Dwadzieścia
osiem.
Cel
Miałam ochotę krzyczeć, płakać i wyklinać
wniebogłosy jednak obojętnie co bym nie
zrobiła, to i tak nie miało pomóc. Klęczałam pośród wysokiej trawy i błota,
absolutnie przemoczona i drżąca nawet mimo trzydziestostopniowego upału,
patrząc na bladą, woskową wręcz twarz Olivera. potrząsałam nim, raz po raz
powtarzałam jego imię i robiłam wszystko, byleby przypomnieć sobie wszystko, co
wiedziałam o reanimacji i postępowaniu w takich momentach, ale w głowie miałam
kompletną pustkę.
Jak mogłam zawodzić po tylu tygodniach spędzonych pod
jednym dachem z lekarzem? Co prawda nigdy nie miałam pociągu do medycyny i
zbytnio się pracą Carlisle'a nie interesowałam, ale to powinnam była wiedzieć.
Czy przypadkiem nie miałam takiego tematu na jednej z lekcji, jeszcze kiedy
uczyłam się w liceum w Phoenix? Pojedyncze sceny dawno zapomnianego dokumentu,
który znamienita większość przespała podczas zajęć, teraz przewijały mi się
przed oczami, jakby drwiąc z mojej bezsilności. Głupia Isabel, naiwna Isabel…
- Oliver, na litość Boską, w tej chwili wracaj do
mnie! - zażądałam bezsilnie, szarpiąc jego wilgotne ubranie. Głowa opadła mu na
bok, całkowicie poza jego kontrolą, z ust zaś wypłynęło odrobinę wody. Kaszlnął
i zakrztusił się, po czym znów znieruchomiał. - Ollie…
Jego reakcja nieco rozjaśniła mi w głowie. Przestałam
nim szarpać (teraz przypomniałam sobie, że gdyby coś obie złamał,
prawdopodobnie w ten sposób dodatkowo mogłabym uszkodzić mu kręgosłup) i
wziąwszy się w garść, ułożyłam go na boku, żeby był w stanie wykrztusić więcej
wody. Niewiele pomogło, dlatego ponownie przewróciłam go na plecy i spróbowałam
jedynej rzeczy, która przyszła mi do głowy - ucisków klatki piersiowej.
Reakcja była nagła, a ja omal nie popłakałam się z
ulgi, kiedy poderwał się i obrócił, żeby wypluć zalegającą mu w płucach wodę.
Zaczął kaszleć tak gwałtownie, jakby miał być w stanie wypluć własne płuca, ale
przynajmniej odzyskał przytomność i miałam pewność, że przeżyje. Nie
wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało, tym bardziej, że to przeze mnie
znalazł się w tym miejscu sam.
Opadł na plecy wymęczony i znieruchomiał. Przez moment
przyglądałam się jego klatce piersiowej - napawałam się biciem serca i
obserwowałam, jak jego klatka piersiową unosi się w coraz bardzij regularnych
odstępach. Milczałam przez kilka dobrych minut, zanim zdecydowałam się nad nim
nachylić.
- Ollie? - zapytałam cicho, bo oczy miał zamknięte i
nie byłam pewna, czy czasem nie zasnął.
Zamrugał nieprzytomnie i spojrzał na mnie nieco
błędnym wzrokiem. Jego oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania.
- Izadora… - wykrztusił zachrypniętym głosem i zaraz
urwał, żeby wykaszleć jeszcze trochę wody. Nawet się nie zdziwiłam, że pomylił
mnie z siostrą. - Jestem w niebie…
Nie miałam okazji stwierdzić czy powinnam go wyśmiać,
czy zachować powagę i coś wytłumaczyć, bowiem bez ostrzeżenia uniósł głowę i
łapczywie wpił się w moje usta. Całkowicie zesztywniałam, kiedy zaczął mnie
całować i dopiero po chwili byłam w stanie odepchnąć go od siebie. Być może był
osłabiony albo to ja użyłam zbyt wiele siły, ale upadł na plecy i jęknął
zaskoczony.
- Oliverze, natychmiast przestań! - sprowadziłam go na
ziemię, kiedy podchwyciłam jego zranione spojrzenie. - Przecież to ja!
Wytrzeszczył na mnie oczy, momentalnie odzyskując
przytomność. Zaraz usiadł i uniósł obie ręce w obronnym geście, zupełnie jakby
się spodziewał, że spróbuję go uderzyć.
- Bella? - Mogłabym przysiąc, że się zarumienił.
Momentalnie uciekł wzrokiem gdzieś w bok, żebym nie była w stanie patrzeć mu w
oczy. - A niech to… Znaczy, wiesz, że ja… Że… - Potrząsnął głową. - Co tutaj
robisz? - zapytał w końcu, decydując się na szybką zmianę tematu.
Bezwiednie dotknęłam dłonią ust. Na wargach wciąż
czułam jego pocałunek - dziwne mrowienie w miejscu, gdzie nasze usta się
zetknęły - i musiałam przyznać, że dawno nie doświadczyłam tak silnych emocji
jak te, które w tym momencie okazał Oliver. Myśl, że nie by przeznaczone dla
mnie i że to nie Edward mnie pocałował, momentalnie przypomniała mi o tym, jak
bardzo za wampirem tęsknię.
Momentalnie posmutniałam i z pewnym opóźnieniem
zareagowałam na gadaninę Olivera.
- Podejrzewam, że cię ratuję - zauważyłam cierpko zła na siebie i swoje uczucia. - Co ci do
głowy strzeliło?! - dodałam, nagle tracąc cierpliwość. - Ollie, wiem, że to co
powiedziałam w hotelu, było okropne i możesz się na mnie wściekać, ale przecież
naprawdę tak nie myślę. Przepraszam, była zła i rozdrażniona… Ale to nie powód,
żeby robić mi takie numery!
Tym razem mów wybuch nie zrobił na nim wrażenia. Wciąż
wyglądał marnie i mięśnie mu drżały, ale był w stanie siedzieć i - jak
wyglądało - wciąż wściekać się na mnie. Może sobie zasłużyłam, ale jak mieliśmy
w takim wypadku ze sobą współpracować?
- Możemy o tym porozmawiać kiedy indziej? - zapytał
obojętnie, wciąż unikając spoglądania mi w oczy. - Marny człowiek musi trochę
ochłonąć - dodał z przekąsem, a ja zapragnęłam coś rozwalić.
- Nie miałam tego… - Uznałam, że niepotrzebnie się
wysilam. - Zresztą, jak sobie chcesz - mruknęłam, nie chcąc wszczynać kłótni.
- No i dziękuję bardzo - mruknął obojętnie. - Jak mnie
znalazłaś? - zapytał obojętnie.
Uniosłam brwi.
- Jak to jak? - zdziwiłam się. - Zostawiłeś mi kartkę
w recepcji - przypomniałam zniecierpliwiona i odrobinę zaniepokojona. Może nie
wszystko było w porządku, a ja powinnam dopilnować, żebyśmy znaleźli jakiś
szpital?
- Nie zostawiałem ci żadnej kartki - zaprotestował i
zmarszczył brwi. - Ledwo wpadłem na pomysł znalezienia sierocińca, złapałam
taksówkę i przyjechałem tutaj. Swoją drogą… - Zrobił taką minę, jakby nagle o
czymś zapomniał. - Zresztą mniejsza, utknąłem tutaj i mam nadzieję, że masz
jakiś pomysł na powrót do miasta.
- Ollie - zaczęłam nieco spiętym tonem - schodziliśmy
całe miasteczko tyle razy, że naprawdę zapamiętałabym, gdybym widziała tu
taksówkę albo przynajmniej jakiś postój - zauważyłam.
Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie i
zrozumienie, kiedy musiał przyznać mi rację. Wzruszył ramionami, chociaż
wiedziałam, że jest zmartwiony i wciąż zdezorientowany.
- Może to był ktoś spoza miasta, nie wiem - powiedział
w końcu i spróbował stanąć na nogi. - Przecież nie przyszedłem tutaj na
piechotę - dodał, jednocześnie udając, że wcale nie kręci mu się w głowie.
- A ja owszem - przyznałam. Jednak wampirze zdolności
miały więcej zalet niż wad, mogłam to szczerze przyznać. - Nie wiem jak wrócimy
do miasta, ale wszystko wskazuje na to, że będę musiała cię nieść -
stwierdziłam pozornie lekkim tonem, chociaż jakoś sobie tego nie wyobrażałam.
Gdybym była człowiekiem, prawdopodobnie nie
zauważyłabym, że jeszcze bardziej pobladła - a jednak, co jasno dało mi do
zrozumienia, że szczerze wątpi w takie rozwiązanie. No cóż, sama wciąż nie
przywykłam do swoich niezwykłych umiejętność i siły, dlatego nie mogłam mieć do
niego pretensji, że miał wątpliwości.
Stanęłam bliżej, kiedy zrobił kilka chwiejnych kroków,
chcąc oddalić się od dziwnie spokojnej wody i móc rozejrzeć się dookoła.
- Tam jest ścieżka - wyjaśniłam, wskazując na pnącą
się łagodnie pod górę dróżka, prowadząca z powrotem na klif. - Nie byłam aż tak
przerażona, żeby się stamtąd za tobą rzucać - dodałam z przepraszającym
uśmiechem.
Skinął z rezerwą głowa, dają mi do zrozumienia, że
wciąż jest na mnie zły. Westchnęłam i przestałam się odzywać, kiedy wspinaliśmy
się pod górkę. Oliver nadal wyglądał marnie, ale wyglądał na zagniewanego i
zdeterminowanego, dlatego postanowiłam nie pytać go o samopoczucie.
Kilka minut później szliśmy już przez las, ramię przy
ramieniu. Wsłuchałam się w kojącą ciszę, jedynie czasami przerywaną przez
typowe odgłosy natury - szum poruszanych wiatrem liści, odgłos buszujących
wśród gęstwiny leśnych żyjątek i spłoszonych moją obecnością ptaków.
Kiedy bez ostrzeżenia sojka poderwała się z pobliskiej
gałęzi i zniknęła na niebie, Oliver zetknął na mnie z wahaniem.
- Isabel? - Pełna wersja mojego imienia miała mi
przypomnieć, że wciąż jeszcze do końca mi nie wybaczył.
- Hm?
Nerwowo przeczesał wciąż wilgotne włosy palcami. Mokre
ubranie kleiło mu się do ciała, dzięki czemu mogłam przekonać się, że tors ma
umięśniony lepiej niż do tej pory sądziłam.
- Mówiłaś, że nie skoczyłaś za mną… - Zawahał się na
moment. - To znaczy, że widziałaś jak spadam?
- Usłyszałam twój krzyk - sprostowałam nieco
zadziwiona pytaniem. - Kiedy przybiegłam na miejsce, woda w jeziorze jeszcze
wzburzona... - Skrzywiłam się na samo wspomnienie. - Nie trudno było się
domyślić, co się stało. A dlaczego pytasz? - zainteresowałam się, unosząc
pytająco brwi.
Pokręcił jedynie głową i w zamyśleniu przyśpieszył.
Chwyciłam go za ramię, może nawet mocniej niż powinnam, po czym szarpnięciem zmusiłam,
żeby odwrócił się w moją stronę. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, walcząc
na spojrzenia, ale ostatecznie to ja wygrałam, bo Oliver z westchnieniem
spuścił wzrok.
- Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje - wyjaśnił w
końcu, nieco poirytowany moim zachowaniem. - Mogłabyś już oszczędzić moją rękę?
- poprosił, a kiedy ze speszoną miną zwolniłam uścisk, zaczął energicznie
pocierać ramię. - A niech to, powinnaś mi być za to wszystko wdzięczna do końca
życia czy jak się tam te wasze lata mierzy - mruknął, próbując się przeciągnąć
i demonstracyjnie krzywiąc się przy każdym kroku, jakby chcąc podkreślić jak
bardzo jest teraz obolały.
- O, tak. Dzięki ci, bogi Oliverze, że uciekłeś na
jakieś zadupie i teraz rzucasz się do jeziora - żachnęłam się, parskając
śmiechem. Nie roześmiał się, wciąż patrząc na mnie z urazą. - No co? Dalej nie
wiem, co właściwie tutaj robimy - przypomniałam mu, powstrzymując się od
kolejnego złośliwego uśmiechu.
Jego oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, a
potem z westchnieniem uderzył się rozprostowana dłonią w czoło.
- A niech mnie, zapomniałbym - wyrzucił z siebie nieco
nerwowo i zaczął grzebać po kieszeniach, coraz bardziej zdenerwowany. - Co...?
Zabij mnie, jeśli... - Nagle odetchnął z ulgą. - Dobrze, mam! - zawołał tryumfalnie
i pośpiesznie podsunął mi niemal pod same oczy swoją zwiniętą w pięść dłoń.
Odsunęłam się, mrużąc gniewnie oczy i próbując
stwierdzić, czy przypadkiem nie uderzył się podczas upadku w głowę, skoro
zaczął zachowywać się tak dziwnie.
- Oliver - westchnęłam - co, do cholery...?
Ale wtedy on rozchylił palce, a ja aż sapnęłam,
oszołomiona tym, co zobaczyłam. Drżącymi palcami ujęłam złoty, połyskujący
medalion, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Złota zawieszka na
delikatnym, kruchym łańcuszku zaciążyła mi, kiedy zamknęłam drobiazg w dłoni,
przypatrując mu się jak urzeczona. Dwa inicjały wydawały się wypalać w mojej
pamięci, podobnie jak każdy detal zdobionej niewidocznym dla człowieka, ale dla
mnie i owszem, kwiatowym motywem.
Uniosłam wzrok, żeby spojrzeć na Olivera, a potem bez
zastanowienia rzuciłam mu się na szyję. Zachwiał się i musiał mnie przytrzymać,
po czym stanowczo odsunął się ode mnie, wyraźnie speszony tą nagłą wylewnością.
Ja również się zarumieniłam, tym bardziej, że momentalnie przypomniał mi się
moment, kiedy Ollie mnie pocałował. Fakt, że był oszołomiony i wziął mnie za
Izadorę, wcale w tym momencie nie pomagał.
- Ja... - Odchrząknęłam nerwowo. - Przepraszam za to,
co powiedziałam. No wiesz, w hotelu - zaczęłam niezręcznie, decydując się
szybko zmienić temat. Musieliśmy w końcu o tym porozmawiać. - Wiesz dobrze, że
nie chciałam tego powiedzieć, poza tym... - dodałam, nagle dostając jakiegoś
słowotoku.
Przerażony Oliver uniósł obie dłonie ku górze, chcąc
mnie powstrzymać.
- Isabel! - zawołał, żeby zwrócić na mnie swoja uwagę.
Momentalnie zamilkłam. - Izzy, wyluzuj - doradził mi spokojniej, wyjątkowo
używając tego przezwiska.
Pokręciłam głową.
- No tak, ale... - zaczęłam, chcąc znów zacząć
przepraszać, bo byłam mu to winna, ale przerwał mi zdecydowanie:
- Zacznij mówić na mnie "boski", a będziemy
kwita - zaproponował.
A potem roześmialiśmy się oboje, a ja nie miałam
wątpliwości, że między nami wszystko będzie w porządku.
Alice zbiegła ze schodów, jakimś cudem omal się na
nich nie wywracając. Kiedy wpadła do salonu, Edward momentalnie przerwał próby
zagrania czegoś składnego na pianinie, momentalnie przenosząc wzrok na wyraźnie
zdenerwowaną siostrę. Spróbował odczytać jej myśli, ale dziewczyna jakby mu na
złość myślała o tak wielu bezsensownych rzeczach jednocześnie, że w żaden
sposób nie był w stanie stwierdzić, co się stało.
- Alice, do cholery… - zaczął, ale zamilkł i to nie
tylko dlatego, że pojawili się ściągnięty emocjami żony Jasper oraz przybrani
rodzice całego rodzeństwa, ale przede wszystkim w nadziei, że dziewczyna sama
szybciej udzieli jakichkolwiek wyjaśnień.
- Wizja! Miałam wizję! – zawołała Alice, tym samym
sprawiając, że wszyscy zamarli, bo odkąd pojawiły się Bella i Izadora, rodzinna
wróżbitka miała niemałe problemy z przewidywaniem przyszłości: nie widziała
pół-wampirów.
Jasper znalazł się przy swojej partnerce, ta zaś
momentalnie ujęła jego dłoń i pozwoliła, żeby ją przytulił. Zamarła na moment i
rzuciwszy pełne współczucia spojrzenie w stronę Edwarda, spróbowała się odsunąć,
ale miedzianowłosy znaczącym ruchem głowy dał jej do zrozumienia, że to zbędne.
Odkąd Bella zniknęła, decydując się dla bezpieczeństwa wszystkich pozwolić się
więzić w Volterze i po prostu go zostawiając, nie było sposobu, żeby o niej nie
myślał. Naprawdę wszystko jedno było, czy widział przy tym szczęśliwe,
zakochane pary czy nie – ból straty wciąż pozostawał tym samym bólem.
- Co widziałaś, Alice? – zapytał ją spiętym głosem,
żeby w końcu poznać odpowiedź i jednocześnie wyzwolić się od wszystkich tych
lekko zaniepokojonych spojrzeń, które w ostatnim czasie zdecydowanie zbyt
często lądowały na nim.
- Poczekaj. Nie ma jeszcze… Och, już nie ważne –
zreflektowała się dziewczyna, bo w tym samym momencie w pokoju w końcu pojawili
się Rosalie i Emmett.
Edward skinął głową i powoli zaczął doceniać fakt, że
w końcu wyprowadzili się od Denalczyków. Zanim wszystko przybrało najgorszy z
możliwych obrotów, Carlisle zdążył załatwić wszystkie formalności związane z
kupnem domu, żeby dłużej nie musieli zawracać swoim przyjaciołom z Alaski
głowy. Tanya co prawda była bardzo niezadowolona i zapewniła, że mogą zostać,
ale zdecydowanie przypomniał jej, że tak po prostu nie zapomną o Isabel i
Izadorze; Denalczycy nie chcieli mieć ze sprawą nic wspólnego, dlatego porozumienie
w tej kwestii było niemożliwe i przeprowadzka wydawała się jedynym rozsądnym
wyjściem.
Kiedy wcześniej rozmawiali o tym, żeby znów zamieszkać
osobno, perspektywa ta wydawała się cudowna; w końcu mógłby zamieszkać w jednym
pokoju z Bellą, skoro oficjalnie byli razem i nie musieć się obawiać, że wraz z
Tanyą dziewczyny spróbują rzucić się sobie do gardła. Ale teraz wcale już nie
był taki zadowolony, bo nowy dom, gdzie nigdy nie pojawiła się Isabel, z
jeszcze większą intensywnością uświadamiał mu jej nieobecność.
- Pomijając fakt, że dzięki mojej obecności twoje
życie stało się lepsze, skąd to całe zamieszanie? – zapytał z zainteresowaniem
Emmett, posyłając Alice jeden ze swoich najbardziej rozbrajających uśmiechów.
Dziewczyna wywróciła oczami.
- Miała wizja. I bardzo chętnie by nam o niej
opowiedziała, gdybyście w końcu dali jej dojść do słowa – rzucił Edward, nieco
bardziej oschłym tonem niż planował; to nie była wina Emmetta, że po prostu był
sobą.
- Edwardzie – upomniała go machinalnie Esme, rzucając
mu zatroskane spojrzenie; spróbował je zignorować.
- Przepraszam – zreflektował się. – Mów, Al – dodał
zachęcająco, spoglądając w stronę swojej przybranej siostry.
Dziewczyna zdążyła już rozsiąść się na podłokietniku
jednego z foteli. Jasper wciąż stał za nią, trzymając obie dłonie na jej
ramionach i delikatnie je pocierając. Widać było, że próbuje wpłynąć na swoją
partnerkę i chociaż odrobinę uporządkować jej emocje.
Alice odetchnęła kilkukrotnie i uśmiechnęła się z
wdzięcznością.
- Dzięki, Jazz – powiedziała czule. Wampir uśmiechnął
się, co zdarzało mu się zawsze w towarzystwie Alice. – No dobrze, bo Edward
zaraz zabije mnie wzrokiem – stwierdziła, chcąc rozluźnić atmosferę. –
Widziałam coś. Nie było tego dużo, ale jakby nie patrzeć, ostatni nie widziałam
nic, więc to już jakiś postęp. – Skrzywiła się, kiedy podchwyciła poirytowane
spojrzenie swojego rudowłosego brata, ale w żaden sposób tego nie skomentowała.
– To była krótka wizja i strasznie nieskładna, ale prawie na pewno widziałam
Olivera. Niewiele czasu spędziliśmy w Volterze, ale jestem pewna, że znajdował
się gdzieś na zamku i był zdenerwowany… - Spojrzała w stronę Edwarda. –
Wykrzyczał imię Izadory, a to znaczy, że oboje są albo będą we Włoszech. Nie
wiem po co, ale wydaje mi się, że będą chcieli…
- Dostać się do Belli – dopowiedział za nią. – To
szaleństwo. Nie dadzą sobie rady – stwierdził, z przerażeniem odkrywając, że
los Izadory i Olivera jest mu właściwie obojętny.
- Co jeszcze widziałaś? – odezwał się Carlisle,
dokładnie analizując słowa córki. – Pamiętasz coś jeszcze? – uściślił swoje
wcześniejsze pytanie.
Alice skinęła głową.
- Mogłabym przysiąc, że w tle było jakieś zamieszanie.
To mogła być nawet walka – oznajmiła niepewnie.
Edward drgnął i dopiero kiedy się poderwał, uświadomił
sobie, że w ogóle ruszył się z miejsca. Wszyscy patrzyli w jego stronę, ale
wyjątkowo było mu to na rękę, bo miał im coś ważnego do powiedzenia. Myślał o
tym od jakiegoś czasu i dalsza zwłoka nie była możliwa – wizja Alice tego
dowodziła.
- Jadę tam – oznajmił. – Cokolwiek będzie się działo,
Bella będzie w niebezpieczeństwie – dodał, nie kryjąc niepokoju.
- Chyba oszalałeś – prychnęła Rosalie, obserwują go
spod przymrużonych powiek. – Może od razu się ładnie zapakuj i podaruj Aro w
prezencie – zadrwiła.
- Zamknij się, Rosalie – warknął. Siostra zaczynała
drażnić go jeszcze bardziej niż zwykle. – Wiem, że Isabel jest ci obojętna i
odetchnęłaś, kiedy zniknęła, ale to nie znaczy, że ja mam siedzieć bezczynnie!
- Ona wcale nie jest mi obojętna! – zareagowała natychmiast
wampirzyca, przybierając pozycję obronną. – Dobrze, nie przepadam za nią, ale
to nie znaczy…
- Dość! – przerwał stanowczo Carlisle, próbując
zapanować nad dyskusją, zanim ta wymknie się spod kontroli. – Edwardzie,
Rosalie – spojrzał stanowczo na każde z nich z osobna – wasze kłótnie donikąd
nie prowadzą. Musimy się zastanowić, co teraz powinniśmy zrobić.
Zapanowała cisza, chociaż w atmosferze wciąż czuć było
napięcie. Rosalie usiadła na kanapie, zakładając nogę na nodze i rzucając na
wszystkie strony gniewne spojrzenia, ale nie próbowała sprzeciwiać się
Carlisle’owi.
Doktor powoli skinął głową i spojrzał na Alice.
- Co proponujesz? – zapytał spokojnie.
Dziewczyna zawahała się i rzuciła przelotne spojrzenie
w stronę Edwarda. Jej wzrok stał się niemal błagalny, kiedy się odezwała:
- Nie obraź się na mnie Edwardzie, ale naprawdę mało
wciąż wiemy – powiedziała przepraszającym tonem. – Wydaje mi się, że powinniśmy
jeszcze trochę zaczekać, przynajmniej do momentu, aż…
Urwała nagle, zanim w ogóle zdążył jej przerwać. Jej
oczy stały się puste i przez moment po prostu patrzyła w przestrzeń, myślami i
duchem będąc daleko, przy czymś, co dopiero miało się wydarzyć. Wzdrygnęła się
nagle, wracając do rzeczywistości i z paniką w spojrzeniu błądząc po całym
pomieszczeniu, i uważnie lustrując wzrokiem twarze swoich bliskich.
Najdłużej zatrzymała się na Edwardzie. Wymienili
znaczące spojrzenia – oboje znali treść wizji i wiedzieli, że w tej sytuacji
rozwiązanie może być wyłącznie jedno.
- Tato, możemy już się zająć rezerwacją biletów –
odezwała się zaskakująco pewnym głosem. – Musimy jechać do Volterry, zanim
będzie za późno. Natychmiast.
bomba:) Kiedy kolejny rozdział?????
OdpowiedzUsuńten blog jest świetny:) poleciła mi go Asia:) Miała racje mówiąc,że warto tu wejść:)Z niecierpliwością czekam na koleny Maria K21:)
OdpowiedzUsuńps. sorki ze dop. daje ci komenta ale zbyt wylewna nigdy nie byłam ;p
pozdro
Hejka:)Nareszcie się doczekałam:)
OdpowiedzUsuńOMG!!Rozdział jest" The Best " . To jest po prostu boskie! Pozdrawiam i życzę weny w pisaniu kolejnych rozdziałów:) Z niecierpliwością czekam na kolejny:) Pozdrówki
Dziękuję. Nowy już się pisze, powinien się pojawić w przeciągu tygodnia. Jeśli komuś się naprawdę nudzi,a aż do tego stopnia polubił mój styl (dziękuję bardzo, jestem dumna =)) zawsze może zajrzeć na moje drugie opowiadanie: lost-in-the-time.blogspot.com, gdzie notki pojawiają się codziennie. Oczywiście również dotyczy zmierzchu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i raz jeszcze dziękuję,
Nessa.