poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Dwadzieścia

Dwadzieścia.
Tarcza

- Nie wierzę, że wampiry mają duszę. Nie mam pojęcia, co czeka na nas po śmierci, ale z pewnością nie jest to niebo. Jeśli faktycznie coś jest dalej, w moim przypadku można się spodziewać się piekła.
Słowa Edwarda szokowały mnie, ale jednocześnie fascynowała. Siedziałam na trawie, wpatrując się w niego i chłonąc każde kolejne słowo. Próbowałam poznać i zrozumieć jego punkt widzenia w różnych kwestiach, styl życia i przekonania; usiłowałam pojąć dlaczego w niektórych kwestiach miał takie, a nie inne zdanie.
- Każdego dnia łamiemy kolejne przykazania. Kłamstwo, morderstwo... Cóż, przez te wszystkie lata i konieczność ukrywania się przed ludźmi, można też dodać kradzież i oszustwa. Jeśli dokładnie to przeanalizujesz, dojdziesz do wniosku, że w moim przypadku pozostała jedynie czystość - wyliczał, jednocześnie jasno odpowiadając na moje wątpliwości co do tego, jak zachował się, kiedy w przypływie emocji byłam gotowa posunąć się do czegoś więcej niż dotychczasowe pieszczoty.
- I tak nie wierzę w zbawienie, po co więc zamartwiać się drobiazgami? - zapytałam, sceptycznie podchodząc do kwestii wiary i religii.
Sama widziałam wiele w nieścisłości w tym, co mówili o rzekomym Bogu; niewidzialna istotna, odpowiedzialna za stworzenie wszystkiego, co istnieje; podobno kochający Ojciec, karający nas za każdy, nawet najmniejszy błąd... Dla mnie to wszystko nie miało sensu i choć zostałam wychowana w chrześcijańskiej wierze (teoretycznie, bo Renée skłonna była do eksperymentów w każdej możliwej dziedzinie), nie uznawałam jej w pełni. Wierzyłam jedynie, że Kościół od zawsze usiłował przejąć kontrolę nad ludźmi, strasząc ich i zabraniając dosłownie wszystkiego, co nie było mu na rękę. Owszem, wiele z tych rzeczy i niektórych nauk miało jakiś sens, ale po co powoływać się na siły wyższe, skoro wszystko i tak zależy od indywidualnego systemu wartości oraz ludzkiego pojmowania dobra i zła?
Edward milczał przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad moim pytaniem. Kiedy w końcu się odezwał, miałam pewność, że z największą ostrożnością dobierał kolejne słowa.
- Nie wierzę, ale skąd pewność, że się mylę? Załóżmy, że jednak mam duszę. Oczywiste jest, że nie zdołał jej już ocalić. Ale ty... Ty wciąż żyjesz, choć w zupełnie inny sposób, niż jakikolwiek zwykły człowiek. Niemniej istnieje szansa, że dla ciebie nie jest jeszcze za późno. A ja zbyt mocno cię kocham, by ryzykować w taki sposób - wyjaśnił, ujmując moje dłonie i ściskając je lekko.
Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek, zastanawiając się, czy przypadkiem nie żartuje. Niestety, był całkowicie poważny i pewny tego, co mówił. Wierzył we wszystko, co właśnie zostało powiedziane.
- Mam przez to rozumieć, że nie chcesz się ze mną kochać, bo boisz się o moją duszę, choć nie masz pewności, że istoty takie jak my w ogóle ją posiadają? - podsumowałam, nie mogąc powstrzymać rozbawienia w swoim głosie.
Pokręcił głową.
- To ja nie mam duszy. Nie porównuj się do mnie, bo nie jesteś potworem. Nie miałaś wpływu na to, co ci się przytrafiło. Poza tym ty żyjesz; oddychasz, twoje serce wciąż bije... - Dotknął moje piersi, przypatrując się jak unosi się i opada w regularnym rytmie. - To, że pozwalasz mi być ze sobą, że los postawił ciebie na mojej drodze, jest warte nawet największych cierpień - wyszeptał, spoglądając na mnie czule.
- Edwardzie! - zawołałam zdecydowanym głosem, choć oczy zapiekły mnie w odpowiedzi na te wzruszające słowa. - Wcale nie różnię się od ciebie. Po prostu w to nie wierzę, tak? Nikt z nas nie miał wyboru; wydaje mi się, że każdego spotyka w życiu to, na co zasłużył. Niezależnie jak różni jesteśmy, najważniejsze jest to, co mamy w środku. Czy potrafimy kochać - uściśliłam z naciskiem. Mówiłam coraz szybciej, nie chcąc ryzykować, że mi przerwie. - Ludzie są okrutni, zwłaszcza dla siebie nawzajem, a my...? Spójrz na naszą rodzinę. Nie ma tu więzów krwi, a jednak dajemy sobie więcej miłości, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Nie podążamy za instynktem, każdego dnia zmagając się z pragnieniem. To nie ma znaczenia? - Spojrzałam mu w oczy. - Nie liczy się to, co było czy to kim jesteśmy. Ważne jest jacy jesteśmy - powiedziałam z naciskiem. - Z Jamesem mieliśmy swoje motto, którego zawsze się trzymaliśmy - dodałam z wahaniem; ciężko było mi wspominać o swojej pierwszej miłości, przełamałam się jednak i ciągnęłam dalej: - "Mów szczerością, gardź podłością, cierp wytrwale, kochaj stale" - zacytowałam, po raz pierwszy od dawna; coś ścisnęło mnie w gardle i nie byłam już w stanie dodać ani jednego słowa więcej.
Edward milczał, wpatrując się we mnie z uwagą. Kiedy zamilkłam, walcząc z wspomnieniami, otoczył mnie ramionami i ucałował we włosy. Po chwili wstał powoli i delikatnie pomógł mi się podnieść; cały czas przyciskał mnie do siebie. Wtuliłam się w niego, czując, że przy nim nic nie może mi się stać.
- Wracajmy do domu - zaproponowałam w końcu, uśmiechając się do mnie łagodnie.
Zgodziłam się skinieniem głowy, tym razem jednak nie pozwoliłam, by wziął mnie na ręce. Ujęłam jego dłoń i ścisnąwszy ją lekko, ruszyłam wraz z nim przed siebie. Drzewa otoczyły nas, kiedy razem w milczeniu pokonywaliśmy kolejne kilometry; słowa nie były nam w tej chwili do niczego potrzebne.
Ani słowem nie skomentował mojej wcześniejszej wypowiedzi, ale nie liczyłam na to. Po jej oczach poznałam, że nie stały mu się obojętne i ta świadomość w zupełności wystarczyła, bym czuła się lepiej.
Czułam, że tego dnia nie tylko w pełni pojęliśmy swoje uczucia, ale zaczęliśmy się rozumieć lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Nie spieszyliśmy się z powrotem do domu. Biegłam swobodnie, nie chcąc, by ponownie brał mnie na ręce; orientowałam się już w drodze, poza tym chciałam móc przebywać z nim jak najdłużej. Alice mnie nie widziała, nikt więc nie mógł wiedzieć, co zaszło między nami na tamtej polanie. To, że zostaliśmy parą, wydało mi się nagle tak naturalne, jak oddychanie czy pragnienie dawania miłości i bycia kochaną. Nie miałam nic przeciwko temu, by reszta rodziny dowiedziała się wszystkiego, bo w końcu nie zamierzaliśmy tego ukrywać, pragnęłam jednak przez jeszcze kilka minut pobyć z nim sam na sam.
Raz po raz mój wzrok lądował na nim. Przyglądał mi się, a dostrzegłszy mój wzrok, posyłał mi swój łobuzerski uśmiech, który uwielbiałam od zawsze. Odwzajemniałam go, dobrze wiedząc, że żadne słowa nie są nam w tej chwili potrzebne.
Byłam szczęśliwa.
Po raz pierwszy od dnia swojej przemiany, a może nawet od chwili, w której poznałam prawdę o sobie, wszystko było takie, jakie być powinno; w tej chwili nie liczyło się nic, nawet to, że sprawa z Volturi nie była do końca załatwiona. Wiedziałam, że prędzej czy później ponownie pojawią się w moim życiu, ale nie potrafiłam się tym martwić.
Posłałam mu jeszcze jeden uśmiech i gwałtownie przyśpieszyłam, smagając go przy tym włosami po twarzy. Potrzebował chwili, by zorientować się co robię i rzucić się za mną w pogoń. Wiedziałam, że dawał mi fory - był w końcu najszybszy w rodzinie - w końcu jednak znudziły go te przekomarzanki; w mgnieniu oka dopadł do mnie, porywając w swoje objęcia. Zaśmiałam się i z łatwością wyswobodziłam się z jego uścisku.
Jednocześnie wypadliśmy z lasu, wychodząc na polankę na tyłach naszego domu. Lekko przeskoczyłam płynącą tam rzekę, lądując zaledwie metr od jej krawędzi. Wciąż nie do końca kontrolowałam swoją siłę - raz nawet omal nie wpadłam na szklaną ścianę salonu - wolałam więc dmuchać na zimne. Edward wylądował tuż obok, obdarzając mnie pobłażliwym uśmiechem. Dobrze wiedziałam, że bawiła go moja nieporadność w niektórych sprawach, zwłaszcza tych naturalnych dla wampirów.
Co jednak mogłam poradzić na to, że nieśmiertelną byłam od niedawna i jakoś nie miałam czasu by wprawić się w swoich nowych umiejętnościach? Nie potrafiłam przecież nawet zapanować nad własnymi darami, nie ma więc co się zastanawiać nad innymi zdolnościami.
- Chyba mamy gości. - Głos Edwarda wyrwał mnie z chwilowej zadumy. Zamrugałam i spojrzałam na niego zdezorientowana i zaniepokojona. Moje mięśnie napięły się, gotowe do obrony bądź ucieczki. Bo co jeśli Volturi...? - To nasi przyjaciele. Chodź, przedstawię cię - oznajmił pogodnie, ujmując moją dłoń.
Uspokojona uśmiechnęłam się, czując jak ulga rozluźnia moje mięśnie. Ruszyłam za nim, pozwalając, by poprowadził mnie w stronę domu. Nie denerwowałam się już, bo naprawdę nie martwiłam się o to, czy znajomi Cullenów mnie polubią; miałam rodzinę, która mnie kochała i partnera za którego byłabym gotowa oddać życie - niczego więcej nie potrzebowałam, choć w jakimś stopniu liczyłam, że jeśli nieznajomi są choć w połowie tak cudowni jak moi bliscy, porozumiemy się bez większego problemu.
Oczywiście nie miałam wcześniej okazji poznać pary wampirów, które zastaliśmy w salonie, ich złote tęczówki jednak wystarczyły, bym pojęła kim mogą być. Istniał tylko jeden klan, który podobnie jak Cullenowie żywił się krwią zwierzęcą. Carlisle wspominał mi o nich kilkakrotnie, wspominając swoich znajomych w jak najbardziej przychylny sposób, uśmiechnęłam się więc jedynie, kiedy odezwał się Edward:
- To Carmen i Eleazar Denali - oznajmił. - A to właśnie Bella - przedstawił mnie, nie puszczając mojej dłoni.
- Hej - rzuciłam lekko, nieco rozkojarzona tym, że wciąż pozwalał mi trzymać się tak blisko. Ku mojej radości jego ręce nagle znalazły się na moich biodrach - wcześniej rzadko pozwalał sobie na okazywanie uczuć, wobec mnie pozwalał sobie na więcej, kiedy byliśmy sami, choć i wtedy miał pewne opory i obawy w związku z moją reakcją, byłam więc szczerze uradowana tą zmianą.
Nie byłam pewna jak na to zareagują inni, z premedytacją więc unikałam spoglądania na nich, skupiając się na przybyszach. Starałam zachowywać się w pełni naturalnie, nie potrafiłam jednak powstrzymać rozmarzonego uśmiechu, który błąkał się na moich ustach - w końcu byłam taka szczęśliwa!
Carmen okazała się smukłą wampirzycą o dość egzotycznej urodzie. Czarne włosy opadały jej na ramiona i plecy, mocno kontrastując z bladą skórą i doskonale dopełniając całość. Eleazar z kolei był czarującym mężczyzną o ciemnych włosach, opiekuńczo obejmującym swoją uroczą partnerkę. O ile dobrze zapamiętałam, oboje pochodzili z Hiszpanii. Musiałam przyznać, że wyglądali wspaniale, oszołamiająco urodziwi jak wszyscy nieśmiertelni, ale przy tym w pełni spokojni. Ich złote tęczówki sprawiały, że z miejsca obdarzyłam ich sympatią, najwyraźniej w pełni zaakceptowana.
Bella - powtórzyła Carmen, swoim akcentem potwierdzając moje przypuszczenia. - Znaczy "piękna" i w pełni do ciebie pasuje - stwierdziła, a potem jak gdyby nigdy nic podeszła do mnie i serdecznie uściskała. - Witaj w rodzinie - szepnęła mi do ucha, po czym odsunęła się, ponownie zajmując miejsce u boku swojego partnera. Mogłabym przysiąc, że rzuciła znaczące spojrzenie w stronę stojącego za mną Edwarda.
- Dziękuję - powiedziałam nieco speszona, przekonując się w duchu, że miała na myśli tylko i wyłącznie to, że stałam się częścią tej rodziny, że naprawdę ją pokochałam... Bo cóż by innego, prawda?
- Carmen i Eleazar przyjechali przede wszystkim ze względu na ciebie - wyjaśnił Carlisle. Spojrzałam na niego trochę nieprzytomnie, bo kompletnie zapomniałam, że on i reszta tutaj są. - Tanya i jej siostry chwilowo nie mogą dołączyć, ale liczą na to, że wkrótce je odwiedzimy i będą mogły cię poznać - dodał, uśmiechając się łagodnie.
Cały czas przypatrywał się mnie i Edwardowi i choć nie było to natarczywe spojrzenie, poczułam się nieco podirytowana. Na Boga, czy wszyscy wiedzieli co między nami jest i tylko czekali aż w końcu coś z tym zrobimy?
Carmen skinęła głową, wyrywając mnie z zamyślenia i potwierdzając słowa doktora.
- Esme już dawno wspominała, że masz tutaj zamieszkać. Przykro nam, że wcześniej się nie pozwaliśmy, ale wolimy unikać sytuacji, które mogłyby ściągnąć na nas gniew Volturi - powiedziała.
Rozumiałam to doskonale, bo zostałam wtajemniczona w historię sióstr Denali oraz Carmen i Eleazara, którzy dołączyli do klany później. Cała piątka miała w pełni uzasadnione powody, by szerokim łukiem omijać rodzinę królewską. Z resztą już i tak zbyt wiele osób narażało dla mnie życie i nie chciałam, by Denalczycy dołączyli do tego grona.
- Carlisle wspominał, że jesteś uzdolniona - usłyszałam.
Eleazar wydawał się od dłuższego czasu powstrzymywać się od zadania tego pytania. Ostatecznie nie wytrzymał i teraz wpatrywał się we mnie jak w jakieś niezwykłe stworzenie, które widział po raz pierwszy. Zmierzyłam go wzrokiem, po czym zerknęłam nieco zaskoczona na doktora. Wiedziałam, że go intryguję, ale nigdy nie pomyślałabym, że będzie w stanie plotkować na mój temat.
- Eleazar rozpoznaje cudze dary. - Carmen zdawała się być nieco zażenowana i zdecydowanie poddenerwowana zachowaniem partnera. - Nie mógł doczekać się aż będzie mógł stwierdzić coś na twój temat. W straży dużo się o tym mówiło, a my mamy tam jeszcze kilku dobrych znajomych - wyjaśniła, zawiązując do tego, że kiedyś oboje byli na usługach braci Volturi.
- Ale nic nie stwierdzę, bo ona ciągle mnie blokuje! - żachnął się Eleazar. - No, ale czemu ja się właściwie dziwię? To silna tarcza, prawdopodobnie odporna na każdą umiejętność. Niezwykłe, naprawdę - pochwalił mnie, choć był wyraźnie sfrustrowany.
Zamrugałam nieco zaskoczona. Tarcza? To było właśnie słowo, którego od początku mi brakowało. Tak czy inaczej, poczułam się w jakimś stopniu rozczarowana. Nie znałam jeszcze pełni swoich umiejętności, a on mógł pomóc mi w jakiś sposób je sprecyzować.
- Co miałeś na myśli? - zapytał nagle Edward, lustrując wzrokiem wciąż mi się przypatrującego Denalczyka.
- To tylko taki luźny pomysł - rzucił tamten lekceważącym tonem. Wszyscy skupili na nim uwagę, zainteresowani mimo wszystko. - Pomyślałem po prostu... Próbowałaś kiedyś zneutralizować swoją osłonę? - zapytał bezpośrednio. Po jego głosie poznałam, że ta wcześniejsza niepewność była jedynie pozą i sposobem na zaciekawienie nas tematem. Tak czy inaczej, pokręciłam przecząco głową. - W niektórych przypadkach dary da się rozwinąć. Nasza Kate przykładowo potrafi utrzymać swoje ciało pod napięciem, choć niegdyś jej umiejętność nie obejmowała niczego, prócz jednej dłoni.
Słuchałam go zafascynowana. Gdyby mi się udało, mogłabym poznać inne swoje umiejętności i zacząć je rozwijać. A to pozwoliłoby mi się bronić i przestać być zdaną na moich bliskich i przyjaciół.
W tym momencie chciałam wiedzieć już tylko jedno.
- Jak mam to zrobić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa