piątek, 17 maja 2013

Trzydzieści trzy

Trzydzieści trzy.
Szał


- Emmett, nie!
Izadora jako pierwsza zorientowała się, co się szykuje, ale jej ostrzeżenie pojawiło się za późno. W oczach brata dostrzegłam gniew, a kiedy chwilę później z warknięciem rzucił się na wciąż skupioną na Rosalie Jane, wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Masz czego chciałeś, pomyślałam z goryczą, ale nie wypowiedziałam tych słów na głos. Aro nie zdążył jeszcze zareagować na atak na swoją strażniczkę, kiedy doszłam do wniosku, że teraz już i tak jest wszystko jedno. Pilnujący mnie do tej pory Demetri, ruszył w stronę Jane (może z pomocą Felixa mieli mieć jakieś szanse), dlatego spróbowałam go zatrzymać. Skoczyłam do przodu, w nadziei, że zajmę tropiciela sobą, ale wtedy ponownie wyrosła przede mną Meredith.
Warknęłam, kiedy wpadłam na nią i zatoczyłam się do tyłu. Do jasnej chory, czy nie wystarczyło jej to, co zrobiła do tej pory? Najwyraźniej to wcale nie Jane Volturi była najbardziej irytującą istotą w całym zamku. Meredith zaczynała działać mi na nerwy, poza tym wyraźnie czekała na moment, kiedy w końcu będzie mogła mnie zaatakować. Zachowując się jak rozjuszona kotka, rzuciła się na mnie, ale udało mi się uniknąć jej ataku. Wpadłam na ścianę, kiedy zapędziła mnie w róg, ale nie zdołała uderzyć mnie w brzuch, tak jak planowała na początku – okazałam się dla niej za szybka. Ratując się szybką ucieczką w bok, spróbowałam odbić się od ściany i ją zaatakować, chociaż nie miałam najmniejszych szans z wampirzycą – ze swoją siłą nie mogłam jej nawet zadrasnąć.
Moje palce wplątały się w jej włosy, a w dłoni zostało mi kilka ciemnych pukli. Dziewczyna spojrzała na mnie gniewnie; w jej oczach pojawiła się furia.
- W tym momencie przesadziłaś – syknęła, dotykając włosów w taki sposób, że nie miałam wątpliwości co do tego, że jest z nich niezwykle dumna. Świetnie, właśnie tego potrzebowałam – rozjuszenia kogoś, kto nade wszystko dbał o swoje włosy.
Zaatakowała ponownie, tym razem zdecydowanie szybciej i z większą precyzją. Gniew popływał ją do przodu, chociaż w jej krwiobiegu już dawno nie krążyła krew, która mogłaby wypełnić się adrenaliną. W jednej chwili zniknęła mi z oczu, żeby w następnej zmaterializować się tuż obok i powalić mnie na siemię. Siła uderzenia sprawiła, że przed oczami zatańczyły mi kolorowe plamy, a płucach zabrakło mi powietrza. Upadłam na posadzkę, zwijając się z bólu i kaszląc; nie mogłam złapać tchu.
Meredith uśmiechnęła się z satysfakcją i przyczaiła, gotowa do kolejnego ataku, ale właśnie wtedy znikąd pojawił się za nią Jasper. Z wprawą nabytą przez lata służenia w armii nowonarodzonych, wykręcił wampirzycy obie ręce, aż usłyszałam dźwięk pękającego kamienia, a Meredith zawyła z bólu.
- Bardzo ładnie, siostra. To było coś zdecydowanie bardziej przemyślanego od ataków Emmetta – pochwalił, szczerząc się w uśmiechu.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością. A niech to, kto by pomyślał, że za nim też tak bardzo tęskniłam? Podniosłam się z trudem, trzymając się za brzuch. W końcu zdołałam zaczerpnąć tchu i się wyprostować, dlatego stanęłam prosto i skinąwszy Jasperowi głową, oddaliłam się, żeby mógł do końca rozprawić się z warczącą i próbującą się wyrywać Meredith. Mimo wszystko nie chciałam tego oglądać.
Wzmianka o Emmecie zmotywowała mnie do tego, żeby rozejrzeć się po sali. W oczy wrzuciła mi się drobniutka Jane, która miotała się dookoła, częstując swoim darek każdego, kto spróbował się do niej zbliżyć. Emmett zasłaniał sobą Rosalie, łypiąc na blondynkę groźnie i z trudem powstrzymując się od zaatakowania jej. Felix, Demetri i jeszcze kilku członków straży czaiło się w pobliżu, czujnie obserwując jego i pozostałych Cullenów. Chociaż nie atakowali, wiedziałam, że to jedynie kwestia czasu.
Jane przynajmniej już nie obejmowała Olivera. Chłopak klęczał teraz na posadzce, pośpiesznie rozglądając się dookoła i próbując złapać oddech. Kiedy podchwycił mój wzrok, w jego oczach pojawiła się ulga i nawet zdołał się uśmiechnąć, ale niemal w tym samym momencie nagle zawył z bólu. Jane dostrzegła mnie i teraz z premedytacją dręczyła Olivera, raz po raz zerkając w moją stronę, żeby przekonać się, w jaki sposób na to zareaguję. Aż jęknęłam i zadrżałam ze złości, nic jednak nie miało porównania z szałem, w który nagle wpadła Izadora.
Wrzasnęła. Był to wściekły, pełen goryczy krzyk, jakby to nie Olivera, a ją torturowano. Wszystkich tak to zaskoczyło, że nawet Oliver zamilkł – teraz to Izadora krzyczała za niego, chociaż zdolności Jane nie mogły jej dosięgnąć.
- W tej chwili przestań! – zażądała moja siostra. W jej oczach widziałam ból, ale i narastający gniew. Gdyby wzrok mógł zabijać, Jane prawdopodobnie dokonałaby samozapłonu. – Powiedziałam: przestań!
Zaatakowała, poruszając się zaskakująco szybko mimo krępującej jej ruchów peleryny. Jane zamrugała pośpiesznie, niechętnie przerywając kontakt wzrokowy z Oliverem – musiała się bronić. Zawsze się zastanawiałam, czy dysponujący potężnymi darami Volturi, którzy na dodatek opierali swoją potęgę na tych zdolnościach, kiedykolwiek trenowali walkę wręcz. Ruchy Jane sprawiły, że w to zwątpiłam, ale dziewczyna okazała się mimo wszystko zwinna. Wyklinając pod nosem, że nie może sprawić bólu Izadorze, spróbowała ją uderzyć. Wkrótce obie nieśmiertelne zamieniły się w krążące wokół siebie tornado; raz po raz wymieniały ciosy, unikając się wzajemnie i starając się zrobić wszystko, byleby zranić przeciwnika.
Oliver spróbował się podnieść. Zdziwiłam się, kiedy to Rosalie z wahaniem podeszła i mu pomogła, odciągając go gdzieś na bezpieczną odległość. Jasper zmaterializował się u mojego boku, przez moment obserwując moją walczącą siostrę i próbując stwierdzić, czy nie powinien jej pomóc. Uznał najwyraźniej, że z podatnością na dar Jane jedynie by zawadzał, dlatego ostatecznie ruszył w stronę stojącej na uboczu Alice. Chochlica obserwowała sytuację, a jej oczy raz za razem traciły swój wyraz – kontrolowała przyszłość albo obecność moja i Izadory powodowała, że wizje pojawiały się w urywkach, całkowicie wampirzycę dekoncentrując. Podchwyciłam spojrzenie Edwarda, który przez moment wyglądał, jakby gotowy były ruszyć w moją stronę, dlatego pokręciłam głową, żeby odwieść go od tego pomysłu.
Esme wyglądała na co najmniej przerażoną. Widziałam, jak jej oczy rozszerzają się, kiedy obserwowała walczącą Dorę, a także wcześniej, kiedy słuchała krzyków jej i Olivera. Kto wie, pewnie popis mój i Meredith też miały wpływ na jej stan. Nie dziwiło mnie to, bo od samej świadomości tego, co działo się wkoło, zaczynało mi się robić słabo.
- Aro, wystarczy. Powstrzymaj je – usłyszałam zdenerwowany głos Carlisle’a. Najdziwniejsze było właśnie to, że wampir po prostu stał, obserwując, a pozostali jego strażnicy w żaden sposób nie reagowali. Nawet śmierć Meredith, której szczątki dogasały już w ognisku, które rozpalił Jasper, nie zrobiły na nich żadnego wrażenia. – Obaj wiemy, że to nie ma najmniejszego sensu – przekonywał doktor.
Aro spojrzał na niego, jakby rozdrażniony tym, że musiał oderwać wzrok od walki. Tarcza Renata czaiła się za nim, gotowa w każdej chwili wykorzystać swoje zdolności, gdyby komukolwiek z nas przyszło do głowy, żeby spróbować atakować jego albo któregokolwiek z pozostałych braci.
- Nie ma sensu? – powtórzył. – Bez sensu jest to, że w ogóle pozwoliłem im obu żyć tak długo. Dopiero co twoja córka przyczyniła się do śmierci jednej z moich strażniczek, a druga właśnie chyba do tego dąży… - powiedział, mrużąc gniewnie oczy i spoglądając na Izadorę. – Dalej zamierzasz mi wmawiać, że nie zależy wam na władzy, tylko…
- Na litość boską, jakiś ty głupi! – przerwał mu nowy głos, dobiegający nie od drzwi wejściowych, ale bocznej komnaty, która odchodziła od sali.
Jeszcze zanim się obejrzałam, wiedziałam kogo tam zobaczę. Sulpicia stała w progu drzwi, które najprawdopodobniej prowadziły na wierzę, którą zajmowali bracia Volturi i ich żony. Wyglądała krucho, ale pięknie w jednej ze zdobionych, ciężkich sukni, które nosiła na co dzień. Jej krwiste tęczówki pałały gniewem, ale przede wszystkim dostrzegłam mnóstwo żalu w sposobie w jaki patrzyła na swojego męża.
- Kiedy ty w końcu zaczniesz słuchać, Aro? – zapytała ciszej, powoli kierując się w stronę wampira. – Przez tyle czasu patrzyłam na to przez palce, ale jak długo tak można? Od zawsze widziałam twój egoizm, ten chory spryt i skłonność do szukania problemów tam, gdzie ich nie ma. Czy nie widzisz, że pragnienie władzy i pożądanie cudzych zdolności wszystko ci już przysłania? Naprawdę jesteś do tego stopnia ślepy? – Nie miałam wątpliwości, że te słowa dojrzewały w niej od dłuższego czasu, ale mimo wszystko ich wypowiedzenie kosztowało ją mnóstwo wysiłku. – Mnie też już w tym wszystkim nie zauważasz, prawda?
Objęła się ramionami i po prostu na niego patrzyła. O mój Boże, ona naprawdę musiała wciąż kochać tego drania! Nie pomyślałabym, że ktokolwiek może kochać Aro, a jednak Sulpicia nie była z nim jedynie dlatego, że to dawało jej pozycję w tym miejscu. Wiedziałam o tym uczucie już wtedy, kiedy opowiadała mi o Didyme i Marku, ale czym innym było słuchać, a czym innym zobaczyć na własne oczy.
Jej słowa podziałały na wszystkich. Nawet Jane i Izadora jakby zwolniły, przenosząc wzrok na wampirzycę. Siedzący do tej pory w milczeniu Marek, aż poniósł głowę, chyba pierwszy raz w mojej obecności okazując jakiekolwiek zainteresowanie. Jedynie Kajusz pozostawał niewzruszony, obserwując sytuację z dziwnym wyrazem twarzy. Jego oczy błyszczały niepokojąco, jakby z podekscytowania. Wyglądał tak, jakby wiedział o czymś, co wkrótce miało się wydarzyć i z niecierpliwością na to czekał.
Aro milczał przez kilka sekund – wydawały się całą wiecznością – a potem nagle ruszył wprost na Sulpicię. Tarcza Renata musiała niemal biec, żeby dotrzymać mu kroku, ale odgonił ją niecierpliwym ruchem ręki. Stanął tuż przed swoją żoną, a ja przez moment mogłabym przysiąc, że miał ochotę uderzyć ją, tak jak wcześniej mnie. Jego ręka drgnęła, ale – ku mojemu zdziwieniu – nie zrobił tego.
- Dlaczego? – zapytał w zamian.
Sulpicia zmarszczyła brwi.
- Dlaczego? – powtórzyła, spoglądając na niego pytająco. – To chyba ja mogłabym zadać to pytanie – zauważyła cicho.
- Pytałem, dlaczego nas zdradzasz – uściślił. Był zły, ale nie potrafił nawet się na nią zamachnąć. Czyżby jednak przejaw ludzkich uczuć?
Sulpicia przyłożyła obie dłonie do ust i aż westchnęła, jakby niedowierzając temu, co właśnie usłyszała. Patrzyła na niego, kręcąc głową i odniosłam wrażenie, że najchętniej odwróciłaby się na pięcie i uciekła, ale powstrzymała się. Powoli zwiesiła ramiona i odważyła się spojrzeć Aro w oczy.
- Chociaż ten jeden, jedyny raz posłuchaj mnie, zamiast traktować jak powietrze albo jakbym była idiotką. Bo nią nie jestem – zastrzegła. – Nie zdradzam cię. Po prostu nie zamierzam patrzeć, jak kolejny raz mordujesz niewinne osoby, jedynie dlatego, że coś sobie ubzdurałeś. Jeśli uważasz to za zdradę, możesz mnie zabić. – Rozłożyła ramiona i spojrzała na niego wyzywająco. – No, dalej. Tak jak Didyme, bo w końcu jaka to różnica? Sam czynisz sobie wrogów, więc jedna śmierć w tę czy drugą stronę nie powinna czynić ci różnicy.
- Sulpicia…
Wyrzuciła ręce w górę.
- No już! – ponagliła go.
Prowokowała go, ale chociaż starała się udawać, że naprawdę nie obchodzi jej, jak zareaguje na jej słowa, dostrzegłam w jej oczach strach. Wiedziała, że mimo wszystko byłby do tego zdolny – do tego, żeby ją skrzywdzić. A jednak ryzykowała. I to przez wzgląd na mnie oraz moich bliskich. Przecież mogła się z tego wyplątać – gdybyśmy zginęli, Aro nie miałby z czyich myśli dowiedzieć się o niej – jednak nie zdecydowała się na to. Kto by pomyślał, że to akurat ją będzie na coś takiego stać?
Teraz już nikt nie walczył. Jane i Izadora stały naprzeciwko siebie, rzucając sobie podejrzliwe spojrzenia – przynajmniej początkowo, bo teraz obie wpatrywały się w sprzeczająca się parę. Kątem oka zauważyłam, że i Alec stracił panowanie nad swoim darem. Santiego i Mary mrugali pośpiesznie, a kiedy rozeznali się w sytuacji, ojciec chwycił matkę za rękę (jakież to było dziwne nazywać ich w ten sposób!) i oboje spróbowali dyskretnie oddalić się na bezpieczną odległość, żeby nie ryzykować ponownej utraty zmysłów. W jakimś stopniu mi ulżyło, bo wciąż istniała możliwość, że rozpęta się walka, a wtedy dar Santiego mógł nam się przydać.
Sulpicia wciąż czekała, obserwując Aro, ten jednak nie poruszył się nawet o milimetr. W końcu to ona opuściła ramiona, a potem powoli do niego podeszła. Drgnął, kiedy położyła mu obie ręce na piersi, ale nie odepchnął jej ani się nie odezwał. Sulpicia odetchnęła głębiej, po czym podeszła jeszcze bliżej – objąłby ją, gdyby tylko zechciał, ale tego również nie zrobił. Po prostu stali blisko siebie, mierząc się wzrokiem.
- Co ty możesz wiedzieć? – zapytał w końcu Aro, po chwili tak długiej, że aż mnie zaskoczył. Straciłam już nadzieję na to, że cokolwiek powie.
- Wiem. Zapytaj swojego brata. Chyba zapominasz, że Marek jest empatą. Zapytaj się go, jakie uczucia łączą Bellę i jej rodzinę, co czują wobec nas. Nie uważasz, że jego zdolnościom można zawierzyć? – zapytała rozsądnie. – Wiem więcej niż ci się wydaje, bo czasami słucham i rozmawiam, w przeciwieństwie do ciebie. Wiedziałeś chociażby, że twój brat wciąż nie może ci wybaczyć śmierci Didyme? Abo że od jakiegoś czasu jest zainteresowany tą nową dziewczyną, którą przyjąłeś na recepcję, Marshią? – Pokręciła głową. – Nie, oczywiście, że nie. Nie powiedział ci, bo wtedy mógłbyś i ją zabić. Swoją drogą, jakbyś czasami porozmawiał ze mną albo kimkolwiek innym ze straży, być może wiedziałbyś, że prawdziwy problem masz tutaj, na miejscu – dodała z urazą i zmrużyła czujnie oczy, jakby się nad czymś zastanawiając.
Czy mnie się wydawało, czy Kajusz drgnął nerwowo. Spojrzałam na niego chwilę po tym, jak przybrał obojętny wyraz twarzy, który nie zdradzał żadnych uczuć, ale i tak mogłabym przysiąc, że wampira zdenerwowały słowa bratowej. Nie miałam pojęcia, gdzie to wszystko zmierza, ale prawdziwe kłopoty chyba naprawdę miały się zacząć.
Aro obejrzał się krótko na Marka (wampir nagle zainteresował się kwiatowym motywem, którym zdobiona była jedna z kolumn w sali), po czym ponownie przeniósł wzrok na żonę. Wampirzyca musiała dostrzec w jego oczach coś, co dało jej nadzieję na to, że przemówi mi do rozumu, bo wysiliła się na uśmiech.
- Aro, kochany mój – powiedziała z takim uczuciem, że nagle poczułam się jak obca, która nie powinna mieć prawa oglądać tego, co działo się między nimi – po prostu spróbuj mi uwierzyć, tak jak kiedyś. Kiedyś, kiedy jeszcze Didyme żyła, wszystko było inaczej. Nie wiem, czy to władza do tego doprowadziła? Kiedy Marek się jeszcze udzielał, byłeś zupełnie inny – westchnęła z goryczą. – Kiedyś byś mnie wysłuchał.
- Wysłuchaliśmy Didyme, skoro już o niej mówisz. Sama dobrze wiesz, jak to się skończyło. Nie popełnię tego samego błędu po raz drugi – syknął.
Jej oczy zabłysły gniewem.
- Ach, więc o to chodzi! Więc to cię boli? – Ujęła jego twarz w dłonie, bo spróbował odwrócić wzrok. – Patrz na mnie, kiedy mówię! Czy mam rację? Jedynie dlatego, że Didyme popełniła błąd, postanowiłeś nie słuchać nikogo więcej? Ignorujesz mnie, bo uważasz, że jestem głupia, czy jednak chociaż częściowo darzysz mnie jakimś uczuciem i nie chcesz mnie przypadkiem zabić? – zapytała, całkowicie go zaskakując.
- Czy kiedykolwiek powiedziałem, że jesteś głupia?! – zdenerwował się i wzniósł oczy ku górze, jak typowy mężczyzna błagając opatrzność o cierpliwość i zdolność zrozumienia kobiecej logiki. W normalnym wypadku prawdopodobnie by mnie to rozbawiło, ale teraz byłam zbyt wstrząśnięta, żeby zareagować.
- Nie, ale dałeś mi to do zrozumienia. Kiedy po raz ostatni powiedziałeś mi chociażby, że mnie kochasz? Jestem zdziwiona, że w ogóle zorganizowałeś bal z okazji naszej rocznicy, ale teraz przynajmniej wiem, że i w tym miałeś jakiś ukryty cel – wytknęła mu i nagle odsunęła się, jakby dotykanie go zaczynało ją brzydzić.
Zraniła go tym i to był chyba największy szok, jakiego doznałam. Aro już wcale nie wyglądał na tak bezwzględnego, jak na początku. Wręcz przeciwnie – pierwszy raz spojrzałam na niego tak, jak na czująca istotę. Co prawda to był najmniej odpowiedni moment na kłótnie małżeńską, ale pal to licho – jeśli dzięki temu można było przeciągnąć walkę w czasie, mogli wydzierać się na siebie do woli. Prawdopodobnie powinnam wykorzystać ten czas, żeby spróbować wymyślić coś sensownego, co mogłoby pomóc mnie i moim bliskim, ale w głowie miałam totalną pustkę i nic nie przychodziło mi do głowy. Jak na razie pozostawało mi wyłącznie obserwowanie i liczenie na to, że Sulpicia naprawdę jest zdolna nas wszystkich uratować. Jeśli tak miało się stać, miałam być jej wdzięczna po kres egzystencji.
Aro otworzył usta, prawdopodobnie chcąc zaprotestować, ale zaraz je zamknął, w końcu wyciągając jakiś sensowny wniosek – ciągnięcie tej farsy nie miało najmniejszego nawet sensu. Na miejscu Sulpicii prawdopodobnie poczułabym satysfakcję, gdybym doprowadziła tego wampira do takiego stanu, ale w jej oczach wcale nie dostrzegłam radości. Przede wszystkim zmartwienie, ale i błysk nadziei, jakby wciąż liczyła na to, że jej zarzuty mają jakikolwiek sens.
- Więc co, wysłuchasz mnie chociaż raz? – zapytała cicho, patrząc na niego wyczekująco. – Chcesz wiedzieć, jak sytuacja wygląda naprawdę? – Nawet nie czekała na odpowiedź. Pośpiesznie mówiła dalej, żeby nie miał okazji do tego, żeby jednak spróbować jej przerwać: - Z Mary i Santiego zrobiłeś sobie wrogów sam. Zmusiłeś ich do tego, żeby się ukrywali i pozbyli własnych dzieci. Teraz i im nie dajesz spokoju. Nie wiesz, dlaczego wszyscy tutaj są? Aro, przecież tyle razy słyszałam, jak próbowałeś wymyślić powód do złamania pokoju! Po co inaczej byś zmuszał, żeby jedna z nich tutaj została? Chciałeś mieć rację do tego stopnia, że robiłeś wszystko, byleby móc zarzucić im wystąpienie przeciwko tobie – powiedziała, po czym zamilkła na moment. – Ale w jednym miałeś rację: powinieneś się obawiać – oznajmiła, a ja zamarłam. O czym ona teraz mówiła? Chyba nie o mnie i Izadorze! – Szukałeś spisku, ale nie tutaj, gdzie trzeba. Chciałeś znaleźć kogoś, kto życzy ci źle, a cały czas miałeś tę osobę pod nosem.
Mówiła coraz szybciej, patrząc na męża tak błagalnie, że chyba nie było sposobu, żeby jej nie uwierzyć. Wszyscy wpatrywaliśmy się w tę dwójkę jak oczarowani, zapominając o wszystkim, co działo się wkoło. Przynajmniej pozornie, nie było bowiem możliwości, żebym rozproszyła się całkowicie. Chociaż omal tego nie przegapiłam, kolejny raz moją uwagę przykuł Kajusz, który poruszył się niespokojnie i powoli podniósł się z miejsca. Cały czas wpatrywał się w Sulpicię z rosnącym niedowierzaniem, kiedy zaś nabrała powietrza do płuc, chcąc ciągnąć dalej, ze świstem wypuścił powietrze do płuc.
A potem wypowiedział jedno, jedyne słowo.
- Jane.
Mała wampirzyca zareagowała natychmiast. W przeciwieństwie do mnie, Izadora była oszołomiona do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, kiedy Jane dopadła do niej i jednym, silnym ciosem posłała ją na ziemię. Moja siostra straciła równowagę i uderzywszy głową o posadzkę, znieruchomiała. Krzyknęłam w proteście, nie ja jedyna zresztą – Oliver zaraz dopadł do Izadory, padając przy niej na kolana i próbując ją jakoś ocucić.
Jane nie zawracała sobie nimi głowy. Rzuciła mi pełne wyższości spojrzenie, po czym bardzo powoli odwróciła się w stronę wpatrzonych w nią Aro i Sulpicii. Na jej ustach pojawił się ten znajomy, okrutny uśmieszek, który zdążyłam już poznać.
Kajusz wydał rozkaz – a ona zamierzała go wykonać.

3 komentarze:

  1. Rozdział ze specjalną dedykacją dla Asi Dabkowskiej, która dodaje mi skrzydeł i sprawia, że pisanie tutaj ma dla mnie sens. Moja droga, pisałam z myślą o tobie. Wiem, że byłaś zafascynowana Sulpicią, dlatego postanowiłam dać jej specjalną rolę. Dziękuję ;)

    Nessa.

    PS. Zapraszam na moje nowe opowiadanie, gdzie już pojawił się prolog: the-shadows-of-the-past.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział!!!!!wow!!!!!Aż brak słów mi na opisanie moich odczuć co do rozdziału!!!!:):):)Jednak coś napisze. Kajusz i Jane zdrajcami??????SZOK!!!!Suplica i jej rozmowa z Aro/ bomba sama bym lepiej tego nie opisała!!!!!Ta kobieta ma złote serce iż tyle z Aro wytrzymuje!!!!Jednak Tego wszystkiego się nie spodziewałam:) miałam pewne wyobrażenia ale ty mnie zaskoczyłaś na 10000% swoja wyobraźnia!!!!!!!! Jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:) Dziękuję za dedykacje.
    pozdrawiam i ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  3. blog jest boski:) czekam na nowy rozdział:) ps. masz świetny talent do pisania takich opowieści:)pozdro

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa