Szesnaście.
Po dwóch stronach barykady
Izadora chodziła tam i z powrotem. W jakimś stopniu mnie to irytowało, ale nie byłam w stanie zwrócić jej uwagi. Sama byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów, a panująca w salonie atmosfera jedynie ten stan pogłębiała. Miałam wrażenie, że negatywne emocje są niemal materialne i nie marzyłam już o niczym innym, a jedynie z tego pokoju uciec, zrobić cokolwiek.
Nie mogłam nawet patrzeć na Tanyę i Rosalie. Gdyby nie pewność, że tym jedynie je sprowokuję, już dawno popędziłabym za Oliverem i bez względu na wszystko spróbowałabym go przed nimi ostrzec, może nawet stanęłabym w jego obronie. Nie mogłam, niestety – narażanie całej rodziny było ceną, której nie mogłam zapłacić, nawet jeśli chodziło o mojego przyjaciela. Jedyne co osiągnęłam, to nakłonienie obu wampirzyc do niepodejmowania pochopnych decyzji i zaczekania na Carlisle’a, który wkrótce miał wrócić w końcu z pracy. Miałam nadzieję, że chociaż on jakoś pomoże mi zapanować nad zapędami Tanyi i Rosalie, bo naprawdę nie miałam już pojęcia, co powinnam w obecnej sytuacji zrobić.
Kiedy Izadora nagle się zatrzymała i trzęsąc się na całym ciele, obróciła w stronę drzwi, nie miałam już wątpliwości, że doktor wkrótce się pojawi. Nie myliłam się – nie minęło pięć minut, kiedy usłyszeliśmy zajeżdżający pod dom samochód i Carlisle w końcu pojawił się w domu.
Izadora zareagowała zanim jeszcze zdążył się zorientować, że mamy „niewielki” rodzinny konflikt.
- Powstrzymaj je! – jęknęła, nie myśląc o jakichkolwiek wyjaśnieniach; zachowywała się jak rozjuszona kotka, gotowa zaatakować każdego, byleby bronić tego, co było dla niej najważniejsze.
Hm, dziwne. Wciąż nie wiedziałam, co myśleć o niej i Oliverze, zwłaszcza po tym, jak zastałam ich razem w pokoju dziewczyny, ale to nie był najlepszy moment, by się nad tym zastanawiać. Teraz była ważniejsza sprawa i chyba jedynie Dora zdawała się o tym pamiętać.
Po słowach mojej siostry zrobiło się istne zamieszanie, bo zarówno Rosalie i Tanya zaczęły mówić jednocześnie. Wychwyciłam kilka ich argumentów, które słyszałam już wcześniej – wszystkie spotykały się z gwałtowną reakcją Izadory, która zachowywała się niemal agresywnie. Ogóle cała dyskusja, jeśli w ogóle można było to tak nazwać, przerodziła się momentalnie w kłótnię pomiędzy wampirzycami, a moją bliźniaczką.
Wiedziałam, że Carlisle chce jakoś to przerwać, ale dziewczyny nie zwracały już chyba uwagi na nic innego. Westchnęłam, po czym zniecierpliwiona w końcu nie wytrzymałam.
- Zamknąć się! – wydarłam się; siła i pewność tego rozkazu zaskoczyły nawet mnie, nie wspominając już o spierających się nieśmiertelnych, które momentalnie zamilkły, wbijając wzrok we mnie.
Ojciec się zawahał i odczekawszy kilka sekund, by upewnić się, czy oby na pewno może się odezwać, w końcu zabrał głos.
- Dziękuję, Bello – powiedział spokojnie. – Możecie mi teraz wyjaśnić, co się stało? – poprosił. – I niech jedna mówi – dodał pośpiesznie, by wszystko wskazywało na to, że powtórka sprzed kilku minut dosłownie wisiała w powietrzu.
- O to, że one obie dosłownie postradały rozum. Mówiłam, że tak będzie, ale oczywiście nikt mnie nie słuchał! – skrzywiła się Rosalie, niechętnie spoglądając to na mnie, to na moją siostrę.
- Rose… - upomniała ją cicho Esme; ona i reszta rodziny obserwowała całą sytuację z boku, nie opowiadając się jak na razie po żadnej ze stron. A może raczej tak jak ja i Izadora chcieli znaleźć lepsze rozwiązanie niż to, które proponowała Rosalie.
Blondynka jedynie odrzuciła włosy do tyłu i nie odezwała się ani słowem. Szanowała Esme i nie potrafiłaby się jej sprzeciwić, więc na uwagę naszej mamy zareagowała, choć oczywiście nie miało to żadnego wpływu na decyzję, która podjęła.
- Może ja – zasugerował Edward, powoli podchodząc do mnie i obejmując mnie w pasie. – Tak będzie mniej… emocjonalnie – stwierdził, bo siostra spojrzała na niego ostro, chcąc zaprotestować. – Obiecuję, że będę obiektywny – zapewnił.
Nikt nie zaprotestował, więc Carlisle ostatecznie skinął synowi zachęcająco głową. Zaplotłam ręce na piersiach, gotowa w każdej chwilki znów uciszyć towarzystwo, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Oliver coś podejrzewa – oznajmił wprost Edward. – Wiesz, że tutaj był. Pokłócił się z Bellą i można by nawet stwierdzić, że nie zamierza odpuścić, póki nie pozna prawdy na nasz temat. Z tego, co się zorientowałem, chłopak zauważył naprawdę wiele, choć nie ma pewności, jak powinien to wszystko ze sobą połączyć. No i nie da się ukryć, że mimo wszystko problem jest – przyznał, spoglądając na mnie przepraszająco.
Westchnęłam, ale skinęłam głową, bo mimo wszystko tak sytuacja wyglądała i byłam jej absolutnie świadoma. Jedyne na co nie miałam się zgodzić to to, że trzeba postąpić według uznania Tanyi i Rose – czyli po prostu problem… zlikwidować.
O co jak o co, ale o bezpieczeństwo Olivera zamierzałam walczyć, nawet z własną rodziną.
- Wiedzieliście to wszyscy – ty, Edward i Bella – zarzuciła Carlisle’owi Tanya – a jednak nie powiedzieliście nam ani słowa. Więc teraz proszę bardzo, jesteśmy zagrożeni – warknęła rozdrażniona, zdecydowanie zbyt mocno jak na mój gust dramatyzują.
Doktor mimo wszystko zachował spokój; spojrzał na wampirzycę łagodnie, po czym w końcu się odezwał:
- Więc co proponujesz, Tanyu? – zapytał, choć chyba wszyscy podejrzewaliśmy, jaka będzie odpowiedź, skoro wampirzyca uparcie trzymała z Rosalie.
Denalka nie odpowiedziała, bo wtedy właśnie Rosalie znów puściły nerwy. Trzeba było przyznać, że gniew blondynki robił zdecydowanie większe wrażenie niż ja, kiedy zaczynałam krzyczeć.
- Mówiłam, że tak się skończy, ale oczywiście lepiej było dać Belli po swojemu decydować. A przecież podstawowa zasada, to nie zdradzać się! Czy tylko ja dostrzegam to, że przyjaźń z człowiekiem jest niczym wykrzyczenie wprost wszystkim czegoś w stylu: „Jesteśmy nienormalni!”?! – zapytała retorycznie. – Chłopaka trzeba skutecznie uciszyć, taka jest prawda – ucięła, odrzucając na plecy gęste, blond włosy.
Zacisnęłam usta, żeby jej nie odparować i nie zacząć kłótni na nowo. Edward delikatnie ścisnął mnie za rękę, co w jakimś stopniu pomogło mi zapanować nad nerwami, co bynajmniej jednak nie znaczyło, że jestem spokojna.
- Więc po prostu się wyprowadźmy – zasugerowała nagle Esme; miałam wrażenie, że chciała zaproponować to już dawno, ale przy całym zamieszaniu, które wybuchło po prostu wolała milczeć. – Mieliśmy taki problem już nie raz, a jakoś wcześniej nie trzeba było posuwać się do zabijania kogokolwiek – przypomniała, krzywiąc się na samą myśl o rozwiązaniu, które zaproponowały Rosalie i Tanya.
Nie byłam chętna do kolejnej przeprowadzki – na dodatek znów z mojego powodu – ale musiałam przyznać mamie rację. Byłam zdecydowanie bardziej przychylna opuszczeniu Alaski czy czegokolwiek innemu, co nie wiązało się ze skrzywdzeniem Olivera. Już zerwałam z nim kontakt (a przynajmniej byłam na dobrej drodze, by to zrobić), więc nie widziałam najmniejszego sensu w tym, by musiał płacić życiem za to, że jestem kim jestem.
Przez chwilę sądziłam, że pomysł mojej przybranej mamy zostanie jednogłośnie przyjęty, bo Rosalie się zawahała i nieznacznie skinęła głową, ale oczywiście los jak zwykle nie był dla mnie łaskawy.
Tym razem zdecydowanie zaoponowała Tanya:
- Chyba sobie żartujecie. Wy możecie się wyprowadzić, oczywiście, ale my tutaj zostajemy. Wiecie, że od lat mieszkamy w jednym miejscu – przypomniała. – Od początku czułam, że będą kłopoty, ale nic nie mówiłam, bo jesteście dla nas jak rodzina. Co jednak nie znaczy, że pozwolę, żeby cokolwiek zagrażało naszemu klanowi przez jednego człowieka – oznajmiła zdecydowanym tonem.
Miałam ochotę zacząć wyć, wołając o pomstę do nieba, a już najlepiej wcale tego nie słuchać. Choć naprawdę wierzyłam, że istnieje choć cień szansy na to, że będziemy żyć z Tanyą w zgodzie, teraz nie miałam już wątpliwości co do tego, że to raczej niemożliwe. Niby rozumiałam, że chciała chronić swoich najbliższych – sama byłam zdolna na wiele, byleby nikt z moich bliskich nie ucierpiał – ale nigdy nie poświęciłabym życia kogoś innego, tym bardziej kiedy istniało inne wyjście z sytuacji.
Kłótnia znów wisiała w powietrzu i to może bardziej zażarta niż wtedy, gdy do domu wrócił Carlisle, ale ostatecznie do niej nie doszło i to z jednej prostej przyczyny. Izadora nagle chwyciła się za głowę i krzyknęła w tak przejmujący sposób, że na powrót zapadła idealna cisza, bo wszyscy zamarli, wpatrując się w nią z niepewnymi minami. Sama również obserwowałam ją, zaskoczona i zaniepokojona, próbując zrozumieć, czy przypadkiem nie dzieje się jej jakaś krzywda.
Nie o to chodziło.
- Mam was już wszystkich serdecznie dość! – wydarła się, spoglądając na nas oczami – jej oczami; prawdziwymi, barwy czekolady, a nie zmienionymi za sprawą daru – wyrażającymi skrajnych emocji. Dostrzegłam furię, przerażenie i desperację, które zdawały mi się zupełnie obcymi w jej przypadku emocjami, przez co jej wybuch robił jeszcze większe wrażenie. – Nie pozwolę wam go skrzywdzić, nawet jeśli będę musiała sama zabić każdego, kto choć spróbuje się do niego zbliżyć! Jego życie należy do mnie i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów – oznajmiła chłodno.
Wszyscy potrzebowaliśmy dłuższej chwili, by przeanalizować wypowiedziane przez nią słowa, dlatego nie od razu zareagowałam, kiedy wypadła z salonu. Dopiero dźwięk zatrzaskiwanych drzwi frontowych mnie otrzeźwił, rzuciłam więc Cullenom krótkie spojrzenie, po czym zaraz wypadłam za bliźniaczką.
Znalazłam ją zaledwie kilkadziesiąt metrów od domu, wyraźnie całkowicie wytrąconą z równowagi. Pierwszy raz od dnia, w którym się pojawiła, widziałam ją w jej prawdziwej postaci, wyglądającą dokładnie tak samo jak ja. Siedziała pod drzewem, nie zwracając uwagi na śnieg i drżąc nie tyle z zimna, co z nadmiaru emocji; nie byłam pewna, czy łzy, które zostawiały ślady na jej policzkach były raczej efektem złości, strachu, czy raczej mieszanki tych emocji.
Uniosła głowę, kiedy podeszłam, ale poza tym w żaden sposób nie zareagowała. Sama również się zawahałam, nie wiedząc już zupełnie, czy powinnam przy niej zostać, czy może po prostu się oddalić i pozwolić jej ochłonąć.
- Zostań – poprosiła mnie; nawet nie zdziwiłam się, że wiedziała, co takiego rozważam. – Po prostu zostań, proszę – powtórzyła zdecydowanie spokojniejszym już głosem.
Ulżyło mi, bo nie miałam ochoty wracać do domu – nie teraz, kiedy wszyscy wciąż byli pod wpływem kłótni w salonie. Nie chciałam widzieć nawet Edwarda, choć ten przecież nic nie zrobił. Problem leżał chwilowo we mnie, bo nie chciałam przebywać teraz z żadnym z Cullenów, a jedynie z moją bliźniaczką.
Tym razem i ja mogłam powiedzieć, że po prostu wiem, że Izadora mnie potrzebuje, choć nie miało to nic wspólnego z jakimkolwiek niezwykłym darem. Poruszając się jak najbardziej ludzkim tempem, opadłam na ziemię, siadając tuż obok siostry i tępo wpatrując się w przestrzeń. Milczenie przychodziło nam zaskakująco łatwo i w żadnym wypadku nie wydawało mi się uciążliwe.
Wciąż jednak jedna istotna rzecz nie dawała mi spokoju i po prostu musiałam Dorę o nią zapytać:
- Kochasz go?
Drgnęła i uniosła głowę, zaskoczona, co było u niej rzadkością. Zawahała się, choć odpowiedź była niemal oczywista, bacząc na jej zachowanie sprzed kilkunastu minut.
- Kocham, to za mało powiedziane - odezwała się nagle, całkowicie mnie zaskakując, bo myślałam, że już mi nie odpowie. - Już od dnia, w którym tu przybyłam, dręczyła mnie jedna myśl, której nie rozumiałam. To było pierwsze przeczucie, którego nie rozumiałam, więc wyobraź sobie, jak bardzo mnie to irytowało - westchnęła.
Uśmiechnęłam się blado, bo dobrze wiedziałam, jak Dora się zachowuje, kiedy nie ma o czymś pojęcia. Wciąż jednak nie wiedziałam, co mają do tego wszystkiego Oliver i jej uczucia.
- Jaka to była myśl? - zapytałam, próbując cokolwiek sensownego ustalić.
- „Ona jest drogą do niego" - wyrecytowała natychmiast; po wyrazie jej twarzy trudno było mi stwierdzić, jak podchodzi do tego emocjonalnie.
- Faktycznie, niewiele to mówi - przyznałam, wciąż przypatrując się siostrze i licząc na jakieś dalsze wskazówki.
- Na początku zupełnie nic nie rozumiałam - potaknęła. - Myśl cały czas do mnie wracała, coraz częstsze i bardziej natrętna. W dniu kiedy go zaatakowałaś - obie się skrzywiłyśmy - myślałam, że głowa mi eksploduje, a potem… Potem go zobaczyłam i już rozumiałam, że on jest mi pisany - rozczuliła się.
- Ja byłam drogą - dodałam dla pewności, podobnie jak Izadora zaczynając wszystko pojmować. - Bo w jakimś stopniu was łączyłam, by nie rzec, że Oliver przychodził tutaj dla mnie.
Energicznie pokiwałam głową.
- Byłam idiotką, próbując go unikać, ale co innego mogłam zrobić? Wasza przyjaźń mu zagrażała, więc co tu dopiero mówić o czymkolwiek więcej i to na dodatek ze mną, kiedy nie potrafiłabym go okłamywać. A przecież nie mógł poznać prawdy, więc zdawało mi się, że lepiej będzie się odciąć. - Nagle jęknęła i uległa twarz w dłoniach. - Co mogę poradzić na to, że to było trudne, a kiedy ty postanowiłaś się od niego odciąć, po prostu spanikowałam? Kiedy Carlisle próbował go wyprosić, najzwyczajniej w świecie do nich podeszłam i niemal rozkazałam Oliverowi sobie pomóc – wyznała, przygryzając dolną wargę. – Gdybym wiedziała, że kiedy się spotkacie, wszystko potoczy się w ten sposób, nie zrobiłabym tego.
Obie westchnęłyśmy, świadome beznadziejności sytuacji. Tak czy inaczej czasu nie dało się już cofnąć – Tanya i Rosalie były wściekłe, i zdolne dosłownie do wszystkiego. A Oliver prawdopodobnie miał zapłacić za nasze błędy, choć oczywiście żadna z nas nie zamierzała się z tym stanem rzeczy tak po prostu pogodzić.
- Czujesz coś, jeśli chodzi o jego przyszłość? – zapytałam, bo na swoją umiejętność nie miałam co liczyć; przeczucia przychodziły nagle i to zwykle zbyt późno.
- Śmierć – odpowiedziała cicho. – Wiedziałam, że Carlisle nic nie wskóra jeszcze kiedy na niego czekaliśmy. I wiedziałam, że to ja będę musiała coś z tym zrobić, jeśli Oliver ma przeżyć. Nawet jeśli przez to będę musiała się przed nim ujawnić, choć oczywiście mam nadzieję, że uda mi się wpłynąć na Tanyę i Rosalie zanim do czegokolwiek dojdzie.
Powodzenia, pomyślałam, bo niestety znałam upór obu wampirzyc. Kiedy chodziło o rodzinę, potrafiły być naprawdę zawzięte, a fakt, że wcześniej mocno zalazły mi za skórę sprawiał, że ich postawa tym bardziej mnie denerwowała. Niestety, pomimo pozornej zgody z Denalką, nasze relacje z pewnością nie miały ze względu na obecną sytuację się polepszyć, nie wspominając już o Rose, która wciąż z niewiadomych powodów nie potrafiła mnie zaakceptować.
- Mamy czas – oznajmiła mi nagle Izadora. Wzdrygnęłam się i wyrwana z zamyślenia, spojrzałam na nią. Miała zamknięte oczy i chyba próbowała się na czymś skupić. – Czuję, że coś wydarzy się wkrótce, ale tej nocy Oliver z pewnością jest bezpieczny. Najgorsze dopiero przed nami, choć nie jestem pewna, co mam o tym wszystkim myśleć.
Naprawdę ją podziwiałam, bo mnie te dziwne zagadki doprowadzały do szału. Nie rozumiałam, jak Izadora może je w miarę spokojnie znosić, wiedząc, że chłopak, którego kochała, jest zagrożony i to ze strony osób, które poniekąd były naszą rodziną – to nic, że przybraną. Gdyby sytuacja dotyczyła mnie, z tym, że to Edwardowi groziłoby niebezpieczeństwo, a ja miałabym zagadki za jedyny punkt podparcia, chyba już dawno postradałabym zmysły.
- Wiesz, że ci pomogę, prawda? – Spojrzałam na nią zdecydowanie. Chciałam ją upewnić, że choć byłam z Cullenami mocniej związana emocjonalnie od niej, byłam gotowa się im przeciwstawić, byleby ocalić Olivera. – Gdzież bym mogła sobie darować, skoro w moim życiu prawie nic się nie dzieje – zażartowałam, choć zazwyczaj z tego powodu bynajmniej nie było mi do śmiechu.
Izadora uśmiechnęła się blado.
- Wiem – zapewniła.
I zrozumiałam, że ona już dawno przewidziała, że obie będziemy mieć w tej sytuacji czynny udział. Ta świadomość i pojęcie, że być może jesteśmy odpowiedzialne za cudze życie, była przerażająca, ale z drugiej strony, czego właściwie nie robi się dla siostry?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz