Pietnaście.
Kłótnia
Plan był prosty – zerwać jakiekolwiek kontakty z Oliverem.
Banalne; aż nadto jasne i oczywiste.
Szkoda tylko, że jedynie w teorii, bo w praktyce czułam się okropnie. Jakby mało było, że od samego początku musiałam oszukiwać chłopaka, który miał mi niemal jak brat, teraz miałam dosłownie wbić mu nóż w plecy i dodatkowo go przekręcić, zaczynając za wszelką cenę go unikać. Niby nie powinnam mieć z tym problemu, bo podobno byłam na niego zła za to, że przez tak długo okres czasu sam zachowywał się, jakby mu na mnie nie zależało, ale okazało się, że jest zupełnie odwrotnie – długa rozłąka spowodowała, że po ponownym spotkaniu nasze relacje jeszcze bardziej się zacieśniły, a przynajmniej tak to wyglądało z mojej strony.
Ale co innego mogłam zrobić? Rosalie miała rację, obawiając się, że dopuszczenie chłopaka do naszej rodziny może przynieść wiele problemów. Oliver nie był głupi – już teraz sypał spostrzeżeniami jak z rękawa i naprawdę niewiele brakowało, by jakimś cudem zaczął kojarzyć pewne fakty. Oczywiście zastanawiałam się nad tym, czy nie podsunąć mu jakiegoś fałszywego tropu, ale obawiałam się, że nie będzie miało to najmniejszego sensu. Ollie znał mnie lepiej, niż ktokolwiek inny, więc bez większego problemu zorientowałby się, że kłamię jak z nut – już teraz to wiedział, choć chyba zdążył się już zorientować, że nawet gdyby wprost zapytał, nic bym mu nie powiedziała.
Być może z czasem udałoby się uśpić jego czujność, ale to było zbyt niebezpieczne – Carlisle dodatkowo mnie w tym upewnił, bo naturalnie jedynie z nim rozmawiałam o podejrzeniach Olivera. No i z Edwardem; jemu ufałam w każdej kwestii i bynajmniej nie przeliczyłam się, mając nadzieję na wsparcie, zamiast pretensji, których pewnie nasłuchałabym się od mojego rodzeństwa i Denalek, którym utrzymywanie relacji z Oliverem od początku było nie w smak. Poza tym aż nazbyt dobrze pamiętałam groźby Rosalie – wolałam nie ryzykować, że blond piękność jednak posunie się do tego, by je spełnić.
Czasami miałam wrażenie, że krąży nade mną jakieś fatum, odbierające mi każdego na kim mi zależy. Nie wspominając już śmierci Wingerów i moich przybranych ludzkich rodziców (cholera, jakie to było skomplikowane!), którzy byli pierwszymi jego ofiarami, straciłam przyjaźń Jacoba, a teraz ponownie miałam utracić Olivera – tym razem z własnej inicjatywy, co było zdecydowanie gorsze i trudniejsze, niż gdyby znów wyjechał bez słowa.
- Martwisz się. – Edward od jakiegoś czasu mi się przypatrywał. Choć było to stwierdzenie, i tak skinęłam potakująco głową. – Ale tak jest lepiej, dobrze wiesz.
Westchnęłam rozdrażniona. Czasami mimo wszystko wolałabym pewnych rzeczy nie wiedzieć. Albo po prostu sprawić, by wszystko było zwyczajne, a ja będę mogła układać życie według własnego uznania, nie debatując kogo mogę, a kogo nie powinnam do siebie dopuścić. Gdyby świat był normalny, moim największym problemem w tym momencie byłoby zdecydowanie, co najlepiej podarować Oliverowi na święta – zawsze miałam z tym największy problem, bo chłopak potrafił być nieprzewidywalny. Oczywiście zawsze ostatecznie sprawiałam mu radość, ale przed tym miałam mnóstwo wątpliwości, czy dobrze trafiłam.
Mimo wszystko spróbowałam wysilić się na uśmiech, by nie przytłaczać swoimi problemami Edwarda, choć to i tak było niemożliwe – doskonale wiedział, co mnie trapi. Ale przynajmniej zorientował się, że nie zamierzam o tym rozmawiać i po prostu milczał, decydując się przestać ciągnąć temat. Byłam mu za to wdzięczna.
Wiedziałam, że robi wszystko, byleby poprawić mu humor. Znów we dwoje wybraliśmy się do lasu, nie tyle wspólnie zapolować, co po prostu skorzystać z uroków rezerwatu Denali i trochę się rozerwać. Musiałam przyznać, że było to całkiem dobrym pomysłem, bo na trochę całkowicie zapomniałam o problemach, ale myśli i wątpliwości powróciły, kiedy tylko zdecydowaliśmy się na powrót. Im bliżej domu, tym gorzej się czułam, choć nie byłam pewna, czy to po prostu zmartwienie, czy może mój dar znów dawał o sobie znać w ten beznadziejny, wykańczający mnie sposób.
Jeszcze zanim dom Denalek wyłonił się spomiędzy drzew, poczułam, że coś jest nie tak. Wymieniłam krótkie spojrzenia z Edwardem – to wystarczyło, bym przekonała się, że coś faktycznie jest na rzeczy. Tym bardziej, że mój ukochany w pewnym momencie skrzywił się i wyraźnie zdenerwował, co jedynie pogłębiło mój niepokój.
- Co ona, do cholery, wyprawia? – warknął cicho, zupełnie machinalnie przyśpieszając i bynajmniej nie zamierzając dodać czegoś, co choć w minimalnym stopniu naprowadziłoby mnie na trop tego, co mogło go tak zbulwersować.
Miałam spore trudności z dotrzymaniem Edwardowi kroku, ale w końcu jakoś mi się to udało, więc do domu wpadliśmy niemal równocześnie. Wystarczyła mi chwila, bym zrozumiała, co się dzieje – bez zastanowienia pobiegłam na górę, skąd doszedł mnie zapach Olivera, czując jak wzbierają we mnie złość i poczucie winy. Powinnam była z nim porozmawiać i w twarz powiedzieć, że nie chcę go więcej widzieć, ale oczywiście robiłam wszystko, byleby móc tą przykrą konieczność odłożyć w czasie – nie znaczyło to jednak, że Oliver musiał przychodzić tutaj!
Na myśl o czekającej nas rozmowie serce zaczęło walić mi jak oszalałe i zapragnęłam się wycofać, ale wzięłam się w garść i zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę swojego pokoju, gdzie spodziewałam się zastać mojego przyjaciela. Dopiero w połowie drogi uświadomiłam sobie, że popełniłam błąd – to nie stamtąd wyczuwałam Olivera.
Ale w takim razie…
Co on, u diaska, robił w pokoju Izadory?!
Fakt, że do wszystkiego dołączyła moja siostra, całkiem wytrącił mnie z równowagi. Nie chciała rozmawiać z nikim z nas, Olivera zaś unikała jak ognia, nie rozumiałam więc, co też mogło… Sama nie byłam pewna, co powinnam o tym myśleć, ale obawiałam się, że teraz wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane, co zdecydowanie mi nie odpowiadało.
Pełna wątpliwości i złych przeczuć, ruszyłam na drugi koniec korytarza, gdzie mieścił się pokój Izadory. Zawahałam się przed drzwiami, niepewna, czy powinnam zapukać, czy zachować się jakkolwiek inaczej. Dora w ostatnim czasie była dziwna i po prostu sama już nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
Zacisnęłam dłonie w pięści, po czym zdecydowanie nacisnęłam klamkę i bez jakiekolwiek ostrzeżenia weszłam do środka. Fakt, że byli razem mogłam jeszcze jakoś przetrawić, ale na to, że Izadora siedziała Oliverowi na kolanach i patrzyli się na siebie w dość dwuznaczny sposób nie był czymś, co mogłam ot tak sobie wytłumaczyć. Przynajmniej swoim wejściem i sposobem, w jaki nagle wciągnęłam powietrze do płuc, ściągnęłam ich uwagę – odskoczyli od siebie jak oparzeni, wyglądając przy tym, jakby sami nie byli pewni, co właśnie między nimi zaszło.
Izadora spojrzała mi prosto w oczy, jakby rozżalona i jednocześnie wdzięczna mi za to, że jednak się pojawiłam. Sprzeczność tych emocji na chwilę mnie rozproszyła, szybko jednak się otrząsnęłam i zmusiłam do skupienia uwagi na Oliverze.
Zachowanie spokoju, przychodziło mi z trudem.
- Co tutaj robisz? – zapytałam, bo było to pierwszym, co w tym momencie przychodziło mi do głowy.
Oliver wyglądał przede wszystkim na zdezorientowanego, ale w odpowiedzi na moje pytanie spojrzał na mnie w taki sposób, że aż się wzdrygnęłam. Szczerze wątpiłam, że chodzi jedynie o to, że w ogóle się pojawiłam – jego złość spowodowana była czymś innym, o czym szybko się przekonałam.
- Przyszedłem z tobą porozmawiać, bo ty najwyraźniej nie miałaś w najbliższym czasie takich planów – wytknął mi. – Bądźmy szczerzy, Isabel, czy ty naprawdę uważasz mnie za durnia? – zapytał, a ja pojęłam, że on faktycznie tak myśli.
Pomyślałam, że mimo wszystko byłoby łatwiej, gdyby okazał się całkowitym kretynem.
- Byłam zajęta – skłamałam, choć szczerze wątpiłam, by w to uwierzył. Ledwo powstrzymywałam się od tego, by złośliwie zauważyć, że jeśli przyszedł do mnie, chyba całkowicie pomyliły mu się kierunki. – Zresztą chyba nie muszę ci się ze wszystkiego spowiadać – dodałam, wręcz nienawidząc się za to, że będę musiała go potraktować najgorzej, jak tylko będę potrafiła.
- Zajęta… - powtórzył sceptycznie. – Wiesz, to naprawdę chore, że muszę próbować wyciągać wyjaśnienia od twoich bliskich, by spróbować zrozumieć, dlaczego nagle zaczęłaś mnie unikać.
Zerknęłam na Izadorę, ale ta uparcie unikała mojego spojrzenia, nie miałam więc pojęcia, czy cokolwiek mu powiedziała. Żałowałam, że nie mam teraz daru Edwarda i nie mogę w jakiś cudowny sposób przeniknąć tarczy mojej siostry i zajrzeć do jej myśli.
Patrzenie na wściekłego i zranionego Olivera było gorsze, niż mogłabym sobie wyobrazić w najgorszych scenariuszach tej rozmowy. Choć planowałam sobie, że jeśli do tego dojdzie, będę zimna i bezwzględna, w praktyce okazało się, że całkowicie zmiękłam i zaczęłam pośpiesznie szukać innego wyjścia, które mogłoby wszystko uratować.
- Ollie, nie wiesz, w co się pakujesz – powiedziałam niemal błagalnym tonem. – Sam zauważyłeś pewne rzeczy, a to zaledwie jeden procent tego, czego możesz się dowiedzieć. Błagam, wycofaj się teraz, póki nie jest za późno – wyszeptałam gorączkowo, gotowa paść na kolana i prosić go, by zrozumiał i wszystko mi ułatwić.
Pomiędzy jego brwiami pojawiły się niewielkie zmarszczki, co znaczyło, że moje słowa na chwilę zbiły go z pantałyku. Szybko jednak ponownie się odezwał, bynajmniej ani odrobinę chętny do współpracy – wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej wściekły z powodu tajemnic.
- Wydawało mi się, że przyjaciele ufają sobie we wszystkim – przypomniał. – Dla mnie możesz być nawet członkinią gangu narkotykowe, czy jeszcze jakiejś innej bandy popaprańców. Po prostu mi o tym powiedz i udawajmy, że wszystko jest w porządku – nalegał, nieświadomy nawet, że przy tej „bandzie popaprańców”, która zagrażała mi i mojej rodzinie, jakiś ludzki gang byłby spełnieniem marzeń.
W tamtym momencie zapragnęłam po prostu mu powiedzieć – wyrzucić z siebie wszystko i tym samym choć chwilowo rozwiązać problem. Zamilkłam, walcząc z pragnieniem wykrzyczenia całej prawdy – trwało to zaledwie ułamek sekundy i Oliver właściwie nie mógł tego zauważyć, ale mnie wydawało się to wiecznością.
- Nie mogę – przyznałam w końcu.
Poznałam po jego oczach, że jeszcze bardziej go zraniłam.
- Przynajmniej powiedz mi… dlaczego – poprosił chłodnym, całkowicie obcym mi głosem.
Znów musiałam go rozczarować.
- Po prostu nie mogę. To nie tyczy się jedynie mnie, ale nas wszystkich – wyrzuciłam z siebie, łaknąc choć odrobiny zrozumienia, którego jednak nie otrzymałam. – I ciebie. Jak mam narazić się na niebezpieczeństwo? – zapytałam.
- Jak możesz pozostawiać mnie w niewiedzy, jeśli mam w tym jakiś udział? – odparował natychmiast.
Niemal zazgrzytałam zębami, choć może nie powinnam wściekać się na jego upór – sama zwykle jak na coś się napaliłam, zawsze dopinałam swojego, więc niedocenianie wytrwałości Olivera byłoby z mojej strony czystą hipokryzją.
- A jeśli faktycznie nic nie jest na rzeczy, a ja po prostu szukam sposobu, żeby cię do siebie zrazić? – zaryzykowałam i wyszło mi to całkiem przekonująco.
Długo mi się przyglądał, nim w końcu zdecydował się odpowiedzieć.
- Kłamiesz.
To jedno słowo wystarczyło, bym zrozumiała, że on naprawdę nam zagraża. Obojętnie co próbowałabym mu wmówić, zawsze miał rozpoznać, kiedy nie jestem z nim szczera. Utrzymanie jakiejkolwiek tajemnicy, by zachować nasze relacje, było niemożliwe – była to prawda okrutna, ale nie mogłam dłużej przed nią uciekać.
Miałam go stracić, po raz drugi, ale tak miało być lepiej. Nie przeżyłabym, gdyby podzielił los Melindy i Jamesa – już nigdy więcej nie miałam pozwolić, by któreś z moich przyjaciół zginęło przeze mnie. Nawet jeśli równało się to z tym, że miałam dotkliwie zranić zarówno siebie, jak i Olivera.
Miałam jedynie nadzieję, że kiedyś mi to wybaczy.
- Może – przyznałam. – A może i nie. Nie wiem, jak można być tak ślepym, by nie zauważyć tego, że ja już po prostu nie chcę się z tobą przyjaźnić – stwierdziłam chłodno, zmuszając się do tego, by spojrzeć mu prosto w oczy. – Dlaczego zmuszasz mnie do tego, bym musiała ci to wyznać prosto w twarz? – zapytałam, dzielnie wytrzymując jego spojrzenie.
- Ja wciąż uważam, że kłamiesz – powtórzył Oliver, choć wcale nie tak pewnym głosem, jak na początku. – Oni cię do tego zmusili, prawda? – dodał i choć nie powiedział wprost, że chodzi mu o moją rodzinę, jak i tak doskonale zrozumiałam.
- Nikt mnie do niczego nie zmuszał! – zirytowałam się, bo przecież taka była prawda. Nawet Carlisle, sugerując mi, co powinnam zrobić, dalej dawał mi wolny wybór. Ja po prostu ojcu ufałam, bo wiedziałam, że mimo wszystko ma rację. – A teraz wynoś się stąd, bo nie ręczę za siebie! – dodałam, zaciskając dłonie w pięści.
Przez chwilę byłam przekonana, że Oliver zaprotestuje i może w jakimś stopniu nawet na to liczyłam, ale jednak tak się nie stało. Chłopak przez chwilę spoglądał mi w oczy, po czym bez słowa minął mnie i ruszył w stronę drzwi.
Dopiero wtedy przystanął na chwilę i odwrócicie się, by coś jeszcze dodać:
- Mów sobie, co chcesz. Ja i tak dowiem się, co jest grane, bo po prostu wiem, że coś jest na rzeczy – zagroził cicho, zanim zniknął na korytarzu; dopiero kiedy po jakiejś minucie usłyszałam trzask zamykanych drzwi frontowych, byłam w stanie ruszyć się z miejsca i wyjść z pokoju Izadory na korytarz.
Drzwi zatrzasnęły się za mną same – Izadora przez całą wymianę zdań pomiędzy mną, a Oliverem nie zareagowała ani razu. Obejrzałam się na chwilę, po czym westchnęłam i niczym automat ruszyłam w stronę w stronę swojego pokoju. Nie miałam wątpliwości, że kiedy tylko znajdę się sama, po prostu dam upust swoim emocjom i się popłaczę, wściekła na siebie i wszystkie te przeklęte zasady, którymi rządził się świat nieśmiertelnych. A przede wszystkim zła na Volturi i to, że musieliśmy robić wszystko, byleby się im nie narazić.
Byłam niedaleko schodów, kiedy zrozumiałam, że problemy dopiero się zaczynają. Oczywiste, że krzyki moje i Olivera ściągnęły uwagę tych domowników, którzy akurat byli obecni – nic jednak nie wstrząsnęło mną tak, jak spojrzenia Rosalie i Tanyi, które uważnie mnie obserwowały. Po ich twarzach rozpoznałam, że obie właśnie podjęły pewną decyzję, która bez wątpienia mi się nie spodoba.
- Ostrzegałam cię – powiedziała cicho Rose; mimo wszystko miałam wrażenie, że jest jej trochę żal. – On nie odpuści. Wiesz, że może nam wszystkim zagrozić, prawda?
Przez kilka sekund liczyłam na to, że po prostu nie może sobie darować wykładu typu „A nie mówiłam?”, ale szybko zorientowałam się, że chodzi o coś więcej. Rosalie nie rzucała słów na wiatr i byłam tego aż nadto pewna, kiedy na nią patrzyłam.
- Niczego się nie dowie – zaoponowałam. – Jest wściekły, ale zrozumie. Zresztą… Skąd niby miałby wiedzieć?
- Może. – Tym razem odezwała się Tanya, ale choć do tej pory nasze stosunki były w miarę poprawne, w tym momencie coś podpowiadało mi, że powinnam skręcić jej kark. – Ale z drugiej strony, nie powinniśmy ryzykować.
- Co masz na myśli? – zapytałam cierpliwie, mając coraz gorsze przeczucia; w tym momencie nie potrzebowałam daru, by wiedzieć, że wszystko zmierza w jak najgorszym kierunku.
- Cóż, możemy zaryzykować, że wszystko się wyda i obserwować rozwój wypadków – przyznała Tanya, choć bez przekonania.
- Albo z góry raz na zawsze pozbyć się problemu i żyć normalnie – dodała Rosalie, a ja zrozumiałam, że niezależnie od wszystkiego, Oliver właśnie wydał na siebie wyrok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz