Rano czułam
się już dobrze, wręcz normalnie. Gdyby nie to, że spałam do późna (a to nie
było do mnie podobne), pomyślałabym, że wszystko było głupim, pokrętnym snem.
Zwłaszcza, że całkiem mi przeszło; ot tak, samo z siebie. To już całkiem
zaczęło mnie utwierdzać w przekonaniu, że temat przeczuć może mieć więcej sensu
niż do tej pory przypuszczałam. Bynajmniej byłam pewna, że to nie była zwykła
choroba. A to już coś.
Choć wiedziałam (czułam?), że to nie jest
konieczne, nie protestowałam, gdy Carlisle dla pewności mnie badał. Jak mogłam
się spodziewać nic nie wykrył, więc można było spokojnie uznać, że jestem
zdrowa. Oczywiście doktor chciał mnie jeszcze dla pewności przytrzymać i kazał
leżeć, ale że jestem uparta...
Wyszłam przed dom; pogoda była dwojaka. Z
jednej strony ciepło, wręcz duszno, z drugiej jednak niego przysłaniały ciężkie
chmury i na słońce nie miałam raczej co liczyć. Przynajmniej nie padało.
Coś ciągnęło mnie do lasu. Chwilę spacerowałam
wzdłuż jego granicy, by w końcu dostrzec widoczną ścieżkę. Bez wahania ruszyłam
jej śladem. Wkrótce posiadłość Cullenów całkiem zniknęła z zasięgu mojego
wzroku; otoczyła mnie zieleń. Nie słyszałam praktycznie nic prócz cichego szumu
liści poruszanych nikłymi podmuchami wiatru i swoich kroków. Nie zniechęciło
mnie to bynajmniej.
Upajałam się samotnością. Moje myśli pierwszy
raz od dawna były spokojne. Wyciszyłam się, nie myślałam absolutnie o niczym i
było mi z tym dobrze. Szłam po prostu po prostu przed siebie, po tej chyba
całkiem zapomnianej już ścieżce. Nie zwolniłam, a nawet przez myśl mi nie
przeszło by zawrócić nawet wtedy, gdy zaczęła zanikać by w końcu całkiem się
urwać. Może było to głupie, w końcu nie znałam terenu, ale czułam się
całkowicie bezpieczna i, choć sama nie wiedziałam skąd, dobrze wiedziałam co
robię; bez wahania zagłębiałam się dalej w las.
Straciłam poczucie czasu. Kojarzyłam jedynie,
że wyruszyłam nawet wcześnie rano, a sądząc po pozycji słońca, którego
promienie z trudem przebijały się przez gęsty baldachim liści rozciągający się
nade mną, musiało być już koło południa. Wychodziło na to, że wędrowałam
ładnych parę godzin. Najlepsze jednak było to, że wcale nie byłam zmęczona, a
już na pewno nie spieszyło mi się z powrotem. Zaczynałam powoli przyzwyczajać
się do umiejętności, które wkrótce miałam pojąć i szczerze mówiąc co raz
bardziej mi się one podobały. Byłam już nawet bliska całkowitego zaakceptowania
tego, co ostatnio działo się w moim życiu.
Ni stąd ni zowąd poczułam, że ktoś mnie
obserwuje. Nie naruszyło to jednak mojego poczucia bezpieczeństwa, czułam, że
ten ktoś nie stanowi dla mnie zagrożenia. Zatrzymałam się jednak i znacząco
rozejrzałam dookoła, chcąc dać "intruzowi" do zrozumienia, że zdaję
sobie sprawę z jego obecności. Chciałam by wyszedł, bo mimo wszystko czułam się
nieswojo, nie wiedząc kto mi towarzyszy.
Usłyszałam ciche westchnienie i z pobliskiego
drzewa zeskoczył Edward. Poruszał się sprawnie i bezszelestnie, jak na
prawdziwego wampira przystało. Odkąd dowiedziałam się o wszystkim przestali
wysilać się i nie kryli już przy mnie swoich umiejętności, więc wcale nie
zdziwiło mnie to, że w jednej sekundzie lądował na trawie, a w drugiej już stał
tuż przede mną, kręcąc pobłażliwie głową; na jego ustach pojawił się ten nieco
irytujący, ironiczny uśmiech.
– Miałaś
leżeć – przypomniał. Nie był wcale zakłopotany tym, że właśnie słaby człowiek
(może o nieco wyostrzonych zmysłach z racji nadchodzącej przemiany, ale jednak
człowiek) przyłapał go na śledzeniu. I jak widać nawet nie zasłużyłam sobie na
byle powitanie. Bo też i po co, nie?
– Miałam – zgodziłam
się, podejmując przerwany marsz. Jak mogłam się spodziewać, ruszył za mną. – Śledzisz
mnie? – zagadnęłam wprost.
– Od
niedawna – przyznał luźno. – Jestem w tym kiepski, ale to już raczej zauważyłaś
– dodał. Nie mogłam się z tym nie zgodzić.
– Nie
potrzebuję niańki – uświadomiłam go. Wiedziałam jak się czuję, a do mojej
przemiany jeszcze trochę zostało, nie musieli więc się o mnie martwić.
– Bello,
poszedłem się po prostu przejść – spojrzał na mnie rozbawiony; miałam wrażenie,
że powstrzymuje się od wywrócenia oczyma. – Na twój trop natrafiłem
przypadkiem. Swoją drogą do zdziwiło mnie, że tak daleko zawędrowałaś – dodał.
– Och... – tylko
na tyle było mnie stać. Zrobiło mi się nawet nieco głupio, że wyciągnęłam tak
pochopne wnioski. Pocieszałam się jednak tym, że w jakimś stopniu miałam rację –
śledził mnie.
– No cóż – bez
ostrzeżenia się rozpogodził. Chwilami nie mogłam ogarnąć tych nagłych zmian
nastroju u wampirów. – Idziesz w jakieś konkretne miejsce? – zainteresowałam.
Nie odpowiedziałam od razu; chwilę szliśmy w ciszy.
– Nie – odezwałam
się w końcu. – Nie znam terenu, wiesz przecież. Szłam tak o, bez celu – wyjaśniłam.
O dziwo wydał mi się bardzo zadowolony z takiego stanu rzeczy.
– Czy w
takim razie miałabyś coś przeciwko, gdybym porwał cię w pewne miejsce? – zapytał,
wyciągając dłoń w moją stronę. Spojrzałam na niego pytająco. – Wybacz, ale
twoje tempo jest dość wolne. Pobiegniemy – objaśnił mi.
Zawahałam się na moment, po chwili jednak
ujęłam jego dłoń. Po prostu mu ufałam; wbrew wszystkiemu co było wcześniej.
Uśmiechnął się do mnie łobuzersko i pomógł mi wspiąć się mu na plecy.
– Zamknij
oczy – doradził mi, gdy byłam już pewna, że trzymam się wystarczająco mocno by
nie spaść. Miałam sporo wątpliwości co do tego pomysłu, a perspektywa tego, że
miałam nic nie widzieć wcale mi nie pomagała. Zwłaszcza, że doskonale
wiedziałam jak potrafią poruszać się Cullenowie; wolałam nie przekonywać się
jak zareagowałabym na to, co dostrzegłabym przy takiej prędkości, więc zrobiłam
co kazał. W jakimś jednak stopniu miałam wielką ochotę podejrzeć.
Jedynie powiew wiatru na twarzy, latające mi
na wszystkie strony loki i rytmicznie napinające się mięśnie Edwarda były
dowodem na to, że w ogóle ruszyliśmy się z miejsca. Mój przyszywany brat biegł
tak lekko i pewnie, że prawie tego nie wyczuwałam. Poczułam się znacznie
pewniej i tym bardziej korciło mnie by choć odrobi uchylić powieki; po prostu
odrobinę podejrzeć. Bo wbrew wcześniejszym obawom nie czułam ani strachu, ani
jakiegokolwiek dyskomfortu z racji tego, że siedziałam mu na plecach. Uznałam
jednak, że nie wiem czego się spodziewać i nie warto ryzykować; wstrzymałam się
więc jakoś.
Podświadomie wyczułam, że się zatrzymał, ale
nie otworzyłam oczu – nie miałam pewności, że się nie mylę. Dopiero ciepły
baryton Edwarda, który poinformował mnie, że jesteśmy na miejscu, skłonił mnie
do uchylenia powiek.
Nadal byliśmy w lesie, ale kilkanaście metrów
dalej dostrzegłam, że drzewa rosną co raz rzadziej – niewątpliwie gdzieś dalej
znajdowało się nieco otwartej przestrzeni. Poza tym przebijające z pomiędzy
drzew słońce wydawało się bardzo zachęcające.
Edward ostrożnie acz stanowczo objął mnie w
talii i bez najmniejszego wysiłku postawił na ziemi. Miała wrażenie, że ciut
dłużej trzymał ręce na moich plecach, ale nim zdążyłam się nad tym lepiej
zastanowić zabrał je i nie miałam szansy się upewnić. Dla odmiany chwycił mnie
za rękę i poprowadził w stronę światła, które już wcześniej zwróciło moją
uwagę. Wcale nie przeszkadzała mi bliskość miedzianowłosego, wręcz przeciwnie – dotyk
jego lodowatych palców na mojej skórze sprawiał mi niejaką przyjemność. Nie
czułam się wcale skrępowana tym gestem, wydał mi się zupełnie naturalny i
pasujący do sytuacji. Uścisk był lekki, mogłam wyrwać mu się kiedy tylko będę
chciała.
Bynajmniej nie miałam takiego zamiaru.
Gdy znaleźliśmy się już naprawdę blisko celu
naszej wyprawy (z nas dwojga tylko Edward wiedział czym ów cel jest), mój
towarzysz puścił mnie przodem; sam został odrobinę z tyłu, ale nie na tyle by
musiał puścić moją dłoń, co, mówiąc szczerze, bardzo mi odpowiadało. Zrobiłam
jeszcze kilka kroków i...
…wyszłam na zalaną słońcem polankę. Uścisk
krępujący moją dłoń całkiem zelżał – Edward mnie puścił – ale nawet nie
zwróciłam na to uwagi. W szybkim tempie znalazłam się w centrum tego magicznego
miejsca.
Polana zachwycała swoją symetrycznością. Choć
mieliśmy już wrzesień i powoli zbliżała się jesień dostrzegłam kilka późnych
kwiatów. Gdzieś w pobliżu usłyszałam szmer płynącej wody. Urzeczona odwróciłam
się by spojrzeć prosto w miodowe tęczówki Edwarda.
– Przepiękna
– wyszeptałam tylko. Rozkoszowałam się promieniami słońca, które przyjemnie
muskały moją skórę. Nie było gorąco, tutaj nawet nie miałam o czym marzyć (do
upalnego Phoenix było temu miejscu bardzo daleko), ale słońce dawało
wystarczająco dużo ciepła by było to przyjemne doznanie.
Edward posłał mi ten swój łobuzerski uśmiech.
Lubiłam go; pasował do niego i jego stylu bycia.
– Często tu
przychodzę. Zwłaszcza gdy muszę odetchnąć i pomyśleć – wyznał. Pokiwałam ze
zrozumieniem głową; to miejsce było wręcz stworzone do refleksji i odpoczynku.
Sama miałam ochotę ułożyć się na trawie i zamknąwszy oczy po prostu się
wyłączyć, chociaż na chwilę... – Chcesz zobaczyć co dzieje się z nami w słońcu?
– zapytał nagle.
Spojrzałam na niego zdezorientowana, chciałam upewnić
się, że nie żartuje, ale on już robił krok do przody by po chwili stanąć w
pełnym słońcu.
– Mówiłem,
ze trochę rzucamy się w oczy – przypomniał, widząc moją zaskoczoną minę. Z
opóźnieniem uświadomiłam sobie, ze mam otwarte usta; pośpiesznie je zamknęłam.
Nie zmieniało to jednak faktu, że to czego byłam świadkiem było szokujące i
piękne za razem.
Nagle jakby zrobiło się jaśniej. Kolorowe
refleksy wręcz mnie oślepiały. Potrzebowałam chwili by pojąć, że to przez
Edwarda. To, że tylko "trochę" rzucali się w oczy było sporym
niedociągnięciem.
Edward się błyszczał. Dosłownie. Zdawało się,
że każdy skrawek jego skóry pokrywały mikroskopijne diamenciki. Jakby tego było
mało, wampir powoli rozpiął swoją koszulę bym mogła lepiej przyjrzeć się
efektowi.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to jak był
ubrany. Zwykła biała koszula zapinana na guziki, której długie rękawy z
rozmysłem podwinął wcześniej po łokcie. Do tego jakieś spodnie, nie zwracałam
na nie większej uwagi zbyt zaabsorbowana kolorowymi refleksami, które rzucała
jego skóra w odpowiedzi na padające na nią promienie słońca.
– Jak... – zaczęłam,
ale nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów by wyrazić to, co chciałam. Stać
mnie za to było na zrobienie kilku niepewnych kroków w jego kierunku. Stanęłam
przed nim i ostrożnie wzięłam go za rękę by móc lepiej się przyjrzeć; w duchu
ucieszyłam się z braku sprzeciwu czy oporu z jego strony. Przybliżyłam ją sobie
do oczu i zaczęłam sprawdzać jak mieni się w słońcu w zależności od nachylenia.
Bez ostrzeżenia wyswobodził dłoń z mojego
uścisku. Spojrzał krótko na zaskoczoną minę i raz jeszcze posłał mi tak lubiany
przeze mnie uśmiech. Rozluźniony przeszedł mały kawałek i usiadł na trawie.
Jasno dał mi do zrozumienia, że mam zrobić to samo, więc ruszyłam się z miejsca
i usadowiłam się naprzeciwko.
– Co
powiesz na to by dokończyć naszą rozmowę? – zaproponował. Potrzebowałam chwili
by skojarzyć o co mu chodzi.
– Przydałoby
się – przyznałam. – Unikałeś odpowiedzi na niektóre moje pytania. Teraz już
wiem wszystko, więc chyba nie masz wyboru – dodałam pośpiesznie. Na chwilę
zrzedła mu mina; widocznie miał nadzieję, że znów tylko ja będę musiała
odpowiadać.
– Tak,
chyba nie mam – zgodził się z opóźnieniem. Machnął krotko ręką dając mi do
zrozumienia, że mogę kontynuować.
– Przecież
wiesz o co zapytam – stwierdziłam z przekonaniem. Przerwałam zabawę źdźbłem
trawy, które od jakiegoś czasu mięłam w palcach i spojrzałam mu prosto w oczy;
musiałam mieć pewność, ze mówi absolutnie wszystko i jest szczery. – Dlaczego
wyjechałeś?
Wypuścił powietrze ze świstem i pokiwał ze
zrozumieniem głową, jak gdyby od dawna się tego spodziewał, ale nie mógł
ogarnąć tego, że przeszłam do tego tak szybko. Nachylił się lekko w moim
kierunku, nasze twarze dzieliły centymetry. Moje serce przyśpieszyło z
niewiadomych powodów; zdawało się chcieć wyrwać mi się z piersi. Nie mogłam
pojąć dlaczego tak reaguję na jego bliskość.
– Ponieważ
chciałem cię zabić, Bello – wyszeptał powoli. Owiał mnie jego słodki oddech,
zdekoncentrowało to mnie tak, że dopiero po chwili pojęłam sens tych słów.
Moje mięśnie napięły się, serce zaczęło łomotać jeszcze mocniej i szybciej, oddech przyśpieszył – wręcz łapczywie łapałam powietrze. Nie mogłam jednak zmusić się do strach – nawet mimo reakcji mojego organizmu. Do spojrzenia na Edwarda w ten jeden sposób.
Jak na mordercę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz