poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Jeden

Jeden.
Przemiana

Przegrałam.
Towarzyszyło mi jedynie to krótkie stwierdzenie i ból, który powoli porażał całe moje ciało. Porównanie go do niewidzialnego ognia było słuszne i jak najbardziej trafne. Fale cierpienia, które raz po raz przechodziły przeze mnie, podobne były właśnie do pożaru. Ból pojawił się w jednym konkretnym miejscu i niczym prawdziwy płomień rozprzestrzeniał się co raz bardziej i bardziej, aż w końcu był już tylko on.
On i jedna krótka myśl.
Przegrałam.
Nie wiedziałam co sprawia większy ból - przemiana czy świadomość, że zawiodłam; chyba oba te czynniki w swojej mocy były równie bolesne i potężne, a połączone osiągały apogeum swojej mocy.
Opadłam bezradnie w ramionach Edwarda. Pozwalałam mu zabrać się do domu nawet nie spróbowawszy zmusić swojego sparaliżowanego bólem ciała do najmniejszego protestu. Doznałam wręcz niemałej ulgi, gdy złapał mnie, chroniąc przed upadkiem. Sama jego bliskość, jego marmurowe ramiona wystarczyły by w pewnym stopniu uśmierzyć ból. I sprawić bym w jednej chwili zapomniała o tym, co miałam zrobić. By wszystkie argumenty, które wysnułam będąc jeszcze w swoim pokoju całkowicie straciły sens.
Przegrałam. Przegrałam z samą sobą nie podjąwszy nawet walki. Chyba podświadomie od samego początku szukałam powodu by zostać, a gdy takowy się pojawił, uchwyciłam się go kurczowo.
Złośliwa, irytująca, wredna, nieczuła Isabel, opisałam się kiedyś Emmettowi. Teraz do tego opisu miał zostać dodany jeszcze jeden przymiotnik.
Egoistyczna.
Nic dodać, nic ująć - byłam egoistką. Mogłam jednak poradzić coś na to, że chciałam żyć? Że kochałam i pragnęłam bliskości tych kilku ważnych dla mnie osób? Mogłam wyrzucać sobie, że traciłam czas siedząc bezczynnie w pokoju i nie myśląc o tym, że w każdej chwili mogła się zacząć moja przemiana? Oczywiście, że nie. Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam egoistką. Bo wiedziałam - po prostu wiedziałam - że w otoczeniu rodziny nie będę w stanie ponownie zdobyć się na coś podobnego. A miałam mieć jeszcze szansę. Trzy dni wyznaczone w liście wciąż były aktualne.
Balansowałam na granicy jawy i snu. Chciałam odpłynąć w niebyt, chociaż na chwilę odciąć się od tego, co działo się wokół mnie oraz od natłoku myśli wirujących w mojej głowie. Uparcie jednak wracałam do rzeczywistości; nie przegapiłam więc momentu, w którym Edward wniósł mnie do domu.
Mimo że byłam skołowana i umęczona wciąż wzmagającym się bólem dotarło do mnie jak niewiele czas zajęły mi te przemyślenia. Raptem kilka minut, a ja już miałam tego wszystkiego dość. Poczułam strach i coś przewróciło mi się w żołądku, gdy uświadomiłam sobie, że będę musiała to znosić przez kilka dni.
Nie godzin.
Nie minut.
Dni.
Edward ułożył mnie na kanapie z której chwilę wcześniej umknęły zaskoczone Alice i Esme. Mimo stanu w którym się znajdowałam, mój organizm zareagował automatycznie - gdy tylko Edward mnie puścił, zaczęłam tęsknić. Ból zdawał się wzmóc, jak gdyby lodowate ramiona miedzianowłosego były środkiem przeciwbólowym. Jakby właśnie ten wampir był moim lekarstwem. Moim osobistym lekarstwem na wszystko. Ledwo powstrzymałam się by nie zacząć krzyczeć i błagać by wrócił do mnie. O to by przy mnie był i uśmierzał moje cierpienie swoim dotykiem. Samą swoją obecnością.
Potrzebowałam go niczym życiodajnego tlenu i wręcz nie mogłam uwierzyć, że nie dostrzegłam tego wcześniej. Wzbraniałam się przed zmianami i prawdziwymi uczuciami, chcąc za wszelką cenę zatrzymać choć część mojego dawnego życia, które z dnia na dzień zaczynałam tracić. Ufałam i lgnęłam do tego co znałam, odcinając się od wszystkiego co obce - nawet jeśli było to dla mnie dobre. Popełniałam błąd za błędem; nie potrafiłam dostrzec złych rzeczy, które działy się wokół mnie.
Chyba od samego początku w jakiś sposób, zupełnie nieświadomie, broniłam się przed prawdą. Choć żyłam wśród wampirów i wiedziałam, że sama mam się stać kimś pośrednim pomiędzy nimi a ludźmi, nie docierała do mnie powaga całej tej sytuacji. Pojęłam to zbyt późno, gdy było już po wszystkim i nic nie miało dać się już zmienić.
- Co z Bellą? - usłyszałam pytanie Emmetta. Dostrzegłam go w progu salonu w towarzystwie Rosalie i Jasera; po minach tamtej dwójki domyśliłam się, że oni raczej już pojęli co się ze mną dzieje. Krótka odpowiedź mojego sterującego emocjami brata tylko to potwierdziła.
- Przemienia się.
Powoli schodzili się wszyscy; brakowało jedynie Carlisle'a, który był jeszcze w szpitalu. Z tego jednak co do mnie docierało kojarzyłam, że ktoś już po niego zadzwonił. Nie było takiej potrzeby - w końcu od dawna było wiadomo, że do czegoś takiego dojdzie. Nie miałam jednak stać się wampirem, więc raczej oczywiste było, że nie wiedzieli jak się zachować.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - Esme zdecydowała się do mnie podejść. Przysiadła na krawędzi kanapy i bardzo niepewnie, jak gdyby bojąc się, że sprawi mi tym większy ból, dotknęła mojego czoła. Jej obawy były zbędne, bo dotyk lodowatej skóry jedynie przynosił mi ulgę; niezbyt wyczuwalną, ale jednak w jakimś stopniu tłumił szalejący w moim ciele pożar.
Chciałam zapewnić mamę, że wiem. Bo nie miałam wątpliwości, że wszystko skończy się dobrze - bynajmniej póki nie dosięgną nas skutki mojej porażki. A może nie wszystko było stracone? Nie odezwałam się jednak w obawie, że ból przybierze na sile, a ja nie wytrzymam i zacznę się wić i krzyczeć w agonii. Nie mogłam pozwolić sobie choć na chwilę słabości.
Esme zrozumiała mnie bez zbędnych słów. Uśmiechnęła się lekko i odgarnąwszy mi włosy z twarzy, pocałowała mnie lekko w czoło. Poczułam się znacznie lepiej. Co prawda jedynie w sensie psychicznym, ale zawsze. Świadomość, że są ze mną moi najbliżsi, a Edward wciąż znajdował się blisko mnie pozwalała mi zapomnieć o tym, co do niedawna tak bardzo mi ciążyło.
Minuty leciały. Praktycznie straciłam poczucie czasu. Pozostali rozmawiali o czymś cicho, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Skupiałam się przede wszystkim na tym by leżeć spokojnie i nie myśleć o tym, co działo się ze mną. podświadomie rozkoszowałam się też bliskością pewnego miedzianowłosego wampira, który w pewnym momencie usiadł przy mnie i chyba zupełnie nieświadomie przeczesywał palcami moje włosy. W duchu błogosławiłam obecność tej tajemniczej siły, która sprawiała, że ani Edward, ani Jasper nie mogli dowiedzieć się jak wpływa na mnie ten zwykły gest.
Z tego dziwnego letargu, podczas którego tłumiłam ból, skupiając się na obecności i dotyku ukochanego, wyrwało mnie przybycie Carlisle'a. Na nieszczęście nie tylko mnie, bo i Edward uświadomił sobie co robi - pośpiesznie zabrał dłoń i spojrzał na mnie nieco speszony. Cholera..., pomyślałam zrezygnowana; nie powstrzymałam grymasu niezadowolenia, który na moje szczęście został odebrany inaczej, doktor bowiem zaraz znalazł się przy mnie.
- Jak się czujesz? - zapytał natychmiast; po jego tonie poznałam jednak, że nie oczekiwał ode mnie odpowiedzi, jeśli nie byłam w stanie się odezwać. Zacisnął dłoń na moim nadgarstku, badając mi puls. Wcale nie wydawał się zaskoczony tym, że moje serce bije przynajmniej dwa razy szybciej.
- Wszystko mnie boli - zaryzykowałam. Z ulgą i niejakim zaskoczeniem odkryłam, że mówienie nie sprawia mi większych trudności. Mówiłam cicho i byłam nieco zachrypnięta, ale nic poza tym. - Myślałam, że będzie gorzej - przyznałam.
Taka była prawda. Funkcjonowałam wręcz napięta niczym struna, oczekując nagłej fali bólu, której siła wykraczałaby poza to, co byłam w stanie sobie wyobrazić. Notabene nie zawiodłam się na tym, że przechodziłam to łagodniej.
- Możliwe, że przechodzisz to inaczej - stwierdził, uważnie mi się przyglądając. - Raczej nie było dotąd przypadku przemiany człowieka w dhampira, więc do końca nie wiadomo czego powinniśmy się spodziewać.
Chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym wstał i podszedł do torby, którą zostawił przy drzwiach. Obserwowałam go, jednocześnie skupiając się na tym, że przeszła mnie fala ciepła, która na pewno nie była związana z tym, że "płonęłam", a po przemianie moja temperatura miała ulec zmianie. Byłam pewna, że gdybym nie przechodziła właśnie wykończającej mnie przemiany, odczułabym nagłe osłabienie.
Przeczucie?
Poczułam, że zaczynam wpadać w panikę. Co jeśli miało się wkrótce wydarzyć coś złego, bo nie zdążyłam na czas? Bo nie przyszłam i tym samym ściągnęłam na nas wszystkich śmierć?
Przegrałam.
Przegrałam wszystko!
Nie mogłam uwierzyć, że moja wewnętrzna walka toczy się jedynie w moim umyśle. I że nie zaczęłam krzyczeć i wić się ze świadomością tego, co właśnie zrobiłam.
Przegrałam.
Jednak coś mnie powstrzymało. Jakaś część mojej świadomości podpowiadała mi, że nie powinnam panikować. I zrozumiałam dlaczego - objawy nie były zbyt silne, to nie miało być nic ważnego. Osobiste ostrzeżenie wyłącznie dla mnie, nic więcej. Nie wiedziałam jeszcze czego dotyczy, ale czułam, że wszystko zaraz się wyjaśni. I faktycznie tak się stało.
Carlisle zaraz do mnie wrócił. Zdziwiło mnie, że wziął ze sobą strzykawkę, ale nic nie powiedziałam. Nie bałam się igły, a w moim obecnym stanie, pewnie nawet nie poczułabym ukłucia.
- Spróbuję podać ci morfinę - wyjaśnił, delikatnie prostując mi rękę w łokciu. -Powinna zadziałać zwłaszcza, że twojej przemiany nie wywołuje jad.
Rozumiałam o co mu chodzi - znałam w końcu historię Emmetta. Wiedziałam, że środki przeciwbólowe nie zadziałały, bo jad znacznie szybciej rozszedł się po ciele, blokując działanie leku. U mnie chyba faktycznie wyglądało to inaczej. A na dodatek była szansa bym przeszła to wszystko łagodniej i...
NIE!, rozległo się w moim umyśle. Mentalny krzyk sprzeciwu nienależący do mnie. Obca myśl w moim umyśle. Moja i jednocześnie nie moja. Ale moje ciało automatycznie jej się podporządkowało; zupełnie machinalnie wyrwałam dłoń z uścisku ojca, nie pozwalając na wstrzyknięcie leku. Choć do końca tego nie rozumiałam, wiedziałam, że mogę zaufać swojej intuicji.
- To nie jest dobry pomysł - wyjaśniłam pośpiesznie. Momentalnie poczułam się strasznie głupio. Pozornie wszystko miało sens, chciał mi pomóc. A ja nawet nie potrafiłam wyjaśnić swojej reakcji. Swoje przeczucia na razie wolałam zachować dla siebie; poza tym coś podpowiadało mi, że na razie muszę trzymać język za zębami. Bo mogli mi nie uwierzyć - sama miałam wątpliwości co do swojego niby daru. Musiałam poczekać do końca przemiany, aż wszystkie moje umiejętności się ustabilizują.
- Bello, wiem, że wszystko cię boli, ale to ci pomoże - zapewnił mnie Carlisle. Niepewnie nachylił się nade mną i uspokajająco pogładził mnie po włosach. Pokręciłam jedynie głową; nie mogłam uwierzyć, że uznali, że moim największym problemem jest obecność strzykawki. Bynajmniej nigdy nie bałam się igły i nie zamierzałam panikować na jej widok. Jedynie podporządkowywałam się swojemu przeczuciu. Nie mogłam jednak tak tego wyjaśnić, więc nie powiedziałam nic.
Doktor spojrzał na mnie bezradnie; nigdy nie popierał rozwiązań na siłę i byłam pewna, że będzie próbował przekonać mnie w inny sposób. Nie przewidziałam jednak, że Edward postanowi się w to zaangażować, nie małym zaskoczeniem więc było dla mnie, gdy nagle chwycił mnie za nadgarstek. Jakby mi na złość, moje serce przyśpieszyło jeszcze bardziej, w odpowiedzi na ten prosty gest. Zwłaszcza, że doskonale wiedziałam dlaczego to zrobił. Spojrzałam na niego wilkiem i spróbowałam wyszarpnąć dłoń. Bez skutku.
- Ma gorączkę - mruknął miedzianowłosy, jak gdyby to miało równać się z tym, że nie mogę sama podjąć żadnej decyzji. Najgorsze, że kochałam go. Kochałam mimo tej wielkiej wady jaką było jego mniemanie, że wie wszystko lepiej. Denerwowało mnie to zwłaszcza, gdy próbował kontrolować moją osobę, ale bynajmniej nie osłabiło tego, co do niego czułam.
Poczułam jego intensywne spojrzenie na sobie. Uniosłam nieco głowę i spojrzałam prosto w jego złociste tęczówki. Wciąż czułam jego uścisk na nadgarstku; jego spojrzenie zawierało zaś niemą prośbę, było wręcz hipnotyzujące. To było niczym niewerbalna walka między nami. Walka, którą on wygrywał.
Aż w końcu przegrałam. Znowu. Byłam zbyt słaba by mu się przeciwstawić. Odwróciłam wzrok, nie mogąc znieść jego palącego spojrzenia, nie mogąc mu niczego odmówić. Zarówno fizycznie jak i psychicznie byłam słaba. Nie potrafiłam osiągnąć niczego, co sobie zaplanowałam.
Przegrałam.
- Dobrze - niemalże warknęłam. Odwróciłam głowę, przytulając twarz do oparcia kanapy by już na nikogo nie patrzeć. Zwłaszcza na N i e g o. Bo znał mnie zbyt dobrze i miał nade mną absolutną władzę. Po prostu nie potrafiłam z nim walczyć. Nie teraz.
Poczułam, że Carlisle bierze mnie za rękę. Wiedziałam, że to on a nie Edward. Swoją drogą, jakże irytujące było to, że jak ostatnia paranoiczka wyczulona byłam na dotyk tej właśnie jednej osoby. Edwarda.
Właściwie nie poczułam kiedy ojciec wbił igłę w zgięcie mojej ręki. Nie musiałam jednak długo czekać by pojąć dlaczego miałam przeczucie dotyczące morfiny. Zwłaszcza że lek błyskawicznie rozszedł się po moim ciele, dając zupełnie odwrotny efekt. Pożar w moim ciele wzmógł się, dopiero teraz ukazując całą swoją moc. Nie miałam okazji by krzyknąć, nie mogłam nawet się ruszyć. Moje powieki opadły, a mnie pochłonęła ciemność.

Sekundy...
Minuty...
Godziny...
Dni...
Praktycznie już ich nie rozróżniałam. Byłam jakby w zupełnie innej rzeczywistości. Nic nie widziałam, nie słyszałam... Nie czułam nic, tylko ból. Już nawet nie myślałam i chyba tylko to było plusem całej tej sytuacji. Brak wspomnień i myśli był wart swojej ceny, którą stanowiło jeszcze większe cierpienie.
Morfina zadziałała. Ale zupełnie inaczej niż powinna. Sparaliżowała mnie, ciągnęła w dół, w ciemność, która mnie otaczała. Była ciężarem, który mnie przytłaczał, nie pozwalając powrócić do rzeczywistości. Obudzić. Odcinała wszystkie zmysły, pozostawiając jedynie ból, który dodatkowo podsycała. Kilkakrotnie zdarzyło się, że wszystko słabło i wracałam do siebie, ale wtedy dostawałam kolejną dawkę leki i ponownie odpływałam w niebyt - błędne koło, ot co!. Myśleli, że to mi pomaga; w końcu z pozoru zdawało się, że spokojnie spałam. W końcu Edward nie czytał mi w myślach, Jasper nie kontrolował moich emocji - nikt nie mógł stwierdzić, że coś jest nie tak.
Kolejny raz poczułam jak ból opuszcza moje ciało, jak odzyskuję świadomość i zaczynam wyrywać się z nicości. Nijak na to zareagowałam; zaraz i tak miałam odstać kolejną dawkę morfiny i wrócić do poprzedniego stanu. Ale tym razem było inaczej. Nagle poczułam się tak, jak gdyby zdjęto ze mnie olbrzymi ciężar. Pierwszy raz od ostatnich kilku dni (dni? a może tygodni? - nie wiedziałam) mogłam się poruszyć. Nie odważyłam się jednak chociażby drgnąć.
Coś dziwnego działo się z moim sercem. Przyśpieszyło; zaczęło łomotać jak szalone, jak gdyby w ciągu kilku minut zapragnęło zaliczyć więcej uderzeń niż w ciągu całego życia u zwykłego człowieka. Słyszałam jedynie ten jeden dźwięk, z trudem udało mi się uchwycić coś jeszcze. Coś jakby... kroki. I to nie jednej, a kilku osób. Siedmiu. Wkrótce poczułam intensywnie słodką woń i zaczęłam się domyślać co dzieje się wokół mnie.
Moje serce pracowało niczym mały silniczek. Jego uderzenie były wręcz bolesne, a cały ogień, który do tej pory porażał całe moje ciało zdawał się skupić na tym jednym najważniejszym organie. I nagle wygasł. Po prostu uleciał, a moje serce raptownie zwolniło; ustabilizowało się, znajdując jeden stały rytm - szybszy niż i człowieka, raczej podobny do łomotania serduszka ptaka.
Poczułam spokój. Spokój jakiego nie zaznałam od dawna. Czułam się cudownie i zdawało się, że wcale nie spędziłam kilku ostatnich dni cierpiąc katusze. Mój umysł był całkowicie wolny od wszelkich myśli, a na dodatek miałam w nim tyle miejsca....
Siłą zmusiłam się do skupienia na tym co tu i teraz. Zwłaszcza, że uświadomiłam sobie iż nikt prócz mnie nie oddycha.
Odważyłam się otworzyć oczy.
Przemiana dobiegła końca.

1 komentarz:



After We Fall
stories by Nessa