poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Cztery

Cztery.
Utalentowana


Z jękiem upadłam na ziemię, powalona jego silnym uderzeniem. Bok w który uderzył mnie James, zdawał się mnie palić żywym ogniem, ale raczej niczego mi nie złamał. Może nie chciał, co byłoby pocieszające. Bardziej prawdopodobne jednak było to, że jedną z cech mojej inności była nieprzeciętna wytrzymałość. Nie zmieniało to jednak faktu, że wampir i to na dodatek agresywny nowo narodzony, mógł zabić mnie nim chociażby zorientuję się, że muszę się bronić. Jednak nawet ta świadomość nie sprawiła, że chciałam poddać się bez walki. James chyba też dawał mi taką możliwość, bo nie zaatakował ponownie, póki nie stanęłam na nogi.
Wtedy rzucił się na mnie ze zwierzęcym warknięciem. Różnica między tą walką a tymi, które urządzaliśmy dla zabawy była diametralna; miałam pojęcie, że dla mnie to z góry przegrana walka o życie. Tym razem nie zamierzał się ze mną cackać. Powinnam być wdzięczna za to, że nie wykończył mnie od razu, ale kiedy wycelował kły w moją szyję, domyśliłam się, że to i tak jedynie kwestia czasu. Możliwe było też, że to pragnienie w końcu przejęło nad nim kontrolę - pewności nie miałam. Wiedziałam za to, że chce mnie zabić i wkrótce tego dokona.
Powietrze ze świstem uleciało z moich płuc, gdy ponownie wylądowałam na ziemi - tym razem na plecach. W ostatniej chwili przed upadkiem, przypomniałam sobie, że powinnam unieść głowę by się w nią nie uderzyć; omdlenie było mi w tym momencie najmniej potrzebne, z resztą nie obudziłabym się już więcej. Zwłaszcza, gdyby pojawiła się krew. Niemniej, sytuacja i tak wyglądała fatalnie, bowiem James znajdował się na mnie. Jego marmurowe ciało z boleśniej wżynało mi się pomiędzy żebra; leżał na mojej klatce piersiowej, co bynajmniej nie ułatwiało oddychania. Walcząc o oddech, próbowałam zepchnąć go z siebie, jednocześnie pilnując by jego usta nie znalazły się zbyt blisko mojej odsłoniętej szyi, bo to byłby już całkowity koniec.
Nie wiedziałam jakim cudem - w przypływie adrenaliny i nagłej desperackiej chęci przeżycia? - ale w końcu zepchnęłam go z siebie. Zaraz też zmusiłam się do zerwanie na równe nogi. Oddech miałam nierówny i przyśpieszony jak po długim biegu, ale przynajmniej mogłam zaczerpnąć powierza. Najgorsze jednak było to, że zaczynałam się męczyć. Wszystko bolało mnie od wysiłku i uderzeń. Na dodatek paliło mnie gardło i zaczynałam sobie uświadamiać, że byłam kompletną idiotką, że zaraz po przemianie nie zaspokoiłam pragnienia krwią. Nawet jeśli zaraz uciekłam do lasu, mogłam spróbować zapolować - to chyba nie było takie trudne, a instynkt i tak zrobiłby swoje.
Cichy syk wściekłości i irytacji Jamesa sprawił, że oderwałam myśli i pragnienia, ponownie skupiając się na próbie przeżycia. Zbyt późno, jak się okazało. Miałam wrażenie, że wszystko nagle zwolniło... Że to ja zwolniłam, podczas gdy cały świat przyśpieszył dwukrotnie. Dostrzegłam jedynie, że wampir ponawia atak i tym razem byłam absolutnie pewna, że nie zdołam się obronić. Nie miałam nawet dość czasu by odskoczyć. Zdołałam jedynie unieść ręce i wyciągnąć je przed siebie, jak gdyby próbując się zasłonić, choć to oczywiście nie miało nic dać. Zacisnęłam jednak powieki i stałam tak, czekając na cios, łudząc się nadzieją, że nie złamie obietnicy i zrobi to tak, jak obiecywał - szybko i możliwe bezboleśnie.
Rozległ się potężny huk, porównywalny do odgłosu wydawanego przez dwie zderzające się ze sobą skały. Coś, co podczas uderzenia potrafiło wydawać taki hałas, uszkodziłoby nawet wampira, a co dopiero jego hybrydę. Powinno mnie zabić. Tylko, że to nie ja oberwałam. A przynajmniej nie czułam się tak, jakbym zderzyła się z rozpędzonym ciałem wampira. Nie powstrzymałam się od uchylenia powiek - musiałam dowiedzieć się, co się stało. Z wahaniem opuściłam ręce by móc cokolwiek zobaczyć.
- Bella, nic ci nie jest? - Edward pojawił się przede mną tak nagle, że omal nie krzyknęłam ze strachu. Wpatrywał się we mnie w dziwny sposób, w jakimś stopniu zaniepokojony i zły; nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, nachylił się i wprawie wziął mnie na ręce. Zgłupiałam całkowici, chciałam wyjaśnień, ale nie udało mi się zaprotestować - moją uwagę przykuł bowiem podnoszący się z ziemi James. Nie rozumiałam co się stało, a i bliskość Edwarda sprawiała, że nie miałam ochoty opuszczać jego ramion.
- No już, bez paniki... Przecież żyję - przygasiłam go, bo bądź co bądź zaczynał zachowywać się jak paranoik. Poza tym chyba oczekiwał jakiejś reakcji z mojej strony, a nie zamierzałam mu powiedzieć, że lubię kiedy mnie dotyka.
Miałam wrażenie, że miedzianowłosy ma zamiar coś powiedzieć a już najprawdopodobniej ochrzanić mnie za ucieczkę. Wtedy jednak dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie: kolejny członkowie mojej rodziny pojawili się na polanie, a James zerwał się na równe nogi i wyjątkowo szybko - nawet jak na wampira - zniknął pomiędzy drzewami. Czułam, że Cullenom nie uda się go dopaść. To był dopiero początek, choć nie miałam pojęcia co będzie dalej. Wiedziałam też, że Edward nie pozwoli mi popędzić za Winger'em, więc bezwładnie opadłam w jego ramionach; z moich ust wydobył się jęk rezygnacji.
Cholera jasna...
- Jasper i Emmett pobiegli za nim. - Alice pojawiła się przy nas niespodziewanie. Zdawała się być wyprowadzona z równowagi, co nie było u niej norm. Nie utraciła jednak typowego dla siebie optymizmu, bo po chwili jej twarz rozjaśnił blady uśmiech. - Złapią go - zapewniła z przekonaniem. Nie miałam serca wyprowadzać ją z błędu, choć wiedziałam, że oba wampiry wrócą z pustymi rękami. - Ej, Bella, co ci? - zapytała nagle, obrzucając spojrzeniem mnie, bezwładnie leżącą w ramionach Edwarda.
- Jest zmęczona - odpowiedział pośpiesznie jej brat, nie dopuszczając mnie do głosu. - Wariatka próbowała pokonać nowo narodzonego - prychnął, korzystając z możliwości krótkiego ochrzanienia mnie. - I znów ma gorączkę - dodał po chwili nieco podirytowany. Jednocześnie martwił się o mnie i dobrze to wyczułam.
Chciałam zaprotestować. Wtedy jednak wyczułam, że ma racje. Może i dhampiry były cieplejsze od ludzi, ale na pewno nie tak jak ja w tym momencie. Na dodatek byłam padnięta i obolała, ale to było akurat skutkami walki z wyjątkowo uzdolnionym pod względem sztuk walki wampirem. Tak czy inaczej coś było ze mną nie tak.
W moim żołądku zdawała się pojawić ogromna bryła lodu. Boże, kolejne przeczucie? Nie... Błagam, nie teraz..., modliłam się w myślach. Przecież mój dar jak dotąd nigdy nie zwiastował czegoś dobrego. Wydarzenia, które zwykle następowały po moich przeczuciach, porównać było można do mojego samopoczucia w tej chwili - zawsze fatalne. A to mogło znaczyć, że wkrótce dojdzie do kolejnego niefortunnego zdarzenia. I chyba wolałam nie wiedzieć, co tym razem miało się stać.
Nie zorientowałam się właściwie, kiedy Edward ruszył w stronę domu. Dopiero kiedy nagle zamilkł, kończąc opowiadanie komuś o tym, co wydarzyło się na polanie, a ja poczułam coś lodowatego na czole, domyśliłam się, że musiałam przymknąć oczy i całkowicie pogrążyć się w swoich myślach. Co jak co, ale odpływać zdarzało mi się nie raz i wtedy nie zawsze wiedziałam co dzieje się wokół mnie - Melinda zawsze się z tego śmiała, a kiedy jej nie słuchałam mówiła złośliwie, że "znowu się zresetowałam". Teraz po prostu żałowałam, że nie ma jej przy mnie i nie mogę jej się wyżalić.
Byłam tak skołowana, że nie zaprotestowałam kiedy Carlisle kazał Edwardowi zabrać mnie do pokoju i dodał, że zaraz przyjdzie mnie zbadać. Zakodowałam sobie w myślach, że powinnam wreszcie powiedzieć im o moich przeczuciach, by nie panikowali za każdym razem, gdy dostanę gorączki. Zwłaszcza, że to wydarzenia, które miały stać się wkrótce były warte uwagi a nie ja.
- Dziękuję. - Przerwałam ciszę, gdy Edward ułożył mnie na łóżku. Spojrzał na mnie pytająco, więc kontynuowałam. - Za to, że mi pomogłeś. I odepchnąłeś Jamesa - sprecyzowałam. Minęła dłuższa chwila nim mi odpowiedział.
- Jesteś teraz moją rodziną, Bello i zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale... - urwał i zawahał się. - To nie ja odepchnąłem Jamesa... Nikt z nas go nie odepchnął, bo gdy już dotarliśmy, on zbierał się z ziemi - wyjaśnił.
 Spojrzałam na niego zaskoczona. Bo przecież jak nie oni to kto? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, a i Edward nie ułatwił mi tego, zmieniając nagle temat.
- Jesteś zmęczona, a od przemiany ani razi nie piłaś krwi, co tak właściwie również jest szaleństwem. - Pokręcił głową, a ja byłam niemal pewna, że szykuje się do skomentowania mojego wypadu do lasu. Pomyliłam się jednak. - Teraz i tak nie dasz rady zapolować, więc pewnie Carlisle da ci ludzką krew, którą na wszelki wypadek zgromadził przed twoimi urodzinami. Z resztą i tak zaraz do ciebie przyjdzie - rzucił na odchodne. Zostałam sama ze swoimi myślami, ale wcale mi to nie ciążyło.
Bynajmniej nie przejmowałam się badaniami czy perspektywą picia ludzkiej krwi (tym drugim z tego prostego powodu, że nie chciałam zwymiotować), Głowę zaprzątały mi o wiele istotniejsze problemy, jak na przykład to, gdzie teraz był James, co robił i - co najważniejsze - kto go ode mnie odepchnął.
To ostatnie nie dawało mi spokoju. Byłam pewna, że na polanie i w jej pobliżu nie było nikogo prócz nas. A ja nie mogłam tego zrobić. Poddałam się i jedynie uniosłam ręce w naturalnym geście. Jedynie uniosłam ręce i...
Pod wpływem nagłego impulsu usiadłam wyprostowana niczym struna. Rozejrzałam się po pokoju, a mój wzrok skierował się na leżącą na biurku książkę. Nie wiedziałam dlaczego, ale miałam niejasne przeczucie, że powinnam w tym momencie słuchać swojego instynktu. Uniosłam więc ręce, tak jak mi kazał i koncentrując się na książce, wykonałam dokładnie taki sam gest, jak podczas ataku Jamesa. Tym razem jednak nie zamknęłam oczu, doskonale więc widziałam co się dzieje.
I nie potrafiłam tego pojąć.
Książka poruszyła się.
Była zbyt daleko ode mnie, nie miałam jak jej dotknąć, a jednak powoli przesuwała się w stronę ściany, jak gdyby była magnesem zbliżonym do innego o takim samym biegunie. Odsuwała się jak najdalej ode mnie, była odpychana, choć nawet jej nie ruszałam.
Zafascynowana opuściłam ręce. Obiekt mojego zainteresowania natychmiast znieruchomiał. Co raz bardziej przejęta ponownie uniosłam dłonie i wykonałam gest sugerujący pchnięcie. Książka, z furkotem wzburzonych kartek, poderwała się z miejsca i z siłą uderzyła w imitujące ścianę okno. Szkło zadrżało niebezpiecznie, ale na szczęście nie pękło. Byłam z resztą zbyt pochłonięta swoimi umiejętnościami by myśleć o tak przyziemnych rzeczach; nie zorientowałam się nawet, że objawy, które odczuwałam po prostu zniknęły.
Telekineza?, zapytałam w myślach samą siebie. Nie byłam pewna. Telekineza albo umiejętność wpływania na grawitację. To mogło być cokolwiek, ale kogo z resztą obchodziła nazwa? Dar był fascynujący i już po chwili większość rzeczy w moim pokoju unosiło się w powietrzu. Ja zaś miałam ochotę roześmiać się radośnie; czułam się lekko i cudownie, jakbym sama mogła zacząć lewitować. Z resztą musiałam kiedyś sprawdzić, czy potrafiłabym objąć darem siebie samą.
Moc unoszenia przedmiotów stała się dla mnie czymś równie naturalnym jak pięć posiadanych zmysłów. Była jakby szóstym z nich i używanie go nie przysparzało mi najmniejszych problemów; wystarczyło jedno skinienie by przedmioty robiły co chciałam. Zmysł telekinezy podobny do mięśni, które były posłuszne mojej woli; wystarczyło, że pomyślałam, a objęte darem obiekty lewitowały tam gdzie chciałam itak szybko jak zapragnęłam. Mogłam zmusić je do ruchu, różnorakich obrotów w powietrzu bądź pozostania w miejscu.
Mogłam użyć ich jako broni.
- Bella... - usłyszałam nagle. Podskoczyłam jak oparzona, w jednej chwili tracąc kontrolę. Cudowne uczucie zniknęło, połączenie, które wiązało mój umysł z lewitującymi przedmiotami w jednej chwili pękło, a deszcz posłusznych grawitacji rzeczy runął na ziemię.
- Nie, nie...! Stop! - zażądałam, zasłaniając się przed tym, co dopiero co wirowało nad moją głową. Byłam w stanie jedynie zatrzymać to, co spadło by na mnie - reszta z hukiem znalazła się na podłodze. Odetchnęłam z ulgą i spróbowałam odzyskać utracone skupienie. - Na miejsce... - nakazałam szeptem. W tym momencie wypowiadanie komend na głos mi pomagało.
Kiedy wreszcie wszystko dość niezgrabnie poderwało się z miejsca i całkowicie nieporządnie wylądowało na biurku odetchnęłam ponownie i z westchnieniem opadłam na poduszkę. Dopiero wtedy przeniosłam wzrok na obserwującego mnie Carlisle'a; doktor zaraz do mnie podszedł.
- Kiedy odkryłaś swój dar? - zapytał zaintrygowany. Powstrzymałam westchnienie - wychodziło na to, że miałam być teraz ciekawym obiektem obserwacji.
- Przed chwilą. A może raczej już tam na polanie, ale dopiero teraz pojęłam jak to działa - sprecyzowałam. - Miałam przeczucie, że powinnam zrobić tak, a nie inaczej... - Sama nie wiedziałam jak to ująć. Postanowiłam jednak skorzystać z okazji i poruszyć inny temat. - Aha, tato, nie wiem co naopowiadał Edward, ale ja nie jestem chora - oznajmiłam.
 Spojrzał na mnie z troską. Zaraz przestał się interesować moją "innością" i skupił się na mnie; sięgnął do mojego czoła, chcąc sprawdzić czy nie mam podwyższonej temperatury.
- Wspominał, że masz gorączkę, ale możliwe, że po prostu nie przyzwyczaił się do twojej nowej postaci - stwierdził. Wiedziałam, że miał na myśli to, że dhampiry są znacznie cieplejsze od ludzi i niby dawał mi tym samym dobry pretekst do zachowania moich przeczuć w sekrecie, ale nie wiedziałam takiej potrzeby. - Chciałbym cię jednak dla pewności zbadać, jeśli nie masz nic przeciwko - dodał. Pokiwałam głową.
- Nie mam, ale to za chwilę - powiedziałam zdecydowana. - Najpierw chcę z wami wszystkimi porozmawiać - wyjaśniłam, podkreślając przedostatnie słowo.
- Dobrze - zgodził się. - Sądzę jednak, że przed tym powinnaś napić się krwi. To i tak niesamowite, że od przemiany nie straciłaś kontroli - stwierdził, a ja musiałam przyznać mu rację. Od jakiegoś czasu pragnienie zaczęło dawać mi się we znaki i uczucie to pogłębiło się, kiedy mi o tym przypomniał, co w połączeniu z moją słabą koncentracją, wcale nie pozwalało mi się skupić.
Carlisle zaprowadził mnie do swojego gabinetu. Miałam pewne obawy co do tego, czy nie zwymiotuję, gdy poda mi do picia ludzką krew, ale kiedy tylko poczułam ten cudownie słodki zapach, a moje gardle zdawał się niespodziewanie wybuchnąć pożar, przypomniałam sobie jak bardzo pragnęłam posmakować Jamesa, kiedy jeszcze jako człowiek, swoimi wyostrzonymi zmysłami, wyczułam pulsującą w jego żyłach osokę i wszelakie awersje wyparowały. Bez wahania opróżniłam metalowy kubek, który podał mi doktor; jednocześnie nie żałowałam, że nie widzę tego, co piję.
 Krew, choć zimna, była doskonała w smaku i z łatwością gasiła rozpalające moje gardło pragnienie. Musiałam siłą opierać się myśli o tym, jak ten życiodajny płyn musi smakować bezpośrednio od ofiary, ciepły i słodki - jeszcze byłabym gotowa poddać się instynktowi i wyskoczyć przez okno, wyruszając na polowanie do miasta, co za pewnie skończyłoby się zamordowaniem jakiejś niewinnej istoty. Ta przerażająca i kusząca za razem wizja wystarczyła bym wyrwała się z lekkiego amoku, w który popadłam w wyniku mojego pierwszego wampirzego posiłku.
Gdy wraz z resztą znalazłam się w salonie, już prawie nie pamiętałam o mojej żądzy krwi i mordu. Rozluźniłam się i wymazałam to z mojego pojemnego umysłu, a przynajmniej zepchnęłam w najdalsze jego zakamarki, bowiem wampirza pamięć była doskonała. Nie musiałam czekać zbyt długo by wszyscy skupili się na mnie; wzięłam kilka głębszych oddechów i zaczęłam mówić. Przyszło mi to zadziwiająco łatwo, Edward bowiem - niestety - usadowił się w osobnym fotelu, sporo ode mnie oddalonym i nie rozpraszał mnie swoją bliskością.
Opowiedziałam wszystko od samego początku. Zaczęłam od momentu, w którym po raz pierwszy obudziłam się osłabiona i z temperaturą. Wspomniałam o tym, jak skojarzyłam to sobie z uczuciem, które miałam na krótko przed śmiercią rodziców, a także o tym jak zaczęłam podejrzewać, że to może być mój kolejny dar. Nim jeszcze zdążyłam to przemyśleć czy jakoś uporządkować, opowiedziałam wszystko o moim zerwaniu z Jamesem i jego następstwach. Po chwili wahania, chcąc mieć już w pełni czyste sumienie, wspomniałam o zmianach, które zaszły we mnie przed przemianą i wydarzeniu z mojej i Jamesa rocznicy. Poczułam się dużo lepiej, gdy w końcu wyrzuciłam z siebie to wszystko i pozbyłam się wszelakich sekretów.
No, nie wszystkich, ale większości. Wciąż bowiem ukrywałam przed Edwardem moje uczucia d niego i to, jak wpływa na mnie jego bliskość. Ale to była zupełnie inna i sprawa i na pewno nie nadawała się do omówienia na szerszym forum. Poza tym nie czułam się gotowa by teraz o tym rozmawiać, zwłaszcza z miedzianowłosym. Tak, to była jedna z tajemnic, która na razie nie powinna wyjść na światło dzienne.
Podsumowując, moje życie całkiem stanęło na głowie. Ale mnie to nie przeszkadzało. Jedynymi komplikacjami był fakt, że miałam ten jeden sekret i trzy dary nad którymi nie potrafiłam w żaden sposób zapanować.
Miałam ciekawe życie, nie ma co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa