poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Trzy

Trzy.
On


Spojrzałam przed siebie. Dookoła panował mrok, ale mnie to nie przeszkadzało. To już nigdy nie miało mi przeszkadzać.
Nox noctis, nostra domina*, pomyślałam.
Usiadłam na parapecie okna wychodzącego z łazienki, zwiesiłam nogi w dół zewnętrznej elewacji budynku i pełna obaw spojrzałam na rozciągający się pode mną trawnik. Nie lubiłam kłamać, ale niestety byłam do tego zmuszona. I nie miało się to już zmienić... Nawet jeśli jakimś cudem przeżyję. Jeśli...
Powstrzymałam westchnienie. To nie był czas na użalanie się nad sobą i wątpliwości. Kolejne sekundy mijały bezpowrotnie. Decyzja zapadła już dawno i jedynie kilka czynników przesunęło w czasie to, co nieuniknione. Miałam ostatnią szansę i musiałam ją teraz dobrze wykorzystać.
Z uzasadnionym uczuciem déjà vu zsunęłam się na dół i miękko wylądowałam na ziemi. Choć w niemal identyczny sposób i w tym samym celu co kilka dni wcześniej wymykałam się z domu, czułam się zupełnie inaczej. Wszystko zmieniło się wraz ze mną. i nigdy nie miało być takie jak wcześniej. Czułam się cudownie lekka i wolna, kiedy po prostu skoczyłam, zamiast opierać się na gałęzi by zamortyzować upadek. Moje wyostrzone zmysły i refleks, pozwoliły mi odpowiednio ustawić nogi by wylądować delikatnie i cicho - wręcz bezszelestnie. Było to zaskakująco łatwe, zdawało mi się bowiem, że spadłam w zwolnionym tempie. Nowe umiejętności fascynowały mnie; ogarnęła mnie złość i smutek, gdy uświadomiłam sobie, że najprawdopodobniej nie będę miała okazji się nimi nacieszyć.
Podniosłam się z klęczka i powolnym krokiem, ruszyłam w stronę lasu. Podświadomie wiedziałam jak stawiać stopy by bezszelestnie poruszać się do przodu; nie sprawiało to jednak, że czułam się pewnie. Wciąż zdradzał mnie bicie serca i miarowy oddech.
Zatrzymałam się w połowie drogi i obejrzałam przez ramię. Chwilę nasłuchiwałam, ale nic nie wskazywało na to by ktoś zorientował się gdzie jestem i co właśnie robię. Miałam wręcz ochotę ucałować Jaspera, gdy usłyszałam, że cała uwaga mojej rodziny skupia się na nim i na jego spostrzeżeniach dotyczących mojej inności.
Zachęcona ponownie ruszyłam przed siebie, zmuszając się do zachowania równego tempa aż do chwili, w której skryły mnie drzewa. Dopiero wtedy przyśpieszyłam, a wkrótce mój szybki krok przeszedł w bieg.
Pęd mnie upajał. Choć prawdopodobnie biegłam na śmierć, miałam ochotę roześmiać się radośnie czy jakkolwiek inaczej dać upust ogarniającej moje ciało euforii. Zagłębiałam się co raz bardziej w las, nie zastanawiając się nad tym gdzie właściwie biegnę. Instynktownie wymijałam kolejne drzewa, pędząc przed siebie i choć nie miałam pojęcia gdzie dotrę czułam, że podążam w dobrym kierunku. Byłam tego pewna.
Po kilku, a może kilkunastu minutach biegu zauważyłam, że drzewa powoli zaczynają rzednąć. Spomiędzy baldachimu gałęzi i liści przebiło się nikłe światło księżyca' złocisty cienki sierp odcinał się na atramentowym niebie, choć częściowo przysłaniały go ciężkie chmury, które zawsze zasnuwały nieboskłon Forks. Nie było widać gwiazd.
Pilnuj się!, podsunął mi instynkt, kiedy zauważyłam, że wkrótce wyjdę na skrawek wolnej przestrzeni, a do moich uszu dotarł szum przelewanej wody. Automatycznie zwolniłam; mój bieg przeszedł w spokojny krok, moje ciało jednak nadal było napięte niczym struna i gotowe do ewentualnej walki. Postanowiłam wykorzystać to, że teraz byłam w stanie skupić się na kilku rzeczach jednocześnie i wciąż czujnie rozglądając się dookoła, zaczęłam przypominać sobie wszystkie sposoby obrony, których nauczyć zdążył mnie James. Pewnie nawet jako dhampir nie miałam sobie poradzić z prawdziwym nieśmiertelnym - moje wygibasy miały pewnie wyglądać dość śmiesznie w porównaniu z siłą i sprawnością wampira - ale jeśli już miałam zginąć, zamierzałam zrobić to ze świadomością, że przynajmniej próbowałam się bronić.
Polana na którą kilka tygodni wcześniej zabrał mnie Edward wyglądała tak, jak ją zapamiętałam. A nawet lepiej, bo teraz byłam w stanie dostrzec więcej niż wcześniej. Nie miałam jednak czasu teraz tego podziwiać, choć w nocy to miejsce jedynie zyskiwało na swym uroku. Napięta atmosfera sprawiała, że nie potrafiłam należycie skupić się na tym, co mnie otaczało.
Tyle, że nikogo tu nie było.
Przygryzłam dolną wargę i bezradnie rozejrzałam się dookoła. Nic. Pusto. Okrągła polana, słabo oświetlona wątłym blaskiem księżyca i wszechogarniająca cisza, przerywana jedynie szumem pobliskiego szumienia i moim nieco przyśpieszonym oddechem. Nie było wiatru, nie słyszałam odgłosu jakiegokolwiek leśnego stworzenia, co było dziwne, bo te okolice były bogate w zwierzynę.
I nagle usłyszałam kroki. Moje ciało zareagowało samo, zanim mój mózg zdążył skojarzyć fakt, że cichy szelest, który wychwycił mój czuły słuch, to odgłos przedzierania się przez chaszcze. Spięłam się cała, wzrok zaś wbiłam w ścianę lasu, dokładnie w tym punkcie, w którym coś zdawało się poruszyć.
Szkarłatne oczy zabłysły krwiożerczo, a potem jakaś postać wyłoniła się z cienia, a ja poczułam, że cały mój świat właśnie runął w gruzach.

Rozszerzonymi ze zdumienia i niedowierzania oczyma, wpatrywałam się w stojącego przede mną chłopaka. Błądziłam wzrokiem po całej jego sylwetce, nie mogąc uwierzyć; ta straszna prawda nie potrafiła do mnie dotrzeć. Ale przecież wszędzie miałam rozpoznać te kasztanowe włosy, te tak dobrze mi znane rysy twarzy. I wiedziałam, że oczy chłopaka powinny mieć odcień ciepłego bursztynu, który zawsze ubóstwiałam. A przynajmniej taki odcień miały kiedyś, zanim - na skutek przemiany - nie stały się czerwone. Krwistoczerwone.
Bowiem postać stojąca przede mną, bez wątpienia była wampirem.
- James... - usłyszałam swój pozbawiony emocji głos, choć w rzeczywistości całe moje ciało ogarnęło poczucie pokonania i rezygnacji. Dziwne, że udało mi się odezwać tak spokojnie... Że w ogóle udało mi się odezwać, bo miałam wrażenie, że właśnie rozpadam się na kawałki.
- Tobie również dobry wieczór, Isabel - rzekł rozbawiony. - Troszkę się zmieniłaś - dodał, jak gdyby nigdy nic.
Nie odpowiedziałam, nadal będąc w szoku. Od nadmiaru wrażeń, które przyniosły ostatnie godziny, kręciło mi się w głowie; zmęczenie i poczucie zagubienia poraziło mnie całą. A na dodatek świadomość, że jestem całkowicie bezbronna. Nie rozumiałam już nic i była jedynie stać, bezmyślnie się w niego wpatrując. W głowie miałam kompletną pustkę.
- Dhampirzyca. - Uśmiechnął się jakby mile zaskoczony. - No proszę, a jednak można wierzyć w przepowiednie - rzucił od niechcenia, czym całkowicie wytrącił mnie z równowagi.
- Ty wiesz...! - Przynajmniej odzyskałam głos. - Boże, kim ty w tym wszystkim jesteś? - zapytałam czując, że wszystko miesza mi się, tworząc jedną wielką niewiadomą. Bo od jakiegoś czasu moje życie składało się z samych niewiadomych, które przygniatały mnie i dręczyły, ciągnąć w stronę bezdennej czarnej otchłani rozpaczy. A strasznie podejrzenie, które spłynęło na mnie tak nagle, właśnie postawiło mnie na jej krawędzi. Dotarło do mnie bowiem, że pułapka, w którą właśnie dałam się złapać, była bardziej złożona niż mogłam kiedykolwiek podejrzewać.
- Dziwne, nie? - Spojrzał na mnie z politowaniem. - A ty za pewnie myślałaś, że będziesz nas wszystkich okłamywać, co? - Wyraz jego twarzy zmienił się tak nagle, że nie zdążyłam nawet zareagować; nim się obejrzałam, rzucił się w moim kierunku, popychając mnie do tyłu. Pod plecami wyczułam chropowatą powierzchnię drzewa o które chwilę wcześniej boleśnie uderzyłam; James przygniótł mnie do niego własnym ciałem.
- Nic nie rozumiem... - poskarżyłam się, jednocześnie chcąc zyskać na czasie. Właściwie nie wiedziałam dlaczego - jakiś zaczątek planu rysował się w moim umyśle, ale nie potrafiłam stwierdzić o co właściwie w nim chodzi.
Zadrżałam, kiedy twarz Jamesa znalazła się niebezpiecznie blisko mojej szyi. Poczułam słodycz jego lodowatego oddechu; kolejny dreszcz wstrząsnął moim ciałem, ale tym razem był to spazm strachu. Wreszcie bowiem zobaczyłam w Jamesie mordercę, jakim był jako nowo narodzony. - Chelsea... - Spróbowałam zebrać myśli, czego bynajmniej nie ułatwiała świadomość, że James prędzej rozszarpie mi gardło niż cokolwiek powie.
Cała odwaga i pewność, które pozwoliły mi wymknąć się z domu niezauważonej i pomogły dotrzeć mi aż tu, gdzieś uleciały. Pustka w głowie i fakt, że nie dokrwiłam** się zaraz po przemianie, zaczęły dawać mi się we znaki. Byłam na straconej pozycji; nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć jak właściwie się walczy - cała moja wiedza na ten temat wyparowała i to przy osobie, która przez długi czas usiłowała ją we mnie wpoić. Mogłam to śmiało nazwać ironią losu.
- Chelsea Volturi? - wypaliłam nagle. Chyba jedynie adrenalina zmuszała mój umysł do pracy i analizowania faktów. Niespodziewanie przypomniałam sobie wszystko to, co Cullenowie odpowiedzieli mi o włochach i ich oddanych sługach. Chelsea musiała być tą, która zmieniała łączące ludzi więzy i relacje. - Boże, James, ona ma dar... Kontroluje cię... - wysapałam, w duchu wyklinając się za to, że nie domyśliłam się wcześniej i tak pochopnie z nim zerwałam. Zwłaszcza, że dobrze wiedziałam do czego zdolni są Volturi i nigdy nie miałam wątpliwości, że mogą zechcieć wykorzystać moich bliskich do dostania się do mnie. Cholera, przecież po to właśnie miałam zacząć ograniczać wszelakie kontakty z dawnymi znajomymi.
- Już lepiej - pochwalił. - Lepiej Izzy, ale wciąż źle - sprostował po chwili. - No wysil się jeszcze trochę. Tak, spotkałem się z tą właśnie Chelseą, ale ona nie miała i nie ma żadnego wpływu na to co robię. Twoi cudowni Cullenowie za pewne powiedzieli ci, że ona nie potrafi wpłynąć na uczucia tak potężne jak miłość, prawda? A ja cię w jakimś stopniu wciąż kocham, Isabel, a to cholernie komplikuje sprawę - wyznał. Otworzyłam z niedowierzania usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Przypomniałam sobie bowiem, że faktycznie tak jest - dar dworki wielkiej trójcy miał swoje ograniczenia. Zabolało mnie to, ale i przyniosło swego rodzaju ulgę - więc to, co się z nim działo, nie było moją winą aż w tak dużym stopniu jak przypuszczałam wcześniej. Poza tym zdążyłam się już oswoić z myślą, że między mną, a Jamesem już wszystko skończone.
Wciąż jednak nie rozumiałam. Dlaczego to zrobił? Po tym wszystkim co między nami było? Dlaczego im pomagał, skoro rzekomo na prawdę mnie kochał?
- To dość skomplikowane - odezwał się, jak gdyby czytając w moich myślach. Mimo woli pomyślałam o Edwardzie i o tym, że nie miałam odwagi ani okazji by wyznać mu co czuję. - Wytłumaczę ci to ze względu na to, że na prawdę żal mi tego, co musi nastąpić - zapowiedział z zaskakującą łagodnością. Wciąż napierał na mnie swoim ciałem. Jedna z jego rąk zamknęła w żelaznym uścisku oba moje nadgarstki, drugą zaś chwycił mnie pod brodę i zmusił bym spojrzała mu w oczy. Uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu unikałam jego krwistych tęczówek, które zbyt boleśnie dawały do zrozumienia co się właśnie stało. - Musisz wiedzieć, że wszystko zaczęło się jeszcze latem, zaledwie kilka dni po twojej przeprowadzce. Chyba zależało im wyłącznie na mnie, bowiem wybrali moment w którym rodzice i Mel byli poza domem. I całe szczęście. - Urwał, rozpamiętując coś chwilę. Zdawało mi się, że rozważa co może mi powiedzieć, a co zachować dla siebie. - Tak czy inaczej - podjął wątek - przyszli. W sumie było ich sześcioro, w tym sam Aro i Chelsea. Wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, ale to nie jest tu istotne. Ważne, że mnie odnaleźli z pomocą jakiegoś ich podwładnego. Nie znam jego imienia; powtarzali, że lepiej bym nie wiedział za dużo - rzucił niedbale, po czym przeszedł do sedna. - Opowiedzieli mi o tobie. Wszystko. O tym kim jesteś i kim masz się stać według tej ich przepowiedni. Czy wierzyłem? Nie. Ale obiecali bezpieczeństwo mojej rodziny w zamian za drobną przysługę. Dodatkowo mogli zapewnić mi nieśmiertelność i rozwiązanie... pewnej osobistej sprawy - skończył, ostrożnie dobierając słowa. - Wiesz, że rodzina jest dla mnie najważniejsza. Stawiam ją ponad wszystko. A teraz, kiedy wiem jakie niebezpieczeństwa czyhają na świecie, doszedłem do wniosku, że jako istota z legend będę miał większe szansę ich wszystkich chronić.
Na jego twarzy dostrzegłam zdeterminowanie. Jego miłość do rodziny przeszła w coś na kształt obsesji, wręcz szaleństwa.
Tak. Wyglądał jak szalony.
- Miałem zachowywać się jak do tej pory. - Jego twarz przybrała normalny wyraz, kiedy podjął opowieść. - Proste zadanie, a mogłem jedynie zyskać. Miałem motywację do działania, a ty ufałaś mi bezgranicznie. - Uśmiechnął się lekko na wspomnienie jakiejś chwili. Zaraz jednak spochmurniał; na jego twarzy pojawił się grymas irytacji. - Ale oni nie mieli do mnie za grosz zaufania. Woleli mnie kontrolować by mieć pewność, że wszystko zrobię zgodnie z planem, a zadania tego podjęła się właśnie Chelsea. Spotykaliśmy się regularnie. Relacjonowałem jej plany dotyczące ciebie... Chciałem nakłonić cię na wyjazd do Włoch kiedy tylko nadarzyłaby się okazja. Miałem już wszystko zaplanowane, bo przecież byłaś taka ufna i do głowy by ci nie przyszło, że zechcę cię im przekazać. Ale, jak sama dobrze wiesz, wszystko się spieprzyło - sapnął. - Chelsea była zaborcza, chciała ode mnie czegoś, co było całkiem niedorzeczne. Chyba się we mnie zadłużyła, co jest zabawne, bo przecież to ona jest tu urodziwą wampirzycą dla której powinienem stracić głowę. Tak jednak się nie stało. Czego jak czego, ale mogę cię zapewnić, że zawsze byłem ci wierny. - Zaśmiał się gorzko. - Tego dnia, kiedy przyłapała nas Melinda, ta idiotka rzuciła się na mnie by móc mnie pocałować. Myślałem, że szlag mnie trafi, kiedy okazało się, że Mel wie. Przecież Chelsea miała pilnować by wszystko szło zgonie z planem, była wampirzycą i powinna wyczuć, że młoda wróciła do domu. Ale nie, ona myślała jedynie o tym, że nie jestem nią zainteresowany.
W jego głosie wyczułam złość. Nie wiedziałam skąd, ale wiedziałam, że wścieka się nie tylko na Chelseę, ale i na Melindę, choć ona zawiniła tu najmniej. Prawdą było, że Wingerowie, jak każde rodzeństwo, lubili się ze sobą przekomarzać, ale nigdy nie pomyślałabym, że James zdenerwuje się na siostrę tak bardzo, że jego gniew będzie graniczyć z nienawiścią. Tak jednak było.
- Musiałem gruntownie zmienić plany - ciągnął, opanowawszy się nieco. - Chelsea nieźle dostała do wiwatu za to niepowodzenie i Aro podesłał nam kolejną swoją strażniczkę, Meredith. W straży jest od niedawna, ale jej dar nie ma sobie równych, co pozwoliło nam skutecznie działać. Dla twoje wiadomości, Meredith od dłuższego czasu kręciła się po Forks, bo Aro miał wątpliwości co do mojej skuteczności i wolał by ktoś miał cię na oku. A ona nadawała się doskonale... Bo widzisz Isabel, Meredith potrafi stać się całkowicie niewidzialna. Całkowicie ukrywa swoją obecność, w tym zapach, co jest na prawdę przydatne przy obserwowaniu kogoś, kto jest pod opieką wampirów - wyjaśnił z wyraźnym uznaniem dla umiejętności wampirzycy. - Myślę, że resztę już znasz. To Meredith napisała i podrzuciła list tuż po naszym zerwaniu. Oczywiste, że nie było możliwości by raptem w kilka godzin dostarczyć go z Phoenix do Forks i dziwi mnie, że się nad tym nie zastanowiłaś. Tak czy inaczej zamarkowaliśmy moje porwanie. W tym czasie przechodziłem przemianę, bo uznaliśmy, że nadszedł ten czas. I szczerze powiedziawszy cieszę się, że nie udało ci się tu dotrzeć pierwszego wieczoru... Inaczej spotkałabyś tu Meredith i to ona zgarnęłaby całą zasługę. A ja na prawdę napracowałem się by wykonać zadanie i nie chciałbym by wszystko poszło na marne.
Umilkł na chwilę, przyglądając mi się uważnie. Przez jego twarz przewinęły się żal i smutek; miałam nawet wrażenie, że rozważa pocałowanie mnie po raz ostatni, ale ostatecznie z tego zrezygnował.
- Wiesz, może tak będzie i lepiej? - szepnął. - Mój plan był ryzykowny, mogłaś nie przyjść... Ale teraz widzę, że ty mnie na prawdę kochasz. I muszę przyznać, że ja ciebie też - dodał w zamyśleniu, a ja poczułam cień nadziei. Błagałam w duchu by się opanował, opamiętał; wątpiłam by to, co obiecali mu Volturi było poza zasięgiem możliwości Cullenów, którzy przecież też byli wampirami. - Postaram się to zrobić szybko i w miarę bezboleśnie - obiecał nagle, a ja z goryczą pojęłam, że nie mam na co liczyć.
W jego oczach coś się zmieniło - rozbłysły dziko, znikły z nich wszelakie uczucia. Wreszcie spojrzałam na nowo narodzonego wampira, którym przecież był. Nie chciałam nawet myśleć o tym ile osób musiał zabić nim zaspokoił rządzę krwi na tyle by przede mną bezpiecznie stanąć. Radził sobie zaskakująco dobrze.
- Co takiego zyskasz na tym ty i twoja rodzina? - zapytałam szeptem. Zmartwiał na chwilę; na jego twarzy pojawił się dziwny grymas bólu, co z kolei zbiło mnie z pantałyku. Patrzyłam jak zamyka oczy i oddycha, usiłując się uspokoić. Miałam nawet wrażenie, że chce mi odpowiedzieć i że zaraz to zrobi.
 Nim jednak zdążyłam się nad tym zastanowić, zamachnął się i z całej siły mnie uderzył.
________________________________________
*Nox noctis, nostra domina - w wolnym tłumaczeniu "Noc, nasza pani". Cytat zaczerpnęłam z "Kronik Rodu Drake'óe", jest on jednocześnie mottem tytułowej rodziny.
**dokrwić - termin zaczerpnięty z "Bractwa Czarnego Sztyletu" i oznacza po prostu picie krwi by zaspokoić pragnienie. Będę używać terminu, bo osobiście mi się podoba i jak najbardziej tu pasuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa