niedziela, 21 kwietnia 2013

Dwadzieścia dziewięć

Dwadzieścia dziewięć.
Rodzinne tajemnice

Oliver drzemał, zwinięty na swoim siedzeniu w samolocie. Obserwowałam go, cholernie zazdroszcząc mu, że po tym wszystkim był w stanie zasnąć i że mnie zdarza się to jedynie okazyjnie; jak na złość teraz nic nie zapowiadało, żebym sama miała być w stanie pogrążyć się we śnie, obojętnie jak bardzo bym chciała. Byłam całkowicie rozbudzona i nieznośnie przytomna, a przecież czekało nas jeszcze kilka godzin lotu z Hiszpanii do Włoch.
Westchnęłam i zamknęłam oczy, chcąc przynajmniej udawać, że jestem w stanie zasnąć. Kto wie, może jeśli powtórzę to sobie przynajmniej ze sto razy, w końcu uda mi się wyłączyć i przekonać samą siebie, że wcale nie muszę myśleć o tym wszystkim, co działo się w moim życiu do tej pory i co jeszcze miało się wydarzyć - oraz, że perspektywa powrotu do Volterry, mając przy sobie bardzo ładny, ale przy tym całkowicie bezużyteczny medalion mojej matki, wcale nie jest próbą samobójczą, w której miałam uczestniczyć nie tylko ja, ale i mój przyjaciel-człowiek.
Rozważając to po raz kolejny, wciąż miałam ochotę roześmiać się histerycznie, co chyba raczej nie zostałoby pozytywnie przyjęte w publicznym miejscu, dajmy na to w samolocie. Kiedy jeszcze próbowałam pokonać drogę do miasta, starając się przy tym nie upuścić Olivera i nie wpaść na coś przez jego ciągłe komentarze, sprawy wyglądały łatwiej, bo miałam czym zaprzątać myśli. W Sophii od razu dorwaliśmy telefon, żeby zamówić bilety na najbliższym lotnisku, a i tak czekała nas jedna przesiadka po drodze. Z jednej strony było to dobre, bo póki byliśmy w drodze, miałam przynajmniej poczucie tego, że coś robimy, ale kiedy nachodził moment takiej bezczynności, jak teraz, wtedy naprawdę zaczynały się kłopoty. A mnie zaczynało grozić szaleństwo z niepokoju.
Otworzyłam oczy i sięgnęłam do kieszeni, gdzie bezpiecznie przechowywałam medalion. Delikatnie przesunęłam kciukiem po zawieszce, badając fakturę, chociaż zdążyłam już nauczyć się jej na pamięć. Nie miałam pojęcia, jak Izadora chce z jego pomocą cokolwiek zdziałać, ale mimo wszystko miałam nadzieję na to, że siostra mnie nie zawiedzie.
Nagle wyczułam pod paznokciami niewielkie zgrubienie z boku zawieszki. Uniosłam medalion do oczu, żeby lepiej mu się przyjrzeć i wytrzeszczyłam oczy, kiedy dostrzegłam niewielkie zawiasy. Obróciłam medalion w palcach, paznokciem szukając miejsca, gdzie znajdowałby się jakiś zatrzask albo przynajmniej szczelina, którą mogłabym podważyć i aż zachłysnęłam się powietrzem, kiedy w końcu coś takiego znalazłam. Otwierał się!
Spojrzałam na śpiącego Olivera, zastanawiając się, czy powinnam go obudzić, ale coś podpowiadało mi, że nie powinnam tego robić. To było coś ważnego i wyłącznie mojego, bo dotyczyło mojej rodziny - biologicznej rodziny, której nigdy nie poznałam. Jeśli miałam prawo do chociaż odrobiny prywatności, był to najodpowiedniejszy moment.
Zawahałam się jeszcze na chwilę, a potem zdecydowanym ruchem podważyłam wieczko medalionu, rozdzielając obie połówki. Spomiędzy połówek naszyjnika natychmiast wysunął się kawałek odrobinę już pożółkłego ze starości pergaminu i z cichym szelestem wylądował mi na kolanach. Natychmiast go podniosłam i rozwinęłam; w oczy momentalnie wrzuciło mi się piękne, napisane starannym charakterem pisma słowa.

Volterra, 21 listopada 1993 r.

Najdroższa Mary!

Wielką głupotą było pisać do mnie. Doskonale pojmuję Twoją troskę, ale w obecnej sytuacji powinnaś zdecydować się na odrobinę egoizmu i myśleć przede wszystkim o sobie. Nie będę wypominać Ci ile wysiłku kosztowało mnie bezpieczne przechwycenie twojego listu – Aro najwyraźniej coś podejrzewa i mam powody przypuszczać, że nakazał kontrolowanie poczty strażników.
Wielkim ryzykiem jest pisać do Ciebie, ale znam Cię wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jesteś gotowa popełnić największą nawet głupotę, jeśli nie dostaniesz odpowiedzi zwrotnej. A więc niech ten list cię uspokoi – zostań tam, gdzie jesteś, na litość Boską!
Dziewczynki są bezpieczne – mogę Cię o tym zapewnić, powołując się na własne życie i moją miłość. Nasz plan w pełni się powiódł i teraz najważniejsze jest, być pozostała tam, gdzie jesteś. Bardzo chciałbym rozwiać Twoje wątpliwości co do pobytu i przyszłości naszych córek, zbyt wielka jest jednak możliwość, że wiadomość ta trafi w niepowołane ręce, a ja nie zamierzam ryzykować życia nikogo innego – jedynie moje własne. Zaufaj mi na słowo i pamiętaj – nikt nie może się dowiedzieć. Inaczej wszystko będzie stracone.
Mamy przed sobą wielką szansę, zróbmy więc wszystko, by jej nie zaprzepaścić. Wiem jakie jest Twoje zdanie na ten temat i także pragnę przede wszystkich ich szczęścia, wierzę jednak w słowa, które wypowiedziałaś, choć – podobnie jak wszyscy inni – tego nie pamiętasz. Żałuję jedynie, że nie potrafiłem w pełni poradzić sobie ze wspomnieniami o Przepowiedni.
Nie pisz do mnie więcej – nie teraz. I pamiętaj, jeszcze nic nie jest stracone.

Twój na zawsze,
S.

PS. Izadora ma Twój medalion. Odnajdzie siostrę, kiedy nadejdzie czas. Carlisle nic nie wie o jej istnieniu, wszystko więc jest w rękach Dory i Isabelli (mimo wszystko będę obstawiać przy tej wersji jej imienia).

Z każdą kolejną linijką moje oczy stawały się coraz większe. Delikatnie przesunęłam palcem po miejscu, gdzie mogłam wyczuć delikatne wgłębienie litery „S”. Co właściwie wiedziałam o moim ojcu? Jedynie tyle, co powiedziała mi Izadora, a teraz potwierdzał list - że zdecydowanie wolał żebym miała na imię Isabella a nie Isabel. Poza tym nie znałam nawet jego imienia i najwyraźniej nie miałam go poznać. To było irytujące, tym bardziej, że nawet Carlisle nie był w stanie mi powiedzieć z kim związała się moja matka, chociaż podobno byli przyjaciółmi.
Ale ją kochał. I to się liczyło, a przynajmniej na ten moment ta świadomość musiała mi wystarczyć. Zresztą może prędzej czy później jednak Izadora miała mi być w stanie coś więcej powiedzieć, skoro kilka dni spędziła w Volterze. Jakby nie patrzeć zarówno Mary, jak i mój ojciec należeli do straży, a Izadora była ciekawska z natury. Może skoro do nich dobrowolnie dołączyła, Aro i pozostali mieli być dość rozmowni, żeby jej cokolwiek wyjaśnić...
Przestałam o tym myśleć, kiedy przypomniałam sobie, że w medalionie znajdowała się nie tylko kartka z listem do naszej matki, ale również zdjęcia. Starannie złożyłam papier i wsunąwszy go do kieszeni, ponownie uniosłam medalion do oczu. Zdjęcie było niewielkie i czarno-białe, również pożółkłe w niektórych miejscach, ale wciąż dostatecznie wyraźne, zwłaszcza dla kogoś, kto dysponował wampirzymi zdolnościami, chociażby doskonałym wzrokiem.
Mary rozpoznałam od razu, bo mogłabym równie dobrze patrzeć w lustro za jakieś pięć lat - oczywiście pod warunkiem, że wciąż bym się starzała. Była piękna jak każda wampirzyca, a do tego nadzwyczaj pogodna. Uśmiechała się do obiektywu, odsłaniając białe, równe zęby. Na fotografii nie było tego widać, ale bez trudu mogłam się domyślić, że miała brązowe włosy, równie falowane co moje własne. Jej oczy lśniły i chociaż podejrzewałam, że zazwyczaj były krwisto czerwone, mnie łatwo było wyobrazić sobie, że ma ją barwę czekolady.
Dłuższą chwilę wpatrywałam się w zdjęcie mojej prawdziwej matki, zbyt pochłonięta próbą zapamiętania najmniejszego nawet szczegółu jej sylwetki oraz rysów twarzy, żeby zwracać uwagę na cokolwiek innego. Dopiero po chwili zorientowałam się, że na zdjęciu Mary obejmuje kogoś jeszcze i przeniosłam wzrok na towarzyszącego jej mężczyznę, najprawdopodobniej ojca mojego i Dory, również wampira, który na dodatek był...
Spojrzałam na jego twarz i zamarłam; medalion wyślizgnął mi się z palców i wylądował na moich kolanach, ale prawie tego nie zarejestrowałam. Oddychałam spazmatycznie, a serce waliło mi jak oszalałe, jakby chciało czym prędzej wyrwać mi się z piersi i uciec gdzieś daleko. Prawda zdawała się do mnie nie docierać, chociaż w głowie kołatały mi się urywki myśli, które w połączeniu z fotografią w medalionie dały mi dowód na to, że wszystko było prawdą, nawet jeśli ja nie byłam jej w stanie tak po prostu zaakceptować.
„... mimo wszystko będę obstawiać przy tej wersji jej imienia”.
„Nasz ojciec wolał tę wersję twojego imienia”.
Isabella. Bella.
I w końcu to tajemnicze „S”...
- Oliver! - wyrwało mi się tak głośno, że chłopak wyprostował się w fotelu jak oparzony, a ludzie zaczęli się obracać w naszą stronę i spoglądać na mnie, jakbym była niespełna rozumu. Prawie nie byłam tego świadoma, zbyt roztrzęsiona odkryciem, którego doznałam. - Ollie... - powtórzyłam już ciszej, ledwo panując nas głodem i tym, żeby znów nie zacząć krzyczeć.
Wystarczyło, że rzucił okiem na moją twarz, żeby jego własna również pobladła, a w szmaragdowych tęczówkach pojawił się niepokój.
- Co jest, Isa? - zapytał wciąż nieco zaspany, ale jednocześnie rozbudzony dość, żeby kontaktować i wiedzieć, że stało się coś istotnego.
Nie byłam w stanie odpowiedzieć, dlatego jedynie podsunęłam mu pod nos złożony pergamin i otwarty medalion. Musiał wyjąć mi je z rąk, żeby być w stanie je przejrzeć, bo dłonie drżały mi tak bardzo, że ledwo byłam cokolwiek w nich utrzymać.
Widziałam, jak jego oczy śledzą linijki tekstu i jak próbuje zrozumieć jak list i zdjęcie mogły tak na mnie wpłynąć. W końcu spojrzał na mnie bezradnie i otworzył usta, chcąc o coś zapytać, ale postanowiłam go ubiec i wypaliłam:
- Santiego Volturi.
Uniósł brwi.
- Co? - Potrzebował chwili, żeby skojarzyć fakty. - Co ty pleciesz? Czekaj, to nie ten o którym mówiłaś, że próbował cię uwieść i przelecieć, kiedy...
- Na litość Boską, nie przypominaj mi nawet! - warknęłam, krzywiąc się na samo słowo „przelecieć”. Kiedy o tym w tym momencie powiedział, zabrzmiało to jeszcze gorzej niż kiedy sama bym o tym pomyślała. - Tak, to ten. I tak, jestem pewna, bo wampiry się nie zmieniają - powiedziałam i nagle całkiem straciłam nad sobą panowanie: - Cholera jasna, Ollie, co ja mam o tym wszystkim myśleć? I dziękuję ci bardzo, że mi przypomniałeś, że się z nim całowałam - dodałam gniewnie, czując jak mój żołądek się buntuje i grozi wywróceniem się na drugą stronę.
- Przepraszam - zreflektował się, ostrożnie dobierając słowa. - Ale... Co właściwie z tym zamierzasz zrobić? - zaryzykował.
Spojrzałam na niego pustym wzrokiem i jedynie pokręciłam głową. Nie chciałam w tym momencie myśleć, a co dopiero rozmawiać na ten temat; sama nie byłam pewna dlaczego Olivera obudziłam, ale prawda była taka, że po prostu potrzebowałam się z kimś swoim odkryciem podzielić. Jedynie tyle, nie dodając do tego wszystkiego rozmowy, bo jeszcze nie byłam na nią gotowa i nawet nie wiedziałam, czy w ogóle kiedykolwiek będę. Jeśli już, pragnęłam ją przeprowadzić z dwiema innymi osobami, których teraz przy mnie nie było - z Izadorą albo z Edwardem. Wyłącznie z nimi.
Oliver przez moment przypatrywał się z mojej twarzy; z ust wyrwało mu się ciche westchnienie zrozumienia.
- Daj mi znać, jakby co - mruknął, a potem odwrócił się do mnie plecami, jakby znów zamierzał zasnąć, chociaż wątpiłam żeby tak po prostu mu się to udało.
- Dzięki - mruknęłam, czując się odrobinę winną tego, że go w ten sposób potraktowałam, ale w głowie miałam tak ogromny chaos, że po prostu nie byłam w stanie nad nim zapanować.
W tym momencie nie marzyłam o niczym innym prócz snu, ale ten uparcie nie nadchodził. Mogłam jedynie czuwać.

Kiedy w końcu samolot podszedł do lądowania, byłam na granicy załamania nerwowego. Oliverowi jednak udało się ponownie zasnąć i właściwie siłą musiałam go zwlec z fotela, żebyśmy mogli opuścić samolot, ale nie byłam w stanie się nawet na niego zezłościć. Wciąż myślałam o Santiego, o liście i o medalionie, próbując jakoś poskładać fragmenty układanki w całość, ale po prostu nie byłam w stanie. Najprościej było stwierdzić, że do tego stopnia przypominałam ojcu moją matkę, że nieco go poniosło, ale to właściwie niczego nie wyjaśniało.
Bo Santiego żył, chociaż zawsze wierzyłam, że moi biologiczni rodzice są martwi. Izadora doskonale wiedziała o wszystkim, a przynajmniej o liście, a jednak nie wspomniała mi o tym ani słowem. Czy również wiedziała, że Santiego o którym jej opowiadałam jest dla nas częścią rodziny? Jeśli tak, zupełnie nie rozumiałam dlaczego mnie okłamała. Przecież powiedziała, że dowiedziała się jedynie o przepowiedni od jakiejś kobiety, która ją odnalazła. Czy i to było jednym wielkim kłamstwem, bo faktycznie za tym spotkaniem kryło się coś więcej? Czułam się zdradzona i sama nie byłam pewna, czy w takim wypadku powinnam w ogóle swojej siostrze ufać, ale nie miałam wyjścia. Przecież nie mogłam jej tak zostawić, a jeśli Dorze nie mogłam zaufać, to czy w ogóle komuś w tym miejscu mogłam?
Spróbowałam zasugerować Oliverowi, żeby znalazł jakiś hotel i tam się zaszył, ale ledwo o tym napomniałam, spojrzał na mnie w taki sposób, że natychmiast zamilkłam. Nie chciałam go narażać i zabierać do siedziby Volturi, ale co mogłam zrobić, skoro on już najwyraźniej zadecydował? Mimo wszystko zrobiło mi się ciepło na sercu, kiedy pomyślałam o tym, jak bardzo zależy mu na mnie i na Izadorze, dlatego postanowiłam nie wszczynać kłótni. Potrzebowałam wsparcia, zwłaszcza teraz, kiedy tak wiele się dowiedziałam i jednocześnie wciąż nie wiedziałam.
Nie miałam pewności, co powinniśmy teraz zrobić, bo wciąż nie istniał żaden konkretny plan. Teoretycznie mogła poprosić o widzenie z Aro i podając się za Izadorę, żeby utrzymać naszą zamianę w tajemnicy, poprosić o widzenie z siostrą, ale coś podpowiadało mi, że to zły pomysł. Czułam, że powinnam zachować swoją obecność w tajemnicy tak długo, jak tylko będzie to możliwe, dlatego ostatecznie zadecydowałam się zakraść do środka tajnym przejściem, którego używaliśmy, kiedy przyjechaliśmy do miasta na bal. Droga do tamtego zaułka wyryła się w mojej pamięci w zaskakująco wyraźny sposób i po zachodzie słońca bez większych problemów dotarliśmy do włazu, który bez wysiłku zdołałam odepchnąć na bok.
- To się nazywa wejście godne króla - mruknął w żartach Oliver, spoglądając w ziejącą czernią dziurę w ziemi. Wygłupiał się, próbując rozluźnić atmosferę, ale ja i tak zdawałam sobie sprawę z tego, że jest zdenerwowany. - Hm, nie ma schodów?
- A po co nam? - zapytałam retorycznie i nie czekając aż zapyta o windę albo coś w tym stylu, bez wahania skoczyłam w ciemność. Usłyszałam, że jego serce przyśpieszyło, ale potem przestałam o tym myśleć, skupiając się na bezszelestnym lądowaniu na ziemi. Podniosłam się z klęczka i spojrzałam w górę, gdzie w niewielkim otworze, w słabym oświetleniu dostrzegłam twarz przyjaciela. - No skacz! Jesteś w tym dobry - zadrwiłam, nawiązując do jego upadku z klifu.
Zaczął mruczeć coś pod nosem i wyzywać na mnie, wspominając, że ostatecznie zapędzę go do grobu, ale w końcu zsunął się w głąb włazu. Wyciągnęłam ręce, żeby spróbować go złapać i jakoś zamortyzować upadek, ale trochę źle wszystko wyliczyłam i w efekcie oboje wylądowaliśmy na ziemi - on na mnie, miażdżąc mi żebra. Kiedy w końcu zebraliśmy się z podłogi i mogliśmy ruszyć w głąb zimnego, wilgotnego tunelu, oboje byliśmy poobijani, ale przynajmniej skończyło się bez poważniejszych urazów, więc nie było tak znów źle.
Podróż zdawała się ciągnąć w nieskończoność, mnie zaś przypomniała się przykra wędrówka tym samym korytarzem, kiedy byłam tutaj po raz pierwszy. Wtedy przynajmniej byłam w otoczeniu bliskich i bynajmniej nie szłam wpakować się w kłopoty - przynajmniej nie celowo. Teraz wiedziałam, czego mogę się spodziewać na końcu, ale nie miałam zielonego pojęcia, jak przemknąć niezauważenie przez nowoczesne lobby. Gdyby ktoś nas przyłapał, przynajmniej dla Olivera mogłoby skończyć się to bardzo źle, a na to nie zamierzałam pozwolić. Zamierzałam wymyślać coś na bieżąco, chociaż bacząc na to, że nawet nie miałam pojęcia, gdzie szukać Izadory, był to mocno naciągany i ryzykowny plan.
Dostrzegłam odrobinę światła na końcu korytarza i aż zatrzymałam się, czując narastający niepokój. Nie byłam jeszcze gotowa na zmierzenie się z tym, co nas czekało, w głowie zas miałam kompletną pustkę i nie marzyłam o niczym innym, prócz przesunięciu dotarcia do celu w czasie. Poczułam na sobie pełne niepokoju spojrzenie Olivera, które przypomniało mi, że chłopak jest bystrzejszy niż przypuszczałam i musi zdawać sobie sprawę z tego w jakiej jesteśmy sytuacji, a towarzyszenie mi to istne szaleństwo. Wiedział to, a jednak nic nie powiedział i nieoczekiwanie przyśpieszył, wymijając mnie. Zrozumiałam, co chciał mi tym sposobem przekazać i spróbowałam wziąć się w garść.
Ciemna postać pojawiła się przed nami nagle. Oboje zamarliśmy, omal nie wpadając na siebie. Spojrzałam na sylwetkę i zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam rzucić się do walki, czy może raczej pogonić Olivera do ucieczki, kiedy nagle intruz odezwał się znajomym głosem Izadory:
- O mój Boże, jak ja się cieszę, że nic wam nie jest!
Zastygłam, bo siostra była ostatnią osobą, którą spodziewałabym się w tym miejscu spotkać. Ulga spłynęła na mnie, jedynie wzmagając dezorientację, dlatego to Oliver otrząsnął się pierwszy, niemal podbiegając do Izadory. Dziewczyna podeszła do niego i bez ostrzeżenia uściskała go w tak serdeczny sposób, że nawet w ciemności mogłabym przysiąc, że jego policzki się zaczerwieniły.
- Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że oboje to rozgryziecie - stwierdziła z entuzjazmem Izadora. Jej spojrzenie ponownie spoczęło na mnie. - Bella! - zawołała i wyślizgnąwszy się z objęć Olivera, zaraz dopadła do mnie. Uściskałam ją machinalnie, prawie nie będąc tego świadomą. Od nadmiaru wrażeń zaczynało kręcić mi się w głowie. - Zrozumiałaś? Musiałaś zrozumieć, bo inaczej to nie będzie miało sensu. Santiego nie jest taki, jak ci się wydawał. On cały czas nam pomagał i dalej jest gotowy to zrobić, tylko musimy...
Trajkotała dalej, ale ja prawie jej nie słyszałam, wciąż wpatrzona w miejsce z którego przyszła. Bo w korytarzu pojawiła się kolejna postać, tym razem bez wątpienia mężczyzna i to nie pierwszy lepszy. Bez trudu rozpoznałam Santiego Volturi, który pełnym rezerwy krokiem ruszył w kierunku moim i Dory, wyraźnie niepewny czego może się spodziewać.
- Nie chcę was popędzać, ale to nie jest najlepsze miejsce na dłuższe rozmowy - powiedział cicho z nonszalancją, którą zdążyłam już poznać.
Kiedy usłyszałam jego głos, coś we mnie pękło. Odepchnęłam Dorę i całkowicie nad sobą nie panując, ruszyłam szybkim krokiem w stronę wampira, który mnie oszukał - i to nie tylko nie wspominając o tym, kim naprawdę jest, ale próbując mnie uwieść i wykorzystać. Kiedy znów go zobaczyłam i kiedy się odezwał, przysłowiowa czara goryczy się przelała, ja zaś wpadłam w coś na kształt furii i już po prostu nad sobą nie panowałam. Wiedziałam jedynie, że nie zamierzam tak po prostu udawać, że nic się nie stało i obecności Santiego ignorować.
Doskoczyłam do niego z prędkością, która zaskoczyła nawet mnie, a jego zmusiła do tego, żeby nieświadomie cofnął się o krok. Poczułam satysfakcję, kiedy udało mi się go do tego zmusić, ale to nie pomogło mi zapanować nad gniewem, który w tym momencie odczuwałam. Wręcz przeciwnie - poczułam się jeszcze bardziej zirytowana.
- Ty zboczony kłamco! – wrzasnęłam, zaciskając dłonie w pięści i wbijając sobie paznokcie w skórę dłoni; cała się trzęsłam i ledwo łapałam oddech.
A potem uderzyłam go w twarz, wkładając w ten cios całą siłę, jaką byłam w tym momencie w stanie z siebie wykrzesać.

1 komentarz:

  1. OMG!!Rozdział jest" The Best "kochana .Wiem powtarzam się już;p ale co ja mam pisać jak JA poprostu KOCHAM TO CO PISZESZ:) To jest po prostu boskie,!:)Pozdrawiam i życzę weny w pisaniu kolejnych rozdziałów:) Z niecierpliwością czekam na kolejny:) Pozdrówki

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa