Trzydzieści cztery.
Ukłony dla…
- Co, do
cholery…? – Nie musiałam mieć zdolności Jaspera, żeby domyśleć się, że Aro nie
jest do końca pewien, co dzieje się wokół niego. – Kajuszu, Jane… - zaczął,
chcąc chyba prosić o wyjaśnienia, ale żadne z nich nie miało w planach mu ich
udzielić.
Sulpicia
zareagowała tak błyskawicznie, że w życiu bym się tego po niej nie spodziewała.
Jakby mało było, że tak wiele razy zaskoczyła nas w ostatnim czasie, teraz
nagle wyskoczyła do przodu, stając wprost na drodze spojrzenia Jane. Krzyknęła
– tylko raz, krótko – ale to było gorsze niż gdyby krzyczała wciąż. Zauważyłam,
że się zachwiała i byłaby osunęła się na ziemię, tak jak wcześniej Rosalie,
gdyby Aro jednak nie pojawił się tuż za nią i jej nie złapał.
Jane
zmarszczyła brwi, ale nie byłam pewna, czy odpuściła – jedynie po oczach
Sulpicii byłabym w stanie stwierdzić, co czuje, a te w tym momencie miała
zamknięte. Gdyby nie to, że była wampirzycą, pomyślałabym, że straciła
przytomność. Być może chciała przekonać się, jak bardzo jej mężowi na niej
zależy, bo znieruchomiała, pozwalając żeby ją trzymał. Dosłownie przelewała mu
się w ramionach, chociaż bardziej szokujące było dla mnie to, że nie pozwolił
jej upaść. Tak wiele odcieni miłości…
- Panie? –
Głos Jane był słodki jak miód, ale nikt z nas nie miał się na to nabrać. To
była mała sadystka, okrutna bardziej od niejednego wiekowego wampira. Fakt, że
nie odrywała wzroku od Sulpicii sprawił, że zaczęłam się jeszcze bardziej
zastanawiać nad tym, czy nadal używała swojego daru.
W oczach
Aro zabłysły iskierki gniewu, bo dziewczyna bez wątpienia zwracała się do
zastygłego na tronie Kajusza. Jeśli miał wcześniej jakiekolwiek wątpliwości, co
do prawdziwości słów Sulpicii, chyba właśnie zaczynał się ich wyzbywać. Ja zaś
miałam okazję przekonać się, że pech ciągnie się za mną niczym uporczywy cień,
skoro na domiar złego wplątałam się w zbliżającą się nieubłaganie
„wojnę
domową” między braćmi. Gdybym zaczęła brać dolara od każdego, kto w mojej
obecności posunie się do ujawnienia jakiejś długo skrywanej tajemnicy albo żalu,
uzbierałabym całkiem pokaźną sumkę.
- Może
później, Jane? Proszę, na razie ją zostaw – nakazał Kajusz po chwili
zastanowienia. Najwyraźniej zależało mu na skupienie na siebie uwagi i
uświadomienie bratu, że coś naprawdę jest na rzeczy.
Jane wydęła
usta, wyraźnie niezadowolona, ale usłuchała. Mrugnęła kilkukrotnie i przeniosła
wzrok na swojego brata, być może nie chcąc ponieść się pokusie. No cóż, dobrze
było wiedzieć, że ktokolwiek ma jakąś władzę nad tą małą diablicą.
Kajusz
podniósł się powoli. Teraz nie musiał się już nawet starać o to, żeby skupić na
sobie uwagę – wszyscy wpatrywali się w niego z mieszaniną różnorodnych uczuć.
Powoli przesunęłam się bliżej bliskich, a odkrywszy, że tym razem nikt mnie nie
powstrzyma, podeszłam wprost do Edwarda. Ukochany wyraźnie odetchnął, zaraz też
otoczył mnie ramionami. W jakimś stopniu było to uciążliwe, bo poczułam się jak
niedoświadczone dziecko, ale z drugiej strony, jego obecność dawała mi swego
rodzaju ukojenie. Przynajmniej miałam wrażenie, że jak na razie nie grozi nam
żadne niebezpieczeństwo, bo konflikt obejmuje wyłącznie Aro i Kajusza –
Cullenowie, ja z Izadorą, nasi rodzice czy Oliver, nie mieliśmy z tym żadnego
związku.
- No cóż,
troszeczkę inaczej to sobie wyobrażałem, ale skoro Sulpicia już zaczęła mówić…
- Kajusz urwał, bo dalsze wyjaśnienia wydały mu się zbędne. Jak zresztą miał
opisać dyplomatycznie to, że wystąpił przeciwko swoim braciom. – Bądźmy
szczerzy, bracie: chyba cię to nie dziwi? – zapytał, ostrożnie dobierając
słowa.
Spojrzałam
na Aro (czułam się tak, jak przy oglądaniu gry w tenisa, kiedy trzeba śledzić
wzrokiem raz po raz zmieniająca pozycję piłeczkę). Wciąż stał, mocno obejmując
Sulpicię. Pierwszy raz odniosłam wrażenie, że kompletnie nie ma pojęcia, co
powinien teraz powiedzieć, chociaż wcześniej zawsze miał jakąś odpowiedź –
obojętnie czy szczerą, czy będącą naciąganym argumentem, który miał zapewnić mu
to, że zawsze będzie miał rację. Byłoby to nawet zabawne, gdyby atmosfera nie
była aż do tego stopnia napięta.
- Tak –
powiedział w końcu. Musiał panować nad gniewem ze strachu przed Jane, która w
każdej chwili mogła ponownie zaatakować Sulpicię albo – co chyba go bardziej
przerażało – jego. Najwyraźniej Volturi sam nigdy nie doświadczył daru Jane,
chociaż do tej pory tak uparcie się nim wysługiwał. – Tak. Właśnie, że mnie
dziwi – oznajmił. – Na litość boską, Kajuszu, co ty właściwie robisz?! –
wybuchnął, na moment tracąc nad sobą kontrolę.
Kajusz po
prosty na niego patrzył, całkowicie niewzruszony i obojętny. Odczekał moment,
dając Aro czas na zamilknięcie i traktując go trochę jak dziecko, które potrafi
zrobić wokół siebie sporo zamieszania, ale tak naprawdę nie jest w stanie
zrobić niczego więcej. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy gdyby
wyeliminować „piekielne bliźnięta” oraz pozostałych, zastygłych w bezruchu
strażników, doszłoby między nimi do walki. Wiedziałam już, że Aro potrafi być
porywczy – do tej pory czułam w ustach posmak krwi z rozciętej wargi, po tym
jak wampir mnie spoliczkował. Kajusz również był wampirem, wiekowym na dodatek,
dlatego podejrzewałam, że ich walka byłaby naprawdę widowiskowa. Co do tego, że
w końcu jeden z nich by zginął, jakoś też nie miałam żadnych wątpliwości.
- W jednym
twoja żona ma rację: ty naprawdę jesteś zaślepiony – stwierdził w końcu Kajusz,
powoli schodząc z podwyższenia i stając bliżej Aro, ale jednocześnie w
bezpiecznej odległości, poza zasięgiem rąk brata. – My mamy po prostu dość
tego, co dzieje się z Voterrą. Kiedyś liczyła się władza, liczyło się to, żeby
respektować prawo. A teraz? – Zmrużył gniewnie oczy. – Bądźmy szczerzy: teraz
twoim głównym priorytetem jest kolekcjonowanie darów. Dary, wymiennie z
Cullenami, ale to przecież też ma związek z darami. Chociażby – nieoczekiwanie
wskazał na klęczącego przy wciąż omdlałej Izadorze Olivera – pobłażasz temu
chłopakowi, chociaż powinniśmy rozwiązać ten problem od razu. Dlaczego? Bo nie
chcesz ryzykować tego, że przypadkiem będziemy zmuszeni zabić tych, których
widziałbyś w straży. Do cholery, coś chyba jest nie tak! – warknął, w końcu
okazując jakieś emocje.
Edward
drgnął – poczułam to, bo wciąż mnie obejmował – ja jednak wcale nie byłam
zaskoczona. Przecież oczywiste było, że Aro tak bardzo zaplątał się w swoich
planach wcielenia jego, Alice i Jaspera do straży, że zaczął popełniać coraz
większe błędy. W jakimś stopniu zaczynałam rozumieć Kajusza, chociaż na samą
myśl o tym, że miałby przejąć władzę w Volterze, przechodziły mnie ciarki.
Zdążyłam już się przekonać, że jest najbardziej okrutny i konsekwentny z całej
trójki, przez co tym bardziej zaczęłam obawiać się o Olivera i pozostałych. On
nie pytałby o nic – po prostu wydałby rozkaz i zabił.
- Nie mam
pojęcia o co ci… - zaczął Aro.
Kajusz aż
warknął z irytacji.
- Jeszcze
nie skończyłem – przerwał. – Teraz ja mówię, a ty słuchasz. Chociaż raz, skoro
już mam po temu okazję – powiedział stanowczym tonem. – Inna sprawa: wilkołaki!
Cała wataha wilkołaków, które…
-
Zmiennokształtni – odezwał się znienacka Marek, całkiem wszystkich zaskakując.
Obserwował sytuację pustym, obojętnym wzrokiem, a jednak docierało do niego
każde słowo. – To są zmiennokształtni, Kajuszu.
- Wszystko
jedno - odparł tamten, zbywając brata machnięciem ręki. Moim zdaniem się mylił:
dla mnie to nie było wszystko jedno. Uświadomiłam sobie, że ma na myśli Jacoba
i pozostałych, przez co cała zesztywniałam, bo bałam się o to, dokąd może
doprowadzić ta rozmowa. - Są nawet bardziej niebezpieczni, bo nie potrzebują
pełni. To tym powinniśmy się zająć, zamiast przejmować się twoimi urojeniami,
które... - ciągnął, ale ja już nie słuchałam.
Rozmawiali,
a raczej kłócili się, ale to była ich sprawa - nas to nie dotyczyło, poza tym
teraz mieliśmy okazję, żeby działać. Martwiłam się o Quileutów, ale teraz nie
miałam w ich sprawie nic do powiedzenia. Musiałam zająć się tym na co miałam
wpływ, dlatego stanowczo wyplątałam się z objęć Edwarda i powoli osunęłam się
na kolana, po czym powoli podczołgałam się do Olivera i Izadory. Kątem oka
zauważyłam, że Carlisle mi się przygląda i nawet zawahał się, chyba walcząc ze
sobą o to, żeby do Dory podejść i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku, ale
lekko pokręciłam głową, żeby go od tego odwieść. Póki nie zwracali na nas
uwagi, wszystko było w porządku.
Oliverowi
chyba ulżyło, kiedy mnie zauważył. Chociaż na moment oderwał wzrok od Izadory,
której głowę ułożył sobie na kolanach, po czym spojrzał na mnie rozszerzonymi
do granic możliwości, szmaragdowymi oczami. W jego tęczówkach czaiło się
narastające przerażenie.
- Jak leci?
- mruknęłam najciszej jak potrafiłam, po czym zamarłam, mając wrażenie, że mimo
wszystko mówię za głośno. Na szczęście nikt nie zwrócił na mnie uwagę - Kajusz
dopiero się rozkręcał i wciąż mówił o tym, jak wiele ważniejszych problemów dostrzegał.
- Isa, ona
się nawet nie rusza - jęknął Oliver. - Dora... - dodał, już nie wiadomo po raz
który. Chyba zdążył już zedrzeć sobie gardło od powtarzania imienia mojej
siostry.
- Nic jej
nie będzie - powiedziałam z przekonaniem, którego wcale nie odczuwałam. Po
prostu starałam się go pocieszyć. - To uzdrowicielka, zapomniałeś?
Uzdrowicielce nie powinno móc się stać krzywda... - dodałam, chcąc chyba
bardziej przekonać samą siebie.
- Ona ma
rację, to jest uzdrowicielka - usłyszałam tuż za sobą i aż wzdrygnęłam się,
kiedy zorientowałam się, że to Santiego. Spojrzałam na niego, zamierzając coś
powiedzieć, ale mnie zignorował. - Patrz, nawet nie krwawi.
Zmarszczyłam
czoło, bo nie przypominałam sobie, żeby Izadora rozcięła sobie głowę, ale może
faktycznie coś w tym było. Poza tym to chyba uspokoiło Olivera bardziej niż
moje nieudolne zapewnienia, bo odetchnął i posłusznie pokiwał głową. Nagle też
uświadomił sobie, że cały czas głaska Izadorę po policzku, bo pośpiesznie
zabrał rękę - a przynajmniej próbował, bo w tym samym momencie na jego
nadgarstku zacisnęły się szczupłe palce dziewczyny.
- Nie
przestawaj - poprosiła, nie do końca chyba jeszcze świadoma tego, co dzieje się
wokół niej. - Ollie? - upewniła się cicho.
Oliver
zesztywniał, słysząc pieszczotliwy skrót swojego imienia w jej ustach.
- T-tak...
Jestem tutaj - zapewnił i znów jej dotknął, chociaż tym razem zdecydowanie
ostrożniej i z większa krępacją.
Jak ja,
głupia, mogłam wcześniej nawet nie zauważyć, że cokolwiek między nimi było?
Uczucia Olivera powoli zaczynały być dla mnie jasne i nawet wykorzystałam je,
żeby w złości go zranić, ale również podejście Dory powinno stać się dla mnie
oczywiste. To, jak załamała się, kiedy nad odrzucił. Jak była gotowa go bronić.
Jak obiecała, że zmieni go w wampira, byleby zapewnić mu bezpieczeństwo, kiedy
Aro postawił nam warunki... I ten moment w jej pokoju, kiedy omal się z
Oliverem nie pocałowali! Powinnam była wiedzieć od samego początku!
Z tym, że
wcale nie byłam teraz taka pewna, czy to w naszej sytuacji dobra wiadomość.
Prowokowanie Volturi czymkolwiek, było niczym samobójstwo - a podejście do
wiedzy Olivera w przypadku Kajusza było o wiele bardziej stanowcze niż u Aro.
- Co ty
robisz? - usłyszałam nagle i cała zesztywniałam, po czym poderwałam głowę, żeby
przekonać się do kogo Kajusz się zwraca. Obawiałam się, że mógł jednak
przypomnieć sobie o nas, ale to na Marka patrzył.
Marek
bowiem, prawie niezauważenie, opuścił swoje dotychczasowe miejsce i było już w
połowie drogi do drzwi. Słysząc pytanie brata przystanął, po czym powoli
obejrzał się w stronę Kajusza, żeby mu odpowiedzieć:
- Cały czas
mówisz o zmianach, więc może faktycznie na nie pora. Od dawna o tym myślałem, a
teraz już nic mnie tutaj nie trzyma.
Kajusz
zmarszczył czoło.
-
Odchodzisz? - zapytał z niedowierzaniem, ale po chwili jakby stracił
zainteresowanie. - Tak, może i dobrze... - Wzruszył ramionami. Im mniejszy opór
napotykał, tym lepiej dla niego. - Weź ze sobą dziewczynę. Jeśli faktycznie coś
dla ciebie znaczy, będziesz wiedział jak ją ochronić - dodał, nieoczekiwanie
łagodniejąc.
Marek
jedynie skinął głową i to tak delikatnie, że równie dobrze mogło mi się
wydawać. Oddalił się w pośpiechu, nawet się nie oglądając i nie odpowiadając,
co zamierza zrobić. Mimo wszystko miałam nadzieję, że jednak zabierze
recepcjonistkę, chociaż nie życzyłam jej nieśmiertelności. Ważne, żebym w ogóle
jakoś przeżyła.
Kajusz
ponownie skupił się na Aro, zanim jeszcze drzwi po drugim z jego przybranych
braci zdążyły się zamknąć. Miałam wrażenie, że cała ta napięta atmosfera
zaczyna go męczyć - najwyraźniej nie miał zamiaru walczyć, jeśli tylko mógł
tego uniknąć. Odniosłam wrażenie, że długo planował kolejne kroki i teraz
jedynie odhaczał kolejne punkty z listy.
Przekonać
strażników, zwłaszcza Jane.
Stwierdzić,
jak do tego wszystkiego pasuje Marek.
Pozbyć się
Aro.
- Gdybyś
był rozsądny, zrobiłbyś dokładnie tak jak on - stwierdził, kiwając głową w
stronę drzwi - i po prostu zniknął mi z oczu.
Aro nie
odpowiedział. W zamian odezwała się Sulpicia, która zdążyła dojść już do siebie
i teraz stała pewnie na nogach, chyba samą swoją obecnością powstrzymując
swojego partnera od jakichkolwiek głupich posunięć.
- Zrób to,
kochanie - powiedziała stanowczo. - Po prostu to zrób. Dla mnie. Po prostu
odpuść i w końcu stąd pójdźmy - nalegała z zapałem, spoglądając na Aro z taką
pewnością siebie, że ciężko było jej czegokolwiek odmówić.
Czekała na
to. Nie miałam wątpliwości, że od dawna marzyła o tym, żeby oderwać męża od
władzy i zacząć z nim normalnie żyć. Być może właśnie dlatego wcześniej nie
wspomniała mu o planach Kajusza, nawet jeśli je znała. Z jednej strony dlatego,
że nigdy jej nie słuchał, a z drugiej - bo to była swego rodzaju szansa. Miała
rację mówiąc, że władza psuje, ale jednocześnie wierzyła, że wciąż istniała
szansa dla jej związku. Miłość i wiara godna pochwały, bo sama chyba nie
miałabym aż tyle cierpliwości, gdyby mój partner zachowywał się w taki sposób.
- Ale...
Sulpicia
wręcz nim potrząsnęła.
- Po prostu
to zrób! - ponagliła.
Zawahał
się, ale w jego oczach zaczęłam dostrzegać rezygnację. Przecież oczywiste było,
że sprzeciw oznacza śmierć.
Kajusz
nachylił się nieznacznie w ich stronę.
- Macie
pięć sekund - oświadczył chłodno. - Po tym pozwolę, żeby Jane robiła dokładnie
to, czego sobie zażyczy - zagroził i to poskutkowało. Chociaż wyglądał przy tym
tak, jakby zaraz miał dostać szału, Aro ostatecznie ujął dłoń Sulpicii i
pozwolił, żeby niemal siłą wyciągnęła go z Sali Tronowej. Wkrótce oboje
zniknęli nam z oczu.
Zapadła
cisza tak nieprzenikniona, że aż dzwoniło mi w uszach. Kajusz potarł skronie,
chociaż nie mógł być zmęczony, po czym spokojnym krokiem wrócił na podwyższenie
- z tym, że teraz zajął środkowy tron, należący kiedyś do Aro. Niezadowolona
Jane założyła obie ręce na piersi i podeszła do brata, czekając na rozkazy.
Poczułam niepokój, a fakt, że wszyscy zachowywali się tak, jakby mnie i moich
bliskich nie było, jedynie wszystko utrudniał. Niepewność była istną torturą i
wolałam już nawet słuchać kłótni Aro i Kajusza, niż trwać w milczeniu.
Santiego
powoli się podniósł, zostawiając Izadorę, Olivera i mnie. Moja siostra
wyglądała już na przytomną i w roztargnieniu zdążyła nawet musnąć palcami moją
twarz, koncentrując się na tyle, żeby uzdrowić moją rozciętą wargę. Rzuciłam
jej krótki uśmiech, który odwzajemniła, chociaż jej radość musiała raczej
płynąć z bliskości obejmującego ją z wahaniem Olivera. Oboje wydawali się do
siebie lgnąć, chociaż przy tym wydawali się bezradni jak dzieci.
- No cóż...
- Wytrzeszczyłam oczy na Santiego, kiedy odchrząknął i zdecydował się odezwać.
Oczekiwanie było okropne, ale prowokowanie Kajusza w jakikolwiek sposób wcale
nie prezentowało się lepiej. - Jeśli chodzi o nas...
Kajusz wbił
w jego wzrok.
- Szczerze
powiedziawszy, mam serdecznie dość słuchania o tobie, Corin, czy tam może Mary,
i waszych córkach - przyznał szczerze, spoglądając na wampira w sposób
sugerujący, że wolałby więcej nie oglądać go na oczy. - Was też już zaczynam
mieć dość - dodał, spoglądając na Carlisle'a oraz pozostałych Cullenów.
Świetnie -
właśnie to chciałam usłyszeć: że nasz potencjalny kat miał nas dość. Co jak co,
ale jak najbardziej potrafiłam go sobie wyobrazić w roli tego, który nakazuje
Jane, Demetriemu i pozostałym wszystkich nas pozabijać.
Santiego
albo był ślepy, albo równie obojętny co Kajusz.
- To może
po prostu sobie pójdziemy i zapomnimy o sprawie? - zasugerował, patrząc
Kajuszowi prosto w oczy. Dotarło do mnie, że prawdopodobnie próbuje wykorzystać
swoje telepatyczne zdolności i namieszać wampirowi w głowie.
Kajusz
gwałtownie odwrócił głowę, prawdopodobnie to przewidując. Usłyszałam, że
Santiego wyrwało się jakieś włoskie przekleństwo, ale zdołał nad sobą
zapanować. Mary podeszła bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu; wyciągnął rękę,
żeby przykryć ją swoją, po czym powoli się rozluźnił. Ta nagła wymiana czułości
między nimi sprawiła, że poczułam się dziwnie i pośpiesznie uciekłam wzrokiem
gdzieś w bok. Wciąż nie mogłam się oswoić z myślą o tym, kim ta dwójka tak
naprawdę dla mnie jest.
- Mówisz
tak, jakby to było takie proste - odezwał się Kajusz i odniosłam wrażenie, że
omal się przy tym nie uśmiechnął. – Ale chyba zapominasz o jednej ważnej
kwestii – zarzucił Santiego, raptownie poważniejąc. – Pytanie brzmi: co
zamierzacie zrobić w sprawie chłopaka?
Izadora
gwałtownie zerwała się na równe nogi. Zachwiała się i Oliver musiał ją
podtrzymać. Niemal natychmiast wyrwała się z jego objęć, stając pewnie o
własnych siłach i wbijając intensywne spojrzenie swoich czekoladowych oczu w
beznamiętną twarz wampira.
- Zmienię
go! – powiedziała albo wręcz wykrzyczała. – Na Boga, przecież obiecałam już, że
go zmienię, jeśli będę miała szansę! Oliver będzie wampirem, a wtedy nie
będziecie musieli się niczym martwić – dodała, po czym krótko zerknęła na
pobladłego Olivera, którego jej powtórne wyznanie w tej kwestii wyraźnie
oszołomiło. – Proszę, jeśli tylko będę mogła…
Kajusz
uciszył ją samym spojrzeniem.
- Już raz
to obiecałaś, a jednak chłopak nadal jest człowiekiem – zauważył spokojnie. – A
co być powiedziała na to, gdyby któreś z nas ewentualnie cię w tym wyręczyło?
Chyba, że zrobisz to teraz?
Tym razem i
ona pobladła, jakby to w ogóle było jeszcze możliwe. Chociaż być może nie
powinnam była, postanowiłam się wtrącić:
- A jak
miała to zrobić, skoro postanowiła za mnie zostać tutaj? Jeśli Oliver wciąż
jest człowiekiem, to wyłącznie z winy Aro, a nie Izadory – powiedziałam
stanowczo, pośpiesznie dołączając do siostry.
Kajusz
przyjrzał mi się z uwagą. Przełknęłam z trudem, mając nadzieję, że wspominając
o Aro nie popełniłam błędu – odniosłam wrażenie, że wampir zaczyna być na
punkcie swojego brata przewrażliwiony. Zamarłam w oczekiwaniu, modląc się w
duchu, żeby wszystko jakoś się ułożyło i żebym nie zepsuła tego jeszcze bardziej.
Już i tak dość zrobiłam, dając ponieść się emocjom.
- Macie
tydzień. Tydzień, rozumiemy się? – Spojrzał ostro na Izadorę. – Osobiście to
sprawdzę, więc lepiej dla ciebie, dziewczyno, żebyś się postarała. Kolejnej
szansy nie będzie – zastrzegł.
- Tak jest.
– Izadora wbiła wzrok w ziemie. Zauważyłam, że uparcie unika spoglądania na
zastygłego za jej plecami Olivera. – Zrobię to… Tydzień – powtórzyła głucho,
wyraźnie oszołomiona.
Kajusz
pokiwał głową, wyraźnie usatysfakcjonowany. Nie powiedział nic więcej, nawet
wtedy, gdy Santiego ruszył w stronę drzwi i machnięciem ręki popędził nas za
sobą. Wyszliśmy stamtąd tak szybko, jak tylko było to możliwe, ale nawet kiedy
znalazłam się na zalanym srebrzystym blaskiem księżyca placu, miałam
przeczucie, że prawdziwe kłopoty dopiero miały się zacząć.
Cud miód i maliny XD Cudowny rozdział!!!!!wow!!!!!Aż brak słów mi na opisanie moich odczuć co do rozdziału!!!!:):):) Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ! Ahoj piraci! Odnaleziony jeden skarb, płyniemy dalej! :**
OdpowiedzUsuń