Pięć.
Bierność
Jakież to dziwne, gdy po tygodniu pełnym napiętych i niespodziewanych sytuacji nadchodzi chwila wytchnienia. A takie właśnie były kolejne dni po mojej konfrontacji z Jamesem. W moje życie wkradła się rutyna, ale nie było mi z tym źle. Wręcz przeciwnie – nawet nie miałam pojęcia jak bardzo brakowało mi spokoju. Bierności.
Nie mogłam jednak powiedzieć by moje życie wróciło do normy. Na to już chyba nigdy nie miałam co liczyć. Z dnia na dzień wdrażałam się w moją nową codzienność, nowe niezwykłe życie. Poznawałam swoje umiejętności i było to dla mnie fascynującym przeżyciem. Nigdy nie byłam sama, zwłaszcza gdy wychodziłam z domu, wszyscy bowiem zgodnie stwierdzili, że nadal grozi mi niebezpieczeństwo ze strony Jamesa oraz Volturi. Nie przeszkadzało mi to.
Zwłaszcza, że najczęściej towarzyszył mi Edward, który ze swoim darem wydawał się by najodpowiedniejszy do tego zadania.
Nadal nie zdecydowałam co zrobić z nim i swoimi uczuciami. Owszem, byłam w nim szczerze i bezwarunkowo zakochana. Owszem, chciałam z nim by na wieczność. I owszem, pragnęłam mu o tym powiedzieć. Ale – niestety, jak to zwykle bywa – lepiej wygląda to w teorii niż w praktyce. Nie wyobrażałam sobie bowiem bym mogła w Prost porozmawia z Edwardem o tym co czuję. Bałam się, że zrobię z siebie idiotkę, że mnie wyśmieje, że nie zrozumie… Miałam w głowie dziesiątki negatywnych scenariuszy, w tym ani jednego pozytywnego; raz po raz dziękowałam lodowi, że pozwolił mi posiąść umiejętność odporności na dary mentalne i obiekt moich westchnień nie mógł poznać tego, co regularnie mnie dręczyło.
Najlepiej byłoby, gdybyśmy znów znaleźli się w jakiejś intymnej sytuacji, powiedzmy na tej idealnej polance (nie, po starciu z Jamesem miejsce to bynajmniej nie straciło w moich oczach). Możliwe, że znów doszłoby między nami do zbliżenia, a wtedy już nie zawahałabym się ani chwili.
Marzyłam o naszym pierwszym pocałunku i liczyłam, że będzie on początkiem czegoś nowego, pięknego i trwałego. Czegoś co przetrwa wieki, osiągnie perfekcję i nie wygaśnie, w przeciwieństwie do mojego wcześniejszego dziecinnego związku.
Nie miałam jednak co liczyć teraz na nic, przynajmniej do czasu minięcia całego niebezpieczeństwa i ustabilizowania się tej pokrętnej sytuacji. A to mogło jeszcze potrwa i to naprawdę długo. Wiedziałam, że nie mogę czeka i muszę wymyśli coś innego ale to też szło mi dość marnie, by nie rzec wręcz, że fatalnie.
Jęknęłam zirytowana, nie mogąc odegna od siebie natrętnych myśli. Przedmioty, które nieudolnie próbowałam zmusić do lewitacji opadły na dywan z głuchym uderzeniem. Jakby mało było, że od dnia odkrycia tej konkretnej umiejętności nie udało mi się zmusi czegoś do unoszenia się w powietrzu dłużej niż kilka sekund, to jeszcze odrywały się od ziemi o co najwyżej parę centymetrów; przesunąć nie chciały się praktycznie wcale. Miałam pojęcie, że by zrobić to prawidłowo muszę oczyścić umysł i całkowicie się skoncentrować, ale nie potrafiłam. Nie w świetle tego, co wydarzyło się ostatnio. A raczej przez moje uczucia, które raz po raz zmuszały mnie do zadręczania się tym samym.
- Zadręczasz się? -usłyszałam melodyjny głos tuż za sobą. Choć mój słuch był teraz perfekcyjny to i tak zdarzało mi się pominąć pewne szczegóły. Z resztą nie potrafiłam się nawet skoncentrować na swoim darze, a co dopiero na tym co działo się wokół mnie.
- Niby czym? – mruknęłam, odwracając się by spojrzeć na Rosalie. Cóż to właściwie się stało, że raczyła się do mnie odezwać? Swoją drogą to nie rozmawiałam z nią na poważnie od dnia w którym opowiedziała mi swoją historię i zaserwowała wykład o tym jak bardzo pragnie dziecka. I że ja kiedyś też na pewno go zapragnę. Tak, zmusiła mnie tym do myślenia i nadal nic konkretnego nie udało mi się wmyślić, ale…
Nie, dość!, ucięłam zdecydowanie. Jeszcze tego brakowało bym na mój już i tak skołowany umysł dorzuciła jeszcze dylemat dotyczący macierzyństwa.
- Kim się zadręczam? – zapytałam nie mogąc się powstrzymać, dokładnie akcentując pierwsze słowo.
- No Edwardem. Mam rozumieć, że ci się nie podoba? – Uniosła znacząco brew, a kiedy zaczęłam pośpiesznie protestowa i plątać się w wypowiedziach, zaśmiała się perliście. Była piękna gdy sobie na to pozwalała. – Dobrze, daruj sobie. Na pierwszy rzut oka widać, że nie jest ci obojętny – dodała spokojnie. Z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że nie mówi tego by mnie upokorzyć czy zezłościć. Nie znałam jej intencji, ale na pewno nie były one złe. Czułam to.
- Aż tak bardzo to widać? – Uznałam, że nie ma co udawać głupiej; Rose jasno dała do zrozumienia, że wie, że coś jest na rzeczy. – O matko! Edward musi mieć niezły ubaw z mojej osoby – jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. Byłam niemal pewna, że twarz mam całą czerwoną ze wstydu.
Rosalie zaśmiała się raz jeszcze rozbawiona czymś, co mnie doprowadzało do stanu w którym chciałam zapaść się pod ziemię. Spojrzałam na nią przez rozstawione palce, podobnie jak patrzy się na krwawe sceny w horrorach, zupełnie nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Naprawdę nie widziałam w tej rozmowie żadnego sensu (z wyjątkiem próby całkowitego upokorzenia mnie).
- Oczywiście, że widać – odezwała się wreszcie. – Przynajmniej ja i Alice od razu się zorientowałyśmy. Esme pewnie też, choć ona nic ci nie powie, bo nie chce miesza się w wasze sprawy. – Wywróciła oczyma, jakby dawanie swobody w takiej sytuacji było czymś naprawdę nierealnym. – Nie wiem jak reszta, ale Jasper i bez swojego daru jest świetny w rozróżnianiu ludzkich uczuć i emocji. Carlisle zwykle nie zwraca uwagi, a jak już zauważy to zwykle ma zdanie podobne do Esme. Jeśli chodzi o Emmetta to chyba sama już zauważyłaś, że czasem trudno mu zauważyć coś oczywistego, nawet mając to przed nosem. – Pokręciła głową z pobłażliwym uśmiechem. Domyśliłam się, że chwilowe trudności ze zrozumieniem rzeczy pozornie oczywistych, są jedną z przyczyn przez których moja siostra tak bardzo go kochała. – Edward dla odmiany uważa się za jakieś pozbawione duszy stworzenie, któremu miłość niepisana, a ty – odrzucając jego uczucia na rzecz Jamesa – tylko go w tym utwierdziłaś.
Spojrzałam na nią mało przytomnie, kolejny raz zastanawiając się nad kierunkiem i celem tej rozmowy.
- A mówisz mi to, bo…? – zapytałam po chwili ciszy. Czułam się dziwnie speszona tym, że zawsze kiedy rozmawiałyśmy, wychodziłam na tą która wie i rozumie najmniej. Musiałam za każdym razem zadawać głupie pytania, które były stanowczo poniżej mojej godności.
- Po prostu chciałam cię uświadomić, że on też coś do ciebie czuje, ale to ty musisz zrobić pierwszy krok – wyjaśniła obojętnym tonem. – Chwilami naprawdę załamuję się przez to jego przekonanie, że wszystko wie najlepiej, ale co poradzić? – westchnęłam po czym zgrabnie zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę schodów. Otrząsnęłam się w ostatniej chwili by zdołać jeszcze za nią zawołać:
- Hej, Rosalie! – Odwróciła się, będąc już w połowie schodów. – Dzięki.
- Przestań, bo to nic nie znaczy. – Weszła jeszcze kilka stopni wyżej. – Naprawdę – dodała, znikając na schodach.
To był naprawdę ponury dzień i wcale nie zdziwiłam się, gdy pierwsza błyskawica przecięła zasnute chmurami niebo. Przysiadłam we wnęce okiennej w przedpokoju na piętrze i wyjrzałam przez okno. Potężne podmuchy wiatru szarpały drzewa;pokładały się one na siebie, a niektóre cieńsze wyglądały jakby zaraz miały się złamać niczym kruche gałązki. Zbliżała się naprawdę potężna burza i tylko kwestią czasu był moment w których niebo otworzy się i hektolitry zimnej deszczowej wody luną na ziemię.
Zadrżałam i odwróciłam wzrok od tego mrocznego krajobrazu. Gdzieś w oddali rozległ się potężny huk; nawet jako dziecko nie bałam się burzy, ale teraz – z wyostrzonymi zmysłami – odbierałam ją zupełnie inaczej. Doznania były intensywniejsze, co nie zawsze wychodziło na dobre. Podciągnęłam kolana pod brodę i splotłam ręce na łydkach; miałam złe przeczucia, a panujący na zewnątrz chaos zdawał się by ich odzwierciedleniem.
Wiedziałam jedno: to nie było przeczucie podobne do tych, których doznawałam do tej pory. Nie miałam podwyższonej temperatury, nie czułam się też osłabiona, a byłoby tak, gdybym faktycznie doznawała przeczucia. Paraliżował mnie jednak strach, lodowaty ziąb… Było mi nienaturalnie zimno (nie zdziwiłabym się, gdyby nagle mój oddech zaczął zamieniać się w parę) i po prostu czułam, żewkrótce wydarzy się coś bardzo złego. Poczułam się jak w jakimś tandetnym filmie w którym główna bohaterka przeczuwa, że ona albo jej bliscy będą kolejnymi ofiarami mordercy.
Cisza przed burzą. Tylko, że ta burza właśnie się zaczynała i wcale nie było już cicho. Wiedziałam to, ale nie miałam jeszcze pojęcia kiedy i jakie zniszczenia spowoduje. A jakieś miały by i to na pewno nie miało być przyjemne. Może nawet trwałe i nie do naprawienia.
- Bella? – Podskoczyłam jak oparzona, kiedy moje rozmyślania przerwał ciepły baryton. Ledwo odzyskałam równowagę i jednak nie spadła na ziemię. Bez pośpiechu stanęłam na nogi i rozprostowałam się nieco obolała od siedzenia w jednej pozycji. Dopiero wtedy spojrzałam na stojącego w drzwiach swojego pokoju Edwarda.
- Chciałeś coś?- zapytałam nieco oschle, zła, że mnie wystraszył i jeszcze wyraźnie go to bawiło. Poprawiłam włosy by zająć czymś ręce; jednocześnie usiłowałam przybrać obojętny wyraz twarzy.
- Nie. Tylko zastanawia mnie co takiego fascynującego jest w tym widoku za oknem, że siedzisz tu już od godziny – wyjaśnił, uśmiechając się łobuzersko. Przetarłam oczy niedowierzając, że aż na tak długo straciłam poczucie czasu.
- Po prostu rozmyślałam. Taka pogoda temu sprzyja – odezwałam się szybko, nie chcąc znów odpłynąć. Uznałby, że jestem naprawdę dziwna. – Poza tym wiesz, że teraz wszystko jest dla mnie nowe – przypomniałam.
- No tak, ciągle zapominam jak krótko jesteś jedną z nas – zreflektował się. – A może powiesz mi przynajmniej o czym tak rozmyślałaś? – zagadnął, uśmiechając się zachęcająco. Jak zwykle usiłował zmanipulować mną i zachęcić do zdradzenia mu swoich myśli, podirytowany niedostępnością mojego umysłu.
- Nie licz na to – zbyłam go z uśmiechem. Mrugnęłam do niego prowokująco i powoli ruszyłam w stronę swojej sypialni.
Zatrzymał mnie jednak.
- Może wejdziesz? – zaproponował, a ja mimo woli się zatrzymałam. Mieszkałam u Cullenów już prawie dwa miesiące, a jednak nigdy nie byłam w pokoju Edwarda. Poza tym uświadomiłam sobie, że pierwszy raz od dawna jesteśmy sami i rozmawiamy swobodnie – dokładnie tak jak lubiłam. Przypomniałam sobie zaraz wszystkie swoje rozważania oraz moją rozmowę z Rosalie i doszłam do wniosku, że to może by jakiś przełom. Z wahaniem odwróciłam się i spojrzałam na obiekt swoich uczuć. Przyglądał mi się cierpliwie, nijak podirytowany moją niepewnością. Wzięłam się w garść i nie mówiąc ani słowa ruszyłam w jego kierunku, a on usunął się w głąb pokoju, wpuszczając mnie do środka.
Jak mogłam się spodziewa, pomieszczenie było utrzymane w jasnych bartwach (w całym domu panowały beż i biel – zauważyłam to już pierwszego dnia pobytu tutaj i miałam pojęcie, że dobór ten miał za zadanie sprawiać iluzję, że pomieszczenie jest większe niż w rzeczywistości), gdzieniegdzie dostrzegłam jednak odrobinę stonowanej czerni, co za pewne miało za zadanie wywoła odpowiedni nastrój i szczerze powiedziawszy doskonale się sprawdzało. Uderzył mnie nieco brak łóżka; wiedziałam, że nikt w tym domu nie śpi (ja też już nie, co nieco dziwiło Carlisle’a, bowiem dhampiry zwykle sypiają regularnie; sama czułam się z tym dziwnie, ale jednocześnie nie czułam zmęczenia i odpowiadało mi to), ale widziałam je we wszystkich innych pokojach i widok małego rozkładanego tapczanu był dla mnie czymś nowym. Przejechałam dłonią po czarnym obiciu i już miałam zapyta swojego – niestety – brata dlaczego zdecydował się na taki właśnie mebel, gdy przypomniałam sobie do czego głównie wykorzystywane jest tu łóżko i pojęłam, że w przypadku Edwarda jest ono po prostu zbędne. Odsunęłam od siebie te myśli czując, nie chcąc się zarumienić. Bożę, jaka ja chwilami byłam głupia!
- Ja… - zawahałam się, nie wiedząc co powiedzieć. Zwłaszcza, że Edward patrzył na mnie wyczekująco, czekając na jakąś reakcję, a ja nadal byłam skołowana swoją niedoszłą nietaktownością. Powoli rozejrzałam się po pomieszczeniu, chcąc zyskać na czasie. – Jej, ty naprawdę lubisz muzykę – odezwałam się, z ulgą dostrzegając imponującą kolekcję płyt. Podeszłam bliżej i zaczęłam przyglądać się kolejnym tytułom i wykonawcom; większość z nich znałam jedynie ze słyszenia i lekcji muzyki, bowiem pochodziły one z niewspółczesnych mi dekad. Zatrzymałam właśnie uwagę na znanym mi lepiej Debussy’m, którego muzyka w jakimś stopniu do mnie przemawiała, choć nie przepadałam za utworami tego typu, kiedy poczułam lodowatą dłoń Edwarda na mojej talii. Zadrżałam pod jego dotykiem i odwróciłam się w jego kierunku z uśmiechem. On również uśmiechnął się do mnie w sposób, który tak bardzo ubóstwiałam.
- Tak, lubię muzykę. Ale to już wiesz – zauważył, hipnotyzując mnie spojrzeniem swoich złocistych tęczówek. – Ja za to chciałbym się dowiedzieć o czym myślałaś – szepnął swoim aksamitnym głosem. Nie potrafiłam i nie chciałam dłużej się opierać.
- Myślałam o… przeczuciach – powiedziałam, ostrożnie dobierając słowa. Edward przesunął dłoń z mojej talii na twarz i ująwszy mnie pod brodę zmusił bym nadal patrzyła mu w oczy.
- Miałaś jakieś? – zapytał tym swoim delikatnym tonem, choć w jego tonie wyczułam napięcie. Wiedział dobrze, że moje przeczucia nigdy nie wróżą niczego dobrego.
- Tak. I nie. Sama nie wiem. – Pokręciłam bezradnie głową. Jego bliskość i dotyk nie pozwalały mi się skupić. – To wszystko jest takie dziwne – wyznałam. – Kiedy tak patrzyłam na to co dzieje się za oknem… Momentalnie zrobiło mi się zimno, był tylko porażający strach i przeczucie, że zaraz stanie się coś złego. Nie wiem. Może to ta pogoda, mój dar zwykle tak się nie objawia, ale czuję, że to jest ważne i nie mogę tego zignorować – zwierzyłam mu się. – Rozumiesz mnie?
Z wolna pokiwał głową i bez słowa przytulił mnie do siebie. Z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że cała drżę i to bynajmniej nie z zimna spowodowanego dotykiem lodowatej skóry wampira. Potrzebowa takiego gestu i po prostu wtuliłam się w niego, wdychając słodki zapach nieśmiertelnego.
- Nie bój się. Nie pozwolimy cię skrzywdzić – szepnął mi do ucha. – Ja nie pozwolę cię skrzywdzić – obiecał niespodziewanie, delikatnie gładząc mnie po włosach. Nie potrafiłam mu nie uwierzyć.
Powoli wyplątałam się z jego objęć i raz jeszcze tego dnia zatonęłam w jego spojrzeniu. Powietrze między nami zdawało się lśnić; w oczach Edwarda dostrzegłam nagły przypływ nadziei i poczułam, że to jest właśnie przełom na który czekałam od chwili wejścia tu. Musiałam mieć to wypisane na twarzy, bo uśmiechnął się do mnie czule.
Nasze usta dzieliło naprawdę niewiele…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz