poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Dwa

Dwa.
Nowa

Poraził mnie nadmiar kolorów i światła. Zaczęłam gwałtownie mrugać, usiłując chronić swoje oczy przed tym wszystkim. Potrzebowałam chwili by przyzwyczaić źrenice do czegoś innego niż mrok; w końcu przez tak długi czas otaczała mnie jedynie ciemność, czerń. I nagle zupełna odmiana. A na dodatek teraz, gdy wreszcie byłam w stanie zobaczyć coś, co nie było bezkształtnymi plamami, musiałam spróbować ogarnąć nadmiar szczegółów i detali, które zdawały się mnie przerastać. Obserwowałam mieniące się drobinki kurzu, które leniwie wirowały w promieniach światła rzucanego przez zapaloną lampę. Jednocześnie wsłuchiwałam się w odgłosy lasu; szum wiatru, ciche odgłosy mieszkających tam zwierząt. I nie potrzebowałam wiele by pojąć, że jest noc. Wszystko było dla mnie niesamowite i nowe, próbowałam to ogarnąć, ale nawet teraz, gdy mój umysł stał się niesamowicie pojemy, nie było to wcale łatwe.
- Isabel? - usłyszałam ciepły baryton. Głos cichy, a do tego niewyobrażalnie piękny. Wydawał się znajomy i jednocześnie nie. Jak wszystko dla mnie teraz. Ale moje ciało wiedziało doskonale do kogo należał ów głos, jeszcze zanim dotarło to do mojej podświadomości. Edward, pomyślałam, a przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Wychodziło na to, że nigdy tak na prawdę go nie słyszałam. Tyle traciłam będąc w tej kruchej ludzkiej postaci...
Ale nie odezwał się do mnie bym mogła zachwycać się jego głosem. On się martwił. I chyba nie tylko on - reszta także. A ja wreszcie uświadomiłam sobie, że od kilkunastu sekund leżę, czekając Bóg wie na co i zachwycam się wszystkim wokół mnie. Przemiana dobiegła końca, a oni, moja rodzina, czekali by móc upewnić się, że ze mną jest już wszystko w porządku. Ledwo to do mnie dotarło, moje ciało zareagowało samo z siebie.
Raptownie zerwałam się z miejsca. Z zaskoczeniem i zachwytem zdałam sobie sprawę, że zrobiłam to błyskawicznie. Mniej niż pół sekundy, podsunął mi cichy głosik w mojej głowie. Znów się rozproszyłam, całą swoją uwagę skupiając na tym, że mimo ogromnej prędkości z jaką się poruszałam, wszystko nadal było wyraźnie i intensywne. Zaczynałam powoli pojmować, dlaczego nastroje moich bliskich zmieniały się tak gwałtownie i nagle.
A właśnie, moi bliscy...
Wreszcie skupiłam się na nich. Pierwszy raz spojrzałam na nich moimi nowymi oczyma; wrażenie było dokładnie takie jak wtedy, gdy usłyszałam głos Edwarda - że nigdy tak na prawdę ich nie poznałam; nie widziałam i nie słyszałam.
Mój wzrok zupełnie automatycznie skierował się na Edwarda. Puls gwałtownie mi przyśpieszył, niemalże jęknęłam. Był piękny. Nigdy nie określiłabym kogokolwiek płci męskiej tym przymiotnikiem, ale w przypadku miedzianowłosego nie dało się inaczej. Piękny i już. A i to w pełni nie opisywało tego co widziałam.
Izzy, skup się!, warknęłam na siebie w duchu. Niewątpliwie czułam do Edwarda coś więcej, ale teraz nie było czasu na sprawy sercowe. To i owo mogliśmy sobie obgadać później. O ile było tu co obgadywać.
Otrząsnęłam się. W końcu dotarło do mnie, że mimo tego iż w końcu się poruszyłam, Cullenowie wcale się nie rozluźnili. Emmett i Jasper stali najbliżej, uważnie mi się przyglądając. Edward i Carlisle znajdowali się nieco dalej, reszta za nimi. Mimo mojej nowej postaci, potrzebowałam dłuższej chwili bo zrozumieć co się dzieje. Oni najzwyczajniej w świecie się mnie obawiali - chronili swoje partnerki... przede mną.
Nie wiele wiedziałam o nowo narodzonych. Tylko tyle, że są nieprzewidywalni i że liczy się dla nich tylko krew - zrobią wszystko by móc ją zdobyć. No, jeszcze to, że wszyscy z niewiadomych dla mnie powodów się ich obawiali. Teraz, jak zaczęłam o tym myśleć, dotarło do mnie, że faktycznie gardło mnie trochę piecze, ale jakoś nie miałam zamiaru się na kogokolwiek przez to rzucać. Założyłam ręce na piersi, niezbyt wiedząc co mam z nimi zrobić. Ledwo się poruszyłam, będący najbliżej mnie bracia drgnęli tak, jak gdyby mieli zamiar mnie złapać i unieruchomić. Rozumiałam, że mogą być ostrożni, ale przecież nie byłam nawet w pełni wampirem. Poza tym znali mnie, to przecież wciąż byłam ja.
- No co? - żachnęłam się. Momentalnie zmartwiałam, słysząc melodyjny głos. Piękny i czysty niczym dzwoneczki, całkiem mi obcy, ale bez wątpienia wypowiadający moje słowa. Powstrzymałam się od uniesienia obu dłoni do ust; widocznie zmieniłam się bardziej niż mogłabym przypuszczać. Nie byłam tylko pewna czy to dobrze, czy źle.
Jasper spojrzał na mnie dziwnie. Wydawał się być nieco zbity z tropu moim zachowaniem i jakby nieco podirytowany z tego powodu. Miałam wrażenie, że zaczęło denerwować go, że nie może wyczuwać i kontrolować moich emocji.
- Wszystko w porządku, Isabel? - zapytał powoli, a ja od razu domyśliłam się, że bynajmniej nie o moje zdrowie mu chodzi. Raczej o to, czy nie mam przypadkiem ochoty wybić połowy mieszkańców Forks.
Zmierzłam go wzrokiem rozczarowana aż takim brakiem zaufania. Najgorsze, że nawet nie próbował tego przede mną ukryć - chyba jedynie fakt, że stałam spokojnie i jego dezorientacja spowodowana bezradnością jego daru w stosunku do mojej osoby powstrzymywały go od próby unieruchomienia mnie. Nie rozumiałam dlaczego to właśnie on z mojej całej rodziny zachowywał największy dystans wobec mojej nowej postaci. Przyjrzałam mu się dokładnie szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia i...
Aż drgnęłam, uświadamiając sobie co widzę. W odpowiedzi na ten drobny ruch on również się poruszył, ale ostatecznie rozmyślił się i mnie nie zaatakował (jakikolwiek cel miałoby rzucanie się na mnie, odebrałabym to jako atak; w końcu nie stanowiłam tu zagrożenia). Nawet nie zwróciłam na to uwagi. Wpatrywałam się za to w mojego przyszywanego brata zaskoczona, że mimo tak wyostrzonych zmysłów dopiero teraz dostrzegłam, że jego ciało pokrywają dziesiątki blizn w kształcie półksiężyca.
Co to jest?!, chciałam zapytać, ale nie powiedziałam tego na głos. Przyglądałam mu się jedynie rozszerzonymi z zaskoczenia oczyma, nie mogąc uwierzyć. Bo mimo pytania, które cisnęło mi się na usta, to nie tego chciałam się dowiedzieć. Powinnam raczej pytać jak i kiedy, co choć widziałam te blizny po raz pierwszy doskonale wiedziałam czym są. Ugryzieniami wampirów. Nowo narodzonych wampirów.
W mojej głowie wirowały dziesiątki myśli i pytań, a jednocześnie udało mi się odnotować, że mogę zajmować się tym wszystkim na raz. Mój umysł był teraz niesamowity, ale nawet nie musiałam ssię zbytnio skupiać by zając się czymś innym. Tym, co interesowało mnie bardziej - szokującym wyglądem mojego brata i faktem, że chyba zaczynałam rozumieć, dlaczego jest wobec mnie tak bardzo nieufny. Nadal jednak nie wiedziałam co takiego mu się stało.
- Och, daj spokój Jazz - dźwięczny głos Alice przerwał ciszę i panujące między nami napięcie. Otrząsnęłam się, wyrwana z tego dziwnego letargu; spojrzałam na siostrę ze swego rodzaju wdzięcznością, jednocześnie nieco rozczarowana tym, że niczego konkretnego się nie dowiedziałam. - Bella się kontroluje. Nic nikomu nie zrobi - dodałam z przekonaniem. Można się było wręcz zastanawiać czy nie miała wizji związanej ze mną, co oczywiście było niemożliwe. Chyba.
Jasper nadal przyglądał mi się nieufnie; zrobiłam minę niewiniątka. Bynajmniej nie sprawiło to, że się rozluźnił - nieco odpuścił i odsunął się, ale na pierwszy rzut oka widać było, że nie stracił czujności. Alice klasnęła w dłonie usatysfakcjonowana i nie zważając na nic wyminęła resztę. Z gracją godną baletnicy dopłynęła do mnie i z typową dla siebie bezpośredniością, rzuciła mi się na szyję. Zupełnie machinalnie przytuliłam ją do siebie, czując nie małą ulgę, że przynajmniej ona jedna mi ufa. Świadomość ta była mi potrzebna tym bardziej, że nad ramieniem siostry dostrzegłam Jaspera, spoglądającego na mnie w takim sposób, jakbym właśnie Alice dusiła, nie przytulała.
- Nie przejmuj się. Jazz ma niezbyt miłe wspomnienia związane z nowo narodzonymi. Zaraz mu przejdzie - zapewniła mnie chochlica. Po chwili odsunęła mnie lekko i zmierzyła krytycznym spojrzeniem. - Muszę zadbać o twoją garderobę - oświadczyła nagle. Jej oczy błyszczały z podekscytowania, a po tonie głosu można było dojść do wniosku, że właśnie otrzymała najcudowniejszy prezent. - No chodź! - ponagliła. Chwyciła mnie za rękę i nie myśląc o tym, że jestem skołowana nową sytuacją i najchętniej porozmawiałabym o tym co się stało, pociągnęła mnie w stronę swojego pokoju. Spojrzałam tylko na pozostałych Cullenów i wzruszyłam ramionami. Skoro oni byli zbyt skołowani by ją powstrzymać to co ja mogłam?

Od początku wiedziałam, że bardzo się zmienię. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Gdy jednak spojrzałam w lustro w pokoju mojej przyszywanej siostry, ubrana w srebrzystą sukienkę do której założenia zmusiła mnie Alice, niemalże przewróciłam się z wrażenia.
Z lustra spoglądała na mnie znajoma nieznajoma. Nieznajoma o czekoladowych oczach, średniego wzrostu... - istna tak znana mi ja. Ale zarazem nie ja. Oczy bowiem okalały długie ciemne rzęsy, rzucając delikatne cienie na moje policzki; skórę zaś miałam bladą i nieskazitelną - wyjątkiem była moja twarz na której kwitł uroczy rumieniec. Moje włosy pociemniały i stały się dłuższe; zniknęły loki. Wyglądałam cudownie i groźnie jednocześnie, choć może wrażenie to sprawiał kontrast między bladością mojej skóry i ciemnym brązem włosów.
Skołowana przygryzłam dolną warkę - jeden z bliźniaczych łuków tworzących pełne czerwone usta.
Znajoma nieznajoma.
- I jak? - zniecierpliwiła się Alice. Otrząsnęłam się z szoku. Od jakiegoś czasu musiałam stać jak zaklęta, bezmyślnie gapiąc się w lustro.
- Nie wiem... Wszystko jest takie... inne - wyznałam. Wzdrygnęłam się lekko słysząc swój nowy głos. Byłam skołowana, a te wszystkie zmiany, które dawały o sobie znać na każdym kroku wcale nie pomagały mi ogarnąć tego wszystkiego.
- Przyzwyczaisz się. Chyba zawsze to tak wygląda. Nie jestem pewna, w końcu nie pamiętam jak to było, gdy byłam jeszcze człowiekiem - rzuciła Alice. Jak zwykle tryskała radością i entuzjazmem. - Może zejdźmy na dół. Reszta powinna już ochłonąć - dodała z przekonaniem.
Miała rację.
Gdy zeszłyśmy do salonu od razu wyczułam zmianę atmosfery. Wszyscy rozsiedli się na kanapach i fotelach - widać czekali już tylko na nas. Uśmiechnęłam się lekko widząc, że większość się rozluźniła. Chyba nawet Jasper zdołał się uspokoić, choć nadal wydawał się nieco spięty.
- Jak się czujesz? - zapytał mnie Carlisle, gdy tylko znalazłam sobie miejsce tuż obok Edwarda. Czułam na sobie palące spojrzenie miedzianowłosego, co jeszcze bardziej utrudniało mi koncentrację. Miałam wrażenie, że doskonale to po mnie widać i zaczęłam błagać opaczność bym się myliła.
- Jestem skołowana, ale poza tym to chyba wszystko w porządku - odpowiedziałam w końcu. Była to prawda i miałam nadzieję, że właśnie moją dezorientację uznają za przyczynę takiego rozproszenia. - I na niczym nie potrafię się skoncentrować - dodałam podirytowana,
- Myślę, że to normalne - zapewnił mnie doktor. - W sumie zachowujesz się pod tym względem podobnie do nowo narodzonej. Wkrótce powinnaś się z tym oswoić - ciągnął. W pewnym momencie się zawahał i przyjrzał mi się badawczo. - Jesteś głodna? - zapytał nagle. Dobrze wiedziałam, że chodzi mu o pragnienie krwi, a nie o zwykły ludzki głód; wydał mi się też trochę zażenowany tym, że nie zainteresował się tym wcześniej.
- Chodzi o to pieczenie w gardle, tak? - zapytałam dla pewności. - Nieco wkurzające, ale da się znieść - powiedziałam wkurzając ramionami. Spojrzał na mnie dziwne, a kątem oka dostrzegłam, że Jasper ma taką minę, jakby jego światopogląd właśnie się załamał. - No co? - żachnęłam się. Wiedziałam, że jestem inna i nie musieli mi o tym na każdym kroku przypominać.
- Jasper nie może pojąć tego, że w pełni się kontrolujesz - wtrącił się Edward. - Liczył, że będziesz trochę bardziej podobna do nowo narodzonej...
- Tak, pewnie. Znacznie lepiej by było, gdybym na wstępie wybiła pół miasta. Ale jak go to uszczęśliwi to proszę bardzo, ja mam czas - sarknęłam. Ale faktycznie, czas miałam. Jeszcze. Bo przegrałam i Bóg jeden wie jakie miały być tego konsekwencje.
Przegrałam... Ale czy na pewno?
- Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytałam powoli. Starałam się nie robić sobie płonnych nadziei, ale w duchu i tak modliłam się by jednak nie było za późno i...
- Niecałe trzy dni - odpowiedział mi Carlisle, przyglądając mi się uważnie. Czyżbym wyglądałam tak jak się czułam? Że od czasu trwania mojej przemiany zależy wszystko?
- Trzy... - powtórzyłam nieświadomie. Wypuściłam powietrze ze świstem czując, że kamień spadł mi z serca. Miałam wręcz ochotę krzyczeć i skakać z radości. Miałam czas. Mało bo mało, ale nadal mogłam tego dokonać. Zrobić coś, co zapewniłoby moim bliskim bezpieczeństwo.
Mój entuzjazm znikł równie szybko jak się pojawił. Dotarł do mnie ważny szczegół, który stawiał cały mój plan pod znakiem zapytania. Bo niby jak miałam wymknąć się siódemce wampirów, których cała uwaga była skupiona na mnie? Cudem był fakt, że udało mi się wymknąć z domu niezauważenie krótko po tym, jak znalazłam list. Teraz miało być to wręcz awykonalne.
- Bello, dobrze się czujesz? - doktor spojrzał na mnie z troską. Otrząsnęłam się.
- Nic mi nie jest, tato - zapewniłam. Pierwszy raz nie zwróciłam się do niego po imieniu i to go zaskoczyło. Zrobiłam to celowo. Bo mogłam nie mieć już okazji udowodnić, że są dla mnie prawdziwą rodziną. I dla odwrócenia uwagi. - Chyba faktycznie muszę zapolować. Ale najpierw się przebiorę - dodałam wstając. Pobiegłam szybko na górę, zostawiając moją zaskoczoną rodzinę i lekko wzburzoną Alice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa