Jeden.
Przemiana
Przegrałam.
Towarzyszyło
mi jedynie to krótkie stwierdzenie i ból, który powoli porażał całe moje ciało.
Porównanie go do niewidzialnego ognia było słuszne i jak najbardziej trafne.
Fale cierpienia, które raz po raz przechodziły przeze mnie, podobne były
właśnie do pożaru. Ból pojawił się w jednym konkretnym miejscu i niczym
prawdziwy płomień rozprzestrzeniał się co raz bardziej i bardziej, aż w końcu
był już tylko on.
On i jedna
krótka myśl.
Przegrałam.
Nie
wiedziałam co sprawia większy ból - przemiana czy świadomość, że zawiodłam;
chyba oba te czynniki w swojej mocy były równie bolesne i potężne, a połączone
osiągały apogeum swojej mocy.
Opadłam
bezradnie w ramionach Edwarda. Pozwalałam mu zabrać się do domu nawet nie
spróbowawszy zmusić swojego sparaliżowanego bólem ciała do najmniejszego
protestu. Doznałam wręcz niemałej ulgi, gdy złapał mnie, chroniąc przed
upadkiem. Sama jego bliskość, jego marmurowe ramiona wystarczyły by w pewnym
stopniu uśmierzyć ból. I sprawić bym w jednej chwili zapomniała o tym, co
miałam zrobić. By wszystkie argumenty, które wysnułam będąc jeszcze w swoim
pokoju całkowicie straciły sens.
Przegrałam.
Przegrałam z samą sobą nie podjąwszy nawet walki. Chyba podświadomie od samego
początku szukałam powodu by zostać, a gdy takowy się pojawił, uchwyciłam się go
kurczowo.
Złośliwa,
irytująca, wredna, nieczuła Isabel, opisałam się kiedyś Emmettowi. Teraz do
tego opisu miał zostać dodany jeszcze jeden przymiotnik.
Egoistyczna.
Nic dodać,
nic ująć - byłam egoistką. Mogłam jednak poradzić coś na to, że chciałam żyć?
Że kochałam i pragnęłam bliskości tych kilku ważnych dla mnie osób? Mogłam
wyrzucać sobie, że traciłam czas siedząc bezczynnie w pokoju i nie myśląc o
tym, że w każdej chwili mogła się zacząć moja przemiana? Oczywiście, że nie.
Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam egoistką. Bo wiedziałam - po prostu
wiedziałam - że w otoczeniu rodziny nie będę w stanie ponownie zdobyć się na
coś podobnego. A miałam mieć jeszcze szansę. Trzy dni wyznaczone w liście wciąż
były aktualne.
Balansowałam
na granicy jawy i snu. Chciałam odpłynąć w niebyt, chociaż na chwilę odciąć się
od tego, co działo się wokół mnie oraz od natłoku myśli wirujących w mojej
głowie. Uparcie jednak wracałam do rzeczywistości; nie przegapiłam więc
momentu, w którym Edward wniósł mnie do domu.
Mimo że
byłam skołowana i umęczona wciąż wzmagającym się bólem dotarło do mnie jak
niewiele czas zajęły mi te przemyślenia. Raptem kilka minut, a ja już miałam
tego wszystkiego dość. Poczułam strach i coś przewróciło mi się w żołądku, gdy
uświadomiłam sobie, że będę musiała to znosić przez kilka dni.
Nie godzin.
Nie minut.
Dni.
Edward
ułożył mnie na kanapie z której chwilę wcześniej umknęły zaskoczone Alice i
Esme. Mimo stanu w którym się znajdowałam, mój organizm zareagował
automatycznie - gdy tylko Edward mnie puścił, zaczęłam tęsknić. Ból zdawał się
wzmóc, jak gdyby lodowate ramiona miedzianowłosego były środkiem
przeciwbólowym. Jakby właśnie ten wampir był moim lekarstwem. Moim osobistym
lekarstwem na wszystko. Ledwo powstrzymałam się by nie zacząć krzyczeć i błagać
by wrócił do mnie. O to by przy mnie był i uśmierzał moje cierpienie swoim
dotykiem. Samą swoją obecnością.
Potrzebowałam
go niczym życiodajnego tlenu i wręcz nie mogłam uwierzyć, że nie dostrzegłam
tego wcześniej. Wzbraniałam się przed zmianami i prawdziwymi uczuciami, chcąc
za wszelką cenę zatrzymać choć część mojego dawnego życia, które z dnia na
dzień zaczynałam tracić. Ufałam i lgnęłam do tego co znałam, odcinając się od
wszystkiego co obce - nawet jeśli było to dla mnie dobre. Popełniałam błąd za
błędem; nie potrafiłam dostrzec złych rzeczy, które działy się wokół mnie.
Chyba od
samego początku w jakiś sposób, zupełnie nieświadomie, broniłam się przed
prawdą. Choć żyłam wśród wampirów i wiedziałam, że sama mam się stać kimś
pośrednim pomiędzy nimi a ludźmi, nie docierała do mnie powaga całej tej
sytuacji. Pojęłam to zbyt późno, gdy było już po wszystkim i nic nie miało dać
się już zmienić.
- Co z
Bellą? - usłyszałam pytanie Emmetta. Dostrzegłam go w progu salonu w
towarzystwie Rosalie i Jasera; po minach tamtej dwójki domyśliłam się, że oni
raczej już pojęli co się ze mną dzieje. Krótka odpowiedź mojego sterującego
emocjami brata tylko to potwierdziła.
-
Przemienia się.
Powoli
schodzili się wszyscy; brakowało jedynie Carlisle'a, który był jeszcze w
szpitalu. Z tego jednak co do mnie docierało kojarzyłam, że ktoś już po niego
zadzwonił. Nie było takiej potrzeby - w końcu od dawna było wiadomo, że do
czegoś takiego dojdzie. Nie miałam jednak stać się wampirem, więc raczej
oczywiste było, że nie wiedzieli jak się zachować.
- Wszystko
będzie dobrze, kochanie - Esme zdecydowała się do mnie podejść. Przysiadła na
krawędzi kanapy i bardzo niepewnie, jak gdyby bojąc się, że sprawi mi tym
większy ból, dotknęła mojego czoła. Jej obawy były zbędne, bo dotyk lodowatej
skóry jedynie przynosił mi ulgę; niezbyt wyczuwalną, ale jednak w jakimś
stopniu tłumił szalejący w moim ciele pożar.
Chciałam
zapewnić mamę, że wiem. Bo nie miałam wątpliwości, że wszystko skończy się
dobrze - bynajmniej póki nie dosięgną nas skutki mojej porażki. A może nie
wszystko było stracone? Nie odezwałam się jednak w obawie, że ból przybierze na
sile, a ja nie wytrzymam i zacznę się wić i krzyczeć w agonii. Nie mogłam
pozwolić sobie choć na chwilę słabości.
Esme
zrozumiała mnie bez zbędnych słów. Uśmiechnęła się lekko i odgarnąwszy mi włosy
z twarzy, pocałowała mnie lekko w czoło. Poczułam się znacznie lepiej. Co
prawda jedynie w sensie psychicznym, ale zawsze. Świadomość, że są ze mną moi
najbliżsi, a Edward wciąż znajdował się blisko mnie pozwalała mi zapomnieć o
tym, co do niedawna tak bardzo mi ciążyło.
Minuty
leciały. Praktycznie straciłam poczucie czasu. Pozostali rozmawiali o czymś
cicho, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Skupiałam się przede wszystkim
na tym by leżeć spokojnie i nie myśleć o tym, co działo się ze mną.
podświadomie rozkoszowałam się też bliskością pewnego miedzianowłosego wampira,
który w pewnym momencie usiadł przy mnie i chyba zupełnie nieświadomie
przeczesywał palcami moje włosy. W duchu błogosławiłam obecność tej tajemniczej
siły, która sprawiała, że ani Edward, ani Jasper nie mogli dowiedzieć się jak
wpływa na mnie ten zwykły gest.
Z tego
dziwnego letargu, podczas którego tłumiłam ból, skupiając się na obecności i
dotyku ukochanego, wyrwało mnie przybycie Carlisle'a. Na nieszczęście nie tylko
mnie, bo i Edward uświadomił sobie co robi - pośpiesznie zabrał dłoń i spojrzał
na mnie nieco speszony. Cholera..., pomyślałam zrezygnowana; nie powstrzymałam
grymasu niezadowolenia, który na moje szczęście został odebrany inaczej, doktor
bowiem zaraz znalazł się przy mnie.
- Jak się
czujesz? - zapytał natychmiast; po jego tonie poznałam jednak, że nie oczekiwał
ode mnie odpowiedzi, jeśli nie byłam w stanie się odezwać. Zacisnął dłoń na
moim nadgarstku, badając mi puls. Wcale nie wydawał się zaskoczony tym, że moje
serce bije przynajmniej dwa razy szybciej.
- Wszystko
mnie boli - zaryzykowałam. Z ulgą i niejakim zaskoczeniem odkryłam, że mówienie
nie sprawia mi większych trudności. Mówiłam cicho i byłam nieco zachrypnięta,
ale nic poza tym. - Myślałam, że będzie gorzej - przyznałam.
Taka była
prawda. Funkcjonowałam wręcz napięta niczym struna, oczekując nagłej fali bólu,
której siła wykraczałaby poza to, co byłam w stanie sobie wyobrazić. Notabene
nie zawiodłam się na tym, że przechodziłam to łagodniej.
- Możliwe,
że przechodzisz to inaczej - stwierdził, uważnie mi się przyglądając. - Raczej
nie było dotąd przypadku przemiany człowieka w dhampira, więc do końca nie
wiadomo czego powinniśmy się spodziewać.
Chwilę się
nad czymś zastanawiał, po czym wstał i podszedł do torby, którą zostawił przy
drzwiach. Obserwowałam go, jednocześnie skupiając się na tym, że przeszła mnie
fala ciepła, która na pewno nie była związana z tym, że "płonęłam", a
po przemianie moja temperatura miała ulec zmianie. Byłam pewna, że gdybym nie
przechodziła właśnie wykończającej mnie przemiany, odczułabym nagłe osłabienie.
Przeczucie?
Poczułam,
że zaczynam wpadać w panikę. Co jeśli miało się wkrótce wydarzyć coś złego, bo
nie zdążyłam na czas? Bo nie przyszłam i tym samym ściągnęłam na nas wszystkich
śmierć?
Przegrałam.
Przegrałam
wszystko!
Nie mogłam
uwierzyć, że moja wewnętrzna walka toczy się jedynie w moim umyśle. I że nie
zaczęłam krzyczeć i wić się ze świadomością tego, co właśnie zrobiłam.
Przegrałam.
Jednak coś
mnie powstrzymało. Jakaś część mojej świadomości podpowiadała mi, że nie
powinnam panikować. I zrozumiałam dlaczego - objawy nie były zbyt silne, to nie
miało być nic ważnego. Osobiste ostrzeżenie wyłącznie dla mnie, nic więcej. Nie
wiedziałam jeszcze czego dotyczy, ale czułam, że wszystko zaraz się wyjaśni. I
faktycznie tak się stało.
Carlisle
zaraz do mnie wrócił. Zdziwiło mnie, że wziął ze sobą strzykawkę, ale nic nie
powiedziałam. Nie bałam się igły, a w moim obecnym stanie, pewnie nawet nie
poczułabym ukłucia.
- Spróbuję
podać ci morfinę - wyjaśnił, delikatnie prostując mi rękę w łokciu. -Powinna
zadziałać zwłaszcza, że twojej przemiany nie wywołuje jad.
Rozumiałam
o co mu chodzi - znałam w końcu historię Emmetta. Wiedziałam, że środki
przeciwbólowe nie zadziałały, bo jad znacznie szybciej rozszedł się po ciele,
blokując działanie leku. U mnie chyba faktycznie wyglądało to inaczej. A na
dodatek była szansa bym przeszła to wszystko łagodniej i...
NIE!,
rozległo się w moim umyśle. Mentalny krzyk sprzeciwu nienależący do mnie. Obca
myśl w moim umyśle. Moja i jednocześnie nie moja. Ale moje ciało automatycznie
jej się podporządkowało; zupełnie machinalnie wyrwałam dłoń z uścisku ojca, nie
pozwalając na wstrzyknięcie leku. Choć do końca tego nie rozumiałam,
wiedziałam, że mogę zaufać swojej intuicji.
- To nie
jest dobry pomysł - wyjaśniłam pośpiesznie. Momentalnie poczułam się strasznie
głupio. Pozornie wszystko miało sens, chciał mi pomóc. A ja nawet nie
potrafiłam wyjaśnić swojej reakcji. Swoje przeczucia na razie wolałam zachować
dla siebie; poza tym coś podpowiadało mi, że na razie muszę trzymać język za
zębami. Bo mogli mi nie uwierzyć - sama miałam wątpliwości co do swojego niby
daru. Musiałam poczekać do końca przemiany, aż wszystkie moje umiejętności się
ustabilizują.
- Bello,
wiem, że wszystko cię boli, ale to ci pomoże - zapewnił mnie Carlisle.
Niepewnie nachylił się nade mną i uspokajająco pogładził mnie po włosach.
Pokręciłam jedynie głową; nie mogłam uwierzyć, że uznali, że moim największym
problemem jest obecność strzykawki. Bynajmniej nigdy nie bałam się igły i nie
zamierzałam panikować na jej widok. Jedynie podporządkowywałam się swojemu
przeczuciu. Nie mogłam jednak tak tego wyjaśnić, więc nie powiedziałam nic.
Doktor spojrzał
na mnie bezradnie; nigdy nie popierał rozwiązań na siłę i byłam pewna, że
będzie próbował przekonać mnie w inny sposób. Nie przewidziałam jednak, że
Edward postanowi się w to zaangażować, nie małym zaskoczeniem więc było dla
mnie, gdy nagle chwycił mnie za nadgarstek. Jakby mi na złość, moje serce
przyśpieszyło jeszcze bardziej, w odpowiedzi na ten prosty gest. Zwłaszcza, że
doskonale wiedziałam dlaczego to zrobił. Spojrzałam na niego wilkiem i
spróbowałam wyszarpnąć dłoń. Bez skutku.
- Ma
gorączkę - mruknął miedzianowłosy, jak gdyby to miało równać się z tym, że nie
mogę sama podjąć żadnej decyzji. Najgorsze, że kochałam go. Kochałam mimo tej
wielkiej wady jaką było jego mniemanie, że wie wszystko lepiej. Denerwowało
mnie to zwłaszcza, gdy próbował kontrolować moją osobę, ale bynajmniej nie
osłabiło tego, co do niego czułam.
Poczułam
jego intensywne spojrzenie na sobie. Uniosłam nieco głowę i spojrzałam prosto w
jego złociste tęczówki. Wciąż czułam jego uścisk na nadgarstku; jego spojrzenie
zawierało zaś niemą prośbę, było wręcz hipnotyzujące. To było niczym
niewerbalna walka między nami. Walka, którą on wygrywał.
Aż w końcu
przegrałam. Znowu. Byłam zbyt słaba by mu się przeciwstawić. Odwróciłam wzrok,
nie mogąc znieść jego palącego spojrzenia, nie mogąc mu niczego odmówić.
Zarówno fizycznie jak i psychicznie byłam słaba. Nie potrafiłam osiągnąć
niczego, co sobie zaplanowałam.
Przegrałam.
- Dobrze -
niemalże warknęłam. Odwróciłam głowę, przytulając twarz do oparcia kanapy by
już na nikogo nie patrzeć. Zwłaszcza na N i e g o. Bo znał mnie zbyt dobrze i
miał nade mną absolutną władzę. Po prostu nie potrafiłam z nim walczyć. Nie
teraz.
Poczułam,
że Carlisle bierze mnie za rękę. Wiedziałam, że to on a nie Edward. Swoją
drogą, jakże irytujące było to, że jak ostatnia paranoiczka wyczulona byłam na
dotyk tej właśnie jednej osoby. Edwarda.
Właściwie
nie poczułam kiedy ojciec wbił igłę w zgięcie mojej ręki. Nie musiałam jednak
długo czekać by pojąć dlaczego miałam przeczucie dotyczące morfiny. Zwłaszcza
że lek błyskawicznie rozszedł się po moim ciele, dając zupełnie odwrotny efekt.
Pożar w moim ciele wzmógł się, dopiero teraz ukazując całą swoją moc. Nie
miałam okazji by krzyknąć, nie mogłam nawet się ruszyć. Moje powieki opadły, a
mnie pochłonęła ciemność.
Sekundy...
Minuty...
Godziny...
Dni...
Praktycznie
już ich nie rozróżniałam. Byłam jakby w zupełnie innej rzeczywistości. Nic nie
widziałam, nie słyszałam... Nie czułam nic, tylko ból. Już nawet nie myślałam i
chyba tylko to było plusem całej tej sytuacji. Brak wspomnień i myśli był wart
swojej ceny, którą stanowiło jeszcze większe cierpienie.
Morfina
zadziałała. Ale zupełnie inaczej niż powinna. Sparaliżowała mnie, ciągnęła w
dół, w ciemność, która mnie otaczała. Była ciężarem, który mnie przytłaczał,
nie pozwalając powrócić do rzeczywistości. Obudzić. Odcinała wszystkie zmysły,
pozostawiając jedynie ból, który dodatkowo podsycała. Kilkakrotnie zdarzyło
się, że wszystko słabło i wracałam do siebie, ale wtedy dostawałam kolejną
dawkę leki i ponownie odpływałam w niebyt - błędne koło, ot co!. Myśleli, że to
mi pomaga; w końcu z pozoru zdawało się, że spokojnie spałam. W końcu Edward
nie czytał mi w myślach, Jasper nie kontrolował moich emocji - nikt nie mógł
stwierdzić, że coś jest nie tak.
Kolejny raz
poczułam jak ból opuszcza moje ciało, jak odzyskuję świadomość i zaczynam
wyrywać się z nicości. Nijak na to zareagowałam; zaraz i tak miałam odstać
kolejną dawkę morfiny i wrócić do poprzedniego stanu. Ale tym razem było
inaczej. Nagle poczułam się tak, jak gdyby zdjęto ze mnie olbrzymi ciężar.
Pierwszy raz od ostatnich kilku dni (dni? a może tygodni? - nie wiedziałam)
mogłam się poruszyć. Nie odważyłam się jednak chociażby drgnąć.
Coś
dziwnego działo się z moim sercem. Przyśpieszyło; zaczęło łomotać jak szalone,
jak gdyby w ciągu kilku minut zapragnęło zaliczyć więcej uderzeń niż w ciągu
całego życia u zwykłego człowieka. Słyszałam jedynie ten jeden dźwięk, z trudem
udało mi się uchwycić coś jeszcze. Coś jakby... kroki. I to nie jednej, a kilku
osób. Siedmiu. Wkrótce poczułam intensywnie słodką woń i zaczęłam się domyślać
co dzieje się wokół mnie.
Moje serce
pracowało niczym mały silniczek. Jego uderzenie były wręcz bolesne, a cały
ogień, który do tej pory porażał całe moje ciało zdawał się skupić na tym
jednym najważniejszym organie. I nagle wygasł. Po prostu uleciał, a moje serce
raptownie zwolniło; ustabilizowało się, znajdując jeden stały rytm - szybszy
niż i człowieka, raczej podobny do łomotania serduszka ptaka.
Poczułam
spokój. Spokój jakiego nie zaznałam od dawna. Czułam się cudownie i zdawało
się, że wcale nie spędziłam kilku ostatnich dni cierpiąc katusze. Mój umysł był
całkowicie wolny od wszelkich myśli, a na dodatek miałam w nim tyle miejsca....
Siłą
zmusiłam się do skupienia na tym co tu i teraz. Zwłaszcza, że uświadomiłam
sobie iż nikt prócz mnie nie oddycha.
Odważyłam
się otworzyć oczy.
Przemiana
dobiegła końca.
OMG!!Rozdział jest" The Best " .Pozdrówki
OdpowiedzUsuń