Trzydzieści dwa.
Kłamstwa
Krzyczałam,
przeklinałam i warczałam tak długo, aż rozdrażniona Meredith dała mi w
twarz. Jak zwykle pojawiła się nagle, po prostu pozbywając się swojej
ochronnej tarczy, która czyniła ją niewidzialną. Na jej widok
zdenerwowałam się jeszcze bardziej, ale nie byłam na tyle głupia, żeby w
jakikolwiek sposób ją atakować – już i tak uderzeniem rozcięła mi
wargę.
Aro
zaciągnął mnie do Sali Tronowej, gdzie znajdowali się już Kajusz i
Marek. Obaj spojrzeli na mnie z zainteresowaniem, po czym skupili uwagę
na swoim wyraźnie podekscytowanym bracie. Udało mi się ponownie
zablokować dostęp do swojego umysłu (po odejściu „piekielnych bliźniąt”
wampir nadal badał moje wspomnienia, a kiedy nagle skrzywił się z
niechęcią i spojrzał na mnie gniewnie, domyśliłam się, że w końcu
odzyskałam kontrolę), ale to już i tak nie miało żadnego znaczenia.
Wiedział wszystko to, co było mu potrzebne.
Popchnął
mnie w stronę strażników, którzy musieli akurat pełnić wartę.
Zachowywał się w trochę roztargniony sposób, traktując mnie jak śmieć
albo inną zbędną rzecz – właściwie wcale o mnie nie myślał, kiedy
podszedł do braci, żeby zrelacjonować im wydarzenia. To Kajusz pomyślał
o tym, żeby posłać kogoś po pozostałych strażników. Wybór padł na
Aftona, którego bardzo słabo kojarzyłam z balu – jakby nie patrzeć,
wtedy byłam pochłonięta zupełnie czymś innym. Zostałam sama z Felixem
(był silny i posturą przypominał Emmetta, dlatego nie mogłam go
zapomnieć), więc pozwoliłam sobie na trochę krzyków i innych zabiegów,
mających zdenerwować Volturi, ale właśnie wtedy pojawiła się Meredith.
Aro
skinął jej głową i wrócić do rozmowy, jakby normą było, że gdzieś z
boku zawsze ktoś kogoś bije. Nie skupiałam się na słowach, zbyt
rozeźlona i przerażona, żeby chcieć słuchać o jakimś bzdurnym spisku na
który dowód sama mu dostarczyłam. Byłam na siebie wściekła i wiedziałam,
że jeśli komukolwiek stanie się krzywda, wtedy sama bardzo chętnie się
zabiję. Chyba nigdy nie miałam sobie wybaczyć, że zachowałam się w tak
idiotyczny sposób, żeby właściwie wepchnąć najbliższych w ręce kogoś,
kto od dawna szukał pretekstu do tego, żeby nas zabić. Jakby to
powiedział Oliver, mogliśmy się jeszcze dla nich zapakować.
Obserwując
braci i starając się ułożyć jakiś sensowny plan (Jane i Alec długo nie
wracali, więc może była jakaś nadzieja na to, że Cullenowie w porę się
oddalili?), zauważyłam, że zarówno Marek, jak i Kajusz słuchając z
zaciekawieniem. Słyszałam sporo o skłonnościach do przemocy jasnowłosego
z brci, więc niepokojący błysk w jego krwistych tęczówkach nie był
dla mnie niczym dziwnym. Bardziej zaskoczyło mnie, że Marek w końcu
okazał jakieś uczucia – i że to był wyraźny niepokój. Nie byłam pewna
dlaczego – może przez historię Didyme – ale widok wampira momentalnie
przypomniał mi o Sulpicii, przez co jeszcze bardziej się zdenerwowałam.
Czy
mogła mieć przez nas kłopoty? Dziwiło mnie, że Aro jeszcze nikogo nie
posłał po swoją żonę, ale może to znaczyło, że nie wychwycił z moich
myśli wszystkiego i kobieta jednak była bezpieczna? Jeśli tak, była to
marna pociecha, bo w każdej chwili mógł ponownie dostać się do mojego
umysłu albo dowiedzieć się czegoś od pozostałych, gdyby jednak udało mu
się któregokolwiek z nich złapać. Poza tym nie miałam pewności, że
jednak niczego na temat Sulpicii nie wychwycił. Jakby nie patrzeć była
jego żoną – mogła zbyt wiele dla niego znaczyć albo po prostu uważał ją
za na tyle obojętną, że nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia. Być
może miał się z nią policzyć później.
Drzwi
wejściowe otworzyły się i do środka wślizgnęła się grupka wampirów.
Wrócił Afton w towarzystwie kilku postaci w czarnych pelerynach. Kilka z
nich rozpoznałam, między innymi Demetriego, Renatę i słynną ze swojego
daru Chealse. Na widok tej ostatniej wyrwało mi się warknięcie – wciąż
pamiętałam, że to za jej sprawką James posunął się do zrobienia
wszystkich tych okropnych rzeczy, które ostatecznie doprowadziły do
śmierci jego i Melindy. Meredith rzuciła mi chłodne spojrzenie i byłam
pewna, że chętnie znów by mnie uderzyła, ale powstrzymała się, bo
właśnie wtedy pojawili się Jane i Alec.
A ja straciłam całą nadzieję.
Jane
szła pierwsza. Tuż u jej boku znajdował się chłopak, ale bynajmniej nie
był nim jej brat. To był Oliver. Ta mała wiedźma owinęła się wokół
niego niczym ośmiornica, a mimo swojego niskiego wzrostu jakimś cudem
udawało jej się trzymać na tyle blisko, żeby w każdej chwili móc
zaatakować odsłoniętą szyję chłopaka. Raz po raz ocierała się o niego i
oglądała za siebie, patrząc głownie na przyglądającą się wszystkiemu
okrągłymi ze zdumienia oczami Izadorę. Doszło mnie, że za każdym razem,
kiedy Jane rzucała nieodgadnione spojrzenie swojej ofierze, Dora szepce
gorączkowo „Och nie, o mój Boże…”. Bała się i podzielałam jej obawy, ale
jak długo panował spokój, tak długo Oliverowi nie mogła stać się
krzywda. A przynajmniej taki układ panował odkąd wszyscy znaleźli się w
zasięgu zmysłów wielkiej trójcy, bo wystarczył mi jeden rzut oka na
twarz mojego przyjaciela, żeby się zorientować, że musiał już zapoznać
się z darem tej niepozornej istoty o anielskiej twarzyczce dziecka.
Cullenowie
znajdowali się tuż za Jane, Oliverem i Izadorą. Odetchnęłam z ulgą,
kiedy przekonałam się, że wyglądają na całych, ale z drugiej strony
wampirów nie dało się łatwo skrzywdzić. To zresztą nie znaczyło, że Jane
nie mogła na kimkolwiek użyć swoich strasznych zdolności. Niemniej
liczyło się dla mnie, że widziałam ich w komplecie, chociaż zdecydowanie
lepiej byłoby, gdyby udało im się uciec. Nie powinni byli w ogóle
przyjeżdżać, ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Wpakowaliśmy
się w kłopoty i to z mojego powodu, więc trzeba było pogodzić się z
sytuacji i skupić na bieżących wydarzeniach. Największym utrudnieniem
było jednak to, że na widok Edwarda zapragnęłam wyrwać się do przodu i
do bliskich dołączyć, ale powstrzymał mnie ostrzegawczy ruch Felixa.
Wróciłam na swoje miejsce pod ścianą i aż jęknęłam, kiedy Edwardowi
wyrwało się gniewne warknięcie.
-
Cicho tam. – Jane obejrzała się przez ramię. – Może na chłopaku ci nie
zależy – skinęła na Olivera – a dziewczyny nie mam jak tknąć, ale są
zawsze inne środki perswazji. Chcesz tego? – zapytała, błądząc wzrokiem
kolejno na Esme, Alice i Rosalie.
Edward
zazgrzytał zębami ze złości, ale pokręcił głową. Jane odwróciła się,
wyraźnie rozczarowana, ale przynajmniej nikogo nie zaatakowała, żeby dać
mu nauczkę. Paradoksalnie byłam jej za to wdzięczna.
- Zobaczysz, że jeszcze się za to policzymy – mruknął pod nosem.
Wampirzyca roześmiała się; jej śmiech był słodki, niewinny i dźwięczny, dokładnie jak twarz, którą na co dzień prezentowała.
- Jakoś w to wątpię.
Aro
w końcu zwrócił uwagę na przybyszy i odwrócił się w ich stronę. W jego
oczach pojawił się błysk zadowolenia, który jednak zaraz przygasł, kiedy
dokładniej rozejrzał się po Sali Tronowej. Do mnie dopiero po chwili
dotarło, co go zmartwiło.
- A gdzież to podziewa się nasz Alec? – zapytał, a mnie serce zabiło mocniej. Nie było jego, Santiego i Mary, więc może…
Ale
właśnie wtedy brat Jane w końcu pojawił się w progu. Z miną
męczennika, pociągnął za sobą parę wampirów, które – jak już wiedziałam –
były moimi rodzicami. Ich wzrok był błędny i chyba nie dawali sobie
sprawy z tego, co dzieje się wokół nich, a Alec wydawał się stanowić ich
przewodnika, i domyśliłam się, że użył swojego daru, żeby ich
obezwładnić.
-
Już jestem, panie – powiedział, chociaż było to zbędne. Ciężko było go
nie zauważyć. – Przepraszam, ale nie tak łatwo utrzymywać dar i
jednocześnie ciągnąc ich za sobą – skrzywił się demonstracyjnie.
-
Santiego rzucił się na mnie, kiedy tylko krzywo spojrzałam na jego
córkę – wyjaśniła Jane, spoglądając na dzieło brata z niejaką
satysfakcją. – Nasza droga Corin… - Spojrzała na wampirzycę, która nie
wróciła do swojego fałszywego wyglądu. – Mary – poprawiła – oczywiście
zaraz do niego dołączyła. Kto by pomyślał, zawsze wydawali się tacy
rozsądni…
Aro
machnął ręką, dając jej do zrozumienia, że nie interesują go szczegóły,
tylko efekt, a ten najwyraźniej go satysfakcjonował. Wampirzyca
niechętnie zamilkła, wyraźnie urażona tym, w jaki sposób ją potraktował,
Volturi jednak zdawał się tego nie zauważać. Pośpiesznie podszedł
bliżej, schodząc z niewielkiego piedestału na którym stały trony trójcy,
po czym uważnie rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Tym razem musiał
uznać, że sytuacja prezentuje się właściwie, bo z uznaniem pokiwał
głowa.
-
I po co były te wszystkie kłamstwa? – zapytał, nie zwracając się chyba
do nikogo konkretnego. – A ja już byłem skłonny uwierzyć w zapewnienia
Isabel na temat tego, że nie muszę obawiać się ataku z waszej strony!
Jakże czuję się teraz rozczarowany!
Co on pieprzy?,
pomyślałam, czując narastający gniew. Skoro już mówił o kłamstwach,
dlaczego nie zamierzał postawić sprawy jasno i zagrać z nami w otwarte
karty? Dlaczego nie opowiadał o tym, jak podstępem zamierzał sprawić,
żebym została w Volterze, omamiona przez Santiego, któremu wtedy ufał?
Dlaczego nie powie wprost, że od dawna obawiał się liczebności Cullenów i
zawsze zazdrościł im niezwykłych zdolności, którymi dysponowali Edward,
Alice i Jasper? Dlaczego – w końcu – nie pochwali się, że teraz może
nas zabić pod byle pretekstem i jest z tego zadowolony? Wszystko to
byłoby lepsze niż brednie, które popłynęły z jego ust i sprawiły, że
miałam ochotę zacząć wrzeszczeć z frustracji.
Chciał
zachować twarz, ale przed kim? Wszystkie wampiry, które znajdowały się w
Sali Tronowej, bez wątpienia należały do jego wiernych strażników, więc
doskonale orientowały się w jego planach. Przed kim udawał, skoro mógł
nas zabić bez żadnych wyjaśnień, po czym zacząć rozpowiadać jakąś
zmyśloną bajeczkę o tym, jak rzekomo złamaliśmy prawo? Przecież to
byłoby najprostsze wyjście, ale Aro najwyraźniej jak zwykle miał swój
jakiś idiotyczny sposób prowadzenia rozmowy. Być może prowadził tę grę
już zbyt długo, więc kłamał z przyzwyczajenia albo po prostu był
szalony. Jedno drugiego nie wykluczało, szczerze powiedziawszy. Poza tym
skąd mogłam mieć pewność, że to też nie jest swego rodzaju prowokacja?
Byłam na krawędzi kolejnego wybuchu, co bynajmniej nie było dobrym
pomysłem, bo w ten sposób jedynie przyśpieszyłabym nasz wyrok. W
najlepszym przypadku po prostu od razu by nas zabili, ale obawiałam się,
że bardziej prawdopodobne były tortury Jane; byłam na nie odporna, ale
pozostali nie, dlatego musiałam zachować się rozsądnie i spróbować
pozostać spokojną.
Chyba
nie tylko mnie gra Aro zaczynała irytować, bo mogłabym przysiąc, że
Kajusz za plecami brata wywrócił oczami. Carlisle jako pierwszy
zaryzykował się podjąć temat, bo kiedy tylko Volturi zamilkł, doktor z
wahaniem się odezwał:
-
Nikt z nas nie przybył tutaj, żeby w jakikolwiek sposób wam zagrozić,
Aro. – W głosie Carlisle’a wyczułam odrobinkę rozdrażnienia, tak wiele
razy już próbowaliśmy Włochowi to wytłumaczyć. Niestety z marnym
skutkiem. – Jesteśmy tutaj wyłącznie przez wzgląd na Bellę. Alice
przewidziała, że może mieć kłopoty, więc chyba oczywiste, że się o nią
martwimy – przypomniał ze spokojem, chociaż w tym przypadku
podejrzewałam, że panowanie nad emocjami musiało całkiem sporo go
kosztować.
Spojrzałam
na bliskich pytająco. Więc Alice miała wizję? Dlatego wiedzieli, że
powinni przyjść? Cokolwiek chochlica zobaczyła, wątpiłam żebym dotyczyło
bezpośrednio mojej osoby. Nie widziała mnie ani Izadory, dlatego
stawiałam na serię bezsensownych obrazów – momentów, które mogły
naprowadzić ich na trop mój i Olivera, ale nie do końca uściślających
to, co miało się wydarzyć. Obawiałam się, że cokolwiek to było,
przyjazdem sami mogli doprowadzić do tego, że wizja Alice się spełni.
-
Wizja? Wizja…? – Aro na moment stracił nad sobą panowanie. Przez moment
patrzył pożądliwie na Alice, zanim wytłumaczył nam powód swojej
frustracji: - Czyż nie słyszałem za pierwszym razem, że twoja przybrana
córka nie jest w stanie przewidzieć przyszłości Isabel? – zapytał
gniewnie, ale jednocześnie z nutką samozadowolenia. Nie musiał się
wysilać, żeby zarzucić nam kolejne kłamstwo.
Carlisle
miał odpowiedzieć, ale wtedy wtrąciła się Alice. Zdecydowanie wyrwała
się próbującego powstrzymać ją Jasperowi i szybkim krokiem podeszła do
Aro, wyciągając przed siebie rękę.
-
Zobaczyłam Olivera – sprostowała stanowczym głosem. – Nie widzę Belli o
to bynajmniej się nie zmieniło, nawet jeśli czasami jej tarcza słabnie.
Nie wiedzieliśmy o tym, że wraz z Izadorą się zamieniły, dlatego kiedy
zobaczyłam Olivera w Volterze, natychmiast pomyślałam o Isabel –
wyjaśniła.
Spojrzała
wyczekująco na Włocha, ale chociaż ten zawahał się i spojrzał na jej
dłoń, ostatecznie nie zajrzał w jej myśli. Powoli opuściła rękę, ale nie
wróciła na miejsce, chociaż Jasper wydawał się być gotów błagać ją,
żeby jednak to zrobiła. Sama zresztą też nie mogłam patrzeć na to, jak
ta drobna wampirzyca naraża się, stojąc tuż przed złaknionymi naszej
śmierci wampirami, pozbawiona jakiejkolwiek ochrony.
-
Wydaje mi się, że wszelakie wyjaśnienia są tutaj zbędne – podjął temat
Aro, chcąc usprawiedliwić odmowę zajrzenia we wspomnienia Alice. – Wiem
już wszystko, co powinienem wiedzieć.
- Wiesz to, co chcesz wiedzieć – poprawiła go chłodno Rosalie.
Rzucił
jej ostrzegawcze spojrzenie, ale w żaden sposób nie skomentował jej
słow. Rose przyglądała mu się wyzywająco, nie dbając o to, że ma na
swojej skinienie całą straż i sadystyczną Jane. Siostra Aleca powoli
odwróciła się w jej stronę, więc Rosalie odrobinę odpuściła, a Emmett
szybko ją zasłonił, gotowy przyjąć atak, i tym razem jednak nie doszło
do tortur. Zaczynałam się zastanawiać na co czekają.
-
Tak czy inaczej – Aro postanowił zignorować jej uwagę – jestem
rozczarowany. Nie tylko tym, że jednak postanowiliście się nam
przeciwstawić, ale również dwójką moich najlepszych strażników. Na
każdym kroku sami zdrajcy – westchnął. – A przecież starałem się
zaplanować wszystko tak, żebyśmy mogli żyć w pokoju. Pozwoliłem, żeby
Isabel…
Poczułam, że jednak za raz trafi mnie szlag.
-
Zamknij się! W tej chwili się zamknij, bo nie mogę już tego słuchać! –
wrzasnęłam, doszczętnie już zdzierając moje obolałe wcześniejszymi
wybuchami emocji gardło. Zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, że chyba
jedynie cudem nie rozorałam sobie paznokciami skóry, tym samym
prowokując wszystkie wampiry wkoło do ataku. – Przestań pieprzyć i
udawać, jaki to jesteś wspaniałomyślny, bo wszyscy wkoło wiedzą, że
jesteś najbardziej zakłamany z nas wszystkich! Wiem, że zależało ci
zarówno na darach moich bliskich, jak i moich… A skoro jesteś taki
ugodowy, dlaczego zabrałeś nam Izadorę?! Przyznaj, że zatrzymanie
jednej z nas miało być pretekstem do tego, żeby nas sprowokować! Więc
proszę bardzo, masz już czego chciałeś! – wrzasnęłam i wyrzuciłam obie
ręce w powietrze, po czym obróciłam się na pięcie, żeby pokazać mu się z
każdej strony. – Jestem tutaj: ja i Izadora, i ten wyimaginowany
spisek, którego dopatrywałeś się od dawna. Jeśli uważasz, że coś złego
jest w tym, że martwimy się o siebie i przyszliśmy zobaczyć się z
Izadorą, najlepiej od razu nas powybijaj, bo wszystko jest lepsze od
życia na jednej z planecie z kimś, kogo poziom debilizmu i chciwości
przekroczył wszelakie normy. Mam już dość tych kłamstw, tego ciągłego
zagrożenia i cyrku, którym za twoją sprawą stało się moje życie. I wiesz
co ci powiem? – syknęłam, ledwo łapiąc oddech i patrząc na lekko
oszołomioną, ale przede wszystkim zagniewaną twarz Aro Volturi. –
brzydzę się tobą. Tobą i…
Chciałam
dodać coś jeszcze, ale wtedy znowu dostałam w twarz. Tym razem nie od
Meredith, ale właśnie od Aro, który nagle zmaterializował się tuż przede
mną. Siła uderzenia odrzuciła mnie aż pod ścianę. Uderzyłam od nią z
takim impetem, że przed oczami zatańczyły mi kolorowe plamy. Ktoś
krzyknął, a chwilę później ktoś inny warknął wściekle – w tym drugim
przypadku z przerażeniem rozpoznałam Edwarda. Jedynie to pozwoliło mi
szybciej dojść do siebie i z pewnym trudem uchwyciłam równowagę, po czym
ponownie skupiłam wzrok na zagniewanym, wciąż wpatrzonym we mnie Aro.
-
Już wystarczy – powiedział ostro, starając się zapanować nad głosem.
Spojrzał na swoją rękę w zadumie i jasne było, że nie planował mnie
uderzyć, żeby nie zepsuć wrażenia. Potrzebował dłuższej chwili, żeby się
uspokoić. – Chyba zapominasz się, moja droga Isabel – powiedział, ostatnie słowa wymawiając niczym osobne sylaby. Moja droga Isabel…
- Nie pozwolę mówić do siebie w ten sposób. Tym bardziej nie komuś, kto
ostatecznie okazał się zdrajcą – dodał i odsłonił zęby w tak znaczący
sposób, że aż przeszły mnie ciarki.
Bez
trudu byłam w stanie sobie wyobrazić, jak atakuje mnie i zabija,
wbijając zęby w moją odsłoniętą szyję. W tym momencie zobaczyłam
prawdziwego, wiekowego wampira, którym był Aro – równie wprawną maszyną
do zabijania, co strażnicy, którym na co dzień się posługiwał.
Popełniłam błąd, kiedy zdecydowała się wypowiedzieć słowa, które od
początku mnie dręczyły. W tym momencie udawanie się skończyło i
obojętnie co jeszcze bym powiedziała, Aro już i tak podjął decyzję.
Spięłam wszystkie mięśnie, gotowa do ewentualnej próby odparcia ataku;
czujnie obserwowałam przeciwnika, chcąc przynajmniej umrzeć, kiedy będę
próbowała się bronić.
Aro
przez moment mi się przyglądał, po czym wyprostował się, a jego twarz
na powrót stała się pozbawioną emocji maską. Zdezorientowana zamrugałam i
chociaż w pewnym stopniu mi ulżyło, jednocześnie nie mogłam zrozumieć,
co właściwie się dzieje.
-
Wydaje mi się, że sprawa już jest jasna – oznajmił zaskakująco
spokojnym, pewnym głosem. – Już na samym początku słusznie zrobiliśmy,
obawiając się tych dzieci. Próbowałem uwierzyć w to, że nie mamy się
czego obawiać, ale jak widać błędnie. – Spojrzał na Cullenów. –
Niemniej… Cóż, nieśmiertelne dzieci najwyraźniej niewiele różnią się od
tych istot. Potrafią być czarujące, poza tym są równie niezwykłe co
Zakazani. Przez naszą dotychczasową przyjaźń, Carlisle’u – zwrócił się
niespodziewanie do doktora – chciałbym jednak wyjść z tego pokojowo.
Odpuśćcie i pozwólcie nam zrobić to, co słuszne, a wtedy będziecie mogli
odejść w spokoju. Przecież żadne z nas nie chce, żeby tak się
skończyło.
Jego
słowa wprawiły mnie w osłupienie. Odszukałam spojrzenie złocistych
tęczówek Edwarda, teraz pociemniałych z gniewu i narastającej furii.
Jakiekolwiek były intencje Aro, byłam gotowa chwycić się każdej szansy
na to, że moi bliscy wyjdą z tego bez szwanku. Może wtedy byłabym w
stanie umrzeć w spokoju, świadoma tego, że jednak nie doprowadziłam do
ich śmierci i są bezpieczni.
Ale
wtedy Aro spojrzał przelotnie na Alice i wszelakie wątpliwości
zniknęły. Przecież oczywiste było, dlaczego zależało mu na pretekście,
żeby jednak przeżyli – a przynajmniej ta część z nich, którą najbardziej
się interesował. Ci, którzy posiadali dary. A to znaczyło, że nie miał
odpuścić, obojętnie jak długo miałby czekać na kolejny pretekst do
ataku. Zależało mu na ich zdolnościach, więc nigdy nie mieli być
naprawdę bezpieczni. Kto wie, może nawet miał pozabijać część jeszcze
dzisiaj, pozostawiając przy życiu Alice, Jaspera i Edwarda, żeby siłą
spróbować ich zatrzymać w zamku? Jak silne potrafiły być manipulatorskie
zdolności znienawidzonej przeze mnie Chelsea?
Nie
tylko do mnie to dotarło. Rosalie nagle wyrwała się do przodu,
rozgniewana chyba nawet bardziej niż wtedy, kiedy próbowała zabić
Olivera.
-
A niech cię szlag, Aro! Cholerny kłamca! – warknęła i chciała dodać coś
jeszcze, ale wtedy nagle krzyknęła i osunęła się na kolana.
Jane
w końcu zaatakowała; wzrok utkwiła w wijącej się z bólu blondynce.
Spanikowana spojrzałam na Emmetta, a jego wzrok powiedział mi wszystko
to, co trzeba było w tamtym momencie wiedzieć.
Czara goryczy właśnie się przelała.
OMG!!!!!!Cudowny rozdział!!!!!wow!!!!!Aż brak słów mi na opisanie moich odczuć co do rozdziału!!!!:):):) Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:)Oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)pozdrawiam i ściskam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci pięknie ;). Jutro już będę mieć stabilny internet, więc z pewnością uda mi się pisać zdecydowanie bardziej regularnie.
UsuńDla zainteresowanych, zaczęłam zupełnie inną historię, tym razem o Renesmee:the-shadows-of-the-past.blogspot.com. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu ^^
PS. Czy streszczenia rozdziałów tutaj i na LITT w jakimś stopniu by ułatwiły?