Dwadzieścia jeden.
Fascynacja
Eleazar spojrzał na mnie zaintrygowany, ale i przede wszystkim zaskoczony moją entuzjastyczną reakcją. Poczułam na sobie spojrzenia reszty rodziny, okazało się jednak, że ich uwagę przykuła inna rzecz o czym zaraz uświadomiła mnie Alice.
- Nareszcie, Edwardzie. - Chochlica z satysfakcją klasnęła w dłonie. - Po prostu nie rozumiem jak mogłeś czekać tak długo - stwierdziła, spoglądając pobłażliwe na brata, który po moim wcześniejszym pytaniu, w roztargnieniu objął mnie w pasie (możliwe oczywiście, że zrobił to jak najbardziej celowo - nie byłam pewna). Tak czy inaczej, reakcja była jednoznaczna. - Przecież ja od samego początku wiedziałam, że macie się ku sobie.
Mrugnęła do mnie porozumiewawczo, wspierając dłonie na ramieniu Jaspera.
- Teraz przynajmniej wiadomo dlaczego tak długo zwlekali z powrotem do domu - skomentował Emmett; to, co sugerował w swoim żarcie, było aż nazbyt jasne, ja zaś zupełnie machinalnie pomyślałam o sytuacji na łące i poczułam, że się rumienię.
Dostrzegłam, że Rosalie szturcha swojego partnera w ramię; na jej ustach błąkał się figlarny uśmieszek, jakby doskonale wiedziała, że mamy coś na sumieniu. Była piękna, kiedy sobie na to pozwalała, nim jednak zdążyłam nacieszyć się tym widokiem, podchwyciła mój wzrok, jej twarz zaś na powrót stała się chłodna i nieprzenikniona.
- Wracając do rzeczy... - Zniecierpliwiony Eleazar przerwał tę dyskusję, nim ta zdążyła się na dobre rozkręcić. Osobiście byłam mu za to wdzięczna; jako jedyna najwyraźniej, patrząc na minę Carmen bowiem pojęłam, że nie jest zachwycona bezpośredniością swojego męża. - Wydaje mi się, że mogłabyś popracować nad swoją tarczą. Chroni ciebie; twoje ciało i umysł, gdybyś się jednak postarała, mogłabyś spróbować objąć nią więcej osób albo nawet całkiem odepchnąć ją od siebie - zauważył w zamyśleniu. - Wydaje mi się, że zaczniemy od tego pierwszego, o ile oczywiście nadal jesteś chętna się uczyć - dodał pośpiesznie, po jego tonie jednak zrozumiałam, że odmowy nawet nie bierze pod uwagę.
- Chcę. Oczywiście, że chcę - niemalże zawołałam pod wpływem narastającego entuzjazmu. - Choćby zaraz - dodałam.
Eleazar wydawał się być usatysfakcjonowany.
- Nie możecie trochę zaczekać? - zapytała Esme, spoglądając z niejaką czułością na mnie i Edwarda. Wyraźnie chciała dać nam jeszcze trochę czasu, poznała mnie bowiem na tyle dobrze by wiedzieć, że jeśli się w coś zaangażuję, będę gotowa rzucić wszystko inne.
- Nie ma na co czekać - ucięłam. - Volturi w każdej chwili...
Edward gwałtownie odwrócił mnie twarzą do siebie, spoglądając mi prosto w oczy i nie pozwalając mi dokończyć wypowiedzi. Poczułam jego lodowate dłonie na biodrach i zadrżałam mimo woli.
- Bella, kochanie, spokojnie - szepnął, dokładnie dobierając słowa. - Ze strony Volturi nic nam na razie nie grozi, nie ma więc powodu byś się tym niepotrzebne zadręczała.
- Chcę być przydatna, to raz. Nigdy nie byłam na uboczu i tym razem również nie zamierzam. Dwa, muszę nauczyć się panować nad swoimi mocami i to dla własnego komfortu psychicznego. Im wcześniej zacznę, tym więcej się nauczę, bo nie będę pod presją, tak? Jeśli chodzi o Volturi, prędzej czy później ponownie się pojawią, a ja nie zamierzać czekać aż sytuacja z Włoch się powtórzy - podsumowałam. Dobrze wiedział o co mi chodzi, bo skrzywił się nieznacznie, prawdopodobnie wspominając mnie w ramionach Santiego; bynajmniej ja w tym momencie o tym pomyślałam. - Boję się, rozumiesz? - zapytałam niemal błagalnie, łaknąc jego wsparcia i akceptacji.
Westchnął i otrząsnął się z zamyślenia.
- Pomogę wam - oznajmił w końcu, dając za wygraną.
Uśmiechnęłam się promiennie. W końcu tak bardzo go kochałam... Jego i całą moją rodzinę - nawet Rosalie, choć dla niej pozostawałam obcą i wrogą istotą.
Teraz miałam nauczyć się ich chronić.
- Musisz się skupić. Postaraj się, Isabel.
Znałam już irytujące ponaglenia Eleazara niemal na pamięć, a przecież ćwiczyłam dopiero drugi dzień. Powstrzymałam jęk frustracji i mocniej napięłam wszystkie mięśnie, choć miałam pojęcie, że to i tak nic nie da, a ja wrócę do domu zrezygnowana, obolała i wykończona psychicznie.
Największym problemem z tym z moich darów było to, że nie posiadałam żadnego punktu zaczepienia. Tarcza po prostu zawsze była, chroniła mój umysł i ciało; stała się dla mnie czymś naturalny, jak chociażby bicie serca - jego nie dało się zatrzymać, zwolnić czy przyśpieszyć. Nie potrafiłam wyobrazić sobie swojego daru jako niewidzialnej osłony, ciasno owijającej się wokół mojego ciała, choć Eleazar próbował mi to początkowo zasugerować. Nie wyczuwałam osłony i po prostu nie miałam pojęcia jak rozciągnąć ją, by objęła tego irytującego wampira - Edward jedynie marnował czas, siedząc obok nas i oczekując aż niknął myśli Denalczyka.
A czas uciekał. Carmen i Eleazar zgodzili się zostać nie dłużej niż tydzień, miałam więc mało czasu na opanowanie tej umiejętności. Jeśli chciałam, by Eleazar nauczył mnie czegoś więcej, musiałam zrozumieć jak w ogóle działa moja tarcza, a na to jak na razie się nie zapowiadało. Obojętnie jak wiele godzin próbowała i ile wkładałam w to umysłowego wysiłku, kończyło się przede wszystkim bólem i zawrotami głowy.
Mniej więcej w połowie planowanego pobytu Carmen i Eleazara, Edward zrezygnował. Nie potrafił dłużej bezczynnie siedzieć i patrzeć jak się męczę, dobrze jednak wiedział, że nie nakłoni mnie do zrezygnowania z ćwiczeń. Nie miałam mu tego za złe - wręcz doceniałam to, że mnie rozumie, choć bez wątpienia ciężko było mu patrzeć na moje wysiłki i wyczerpanie, które im towarzyszyło. Na odchodne i tak obiecał mi, że jeśli już mi się uda, bardzo chętnie będzie mi dalej pomagał; ważne bym przestała wymagać od siebie więcej niż mogłam dać.
Od tamtego czasu zastępował go Jasper. Jego zadanie było niemal identyczne, z tą tylko różnicą, że monitorował emocje Denalczyka, oczekując aż znikną. Oczywiście bez żadnego efektu; bez Edwarda jeszcze trudniej było mi się skupić, nawet jeśli miałam świadomość, że ukochany w pełni mnie wspiera.
Dziwnym trafem po pierwszym treningu z udziałem mojego blondwłosego brata, zasłabłam i omal nie spadłam ze schodów, kiedy zmęczona wracałam do pokoju. Nie wiem jakby się to skończyło, gdyby nie Rosalie, która w ostatniej chwili do mnie dopadła, pomagając mi odzyskać równowagę. Oszołomiona nawet nie zdążyłam jej podziękować, bo zaraz pojawił się zaniepokojony myślami siostry Edward. Blondynka zostawiła mnie bez słowa w jego towarzystwie, wiedziałam jednak, że mam u niej dług.
Od tamtego incydentu Carlisle stanowczo zabronił mi ćwiczyć dłużej niż dwie godziny, ponad połowę krócej niż potrafiłam do tej pory. Jakby tego było mało, sam zaczął pilnować bym nie nie przeciągała tego czasu, co irytowało przede wszystkim Eleazara, coraz bardziej rozdrażnionego brakiem postępów z mojej strony. Już wcześniej wiedziałam, że jest nieco nadpobudliwy, teraz jednak jego niecierpliwość sięgała zenitu. Potrafił zacząć krążyć tam i z powrotem w wampirzym tempie, doprowadzając mnie tym do szału. Rozpraszał mnie, ja zaś coraz częściej przyłapywałam się na tym, że miałam ochotę to wszystko rzucić i dać sobie spokój (no i podhaczyć go, kiedy znów zacznie chodzić, tu jednak musiałam się wstrzymać, bo prawdopodobnie złamałby mi nogę, samemu się przy tym nie przewracając).
Jedynie duma i własne ambicje nie pozwalały mi się poddać, zmuszając do dalszych ćwiczeń.
Dzień przed wyjazdem Denalczyków nadzieja całkiem mnie opuściła. Nie było nasz bym zrobiła to, czego wymagał ode mnie Eleazar, postanowiłam więc sobie odpuścić. Nawet nie zaprotestował, co bynajmniej nie podniosło mnie na duchu.
Tak czy inaczej, postanowiłam wykorzystać dodatkowe godziny wolności, by odpocząć i odpocząć. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, przymykając oczy i pozwalając, by moje myśli wolno dryfowały.
Dlaczego to musiało być takie trudne? Posiadałam dary, których w żaden sposób nie potrafiłam kontrolować. Przeczucia, które interpretowałam z opóźnieniem, a które wcześniej wykańczały mnie gorączką i osłabieniem; telekinezę, która pozwalała mi przesunąć przedmiot zaledwie o kilka centymetrów - zaraz po tym traciłam koncentrację; tarczę, której nie potrafiłam wykorzystać, by chronić bliskich...
Co jeszcze?
O ileż prościej by było, gdyby moje umiejętności były podobne do zmysłów czy poruszania się... Mogłabym tak po prostu odepchnąć swoją albo rozciągnąć ją...
Powoli odpływałam, pogrążając się w pochłaniających mnie myślach. Wyobraziłam sobie swoją osłonę jako rozciągliwą gumkę, z tą tylko różnicą, że zamiast ją rozciągać, wizualizowałam ją gdzieś poza ciałem, obok siebie.
Nagle poczułam się lekka, tak bardzo lekka i wolna...
- Bella! - Rozemocjonowana Alice wpadła do mojego pokoju, brutalnie wyrywając mnie z letargu. Nie miałam jej tego za złe, zwłaszcza po jej kolejnych słowach: - Widziałam cię!
Udało się, uświadomiłam sobie nagle, zanim w ogóle dotarł do mnie pełny sens jej słów.
Nie tak jak pierwotnie miałam za zadanie, ale w tym momencie chciałam zrobić tylko jedno. Momentalnie zerwałam się z łóżka i wyminąwszy siostrę, wypadłam na korytarz.
Poczucie triumfu w pełni nade mną zapanowało. Niczym w transie skierowałam swoje kroki w głąb korytarza, zatrzymując się przed jednym z pokoi. Doszły mnie ciche dźwięki Debussy'ego; chwilę przesłuchiwałam się kojącej melodii, po czym nacisnęłam klamkę i bez pukania wpadłam do środka.
Edward leżał na czarnym skórzanym tapczanie, który widziałam podczas pierwszej wizyty w jego pokoju. Na mój widok uśmiechnął się łobuzersko. Odwzajemniłam ten gest i dokładnie zamknęłam za sobą drzwi.
- Nie ćwiczysz z Eleazarem? - zapytał nieco zaskoczony, ale i zadowolony, że w końcu przestałam się katować.
- Muszę ci coś pokazać - oznajmiłam rozentuzjazmowana, układając się pośpiesznie obok niego; nie przejmowałam się, że ten mebel z pewnością nie był przeznaczony dla dwojga.
Wziął mnie w ramiona, a ja ułożyłam głowę na jego torsie, przymykając oczy. Ukojenie przyszło łatwo, jeszcze szybciej niż w moim pokoju. Piękna klasyczna melodia i otaczające mnie ramiona z łatwością pozwoliły mi pozbyć się wszystkich myśli. Edward cierpliwie czekał, gładząc mnie po plecach i włosach.
Tym razem szło mi o wiele lepiej. Może od samego początku wiedziałam jak to zrobić - nie byłam pewna. Z łatwością odsunęłam od siebie tarczę, drugi raz tego dnia doznając uczucia lekkości i wolności.
- Izzy?
Wampir drgnął zaskoczony. Poczułam się jeszcze lepiej, kiedy w oszołomieniu wykorzystał moje dawne zdrobnienie.
- Zaufaj mi... - szepnęłam, a potem to zrobiłam.
Wspomnienia zalały mój umysł dziesiątkami obrazów - to nic, że po przemianie stały się częściowo zamazane; teraz wróciły wyraźnie i dokładne, jakby ktoś zdmuchnął grubą warstwę kurzu z telewizyjnego ekranu. Starannie wybierałam każdą kolejną myśl, którą pragnęłam mu pokazać.
Pierwszy dzień mojego pobytu w Forks, kiedy go zobaczyłam. Nie mogłam wtedy pojąć dlaczego patrzył na mnie tak niechętnie, wręcz nienawistnie. To, jak bardzo zadręczałam się, kiedy zniknął na tydzień i jak bardzo ucieszyłam się, kiedy wrócił.
Nasza pierwsza rozmowa; swoboda i zrozumienie, które wtedy czułam. Czy to wtedy moje uczucie do niego zaczęło się rozwijać?
Tamten cudowny dzień na polanie, kiedy wyznał mi całą prawdę o swoim zniknięciu i o tym, jak bardzo łaknął mojej krwi, choć jednocześnie był świadom, że nie może dopuścić, by pragnienie przejęło nade mną kontrolę.
I najważniejsze...
Miłość.
Uczucie, które dostrzegłam w jego oczach...
Uczucie, którym i ja go obdarzyłam...
Poczułam lodowate wargi na swoich ustach. Odwzajemniłam pocałunek z pełną pasją, przywierając do niego jeszcze bardziej. Moja tarcza gwałtownie wróciła na swoje miejsce, ponownie zamykając mu drogę do mojego umysłu, kiedy z rozkoszą poddałam się jego pocałunkom.
- Kochanie moje... - rozczulił się, odsuwając się nieznacznie, bym mogła zaczerpnąć tchu.
W jego hipnotyzujących złocistych tęczówkach dostrzegłam fascynację, miłość i całkowitą akceptację. Wahałam się, pragnąc raz jeszcze go pocałować, tym razem jednak powstrzymałam się, nie chcąc zatracić się w jego pieszczotach. Spojrzał na mnie rozczarowany.
Jedynie uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Pokaż mi - poprosił. - Proszę, pokaż mi jeszcze, skarbie - szepnął z czułością.
Nie zastanawiałam się długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz