Czułe gesty,
pocałunki. Brak zbędnych słów, niekrępujące milczenie. Niczego więcej nie
trzeba do szczęścia. Panuje tylko jedno uczucie.
Tylko miłość.
Ale przecież doskonale wiem, że nic nie trwa
wiecznie. W końcu w moim życiu wszystko wciąż się zmienia; jedno kończy, coś
innego zaczyna.
Nic nie trwa wiecznie.
I tak jest tym razem. Nadchodzi pożegnanie.
Jest znacznie trudniejsze niż za pierwszym razem. Chociaż wiem, że nie widzimy
się po raz ostatni żałuję, ze nie dano nam więcej czasu. Po tym co się
wydarzyło trudniej mi znieść rozstanie, chcę go przy sobie zatrzymać.
Wiem jednak, że nie mogę.
Obudziłam się
w środku nocy. Czułam to choć, ze nie otworzyłam oczu. Pod powiekami widziałam
czerń, żadnego innego koloru, który zwiastowałby obecność światła w
jakiejkolwiek postaci.
W pamięci wciąż miałam zakończenie
wczorajszego wieczoru. Wszystko od chwili w której usłyszałam Edwarda po moje
pożegnanie z Jamesem. Zwłaszcza pożegnanie.
Wspomnienia te nawiedzały mnie nawet teraz, w snach.
Żywe i realnie, pełne dźwięków i kolorów. Dokładnie takie jak zapamiętałam,
może nawet wyraźniejsze.
Rozkoszowałam się tymi przyjemnymi, wracałam
do nich. Czułam jednak żal i tęsknotę pamiętając, że już go przy mnie nie ma.
Pojechał tak jak za powiadał, obiecał jednak, że rano do mnie zadzwoni.
Ale jeszcze nie było rana, dobrze to
wiedziałam. Tak samo byłam pewna, że ponownie już raczej nie zasnę. Bynajmniej
nie w najbliższym czasie. Wiedziałam to z doświadczenia – jak już się raz
rozbudziłam, nie miałam już ponownie zapaść w sen; nie ułatwiało mi to raczej
życia.
Otworzy oczy; uznałam, że nie ma co się
zmuszać. I tak nie zrobiło mi to większej różnicy – w pokoju było ciemno;
czarna, nieprzenikniona noc. Nawet gdy spojrzałam w okno (co było łatwe, bo
zastępowało całą zewnętrzną ścianę) nie dostrzegłam księżyca, a co dopiero
gwiazd. A przecież do nowiu zostało jeszcze trochę czasu... Ciężkie chmury
które tak często zasnuwały niebo tego deszczowego miasteczka, nie opuszczały go
nawet w nocy.
Leżałam w
ciszy. Czułam się dziwnie; byłam zmęczona, ale nie potrafiłam zasnąć. Uczucie
znajome i nieznajome za razem. Ogólnie nie było przyjemne. Coś jak...
osłabienie. Tak, to było dobre słowo. Nie określało dokładnie tego jak się
czułam, ale było bliskie prawdy.
Na dodatek było mi gorąco. Nie jak latem
podczas upału czy robienia czegoś wyczerpującego. Z resztą leżałam, więc tu nie
było mowy o wysiłku fizycznym. To było raczej coś podobnego do gorączki.
Gorączka – kolejne określenie bliskie prawdy, ale nie określające do końca
mojego faktycznego stanu.
Najbardziej irytujące było jednak to, że
zdawało mi się to podobne do czegoś, co już przeżyłam, ale znacznie
intensywniejsze. Nie potrafiłam jednak przywołać do siebie odpowiedniego
wspomnienia.
Usiadłam ostrożnie na łóżku i zapaliłam nocną
lampkę. Zamrugałam oślepiona wątłym światłem, które momentalnie oświetliło
część mojego pokoju. Zwolniłam oddech i zaczęłam delikatnie rozmasowywać
skronie, usiłując się skoncentrować.
Bez skutku.
– Bella? – usłyszałam
znajomy głos. Podskoczyłam zaskoczona i rozejrzałam się po pokoju. W jednym z
nadal zaciemnionych kątów dostrzegłam zarys czyjejś sylwetki, a po chwili
Edward wyszedł z cienia.
– Mogę
wiedzieć co tutaj roisz? – obruszyłam się. Puścił moje pytanie mimo uszu.
Podszedł za to bliżej i przysiadł na skrawku mojego łóżka. Przez chwilę
poczułam się tak, jak w ów wieczór, w który zasypał mnie dziesiątkami różnych
pytań. Uczucie to jednak zniknęło z chwilą, w której dostrzegłam wyraz jego
twarzy – zamiast fascynacji i swego rodzaju rozbawienia malowała się na niej
troska i niedowierzanie.
– Wszystko
w porządku? – jego głos był czuły; gdybym go nie znała, nie uwierzyłabym, że to
on przez cały weekend zachowywał się dziwnie za każdym razem, gdy zobaczył mnie
w objęciach Jamesa.
– Jasne – mruknęłam
bez przekonania.
Oczywiście mi nie uwierzył. Przysunął się
jeszcze bliżej i delikatnie pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku.
Zadrżałam pod jego dotykiem i to bynajmniej nie przez różnicę temperatur. Z
niedowierzaniem zdałam sobie sprawę, że ten gest sprawił mi przyjemność.
Skarciłam się w duchu za samą myśl o tym. Nie powinnam tak reagować na dotyk
własnego brata. Nawet jeśli ten brat był przyszywany i nie byliśmy
spokrewnieniu. Poza tym wciąż mnie irytował.
– Jesteś
ciepła – uśmiechnął się kpiarsko na to moje małe kłamstewko. Mimo tego nie
udało mu się ukryć zaskoczenia i troski, którą nadal dostrzegałam w jego
miodowych oczach.
Nie odpowiedziałam nic na ten zarzut.
Odsunęłam się jedynie na bezpieczniejszą odległość i spróbowałam zebrać myśli.
Łaskawie mi to ułatwił, zabierając lodowatą dłoń z mojej twarzy; niemalże
warknęłam na siebie, gdy poczułam się rozczarowana jego decyzją, która na
dodatek nie przyniosła żadnego efektu – nadal czułam na sobie jego wzrok, co
skutecznie utrudniało mi koncentrację.
– Co? – niemalże
warknęłam podirytowana. I to wcale nie tym, że patrzył na mnie z taką
intensywnością. Drażniło mnie to jak na mnie patrzył i działał. Co gorsza
podobało mi się to. A tak być nie powinno. Miałam już chłopaka, którego
kochałam i zaledwie kilka godzin wcześniej świętowałam z nim naszą rocznicę.
Poza tym Edward nadal był moim bratem. Przyszywanym, ale jednak, powtórzyłam
sobie wcześniejsze argumenty.
– Masz
gorączkę – wyjaśnił. Czy ja naprawdę mu wyglądałam na kogoś, kto nie jest w
stanie pojąć co znaczy "jesteś ciepła"? – Nie powinnaś chorować. A na
przemianę jest jeszcze zbyt wcześnie... – zamyślił się. – Pójdę po Carlisle'a –
zdecydował wstając.
– Cokolwiek
tylko stąd wyjdź – pogoniłam go. Nie mogłam ogarnąć tego, co działo się ze mną
w jego obecności. Zawsze, gdy byliśmy sami. Niechętnie, ale uznałam, że będzie
trzeba zacząć unikać takich sytuacji.
Edward wyszedł, a ja ułożyłam się na łóżku.
Odrzuciłam przemyślenia o nim na dalszy plan i skupiłam się na tym, co działo
się ze mną. Bo to, że nie powinnam być chora wiedziałam i bez wyjaśnień
miedzianowłosego.
I nagle zrozumiałam. Momentalnie przypomniałam
kiedy i gdzie tak się czułam. Gdy James odwoził mnie z imprezy. W dniu
pożaru...
Zmartwiałam.
Przecież ja wtedy byłam pewna, że nie jestem chora, chociaż źle się czułam.
Wtedy objawy były słabsze i nie odbijały się na moim wyglądzie. Ale i tak
później wydarzyło się coś dziwnego. Coś, co miało duży wpływ na moje życie...
Przypadek?
Cofnęłam się pamięcią do innego dnia. Wracałam
do niego rzadko, wręcz unikałam go niczym ognia. Bo czyż nie poczułam się
podobnie zaledwie dzień przed nagłym wyjazdem Olivera?
Mój mózg pracował na pełnych obrotach. Mimo
stanu w jakim się znajdowałam myślało mi się lepiej i dostrzegałam to, co
wcześniej mi umykało. Wszystko zaczęło się składać w spójną, nawet sensowną
całość. I uświadomiłam sobie coś jeszcze – zwykle, gdy już stało się coś złego
te objawy po prostu znikały.
Mogłam więc to określić czymś na kształt...
przeczuć? Po tym co ostatnio działo się w moim życiu, już nic nie miało mnie
zdziwić. Zakładając więc, że kształtowała się u mnie kolejna niezwykła
umiejętność, kolejny dar... Czy znaczyło to, że wkrótce miało stać się coś
dużego, co miało mieć wpływ na moje dalsze życie?
Nie zdążyłam się głębiej nad tym zastanowić,
bo pojawił się Carlisle. Poznałam, że w stosunku do mojej "choroby"
ma podobną postawę co Edward – był zaskoczony, ale i się o mnie martwił.
Dopatrzyłam się czegoś jeszcze. Swego rodzaju... zainteresowania. Nie
potrzebowałam wiele by wywnioskować, że to co się ze mną działo nie było
normalnie.
– Co się
dzieje? – zaniepokojony Carlisle od razu dotknął mojego czoła.
– Nie mam
pojęcia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. No, bynajmniej po części. Miałam
swoje podejrzenia, owszem, ale im dłużej to wszystko roztrząsałam, tym bardziej
wydawało mi się idiotyczne. A tak właściwie to czy cokolwiek w moim życiu było
normalne? – Może po prostu jestem chora – zasugerowałam, nadal niepewna swojej
teorii. Poza tym nadal byłam człowiekiem, więc to raczej nie powinno być znów
takie niezwykłe. – Było chłodno, a ta sukienka niezbyt się nadawała – ciągnęłam,
wymownie spoglądając na kreację, która wisiała teraz na uchylonych drzwiach
szafy.
– Nic
takiego nie powinno się stać – stwierdził z przekonaniem doktor, jednocześnie
pomagając mi wstać. – Do twojej przemiany pozostało naprawdę nie wiele. Masz
zwiększoną odporność i nie powinnaś chorować.
Po tym co powiedział miałam jeszcze większe
kłopoty ze stwierdzeniem czy moje podejrzenia są słuszne. Z jednej strony
wszystko do siebie pasowało, z drugiej – nie miało sensu. Postanowiłam więc, że
na razie nie wspomnę ani słowa o tym, co przychodziło mi do głowy.
Carlisle nie wiedział co zrobić. Zbadał mnie,
ale to zbytnio nie pomogło. Było jedynie jasne, że mam dość wysoką temperaturę
i jestem osłabiona. Nic poza tym – tyle było wiadomo już na samym początku.
Doktor był jednak pewien, że to nie są objawy przemiany – było na to za
wcześnie, a poza tym nie tak to wyglądało. Chyba, bo byłam jedynym przypadkiem
człowieka który sam z siebie miał się przemienić w dhampira, więc nie do końca
wiadomo było jak ma to dokładnie przebiegać. Nie wiedziałam tylko czy ta moja
inność to dobra czy zła cecha.
Choć
poznałam prawdę o sobie i swojej rodzinie, nadal wiedziałam bardzo mało. Wciąż
pojawiały się nowe pytania, a odpowiedzi na nie nie było lub były całkiem
niejasne. Irytowało mnie to co najmniej tak, jak wcześniejsze kłamstwa i
niedomówienia.
– Spróbuj
się przespać – doktor chwilowo dał za wygraną. Martwiło go, że nie miał pojęcia
jak mi pomóc; najwidoczniej badania dalej nic nie dawały. Carlisle nadal jednak
uważał, że to nie jest zwykła choroba. Zgadzałam się z nim, ale nie wspominałam
ani słowa o moich przypuszczeniach. Skończyło się tym, że dał mi coś na
obniżenie temperatury i wyszedł.
Lek zaczął
działać dopiero po jakimś czasie i lekko mnie zmroczyło. Bynajmniej nie
sprawiło to, że się poddałam i po prostu zasnęłam. Wysiliłam się nieco i
wróciłam myślami do moich rozważań na temat tych przeczuć. Nadal nie dawało mi
to spokoju. Bo niby nie powinnam chorować. A nawet jeśli to czułam się zupełnie
inaczej niż podczas zwykłej gorączki czy osłabienia. Nie mogłam określić na
czym polegała różnica, ale ją czułam.
Poza tym, jak już wcześniej ustaliłam, nie
czułam się tak po raz pierwszy. Tym razem mój stan osiągnął apogeum swojej
mocy, ale na pewno był tym samym, w którym znajdowałam się w dniu, w którym
zginęli moi rodzice (choć już wiedziałam, że w rzeczywistości nimi nie byli, to
i tak nie miało to dla mnie znaczenia – oni mnie wychowali i już zawsze miałam
o nich pamiętać).
Jeśli uznać więc, że tak właśnie miał objawiać
się mój dar – czy też raczej jeden z moich darów – to miałam odebrać swój stan
jako ostrzeżenie przed czymś, co wkrótce miało się wydarzyć. Co kolejny raz
(może nawet dość drastycznie) wpłynie na moje życie?
Nie byłam pewna czy chcę poznać odpowiedzi na
te pytania. Może i miałam uraz związany z tym, że ostatnie (a właściwie
wszystkie) moje, pozostając przy nazwie, przeczucia, kończyły się źle, wręcz
tragicznie. Miałam więc raczej pełne prawo obawiać się zmian; moje obecne
życie, choć mocno zakręcone, w pełni mi odpowiadało.
A czułam, że szykuje się coś wielkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz