środa, 26 czerwca 2013

Jeden


Jeden.
Przygotowania

Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnim razem byłam aż do tego stopnia zabiegana. Oczywiście, wiem doskonale, że ślub to ważne wydarzenie w życiu każdej kobiety, więc wymaga wielu przygotowań, ale nie przypuszczałem nawet, że będę zabiegana aż do tego stopnia. Lista gości, wygląd domu i ogrodu, suknia ślubna… Wszystko to było równie priorytetowe, a chory entuzjazm Alice jeszcze dodatkowo wszystko komplikował, przez co sama już nie wiedziałam w co powinnam ręce włożyć.
- Bello… - Moja przybrana siostra i najlepsza przyjaciółka w jednym dosłownie skakała wokół mnie, chociaż ja robiłam wszystko, byleby móc ją ignorować.
- Nie, Alice - powiedziałam chyba już po raz setny w ciągu ostatnich kilku dni. Dlaczego nie potrafiła przyjąć do wiadomości tego, że to mój ślub i to ja zamierzam podejmować najważniejsze decyzje?
Chochlica spojrzała na mnie pokrzywdzonym wzrokiem. Gdybym jej nie znała, być może dałabym się na to nabrać i faktycznie zrobiłoby mi się jej żal.
- Ale to suknia ślubna! - zaprotestowała i jęknęła, kiedy po wyrazie mojej twarzy przekonała się, że nie zamierzam odpuścić. - Dlaczego Izadora…? - zaczęła, a ja aż sapnęłam z frustracji, bo ten temat też również omawiałyśmy już ze sto razy
- Alice, pozwolę ci się uczesać, umalować czy co tam jeszcze, ale chcę żeby moją suknię zaprojektowała Izadora - ucięłam i chociaż wciąż wyglądała na urażoną, moja obietnica sprawiła, że w jej oczach pojawiły się wesołe ogniki.
- Pozwolisz? - powtórzyła. Uśmiechnęła się słodko, a ja natychmiast zaczęłam mieć wątpliwości co do tego, czy postąpiłam słusznie. Alice była dobra w tym, co robiła, ale wcześniej lubiła się trochę „poznęcać" żeby osiągnąć efekt. - Obiecujesz?
- Obiecuję - powiedziałam, bo już nie miałam serca do tego, żeby się wycofać. - Słuchaj, a co z tymi kwiatami? Czy już z Esme macie jakiś pomysł? - zapytałam, szybko zmieniając temat.
Zaczęła trajkotać mi na temat tego, jak zamierzają rozmieścić kwiaty i stoliki w ogrodzie oraz o planach na ozdobienie specjalnie na tę okazję zakupionej altanki, gdzie wraz z Edwardem mieliśmy sobie powiedzieć sakramentalne „tak". Byłam podekscytowana zbliżającą się uroczystością, poza tym nigdy nie miałam zbytnio rozwiniętej wyobraźni (w przeciwieństwie do Izadory), dlatego jej opisu zbyt wiele mi nie mówiły, ale wierzyłam w to, że efekt będzie porażający. Co jak co, ale w tej kwestii ufałam Esme i Alice całkowicie. Jedynie Rosalie budziła we mnie obawy, ale było to prawdopodobnie efektem tego, że zdążyłam się do niej uprzedzić; zresztą na wieść o ślubie zareagowała zaskakująco pozytywnie i gdybym jej nie znała, mogłabym może zapomnieć, że nasze relacje nigdy nie prezentowały się najlepiej.
Jeśli chodziło o suknię, tę kwestię w pełni pozostawałam Izadorze. Moja bliźniacza siostra- artystka miała niesamowite pomysły i momentami była równie ekscentryczna, co Alice, ale ufałam jej całkowicie. Była zdziwiona, kiedy zapytałam ją, czy prócz malowania obrazów i wyrobów z gliny, projektowała kiedyś ubrania, jednak gdy wyjaśniłam jej do czego zmierzam, była wręcz zachwycona.
- Możesz być pewna, że wymyślę coś, co ci się spodoba - zapewniła z entuzjazmem. - Będę wiedziała, przynajmniej taką mam nadzieję… - dodała i zaczęła mamrotać coś do siebie, jednocześnie właściwie siłą wypraszając mnie ze swojej sypialni i pracowni w jednym. Od tamtego czasu potrafiła na długie godziny zamykać się w środku, pracując nad projektem, którego do ostatniej chwili nie zamierzała pokazać mi na oczy. Nie lubiłam niespodzianek, ale ciężko było nie zaufać komuś, kto regularnie przeczuwał co wydarzy sie wkrótce, poza tym pocieszałam się myślą o tym, że nawet swojemu partnerowi, Oliverowi, nie pozwoliła zobaczyć nad czym pracuje.
Chyba właśnie to najbardziej bolało Alice. Nie sam fakt, że to Dorze powierzyłam tak ważne zadanie, ale że cokolwiek związanego ze ślubem było dla niej tajemnicą. Al - podobnie jak Edward - nienawidziła nie wiedzieć, a brak wglądu w przyszłość moją i siostry nieźle uprzykrzał jej życie. No cóż, osobiście nie widziałam powodów do narzekania, bo dary mojej przyszłej szwagierki i jej brata były bardzo uciążliwe, zwłaszcza kiedy komuś zależało na odrobinie prywatności albo prawie do posiadania jakiejkolwiek tajemnicy. Projekt sukni był chociażby jedną z nich.
Wesele zaplanowaliśmy na początku sierpnia, żeby wrócić z miesiąca miodowego jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. Lato na Alasce nie było nawet w połowie tak ciepłe jak chociażby to w Forks, ale sam stan wydawał się w tym okresie rozkwitać. Najpiękniejsze wydawały mi się góry, które z jednej strony pokrywały się zielenią, podczas gdy na ich szczytach wciąż zalegała śnieżna pokrywa. Okolice naszego domu również wydały się bardzo urokliwe, a pogoda dopisywała, więc byłam dobrej myśli - na pewno nie miało padać.
Pierwsi goście zaczęli się pojawiać już na dzień przed uroczystością. Cullenowie mieli wielu znajomych - większość oczywiście była przyjaciółmi Carlisle,a - ale zaprosiliśmy tylko tych, którzy mieli większe znaczenie dla mojego przyszłego męża. Ze swoich znajomych nie miałam nikogo; moi przybrani ludzcy rodzice nie żyli, podobnie jak najlepsi przyjaciele. Wysłałam co prawda zaproszenie rodzicom Melindy i Jamesa, ale i bez wizji Alice wiedziałam, że na nie nie odpowiedzą. Czy chciałam tego, czy też nie, w dniu ślubu miałam być otoczona obcymi, którzy wcale nie musieli mnie zaakceptować. Ostatecznie stanęło na całej naszej rodzinie (licząc z Oliverem, Santiego i Mary), Denalczykach i dziesiątce obcych mi wampirów, a i tak Alice z pretensją stwierdziła, że zapowiada się wyjątkowo skromna rodzinna uroczystość. I tak powstrzymałam się od zaproszenia watahy, dochodząc do wniosku, że efekty ich obecności na weselu wampirów mogłyby być dość niefortunne.
Denalczycy pojawili się jako pierwsi, a spotkanie z nimi było dla mnie co najmniej niezręczne. Wciąż byłam wściekła na Tanyę za sytuację z Oliverem i ultimatum, które postawiła Cullenom, kiedy obecność moja i Dory zaczęła dawać jej się we znaki. Od momentu wyprowadzki Cullenowie i Denalczycy unikali wszelakich kontaktów, chociaż oczywiste było, że prędzej czy pózniej jakoś się pogodzą - nasze wesele wydawało się idealną po temu okazją, chociaż perspektywa spotkania z Tanyą budziła we mnie poważne wątpliwości. Nie miałam pojęcia, jak wampirzyca zareaguje na nasze zaręczyny i jakoś nie kwapiłam się do tego, żeby się o tym przekonać. Niestety, byłam zmuszona, ale chociaż nie skończyło się walką albo rozlewem krwi, nie był to najlepszy moment w moim życiu.
Inne wampiry również sprawiały, że czułam się dość dziwnie we własnym domu, ale przynajmniej wydawały się sympatyczne. Jak na razie zdążyłam poznać gości z Irlandii, w tym sympatyczną Maggie, która dysponowała darem wykrywania kłamstw. Była miłą, rudowłosą dziewczyną o regularnych rysach twarzy i łagodnym usposobieniu, co trochę kłóciło się z jej krwistoczerwonymi tęczówkami. Polubiłam ją z miejsca, zwłaszcza po tym, jak będąc świadkiem mojej rozmowy z Tanyą, dyskretnie dała mi znać, że wampirzyca kłamie, zapewniając mnie o braku jakiegokolwiek żalu o to, co się wydarzyło kilka miesięcy wcześniej. Cóż, być może liczyły się same intencje Denalki i to, że przynajmniej próbowała uzdrowić nasze relacje, ale dobrze było wiedzieć jak sytuacja prezentuje się w rzeczywistości. Zgadzałam się, że istniały sytuacje, kiedy kłamstwo wydawało się jedynym i najlepszym rozwiązaniem, ale w moim życiu pojawiło się zbyt wiele razy i teraz wolałam nawet najokrutniejszą prawdę.
Przyznaję, wciąż miałam żal do Mary i Santiego za to, co zrobili, chociaż nie reagowałam już tak alergicznie na ich obecność. Czas robił swoje i powoli zaczynałam się oswajać z tym, że moi biologicznie rodzice żyją i są przy mnie. Co prawda nie byłam wobec nich tak otwarta jak Izadora i to do Carlisle'a oraz Esme zwracałam się per „tato" czy „mamo", ale naprawdę się starałam zaakceptować nowy stan rzeczy. „To nie zdrowe, Bello - powtarzała mi nie raz Esme -że próbujesz się od nich odciąć. Przecież to twoi rodzice. Mary łaknie kontaktu z tobą, więc spróbuj dać jej szansę". Krzywiłam się za każdym razem, kiedy słyszałam te bądź podobne słowa, ale z czasem musiałam przyznać Esme rację, bo moja prawdziwa mama faktycznie robiła wszystko, żeby jakoś wynagrodzić mi swoje wcześniejsze decyzje. Santiego również, chociaż w jego przypadku ciężej było to dostrzec, bo oboje byliśmy przesadnie wręcz dumni. Izadora często podkreślała widoczne podobieństwo charakterów, uparcie mnie tym irytując, ale sama też byłam w stanie to zobaczyć. Byłam córką swego ojca i nie pozostawało mi nic innego, jak postarać się to zaakceptować.
Dzień ślubu wydawał się być idealnym początkiem naszego nowego życia i okazją do naprawienia starych błędów. Do samego końca nie chciałam się do tego przyznać, ale pragnęłam żaby to właśnie Santiego poprowadził mnie do ołtarza. Podejrzewałam, że swoją decyzją wszystkich zaskoczę, zwłaszcza samego zainteresowanego, ale przecież tak to powinno wyglądać. Jak mogłam pielęgnować dawne urazy i wciąż się dążąc w najważniejszym dniu mojego życia? Poza tym naprawdę chciałam, żeby moja rodzina była pełna, skoro już wiedziałam, że ją mam.
Tamtego dnia od rana działałam na najwyższych obrotach, równie podekscytowana, co zdenerwowana. Alice starała się koordynować ostatnie przygotowania i rozdzielić zadania tak, żeby odpowiednio zajęto się przybyłymi gośćmi. Słyszałam jak wydaje polecenia i pogania wszystkich, zanim przyszła do mojego (naszego, chociaż dziś Edward nie miał do niego wstępu) pokoju. Siedziałam już na obrotowym krzesełku przed toaletką, susząc włosy po szybkim prysznicu. Na sobie miałam tylko komplet bielizny i podomkę, bo nie pozostało mi nic innego, jak czekać na Izadorę i jej gotowe dzieło. Prawdopodobnie szalonym było to, że wcześniej nawet nie miałam okazji zobaczyć, a co dopiero przymierzyć sukni, ale teraz nic już nie dało się zmienić. Mogłam co najwyżej czekać i modlić się o to, żeby tego dnia nie zrobićz siebie kompletnej idiotki.
Słyszałam bicie swojego serca, ale - bądźmy szczerzy - kto go nie słyszał? Wraz z upływem kolejnych minut, kiedy gwar na zewnątrz stawał się wyraźniejszy, a ja uświadamiałam sobie, jak mało czasu zostało, nerwy coraz mocniej dawały mi się we znaki, przez co biedny organ w mojej piersi trzepotał się tak rozpaczliwie, jakby miał zaraz się z niej wyrwać. Bałam się i chociaż prawdopodobnie nie miałam po temu powodów, mimo wszystko i tak naszły mnie wątpliwości. Było wiele okazji do tego, że coś pójdzie nie tak - począwszy na sukni, na nagłym popisie niezdarności kończąc - a bacząc na pech, który prześladował mnie ostatnimi czasy, byłam narażona na nie wszystkie.
Alice podeszła do mnie i wyjęła mi szczotkę z rąk, a ja z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że cała się trzęsę. Moja przybrana siostra w żaden sposób tego nie skomentowała, tylko zaczęła starannie przeczesywać moje wilgotne loki, wprawnymi ruchami doprowadzając je do porządku. Milcząca Alice to była zdecydowana nowość, co dało mi dowód na to, jak wyraźne musiały być moje obawy. Spróbowałam się rozluźnić i wsłuchując się w dźwięk kojącego przesuwania szczotką po włosach, zdołałam trochę się uspokoić - przynajmniej do momentu w którym nie usłyszałam lekkich kroków dwóch osób.
- Jak się miewa panna młoda? - zagadnęła Izadora, wślizgując się do mojej sypialni. W ręku trzymała czarny pokrowiec, skrywający moją sukienkę. Mary weszła tuż za Izadorą i zawahała się na moment, ale nikt nie zamierzał jej wyrabiać.
- Chyba ma chwilę załamania - odpowiedziała za mnie Alice, kiedy milczałam zdecydowanie zbyt długą chwilę. Chochlica odłożyła szczotkę i tanecznym krokiem podbiegła do Izadory, która natychmiast cofnęła się o krok, trzymając pokrowiec poza zasięgiem jej rąk. - No, pokaż ją w końcu! - żachnęła się wampirzyca, ale Izadora tylko pokręciła głową.
- Zaraz - obiecała. - Isabel, zamknij oczy. Chcę cię zaskoczyć - zwróciła się do mnie, uśmiechając się w olśniewający sposób.
- Wydawało mi się, że to pan młody nie powinien widzieć sukni przed uroczystością - wymamrotałam, ale widząc spojrzenie obserwujących mnie kobiet, jedynie wywróciłam oczami i spełniłam polecenie.
Wyczułam, kiedy Alice podeszła do mnie, żeby pomóc mi stanąć na nogi. W tym samym momencie usłyszałam dźwięk rozpinanego zamka błyskawicznego, a potem okrzyki zaskoczenia Mary i Alice. Coś przewróciło mi się w żołądku, bo nie byłam w stanie stwierdzić, jakie emocje targają moją szwagierką i matką. Czyżby coś było jednak nie w porządku? Boże, byle nie teraz, kiedy wszystko było już w porządku…
- Hej, Isabel, oddychaj. - Cichy głos Mary płynął tuż obok mnie. - Będzie w porządku - zapewniła mnie cicho, a ja nie mogłam jej nie uwierzyć.
To właśnie ona pomogła mi zsunąć ramion szlafrok. Mimo wcześniejszych wątpliwości, pomoc wampirzycy wydała mi się nagle bardzo na miejscu i bez wahania pozwoliłam jej na wszystko. Uniosłam ręce, wyczuwając, że Izadora się do mnie zbliża i pozwoliłam, żeby delikatnymi ruchami założyła mi sukienkę przez głowę. Materiał dosłownie wpłynął po mnie, miękki i lekki niczym jedwab, chociaż nie do końca do niego podobny. Z czegokolwiek Izadora uszyła suknię, brakło mi słów na nazwanie tkaniny, która w dotyku przypominała tchnienie wiatru. Suknia była rozkosznie lekka i czułam, że  idealnie przylega do ciała, dopasowując się do sylwetki.
Podekscytowana i zdenerwowana jednocześnie, pozwoliłam żeby Alice obrociła mnie w stronę lustra. Wzięłam kilka głębszych wdechów i nie czekając na czyjekolwiek przyzwolenie, stanowczo otworzyłam oczy.
A potem zamarłam.
Z lustra spojrzała na mnie szczupła dziewczyna o ciemnobrązowych, sięgających do pasa lokach i wystraszonych czekoladowych oczach. To naturalnie byłam ja, ale nigdy nie lubiłam sposobu w jaki strach albo nerwy zmieniały moją twarz - wtedy stawała się zdecydowanie zbyt poważna i dziwnie obca. Tak było i tym razem, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi, zbyt skupiona na innym aspekcie mojego wyglądu, mianowicie na sukni, którą w końcu miałam okazję zobaczyć.
Z tym, że to nie była po prostu suknia ślubna - to było dzieło sztuki. Tajemniczy, niezwykle wręcz delikatny materiał wydawał się pięścić moje ciało. Ramiona i plecy miałam odkryte, nie czułam się jednak z tym źle, bo dekolt okazał się niezwykle skromny i równoważył  miejscami odważne posunięcia Izadory. Materiał ścisłe przylegał do mojej skóry aż po sam pas, gdzie łagodnie rozszerzał się i nieregularnymi falami opadał do ziemi. Kreacja była prosta i niezwykle elegancka, bez zbędnych ozdobników czy udziwnień, których osobiście nie znosiłam.
Po prostu była…
- Jest idealna - wyszeptałam cicho, odwracając się gwałtownie w stronę siostry. Tren sukni musnął moje odsłonięte łydki, załopotał i zgrabnie ułożył się wokół moich stóp. - Och, Izadoro! - westchnęłam i chciałam rzucić jej się na szyję, ale powstrzymała mnie, cofając się o krok.
- O nie, nie, nie - powiedziała stanowczo. - Ten materiał jest świetny, ale mimo wszystko łatwo się gniecie - wyjaśniła i zabłysła zębami w jednym ze swoich najbardziej olśniewających uśmiechów.
Odwzajemniłam go, po czym chcąc nie chcąc odsunęłam się, starając się zapanować nad emocjami. Sukienka była wspaniała, ale najwyraźniej musiałam podziękować Dorze za to w innych okolicznościach, prawdopodobnie dopiero po ślubie. Jak na razie musiałam pozwolić, żeby Alice ponownie pchnęła mnie na krzesełko, żeby dla odmiany mogła poznęcać się nad moimi włosami i twarzą – coś tak oczywistego, jak awersja do makijażu, nie miało miejsca w słowniku chochlicy. Nie mogłam nawet zacząć się kłócić, bo jakby nie patrzeć, przecież obiecałam jej, że będzie miała wolną rękę, jeśli tylko w końcu daruje mi decyzje podjęte w kwestii wyboru kreacji.
Kiedy wampirzyca raz jeszcze rozczesywała mi włosy (jeśli prawdą było, że po stu pociągnięciach zaczynają lśnić, moje wkrótce mogły zacząć oślepiać), siedziałam w bezruchu, starając się oswoić ze swoim wyglądem. Próbowałam ignorować odgłosy z dołu – głosy, śmiechy i melodie, które Rosalie dla wprawy wygrywała na pianinie – ale okazało się to niemożliwe. Być może to normalne, że każda kobieta denerwuje się w tak ważnym dniu, ale i tak byłam na siebie zła, bo powinnam być pewna tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Fakt, że wciąż miałam pewne obawy, bynajmniej nie był czymś, co zamierzałam zaakceptować.
Podchwyciłam w lustrze spojrzenie Mary. Kiedy to dostrzegła, uśmiechnęła się i bez pytania wyrwała Alice szczotkę. Wampirzyca aż sapnęła z niedowierzaniem i rzuciła mojej matce rozdrażnione spojrzenie, ta jednak nie zamierzała się tym przejąć.
- No co? – zapytała jak gdyby nigdy nic, wzruszając ramionami. – Chyba mam prawo przynajmniej uczesać moją córkę w dniu ślubu, prawda? – zapytała i na moment zamarła, niepewna tego, jak mogę zareagować na jej słowa.
Na moment poraziło mnie to, jak po tym wszystkim mnie nazwała, ale nie skomentowałam tego w żaden sposób. Alice i Mary wymieniły krótkie spojrzenia, ale chochlica przynajmniej nie zaczęła się z moją matką kłócić i z cichym westchnieniem wycofała się w stronę wyjścia.
- W takim razie sprawdzę, czy Rosalie albo Esme nie potrzebują pomocy przy gościach, czy coś… - rzuciła na odchodne, rzucając mi krótkie, tęskne spojrzenie. – Jakby co, jestem na dole. I masz mi się prezentować najlepiej jak to możliwe, jasne? – powiedziała z groźną miną.
Wysiliłam się na blady uśmiech.
- Nie ma innej opcji – obiecałam z przekonaniem.
Alice uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
- Nic się nie martw. Dopilnuję, żeby mojemu bratu nic się nie odmieniło i nie spróbował uciec – zażartowała, chociaż mnie jakoś specjalnie to nie bawiło. – Poza tym spokojnie. Zrobię wszystko, żeby nie dowiedział się przedwcześnie, jak będziesz wyglądała – dodała, po czym w końcu wyślizgnęła się na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi.
Mary z wyraźnym entuzjazmem zajęła się upinaniem i modelowaniem moich włosów, starając się stworzyć jak najodpowiedniejszą na tę okazję fryzurę – równie efektowną i skromną jednocześnie. Izadora obserwowała jej poczynania w milczeniu, wyraźnie na coś czekając, chociaż nie potrafiłam przewidzieć, co chodzi jej po głowie. Nie byłam w stanie też usiedzieć w bezruchu, a byłam do tego zmuszona i z czasem zaczęło mi to ciążyć. Zawsze, kiedy byłam zdenerwowana, robiłam wszystko byleby zająć czymś ręce, więc fakt, że ktokolwiek wyręczał mnie przy czymś tak prowizorycznym, jak czesanie, najzwyczajniej w świecie mnie drażnił.
- Ehm, Izadoro? – zagadnęłam, mając serdecznie dość panującej dookoła ciszy.
Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na mnie z błyskiem w oczach, prawdopodobnie doskonale wiedząc o co zamierzam ją za chwilę zapytać. Westchnęłam i wywróciłam oczami, ale zdecydowałam się jednak dokończyć:
- Czy mogłabyś…?
Uśmiechnęła się uroczo.
- Już z nim rozmawiałam. No wiesz, rano – powiedziała, a ja aż wytrzeszczyłam oczy. – Nie patrz tak na mnie. Przecież nie mogłyśmy go trzymać w niepewności do ostatniej chwili – usprawiedliwiła się pośpiesznie. – To twój ojciec, więc oczywiste dla mnie było, że to jego poprosisz o to, żeby poprowadził cię do ołtarza – powiedziała stanowczo, wciąż nie dając mi dojść do słowa. – I nie, nie mam nic przeciwko temu, żeby teraz po niego pójść. Poczekajcie tutaj chwilę – dodała.
Obserwowałam ją, kiedy wychodziła, wciąż lekko skołowana tym, że jak zwykle znała mnie lepiej niż ja sama. Izadora była więcej niż po prostu niezwykła i chyba nigdy nie byłby w stanie mi jej zastąpić.
- Dziękuję – rzuciłam za nią, dosłownie w ostatniej chwili, zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi.
- Nie ma sprawy.
Zaraz po tym wyszła, znikając mi z oczu.

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, jestem pod wrażeniem tego w jaki sposób opisałaś wszystkie te przygotowania. Fajnie, że wszystko zaczyna się już od ślubu :) Opis suknie jest super, bo od razu ją sobie wyobraziłam. Pomysł z bliźniaczką Belli jest bardzo oryginalny i jeszcze się z kimś takim nie spotkałam :)
    Czekam na nowy rozdział i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny blog i rozdział też :)
    U mnie pojawił się nowy rozdział.
    Zapraszam www.blood-in-the-veins.blogspot.com
    Pozdrawiam i życzę weny asiapi9

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest cudowny, już nie mogę doczekać się następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział.Kiedy dodasz następny?
    Nie mogę się już doczekać!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny :D ) :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na nowy rozdział u Rity :)

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa