środa, 3 kwietnia 2013

Czternaście

Czternaście.
‘Ta druga’

Co ona robiła? Nie miała pojęcia, dlaczego złamała swoje postanowienia – dlaczego w końcu się do niego odezwała. Przecież wiedziała, że dla Olivera lepiej byłoby, gdyby dalej traktowała go z chłodną rezerwą, traktując jak powietrze. Ciężko czy nie, wiedziała, że tak trzeba – po prostu; ona była jego zgubą i miała o tym pojęcie, więc powinna zrobić wszystko, byleby chronić kogoś, kto był ważny dla jej siostry…
I jej samej. Nie chciała się do tego przyznać, ale przecież w tym właśnie leżał problem – w tym, że odkąd pojawiła się na Alasce, losy jej i Olivera zostały ze sobą na wieczność splecione. A ona tego nie chciała. Cokolwiek złego miało się w przyszłości przytrafić Oliverowi, było jej winą i musiała zrobić wszystko, byleby go przed tym ochronić. Czymkolwiek owo niebezpieczeństwo było.
Jesteś ofiarą odwiecznej walki, Izadoro, pomyślała, raz po raz zerkając na jego twarz. Serce i rozum – między nimi nigdy nie zapanuje pokój, a ty musisz w końcu wybrać, któremu jesteś posłuszna.
- Innymi słowy, jestem w ciemnej dupie – mruknęła pod nosem, tak, żeby on nie usłyszał.
Niemal słyszała zażartą kłótnię między – jak zwykła już to określać – Izadorą rozsądną i Izadorą romantyczną.
‘Ta pierwsza’ raz po raz wysnuwała argumenty, które mogła recytować już z pamięci – to był człowiek, zaledwie krucha ludzka istotna; prawda stanowiła dla niego śmiertelne niebezpieczeństwo; ona sama stanowiła dla niego pewną zgubę…
Jednak z drugiej strony, wcale nie musiało być aż tak źle. Oliver nie musiał poznać prawdy. Mógł być bezpieczny. Ona mogłaby go chronić najlepiej, jak potrafi – przy kim byłby bezpieczniejszy, jeśli nie przy nieśmiertelnej? Poza tym należeli do siebie, nawet jeśli on nie był tego świadomy, a ona starała się odrzucić od siebie prawdę.
Oliver Collins był jej przeznaczony.
‘Ta druga’ – ta romantyczna i pogodzona z losem – wręcz przekrzykiwała pierwszą. To właśnie ‘ta duga’ przełamała się i zdecydowała się w końcu porozmawiać z Oliverem; to ‘ta druga’ chciała go poznać i zadawała kolejne pytania, jednocześnie mając wielką ochotę podzielić się z nim wszystkim, co wiedziała; udzielić mu odpowiedzi na wszystkie dręczące go od jakiegoś czasu pytania.
Z tym, że nawet ‘ta druga’ wiedziała, że prawda musiała pozostać w tajemnicy. Ale to przecież nie znaczyło, że jednocześnie powinna całkowicie zrezygnować ze swoich pragnień – i jego pragnień, bo czuła, że nie jako jedyna odczuła przyciąganie, które nie pozwalało jej zapomnieć jego twarzy od momentu w której ujrzała go po raz pierwszy.
To marny człowiek, który nigdy nie powinien nawet otrzeć się o twój świat, zaprotestowała ‘ta pierwsza’.
Nie, on należy do mnie, ucięła Izadora.
‘Pierwsza’ zamknęła się, zepchnięta w najgłębszy zakamarek umysły Izadory i starannie uciszona. Doprawdy, gdyby ktokolwiek mógł poznać jej myśli, bez wątpienia uznałby, że kompletnie zwariowała.
Nie dbała o to.
- Pochodzisz z Phoenix, prawda? – zapytała, starając się, by jej głos brzmiał lekko, a spojrzenie wyrażało radość jaką czuła, kiedy mogli razem rozmawiać; wiedziała, że nie takiej rozmowy oczekiwał, ale przecież dla jego dobra nie mogła dać mu tego, czego pragnął.
- Isa nic ci nie mówiła? – Spojrzał na nią podejrzliwie; wciąż zwracał się do niej z wyraźną rezerwą, nie mogąc pojąc co właściwie nią kieruje. – Wychowaliśmy się praktycznie razem – wyjaśnił, mimowolnie poddając się wspomnieniom.
Poczuła zazdrość, ale jedynie przez chwilę – bo Isabel go znała, a ona go nie. Isabel miała go od zawsze, kiedy jeszcze była człowiekiem – a Izadora mogła nie mieć go nigdy. Bo on chciał wiedzieć; a ona nie mogła dopuścić go do swojego świata.
- Ach, tak… - mruknęła jedynie, znów nie odpowiadając na jego pytanie. – Zaczynam tęsknić za ciepłem – westchnęła, odrobinę rozmarzonym tonem. Bardziej niż wcześniej była świadoma panującego na zewnątrz nieustępliwego mrozu.
- Skąd jesteś? – odwdzięczył się za wcześniejsze pytanie. Zlustrował ją wzrokiem, jakby oczekiwał znaleźć rozwiązanie, analizując wygląd, który przecież nie należał do niej – był iluzją, którą stworzyła za pomocą swojego daru.
Uznała, że tym razem nie musi stosować żadnego uniku – nawet gdyby jakimś cudem cokolwiek sprawdzał, trafiłby jedynie na niegroźne ślady jej ludzkiego życia. Z resztą nie wyglądał na kogoś, kto ma w zwyczaju prześwietlać życie każdego, co do kogo ma wątpliwości – Oliver był uroczy, ale i przy tym odrobinkę bezradny.
- Z Hiszpanii. – Zaśmiała się, widząc jego minę. – Zaskoczenie, prawda? Nie jestem rodowitą Hiszpanką, po prostu tam się wychowałam, zanim zamieszkałam tutaj. Ale nie da się ukryć, że Alaska jest najmniej odpowiednim miejscem dla kogoś takiego jak ja – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Co jednak poradzić?
Pokiwał ze zrozumieniem głową, ale nijak to skomentował. Zamyślił się, jakby uważnie katalogował w głowie każdą najdrobniejszą informację, którą zdobył na jej temat.
- Dlaczego tutaj jesteś?
Zamrugała, zbita z pantałyku jego kolejnym pytaniem. Spięła się odrobinę, choć jednocześnie starała się nie okazać żadnych emocji – jedynie całkowity spokój.
- Co masz na myśli? – zaryzykowała, chcąc zyskać na czasie; cholera, tego nie przewidziała…
- Wiesz o czym mówię – zaoponował. Zaskakująco dobrze szło mu interpretowanie jej emocji. – Dlaczego tutaj jesteś? – powtórzył. – Jak trafiłaś do Cullenów? – uściślił.
Zawahała się na zaledwie ułamek sekundy – musiała odpowiedzieć, ale nikt nie kazał jej przecież pisać całej swojej biografii. Im bardziej tajemnicza była, tym lepiej.
- Tak jak wszyscy. Zostałam adoptowana – ucięła. – Błagam, nie pytaj mnie o rodziców, bo sama nie mam pojęcia, kim byli. Wychowałam się w Hiszpanii, później zostałam adoptowana. Koniec.
Otworzył usta, jakby chciał o coś zapytać.
- Nie pytaj mnie o nic, jeśli nie wiesz czym jest bolesna przeszłość – warknęła, byleby zmusić go do omijania tego konkretnego tematu szerokim łukiem.
Kiedy skrzywił się, jakby właśnie kopnęła go siłą w brzuch, całkiem zgłupiała. Spojrzała mu w oczy, próbując zrozumieć, czy właśnie zrobiła coś nie tak.
- Oliver…
- Dobra, nie ważne. – Machnął ręką. – Wiem czym jest bolesna przyszłość. Więc nigdy więcej tak nie mów, w porządku? – rzucił i nawet nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: - Nie musisz mi nic mówić, jeśli nie chcesz. Z resztą nie chciałem poruszać tematu, który jest dla ciebie niewygodny. Sama zaczęłaś – usprawiedliwił się.
- Wiem, przepraszam – zreflektowała się. – Nie mówmy o tym. Chcesz, żebym ci coś pokazała? – zaproponowała, żeby odwrócić jego uwagę.
Milczał przez dłuższą chwilę, jakby chciał zaznaczyć, że ma jeszcze do niej lekką pretensję, w końcu jednak spojrzał na nią i powoli skinął głową. Wstała, po czym podeszła do koła garncarskiego, gestem nakazując mu, żeby podszedł bliżej.
- Próbowałeś kiedyś? – zapytała, skinieniem głowy wskazując na sprzęt; z czułością pogłaskała leżącą na kole glinę, którą zdążyła już wyrobić, nadając jej dość finezyjny kształt, kiedy Oliver był zajęty wykonywaniem pracy o którą go poprosiła.
Chłopak pokręcił głową.
- To chodź – zachęciła, chwytając go za rękę; przez jej ciało momentalnie przeszedł dreszcz i ledwo zdołała się powstrzymać od okazania targających nią emocji. – To proste – zapewniła, odsuwając się pośpiesznie, kiedy zdecydował się jednak usiąść na niewielkim krzesełku, które wcześniej zajmowała.
- Jak dla kogo – mruknął.
Głos miał dziwnie zachrypnięty; czyżby i on odczuł to co i ona, kiedy się dotknęli? Nie śmiała nawet o tym marzyć, choć z drugiej strony, gdyby faktycznie tak było…
Jest mój, pomyślała raz jeszcze, żeby dodać sobie otuchy. A ja jestem jego. Rasa i konieczność zachowania wszystkiego w tajemnicy nic nie znaczy. Nie musi być narażony na niebezpieczeństwo, jeśli będzie się ze mną widywał, przekonywała samą siebie.
Słyszała rozmowę Carlisle’a i Isabel. Jej bliźniaczka zdradziła ojcu, że Oliver zaczyna coś podejrzewać i razem ustalili, że najlepiej będzie, jeśli Bella się od niego odsunie. W odpowiedzi na tę rewelację ‘pierwsza’ bardzo się ucieszyła, ale wtedy też do głosu zaczęła dochodzić ‘ta druga’ – i wtedy Izadora już wiedziała, że nie może tak po prostu obserwować z boku, jak Oliver idzie w zapomnienie. Może i coś podejrzewał, ale zawsze istniało jakieś mniej brutalne rozwiązanie; a ona zamierzała je za wszelką cenę znaleźć, nawet jeśli do tego czasu spotykanie się z chłopakiem było czystym szaleństwem.
Co jednak innego mogła zrobić? Kiedy zachowywała między nim a sobą dystans, mogła przynajmniej czasami go widywać, kiedy spotykał się z Isabel. Ale teraz nawet tego nie miała – i choć to było szalone, chyba była od swojego przeznaczenia uzależniona. Bo przecież przeznaczenia nie da się zmienić – zupełnie tak, jak Oliverowi wcześniej mówiła. Jak więc mogła walczyć i ulegać ‘pierwszej’?
No właśnie – nie mogła.
- Właśnie, że jest – zaoponowała z przekonaniem. – Po prostu spróbuj i przestań marudzić – nalegała, uśmiechając się promiennie. Podobało jej się to, że mogła się z nim droczyć.
Musiał ją obserwować, kiedy pracowała, bo jeszcze zanim zdążyła jakkolwiek go poinstruować, delikatnie nacisnął pedał na podłodze, wprawiając koło w ruch. Poczuła, że robi jej się gorąco, choć przecież jego zachowanie nie musiało o niczym świadczyć – może po prostu był ciekaw tego, co robi.
- Dobrze, tylko nie za szybko – pochwaliła. – Jeśli ta glina wyląduje na ścianach, to ty będziesz sprzątał – zastrzegła, wspierając dłonie na biodrach i próbując spojrzeć na niego groźnie.
Jedynie się roześmiał. Podobał jej się jego śmiech, po chwili więc chcąc nie chcąc też się zaśmiała.
- Przestań, ja nie żartuje – prychnęła dumnie. – Z resztą nie o samo kręcenie tutaj chodzi. A ta glina zaraz naprawdę ci odleci – stwierdziła tonem znawcy.
Wywrócił oczyma, ale nic nie powiedział. Całkiem sprawnie zanurzył palce w obracającej się glinie, wiedziała jednak, że nie jest do końca pewien, co powinien dalej zrobić. Pod wpływem impulsu podeszła i stanęła za nim, przykrywając jego dłonie swoimi i pomagając mu zrozumieć, jak ma uzyskać właściwy kształt.
Jej ciało kolejny raz ją zdradziło, reagując na dotyk jego skóry – poczuła jak po jej ciele rozchodzi się rozkoszne ciepło, a serce przyśpiesza biegu; dopiero po chwili przypomniała sobie, że on nie może tego usłyszeć. Jakby tego było mało, jego serce również waliło jak oszalałe, a oddech stał się dziwnie przyśpieszony.
Spróbowała to zignorować, ale to wcale nie było to takie łatwe. Reakcja ich ciał na dotyk ją rozpraszała, zupełnie nie pozwalając skupić się na ugniataniu gliny – raz po raz zerkała na ich muskające się dłonie, a czasem odwracała się, by ocenić minę Olivera.
I w końcu stało się to, czego się obawiała. Koło już od jakiegoś czasu obracało się zbyt szybko (widocznie także Oliver miał słabe nerwy i nieświadomie zaczął naciskać pedał w rytm swojego przyśpieszonego tętna); glina w końcu po prostu wystrzeliła im z rąk.
Pod wpływem impulsu, Izadora uskoczyła i całość wylądowała na twarzy Olivera. Chłopak zmartwiał, zaskoczony, dziewczyna zaś obserwowała go z boku, nie do końca pewna tego, jak zareagować.
Koło w końcu się zatrzymało.
Oliver zamrugał.
I wtedy Izadora wybuchnęłam śmiechem. Przycisnęła dłonie do ust, żeby zdusić chichot, ale po prostu okazało się to niemożliwe. Nawet kiedy Oliver zerknął na nią z urazą, plując i próbując zgarnąć ciemną masę z twarzy, nie była w stanie nad sobą zapanować.
- Przepraszam – wykrztusiła w końcu, po czym znowu zaczęła chichotać. – Za szybko kręciłeś – wytknęła mu.
- Nie ostrzegłaś mnie – zaoponował, ale ostatecznie i on zaczął się śmiać, dobrze przewidując, że musi wyglądać dość nietypowo. – Ale przynajmniej ściany są czyste – zauważył.
Wciąż rozbawiona, podeszła do niego i z wahaniem dotknęła jego policzka, by móc pozbyć się kolejnej porcji ciemnej masy. Pomyślała, że powinna pójść do łazienki po ciepłą wodę i ręczniki, ale jakoś nie mogła się zebrać do tego, żeby gdziekolwiek się ruszyć. Delikatnie pocierała jego policzek, z zaskoczeniem wyczuwając cień zarostu na jego pozornie gładkiej i chłopięcej skórze.
Zesztywniała, kiedy i jego dłoń musnęła jej twarz. Uśmiechnął się speszony i zaraz zabrał rękę.
- Wybacz, ubrudziłem cię – wymamrotał, skupiając się przed wszystkim na oddychaniu; zauważyła, że miał z tym równie wielkie trudności, co ona w tym momencie.
- Przywykłam – zapewniła; czuła ciepło w miejscu, w którym dotknął jej twarzy, ale z pewnością nie miało to żadnego związku z tym, że ręce miał całe w glinie.
Nogi ugięły się pod nią i nagle po prostu znalazła się u niego na kolanach. Poczuła się dziwnie dobrze – zupełnie jakby od zawsze tam pasowała, jakby jego ciało zostało stworzone po to, by mogła się w nie idealnie wpasować. Niczym urzeczona spoglądała mu w oczach, dostrzegając w nim dziesiątki sprzecznych ze sobą uczuć i pytań, które bez wątpienia pragnął zadać – nie tylko tych, które były przeznaczone dla Belli, ale i zupełnie nowych, powstałych w ciągu ostatnich…
No właśnie, jak długo już tutaj był? Hm, w sumie to nie miało dla niej żadnego znaczenia.
Widziała, jak błyskawicznie podejmuje decyzje – uroczo niepewny i chłopięcy, ale przy tym i zaskakująco męski. Jego dłoń znalazła się na jej plecach; palce niepewnie kreśliły krzywiznę kręgosłupa, wprawiając ją w drżenie.
Usta znajdowały się blisko jej warg; czuła na twarzy jego ciepły oddech.
A potem w końcu się zdecydował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa