale pragnęłam żaby to właśnie Santiego poprowadził mnie do ołtarza.
Podejrzewałam, że swoją decyzją wszystkich zaskoczę, zwłaszcza samego
zainteresowanego, ale przecież tak to powinno wyglądać. Jak mogłam pielęgnować
dawne urazy i wciąż się dążąc w najważniejszym dniu mojego życia? Poza tym
naprawdę chciałam, żeby moja rodzina była pełna, skoro już wiedziałam, że ją
mam.
Tamtego
dnia od rana działałam na najwyższych obrotach, równie podekscytowana, co
zdenerwowana. Alice starała się koordynować ostatnie przygotowania i rozdzielić
zadania tak, żeby odpowiednio zajęto się przybyłymi gośćmi. Słyszałam jak
wydaje polecenia i pogania wszystkich, zanim przyszła do mojego (naszego,
chociaż dziś Edward nie miał do niego wstępu) pokoju. Siedziałam już na
obrotowym krzesełku przed toaletką, susząc włosy po szybkim prysznicu. Na sobie
miałam tylko komplet bielizny i podomkę, bo nie pozostało mi nic innego, jak
czekać na Izadorę i jej gotowe dzieło. Prawdopodobnie szalonym było to, że
wcześniej nawet nie miałam okazji zobaczyć, a co dopiero przymierzyć sukni, ale
teraz nic już nie dało się zmienić. Mogłam co najwyżej czekać i modlić się o
to, żeby tego dnia nie zrobićz siebie kompletnej idiotki.
Słyszałam
bicie swojego serca, ale - bądźmy szczerzy - kto go nie słyszał? Wraz z upływem
kolejnych minut, kiedy gwar na zewnątrz stawał się wyraźniejszy, a ja
uświadamiałam sobie, jak mało czasu zostało, nerwy coraz mocniej dawały mi się
we znaki, przez co biedny organ w mojej piersi trzepotał się tak rozpaczliwie,
jakby miał zaraz się z niej wyrwać. Bałam się i chociaż prawdopodobnie nie miałam
po temu powodów, mimo wszystko i tak naszły mnie wątpliwości. Było wiele okazji
do tego, że coś pójdzie nie tak - począwszy na sukni, na nagłym popisie
niezdarności kończąc - a bacząc na pech, który prześladował mnie ostatnimi
czasy, byłam narażona na nie wszystkie.
Alice
podeszła do mnie i wyjęła mi szczotkę z rąk, a ja z opóźnieniem uświadomiłam
sobie, że cała się trzęsę. Moja przybrana siostra w żaden sposób tego nie
skomentowała, tylko zaczęła starannie przeczesywać moje wilgotne loki,
wprawnymi ruchami doprowadzając je do porządku. Milcząca Alice to była
zdecydowana nowość, co dało mi dowód na to, jak wyraźne musiały być moje obawy.
Spróbowałam się rozluźnić i wsłuchując się w dźwięk kojącego przesuwania
szczotką po włosach, zdołałam trochę się uspokoić - przynajmniej do momentu w
którym nie usłyszałam lekkich kroków dwóch osób.
- Jak się
miewa panna młoda? - zagadnęła Izadora, wślizgując się do mojej sypialni. W
ręku trzymała czarny pokrowiec, skrywający moją sukienkę. Mary weszła tuż za
Izadorą i zawahała się na moment, ale nikt nie zamierzał jej wyrabiać.
- Chyba ma
chwilę załamania - odpowiedziała za mnie Alice, kiedy milczałam zdecydowanie
zbyt długą chwilę. Chochlica odłożyła szczotkę i tanecznym krokiem podbiegła do
Izadory, która natychmiast cofnęła się o krok, trzymając pokrowiec poza
zasięgiem jej rąk. - No, pokaż ją w końcu! - żachnęła się wampirzyca, ale
Izadora tylko pokręciła głową.
- Zaraz -
obiecała. - Isabel, zamknij oczy. Chcę cię zaskoczyć - zwróciła się do mnie,
uśmiechając się w olśniewający sposób.
- Wydawało
mi się, że to pan młody nie powinien widzieć sukni przed uroczystością -
wymamrotałam, ale widząc spojrzenie obserwujących mnie kobiet, jedynie
wywróciłam oczami i spełniłam polecenie.
Wyczułam,
kiedy Alice podeszła do mnie, żeby pomóc mi stanąć na nogi. W tym samym
momencie usłyszałam dźwięk rozpinanego zamka błyskawicznego, a potem okrzyki
zaskoczenia Mary i Alice. Coś przewróciło mi się w żołądku, bo nie byłam w
stanie stwierdzić, jakie emocje targają moją szwagierką i matką. Czyżby coś
było jednak nie w porządku? Boże, byle nie teraz, kiedy wszystko było już w
porządku…
- Hej,
Isabel, oddychaj. - Cichy głos Mary płynął tuż obok mnie. - Będzie w porządku -
zapewniła mnie cicho, a ja nie mogłam jej nie uwierzyć.
To właśnie ona
pomogła mi zsunąć ramion szlafrok. Mimo wcześniejszych wątpliwości, pomoc
wampirzycy wydała mi się nagle bardzo na miejscu i bez wahania pozwoliłam jej
na wszystko. Uniosłam ręce, wyczuwając, że Izadora się do mnie zbliża i
pozwoliłam, żeby delikatnymi ruchami założyła mi sukienkę przez głowę. Materiał
dosłownie wpłynął po mnie, miękki i lekki niczym jedwab, chociaż nie do końca
do niego podobny. Z czegokolwiek Izadora uszyła suknię, brakło mi słów na
nazwanie tkaniny, która w dotyku przypominała tchnienie wiatru. Suknia była
rozkosznie lekka i czułam, że idealnie
przylega do ciała, dopasowując się do sylwetki.
Podekscytowana
i zdenerwowana jednocześnie, pozwoliłam żeby Alice obrociła mnie w stronę
lustra. Wzięłam kilka głębszych wdechów i nie czekając na czyjekolwiek
przyzwolenie, stanowczo otworzyłam oczy.
A potem
zamarłam.
Z lustra
spojrzała na mnie szczupła dziewczyna o ciemnobrązowych, sięgających do pasa
lokach i wystraszonych czekoladowych oczach. To naturalnie byłam ja, ale nigdy
nie lubiłam sposobu w jaki strach albo nerwy zmieniały moją twarz - wtedy
stawała się zdecydowanie zbyt poważna i dziwnie obca. Tak było i tym razem, ale
prawie nie zwróciłam na to uwagi, zbyt skupiona na innym aspekcie mojego
wyglądu, mianowicie na sukni, którą w końcu miałam okazję zobaczyć.
Z tym, że
to nie była po prostu suknia ślubna - to było dzieło sztuki. Tajemniczy,
niezwykle wręcz delikatny materiał wydawał się pięścić moje ciało. Ramiona i
plecy miałam odkryte, nie czułam się jednak z tym źle, bo dekolt okazał się
niezwykle skromny i równoważył miejscami
odważne posunięcia Izadory. Materiał ścisłe przylegał do mojej skóry aż po sam
pas, gdzie łagodnie rozszerzał się i nieregularnymi falami opadał do ziemi.
Kreacja była prosta i niezwykle elegancka, bez zbędnych ozdobników czy
udziwnień, których osobiście nie znosiłam.
Po prostu
była…
- Jest
idealna - wyszeptałam cicho, odwracając się gwałtownie w stronę siostry. Tren
sukni musnął moje odsłonięte łydki, załopotał i zgrabnie ułożył się wokół moich
stóp. - Och, Izadoro! - westchnęłam i chciałam rzucić jej się na szyję, ale
powstrzymała mnie, cofając się o krok.
- O nie,
nie, nie - powiedziała stanowczo. - Ten materiał jest świetny, ale mimo
wszystko łatwo się gniecie - wyjaśniła i zabłysła zębami w jednym ze swoich najbardziej
olśniewających uśmiechów.
Odwzajemniłam
go, po czym chcąc nie chcąc odsunęłam się, starając się zapanować nad emocjami.
Sukienka była wspaniała, ale najwyraźniej musiałam podziękować Dorze za to w
innych okolicznościach, prawdopodobnie dopiero po ślubie. Jak na razie musiałam
pozwolić, żeby Alice ponownie pchnęła mnie na krzesełko, żeby dla odmiany mogła
poznęcać się nad moimi włosami i twarzą – coś tak oczywistego, jak awersja do
makijażu, nie miało miejsca w słowniku chochlicy. Nie mogłam nawet zacząć się
kłócić, bo jakby nie patrzeć, przecież obiecałam jej, że będzie miała wolną
rękę, jeśli tylko w końcu daruje mi decyzje podjęte w kwestii wyboru kreacji.
Kiedy
wampirzyca raz jeszcze rozczesywała mi włosy (jeśli prawdą było, że po stu
pociągnięciach zaczynają lśnić, moje wkrótce mogły zacząć oślepiać), siedziałam
w bezruchu, starając się oswoić ze swoim wyglądem. Próbowałam ignorować odgłosy
z dołu – głosy, śmiechy i melodie, które Rosalie dla wprawy wygrywała na
pianinie – ale okazało się to niemożliwe. Być może to normalne, że każda
kobieta denerwuje się w tak ważnym dniu, ale i tak byłam na siebie zła, bo
powinnam być pewna tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Fakt, że wciąż miałam
pewne obawy, bynajmniej nie był czymś, co zamierzałam zaakceptować.
Podchwyciłam
w lustrze spojrzenie Mary. Kiedy to dostrzegła, uśmiechnęła się i bez pytania
wyrwała Alice szczotkę. Wampirzyca aż sapnęła z niedowierzaniem i rzuciła mojej
matce rozdrażnione spojrzenie, ta jednak nie zamierzała się tym przejąć.
- No co? –
zapytała jak gdyby nigdy nic, wzruszając ramionami. – Chyba mam prawo
przynajmniej uczesać moją córkę w dniu ślubu, prawda? – zapytała i na moment
zamarła, niepewna tego, jak mogę zareagować na jej słowa.
Na moment
poraziło mnie to, jak po tym wszystkim mnie nazwała, ale nie skomentowałam tego
w żaden sposób. Alice i Mary wymieniły krótkie spojrzenia, ale chochlica
przynajmniej nie zaczęła się z moją matką kłócić i z cichym westchnieniem
wycofała się w stronę wyjścia.
- W takim
razie sprawdzę, czy Rosalie albo Esme nie potrzebują pomocy przy gościach, czy
coś… - rzuciła na odchodne, rzucając mi krótkie, tęskne spojrzenie. – Jakby co,
jestem na dole. I masz mi się prezentować najlepiej jak to możliwe, jasne? –
powiedziała z groźną miną.
Wysiliłam
się na blady uśmiech.
- Nie ma
innej opcji – obiecałam z przekonaniem.
Alice
uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
- Nic się
nie martw. Dopilnuję, żeby mojemu bratu nic się nie odmieniło i nie spróbował
uciec – zażartowała, chociaż mnie jakoś specjalnie to nie bawiło. – Poza tym
spokojnie. Zrobię wszystko, żeby nie dowiedział się przedwcześnie, jak będziesz
wyglądała – dodała, po czym w końcu wyślizgnęła się na korytarz, starannie
zamykając za sobą drzwi.
Mary z
wyraźnym entuzjazmem zajęła się upinaniem i modelowaniem moich włosów, starając
się stworzyć jak najodpowiedniejszą na tę okazję fryzurę – równie efektowną i
skromną jednocześnie. Izadora obserwowała jej poczynania w milczeniu, wyraźnie
na coś czekając, chociaż nie potrafiłam przewidzieć, co chodzi jej po głowie.
Nie byłam w stanie też usiedzieć w bezruchu, a byłam do tego zmuszona i z
czasem zaczęło mi to ciążyć. Zawsze, kiedy byłam zdenerwowana, robiłam wszystko
byleby zająć czymś ręce, więc fakt, że ktokolwiek wyręczał mnie przy czymś tak
prowizorycznym, jak czesanie, najzwyczajniej w świecie mnie drażnił.
- Ehm,
Izadoro? – zagadnęłam, mając serdecznie dość panującej dookoła ciszy.
Dziewczyna
uniosła głowę i spojrzała na mnie z błyskiem w oczach, prawdopodobnie doskonale
wiedząc o co zamierzam ją za chwilę zapytać. Westchnęłam i wywróciłam oczami,
ale zdecydowałam się jednak dokończyć:
- Czy
mogłabyś…?
Uśmiechnęła
się uroczo.
- Już z nim
rozmawiałam. No wiesz, rano – powiedziała, a ja aż wytrzeszczyłam oczy. – Nie patrz
tak na mnie. Przecież nie mogłyśmy go trzymać w niepewności do ostatniej chwili
– usprawiedliwiła się pośpiesznie. – To twój ojciec, więc oczywiste dla mnie
było, że to jego poprosisz o to, żeby poprowadził cię do ołtarza – powiedziała stanowczo,
wciąż nie dając mi dojść do słowa. – I nie, nie mam nic przeciwko temu, żeby
teraz po niego pójść. Poczekajcie tutaj chwilę – dodała.
Obserwowałam
ją, kiedy wychodziła, wciąż lekko skołowana tym, że jak zwykle znała mnie lepiej
niż ja sama. Izadora była więcej niż po prostu niezwykła i chyba nigdy nie
byłby w stanie mi jej zastąpić.
- Dziękuję –
rzuciłam za nią, dosłownie w ostatniej chwili, zanim zdążyła zamknąć za sobą
drzwi.
- Nie ma
sprawy.
Zaraz po tym
wyszła, znikając mi z oczu.
Świetny rozdział, jestem pod wrażeniem tego w jaki sposób opisałaś wszystkie te przygotowania. Fajnie, że wszystko zaczyna się już od ślubu :) Opis suknie jest super, bo od razu ją sobie wyobraziłam. Pomysł z bliźniaczką Belli jest bardzo oryginalny i jeszcze się z kimś takim nie spotkałam :)
OdpowiedzUsuńCzekam na nowy rozdział i pozdrawiam
Świetny blog i rozdział też :)
OdpowiedzUsuńU mnie pojawił się nowy rozdział.
Zapraszam www.blood-in-the-veins.blogspot.com
Pozdrawiam i życzę weny asiapi9
Rozdział jest cudowny, już nie mogę doczekać się następnego :)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział.Kiedy dodasz następny?
OdpowiedzUsuńNie mogę się już doczekać!
Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny :D ) :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział u Rity :)
OdpowiedzUsuń