wtorek, 2 kwietnia 2013

Dwadzieścia trzy

Dwadzieścia trzy.
Alaska

Śnieg zdawał się być wszędzie. Śnieg, a co za tym idzie - niczym nieograniczona biel. Całe jego stosy rysowały się na poboczach drogi, wręcz rażąc swą nieskazitelną barwą, kiedy reflektory pędzącego samochodu oświetlały zimowy krajobraz Alaski.
Rezerwat Denali prezentował się niezwykle okazale, nawet po zajściu słońca, kiedy jedynym źródłem światła - prócz samochodowych lamp, choć i te nie były wampirom potrzebne - stały się srebrzące się na nocnym niebie gwiazdy i cienki sierp księżyca. Sklepienie było wyjątkowo czyste, ale choć śnieg przestał sypać, czułam, że jedynie kwestią czasu jest rozpętanie się kolejnej obfitej zamieci.
Zadrżałam, kiedy Edward delikatnie musnął dłonią moje ramię. Oderwałam wzrok od okna i spojrzałam na niego. Ogrzewanie w aucie było włączone; było parno - szyby raz po raz pokrywały się parą, co bynajmniej nie rozpraszało uwagi kierującego wampira. Nie mogłam jednak nie zareagować na lodowaty dotyk, który w parze z chłodem na zewnątrz sprawiał, że robiło mi się zimno.
- Lepiej patrz na drogę - mruknęłam bez entuzjazmu, próbując wmówić sobie, że temperatura na zewnątrz wcale nie spadła poniżej zera.
Cholera, byłam pół-wampirem; moje ciało miało dobrych trzydzieści osiem stopni. Wychowywałam się w Phoenix, jednym z najgorętszych miast, w którym podczas zimy temperatura była wyższa niż latem w Forks. Ledwo przywykłam do klimatu stanu Waszyngton, a teraz oczekiwano ode mnie, że wytrzymam na Alasce?!
Mimochodem pomyślałam o jakże różnej ode mnie Melindzie. Moja nieżyjąca przyjaciółka byłaby z pewnością zachwycona śniegiem i prawdziwą zimą - pewnie wirowałaby dookoła, wystawiając twarz w stronę nieba i radując się każdą śnieżynką. Próbowałaby nakłonić mnie do śmiechu i wspólnej zabawy, raz po raz powtarzając, że po prostu nie wyobraża sobie jak można nie lubić tego miękkiego puchu. Przy niej może nawet bym się przełamała i jakoś entuzjastyczniej podeszła do mrozu, rozgrzewając się samą jej radością.
Ale jej tutaj nie było. Nigdy więcej nie miało jej być. Nawet najstaranniejsze wyobrażenia nie miały sprawić, że poczuję się w jak jej towarzystwie, podobnie jak najgorętsze myśli nie mogły mnie rozgrzać. W tym momencie niechętnie musiałam zgodzić się z tym, co zawsze powtarzali Wingerowie: najwyraźniej faktycznie byłam całkiem pozbawiona wyobraźni.
- Bello, wiesz jakie są szansę na to, że spowoduję wypadek? - Edward parsknął śmiechem i z powątpieniem spojrzał na moje zapięte pasy.
Spojrzałam na niego urażona.
- Nie zapominaj, że zaledwie kilka tygodni temu byłam człowiekiem - rzuciłam, broniąc swoich przyzwyczajeń. - Poza tym jeździsz jak wariat, a po twojej wypowiedzi wnioskuję, że jednak istnieje taka możliwość, nawet jeśli bardzo mało prawdopodobna.
Zauważyłam, że wywraca oczami, co w jednakowym stopniu doprowadzało mnie do szału i sprawiało, że nie potrafiłam się na niego porządnie zezłościć - w końcu sama nie raz reagowałam podobnie, hipokryzją więc byłoby komentowanie takiego zachowania.
- Jeśli nawet, ucierpiałby jedynie samochód i to, co na niego wpadnie - przyznał w końcu, "na odczepnego".
- I ja przy okazji - dorzuciłam, choć osobiście nie miałam nic przeciwko jego stylowi jazdy. Byłam przekonana, że doskonale, ale i tak spojrzał na mnie nieco speszony.
- Wyciągnąłbym cię z auta, zanim doszłoby do zderzenia - zapewnił z przekonaniem, dostrzegłam jednak, że wskazówka szybkościomierza przesunęła się odrobinę w lewo. Nie powstrzymałam się od złośliwego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
- Mój ty bohaterze - rzuciłam z przekąsem, ponownie odwracając się w stronę okna.
Przez chwilę jechaliśmy w całkowitej ciszy, przerywanej jedynie miarowym warkotem silnika srebrnego Volvo. Znów zaczynałam zatracać się w swoich myślach, byłam jednak na tyle przytomna, by wiedzieć, że Edward raz po raz spogląda w moją stronę.
- Nie masz humor - powiedział w końcu. To było stwierdzenie, ja jednak i tak skinęłam potwierdzająco głową. - Czym się martwisz, kochanie? - zapytał spokojnym, pełnym ciepła tonem.
W jednej chwili z rozbawionego i skorego do żartów, stał się zatroskanym i poważnym rozmówcą, co na chwilę mnie zdezorientowało. Wciąż nie potrafiłam przywyknąć do nagłych zmian nastrojów nieśmiertelnych - jak na ironię, bo tą cechą również w tym momencie się odznaczałam.
Zawahałam się przed udzieleniem odpowiedzi, miałam bowiem wiele różnych powodów do zmartwień.
Martwiło mnie, że Volturi w każdej chwili mogą wprowadzić w życie nowe intrygi, a ja nadal nie potrafiłam wykorzystać swojej tarczy i innych darów, by skutecznie bronić siebie i swoich bliskich. Moje umiejętności były praktycznie bezużyteczne w tej chwili, nasz wróg zaś potężny i doskonale zorganizowany.
Martwiło mnie, że musieliśmy wyprowadzić się z Forks z winy kogoś, kto nie powinien mieć żadnego wpływu na pakt zawarty pomiędzy Cullenami a watahą. Zwłaszcza, że kiedy Sam przywołał w myślach wampirzy zapach, który unosił się przy ciele zabitego mieszkańca rezerwatu, Edward z całkowitą pewnością stwierdził, że był to ktoś obcy - zupełnie nieznany mojej rodzinie, prawdopodobnie jakiś normand. Swoją drogą, obecność coraz to nowych nieśmiertelnych również była niepokojąca.
Martwiło mnie i polało za razem to, że prawdopodobnie moje stosunki z Jacobem zostały zerwane raz na zawsze, i to akurat wtedy, kiedy nabrałam nadziei na to, że jeszcze da się to wszystko naprawić. Wyprowadzka w tym momencie oznaczała ostateczność, bo do Forks mieliśmy najprawdopodobniej już nigdy nie wrócić - i to znów z mojej winy.
Miałam mnóstwo zmartwień, jednak tylko jednym z nich chciałam się teraz podzielić z Edwardem.
- Boję się, że mnie nie zaakceptują - wyznałam. Nie było to kłamstwem, a jedynie najmniej istotnym z moich problemów.
- Od kiedy to obawiasz się opinii naszych znajomych? - zapytał zaintrygowany; po jego głosie poznałam, że nie do końca wierzy w moje słowa, co bynajmniej ni sprawiło, że poczułam się urażona. Kiedy odwiedzili nas Carmen i Eleazar, zupełnie nie przejmowałam się tym, co pomyślą dobie na mój temat.
Ale czym innym była przelotna wizyta, a czym innym zamieszkanie z nowo poznanymi osobami, będącymi dla mojej rodziny niemal jej częścią; to chyba oczywiste, że obawiałam się takiego obrotu spraw.
Taka właśnie była propozycja Carmen: chciała byśmy na początek przenieśli się na Alaskę i zamieszkali z klanem Denali, przynajmniej do czasu aż sami czegoś nie zorganizujemy. Dom podobno był wystarczająco duży, by stać się czasowym rozwiązaniem problemu, zwłaszcza, że Quilauci dali nam do zrozumienia, że musimy zacząć działać i to natychmiast.
W końcu nie tak łatwo było załatwić formalności z przenosinami i kupnem czegoś własnego. Esme i Alice już przeglądały jakieś oferty, potrzebowały jednak czasu, by przygotować dom do użytku. Jak na razie wystarczyły trzy dni, by zorganizować przenosiny do Tanyi i jej rodziny.
Tanya.
Kolejne zmartwienie. Carmen zapewniała, że ona i jej siostry są bardzo zadowolone z tego, że Cullenowie zamieszkają na Alasce. Ufałam jej, coś jednak nie spodobało mi się w sposobie, w jaki spojrzała na Edwarda, kiedy to mówiła. Dopiero od Emmetta dowiedziałam się czegoś więcej o siostrach Denali (mój skory do plotek brat bardzo chętnie opowiedział mi o wszystkim, co chciałam wiedzieć), w tym tego, że przywódczyni klanu od zawsze podkochiwała się w moim partnerze - bez wzajemności, ale jednak. Podobno zdążyła już przywyknąć do tego, że między nimi do niczego nie dojdzie, nie byłam jednak tego taka pewna.
Tak czy inaczej, wolałam nie wiedzieć jak zareaguje na moją osobę i fakt, że jestem... drugą połówką Edwarda. (Słowo "dziewczyna wydawało mi się nieodpowiednie w świetle tego, co nas łączyło).
W jakimś stopniu bałam się, że piękna wampirzyca będzie jeszcze w stanie sprawić, że mój ukochany przestanie mnie kochać. Było to niemożliwe, wręcz nierealne w świetle tego, co miedzianowłosy powtarzał mi za każdym razem, różne lęki jednak czaiły się gdzieś w zakamarkach mojego umysłu, powoli wyniszczając mnie od środka.
Westchnęłam. Edward objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu, wpatrując się w drogę przed nami. W rym momencie nie potrafiłam sobie wyobrazić, że cokolwiek mogłoby zagrażać temu, co nas łączyło.
- Nie masz się czego obawiać - zapewnił mnie, delikatnie muskając wargami moje włosy i lekko masując moje ramie. - Z pewnością pokochają cię równie mocno jak my wszyscy - stwierdził.
Choć bardzo chciałam, by jego słowa były prawdziwe, w tym momencie nie potrafiłam mu zaufać.

Na miejsce dotarliśmy jako pierwsi, co było tylko i wyłącznie zasługą specyficznego stylu jazdy Edwarda. Byłam pod wrażeniem okazałości domu, który zajmowali Denalczycy. Ogromna biała rezydencja niemal wtapiała się w śnieżny krajobraz, otaczające go zaś drzewa sprawiały, że wyglądał niemal jak wyjęty z bajki. Pamiętam, że tego samego określenia użyłam do opisania domu Cullennów w Forks, czegoś jednak brakowało mi w tym miejscu, co sprawiało, że budynek oceniałam nieco mniej przychylnie niż ten należący do mojej rodziny. Prawdopodobnie chodziło o sentyment do tamtego małego miasteczka, które tak odmieniło moje życie, ale właściwie nie była tego pewna.
Bez pośpiechu i entuzjazmu wygramoliłam się z auta; zaraz wzdrygnęłam się z zimna, doznając niemałego szoku termicznego - różnica między dworem a wnętrzem auta wynosiła dobrych dwadzieścia stopni.
- Chodź do środka. Rzeczy przyniosę ci później - zachęcił mnie Edward, chcąc jak najszybciej zabrać mnie z tego mrozu.
Martwił się i choć niemożliwe było, bym się rozchorowała, gotów był zrobić wszystko, bylebym czuła się jak najbardziej komfortowo. Byłam mu za to wdzięczna, choć żałowałam nieco, że trzymał się w pewnym oddaleniu ode mnie, nie chcąc dodatkowo ciążyć mi chłodem swojej marmurowej skóry; byłam już tak przemarznięta, że pewnie i tak nie wyczułabym jego niskiej temperatury.
W wampirzym tempie pokonaliśmy odległość, która dzieliła nas od drzwi. Zawahałam się na chwilę, czując się nieco spięta przed spotkaniem z mieszkańcami. Omal nie krzyknęłam, kiedy drzwi otworzyły się bez ostrzeżenia. Edward posłał mi pokrzepiający, lekko może rozbawiony uśmiech, po czym skupił się na wampirzycach, które stały w progu.
Irinę rozpoznałam natychmiast, jako jedyna bowiem miała ciemne włosy; upięła je na czubku głowy w luźny kok, co sprawiało, że wyglądała wyjątkowo urodziwie. Zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno, kiedy dostrzegłam jej cienką bluzeczkę z rękawami zaledwie do łokci oraz jeansową spódniczkę. Wampiry nie odczuwały chłodu, co ta z sióstr Denali najwyraźniej skwapliwie wykorzystywała.
- Witaj Edwardzie! - Pierwsza odezwała się blondwłosa wampirzyca, wciąż zaciskająca dłoń na klamce; najwyraźniej to ona musiała nam otworzyć.
Kate, bo chyba tak miała na imię, od razu zasłużyła sobie na moją sympatię. Już na wstępie posłała mi promienny uśmiech, jej blond włosy zaś przywiodły mi na myśl płomienie, co było myślą nader przyjemną w panujących warunkach klimatycznych. Na sobie miała błękitny sweterek, doskonale podkreślający jej tym urody i o wiele bardziej pasujący do pogody.
Obie siostry odznaczały się oczywiście złocistymi tęczówkami, w sposób jasny świadczących o ich diecie. Obie też popatrzyły na mnie życzliwie, nie wrogo, co jedynie dodało mi pewności siebie.
- Wchodźcie, bo ona zaraz zamarznie - zachęciła Kate, odsuwając się, by wpuścić nas do środka. - Hej, Bella! - przywitała się ze mną, zamykając za nami drzwi.
Dopiero wtedy uściskała krótko najpierw mnie, a później Edwarda. W ślad za nią poszła Irina, poznałam jednak, że jest ona zdecydowanie mniej skłonna do okazywania uczuć, niż jej blondwłosa siostra.
- Gdzie reszta? - zapytała jedynie, prowadząc nas w stronę salonu.
Rozsiadła się na jednym z foteli, najwyraźniej oczekując, że będziemy zachowywać się w pełni swobodnie. Przy tych członkach klanu Denali, których do tej pory poznałam, wydawało się to jak najbardziej możliwe.
- Będą tu za jakiś kwadrans - zapewnił Edward, przyciągając mnie do siebie w jednoznacznym geście.
Siostry wymieniły krótkie spojrzenia, uśmiechając się do siebie, ja zaś poczułam, że w pełni tutaj pasuję. Zaakceptowały mnie.
- Jak zwykle pierwszy - skomentowała Kate. - Wszystko jest już gotowe. Naprawdę bardzo się cieszymy, że znów pomieszkamy trochę razem. Nie musicie się śpieszyć z szukaniem domu - zapewniła, przysiadając na podłokietniku fotela siostry.
- Jak prosiliście, zorganizowałyśmy wszystko, co niezbędne do waszego uczestnictwa w liceum. Carlisle też ma już zarezerwowane miejsce w pobliskim szpitalu - ucięła Irina. Po jej głosie poznała, że niezbyt rozumie po co nam ta cała integracja z ludzkim społeczeństwem, nie skomentowała jednak tego w żaden sposób; podejrzewałam, że już dawno przywykła do tego, że jej znajomi mają dość dziwne jak dla niej upodobania. - Nie wiem po co tak się z tym śpieszycie, ale w porządku - dodała, niejako potwierdzając moje przypuszczenia.
Edward skinął jej głową.
- Dziękujemy, Irino.
Obie wampirzyce i mój ukochany pogrążyli się w rozmowie. Przysłuchiwałam się jak Edward szczegółowo objaśnia siostrom moją sytuację i to, co ostatnio spotkało naszą rodzinę. Co jakiś czas wtrącałam swoje trzy grosze, nie mając nic przeciwko temu, by wiedziały o mnie wszystko. W końcu nieformalnie były dla Cullenów jak rodzina, sama więc starałam się je traktować w ten sposób. Akceptowały mnie i moje pochodzenie, co zdecydowanie ułatwiało mi wyobrażenie ich sobie w tej roli.
Przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że jednak mogę być tutaj w pełni szczęśliwa.
Przez chwilę.
- Edward!
Ze schodów doszedł nas dźwięczny głos jedynej Denalki, której jeszcze nie poznałam i z którą spotkania obawiałam się najbardziej. Tanya zgrabne zbiegła z ostatnich stopni; jej złociste, niemal pomarańczowe włosy falowały przy każdym ruchu, miodowe oczy połyskiwały radośnie. Była piękna i olśniewająca, co dodatkowo podkreślała dopasowana zielona sukienka, doskonale uwidaczniająca jej smukłą sylwetkę. Obawiałam się, że przyszła z myślą o konkretnej osobie i niestety nie myliłam się.
- Stęskniłam się za tobą! - zawołała śpiewnym głosem, w mgnieniu oka dopadając do Edwarda i wpadając mu w ramiona.
Nieco speszony uściskał ją krótki i pośpiesznie odsunął od siebie.
- Witaj, Tanyo - powiedział z typową dla siebie uprzejmością, ale bez choćby cienia entuzjazmu, którym promieniowała wampirzyca.
Wstałam, zajmując miejsce u boku ukochanego, chciałam bowiem, by pewne rzeczy stały się jasne już na samym wstępie. Edward musiał to pojąć albo myśleć podobnie, natychmiast bowiem objął mnie w pasie, mocno przygarniając do siebie.
- Poznaj, proszę, moją Bellę - powiedział, wyraźnie podkreślając dwa ostatnie słowa.
Zawistne spojrzenie wampirzycy dało mi do zrozumienia, że od tego momentu nasze relacje będą wyglądać bardzo interesująco. Super.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa