Cztery.
Utalentowana
Z jękiem
upadłam na ziemię, powalona jego silnym uderzeniem. Bok w który uderzył mnie
James, zdawał się mnie palić żywym ogniem, ale raczej niczego mi nie złamał.
Może nie chciał, co byłoby pocieszające. Bardziej prawdopodobne jednak było to,
że jedną z cech mojej inności była nieprzeciętna wytrzymałość. Nie zmieniało to
jednak faktu, że wampir i to na dodatek agresywny nowo narodzony, mógł zabić
mnie nim chociażby zorientuję się, że muszę się bronić. Jednak nawet ta
świadomość nie sprawiła, że chciałam poddać się bez walki. James chyba też
dawał mi taką możliwość, bo nie zaatakował ponownie, póki nie stanęłam na nogi.
Wtedy
rzucił się na mnie ze zwierzęcym warknięciem. Różnica między tą walką a tymi,
które urządzaliśmy dla zabawy była diametralna; miałam pojęcie, że dla mnie to
z góry przegrana walka o życie. Tym razem nie zamierzał się ze mną cackać.
Powinnam być wdzięczna za to, że nie wykończył mnie od razu, ale kiedy
wycelował kły w moją szyję, domyśliłam się, że to i tak jedynie kwestia czasu.
Możliwe było też, że to pragnienie w końcu przejęło nad nim kontrolę - pewności
nie miałam. Wiedziałam za to, że chce mnie zabić i wkrótce tego dokona.
Powietrze
ze świstem uleciało z moich płuc, gdy ponownie wylądowałam na ziemi - tym razem
na plecach. W ostatniej chwili przed upadkiem, przypomniałam sobie, że powinnam
unieść głowę by się w nią nie uderzyć; omdlenie było mi w tym momencie najmniej
potrzebne, z resztą nie obudziłabym się już więcej. Zwłaszcza, gdyby pojawiła
się krew. Niemniej, sytuacja i tak wyglądała fatalnie, bowiem James znajdował
się na mnie. Jego marmurowe ciało z boleśniej wżynało mi się pomiędzy żebra;
leżał na mojej klatce piersiowej, co bynajmniej nie ułatwiało oddychania.
Walcząc o oddech, próbowałam zepchnąć go z siebie, jednocześnie pilnując by
jego usta nie znalazły się zbyt blisko mojej odsłoniętej szyi, bo to byłby już
całkowity koniec.
Nie
wiedziałam jakim cudem - w przypływie adrenaliny i nagłej desperackiej chęci
przeżycia? - ale w końcu zepchnęłam go z siebie. Zaraz też zmusiłam się do
zerwanie na równe nogi. Oddech miałam nierówny i przyśpieszony jak po długim
biegu, ale przynajmniej mogłam zaczerpnąć powierza. Najgorsze jednak było to,
że zaczynałam się męczyć. Wszystko bolało mnie od wysiłku i uderzeń. Na dodatek
paliło mnie gardło i zaczynałam sobie uświadamiać, że byłam kompletną idiotką,
że zaraz po przemianie nie zaspokoiłam pragnienia krwią. Nawet jeśli zaraz
uciekłam do lasu, mogłam spróbować zapolować - to chyba nie było takie trudne,
a instynkt i tak zrobiłby swoje.
Cichy syk
wściekłości i irytacji Jamesa sprawił, że oderwałam myśli i pragnienia,
ponownie skupiając się na próbie przeżycia. Zbyt późno, jak się okazało. Miałam
wrażenie, że wszystko nagle zwolniło... Że to ja zwolniłam, podczas gdy cały
świat przyśpieszył dwukrotnie. Dostrzegłam jedynie, że wampir ponawia atak i tym
razem byłam absolutnie pewna, że nie zdołam się obronić. Nie miałam nawet dość
czasu by odskoczyć. Zdołałam jedynie unieść ręce i wyciągnąć je przed siebie,
jak gdyby próbując się zasłonić, choć to oczywiście nie miało nic dać.
Zacisnęłam jednak powieki i stałam tak, czekając na cios, łudząc się nadzieją,
że nie złamie obietnicy i zrobi to tak, jak obiecywał - szybko i możliwe
bezboleśnie.
Rozległ się
potężny huk, porównywalny do odgłosu wydawanego przez dwie zderzające się ze
sobą skały. Coś, co podczas uderzenia potrafiło wydawać taki hałas,
uszkodziłoby nawet wampira, a co dopiero jego hybrydę. Powinno mnie zabić.
Tylko, że to nie ja oberwałam. A przynajmniej nie czułam się tak, jakbym
zderzyła się z rozpędzonym ciałem wampira. Nie powstrzymałam się od uchylenia
powiek - musiałam dowiedzieć się, co się stało. Z wahaniem opuściłam ręce by
móc cokolwiek zobaczyć.
- Bella,
nic ci nie jest? - Edward pojawił się przede mną tak nagle, że omal nie
krzyknęłam ze strachu. Wpatrywał się we mnie w dziwny sposób, w jakimś stopniu
zaniepokojony i zły; nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, nachylił się i wprawie
wziął mnie na ręce. Zgłupiałam całkowici, chciałam wyjaśnień, ale nie udało mi
się zaprotestować - moją uwagę przykuł bowiem podnoszący się z ziemi James. Nie
rozumiałam co się stało, a i bliskość Edwarda sprawiała, że nie miałam ochoty
opuszczać jego ramion.
- No już,
bez paniki... Przecież żyję - przygasiłam go, bo bądź co bądź zaczynał
zachowywać się jak paranoik. Poza tym chyba oczekiwał jakiejś reakcji z mojej
strony, a nie zamierzałam mu powiedzieć, że lubię kiedy mnie dotyka.
Miałam
wrażenie, że miedzianowłosy ma zamiar coś powiedzieć a już najprawdopodobniej
ochrzanić mnie za ucieczkę. Wtedy jednak dwie rzeczy wydarzyły się
jednocześnie: kolejny członkowie mojej rodziny pojawili się na polanie, a James
zerwał się na równe nogi i wyjątkowo szybko - nawet jak na wampira - zniknął
pomiędzy drzewami. Czułam, że Cullenom nie uda się go dopaść. To był dopiero
początek, choć nie miałam pojęcia co będzie dalej. Wiedziałam też, że Edward
nie pozwoli mi popędzić za Winger'em, więc bezwładnie opadłam w jego ramionach;
z moich ust wydobył się jęk rezygnacji.
Cholera
jasna...
- Jasper i
Emmett pobiegli za nim. - Alice pojawiła się przy nas niespodziewanie. Zdawała
się być wyprowadzona z równowagi, co nie było u niej norm. Nie utraciła jednak
typowego dla siebie optymizmu, bo po chwili jej twarz rozjaśnił blady uśmiech.
- Złapią go - zapewniła z przekonaniem. Nie miałam serca wyprowadzać ją z
błędu, choć wiedziałam, że oba wampiry wrócą z pustymi rękami. - Ej, Bella, co
ci? - zapytała nagle, obrzucając spojrzeniem mnie, bezwładnie leżącą w
ramionach Edwarda.
- Jest
zmęczona - odpowiedział pośpiesznie jej brat, nie dopuszczając mnie do głosu. -
Wariatka próbowała pokonać nowo narodzonego - prychnął, korzystając z
możliwości krótkiego ochrzanienia mnie. - I znów ma gorączkę - dodał po chwili
nieco podirytowany. Jednocześnie martwił się o mnie i dobrze to wyczułam.
Chciałam
zaprotestować. Wtedy jednak wyczułam, że ma racje. Może i dhampiry były
cieplejsze od ludzi, ale na pewno nie tak jak ja w tym momencie. Na dodatek
byłam padnięta i obolała, ale to było akurat skutkami walki z wyjątkowo
uzdolnionym pod względem sztuk walki wampirem. Tak czy inaczej coś było ze mną
nie tak.
W moim
żołądku zdawała się pojawić ogromna bryła lodu. Boże, kolejne przeczucie?
Nie... Błagam, nie teraz..., modliłam się w myślach. Przecież mój dar jak dotąd
nigdy nie zwiastował czegoś dobrego. Wydarzenia, które zwykle następowały po
moich przeczuciach, porównać było można do mojego samopoczucia w tej chwili -
zawsze fatalne. A to mogło znaczyć, że wkrótce dojdzie do kolejnego
niefortunnego zdarzenia. I chyba wolałam nie wiedzieć, co tym razem miało się
stać.
Nie
zorientowałam się właściwie, kiedy Edward ruszył w stronę domu. Dopiero kiedy
nagle zamilkł, kończąc opowiadanie komuś o tym, co wydarzyło się na polanie, a
ja poczułam coś lodowatego na czole, domyśliłam się, że musiałam przymknąć oczy
i całkowicie pogrążyć się w swoich myślach. Co jak co, ale odpływać zdarzało mi
się nie raz i wtedy nie zawsze wiedziałam co dzieje się wokół mnie - Melinda
zawsze się z tego śmiała, a kiedy jej nie słuchałam mówiła złośliwie, że
"znowu się zresetowałam". Teraz po prostu żałowałam, że nie ma jej
przy mnie i nie mogę jej się wyżalić.
Byłam tak
skołowana, że nie zaprotestowałam kiedy Carlisle kazał Edwardowi zabrać mnie do
pokoju i dodał, że zaraz przyjdzie mnie zbadać. Zakodowałam sobie w myślach, że
powinnam wreszcie powiedzieć im o moich przeczuciach, by nie panikowali za
każdym razem, gdy dostanę gorączki. Zwłaszcza, że to wydarzenia, które miały
stać się wkrótce były warte uwagi a nie ja.
- Dziękuję.
- Przerwałam ciszę, gdy Edward ułożył mnie na łóżku. Spojrzał na mnie pytająco,
więc kontynuowałam. - Za to, że mi pomogłeś. I odepchnąłeś Jamesa -
sprecyzowałam. Minęła dłuższa chwila nim mi odpowiedział.
- Jesteś
teraz moją rodziną, Bello i zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale... - urwał i
zawahał się. - To nie ja odepchnąłem Jamesa... Nikt z nas go nie odepchnął, bo
gdy już dotarliśmy, on zbierał się z ziemi - wyjaśnił.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Bo przecież
jak nie oni to kto? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, a i Edward
nie ułatwił mi tego, zmieniając nagle temat.
- Jesteś
zmęczona, a od przemiany ani razi nie piłaś krwi, co tak właściwie również jest
szaleństwem. - Pokręcił głową, a ja byłam niemal pewna, że szykuje się do
skomentowania mojego wypadu do lasu. Pomyliłam się jednak. - Teraz i tak nie
dasz rady zapolować, więc pewnie Carlisle da ci ludzką krew, którą na wszelki
wypadek zgromadził przed twoimi urodzinami. Z resztą i tak zaraz do ciebie
przyjdzie - rzucił na odchodne. Zostałam sama ze swoimi myślami, ale wcale mi
to nie ciążyło.
Bynajmniej
nie przejmowałam się badaniami czy perspektywą picia ludzkiej krwi (tym drugim
z tego prostego powodu, że nie chciałam zwymiotować), Głowę zaprzątały mi o
wiele istotniejsze problemy, jak na przykład to, gdzie teraz był James, co
robił i - co najważniejsze - kto go ode mnie odepchnął.
To ostatnie
nie dawało mi spokoju. Byłam pewna, że na polanie i w jej pobliżu nie było
nikogo prócz nas. A ja nie mogłam tego zrobić. Poddałam się i jedynie uniosłam
ręce w naturalnym geście. Jedynie uniosłam ręce i...
Pod wpływem
nagłego impulsu usiadłam wyprostowana niczym struna. Rozejrzałam się po pokoju,
a mój wzrok skierował się na leżącą na biurku książkę. Nie wiedziałam dlaczego,
ale miałam niejasne przeczucie, że powinnam w tym momencie słuchać swojego
instynktu. Uniosłam więc ręce, tak jak mi kazał i koncentrując się na książce,
wykonałam dokładnie taki sam gest, jak podczas ataku Jamesa. Tym razem jednak
nie zamknęłam oczu, doskonale więc widziałam co się dzieje.
I nie
potrafiłam tego pojąć.
Książka
poruszyła się.
Była zbyt
daleko ode mnie, nie miałam jak jej dotknąć, a jednak powoli przesuwała się w
stronę ściany, jak gdyby była magnesem zbliżonym do innego o takim samym
biegunie. Odsuwała się jak najdalej ode mnie, była odpychana, choć nawet jej
nie ruszałam.
Zafascynowana
opuściłam ręce. Obiekt mojego zainteresowania natychmiast znieruchomiał. Co raz
bardziej przejęta ponownie uniosłam dłonie i wykonałam gest sugerujący
pchnięcie. Książka, z furkotem wzburzonych kartek, poderwała się z miejsca i z
siłą uderzyła w imitujące ścianę okno. Szkło zadrżało niebezpiecznie, ale na
szczęście nie pękło. Byłam z resztą zbyt pochłonięta swoimi umiejętnościami by
myśleć o tak przyziemnych rzeczach; nie zorientowałam się nawet, że objawy,
które odczuwałam po prostu zniknęły.
Telekineza?,
zapytałam w myślach samą siebie. Nie byłam pewna. Telekineza albo umiejętność
wpływania na grawitację. To mogło być cokolwiek, ale kogo z resztą obchodziła
nazwa? Dar był fascynujący i już po chwili większość rzeczy w moim pokoju
unosiło się w powietrzu. Ja zaś miałam ochotę roześmiać się radośnie; czułam
się lekko i cudownie, jakbym sama mogła zacząć lewitować. Z resztą musiałam
kiedyś sprawdzić, czy potrafiłabym objąć darem siebie samą.
Moc
unoszenia przedmiotów stała się dla mnie czymś równie naturalnym jak pięć
posiadanych zmysłów. Była jakby szóstym z nich i używanie go nie przysparzało
mi najmniejszych problemów; wystarczyło jedno skinienie by przedmioty robiły co
chciałam. Zmysł telekinezy podobny do mięśni, które były posłuszne mojej woli;
wystarczyło, że pomyślałam, a objęte darem obiekty lewitowały tam gdzie
chciałam itak szybko jak zapragnęłam. Mogłam zmusić je do ruchu, różnorakich
obrotów w powietrzu bądź pozostania w miejscu.
Mogłam użyć
ich jako broni.
- Bella...
- usłyszałam nagle. Podskoczyłam jak oparzona, w jednej chwili tracąc kontrolę.
Cudowne uczucie zniknęło, połączenie, które wiązało mój umysł z lewitującymi
przedmiotami w jednej chwili pękło, a deszcz posłusznych grawitacji rzeczy
runął na ziemię.
- Nie,
nie...! Stop! - zażądałam, zasłaniając się przed tym, co dopiero co wirowało
nad moją głową. Byłam w stanie jedynie zatrzymać to, co spadło by na mnie -
reszta z hukiem znalazła się na podłodze. Odetchnęłam z ulgą i spróbowałam
odzyskać utracone skupienie. - Na miejsce... - nakazałam szeptem. W tym
momencie wypowiadanie komend na głos mi pomagało.
Kiedy
wreszcie wszystko dość niezgrabnie poderwało się z miejsca i całkowicie
nieporządnie wylądowało na biurku odetchnęłam ponownie i z westchnieniem
opadłam na poduszkę. Dopiero wtedy przeniosłam wzrok na obserwującego mnie
Carlisle'a; doktor zaraz do mnie podszedł.
- Kiedy
odkryłaś swój dar? - zapytał zaintrygowany. Powstrzymałam westchnienie -
wychodziło na to, że miałam być teraz ciekawym obiektem obserwacji.
- Przed
chwilą. A może raczej już tam na polanie, ale dopiero teraz pojęłam jak to
działa - sprecyzowałam. - Miałam przeczucie, że powinnam zrobić tak, a nie
inaczej... - Sama nie wiedziałam jak to ująć. Postanowiłam jednak skorzystać z
okazji i poruszyć inny temat. - Aha, tato, nie wiem co naopowiadał Edward, ale
ja nie jestem chora - oznajmiłam.
Spojrzał na mnie z troską. Zaraz przestał się
interesować moją "innością" i skupił się na mnie; sięgnął do mojego
czoła, chcąc sprawdzić czy nie mam podwyższonej temperatury.
-
Wspominał, że masz gorączkę, ale możliwe, że po prostu nie przyzwyczaił się do
twojej nowej postaci - stwierdził. Wiedziałam, że miał na myśli to, że dhampiry
są znacznie cieplejsze od ludzi i niby dawał mi tym samym dobry pretekst do zachowania
moich przeczuć w sekrecie, ale nie wiedziałam takiej potrzeby. - Chciałbym cię
jednak dla pewności zbadać, jeśli nie masz nic przeciwko - dodał. Pokiwałam
głową.
- Nie mam,
ale to za chwilę - powiedziałam zdecydowana. - Najpierw chcę z wami wszystkimi
porozmawiać - wyjaśniłam, podkreślając przedostatnie słowo.
- Dobrze -
zgodził się. - Sądzę jednak, że przed tym powinnaś napić się krwi. To i tak
niesamowite, że od przemiany nie straciłaś kontroli - stwierdził, a ja musiałam
przyznać mu rację. Od jakiegoś czasu pragnienie zaczęło dawać mi się we znaki i
uczucie to pogłębiło się, kiedy mi o tym przypomniał, co w połączeniu z moją
słabą koncentracją, wcale nie pozwalało mi się skupić.
Carlisle
zaprowadził mnie do swojego gabinetu. Miałam pewne obawy co do tego, czy nie
zwymiotuję, gdy poda mi do picia ludzką krew, ale kiedy tylko poczułam ten
cudownie słodki zapach, a moje gardle zdawał się niespodziewanie wybuchnąć
pożar, przypomniałam sobie jak bardzo pragnęłam posmakować Jamesa, kiedy
jeszcze jako człowiek, swoimi wyostrzonymi zmysłami, wyczułam pulsującą w jego
żyłach osokę i wszelakie awersje wyparowały. Bez wahania opróżniłam metalowy
kubek, który podał mi doktor; jednocześnie nie żałowałam, że nie widzę tego, co
piję.
Krew, choć zimna, była doskonała w smaku i z
łatwością gasiła rozpalające moje gardło pragnienie. Musiałam siłą opierać się
myśli o tym, jak ten życiodajny płyn musi smakować bezpośrednio od ofiary,
ciepły i słodki - jeszcze byłabym gotowa poddać się instynktowi i wyskoczyć przez
okno, wyruszając na polowanie do miasta, co za pewnie skończyłoby się
zamordowaniem jakiejś niewinnej istoty. Ta przerażająca i kusząca za razem
wizja wystarczyła bym wyrwała się z lekkiego amoku, w który popadłam w wyniku
mojego pierwszego wampirzego posiłku.
Gdy wraz z
resztą znalazłam się w salonie, już prawie nie pamiętałam o mojej żądzy krwi i
mordu. Rozluźniłam się i wymazałam to z mojego pojemnego umysłu, a przynajmniej
zepchnęłam w najdalsze jego zakamarki, bowiem wampirza pamięć była doskonała.
Nie musiałam czekać zbyt długo by wszyscy skupili się na mnie; wzięłam kilka
głębszych oddechów i zaczęłam mówić. Przyszło mi to zadziwiająco łatwo, Edward
bowiem - niestety - usadowił się w osobnym fotelu, sporo ode mnie oddalonym i
nie rozpraszał mnie swoją bliskością.
Opowiedziałam
wszystko od samego początku. Zaczęłam od momentu, w którym po raz pierwszy
obudziłam się osłabiona i z temperaturą. Wspomniałam o tym, jak skojarzyłam to
sobie z uczuciem, które miałam na krótko przed śmiercią rodziców, a także o tym
jak zaczęłam podejrzewać, że to może być mój kolejny dar. Nim jeszcze zdążyłam
to przemyśleć czy jakoś uporządkować, opowiedziałam wszystko o moim zerwaniu z
Jamesem i jego następstwach. Po chwili wahania, chcąc mieć już w pełni czyste
sumienie, wspomniałam o zmianach, które zaszły we mnie przed przemianą i
wydarzeniu z mojej i Jamesa rocznicy. Poczułam się dużo lepiej, gdy w końcu
wyrzuciłam z siebie to wszystko i pozbyłam się wszelakich sekretów.
No, nie
wszystkich, ale większości. Wciąż bowiem ukrywałam przed Edwardem moje uczucia
d niego i to, jak wpływa na mnie jego bliskość. Ale to była zupełnie inna i
sprawa i na pewno nie nadawała się do omówienia na szerszym forum. Poza tym nie
czułam się gotowa by teraz o tym rozmawiać, zwłaszcza z miedzianowłosym. Tak,
to była jedna z tajemnic, która na razie nie powinna wyjść na światło dzienne.
Podsumowując,
moje życie całkiem stanęło na głowie. Ale mnie to nie przeszkadzało. Jedynymi
komplikacjami był fakt, że miałam ten jeden sekret i trzy dary nad którymi nie
potrafiłam w żaden sposób zapanować.
Miałam
ciekawe życie, nie ma co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz