– Jak leci,
Izzy? – jego pytanie wręcz doprowadzało mnie do szału. Wielu rzeczy się po nim
nie spodziewałam. Ze zdradą na szczycie. Ale zawsze byłam przekonana, że będzie
miał wystarczająco przyzwoitości by powiedzieć mi, że już mnie nie kocha.
W co on grał?
Nie wiedziałam. Czułam jedynie rozpalający
mnie od środka gniew. Siłą woli zdusiłam go w sobie i udało mi się odezwać
spokojnym, nic nie zdradzającym głosem.
– Cóż,
różnie – zaświergotałam z pozorną radością, choć właściwą odpowiedzą powinno
być „bardzo, bardzo źle”. Jakież to dziwne, że dopiero co zadręczałam się moją
nadchodzącą przemianą, uczuciami do brata-wampira, tym jak zmienią się moje
relacje z przyjacielem-wilkołakiem, a tutaj nagle okazało się, że moim
największym problemem jest tak przyziemna rzecz jak rozpadający się związek.
– Coś cię
trapi, skarbie? – w jego głosie wyczułam troskę. Czyżby tak dobrze udawał?
Grunt, że ja nie potrafiłam go oszukać – natychmiast doszedł do wniosku, że coś
jest nie tak. Nie zamierzałam jednak dać mu do zrozumienia, że wiem. Chciałam
by sam mi się do tego przyznał.
– Wydaje ci
się – skłamałam gładko. – Gdzie byłeś? Mel mówiła, że wyszedłeś – zmieniłam
temat wiedząc, że nie uwierzy w moje zapewnienia.
– Byłem w
mieście – odparł luźno. Niegdyś taka odpowiedź by mnie usatysfakcjonowała, ale
teraz już nie miałam do niego zaufania. Dążyłam więc dalej.
– Sam? –
krótko, bez większego zainteresowania. Bo przecież wiedziałam, że nie. Chciałam
jedynie usłyszeć jego wersję. Skłamie czy raczej zbagatelizuje rolę Chelsea w
jego życiu?
– Ze
znajomą – w jego głosie pojawiło się podejrzenie i niecierpliwość. Jak długo
miało zająć mu zrozumienie, że ja już wszystko wiem? Nie byłam pewna;
zamierzałam jednak ciągnąć tę rozmowę aż do skutku. Byłam gotowa dusić w sobie
wszystko by w odpowiednim momencie wybuchnąć. Czas jaki miało zająć mu pojęcie
wszystkiego był niczym licznik bomby którą byłam. Bomby która bez wątpienia
miała wybuchnąć.
– Znam ją?
– zapytałam wprost. Zabrzmiało to wręcz wścibsko. I właśnie o to mi chodziło.
– Nie. O co
ci właściwie chodzi? – zirytował się. – Jesteś zazdrosna czy jak? – był nieco
rozbawiony, ale na pewno nie podejrzliwy. Nawet mu do głowy nie przeszło, że
mogę znać jego „mały” sekret. Rozmowa ciągnęła się, a mnie co raz trudniej było
się opanować; duszenie emocji wcale nie było dobrym pomysłem, ale brnęłam w to
dalej.
– A jak
myślisz? Jestem daleko, a ty kręcisz się z jakąś obcą mi dziewczyną.
Oczywiście, że się martwię.
Kłamstwo. Już nigdy nie miałam być zazdrosna o
dziewczyny z którymi się kolegował, już nigdy nie miałam martwić się o
przyszłość naszego związku. Bo żadnej przyszłości nie było.
Byłam stała w uczuciach a w to, co było między
nami angażowałam się całą sobą. Byłam w stanie zrozumieć i wybaczyć wiele. Ale
nie to. Rozstanie miało tu być jedynie błahą formalnością. Nie docierało to
jednak do mnie w pełni – po trzech latach… Bolało. Nie tak jak strata rodziny,
ale jednak.
– Nie masz
się czym przejmować – zapewnił uspokajającym tonem. – To tylko znajoma ze szkoły,
nikt ważny.
– Nie
jestem pewna czy Chelsea to nikt ważny – rzuciłam bez zastanowienia. On nie
rozumiał, a ja miałam już dość. Postanowiłam, że sama skieruję rozmowę na
właściwy tor.
– Skąd ty…?
– zaczął gwałtownie, wręcz agresywnie James. Normalnie zwróciłabym mu uwagę na
tak gwałtowną reakcję – nigdy się tak nie zachowywał – ale w tej sytuacji
postanowiłam udawać, że nic nie zauważyłam. Zwłaszcza, że teraz byłam już
absolutnie pewna istnienia czegoś, co chciał przede mną ukryć.
– Dajesz jej
korki z hiszpańskiego, nie? – powiedziałam spokojnie. Przecież Mel jako moja
przyjaciółka mogła mi coś wspomnieć podczas jednej z naszym rozmów, raczej nie
powinien się w tym dopatrzeć niczego dziwnego.
– Ach, no
tak. Zgadza się – wyraźnie mu ulżyło. – Chelsea jest nieco roztargniona i
nienajlepiej sobie radzi z nauką języka – wyjaśnił. Uznałam, że najwyższy czas
przejść do sedna sprawy i zakończyć tę chorą farsę.
– Tak
roztargniona, że aż zapomniała się zapisać do tej szkoły? – spytałam z nutką
ironii. Nie odpowiedział od razu.
– Chodzi do
innej szkoły, poznaliśmy się przypadkiem – wyjaśnił w końcu. Wyraźnie nie był
pewien własnych słów – kłamał. Na pewno nie spodziewał się, że ktokolwiek
sprawdzi jego „koleżankę” dokładniej, a już na pewno nie Mel czy ja. – O co ty
mnie posądzasz, Isabel? Nie ufasz mi? – próbował ratować sytuację.
– Mam ufać
komuś, kto się całuje i obściskuje ze swoją „koleżanką”? – postanowiłam zagrać
w otwarte karty.
Zatkało go; nawet nie próbował protestować czy
próbować się wykręcić. Może i było to z mojej strony żałosne, ale olało mnie
to, że milczał. W głębi duszy pragnęłam by jednak okazał się niewinny. By
wyjaśnił mi wszystko i okazało się, że to wszystko jest jednym wielkim
nieporozumieniem.
Nadzieja matką głupich.
– Melinda
was widziała – zaczęłam mówić, nie mogąc znieś ciszy. – Wróciła wcześniej, bo
od dawna was podejrzewała. To ona dowiedziała się, że Chelsea nigdy nie
chodziła z tobą do jednej szkoły.
Zamilkłam. Chciałam by w końcu się odezwał,
powiedział cokolwiek. Miałam ochotę krzyczeć, błaga go by wreszcie przerwał tę
ciszę, która byłą dla mnie jedynie torturą. Zdawała się ona być wręcz
namacalna; niczym unoszący się w powietrzu gaz zatykający uszy i powoli
doprowadzający do szaleństwa. A nigdy, jak długo się znaliśmy, nie zdarzyło się
by milczenie w jego obecności mi ciążyło – zawsze było ono czymś dobrym,
potrafiliśmy współgrać ze sobą bez słów. Widać wszystko miało się zmienić.
– To nie
tak jak myślisz – odezwał się w końcu. Miałam ochotę wybuchnąć histerycznym
śmiechem. Po tak długiej i trudnej dla mnie chwili milczenia on prezentuje mi
takie teksty?!
– A jak?! –
straciłam panowanie nad sobą. – Siedzieliście sobie i nagle ona się na ciebie
rzuciła? Czy może zrobiliście to pod wpływem impulsu, to największy błąd
twojego życia i praktycznie pocałunek ten nie miał znaczenia? – miałam już
dość. Bomba Isabel wybuchła.
– Masz
rację, to nic nie znaczyło – mówił wręcz błagalnie, jak gdyby licząc, że
zrozumiem i wybaczę. – Gdybyś dała mi wytłumaczyć… -westchnął.
– Myślę, że
wiem już wystarczająco dużo – ucięłam lodowatym tonem. – My już raczej nie mamy
już sobie nic do powiedzenia – stwierdziłam po chwili. Chciałam natychmiast się
rozłączy, ale mnie powstrzymał.
– Isabel,
proszę cię… – zdawał się być zmęczony. Nie rozżalony czy zmieszany, a właśnie
zmęczony. Jak gdybym swoim zachowaniem (sądząc po tonie bezsensownym w jego
mniemaniu) pokrzyżowała mu plany.
– Przestań!
– przerwałam mu czując, że dłużej nie wytrzymam. A nie chciałam by wiedział, że
przez niego płaczę. Nigdy nie płakałam przy innych, jedynie okres mojej małej
depresji po śmierci rodziców był wyjątkiem. Teraz marzyłam jedynie by znaleźć
się pod prysznicem i porządnie wypłakać w akompaniamencie płynącej wody z którą
mieszałyby się łzy i wraz z nią znikając w odpływie. Chyba nawet wampiry
których pełno było w tym domu nie usłyszałyby, że moja kąpiel ma jakiś inny
cel. – Ja chciałabym zrozumieć, wybaczyć. Chciałabym by wszystko było jak
dawniej. Ale nie mogę, po prostu nie potrafię, rozumiesz?
Rozłączyłam się nim zdążył coś odpowiedzieć
czy jakkolwiek mnie powstrzymać. W końcu mogłam dać upust swojej złości i
bólowi – łzy trysnęły z moich oczu i już nic nie mogłam na to poradzić. Czy
normalnie było, że gdy szok minął, w jego miejscu pojawiła się złość, która i
tak w efekcie przerodziła się w ból?
Nie potrafiłam się opanować. Byłam bezsilna i
nie miałam już nawet siły by ruszyć się i podążyć do łazienki tak jak
planowałam. Ból porażał całe moje ciało, wstrząsały mną spazmy płaczu.
Podciągnęłam kolana pod brodę i objąwszy je ramionami, zaczęłam się miarowo
kołysać; nie mogłam wręcz złapać tchu.
Byłam beznadziejna. Opłakiwałam rozstanie z
kimś, kto w rzeczywistości mnie nie kochał, kto wyraźnie miał mnie gdzieś.
Powinnam Czuć ulgę po zerwaniu z nim, ale wcale tak nie było. Był jedynie ból i
żal, nic ponad to. Niosące cierpienie myśli i wspomnienia starały się odnaleźć
drogę do mojego umysłu; powstrzymywałam je resztkami woli choć wiedziałam, że
wkrótce będę musiała się z nimi zmierzyć.
Moja komórka odezwała się ponownie. Sięgnęłam
po nią machinalnie, nawet nie spoglądając na wyświetlacz – niestety dobrze
wiedziałam kto dzwoni. Ale nie zamierzałam odbiera. Wyłączyłam jedynie aparat i
cisnęłam go na przeciwległą stronę łóżka. Z cichym pacnięciem wylądował na
mojej poduszce.
Świeże łzy spłynęły po moich policzkach. Otarłam
je gwałtownym ruchem. Nie, dość tego – na pewno nie będę się mazać. Dobrze
pamiętałam jak się czułam po stracie rodziców. Nie mogłam znów doprowadzić się
do takiego staniu. Zwłaszcza przez coś tak błahego. Nie wyszło nam; mogłam się
tego spodziewać od chwili w której dowiedziałam się, że muszę się wyprowadzić.
Związek na odległość – obojętnie jak długo już trwający i jak bardzo zżyty –
nie miał racji bytu. Poza tym… Czy naprawdę byłam taka głupia by sądzić, że
znajdę prawdziwą miłość na całe życie już za pierwszym razem? I tak miałam
szczęście, że to tak długo trwało.
Mów szczerością, gardź podłością, cierp
wytrwale, kochaj stale, powtórzyłam sobie w myślach. Takie podejście pozwoliło
mi się wziąć w garść. Wyciszyłam się i wreszcie przestałam płakać.
Odłożyłam telefon na stolik nocny i położyłam
się na poduszce. Musiałam całkiem się wyciszyć, przestać myśleć o tym, co się
stało. Niestety okazało się to o wiele trudniejsze niż mogłabym przypuszczać.
Ponownie pojawił się mój stały problem z ostatnich dni, ale w zupełnie nowym
świetle.
Co z Edwardem?
Do tej pory zawsze brałam pod uwagę to, że mam
już chłopaka. Teraz było to już nieaktualne. Zranił mnie i raczej już nigdy
więcej nie mieliśmy być razem. Nawet nie raczej, a na pewno. Nic nie stało więc
na przeszkodzie zwłaszcza, że oboje czuliśmy to samo.
Kochałam go i chyba miałam już o tym pojęcie
już wcześniej, dużo przed tym, co stało się na polanie. Pokrętne to było
uczucie, ale serce nie sługa. Do tej pory odpychałam od siebie tę prawdę i może
to właśnie był błąd.
Nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w
podobnej sytuacji. Ale ja już dobrze wiedziałam, że wszystko jest możliwe.
Czemu więc nie miałam móc zakochać się i związać z własnym przyszywanym bratem,
który od samego początku doprowadzał mnie do szału swoją nadopiekuńczością i
niezrozumiałą zazdrością, a na dodatek był łaknącym mej krwi wampirem?
Doskonale wiedziałam co do niego czułam i co
on czuł do mnie W jego obecności czułam się cudownie bezpieczna i ufałam mu
nawet ze świadomością jak działa na niego moja krew. Potrzebowałam jego
obecności, choć wcześniej nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ileż to
człowiek dowiaduje się o sobie, gdy w jego życiu wszystko gwałtownie się
zmienia. Teraz, wreszcie wolna, otworzyłam się na uczucie z którym do tej pory
tak zawzięcie walczyłam. Nie czułam już wyrzutów sumienia, które zawsze
pojawiały się, gdy przebywałam bądź myślałam o tym, co jest między mną a
Edwardem.
I wtedy dotarło do mnie jak bardzo jestem
żałosna. To było jak kubeł zimnej wody; zaczęłam dziękować losowi, że obiekt
moich westchnień nie potrafi dostać się do mojego umysłu. Przecież uznałby, że
jestem jedną z tych płytkich dziewczyn dla których związek to tylko stan tymczasowy,
a gdy dobiegnie końca to nie ma problemu, bo ma się już na oku kolejnego
kandydata na partnera. Może i przesadzałam, ale sama źle się z tym czułam. Poza
tym nie chciałam by ktokolwiek (Edward zwłaszcza) miał o mnie takie zdanie, bo
ja naprawdę kochałam Jamesa i teraz cierpiałam z powodu naszego rozstania.
Poza tym nie byłam pewna, czy jestem gotowa na
kolejny związek tak krótko po zerwaniu. Choć od dłuższego już czasu mieszkałam
z wampirami i wiedziałam jak silna potrafi być ich miłość, jakaś część mnie
bała się zranienia. Miłość to również cierpienie, a ja najprawdopodobniej nie
byłam na nie jeszcze gotowa.
W mojej głowie zaczęły pojawiać się nowe myśli
pełne obaw. Co jeśli miało nam nie wyjść? Albo moja przemiana? Skąd miałam mieć
pewność, że i po niej miałam mu się podobać? I czy w ogóle związek wampira i
kogoś takiego jak ja miał rację bytu?
A teraz najważniejsze – czy dobrze odczytałam
jego intencje?
Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co by się
stało, gdybym wiedziona nadzieją wyznała mu co czuję, a później dowiedziałabym
się, że się pomyliłam. Oczywiście miałam pojęcie, że jeśli nie spróbuję to
nigdy nie dowiem się co naprawdę jest między nami, ale naprawdę się bałam. O
niektórych przypadkach łatwo mówiło się w odniesieniu do kogoś innego. Często
niemożliwe zaś okazywało się odniesienie tego do nas samych.
Westchnęłam. Czułam lekkie pulsowanie w
skroniach – efekt płaczu, stresu i nadmiaru myśli. Musiałam odpocząć, chciałam
choć na kilka godzin skryć się we śnie. Pozwolić by mój umęczony tym wszystkim
mózg uporał się tym we własnym tempie, uporządkował to po swojemu. Może wtedy
miałam być w stanie myśleć, podjąć jakąś sensowną decyzję.
Zamknęłam oczy; zaczęłam oddychać powoli i
głęboko; pozwoliło mi się to rozluźnić. Uspokoiłam się, a moje myśli zaczęły
spokojnie krążyć, dryfować… Pozwoliłam im na to, choć pojawiły się wspomnienia.
Już bez wahania pozwoliłam im wypełnić mnie
całą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz