niedziela, 31 marca 2013

Dziewiętnaście

Siedziałam jak sparaliżowana. Walczyłam. Walczyłam z samą sobą. Z rozsądkiem i sercem. Rozum podpowiadał mi, że mam przed sobą wampira. Wampira, które właśnie oświadczył mi, że chciał mnie zabić. Dla którego byłam bezbronnym człowiekiem. Dziwnym z racji tego, że miałam stać się jakimś wyjątkowym dhampirem, ale jednak człowiekiem. Nikt nie powiedział, że to co Volturi uznali za jakąś bzdurną przepowiednię miało się spełnić.

 Mimo tych logicznych faktów nie potrafiłam spojrzeć na Edwarda jak na mordercę. Dla mnie to nadal był on. Mój miedzianowłosy przyszywany brat. Ten sam tak bardzo mnie irytujący, wpychający nos w nie swoje sprawy. Poza tym sama zapytałam, a gdyby na prawdę coś mi groziło z jego strony to prawdopodobnie już dawno leżałabym martwa.

Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że zrobiło się ciemniej. Rozejrzałam się zdezorientowana; nie zauważyłam momentu w którym Edward zerwał się z miejsca i przebiegł na przeciwległy koniec polany. Skrył się w cieniu i przestał błyszczeć, stąd to wrażenie. Nie rozumiałam jednak dlaczego uciekł.

 Podniosłam się ostrożnie i chwiejnie stanęłam na nogach. Bardzo niepewnie zrobiłam krok w jego stronę; cofnął się. Stanęłam w miejscu zagubiona. Co zrobiłam nie tak? Najgorsze, że nie potrafiłam wyczytać nic z jego twarzy – przybrał coś na kształt maski, łudząco podobnej do tej, która tak bardzo przerażała mnie u Jacoba.

– Edward, ja... – nie wiedziałam co powiedzieć. Jak ująć słowami to, co setkami różnorakich myśli kłębiło się w mojej głowie.

– Nie bój się, wrócisz do domu – przerwał mi. Jego głos był równie wybrany z emocji co wyraz twarzy. – Nie tknę cię. Domyślam się, co teraz musisz myśleć. Zaufaj mi jedynie w kwestii tego, że zaraz sprowadzę kogoś by zabrał cię do domu. Wierz mi, będę się trzymać od ciebie z daleka – ciągnął. Wręcz wytrzeszczyłam na niego oczy. O czym on, do cholery, bredził?

– Dlaczego uważasz, że się ciebie boję? – zadałam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy. Zaskoczył mnie, owszem – niezbyt często słyszy się, że ktoś miał wobec ciebie złe zamiary; moje ciało zareagowało automatycznie, tylko tyle.

 Tylko na sekundę stracił panowanie nad własnymi emocjami, ale mnie to wystarczyło. Gdy ta okropna maska chwilowo zniknęła, rozpoznałam garstkę targających nim emocji – dominowało zaskoczenie. Szybko się opanował, nie powstrzymał się jednak od lekkiego zmarszczenia brwi.

– Wyglądałaś, jakbyś zaraz miała zemdleć – powiedział poważnie. Wzruszyłam ramionami. – Chciałem cię zabić – powtórzył sądząc za pewne, że jestem w szoku i nie docierają do mnie jego słowa.

– Zgadza się – potwierdziłam. – Może i na początku mnie wystraszyłeś, przyznaję, ale zaraz uznałam, że gdybyś faktycznie chciał mnie zabić to już dawno bym nie żyła. Poza tym chciałeś, czas przeszły.

Całkiem zbiłam go z pantałyku swoim rozumowaniem. Skorzystałam z chwili jego dekoncentracji i pośpiesznie do niego podeszłam. Chwyciłam go mocno za nadgarstek wiedząc, że bez problemu może mi się wyrwać.

– Ufam ci – powiedziałam z naciskiem. Może i czytał w myślach, ale ze zgadywaniem potrzeb i uczuć osób, których umysły były dla niego zagadką, kompletnie sobie nie radził. – I nie boję się, zrozumiano?

 Na chwilę się zawahał, jak gdyby rozważał czy nie powinien wyswobodzić się z mojego uścisku i ponownie się odsunąć. W końcu jednak dał za wygraną i z westchnieniem oparł się o najbliższe drzewo. Uśmiechnęłam się zadowolona.

– To bardzo niedobrze – usłyszałam. Nie byłam pewna czy miedzianowłosy mówi do siebie, czy raczej do mnie. – Powinnaś wiedzieć, że jestem niebezpieczny – znienacka spojrzał mi w oczy. – Sama widziałaś, że wystarczy kropla krwi by mogło dojść do tragedii – przypomniał.

– Wiem – w tym akurat się z nim zgadzałam. – Ale nie zapominaj, że za kilka dni sama będę kimś do was podobnym – dodałam. Pokręcił tylko głową z niedowierzaniem; chyba wreszcie pojął, że ze mną nie watro się kłócić.

– Wydajesz się być z tego zadowolona – wytknął mi po chwili. Przekrzywiłam nieznacznie głowę, w myślach próbując dobrać odpowiednie słowa.

– Cieszę się, że wszystko się jakoś ułoży – powiedziałam powoli. – Już przywykłam do tego, że jestem inna. Chcę by wszystko się w końcu ustabilizowało, a przemiana to jedyna po temu okazja – wyjaśniłam. Pokiwał głową ze zrozumieniem, nieco zamyślony nad moimi słowami.

 Uznałam, że sytuacja sprzed paru minut już całkiem się uspokoiła, a emocje opadły. Odważyłam się delikatnie pociągnąć go za rękę i zmusić do wejścia na polanę. Z zadowoleniem przyjęłam to, że nie zaczął mi się opierać. Zaciągnęłam go na środek i jak uprzednio usiadłam. Chcąc nie chcąc zrobił to samo.

– A teraz powiedz mi dlaczego – zażądałam. Nie musiałam precyzować mu o co konkretnie mi chodzi. Oczywiste, że chciałam wiedzieć dlaczego chciał mnie zabić; nie polował na ludzi, a raczej nie była to taka nagła zachcianka. Poza tym skoro wytrzymywał z setką obcych sobie osób to chyba też dawał radę przebywać ze mną, kiedy dodatkowo znałam jego sekret i starałam się uważać na siebie.

 Zamilkł na chwilę, zastanawiając się jak ubrać to w słowa. Czekałam cierpliwie; miałam czas.

– Pamiętasz co mówiliśmy ci o pragnieniu? – odezwał się w końcu. Przytaknęłam. – Każde żywe stworzenie, w tym człowiek... a raczej jego krew – poprawił się – ma swój indywidualny zapach. To zwykle on wywołuje pragnienie, sprawia, że chcemy spróbować tej konkretniej krwi by je zaspokoić. My w jakimś stopniu jesteśmy w stanie nad nim zapanować, wiesz o tym; czujemy pragnienie, ale krew zwierzęca daje nam wystarczająco dużo siły by je ignorować, skupić się na czymś innym – tłumaczył. Niespodziewanie posmutniał, a ja domyśliłam się, że musiał zbliżać się do setna całej sprawy. – Radko, ale jednak się zdarza, że niektórzy pachną dla nas intensywniej, a już zupełnie wyjątkowo dla konkretnego z nas. Po włosku nazywa się kogoś takiego la cua cantate. To znaczy śpiewaczka, bo wrażenie jest takie, jak gdyby krew śpiewała, przyzywała do siebie.

 Nie musiałam być geniuszem by dopasować wszystko, co teraz mi powiedział do jego wcześniejszych reakcji i zachowań. Rozwiązanie nasuwało się sam:

– Jestem twoją la cua cantate – to nie było pytanie. Szczerze mówiąc podobało mi się to określenie. Nie to, co ciągnęło za sobą, ale samo bycie "śpiewaczką". Zwłaszcza po włosku.

 Edward uniósł brwi w odpowiedzi na nutkę wyczuwalnego w moim głosie entuzjazmu. Nie powiedziałam jednak nic – bo niby z jakiej racji miałam mu się ze wszystkiego tłumaczyć?

– Pierwszego dnia w którym z nami zamieszkałaś... Wracałem z polowania, nie powinienem odczuwać chęci zabicia cię. A jednak będąc jeszcze na zewnątrz, gdy dotarła do mnie zaledwie namiastka twojego zapachu... Myślałem, że oszaleję. Zupełnie automatycznie zacząłem obmyślać najlepsze sposoby na wyciągnięcie cię z domu i zabicie... – urwał. Nie miałam pojęcia dlaczego mi to wszystko opowiada. Nie miałam jednak zamiaru i odwagi mu przerwać. – Ledwie się opamiętałem. Nie wiem jakim cudem udało mi się wejść do domu i stojąc zaledwie kilka metrów od ciebie powiedzieć cokolwiek. Wiedziałem, że jest tylko jedno bezpieczne wyjście pozwalające ci przeżyć, musiałem zniknąć... Wziąłem więc na bok Carlisle'a by z nim o tym porozmawiać.

 Słuchałam go w skupieniu. Nie miałam pojęcia co powinnam na to powiedzieć, jak skomentować. Chyba dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak na niego działam. Właściwie to nie ja, a moja krew. Mówił, że wtedy wracał z polowania; wiedziałam, że wtedy tęczówki są intensywnie złote (lub szkarłatne, zależnie od krwi). Jego były wtedy miodowe, owszem, ale na pewno nie tak bardzo. Teraz, jak się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że gdy wychodził były jeszcze ciemniejsze.

– Ale wróciłeś – zauważyłam. – Przebywałeś ze mną, teraz też tutaj jesteś – spojrzałam mu w oczy. Lśniły złotem.

– Cały czas ze sobą walczę, Bello – uświadomił mnie. Powstrzymałam naturalny odruch odsunięcia się od niego. Nie udało mi się jednak całkowicie opanować; musiał coś zauważyć, bo sam zwiększył dzielącą nas odległość. – Teraz jest mi łatwiej, nieco się przyzwyczaiłem – rzekł uspokajającym tonem. – Nie wyjechałem z Forks. Ten tydzień spędziłem w lesie, głównie polowałem. Często kręciłem się blisko domu, zwłaszcza twojego pokoju, by uodpornić się na twój zapach. W nocy nawet odważyłem się wejść do środka, od tamtego momentu robiłem tak codziennie.

 Spojrzałam na niego ze zrozumieniem. To dlatego zrywałam się w nocy z przeczuciem, że jestem obserwowana. Wiedziałam już też skąd się wziął u mnie, gdy obudziłam się z gorączką. Być może powinnam się obrazić, naruszał w końcu moją prywatność, ale znając jego cel, nie potrafiłam się do tego zmusić.

Walczył ze sobą bym mogła żyć.

– Dlaczego? – usłyszałam własny szept. – Jaki sens miało to, że tyle się męczyłeś? Że dalej się męczysz? – poprawiłam pośpiesznie. – Nawet mnie nie znałeś. Byłam "intruzem", który wprosił ci się do domu i na dodatek zmusił cię do opuszczenia go. Mogłeś mnie zabić, zrozumieli by. La cua cantate... – słowa potokiem popłynęły z moich ust. Po prostu nie mogłam pojąć jego intencji.

– Nie mógłbym tego zrobić – przybliżył się do mnie tak szybko, że aż zadrżałam. Nasze twarze dzieliło naprawdę niewiele; czułam jego lodowaty oddech na policzkach. – Zawiódł bym wszystkich, zwłaszcza Carlisle'a, a co dopiero siebie... – mówił z determinacją, jego oczy utkwione były w moich. – Te lata spędzone samotnie są moimi najgorszymi wspomnieniami. Nie zniósłbym, gdyby to się powtórzyło. Gdybym odebrał ci życie... – w jego oczach pojawiły się różne uczucia; na razie jednak nie potrafiłam ich rozpoznać. – Teraz, teoretycznie, jesteś moją siostrą. Mamy cię chronić, pomóc ci przez to przejść, a nie narażać na jeszcze większe niebezpieczeństwo – dodał.

 Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że to nie jest cała prawda. Że jest w tym coś więcej, a Edward coś przemilczał. Czułam, że nic więcej mi nie powie, ale nawet wtedy nie przestałam wpatrywać się w jego złociste tęczówki.

 I nagle coś w nich pękło. Wszelkie blokady którymi maskował swoje uczucia zniknęły, a ja wreszcie byłam w stanie je rozróżnić. Nieco smutku, żalu, ale też dużo ciepła, troski i...

 Nie, to nie mogło być to. Musiałam się pomylić.

Ale jednak tak było...

 O słodki Boże... Miłość!...

 Momentalnie wszystko nabrało sensu. Jego troska o mnie, to, jak zaborczo usiłował powstrzymywać mnie od obcowania z wilkami, to jak reagował na mnie i na Jamesa, na nasze pocałunki, na wiadomość o tym, że jest ktoś, kto odgrywa ważną rolę w moim życiu... To jak uciekł na widok nas w dzień rocznicy...

 Teraz wszystko stało się zrozumiałe.

 Wpatrywałam się w niego rozszerzonymi pełnymi zrozumienia oczyma. Wystarczyła ta krótka chwila, w której dowiedziałam się tak wiele, by odległość między nami zaczęła mnie krępować. Byliśmy zbyt blisko, nasze usta dzieliły centymetry. A co najgorsze... To ja chciałam być tą, która wykona ten jeden ruch i sprawi, że połączą się w pocałunku.

 Edward musiał dostrzec to w moich oczach (albo wyczytać w myślach? Czy moja tarcza mogła być zawodna? Właściwie to po tym wszystkim niczego nie mogłam być już pewna.), bo uśmiechnął się do mnie czule i bardzo powoli, dając mi czas na zmianę decyzji i wycofanie się, zaczął przybliżać swoją twarz do mojej. Odległość między naszymi ustami stawała się co raz mniejsza, aż w końcu, po krótkiej chwili...

– Wracajmy już – wykrztusiłam. Nie miałam okazji sprawdzić jak zareagował na moją odpowiedź.

 Kolejny raz zamaskował przede mną swoje uczucia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa