niedziela, 31 marca 2013

Siedemnaście

Czułe gesty, pocałunki. Brak zbędnych słów, niekrępujące milczenie. Niczego więcej nie trzeba do szczęścia. Panuje tylko jedno uczucie.

 Tylko miłość.

 Ale przecież doskonale wiem, że nic nie trwa wiecznie. W końcu w moim życiu wszystko wciąż się zmienia; jedno kończy, coś innego zaczyna.

 Nic nie trwa wiecznie.

 I tak jest tym razem. Nadchodzi pożegnanie. Jest znacznie trudniejsze niż za pierwszym razem. Chociaż wiem, że nie widzimy się po raz ostatni żałuję, ze nie dano nam więcej czasu. Po tym co się wydarzyło trudniej mi znieść rozstanie, chcę go przy sobie zatrzymać.

 Wiem jednak, że nie mogę.

 

Obudziłam się w środku nocy. Czułam to choć, ze nie otworzyłam oczu. Pod powiekami widziałam czerń, żadnego innego koloru, który zwiastowałby obecność światła w jakiejkolwiek postaci.

 W pamięci wciąż miałam zakończenie wczorajszego wieczoru. Wszystko od chwili w której usłyszałam Edwarda po moje pożegnanie z Jamesem. Zwłaszcza pożegnanie.

 Wspomnienia te nawiedzały mnie nawet teraz, w snach. Żywe i realnie, pełne dźwięków i kolorów. Dokładnie takie jak zapamiętałam, może nawet wyraźniejsze.

 Rozkoszowałam się tymi przyjemnymi, wracałam do nich. Czułam jednak żal i tęsknotę pamiętając, że już go przy mnie nie ma. Pojechał tak jak za powiadał, obiecał jednak, że rano do mnie zadzwoni.

 Ale jeszcze nie było rana, dobrze to wiedziałam. Tak samo byłam pewna, że ponownie już raczej nie zasnę. Bynajmniej nie w najbliższym czasie. Wiedziałam to z doświadczenia – jak już się raz rozbudziłam, nie miałam już ponownie zapaść w sen; nie ułatwiało mi to raczej życia.

 Otworzy oczy; uznałam, że nie ma co się zmuszać. I tak nie zrobiło mi to większej różnicy – w pokoju było ciemno; czarna, nieprzenikniona noc. Nawet gdy spojrzałam w okno (co było łatwe, bo zastępowało całą zewnętrzną ścianę) nie dostrzegłam księżyca, a co dopiero gwiazd. A przecież do nowiu zostało jeszcze trochę czasu... Ciężkie chmury które tak często zasnuwały niebo tego deszczowego miasteczka, nie opuszczały go nawet w nocy.

Leżałam w ciszy. Czułam się dziwnie; byłam zmęczona, ale nie potrafiłam zasnąć. Uczucie znajome i nieznajome za razem. Ogólnie nie było przyjemne. Coś jak... osłabienie. Tak, to było dobre słowo. Nie określało dokładnie tego jak się czułam, ale było bliskie prawdy.

 Na dodatek było mi gorąco. Nie jak latem podczas upału czy robienia czegoś wyczerpującego. Z resztą leżałam, więc tu nie było mowy o wysiłku fizycznym. To było raczej coś podobnego do gorączki. Gorączka – kolejne określenie bliskie prawdy, ale nie określające do końca mojego faktycznego stanu.

 Najbardziej irytujące było jednak to, że zdawało mi się to podobne do czegoś, co już przeżyłam, ale znacznie intensywniejsze. Nie potrafiłam jednak przywołać do siebie odpowiedniego wspomnienia.

 Usiadłam ostrożnie na łóżku i zapaliłam nocną lampkę. Zamrugałam oślepiona wątłym światłem, które momentalnie oświetliło część mojego pokoju. Zwolniłam oddech i zaczęłam delikatnie rozmasowywać skronie, usiłując się skoncentrować.

 Bez skutku.

– Bella? – usłyszałam znajomy głos. Podskoczyłam zaskoczona i rozejrzałam się po pokoju. W jednym z nadal zaciemnionych kątów dostrzegłam zarys czyjejś sylwetki, a po chwili Edward wyszedł z cienia.

– Mogę wiedzieć co tutaj roisz? – obruszyłam się. Puścił moje pytanie mimo uszu. Podszedł za to bliżej i przysiadł na skrawku mojego łóżka. Przez chwilę poczułam się tak, jak w ów wieczór, w który zasypał mnie dziesiątkami różnych pytań. Uczucie to jednak zniknęło z chwilą, w której dostrzegłam wyraz jego twarzy – zamiast fascynacji i swego rodzaju rozbawienia malowała się na niej troska i niedowierzanie.

– Wszystko w porządku? – jego głos był czuły; gdybym go nie znała, nie uwierzyłabym, że to on przez cały weekend zachowywał się dziwnie za każdym razem, gdy zobaczył mnie w objęciach Jamesa.

– Jasne – mruknęłam bez przekonania.

 Oczywiście mi nie uwierzył. Przysunął się jeszcze bliżej i delikatnie pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku. Zadrżałam pod jego dotykiem i to bynajmniej nie przez różnicę temperatur. Z niedowierzaniem zdałam sobie sprawę, że ten gest sprawił mi przyjemność. Skarciłam się w duchu za samą myśl o tym. Nie powinnam tak reagować na dotyk własnego brata. Nawet jeśli ten brat był przyszywany i nie byliśmy spokrewnieniu. Poza tym wciąż mnie irytował.

– Jesteś ciepła – uśmiechnął się kpiarsko na to moje małe kłamstewko. Mimo tego nie udało mu się ukryć zaskoczenia i troski, którą nadal dostrzegałam w jego miodowych oczach.

 Nie odpowiedziałam nic na ten zarzut. Odsunęłam się jedynie na bezpieczniejszą odległość i spróbowałam zebrać myśli. Łaskawie mi to ułatwił, zabierając lodowatą dłoń z mojej twarzy; niemalże warknęłam na siebie, gdy poczułam się rozczarowana jego decyzją, która na dodatek nie przyniosła żadnego efektu – nadal czułam na sobie jego wzrok, co skutecznie utrudniało mi koncentrację.

– Co? – niemalże warknęłam podirytowana. I to wcale nie tym, że patrzył na mnie z taką intensywnością. Drażniło mnie to jak na mnie patrzył i działał. Co gorsza podobało mi się to. A tak być nie powinno. Miałam już chłopaka, którego kochałam i zaledwie kilka godzin wcześniej świętowałam z nim naszą rocznicę. Poza tym Edward nadal był moim bratem. Przyszywanym, ale jednak, powtórzyłam sobie wcześniejsze argumenty.

– Masz gorączkę – wyjaśnił. Czy ja naprawdę mu wyglądałam na kogoś, kto nie jest w stanie pojąć co znaczy "jesteś ciepła"? – Nie powinnaś chorować. A na przemianę jest jeszcze zbyt wcześnie... – zamyślił się. – Pójdę po Carlisle'a – zdecydował wstając.

– Cokolwiek tylko stąd wyjdź – pogoniłam go. Nie mogłam ogarnąć tego, co działo się ze mną w jego obecności. Zawsze, gdy byliśmy sami. Niechętnie, ale uznałam, że będzie trzeba zacząć unikać takich sytuacji.

 Edward wyszedł, a ja ułożyłam się na łóżku. Odrzuciłam przemyślenia o nim na dalszy plan i skupiłam się na tym, co działo się ze mną. Bo to, że nie powinnam być chora wiedziałam i bez wyjaśnień miedzianowłosego.

 I nagle zrozumiałam. Momentalnie przypomniałam kiedy i gdzie tak się czułam. Gdy James odwoził mnie z imprezy. W dniu pożaru...

Zmartwiałam. Przecież ja wtedy byłam pewna, że nie jestem chora, chociaż źle się czułam. Wtedy objawy były słabsze i nie odbijały się na moim wyglądzie. Ale i tak później wydarzyło się coś dziwnego. Coś, co miało duży wpływ na moje życie...

Przypadek?

 Cofnęłam się pamięcią do innego dnia. Wracałam do niego rzadko, wręcz unikałam go niczym ognia. Bo czyż nie poczułam się podobnie zaledwie dzień przed nagłym wyjazdem Olivera?

 Mój mózg pracował na pełnych obrotach. Mimo stanu w jakim się znajdowałam myślało mi się lepiej i dostrzegałam to, co wcześniej mi umykało. Wszystko zaczęło się składać w spójną, nawet sensowną całość. I uświadomiłam sobie coś jeszcze – zwykle, gdy już stało się coś złego te objawy po prostu znikały.

 Mogłam więc to określić czymś na kształt... przeczuć? Po tym co ostatnio działo się w moim życiu, już nic nie miało mnie zdziwić. Zakładając więc, że kształtowała się u mnie kolejna niezwykła umiejętność, kolejny dar... Czy znaczyło to, że wkrótce miało stać się coś dużego, co miało mieć wpływ na moje dalsze życie?

 Nie zdążyłam się głębiej nad tym zastanowić, bo pojawił się Carlisle. Poznałam, że w stosunku do mojej "choroby" ma podobną postawę co Edward – był zaskoczony, ale i się o mnie martwił. Dopatrzyłam się czegoś jeszcze. Swego rodzaju... zainteresowania. Nie potrzebowałam wiele by wywnioskować, że to co się ze mną działo nie było normalnie.

– Co się dzieje? – zaniepokojony Carlisle od razu dotknął mojego czoła.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. No, bynajmniej po części. Miałam swoje podejrzenia, owszem, ale im dłużej to wszystko roztrząsałam, tym bardziej wydawało mi się idiotyczne. A tak właściwie to czy cokolwiek w moim życiu było normalne? – Może po prostu jestem chora – zasugerowałam, nadal niepewna swojej teorii. Poza tym nadal byłam człowiekiem, więc to raczej nie powinno być znów takie niezwykłe. – Było chłodno, a ta sukienka niezbyt się nadawała – ciągnęłam, wymownie spoglądając na kreację, która wisiała teraz na uchylonych drzwiach szafy.

– Nic takiego nie powinno się stać – stwierdził z przekonaniem doktor, jednocześnie pomagając mi wstać. – Do twojej przemiany pozostało naprawdę nie wiele. Masz zwiększoną odporność i nie powinnaś chorować.

 Po tym co powiedział miałam jeszcze większe kłopoty ze stwierdzeniem czy moje podejrzenia są słuszne. Z jednej strony wszystko do siebie pasowało, z drugiej – nie miało sensu. Postanowiłam więc, że na razie nie wspomnę ani słowa o tym, co przychodziło mi do głowy.

 Carlisle nie wiedział co zrobić. Zbadał mnie, ale to zbytnio nie pomogło. Było jedynie jasne, że mam dość wysoką temperaturę i jestem osłabiona. Nic poza tym – tyle było wiadomo już na samym początku. Doktor był jednak pewien, że to nie są objawy przemiany – było na to za wcześnie, a poza tym nie tak to wyglądało. Chyba, bo byłam jedynym przypadkiem człowieka który sam z siebie miał się przemienić w dhampira, więc nie do końca wiadomo było jak ma to dokładnie przebiegać. Nie wiedziałam tylko czy ta moja inność to dobra czy zła cecha.

Choć poznałam prawdę o sobie i swojej rodzinie, nadal wiedziałam bardzo mało. Wciąż pojawiały się nowe pytania, a odpowiedzi na nie nie było lub były całkiem niejasne. Irytowało mnie to co najmniej tak, jak wcześniejsze kłamstwa i niedomówienia.

– Spróbuj się przespać – doktor chwilowo dał za wygraną. Martwiło go, że nie miał pojęcia jak mi pomóc; najwidoczniej badania dalej nic nie dawały. Carlisle nadal jednak uważał, że to nie jest zwykła choroba. Zgadzałam się z nim, ale nie wspominałam ani słowa o moich przypuszczeniach. Skończyło się tym, że dał mi coś na obniżenie temperatury i wyszedł.

Lek zaczął działać dopiero po jakimś czasie i lekko mnie zmroczyło. Bynajmniej nie sprawiło to, że się poddałam i po prostu zasnęłam. Wysiliłam się nieco i wróciłam myślami do moich rozważań na temat tych przeczuć. Nadal nie dawało mi to spokoju. Bo niby nie powinnam chorować. A nawet jeśli to czułam się zupełnie inaczej niż podczas zwykłej gorączki czy osłabienia. Nie mogłam określić na czym polegała różnica, ale ją czułam.

 Poza tym, jak już wcześniej ustaliłam, nie czułam się tak po raz pierwszy. Tym razem mój stan osiągnął apogeum swojej mocy, ale na pewno był tym samym, w którym znajdowałam się w dniu, w którym zginęli moi rodzice (choć już wiedziałam, że w rzeczywistości nimi nie byli, to i tak nie miało to dla mnie znaczenia – oni mnie wychowali i już zawsze miałam o nich pamiętać).

 Jeśli uznać więc, że tak właśnie miał objawiać się mój dar – czy też raczej jeden z moich darów – to miałam odebrać swój stan jako ostrzeżenie przed czymś, co wkrótce miało się wydarzyć. Co kolejny raz (może nawet dość drastycznie) wpłynie na moje życie?

 Nie byłam pewna czy chcę poznać odpowiedzi na te pytania. Może i miałam uraz związany z tym, że ostatnie (a właściwie wszystkie) moje, pozostając przy nazwie, przeczucia, kończyły się źle, wręcz tragicznie. Miałam więc raczej pełne prawo obawiać się zmian; moje obecne życie, choć mocno zakręcone, w pełni mi odpowiadało.

 A czułam, że szykuje się coś wielkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa