Powrót do domu
zajął nam o wiele mniej czasu – Edward znów wziął mnie sobie na plecy.
Zachowywał się normalnie, jak gdyby sytuacja na polanie nie miała miejsca. Sama
też zaczęłam stosować podobną taktykę, skoro taki stan rzeczy mu odpowiadał.
Nie wiedziałam co byłoby lepsze – to udawanie
czy raczej obrażanie się na siebie i wzajemne ignorowanie. Postanowiłam na
razie do tego nie wracać i pozwalać by sytuacja sama się rozwijała.
Porażała mnie bezradność; praktycznie niczego
nie byłam już pewna. Nawet swoich uczuć.
Wydawało mi się, ze dobrze wiem kim jest dla
mnie James i co konkretnie do niego czuję. Od zawsze byłam stała w uczuciach, a
w nasz związek angażowałam się całą sobą. Byłam przekonana, że jesteśmy dobraną
parą i jak nic do siebie pasujemy. Na dodatek potwierdzał to fakt, że dopiero
co świętowaliśmy naszą trzecią rocznicę, a nasz związek zdawał się doskonale
radzić sobie z czasem i odległością.
I wtedy pojawił się Edward, a ja zaczęłam
wątpić we wszystko, czego do tej pory byłam pewna. Coś mnie do niego pchało;
sprawiało, że w jego obecności czułam się dziwnie. Ufałam mu i...
Musiałam pogodzić się z prawdą. Kochałam dwóch
facetów (każdego na swój sposób i za co innego). Z jednym byłam związana, drugi
był moim bratem.
I obaj bez wątpienia odwzajemniali moje
uczucia.
„Czas ucieka
nawet wtedy, kiedy wydaje się to niemożliwe.(…) Czas przemija nierówno – raz
rwie przed siebie, to znów niemiłosiernie się dłuży – ale mimo to przemija.
Nawet mnie to dotyczy”.
Kolejne dni zdawały się znikać. Wrażenie było
takie, jak gdyby ktoś umyślnie usunął z kalendarza tych kilka dni, które oddzielały
mnie od dnia moich urodzin. Lub zaczarował wskazówki zegara tak by pruły przez
siebie, skracając pozostały mi czas. Czas mojego człowieczeństwa.
A z każdemu kolejnemu dniu nierozłącznie już
towarzyszył strach. Pamiętałam jak całkiem niedawno zarzekałam się, że się iż
niczego tak nie pragnę jak tego, by wszystko się wreszcie skończyło i
ustabilizowało. Oczywiście nadal tego chciałam, ale jednocześnie bałam się
tego, co będzie później.
Wiedziałam, że przemiana będzie bolesna; co do
tego nie miałam żadnych wątpliwości. Nikt jednak nie potrafił określi jak
bardzo i jak długo potrwa. Spójrzmy prawdzie w oczy – byłam jedynym przypadkiem
człowieka, który miał zostać przemieniony w dhampira. Notabene, moja
wyjątkowość była tym wyraźniejsza, że istoty do których i ja miałam należeć,
zawsze się rodziły, nigdy zaś nie powstawały poprzez przemianę. Byłam dziwna i
tyle.
Jednak to nie tego najbardziej się bałam.
Owszem, denerwowałam się, że nieoczekiwanie przejdzie mnie fala bólu, który
sparaliżuje całe moje ciało i wszystko się zacznie, ale zdecydowanie gorsza
była perspektywa tego, co miało nastąpi później. Picie krwi, te wszystkie dary
i umiejętności – wszystko miało być inne, całkiem nowe i niezwykłe. Obce dla
mnie.
Myślałam, że mam jeszcze czas. Ale prawda była
inna – nim się obejrzałam nastał 12 września; do moich urodzin pozostał
niespełna jeden dzień. Na moim nadgarstku zalśniła ósma zawieszka, którą
Melinda przesłała mi kilka dni wcześniej; w końcu ani ona, ani James nie mieli
jak się wyrwa i do mnie przyjechać. Ale tak było lepiej. I miałam nadzieję, że
nawet nie spróbują się pojawi, bo moje osiemnaste urodziny nie miały mieć nic
wspólnego z tymi ze wcześniejszych lat. Żadnego przyjęcia, żadnych prezentów
(aczkolwiek Alice paliła się do zorganizowana mi prawdziwego przyjęcia, ale nie
zgodziłam się na to; perspektywa imprezy przed bolesną przemianą w
nieśmiertelną sprawiała, że robiło mi się niedobrze) – jedynie nerwowe
oczekiwanie. Nerwowe głównie dla mnie, bo nie miałam pewności kiedy dokładnie
wszystko się zacznie. Wkrótce nie miałam by już w stanie przebywa ze zwykłymi
ludźmi, a sytuacja z mojej i Jamesa rocznicy była tylko niezbitym na to
dowodem.
Spojrzałam ponuro na złote serduszko z
wygrawerowaną na gładkiej powierzchni osiemnastką. Mel się postarała, w sumie
to czegóż innego mogłam spodziewa się po tej małej wariatce i za razem mojej
najlepszej przyjaciółce? Nie potrafiłam jednak cieszy się tym prezentem;
pobudzał wspomnienia, które w tym okresie tylko mnie dobijały i sprawiały, że
zaczynałam żałować, że moje życie zmieniło się w tak diametralny sposób. Bo
gdyby wszystko było takie, jak by powinno to za pewnie byłabym teraz W Phoenix,
w salonie mojego rodzinnego domu, wraz z Mel i Jamesem przyszykowując to
niezbyt wielkie pomieszczenie do wielkiej imprezy, którą obiecaliśmy sobie
wyprawić. Byłabym ja, moi rodzice i najbliżsi znajomi; prezenty, świetna zabawa
i niezapomniane chwile. A tak…
Otrząsnęłam się z myśli związanych z moimi
okropnymi urodzinami na rzecz równie przykrych przemyśleń. Miałam bowiem wielką
ochotę pojechać do La Push. Zobaczy się z Jacobem po raz pierwszy od chwili, w
której dowiedziałam się całej prawdy. Pierwszy raz świadoma z kim w
rzeczywistości obcuję. Zobaczy go ten ostatni raz. Bo już po przemianie, jako
kolejny ”krwiopijca” z rodziny Cullenów, miałam być zmuszona do przestrzegania
paktu. Nie byłam nawet pewna czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczę. I czy po
mojej przemianie Jacob będzie chciał mnie w ogóle znać.
Żyłam nadzieją. Tym, że wcześniej wiedział kim
mam się stać. I mimo to mnie akceptował. Chyba, że było to nasze pożegnanie. Że
wiedział kim wkrótce będę i jak mógł korzystał z pozostałego nam czasu. A
później miałam by dla niego obca; umarła. Jak każdy naturalny wróg, którego
musiał tolerować przez pakt.
Pamiętałam jego twarz, gdy pomagał m w moim
małym „śledztwie.
Jakby coś tracił.
Jakby kogoś tracił.
Nie, zdecydowanie powinnam się przyzwyczaić do
myśli, że moje życie całkowicie się odmieni i nie będzie w nim miejsca dla
niektórych osób z przeszłości. Podobnie jak i ja nie miałam już należeć do ich
codzienności. Nadchodzące zmiany zdawały się wręcz namacalne i już wkrótce
miały się urzeczywistnić.
Pozostawała jeszcze kwestia moich uczuć do
Edwarda. Męczyło mnie to nieustannie, od chwili w której zrozumiałam jak wiele
dla niego znaczę. Każdego dnia nawiedzały mnie wątpliwości, których nie czułam
wcześniej. W żadnej sytuacji.
Zawsze byłam ja. I był James. Aż nagle pojawił
się ktoś, kto wystawił moje uczucia i przekonania na poważną próbę. A ja nie
byłam na to gotowa.
Kochałam Jamesa, co do tego nie miałam żadnych
wątpliwości. A on kochał mnie. Znaliśmy się praktycznie od dziecka, nasza
przyjaźń powoli rozkwitała by wkrótce przerodzić się w coś więcej i tak już
pozostało. Uczucie, które kiełkowało i zmuszone było przetrwa lata, a teraz jak
najbardziej zwycięsko wychodziło z próby czasu.
I wtedy pojawił się Edward wywracając jedyną
nienaruszoną do tej pory sferę mojego życia do góry nogami. Od początku mnie
intrygował, w jego towarzystwie czułam się dziwnie. Uwielbiałam z nim rozmawia,
potrafił nakłonić mnie do zwierzeń, lubiłam przebywać w jego towarzystwie, a
jego dotyk sprawiał mi przyjemność. Na dodatek ufałam mu wiedząc, w jak wielkim
stopniu pragnie mojej krwi i że najchętniej wyssałby ją ze mnie co do kropelki.
Czy było możliwe zakochać się w dwóch osobach
jednocześnie? Na dodatek z jedną z nich być oficjalnie związanym, a z drugą
praktycznie być rodzeństwem. Najwyraźniej tak, bo obu – zarówno Jamesa jak i
Edwarda – obdarzyłam szczerą bezwarunkową miłością. Ale tak nie mogło być.
Musiałam się zdecydować, wybrać.
Sytuacja była raczej jasna. To z Jamesem
byłam, układało nam się jak najlepiej i tak miało pozostać. Edward był moim
bratem. Przyszywanym, ale jednak bratem. Poza tym nie byłam typem dziewczyny,
która zachowuje się jak zdzira, gdy tylko jej sympatii nie ma w pobliżu. Poza
tym to co się stało na łące mogło nie mieć żadnego znaczenia, nic konkretnego
nie zostało wypowiedziane na głos – to ja jedynie próbowałam zgadywać i równie
dobrze mogłam się pomylić.
Dobra, z tym ostatnim oszukiwałam samą siebie.
Na tej łące coś się wydarzyło i dobrze o tym wiedziałam. To, że prawie się
pocałowaliśmy było jak najbardziej autentyczne. Nie zmieniało to jednak faktu,
że byłam z kimś w bardzo udanym związku i musiałam unikać podobnych sytuacji.
Najlepiej bym zaczęła zachowywać się jak Edward i udawać, że nic się nie stało.
Z drugiej jednak strony…
Moje rozmyślania przerwał dzwonek mojej
komórki. Wyjęłam ją pośpiesznie i zerknąwszy na wyświetlacz usiadłam na łóżku.
Melinda. Nie wiedziałam czego chciała, ostatnio rozmawiałyśmy zaledwie wczoraj,
a wbrew pozorom Mel nie należała do osób, które dzień w dzień miałyby nowy
temat do obgadania. Zaintrygowana pośpiesznie odebrałam.
– Coś
ważnego? – zaciekawiłam się. Moja ciekawość pogłębiła się tym bardziej, że
słysząc mój głos, moja przyjaciółka nabrała gwałtownie powietrza do płuc i nic
nie powiedziała. – Mel, co się dzieje? – zaniepokoiłam się.
– Muszę…
Muszę ci coś powiedzieć – wykrztusiła w końcu. Zamilkła; chwilę czekałam w
ciszy uznawszy, że potrzebuje czasu by zebrać myśli, ale ona nie odezwała się
ponownie.
– Melinda –
ponagliłam ją.
– Więc…
Jest coś o czym ci nie wspomniałam – wyznała w końcu. – Myślałam, że to nie
jest istotne. Nie chciałam byś doszła do jakichś pochopnych wniosków, bo to
naprawdę nie było nic złego – słowa momentalnie posypały się z jej ust. W jej
głosie wyczułam żal, choć nadal nie miałam pojęcia co się stało.
– Zamiast
mi się tłumaczyć przejdź do sedna sprawy – zażądałam stanowczo, gdy wreszcie
udało mi się dojść do głosu.
– Dobrze,
ale nie złość się na mnie – jęknęła niemal błagalnie. Potem nabrała powietrza
do płuc i wypowiedziała jedno jedyne zdanie, które jednak znaczyło bardo wiele.
– James cię zdradza.
Zmartwiałam. Zacisnęłam dłonie na telefonie by
nie wyślizgnął mi się przypadkiem i nie upadł na ziemię. Choć chyba nawet jeśli
by się tak stało, to nawet nie zwróciłabym na to uwagi. Co?! – to jedno pytanie
odbijało się echem w moim umyślnie. Prawda nie potrafiła dotrzeć do mojej
świadomości i sprawić bym zrozumiała.
– To, że
mój durnowaty brat cię zdradza – powtórzyła moja przyjaciółka, a ja
zrozumiałam, że nieświadomie wypowiedziałam krążącą w mojej głowie myśl na
głos.
Zamknęłam oczy, chcąc się lepiej
skoncentrować. Jakaż to ironia losu – w końcu dopiero co martwiłam się, że w
obecnej sytuacji, żywiąc uczucia do dwóch rożnych chłopaków, przypadkiem
zachowam się jak zdzira, a tu otrzymuję taką rewelację. Wbrew wszystkiemu nie
zareagowałam na to płaczem czy złością. Po prostu nadal nie dopuszczałam do
siebie tej myśli, starałam się być realistką. Bo w sumie milić się rzeczą
ludzką, prawda?
– Skąd
wiesz? Co się stało?– sama zaskoczyłam się spokojem i opanowaniem we własnym
głosie. Być może starałam się samą siebie przekonać, że to nieprawda; zaraz
jednak przypomniałam sobie, że Melinda nigdy nie zmyśliłaby czegoś podobnego.
Nie powiedziałaby mi czegoś raniącego bez wyraźnego powodu. Mimo typowych dla
rodzeństwa relacji z bratem, nie miała nic przeciwko temu, że chodzi on z jej
najlepszą przyjaciółką. Ba! Wręcz dbała o nasz związek – już sam fakt, że
znając mój gust pomogła Jamesowi wybrać odpowiednią dla mnie kreację na naszą
rocznicę coś znaczył. Tak, zdecydowanie musiała mieć jakieś konkretne podstawy
do mówienia mi o czymś podobnym. Miałam jednak nadzieję, że jednak dramatyzuje
i coś błędnie zrozumiała.
Mel westchnęła ze współczuciem, jak gdyby
odgadując moje myśli.
– Nie
wspominałam ci o tym wcześnie, choć chyba powinnam. No, ale nie ma co żałować,
bo już jest raczej zbyt późno – wyraźnie nie mogła się zmusić do przejścia do
tematu. – Nie widziałam jej wcześniej w naszej szkole, ale to może dlatego, że
jest ze starszego rocznika. Podobno wprowadziła się jakiś tydzień temu, może
trochę wcześniej… Chelsea…
– Dobra,
ale co jakaś nowa ma do Jamesa? – zniecierpliwiłam się. Bo to jednak dziewczyna
uczęszczała do naszego liceum w Phoenix? Tam nie zna się połowy swojego
rocznika, a co dopiero innych klas!
– Podobno
jej tylko pomagał. Hiszpański, wiesz, że jest w tym dobry – przypomniała. Jakbym
mogła zapomnieć! W końcu mnie też pomagał. Pokiwałam jednak głową dopiero po
chwili uświadamiając sobie, że Mel mnie nie widzi. Nim jednak odezwałam się
jakkolwiek ciągnęła dalej. – Od początku miałam jakieś złe przeczucia. Żebyś ty
widziała tę całą Chelsea! Istna piękność, trudno wręcz uwierzyć, że ktoś może
tak wyglądać. Tylko kręciła przed nim tyłkiem i jak wariatka wlepiała w niego
te fiołkowe oczy – żachnęła się. – Ale wiesz, zdawało mi się, że James ją olewa
i robi swoje. Nigdy nie myślałam, że jest aż taki pusty by ulec tej
trzepoczącej rzęsami laluni.
Ja też nie. Zawsze miałam wrażenie, że dobrze
go znam. Poza tym od początku pokazywał, co myśli o dziewczynach tego typu. Nie
raz dziwił się jak wytrzymuję w zespole cheerleaderek, a na dodatek jestem w
stanie z nimi pracować. Często powtarzał mi, że lubi dziewczyny inteligentne, a
przynajmniej takie, które wiedzą ciut więcej niż to, gdzie ma odbyć się
najbliższa wyprzedaż, albo co wypada w tym sezonie nosić. Poza ty cenił sobie
swego rodzaju skromność – nie raz powtarzał, że na widok „tapety” na twarzy
robi mu się niedobrze.
Mówił, że jestem dla niego idealna. Zwykle
wtedy śmiałam się i kazałam mu nie przesadzać. Wiedziałam, że nieco wszystko
ubarwiał, ale nigdy bym nie pomyślała, że każde jego słowo było kłamstwem.
– I co
stało się później? – dźwięk mojego głosu wyrwał mnie z zamyślenia. W głębi
duszy nadal żyłam tą odrobinką nadziei, że moja przyjaciółka coś opacznie
zrozumiała.
– To było
jakąś godzinę temu – wyznała. – Zadzwoniłabym wcześniej, ale czekałam aż
wyjdzie. Bo wiesz, on ją zawsze odprowadza – powiedziała takim tonem, że nie
miałam wątpliwości co do tego, że najchętniej wydrapałaby tej całej Chelsea
oczy; uśmiechnęłam się do siebie blado nieco wzruszona, że mam tak cudowną
przyjaciółkę. Nawet jeśli była jego siostrą. – Do tej pory zawsze wracałam do
domu, gdy oni już kończyli. Nie podejrzewałam ich o nic złego. W końcu drzwi do
pokoju Jamesa zawsze są uchylone, a gdy tam zaglądałam, widziałam podręczniki i
ich, powtarzających jakiś materiał. Ale ostatni coś mnie tknęło i postanowiłam
trochę powęszyć. Zagadałam do jednej dziewczyn z którą Chelsea powinna –
zaakcentowała wyraźnie ostatnie słowo – chodzić na hiszpański. I co? Ano
wyszłam na idiotkę, bo okazało się, że takiej wcale tam nie ma. Uznałam, że
mogłam coś pomylić, więc sprawdziłam w sekretariacie, ale tam też nic – urwała
by nabrać powietrza. – Brnęłam dalej. Dzisiaj zerwałam się z dodatkowych i
wróciłam wcześniej. Praktycznie wkradłam się do dom… Cóż, na pewno się nie
uczyli, a jeśli już to z pewnością nie był to hiszpański – prychnęła. – Ona go
całowała, szeptała, że już wkrótce wszystko się skończy i już zawsze będą
razem. James zachowywał się jak w transie i nie mam wątpliwości, że chętnie
zrobiłby wszystko o co ta czarownica by go poprosiła – Melinda parsknęła
histerycznym śmiechem. – Nawet mnie nie zauważył, ale ona i owszem. Widziała
mnie doskonale, ale najzwyczajniej w świecie mnie zignorowała. Najlepsze, że
zdawała się być zadowolona z tego, że ich przyłapałam i chyba nic nie
powiedziała Jamesowi; nie wiem, bo zaraz uciekłam do swojego pokoju i… – urwała.
– Och! – wyrwało jej się po chwili.
Nie zapytałam co się stało. Siedziałam jak
sparaliżowana, analizując w myślach każde jej słowo. I nagle szok minął, jego
miejsce zajął gniew. Nigdy nie czułam się aż tak wściekła – miałam ochotę
wrzeszczeć, rozwalić coś…
Nie usłyszałam nawet momentu, kiedy Mel przekazała komuś swój telefon. Czułam jedynie palącą złość, która pogłębiła się z chwilą, w której usłyszałam jego głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz