Trzydzieści trzy.
Szał
- Emmett,
nie!
Izadora jako
pierwsza zorientowała się, co się szykuje, ale jej ostrzeżenie pojawiło się za
późno. W oczach brata dostrzegłam gniew, a kiedy chwilę później z warknięciem
rzucił się na wciąż skupioną na Rosalie Jane, wszystko potoczyło się
błyskawicznie.
Masz czego chciałeś, pomyślałam z
goryczą, ale nie wypowiedziałam tych słów na głos. Aro nie zdążył jeszcze
zareagować na atak na swoją strażniczkę, kiedy doszłam do wniosku, że teraz już
i tak jest wszystko jedno. Pilnujący mnie do tej pory Demetri, ruszył w stronę
Jane (może z pomocą Felixa mieli mieć jakieś szanse), dlatego spróbowałam go
zatrzymać. Skoczyłam do przodu, w nadziei, że zajmę tropiciela sobą, ale wtedy
ponownie wyrosła przede mną Meredith.
Warknęłam,
kiedy wpadłam na nią i zatoczyłam się do tyłu. Do jasnej chory, czy nie
wystarczyło jej to, co zrobiła do tej pory? Najwyraźniej to wcale nie Jane
Volturi była najbardziej irytującą istotą w całym zamku. Meredith zaczynała
działać mi na nerwy, poza tym wyraźnie czekała na moment, kiedy w końcu będzie
mogła mnie zaatakować. Zachowując się jak rozjuszona kotka, rzuciła się na
mnie, ale udało mi się uniknąć jej ataku. Wpadłam na ścianę, kiedy zapędziła
mnie w róg, ale nie zdołała uderzyć mnie w brzuch, tak jak planowała na
początku – okazałam się dla niej za szybka. Ratując się szybką ucieczką w bok,
spróbowałam odbić się od ściany i ją zaatakować, chociaż nie miałam
najmniejszych szans z wampirzycą – ze swoją siłą nie mogłam jej nawet zadrasnąć.
Moje palce
wplątały się w jej włosy, a w dłoni zostało mi kilka ciemnych pukli. Dziewczyna
spojrzała na mnie gniewnie; w jej oczach pojawiła się furia.
- W tym
momencie przesadziłaś – syknęła, dotykając włosów w taki sposób, że nie miałam
wątpliwości co do tego, że jest z nich niezwykle dumna. Świetnie, właśnie tego
potrzebowałam – rozjuszenia kogoś, kto nade wszystko dbał o swoje włosy.
Zaatakowała
ponownie, tym razem zdecydowanie szybciej i z większą precyzją. Gniew popływał
ją do przodu, chociaż w jej krwiobiegu już dawno nie krążyła krew, która
mogłaby wypełnić się adrenaliną. W jednej chwili zniknęła mi z oczu, żeby w
następnej zmaterializować się tuż obok i powalić mnie na siemię. Siła uderzenia
sprawiła, że przed oczami zatańczyły mi kolorowe plamy, a płucach zabrakło mi
powietrza. Upadłam na posadzkę, zwijając się z bólu i kaszląc; nie mogłam
złapać tchu.
Meredith
uśmiechnęła się z satysfakcją i przyczaiła, gotowa do kolejnego ataku, ale
właśnie wtedy znikąd pojawił się za nią Jasper. Z wprawą nabytą przez lata
służenia w armii nowonarodzonych, wykręcił wampirzycy obie ręce, aż usłyszałam
dźwięk pękającego kamienia, a Meredith zawyła z bólu.
- Bardzo
ładnie, siostra. To było coś zdecydowanie bardziej przemyślanego od ataków
Emmetta – pochwalił, szczerząc się w uśmiechu.
Spojrzałam
na niego z wdzięcznością. A niech to, kto by pomyślał, że za nim też tak bardzo
tęskniłam? Podniosłam się z trudem, trzymając się za brzuch. W końcu zdołałam
zaczerpnąć tchu i się wyprostować, dlatego stanęłam prosto i skinąwszy
Jasperowi głową, oddaliłam się, żeby mógł do końca rozprawić się z warczącą i
próbującą się wyrywać Meredith. Mimo wszystko nie chciałam tego oglądać.
Wzmianka o
Emmecie zmotywowała mnie do tego, żeby rozejrzeć się po sali. W oczy wrzuciła
mi się drobniutka Jane, która miotała się dookoła, częstując swoim darek
każdego, kto spróbował się do niej zbliżyć. Emmett zasłaniał sobą Rosalie,
łypiąc na blondynkę groźnie i z trudem powstrzymując się od zaatakowania jej.
Felix, Demetri i jeszcze kilku członków straży czaiło się w pobliżu, czujnie
obserwując jego i pozostałych Cullenów. Chociaż nie atakowali, wiedziałam, że
to jedynie kwestia czasu.
Jane
przynajmniej już nie obejmowała Olivera. Chłopak klęczał teraz na posadzce,
pośpiesznie rozglądając się dookoła i próbując złapać oddech. Kiedy podchwycił
mój wzrok, w jego oczach pojawiła się ulga i nawet zdołał się uśmiechnąć, ale
niemal w tym samym momencie nagle zawył z bólu. Jane dostrzegła mnie i teraz z premedytacją
dręczyła Olivera, raz po raz zerkając w moją stronę, żeby przekonać się, w jaki
sposób na to zareaguję. Aż jęknęłam i zadrżałam ze złości, nic jednak nie miało
porównania z szałem, w który nagle wpadła Izadora.
Wrzasnęła.
Był to wściekły, pełen goryczy krzyk, jakby to nie Olivera, a ją torturowano.
Wszystkich tak to zaskoczyło, że nawet Oliver zamilkł – teraz to Izadora
krzyczała za niego, chociaż zdolności Jane nie mogły jej dosięgnąć.
- W tej
chwili przestań! – zażądała moja siostra. W jej oczach widziałam ból, ale i
narastający gniew. Gdyby wzrok mógł zabijać, Jane prawdopodobnie dokonałaby
samozapłonu. – Powiedziałam: przestań!
Zaatakowała,
poruszając się zaskakująco szybko mimo krępującej jej ruchów peleryny. Jane
zamrugała pośpiesznie, niechętnie przerywając kontakt wzrokowy z Oliverem –
musiała się bronić. Zawsze się zastanawiałam, czy dysponujący potężnymi darami
Volturi, którzy na dodatek opierali swoją potęgę na tych zdolnościach,
kiedykolwiek trenowali walkę wręcz. Ruchy Jane sprawiły, że w to zwątpiłam, ale
dziewczyna okazała się mimo wszystko zwinna. Wyklinając pod nosem, że nie może
sprawić bólu Izadorze, spróbowała ją uderzyć. Wkrótce obie nieśmiertelne
zamieniły się w krążące wokół siebie tornado; raz po raz wymieniały ciosy,
unikając się wzajemnie i starając się zrobić wszystko, byleby zranić
przeciwnika.
Oliver
spróbował się podnieść. Zdziwiłam się, kiedy to Rosalie z wahaniem podeszła i
mu pomogła, odciągając go gdzieś na bezpieczną odległość. Jasper
zmaterializował się u mojego boku, przez moment obserwując moją walczącą
siostrę i próbując stwierdzić, czy nie powinien jej pomóc. Uznał najwyraźniej,
że z podatnością na dar Jane jedynie by zawadzał, dlatego ostatecznie ruszył w
stronę stojącej na uboczu Alice. Chochlica obserwowała sytuację, a jej oczy raz
za razem traciły swój wyraz – kontrolowała przyszłość albo obecność moja i
Izadory powodowała, że wizje pojawiały się w urywkach, całkowicie wampirzycę
dekoncentrując. Podchwyciłam spojrzenie Edwarda, który przez moment wyglądał,
jakby gotowy były ruszyć w moją stronę, dlatego pokręciłam głową, żeby odwieść
go od tego pomysłu.
Esme
wyglądała na co najmniej przerażoną. Widziałam, jak jej oczy rozszerzają się,
kiedy obserwowała walczącą Dorę, a także wcześniej, kiedy słuchała krzyków jej
i Olivera. Kto wie, pewnie popis mój i Meredith też miały wpływ na jej stan.
Nie dziwiło mnie to, bo od samej świadomości tego, co działo się wkoło,
zaczynało mi się robić słabo.
- Aro,
wystarczy. Powstrzymaj je – usłyszałam zdenerwowany głos Carlisle’a.
Najdziwniejsze było właśnie to, że wampir po prostu stał, obserwując, a pozostali
jego strażnicy w żaden sposób nie reagowali. Nawet śmierć Meredith, której
szczątki dogasały już w ognisku, które rozpalił Jasper, nie zrobiły na nich
żadnego wrażenia. – Obaj wiemy, że to nie ma najmniejszego sensu – przekonywał doktor.
Aro
spojrzał na niego, jakby rozdrażniony tym, że musiał oderwać wzrok od walki. Tarcza
Renata czaiła się za nim, gotowa w każdej chwili wykorzystać swoje zdolności,
gdyby komukolwiek z nas przyszło do głowy, żeby spróbować atakować jego albo
któregokolwiek z pozostałych braci.
- Nie ma
sensu? – powtórzył. – Bez sensu jest to, że w ogóle pozwoliłem im obu żyć tak
długo. Dopiero co twoja córka przyczyniła się do śmierci jednej z moich strażniczek,
a druga właśnie chyba do tego dąży… - powiedział, mrużąc gniewnie oczy i
spoglądając na Izadorę. – Dalej zamierzasz mi wmawiać, że nie zależy wam na
władzy, tylko…
- Na litość
boską, jakiś ty głupi! – przerwał mu nowy głos, dobiegający nie od drzwi
wejściowych, ale bocznej komnaty, która odchodziła od sali.
Jeszcze
zanim się obejrzałam, wiedziałam kogo tam zobaczę. Sulpicia stała w progu
drzwi, które najprawdopodobniej prowadziły na wierzę, którą zajmowali bracia
Volturi i ich żony. Wyglądała krucho, ale pięknie w jednej ze zdobionych,
ciężkich sukni, które nosiła na co dzień. Jej krwiste tęczówki pałały gniewem,
ale przede wszystkim dostrzegłam mnóstwo żalu w sposobie w jaki patrzyła na
swojego męża.
- Kiedy ty
w końcu zaczniesz słuchać, Aro? – zapytała ciszej, powoli kierując się w stronę
wampira. – Przez tyle czasu patrzyłam na to przez palce, ale jak długo tak
można? Od zawsze widziałam twój egoizm, ten chory spryt i skłonność do szukania
problemów tam, gdzie ich nie ma. Czy nie widzisz, że pragnienie władzy i
pożądanie cudzych zdolności wszystko ci już przysłania? Naprawdę jesteś do tego
stopnia ślepy? – Nie miałam wątpliwości, że te słowa dojrzewały w niej od
dłuższego czasu, ale mimo wszystko ich wypowiedzenie kosztowało ją mnóstwo
wysiłku. – Mnie też już w tym wszystkim nie zauważasz, prawda?
Objęła się
ramionami i po prostu na niego patrzyła. O mój Boże, ona naprawdę musiała wciąż
kochać tego drania! Nie pomyślałabym, że ktokolwiek może kochać Aro, a jednak
Sulpicia nie była z nim jedynie dlatego, że to dawało jej pozycję w tym
miejscu. Wiedziałam o tym uczucie już wtedy, kiedy opowiadała mi o Didyme i Marku,
ale czym innym było słuchać, a czym innym zobaczyć na własne oczy.
Jej słowa
podziałały na wszystkich. Nawet Jane i Izadora jakby zwolniły, przenosząc wzrok
na wampirzycę. Siedzący do tej pory w milczeniu Marek, aż poniósł głowę, chyba
pierwszy raz w mojej obecności okazując jakiekolwiek zainteresowanie. Jedynie
Kajusz pozostawał niewzruszony, obserwując sytuację z dziwnym wyrazem twarzy.
Jego oczy błyszczały niepokojąco, jakby z podekscytowania. Wyglądał tak, jakby
wiedział o czymś, co wkrótce miało się wydarzyć i z niecierpliwością na to
czekał.
Aro milczał
przez kilka sekund – wydawały się całą wiecznością – a potem nagle ruszył
wprost na Sulpicię. Tarcza Renata musiała niemal biec, żeby dotrzymać mu kroku,
ale odgonił ją niecierpliwym ruchem ręki. Stanął tuż przed swoją żoną, a ja
przez moment mogłabym przysiąc, że miał ochotę uderzyć ją, tak jak wcześniej
mnie. Jego ręka drgnęła, ale – ku mojemu zdziwieniu – nie zrobił tego.
- Dlaczego?
– zapytał w zamian.
Sulpicia
zmarszczyła brwi.
- Dlaczego?
– powtórzyła, spoglądając na niego pytająco. – To chyba ja mogłabym zadać to
pytanie – zauważyła cicho.
- Pytałem,
dlaczego nas zdradzasz – uściślił. Był zły, ale nie potrafił nawet się na nią
zamachnąć. Czyżby jednak przejaw ludzkich uczuć?
Sulpicia
przyłożyła obie dłonie do ust i aż westchnęła, jakby niedowierzając temu, co
właśnie usłyszała. Patrzyła na niego, kręcąc głową i odniosłam wrażenie, że
najchętniej odwróciłaby się na pięcie i uciekła, ale powstrzymała się. Powoli
zwiesiła ramiona i odważyła się spojrzeć Aro w oczy.
- Chociaż
ten jeden, jedyny raz posłuchaj mnie, zamiast traktować jak powietrze albo
jakbym była idiotką. Bo nią nie jestem – zastrzegła. – Nie zdradzam cię. Po
prostu nie zamierzam patrzeć, jak kolejny raz mordujesz niewinne osoby, jedynie
dlatego, że coś sobie ubzdurałeś. Jeśli uważasz to za zdradę, możesz mnie
zabić. – Rozłożyła ramiona i spojrzała na niego wyzywająco. – No, dalej. Tak
jak Didyme, bo w końcu jaka to różnica? Sam czynisz sobie wrogów, więc jedna
śmierć w tę czy drugą stronę nie powinna czynić ci różnicy.
- Sulpicia…
Wyrzuciła
ręce w górę.
- No już! –
ponagliła go.
Prowokowała
go, ale chociaż starała się udawać, że naprawdę nie obchodzi jej, jak zareaguje
na jej słowa, dostrzegłam w jej oczach strach. Wiedziała, że mimo wszystko
byłby do tego zdolny – do tego, żeby ją skrzywdzić. A jednak ryzykowała. I to
przez wzgląd na mnie oraz moich bliskich. Przecież mogła się z tego wyplątać –
gdybyśmy zginęli, Aro nie miałby z czyich myśli dowiedzieć się o niej – jednak nie
zdecydowała się na to. Kto by pomyślał, że to akurat ją będzie na coś takiego
stać?
Teraz już
nikt nie walczył. Jane i Izadora stały naprzeciwko siebie, rzucając sobie
podejrzliwe spojrzenia – przynajmniej początkowo, bo teraz obie wpatrywały się
w sprzeczająca się parę. Kątem oka zauważyłam, że i Alec stracił panowanie nad
swoim darem. Santiego i Mary mrugali pośpiesznie, a kiedy rozeznali się w
sytuacji, ojciec chwycił matkę za rękę (jakież to było dziwne nazywać ich w ten
sposób!) i oboje spróbowali dyskretnie oddalić się na bezpieczną odległość,
żeby nie ryzykować ponownej utraty zmysłów. W jakimś stopniu mi ulżyło, bo
wciąż istniała możliwość, że rozpęta się walka, a wtedy dar Santiego mógł nam
się przydać.
Sulpicia wciąż
czekała, obserwując Aro, ten jednak nie poruszył się nawet o milimetr. W końcu
to ona opuściła ramiona, a potem powoli do niego podeszła. Drgnął, kiedy
położyła mu obie ręce na piersi, ale nie odepchnął jej ani się nie odezwał.
Sulpicia odetchnęła głębiej, po czym podeszła jeszcze bliżej – objąłby ją,
gdyby tylko zechciał, ale tego również nie zrobił. Po prostu stali blisko siebie,
mierząc się wzrokiem.
- Co ty możesz wiedzieć? – zapytał w końcu
Aro, po chwili tak długiej, że aż mnie zaskoczył. Straciłam już nadzieję na to,
że cokolwiek powie.
- Wiem.
Zapytaj swojego brata. Chyba zapominasz, że Marek jest empatą. Zapytaj się go,
jakie uczucia łączą Bellę i jej rodzinę, co czują wobec nas. Nie uważasz, że
jego zdolnościom można zawierzyć? – zapytała rozsądnie. – Wiem więcej niż ci
się wydaje, bo czasami słucham i rozmawiam, w przeciwieństwie do ciebie.
Wiedziałeś chociażby, że twój brat wciąż nie może ci wybaczyć śmierci Didyme?
Abo że od jakiegoś czasu jest zainteresowany tą nową dziewczyną, którą
przyjąłeś na recepcję, Marshią? – Pokręciła głową. – Nie, oczywiście, że nie.
Nie powiedział ci, bo wtedy mógłbyś i ją zabić. Swoją drogą, jakbyś czasami
porozmawiał ze mną albo kimkolwiek innym ze straży, być może wiedziałbyś, że
prawdziwy problem masz tutaj, na miejscu – dodała z urazą i zmrużyła czujnie
oczy, jakby się nad czymś zastanawiając.
Czy mnie
się wydawało, czy Kajusz drgnął nerwowo. Spojrzałam na niego chwilę po tym, jak
przybrał obojętny wyraz twarzy, który nie zdradzał żadnych uczuć, ale i tak
mogłabym przysiąc, że wampira zdenerwowały słowa bratowej. Nie miałam pojęcia,
gdzie to wszystko zmierza, ale prawdziwe kłopoty chyba naprawdę miały się
zacząć.
Aro
obejrzał się krótko na Marka (wampir nagle zainteresował się kwiatowym motywem,
którym zdobiona była jedna z kolumn w sali), po czym ponownie przeniósł wzrok na
żonę. Wampirzyca musiała dostrzec w jego oczach coś, co dało jej nadzieję na
to, że przemówi mi do rozumu, bo wysiliła się na uśmiech.
- Aro,
kochany mój – powiedziała z takim uczuciem, że nagle poczułam się jak obca,
która nie powinna mieć prawa oglądać tego, co działo się między nimi – po prostu
spróbuj mi uwierzyć, tak jak kiedyś. Kiedyś, kiedy jeszcze Didyme żyła,
wszystko było inaczej. Nie wiem, czy to władza do tego doprowadziła? Kiedy
Marek się jeszcze udzielał, byłeś zupełnie inny – westchnęła z goryczą. –
Kiedyś byś mnie wysłuchał.
-
Wysłuchaliśmy Didyme, skoro już o niej mówisz. Sama dobrze wiesz, jak to się
skończyło. Nie popełnię tego samego błędu po raz drugi – syknął.
Jej oczy
zabłysły gniewem.
- Ach, więc
o to chodzi! Więc to cię boli? – Ujęła jego twarz w dłonie, bo spróbował
odwrócić wzrok. – Patrz na mnie, kiedy mówię! Czy mam rację? Jedynie dlatego,
że Didyme popełniła błąd, postanowiłeś nie słuchać nikogo więcej? Ignorujesz mnie,
bo uważasz, że jestem głupia, czy jednak chociaż częściowo darzysz mnie jakimś
uczuciem i nie chcesz mnie przypadkiem zabić? – zapytała, całkowicie go
zaskakując.
- Czy
kiedykolwiek powiedziałem, że jesteś głupia?! – zdenerwował się i wzniósł oczy
ku górze, jak typowy mężczyzna błagając opatrzność o cierpliwość i zdolność
zrozumienia kobiecej logiki. W normalnym wypadku prawdopodobnie by mnie to
rozbawiło, ale teraz byłam zbyt wstrząśnięta, żeby zareagować.
- Nie, ale
dałeś mi to do zrozumienia. Kiedy po raz ostatni powiedziałeś mi chociażby, że
mnie kochasz? Jestem zdziwiona, że w ogóle zorganizowałeś bal z okazji naszej
rocznicy, ale teraz przynajmniej wiem, że i w tym miałeś jakiś ukryty cel –
wytknęła mu i nagle odsunęła się, jakby dotykanie go zaczynało ją brzydzić.
Zraniła go
tym i to był chyba największy szok, jakiego doznałam. Aro już wcale nie
wyglądał na tak bezwzględnego, jak na początku. Wręcz przeciwnie – pierwszy raz
spojrzałam na niego tak, jak na czująca istotę. Co prawda to był najmniej
odpowiedni moment na kłótnie małżeńską, ale pal to licho – jeśli dzięki temu
można było przeciągnąć walkę w czasie, mogli wydzierać się na siebie do woli.
Prawdopodobnie powinnam wykorzystać ten czas, żeby spróbować wymyślić coś
sensownego, co mogłoby pomóc mnie i moim bliskim, ale w głowie miałam totalną
pustkę i nic nie przychodziło mi do głowy. Jak na razie pozostawało mi
wyłącznie obserwowanie i liczenie na to, że Sulpicia naprawdę jest zdolna nas
wszystkich uratować. Jeśli tak miało się stać, miałam być jej wdzięczna po kres
egzystencji.
Aro
otworzył usta, prawdopodobnie chcąc zaprotestować, ale zaraz je zamknął, w
końcu wyciągając jakiś sensowny wniosek – ciągnięcie tej farsy nie miało
najmniejszego nawet sensu. Na miejscu Sulpicii prawdopodobnie poczułabym
satysfakcję, gdybym doprowadziła tego wampira do takiego stanu, ale w jej
oczach wcale nie dostrzegłam radości. Przede wszystkim zmartwienie, ale i błysk
nadziei, jakby wciąż liczyła na to, że jej zarzuty mają jakikolwiek sens.
- Więc co,
wysłuchasz mnie chociaż raz? – zapytała cicho, patrząc na niego wyczekująco. –
Chcesz wiedzieć, jak sytuacja wygląda naprawdę? – Nawet nie czekała na odpowiedź.
Pośpiesznie mówiła dalej, żeby nie miał okazji do tego, żeby jednak spróbować
jej przerwać: - Z Mary i Santiego zrobiłeś sobie wrogów sam. Zmusiłeś ich do
tego, żeby się ukrywali i pozbyli własnych dzieci. Teraz i im nie dajesz
spokoju. Nie wiesz, dlaczego wszyscy tutaj są? Aro, przecież tyle razy
słyszałam, jak próbowałeś wymyślić powód do złamania pokoju! Po co inaczej byś
zmuszał, żeby jedna z nich tutaj została? Chciałeś mieć rację do tego stopnia,
że robiłeś wszystko, byleby móc zarzucić im wystąpienie przeciwko tobie –
powiedziała, po czym zamilkła na moment. – Ale w jednym miałeś rację:
powinieneś się obawiać – oznajmiła, a ja zamarłam. O czym ona teraz mówiła?
Chyba nie o mnie i Izadorze! – Szukałeś spisku, ale nie tutaj, gdzie trzeba.
Chciałeś znaleźć kogoś, kto życzy ci źle, a cały czas miałeś tę osobę pod
nosem.
Mówiła
coraz szybciej, patrząc na męża tak błagalnie, że chyba nie było sposobu, żeby
jej nie uwierzyć. Wszyscy wpatrywaliśmy się w tę dwójkę jak oczarowani,
zapominając o wszystkim, co działo się wkoło. Przynajmniej pozornie, nie było
bowiem możliwości, żebym rozproszyła się całkowicie. Chociaż omal tego nie
przegapiłam, kolejny raz moją uwagę przykuł Kajusz, który poruszył się
niespokojnie i powoli podniósł się z miejsca. Cały czas wpatrywał się w
Sulpicię z rosnącym niedowierzaniem, kiedy zaś nabrała powietrza do płuc, chcąc
ciągnąć dalej, ze świstem wypuścił powietrze do płuc.
A potem
wypowiedział jedno, jedyne słowo.
- Jane.
Mała
wampirzyca zareagowała natychmiast. W przeciwieństwie do mnie, Izadora była oszołomiona
do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, kiedy Jane dopadła do niej i jednym,
silnym ciosem posłała ją na ziemię. Moja siostra straciła równowagę i
uderzywszy głową o posadzkę, znieruchomiała. Krzyknęłam w proteście, nie ja
jedyna zresztą – Oliver zaraz dopadł do Izadory, padając przy niej na kolana i
próbując ją jakoś ocucić.
Jane nie
zawracała sobie nimi głowy. Rzuciła mi pełne wyższości spojrzenie, po czym
bardzo powoli odwróciła się w stronę wpatrzonych w nią Aro i Sulpicii. Na jej
ustach pojawił się ten znajomy, okrutny uśmieszek, który zdążyłam już poznać.
Kajusz
wydał rozkaz – a ona zamierzała go wykonać.
Rozdział ze specjalną dedykacją dla Asi Dabkowskiej, która dodaje mi skrzydeł i sprawia, że pisanie tutaj ma dla mnie sens. Moja droga, pisałam z myślą o tobie. Wiem, że byłaś zafascynowana Sulpicią, dlatego postanowiłam dać jej specjalną rolę. Dziękuję ;)
OdpowiedzUsuńNessa.
PS. Zapraszam na moje nowe opowiadanie, gdzie już pojawił się prolog: the-shadows-of-the-past.blogspot.com
Cudowny rozdział!!!!!wow!!!!!Aż brak słów mi na opisanie moich odczuć co do rozdziału!!!!:):):)Jednak coś napisze. Kajusz i Jane zdrajcami??????SZOK!!!!Suplica i jej rozmowa z Aro/ bomba sama bym lepiej tego nie opisała!!!!!Ta kobieta ma złote serce iż tyle z Aro wytrzymuje!!!!Jednak Tego wszystkiego się nie spodziewałam:) miałam pewne wyobrażenia ale ty mnie zaskoczyłaś na 10000% swoja wyobraźnia!!!!!!!! Jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:) Dziękuję za dedykacje.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i ściskam.
blog jest boski:) czekam na nowy rozdział:) ps. masz świetny talent do pisania takich opowieści:)pozdro
OdpowiedzUsuń