niedziela, 31 marca 2013

Dwadzieścia

Powrót do domu zajął nam o wiele mniej czasu – Edward znów wziął mnie sobie na plecy. Zachowywał się normalnie, jak gdyby sytuacja na polanie nie miała miejsca. Sama też zaczęłam stosować podobną taktykę, skoro taki stan rzeczy mu odpowiadał.

 Nie wiedziałam co byłoby lepsze – to udawanie czy raczej obrażanie się na siebie i wzajemne ignorowanie. Postanowiłam na razie do tego nie wracać i pozwalać by sytuacja sama się rozwijała.

 Porażała mnie bezradność; praktycznie niczego nie byłam już pewna. Nawet swoich uczuć.

 Wydawało mi się, ze dobrze wiem kim jest dla mnie James i co konkretnie do niego czuję. Od zawsze byłam stała w uczuciach, a w nasz związek angażowałam się całą sobą. Byłam przekonana, że jesteśmy dobraną parą i jak nic do siebie pasujemy. Na dodatek potwierdzał to fakt, że dopiero co świętowaliśmy naszą trzecią rocznicę, a nasz związek zdawał się doskonale radzić sobie z czasem i odległością.

 I wtedy pojawił się Edward, a ja zaczęłam wątpić we wszystko, czego do tej pory byłam pewna. Coś mnie do niego pchało; sprawiało, że w jego obecności czułam się dziwnie. Ufałam mu i...

 Musiałam pogodzić się z prawdą. Kochałam dwóch facetów (każdego na swój sposób i za co innego). Z jednym byłam związana, drugi był moim bratem.

 I obaj bez wątpienia odwzajemniali moje uczucia.

 

„Czas ucieka nawet wtedy, kiedy wydaje się to niemożliwe.(…) Czas przemija nierówno – raz rwie przed siebie, to znów niemiłosiernie się dłuży – ale mimo to przemija. Nawet mnie to dotyczy”.

 Kolejne dni zdawały się znikać. Wrażenie było takie, jak gdyby ktoś umyślnie usunął z kalendarza tych kilka dni, które oddzielały mnie od dnia moich urodzin. Lub zaczarował wskazówki zegara tak by pruły przez siebie, skracając pozostały mi czas. Czas mojego człowieczeństwa.

 A z każdemu kolejnemu dniu nierozłącznie już towarzyszył strach. Pamiętałam jak całkiem niedawno zarzekałam się, że się iż niczego tak nie pragnę jak tego, by wszystko się wreszcie skończyło i ustabilizowało. Oczywiście nadal tego chciałam, ale jednocześnie bałam się tego, co będzie później.

 Wiedziałam, że przemiana będzie bolesna; co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Nikt jednak nie potrafił określi jak bardzo i jak długo potrwa. Spójrzmy prawdzie w oczy – byłam jedynym przypadkiem człowieka, który miał zostać przemieniony w dhampira. Notabene, moja wyjątkowość była tym wyraźniejsza, że istoty do których i ja miałam należeć, zawsze się rodziły, nigdy zaś nie powstawały poprzez przemianę. Byłam dziwna i tyle.

 Jednak to nie tego najbardziej się bałam. Owszem, denerwowałam się, że nieoczekiwanie przejdzie mnie fala bólu, który sparaliżuje całe moje ciało i wszystko się zacznie, ale zdecydowanie gorsza była perspektywa tego, co miało nastąpi później. Picie krwi, te wszystkie dary i umiejętności – wszystko miało być inne, całkiem nowe i niezwykłe. Obce dla mnie.

 Myślałam, że mam jeszcze czas. Ale prawda była inna – nim się obejrzałam nastał 12 września; do moich urodzin pozostał niespełna jeden dzień. Na moim nadgarstku zalśniła ósma zawieszka, którą Melinda przesłała mi kilka dni wcześniej; w końcu ani ona, ani James nie mieli jak się wyrwa i do mnie przyjechać. Ale tak było lepiej. I miałam nadzieję, że nawet nie spróbują się pojawi, bo moje osiemnaste urodziny nie miały mieć nic wspólnego z tymi ze wcześniejszych lat. Żadnego przyjęcia, żadnych prezentów (aczkolwiek Alice paliła się do zorganizowana mi prawdziwego przyjęcia, ale nie zgodziłam się na to; perspektywa imprezy przed bolesną przemianą w nieśmiertelną sprawiała, że robiło mi się niedobrze) – jedynie nerwowe oczekiwanie. Nerwowe głównie dla mnie, bo nie miałam pewności kiedy dokładnie wszystko się zacznie. Wkrótce nie miałam by już w stanie przebywa ze zwykłymi ludźmi, a sytuacja z mojej i Jamesa rocznicy była tylko niezbitym na to dowodem.

 Spojrzałam ponuro na złote serduszko z wygrawerowaną na gładkiej powierzchni osiemnastką. Mel się postarała, w sumie to czegóż innego mogłam spodziewa się po tej małej wariatce i za razem mojej najlepszej przyjaciółce? Nie potrafiłam jednak cieszy się tym prezentem; pobudzał wspomnienia, które w tym okresie tylko mnie dobijały i sprawiały, że zaczynałam żałować, że moje życie zmieniło się w tak diametralny sposób. Bo gdyby wszystko było takie, jak by powinno to za pewnie byłabym teraz W Phoenix, w salonie mojego rodzinnego domu, wraz z Mel i Jamesem przyszykowując to niezbyt wielkie pomieszczenie do wielkiej imprezy, którą obiecaliśmy sobie wyprawić. Byłabym ja, moi rodzice i najbliżsi znajomi; prezenty, świetna zabawa i niezapomniane chwile. A tak…

 Otrząsnęłam się z myśli związanych z moimi okropnymi urodzinami na rzecz równie przykrych przemyśleń. Miałam bowiem wielką ochotę pojechać do La Push. Zobaczy się z Jacobem po raz pierwszy od chwili, w której dowiedziałam się całej prawdy. Pierwszy raz świadoma z kim w rzeczywistości obcuję. Zobaczy go ten ostatni raz. Bo już po przemianie, jako kolejny ”krwiopijca” z rodziny Cullenów, miałam być zmuszona do przestrzegania paktu. Nie byłam nawet pewna czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczę. I czy po mojej przemianie Jacob będzie chciał mnie w ogóle znać.

 Żyłam nadzieją. Tym, że wcześniej wiedział kim mam się stać. I mimo to mnie akceptował. Chyba, że było to nasze pożegnanie. Że wiedział kim wkrótce będę i jak mógł korzystał z pozostałego nam czasu. A później miałam by dla niego obca; umarła. Jak każdy naturalny wróg, którego musiał tolerować przez pakt.

 Pamiętałam jego twarz, gdy pomagał m w moim małym „śledztwie.

 Jakby coś tracił.

 Jakby kogoś tracił.

 Nie, zdecydowanie powinnam się przyzwyczaić do myśli, że moje życie całkowicie się odmieni i nie będzie w nim miejsca dla niektórych osób z przeszłości. Podobnie jak i ja nie miałam już należeć do ich codzienności. Nadchodzące zmiany zdawały się wręcz namacalne i już wkrótce miały się urzeczywistnić.

 Pozostawała jeszcze kwestia moich uczuć do Edwarda. Męczyło mnie to nieustannie, od chwili w której zrozumiałam jak wiele dla niego znaczę. Każdego dnia nawiedzały mnie wątpliwości, których nie czułam wcześniej. W żadnej sytuacji.

 Zawsze byłam ja. I był James. Aż nagle pojawił się ktoś, kto wystawił moje uczucia i przekonania na poważną próbę. A ja nie byłam na to gotowa.

 Kochałam Jamesa, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. A on kochał mnie. Znaliśmy się praktycznie od dziecka, nasza przyjaźń powoli rozkwitała by wkrótce przerodzić się w coś więcej i tak już pozostało. Uczucie, które kiełkowało i zmuszone było przetrwa lata, a teraz jak najbardziej zwycięsko wychodziło z próby czasu.

 I wtedy pojawił się Edward wywracając jedyną nienaruszoną do tej pory sferę mojego życia do góry nogami. Od początku mnie intrygował, w jego towarzystwie czułam się dziwnie. Uwielbiałam z nim rozmawia, potrafił nakłonić mnie do zwierzeń, lubiłam przebywać w jego towarzystwie, a jego dotyk sprawiał mi przyjemność. Na dodatek ufałam mu wiedząc, w jak wielkim stopniu pragnie mojej krwi i że najchętniej wyssałby ją ze mnie co do kropelki.

 Czy było możliwe zakochać się w dwóch osobach jednocześnie? Na dodatek z jedną z nich być oficjalnie związanym, a z drugą praktycznie być rodzeństwem. Najwyraźniej tak, bo obu – zarówno Jamesa jak i Edwarda – obdarzyłam szczerą bezwarunkową miłością. Ale tak nie mogło być. Musiałam się zdecydować, wybrać.

 Sytuacja była raczej jasna. To z Jamesem byłam, układało nam się jak najlepiej i tak miało pozostać. Edward był moim bratem. Przyszywanym, ale jednak bratem. Poza tym nie byłam typem dziewczyny, która zachowuje się jak zdzira, gdy tylko jej sympatii nie ma w pobliżu. Poza tym to co się stało na łące mogło nie mieć żadnego znaczenia, nic konkretnego nie zostało wypowiedziane na głos – to ja jedynie próbowałam zgadywać i równie dobrze mogłam się pomylić.

 Dobra, z tym ostatnim oszukiwałam samą siebie. Na tej łące coś się wydarzyło i dobrze o tym wiedziałam. To, że prawie się pocałowaliśmy było jak najbardziej autentyczne. Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam z kimś w bardzo udanym związku i musiałam unikać podobnych sytuacji. Najlepiej bym zaczęła zachowywać się jak Edward i udawać, że nic się nie stało.

 Z drugiej jednak strony…

 Moje rozmyślania przerwał dzwonek mojej komórki. Wyjęłam ją pośpiesznie i zerknąwszy na wyświetlacz usiadłam na łóżku. Melinda. Nie wiedziałam czego chciała, ostatnio rozmawiałyśmy zaledwie wczoraj, a wbrew pozorom Mel nie należała do osób, które dzień w dzień miałyby nowy temat do obgadania. Zaintrygowana pośpiesznie odebrałam.

– Coś ważnego? – zaciekawiłam się. Moja ciekawość pogłębiła się tym bardziej, że słysząc mój głos, moja przyjaciółka nabrała gwałtownie powietrza do płuc i nic nie powiedziała. – Mel, co się dzieje? – zaniepokoiłam się.

– Muszę… Muszę ci coś powiedzieć – wykrztusiła w końcu. Zamilkła; chwilę czekałam w ciszy uznawszy, że potrzebuje czasu by zebrać myśli, ale ona nie odezwała się ponownie.

– Melinda – ponagliłam ją.

– Więc… Jest coś o czym ci nie wspomniałam – wyznała w końcu. – Myślałam, że to nie jest istotne. Nie chciałam byś doszła do jakichś pochopnych wniosków, bo to naprawdę nie było nic złego – słowa momentalnie posypały się z jej ust. W jej głosie wyczułam żal, choć nadal nie miałam pojęcia co się stało.

– Zamiast mi się tłumaczyć przejdź do sedna sprawy – zażądałam stanowczo, gdy wreszcie udało mi się dojść do głosu.

– Dobrze, ale nie złość się na mnie – jęknęła niemal błagalnie. Potem nabrała powietrza do płuc i wypowiedziała jedno jedyne zdanie, które jednak znaczyło bardo wiele. – James cię zdradza.

 Zmartwiałam. Zacisnęłam dłonie na telefonie by nie wyślizgnął mi się przypadkiem i nie upadł na ziemię. Choć chyba nawet jeśli by się tak stało, to nawet nie zwróciłabym na to uwagi. Co?! – to jedno pytanie odbijało się echem w moim umyślnie. Prawda nie potrafiła dotrzeć do mojej świadomości i sprawić bym zrozumiała.

– To, że mój durnowaty brat cię zdradza – powtórzyła moja przyjaciółka, a ja zrozumiałam, że nieświadomie wypowiedziałam krążącą w mojej głowie myśl na głos.

 Zamknęłam oczy, chcąc się lepiej skoncentrować. Jakaż to ironia losu – w końcu dopiero co martwiłam się, że w obecnej sytuacji, żywiąc uczucia do dwóch rożnych chłopaków, przypadkiem zachowam się jak zdzira, a tu otrzymuję taką rewelację. Wbrew wszystkiemu nie zareagowałam na to płaczem czy złością. Po prostu nadal nie dopuszczałam do siebie tej myśli, starałam się być realistką. Bo w sumie milić się rzeczą ludzką, prawda?

– Skąd wiesz? Co się stało?– sama zaskoczyłam się spokojem i opanowaniem we własnym głosie. Być może starałam się samą siebie przekonać, że to nieprawda; zaraz jednak przypomniałam sobie, że Melinda nigdy nie zmyśliłaby czegoś podobnego. Nie powiedziałaby mi czegoś raniącego bez wyraźnego powodu. Mimo typowych dla rodzeństwa relacji z bratem, nie miała nic przeciwko temu, że chodzi on z jej najlepszą przyjaciółką. Ba! Wręcz dbała o nasz związek – już sam fakt, że znając mój gust pomogła Jamesowi wybrać odpowiednią dla mnie kreację na naszą rocznicę coś znaczył. Tak, zdecydowanie musiała mieć jakieś konkretne podstawy do mówienia mi o czymś podobnym. Miałam jednak nadzieję, że jednak dramatyzuje i coś błędnie zrozumiała.

 Mel westchnęła ze współczuciem, jak gdyby odgadując moje myśli.

– Nie wspominałam ci o tym wcześnie, choć chyba powinnam. No, ale nie ma co żałować, bo już jest raczej zbyt późno – wyraźnie nie mogła się zmusić do przejścia do tematu. – Nie widziałam jej wcześniej w naszej szkole, ale to może dlatego, że jest ze starszego rocznika. Podobno wprowadziła się jakiś tydzień temu, może trochę wcześniej… Chelsea…

– Dobra, ale co jakaś nowa ma do Jamesa? – zniecierpliwiłam się. Bo to jednak dziewczyna uczęszczała do naszego liceum w Phoenix? Tam nie zna się połowy swojego rocznika, a co dopiero innych klas!

– Podobno jej tylko pomagał. Hiszpański, wiesz, że jest w tym dobry – przypomniała. Jakbym mogła zapomnieć! W końcu mnie też pomagał. Pokiwałam jednak głową dopiero po chwili uświadamiając sobie, że Mel mnie nie widzi. Nim jednak odezwałam się jakkolwiek ciągnęła dalej. – Od początku miałam jakieś złe przeczucia. Żebyś ty widziała tę całą Chelsea! Istna piękność, trudno wręcz uwierzyć, że ktoś może tak wyglądać. Tylko kręciła przed nim tyłkiem i jak wariatka wlepiała w niego te fiołkowe oczy – żachnęła się. – Ale wiesz, zdawało mi się, że James ją olewa i robi swoje. Nigdy nie myślałam, że jest aż taki pusty by ulec tej trzepoczącej rzęsami laluni.

 Ja też nie. Zawsze miałam wrażenie, że dobrze go znam. Poza tym od początku pokazywał, co myśli o dziewczynach tego typu. Nie raz dziwił się jak wytrzymuję w zespole cheerleaderek, a na dodatek jestem w stanie z nimi pracować. Często powtarzał mi, że lubi dziewczyny inteligentne, a przynajmniej takie, które wiedzą ciut więcej niż to, gdzie ma odbyć się najbliższa wyprzedaż, albo co wypada w tym sezonie nosić. Poza ty cenił sobie swego rodzaju skromność – nie raz powtarzał, że na widok „tapety” na twarzy robi mu się niedobrze.

 Mówił, że jestem dla niego idealna. Zwykle wtedy śmiałam się i kazałam mu nie przesadzać. Wiedziałam, że nieco wszystko ubarwiał, ale nigdy bym nie pomyślała, że każde jego słowo było kłamstwem.

– I co stało się później? – dźwięk mojego głosu wyrwał mnie z zamyślenia. W głębi duszy nadal żyłam tą odrobinką nadziei, że moja przyjaciółka coś opacznie zrozumiała.

– To było jakąś godzinę temu – wyznała. – Zadzwoniłabym wcześniej, ale czekałam aż wyjdzie. Bo wiesz, on ją zawsze odprowadza – powiedziała takim tonem, że nie miałam wątpliwości co do tego, że najchętniej wydrapałaby tej całej Chelsea oczy; uśmiechnęłam się do siebie blado nieco wzruszona, że mam tak cudowną przyjaciółkę. Nawet jeśli była jego siostrą. – Do tej pory zawsze wracałam do domu, gdy oni już kończyli. Nie podejrzewałam ich o nic złego. W końcu drzwi do pokoju Jamesa zawsze są uchylone, a gdy tam zaglądałam, widziałam podręczniki i ich, powtarzających jakiś materiał. Ale ostatni coś mnie tknęło i postanowiłam trochę powęszyć. Zagadałam do jednej dziewczyn z którą Chelsea powinna – zaakcentowała wyraźnie ostatnie słowo – chodzić na hiszpański. I co? Ano wyszłam na idiotkę, bo okazało się, że takiej wcale tam nie ma. Uznałam, że mogłam coś pomylić, więc sprawdziłam w sekretariacie, ale tam też nic – urwała by nabrać powietrza. – Brnęłam dalej. Dzisiaj zerwałam się z dodatkowych i wróciłam wcześniej. Praktycznie wkradłam się do dom… Cóż, na pewno się nie uczyli, a jeśli już to z pewnością nie był to hiszpański – prychnęła. – Ona go całowała, szeptała, że już wkrótce wszystko się skończy i już zawsze będą razem. James zachowywał się jak w transie i nie mam wątpliwości, że chętnie zrobiłby wszystko o co ta czarownica by go poprosiła – Melinda parsknęła histerycznym śmiechem. – Nawet mnie nie zauważył, ale ona i owszem. Widziała mnie doskonale, ale najzwyczajniej w świecie mnie zignorowała. Najlepsze, że zdawała się być zadowolona z tego, że ich przyłapałam i chyba nic nie powiedziała Jamesowi; nie wiem, bo zaraz uciekłam do swojego pokoju i… – urwała. – Och! – wyrwało jej się po chwili.

 Nie zapytałam co się stało. Siedziałam jak sparaliżowana, analizując w myślach każde jej słowo. I nagle szok minął, jego miejsce zajął gniew. Nigdy nie czułam się aż tak wściekła – miałam ochotę wrzeszczeć, rozwalić coś…

 Nie usłyszałam nawet momentu, kiedy Mel przekazała komuś swój telefon. Czułam jedynie palącą złość, która pogłębiła się z chwilą, w której usłyszałam jego głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa